Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Burmistrz 1990-1998 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 września 2025
32,99
3299 pkt
punktów Virtualo

Burmistrz 1990-1998 - ebook

Wielka władza to żart, błazen księcia jest wart.

Lata transformacji ustrojowej były dla Polski czasem bolesnych prób i trudnych wyborów – szczególnie w niewielkich, postsowieckich miasteczkach.

„Burmistrz 1990-1998” to zbeletryzowany zapis wspomnień autora, który przez osiem lat pełnił funkcję włodarza małej mazowieckiej miejscowości. Jego opowieść stanowi świadectwo walki o przywrócenie mieszkańcom podmiotowości, pamięci historycznej i godnych warunków życia. To także bezkompromisowa relacja z batalii przeciwko uprzywilejowanym grupom społecznym, które przez dekady żyły kosztem wspólnoty. Autor odsłania w niej kulisy decyzji podejmowanych w atmosferze nacisków, szantaży i nieustannych prób odsunięcia go od władzy. Opowiada historię jednostki w starciu z systemem oraz kreśli poruszający portret lokalnej społeczności, która musiała na nowo ukształtować swój głos.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8423-000-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

W latach 1990–1998 byłem burmistrzem w małej mieścinie. Miejscowości mającej swoje lata, tradycje, przyzwyczajenia oraz ludzi, którzy rodzili się i odchodzili na pobliski cmentarz.

Pominę okres poprzedzający moje burmistrzowanie, jak zakładanie rolniczej Solidarności, komitetów obywatelskich, organizowanie wyborów kontraktowych, organizacje wyborów samorządowych i całej tej krzątaniny, która dawała mi złudne poczucie uczynienia mojego miasta wielkim i świadomym swej wielkości.

Iłża leży nad rzeczką pod wapiennym ostańcem, na którym stoi zamek z zabytkową wieżą. Polodowcowe jezioro usadowione pomiędzy zamkiem a podgrodziem nadaje temu miejscu bajkowy i niepowtarzalny charakter. Przez miasto, aż do Kopca Tatarskiego, ciągnie się pradolina, na której dnie wije się zakolami rzeczka. Ta pradolinka jest unikatem w skali Polski i Europy. Mając taki zasób przyrodniczy i kilka innych, o których napiszę poniżej, można by Iłżę umieścić na liście światowego dziedzictwa.

Minęło prawie trzydzieści lat i mogę spojrzeć na to, co się dokonało, z dystansem i większym zrozumieniem. Nie będzie to chronologiczny zapis mojego urzędowania. To byłoby nudne. Świat można zrozumieć na dwa sposoby: można nauczyć się na pamięć najnowszego wydania encyklopedii lub zrozumieć zachodzące procesy i spróbować przewidzieć ich dalszy ciąg.

W swojej publicznej działalności spotkałem mnóstwo wspaniałych ludzi, takich jak Henryk Bąk, były wicemarszałek sejmu; Jan Rejczak, pierwszy niepodległościowy wojewoda radomski; Antoni Cheda, przewodniczący Światowego Związku Armii Krajowej; Jan Łopuszański itd. Również ludzi mieszkających w Iłży i okolicy, jak pani Halina, pan Wiesław, pan Witek i wielu, wielu innych prawych i dzielnych.

Zderzyłem się też z ludźmi przeżartymi ideologią i sprawujących swe funkcje w wyniku doboru negatywnego. Poprzedni system promował ludzi bez wizji, bez wartości i zasobu wiedzy potrzebnej do sprawowanych funkcji. To oni przez wiele lat kierowali tym miasteczkiem i okolicznymi wioskami, które razem tworzyły gminę Iłżę. W swoich zbeletryzowanych wspomnieniach nie będę używał nazwisk. Skupię się na pokazaniu pewnej przestrzeni wypełnionej obiektami i na relacjach pomiędzy nimi. Taki rodzaj mechaniki gminnej w analogii do mechanik z podręczników z fizyki, jak mechanika klasyczna, kwantowa, strunowa itp.

Byłem współzałożycielem Związku Miasteczek Polskich. Zdecydowana większość moich kolegów borykała się z podobnymi problemami. Byliśmy na pierwszej linii frontu. W sejmie toczyły się polityczne przepychanki opłacane przez obce wywiady i korporacje. Odpryski tych zdarzeń docierały również do gmin. Ginęły jednak w natłoku spraw bieżących. Niezałatwiane przez lata doczekały się nareszcie sprzyjającej atmosfery.

Ja i moi koledzy budowaliśmy podstawy późniejszego szybkiego rozwoju Polski. Wyrównywaliśmy szanse obywateli przez sprawiedliwe obciążenia podatkowe i inwestowanie w zaniedbaną infrastrukturę gminną.

Tym niewielu osobom, które przeczytają tę książeczkę, życzę zrozumienia procesów, które zachodziły i zachodzą w tej naszej małej społeczności. Pozwoli to im być może na lepsze zrozumienie samych siebie. Siebie w kontekście wspólnoty, w której przyszło nam żyć.

Zapis chronologiczny wydarzeń zostawię historykom. Niech na ich podstawie piszą swoje historie. Ja natomiast chciałbym czytającemu pozwolić zobaczyć Iłżę z mojego punktu widzenia. Zobaczyć zdarzenia, do których nigdy nie dotrze żaden historyk posługujący się metodami naukowymi. Moim celem jest bowiem umieszczenie czytającego w centrum wydarzeń.

Chciałbym, żeby czytelnik, czytając oczami wyobraźni, zobaczył, jak rozwiązywałem problemy te ważne i mniej ważne. Aby zobaczył rzeczywistość miasta od strony zamku i podgrodzia. Tej ciągłej walki większości z tymi, którzy z urodzenia lub nadania im władzy przez najeźdźców rządzili tym miasteczkiem i okolicznymi wioskami dla własnej wygody lub dla spełnienia woli okupantów.

Ktoś zadał mi kiedyś pytanie, dlaczego zgodziłem się zostać burmistrzem, a ja odpowiedziałem, że z ciekawości. Czasami proste pytanie prowokuje do zadumy nad samym sobą. Myślę, że motywem mojego postępowania była głównie ciekawość. Ciekawość jest źródłem postępu, ale gdzieś na poziomie trzeciego wymiaru było poczucie wspólnoty i odpowiedzialność za los moich współobywateli. Dzięki temu mogłem też realizować to, czego nauczyłem się na studiach. Budowanie wielkich struktur technicznych pierwszy raz od początku istnienia tego miasteczka było wyzwaniem. Ciekawym wyzwaniem. Od czasu budowy na wzgórzu zamkowym zamku nie było w gminie tak równie zmieniającego życie mieszkańców programu inwestycyjnego.

Będę unikał podawania nazwisk. Ludzie jak to ludzie – mają swoje troski, żony, mężów i dzieci. Część bohaterów tej zbeletryzowanej opowieści zresztą już nie żyje. Żyją ich potomkowie. Piszę więc i dla nich. Może lepiej zrozumieją swoich ojców i dziadków.

Czasami zdarza się, że dokonuję oceny ich działań. Jest to moja subiektywna ocena. Jeżeli kogoś nią obrażę, to przepraszam. Nie mogę i nie napiszę, że zbieżność osób i zdarzeń, o których będę wspominał, jest przypadkowa, bo nie jest.

Jest to zbiór opowiadań ujęty w rozdziały i podrozdziały oddzielone asteryskami. Moją intencją jest pokazanie pewnej rzeczywistości, która nie jest już dostępna. Została w pamięci niewielu osób i nie da się jej już odtworzyć z istniejących dokumentów. Jej ślad w postaci papierowych dokumentów umieszczonych w archiwum jest martwy i nic nie mówi o emocjach, zamiarach, zasadzkach i podstępach. Mam nadzieję, że to, co napisałem, powie nam dużo o nas samych. Może skłoni innych moich kolegów z tamtego okresu do napisania o swoich doświadczeniach. Może będzie źródłem zrozumienia i pozwoli następnym pokoleniom zbudować państwo nierozdzierane przez obce podszepty. Każda próba jest wskazana, nawet mająca małe szanse powodzenia. Źródłem mojego pisania jest odpowiedzialność za tę społeczność żyjącą przez wieki w cieniu góry zamkowej, ale też za tę większą, żyjącą pomiędzy Karpatami a Bałtykiem.

Nie jest to zapis chronologiczny. Nie jest to więc dokument. To opis sytuacji, które wbiły mi się w pamięć. W czasie pisania dokopuję się w pamięci do następnych. Chcę pokazać czytelnikowi czasy, w jakich żyło się całkiem niedawno. Niedawno? W dorosłe życie zdążyło już wejść następne pokolenie.

Nie byłem jedyny. Z podobnymi problemami mierzyła się cała armia wójtów, burmistrzów i prezydentów. Byliśmy na pierwszej linii frontu. Zwykle, gdy nastaną ciężkie czasy, do władzy dochodzą ludzie odważni i kochający Polskę. Gdy zginie bezpośrednie zagrożenie, do władzy dochodzą krętacze, nieudacznicy i zwykli złodzieje. Patrząc na to, co się dzieje dziś w mojej ojczyźnie, widzę potwierdzenia tych moich spostrzeżeń i obaw.

To były czasy, gdy próbowaliśmy zmienić i naprawić to, co nam sprezentowali poprzednicy rządzący Polską z poręki kacapów. Tak będę ich nazywał w odróżnieniu od tych niewielu Rosjan, którzy stanowią mniejszość w swojej ojczyźnie. Kacapy i szkopy. Przez wieki podawali sobie Polskę z rąk do rąk. Prawie zawsze w wyniku warcholstwa, zdrady czy zwykłej głupoty.

Będę pisał o miejscu, w którym przyszło mi żyć. Przed laty znalazłem tu swoją miłość i założyłem rodzinę. Moją zaletą i jednocześnie wadą jest to, że jako przybysz z samej stolicy mogłem podawać w wątpliwość to, co dla osób z tej mieściny było oczywiste.

Większość mieszkańców poruszała się w pewnej rzeczywistości, która narzucała im sposób myślenia i działania. Egzystowali w bańce logicznej, która była ich światem i którą po części sami stworzyli. Tylko ten, kto miał odwagę wystawić głowę na zewnątrz, miał przywilej zobaczenia innego świata. Zrozumienia go i dokonania zmian w tym zniewolonym świecie.

Marzyliśmy o wspaniałej wolnej Polsce. Myśleliśmy, że wystarczy przekroczyć ukrytą furtkę, a nagle znajdziemy się w zaczarowanym ogrodzie. To były mrzonki. Cały czas trzeba było maczetą wyrąbywać sobie ścieżkę w gęstwinie.

To były piękne czasy. Każdego dnia stawialiśmy wszystko na jedną kartę. Pragnęliśmy wolności i nowego niezniewolonego świata. Zakładaliśmy Solidarność i komitety obywatelskie. Ludzie się tłumnie zbierali, machali flagami, wiwatowali, ale gdzieś w środku byli istotami bez pamięci wstecznej i świadomości swojej wielkości. Wiem to dopiero dziś, po latach.

Moje zrozumienie tego, z czym miałem do czynienia, potrzebowało czasu, i myślę, że ten proces nie jest wciąż pełny i trwa nadal. Zrozumiałem jednak już wtedy, że na moich oczach dokonuje się przemiana fazowa, znana i opisana, począwszy od struktur czysto fizycznych, skończywszy na społecznościach ludzkich.

Przemiana fazowa zmienia strukturę i prawa. Powstaje nowa przestrzeń i nowe relacje pomiędzy obiektami. Jest również źródłem nagle wyzwolonej energii, która właściwie wykorzystana przyspiesza zmiany. Istnieje krótki czas, gdy stare prawa jeszcze nie obowiązują, a nowe są jeszcze nieugruntowane. W tym to właśnie czasie przyszło mi sprawować rządy. Czasy rzadkie, jak główna wygrana. Czasy fascynujące. Prawo stanowione było w odwrocie, a do władzy dochodziło prawo naturalne. Na swój sposób wszystko było proste i oczywiste. Dla jednych był to czas bezprawia, ale dla takich, takich jak ja, czas wolności.

Czym więc miałem się kierować? Z racji wychowania i wykształcenia byłem wolny od ideologii i ogólnie przyjętych opinii społecznych. Od liceum, studiów, początków mojej dorosłości walczyłem ze zniewoleniem, jakie przyniósł nam kolejny raz w naszej historii sąsiad ze wschodu.

Miałem w sobie wiarę w narodową wspólnotę stworzoną przez tych, co byli, są i będą. Odrzucałem wszystko, co było nam narzucone przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Skoro nie mogłem polegać na tym, co było, a nowe dopiero się stawało, pozostawał zdrowy rozsądek, oparty na zasadach wyniesionych z domu rodzinnego.

Byłem po studiach kierunkowych. Na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej uczono nas, jak budować fabryki z całym zapleczem socjalnym dla pracowników gdzieś na jakiejś pustyni w Libii. Po kilku pierwszych dniach urzędowania zrozumiałem, że nie muszę cywilizować odległej Afryki, bo miałem ją tuż za oknem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij