- W empik go
Bufffo - ebook
Bufffo - ebook
Kozanostrowski. Gdziedziesięcina. Rychłowczas. Trzech mężczyzn trzęsących miastem, a perspektywicznie światem. Trzech twardzieli śmiertelnie, a w zasadzie morderczo poważnie traktujących powierzone im zadania. Trzech przyjaciół, którzy skoczyliby za sobą w ogień. Wydaje się, że nic nie jest w stanie ich rozdzielić. A jednak… Gdy jeden z kompanów wyłamuje się z ustalonego od dekad schematu, przyszłość Trójni staje pod znakiem zapytania. Jak wypadnie bilans życiowy każdego z nich, gdy będą musieli w końcu się rozliczyć ze swoich dokonań? Czy porzucą role, jakie wiele lat temu sobie wybrali?
BUfffO to przewrotna, zabójczo błyskotliwa powieść, w której popkultura miesza się ze sztuką, romans z horrorem, a Sofokles z Głowackim. Zupełnie jak w życiu…
– Dobrą opowieść gwarantuje jedynie skomplikowany życiorys lub równie bogata wyobraźnia. – Kardynał rozpoczął górnolotnie. – Każdą literacką kolację poświęciłem na rozmowy o tym, co współczesne, aktualne, dzisiejsze. Zapominając, że kolumnada, wspierająca kopułę współczesności, powstała tysiące lat temu! Prawdy powinniśmy szukać w gmachach najstarszych bibliotek. Wyłącznie na pergaminach przeszłości. Nie ma co wymyślać teorii na nowo. Obwoływać każdego pismaka, który sprzedał dwa bestsellery, bogiem prozy! – Kardynał wrócił na wyznaczony dawno temu tor. – Zacząłem od krytyki, żeby pobudzić wasz intelekt, zmysły, czujność… Do niedawna rozprawiałem o narzędziach współczesności, aktualnej literaturze w służbie ludzkości. Ale to był błąd! Potencjał teraźniejszości bierze się z kopalni arcydzieł powstałych wieki temu! – Gestykulacja kardynała stawała się coraz intensywniejsza. – I dziś, w kontekście potrzeby utrzymania uwagi publiczności, czyli narodu, opowiem o faktach kulturowych, które wam w tym pomogą…
Kardynał na milimetr nie przypominał bezwzględnego mordercy, który kilka godzin wcześniej stał nad kadzią z kwasem i upewniał się, czy ciała jego kleryków rozpuściły się co do kosteczki. Jakby nagle wyszedł z roli najgorszego kata, krwawego oprawcy w birecie i stał się wytrawnym kaznodzieją, czerpiącym pełnymi garściami z retorycznych dokonań świętych filozofów.
Marcus Ponikowski
właśc. Marcin Ponikowski. Muzyk, meloman, kinoman, czytelnik i bloger z zamiłowania. Dziennikarz z wykształcenia. PR-owiec z zawodu. Pisarz z miasta.
| #marcinponikowski | #monstersband | #3akordyna2rece |
bufffo.pl
www.facebook.com/BUfffO
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-808-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Całkowicie!
Mitologiczny czy biblijny chaos przynajmniej widać…
A tutaj? Zupełnie nic!
Niby kolejny wieczór w zwykłym mieście, a taki surowy.
Niczym ludzkie mięso…
Tylko jak w tych ciemnościach udawać wszechwiedzącego?
Chciałbym zjawiskowo rozpocząć… Choć cenione przeze mnie książki rzadko zaczynają się pasjonująco. Powiem prawdę… Pomyślałem, że mógłbym być sarkastyczny, ironiczny, a przy tym jowialny. Niczym Tuwim, Waligórski, Głowacki, młody Stasiuk czy dojrzały Raczkowski. Ze szczyptą Cervantesa, Diderota, Moliera. Z dozą animacji braci Warner. I pociągnięte gruuubą krechą à la Scorsese, Monty Python i Tarantino.
Później chciałem tak po prostu! Jak pierwszorzędny pisarz trzeciorzędny. Ale gdzie wtedy będzie literatura? Mikroskopijne choćby prozatorskie przeżycie estetyczne? Dostojewski zaczynał najzwyczajniej… Wielu innych pompatycznie…
WCHODZĘ W ROLE!
Było ciemno jak cholera. W życiu takiej nocy nie widziałem. Mroki ciążyły wszystkim bardziej niż jutrzejszy dzień. Nareszcie zobaczyłem jakąś ulicę! Z obu jej stron wyrastały jednolite, czarne jak smoła kamienice. Jedyną rzeczą oświetlającą nieprzyjemną okolicę była ogromna gęba równie sporego mężczyzny. On sam za wszelką cenę próbował się jednak gdzieś schować. Był totalnie zestresowany. Może nawet wkurzony, bo jego cygaro dosłownie przeskakiwało między kącikami ust. Czekał. Zegarek. Zapalniczka. Cygaro. Czekał. W tym zapamiętaniu nie zauważył pętli naszpikowanej kilkucalowymi gwoźdźmi. Ta błyskawicznie ześlizgnęła się na jego szyję, otuliła ją pewnie i szybciutko uniosła całe ciało. Wielki facet dyndał sobie, aż do wypadnięcia cygara. Ktoś widział, jak jego twarz powoli gasła, ale mógł mu tylko współczuć. Z drugiej strony pętli pojawiła się nagle ręka, potem druga. Coś przypominało płaszcz. Długi, czarny, skórzany. Nie powstydziłby się go Carlito Brigante. A nawet pan Janusz podczas rozmowy z Arthurem Millerem…
Wciąż nie widzę nikogo. Czyżby to był on? Nie! Niemożliwe. Chociaż… Są jakieś wysokie buty, też skórzane. Strasznie się gramoli! O coś chyba zaczepił. Faktycznie, wisi z jednej strony. No ja mu nie pomogę. Spadł…
TAK, TO ON!!! Widzę teraz dokładnie dwa słynne kolty skrzyżowane na plecach. W zasadzie na dole pleców… No tam, gdzie łączą się… wiadomo z czym. Doskonałe narzędzia zbrodni, wygrawerowane nazwiskami zaledwie czołówki niewdzięczników, którzy mieli to wielkie nieszczęście spotkać GO na swojej drodze. Dobrze, że nie musiał tych gnatów teraz poruszyć… To byłaby trwoga! Pandemonium! No dosłownie apokalipsa! Ostatnim razem za jednym poruszeniem poszło z siedem osób.
Poobijał się trochę, ale wstał. Tak! To na pewno ON! Wybrylantynowane włosy nie muszą odbijać żadnych promieni, same doskonale świecą w ciemnościach. Kat stanął nad ofiarą, a śmiech jego dźwięcznie odbijały setki obskurnych ścian i najbrudniejszych rynsztoków miasta. Jest doskonały! Patrzy w moją stronę, więc go przedstawię…
To Kozanostrowski! Największy skurwiel, jakiego Ziemia nosiła. Właściwie Olgierd Ostrowski. Boss wszystkich bossów, ochrzczony przez to specyficzną ksywą. Dobrze pasującą do nazwiska, no i profesji. Inteligentny wzorem Michaela Corleone. Nieobliczalny jak Tommy DeVito. Zdeterminowany bardziej niż Neil McCauley. Wyrafinowany niczym Winston Wolfe. Sprytem dorównujący jedynie Beatrix Kiddo. MAŁO? Rekordzista wszystkich policyjnych statystyk. Postrach rosyjskiej mafii. Zmora Gomorry. Demon Interpolu, FBI i CIA razem wziętych. Wiodący coach, a w zasadzie guru hitmanów i terrorystów. Czołowy doradca najbardziej krwawych dyktatorów. I na dodatek… miłośnik piłki nożnej.
Jego życiowa dewiza brzmi: NIE MA MNIE DLA NIKOGO!!!
Tak przynajmniej pisała o Kozanostrowskim prasa… To znaczy ci, którzy zdołali jakimś cudem przetrwać. Większość nieprzychylnych pismaków powybijał albo okaleczył tak, że nie mogli wziąć długopisu do ręki, nie wspominając o użyciu klawiatury komputera. Do obcinania im palców nie używał sekatora, względnie tasaka, jak normalni ludzie… Specjalnie przedłużał ich męczarnie obcinakiem do cygar.
Był bezwzględny, zwłaszcza dla dziennikarzy śledczych. A już totalnie brutalny wobec karykaturzystów, którzy ośmielili się narysować choćby fragment jego płaszcza, koltów, brylantyny. Najczęściej zatykał im wszystkie otwory w ciele (tak, wszystkie) ich rysunkami. Robił takie kulki z papieru. Później, gdy jeszcze oddychali, wrzucał ich do wielkiej kadzi z mieloną makulaturą, pochodzącą oczywiście z wielotysięcznych nakładów tych haniebnych czasopism z karykaturami. A na koniec, takich oblepionych jak mumie, zalewał betonem.
Wieść zawsze była sto razy większa i tysiąc procent gorsza od naszego gangstera…
Oprócz tych wszystkich rewelacji dziennikarze pozostawili po sobie trwały ślad w jego życiorysie. Kozanostrowski zawdzięcza im całą masę przydomków, pseudonimów, ksywek, aliasów, o których zazwyczaj pierwszy raz w życiu słyszał. Przez pewien czas nazywano go kozłem, względnie capem, a nawet papieżem art crime’u…
Wracamy do grubasa bez cygara. Ostrowski z niemałym obrzydzeniem wcisnął jego ścierwo do bagażnika swojego dzikiego, czarnego rydwanu, czyli najnowszej wersji Priusa. Mimo licznych wad ten ojciec chrzestny wszystkich ojców chrzestnych pasjonował się ekologią. Znajomym mówił, że to dla niepoznaki. Kilka przecznic dalej, w jednym z setek eleganckich lokali, jakie posiadał, czekała na niego wielomilionowa transakcja.
***
Nic nas tak nie intryguje jak wcielone zło! Dlatego wybieramy losy najczarniejszych charakterów. Brutali, odszczepieńców, outsiderów, chamów, seryjnych morderców… Bardziej kręcą nas ponure odcienie zła niż cała paleta dobra. Fascynujemy się demonicznością intensywniej niż zjednoczonymi siłami aniołów ze wszystkich mitologii. Czujemy respekt, analizujemy, podziwiamy, boimy… czyli wierzymy. Vide De Niro, Pacino, Nicholson – jedynie najwybitniejsi, którzy pragnęli być demonami. W niejednym filmie…MIASTO
Miejsce, które stworzyło Ostrowskiego i ludzi mu podobnych, musiało być zarówno najgorszą, znienawidzoną, gigantyczną speluną, jak i wyczekiwanym miesiącami portem, do którego się ogromnie tęskni. Nawet, jeżeli nigdy się go nie opuszcza. Miasto zbudowane zostało na tych samych głazach, na jakich wzniesiono Babilon, Rzym, Paryż, Nowy York, Gotham City czy Radom. I ci bardzo źli, i ci jeszcze gorsi byli z nim tak samo uczuciowo związani, że nawet przez ułamek sekundy nie myśleli o zamieszkaniu w innej metropolii. Każdy z nich zastanawiał się wielokrotnie, co tak mocno trzyma ich w tym miejscu. Czy jest to przeszłe życie, melancholijne przywiązanie do ulic, ludzi i mordowni? Czy ciągłe czekanie na nieznane, które może przydarzyć się wyłącznie w tym jednym miejscu na Ziemi? Każdy był tak samo pewny siebie i swoich przekonań co do życia tutaj, jak i zagubiony, a nawet sfrustrowany beznadzieją tego miejsca. Na powierzchni życia utrzymywali się jedynie ci, którzy potrafili znaleźć proporcje między jednym a drugim. To znaczy na tyle wierzyli w siebie, żeby żyć i nie dać się zabić. Takich pływaków było może z dziewięćdziesiąt sześć procent. Cztery procenty to jednostki przekonane o swojej wyższości intelektualnej, materialnej, seksualnej, manualnej lub religijnej. Taki „wybraniec” mógł mieć kilka cech i być na przykład rozwiązłym, nieprzyzwoicie bogatym kardynałem. Albo posiadać jedną wybitną, dajmy na to manualną, i wówczas być najlepszym kierowcą rajdowym. A jeżeli komuś dobra zostały oszczędzone, to zaliczał się do mas. Gdy miał choćby powołanie religijne, najlepiej porównywalne z silnym pociągiem seksualnym, wchodził do kasty opływającej w dostatek…
Dlaczego skupiam uwagę na talentach i beztalenciach, zamiast rozpędzać się stopniowo do konstruowania skrajnie inteligentnych zbrodni na kilkuset stronach, skrupulatnie zaplanowanych, perfidnie wykonanych i bajerancko zatartych przez kryształowych potworów? Nic tak nie ożywia akcji jak trup! Jednak pod stosem zmyślnie poćwiartowanych ciał zazwyczaj leży… ostatnia strona kryminału czy innego thrillera.
Podstawą każdej metropolii, podobnie jak mikroświata stworzonego na potrzeby naszej opowieści, jest garstka wybrańców oraz legiony ich wasali. Beztalencia, nie mając żadnego daru, wspierają obdarzonych ciężką pracą, sowitymi podatkami i wydepilowanymi łonami córek. To, co powstaje z czasem – ulice, budynki, dworce, świątynie, kluby nocne, zaułki – jest efektem tego uporządkowania. Czy raczej podporządkowania…