Buntowniczki. Niezwykłe życie Mary Wollstonecraft i jej córki Mary Shelley - ebook
Buntowniczki. Niezwykłe życie Mary Wollstonecraft i jej córki Mary Shelley - ebook
Nagrodzone prestiżową National Book Critics Circle Award „Buntowniczki” przedstawiają porywającą historię dwóch niezwykłych kobiet: Mary Wollstonecraft – angielskiej prekursorki feminizmu, oraz jej córki Mary Shelley. Obydwie zyskały sławę jako pisarki: pierwsza jest autorką słynnego „Wołania o prawa kobiet”, druga wydała „Frankensteina”. Obie pokochały błyskotliwych, acz trudnych do zniesienia mężczyzn i wychowały samotnie nieślubne dzieci. Obie żyły na wygnaniu, musiały walczyć o swoją pozycję na świecie, raz po raz łamiąc panujące konwencje: Wollstonecraft goniła piratów po Skandynawii i pożeglowała do Paryża, by wziąć udział w Wielkiej Rewolucji, a Shelley uciekła z domu łodzią rybacką z żonatym mężczyzną oraz stawiła czoła neapolitańskim bandytom. I, co być może najważniejsze, obydwie głosiły, że prawa i przywileje kobiet powinny być ważne dla wszystkich.
Na kartach tej niesamowitej i odkrywczej biografii spotykają się dwie wizjonerki, którym nie dane było się poznać, ale mimo to ich historie się przeplatały. Pozostawiły po sobie ogromne wspólne dziedzictwo. Jako pisarki, myślicielki i kobiety.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67616-56-0 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ŚMIERĆ I NARODZINY
Była druga połowa sierpnia 1801 roku. W pewne słoneczne popołudnie, kilka mil na północ od Londynu, trzyletnia Mary Godwin trzymała ojca za rękę, wchodząc na dziedziniec kościoła St Pancras. Szli na grób matki. Mary znała to miejsce nie gorzej niż własny dom. Wraz z ojcem, Williamem, przychodzili tu prawie codziennie. Dziedziniec nie przypominał właściwie cmentarza, prędzej pastwisko. Stare nagrobki leżały poprzewracane, za niską barierką rozciągały się pola.
William Godwin nie uważał, że jest coś dziwnego w tym, że uczy córeczkę literek na przykładzie nagrobka jej matki. A Mary chłonęła wszystko, czego ojciec chciał ją nauczyć. W jej oczach był kimś „większym, mądrzejszym i lepszym niż inni”. Był też wszystkim, co jej zostało.
Zaczęła wodzić paluszkiem po literach: „Mary Wollstonecraft”. Nazywała się prawie tak samo: Mary Godwin. Jedna martwa, druga żywa. Równie dobrze to ona mogła leżeć w tym grobie. Pragnęła połączyć się z matką, Mary Wollstonecraft, kobietą, którą kochała, choć nigdy jej nie poznała.
Mary Godwin urodziła się 30 sierpnia 1797 roku, pod koniec miesiąca, kiedy na londyńskim niebie widoczna była kometa. Ludzie w całym kraju zastanawiali się, co to znaczy. Jej rodzice uważali, że to dobry omen. Nie mogli wiedzieć, że dziesięć dni później Wollstonecraft umrze z powodu gorączki połogowej, zostawiając córeczkę tak malutką i słabą, że spodziewano się wkrótce pochować ją z matką. Jednak pod opieką Marii Reveley, przyjaciółki Wollstonecraft, Mary nabierała sił. Kiedy miała miesiąc, nadal była drobniejsza, niż powinna, ale potrafiła już płakać dniami i nocami. Jej łagodna siostrzyczka, trzyletnia Fanny, nieślubna córka Wollstonecraft, bezskutecznie próbowała ją uspokajać. Nic nie mogło ukoić Mary.
Godwin poprosił przyjaciela Williama Nicholsona, który zajmował się fizjonomiką, żeby zmierzył czaszkę i części twarzy Mary, ale podczas badania dziewczynka nie przestawała krzyczeć. Wykończony Nicholson zanotował, że „usta były ciągle zajęte, nie sposób było się im przyjrzeć”. Powiedział jednak Godwinowi, że zaobserwował cechy świadczące o „dobrze rozwiniętej pamięci i inteligencji”, a także „bystrym rozumie”. Jedyną potencjalną wadą mogła być skłonność do „dąsania się i nieposłuszeństwa”, powiedział Nicholson, mając na uwadze jej płacz.
Godwin, Fanny i Mary mieszkali pod numerem dwudziestym dziewiątym w Polygon – zbudowanym na planie półkola skupisku wysokich budynków znajdującym się w Somers Town, jakieś dwie mile na północ od katedry św. Pawła.
Polygon zniknął już dawno temu i chociaż na Werrington Street znajduje się tabliczka z informacją, że mieszkali tu kiedyś Godwinowie, patrząc na pobliski dworzec St Pancras, trudno ich sobie wyobrazić. W miejscu sklepów, ogrodów różanych i obór stoją szpitale, mieszkania komunalne i nowoczesne budynki. Na początku XIX wieku były to tereny wiejskie. Piaszczysta ścieżka prowadziła do białej obrotowej bramy. Wychodziło się przez nią na Clarendon Square – plac z trzydziestoma dwoma domkami szeregowymi, wybudowanymi na przedmieściach Londynu w ramach eksperymentu. Dom pod numerem dwudziestym dziewiątym miał duży salon z marmurowym kominkiem. To tutaj Godwin przyjmował gości, a kiedy dorośli rozmawiali, Mary i Fanny musiały siedzieć cicho. Kolację podawano w jadalni na piętrze. Balkon z kutego żelaza wychodził na wrzosowiska, Hampstead i Highgate. Na najwyższym piętrze Mary miała sypialnię z oknami wychodzącymi na rzekę Fleet i wąską dróżkę, która prowadziła do grobu matki.
Domy tutaj były przestronne i eleganckie, a jednocześnie niedrogie ze względu na odległość od modnego West Endu. Dla Godwinów i wielu innych Somers Town stanowiło idealny kompromis. Współczesny agent nieruchomości opisałby je jako oazę spokoju niedaleko centrum. Pewien człowiek z epoki nazwał takie zabudowania „miejscami ucieczki” z Londynu. Kiedy Mary trochę podrosła, razem z Fanny spacerowały po placu z pielęgniarką, zaglądając przez okna do apteki, do sklepów z zabawkami, z tkaninami i galanterią, do siodlarza i do modystki. Czasami wolno im było wybrać sobie po wstążce, wypić pyszny koktajl z bitą śmietaną w herbaciarni. Sprzedawca muffinek, którego przezywano Burmistrzem Garrattu, chodził wokół placu z wózkiem i dzwoneczkiem. Zegarmistrzowie i złotnicy garbili się nad swoimi warsztatami, przekuwając cenne metale lub oglądając przez lupę kieszonkowe zegarki. Uciekli z Francji po wybuchu rewolucji. Jeśli miało się akurat szczęście, podnosili wzrok i kłaniali się albo wołali przez otwarte drzwi bonjour. Egzotyczne doświadczenie.
Godwin nie uznawał odstępstw od rutyny, która w oczach dziewczynek była niewzruszona niczym kamień, nieprzerwana niczym cykanie zegara. Był filozofem i powieściopisarzem, nie pozwalał, żeby cokolwiek odrywało go od pisania. W domu Godwinów najważniejsze były idee. Pracował do pierwszej, potem jadł obiad i czytał dziewczynkom.
Podobały im się bajki Perraulta i La Fontaine’a. Od święta czytał im książeczkę, którą Wollstonecraft napisała dla Fanny. Ciepły, gawędziarski styl sprawiał, że zdawało im się, że matka jest z nimi w pokoju. „Kiedy byłaś głodna, zaczynałaś płakać” – pisała, zwracając się bezpośrednio do Fanny. „Przez siedem miesięcy nie miałaś ząbków i mogłaś tylko ssać. Ale kiedy tylko wyrósł ci pierwszy, zaczęłaś gryźć skórkę od chleba. Potem pojawił się następny, a dziesięć miesięcy później miałaś już cały rządek ślicznych, białych ząbków, którymi mnie gryzłaś. Biedna mamusia!”
Wszystko przypominało im o matce, od portretów w gabinecie ojca do książek na półkach. Godwin starał się czcić pamięć matki swoich dzieci, ale nie nadawał się na ich opiekuna. Przez większą część życia był kawalerem, ożenił się z Mary Wollstonecraft w wieku czterdziestu jeden lat. Wychowano go w duchu kalwinizmu. Potrafił być nieznośnie zdystansowany, skąpił pieniędzy i czasu, dbał o to, żeby nie stracić ani minuty przeznaczonej na pracę.
Późnym popołudniem przychodzili do niego ludzie pragnący oddać mu hołd. Wielu gości chciało poznać córki Wollstonecraft, zwłaszcza Mary – jako córka dwóch gigantów intelektualnych była przecież skazana na sławę. Przyzwyczaiła się do tego, że kiedy wchodzi do pokoju, wszyscy milkną, głośno wciągając powietrze, jakby była kimś ważnym. Pokazywali sobie jej rude włosy, duże, jasne oczy. „Wykapana matka” – mówili. „Mary była cudowną kobietą, taką mądrą i dzielną, kochającą. Utalentowana, a do tego piękna. Córka pójdzie pewnie w jej ślady”.
Brązowowłosa Fanny z bliznami po ospie usuwała się wtedy w cień. Wiedziała, że jest mniej ważna niż Mary. Po ślubie Godwin zaadoptował Fanny, córkę Gilberta Imlaya, byłego kochanka Wollstonecraft. Kochał dziewczynkę, ale „własną” córkę uwielbiał. Jego zdaniem Mary była „szybka”, „ładna” i „zdecydowanie lepsza” od „powolnej” i „gnuśnej” Fanny. Gdyby mu to wytknięto, powiedziałby, że to prawda – wszystko wskazuje na wyższość małej Mary. Nie bez znaczenia był fakt, że tym samym dowodził swojej wyższości nad Imlayem. Trzeba przyznać, że Godwin nigdy nie osądzał Wollstonecraft za jej romans, był jednak zazdrosny o uczucie, jakim darzyła Imlaya.
Niezależnie od spostrzeżeń Godwina małą Mary uważano za niezwykłe dziecko. Miała delikatną budowę, bledziutką, niemal nieludzką skórę, miedziane loki, ogromne oczy i malutkie usta. Jej przyjście na świat było tak dramatyczne, że smutek ciągnął się za nią niczym tren ślubnej sukni. Goście zostawali pod wrażeniem jej inteligencji, która zdawała się wręcz nadnaturalna. George Taylor, jeden z wielbicieli Godwina, w pierwszym roku życia Mary odwiedził ich dwukrotnie. Podczas pierwszej wizyty nie zauważył nic niezwykłego, choć zabawa z małą sprawiła mu przyjemność. Przyszedł ponownie w odwiedziny, kiedy Mary miała dziewięć miesięcy. Zdawało mu się, że go „rozpoznała i wyciągnęła rączki”, co nim wstrząsnęło. Jakim cudem udało jej się go zapamiętać?
Jednym z wielbicieli Mary był poeta Samuel Taylor Coleridge, który po raz pierwszy odwiedził Polygon zimą 1799 roku. Był wtedy dwudziestosiedmiolatkiem, Mary zaś miała dwa lata. Żył samotnie, z dala od rodziny i w separacji z żoną. Był wielbicielem Godwina i Wollstonecraft, którą podziwiał jeszcze bardziej niż jej męża. Gdy przychodził na kolację, zostawał do późna, zabawiając całą rodzinę opowieściami, choć dziewczynki powinny już dawno być w łóżkach.
Dla dziewcząt wyglądał jak żywcem wyjęty z Bajek Babci Gąski. Miał dołeczek w brodzie, pyzatą twarz, rozwichrzone włosy, krzaczaste brwi i niesamowicie czerwone wargi. Był urodzonym gawędziarzem. Nawet pedantyczny Godwin słuchał go z przyjemnością.
Coleridge był za to zdumiony tym, w jakiej ciszy go słuchano. Godwin nauczył swoje córki, jak się zachowywać w towarzystwie. Zdaniem Coleridge’a były wręcz za grzeczne. Nawet Mary, która była bardziej niezależna niż siostra, potrafiła całymi godzinami siedzieć cicho i niemalże nieruchomo w towarzystwie gości. Później mówiła, że chociaż ojciec ją kochał, był surowy i wymagający, rzadko okazywał uczucia. W jednym z opowiadań stworzyła portret ojca i córki oparty na jej relacji z Godwinem.
nie okazywał mi czułości. Kiedy głaskał mnie po głowie albo brał na kolana, odczuwałam dziwną mieszankę niepokoju i zachwytu. Ale choć to dziwne, ojciec kochał mnie miłością niemalże bałwochwalczą. Wiedziałam o tym i odwzajemniałam jego uczucie z entuzjazmem, nie zwracając uwagi na jego rezerwę i swój lęk.
Coleridge uważał, że Godwin krzywdzi córki swoim chłodem. Fanny i Mary powinny zachowywać się jak jego własny syn, trzyletni Hartley, który rzadko był cicho i nigdy nie siedział spokojnie. Pędził niczym ptak, a „podmuchy wiatru traktował jako skakankę” – napisał Coleridge. Początkowo Godwin był pod wrażeniem niezależnego chłopca, który napawał ojca taką dumą. Po spotkaniu z Hartleyem zmienił jednak zdanie. Wedle słów Coleridge’a, chłopiec „uderzył filozofa w piszczel kręglem tak, że Godwin pod wpływem bólu zrobił wykład na temat gwałtowności dziecka”.
Jednocześnie Godwin darzył poetę takim szacunkiem, że pozwalał mu podjąć próbę ożywienia dziewczynek. Choć Coleridge napisał tak poważne wiersze jak Przygnębienie: oda i Rymy o sędziwym marynarzu, lubił żartować i dysponował szerokim repertuarem sztuczek. Uwielbiał opowieści o duchach i znał mnóstwo wierszyków. „Wymyślam dowcipy, zagadki, słucham i tańczę” – napisał w liście do przyjaciela. Układał palce w kształt galopującego konia albo „jelenia gonionego przez sforę psów myśliwskich” – unieśmiertelnił tę sztuczkę w liście do Wordswortha, w którym heksametrem poinstruował kolegę, jak wykonać dłońmi „wpierw skok, kłus i galop”.
Niewiele osób umiało oprzeć się urokowi Coleridge’a, a Fanny i Mary nie były wyjątkami. Poeta tak bardzo różnił się od wszystkich, których znały. Kiedy siadał w ich saloniku, wszystko mogło się zdarzyć: przez komin mogła wpaść wiedźma, obok mógł przelecieć duch. Kiedy rozlał wino na dywan, Godwin zaśmiał się, a nie zachmurzył, jak wtedy, kiedy to dziewczynki robiły coś nie tak. Poecie ciągle coś dolegało. A to bolała go głowa, a to drapało w gardle, miał zaczerwienione oko albo czuł skurcz w żołądku. Mimo to nic nie mogło go powstrzymać przed spędzaniem czasu z córkami Godwina.
Dobrze wykorzystał swoją skłonność do interesowania się wszystkim i dał dziewczynkom poczucie, że są zachwycające i mają ciekawe pomysły. Zachęcał je do odzywania się i chociaż Fanny opierała się, Mary uwielbiała to uczucie wychodzenia z cienia, wkraczania na scenę w domu, w którym niepodzielnie rządził ojciec. Wszystkich wielce zasmucił powrót Coleridge’a w 1802 roku do mieszkającej w Krainie Jezior rodziny. Po kilku tygodniach Mary i Fanny odnalazły się na powrót w cichej rutynie i bezpiecznym otoczeniu dziecinnego pokoju, ale Godwin cierpiał. Był samotny i niespokojny, chciał się ponownie ożenić, dzielić z kimś życie, sypialnię i ciężar wychowania dzieci. Coleridge dał mu jasno do zrozumienia, że córki potrzebują czegoś, czego on im nie umie dać. Dotyku matki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------