Burza na pustyni - ebook
Burza na pustyni - ebook
Szejk Salim Ibn Hafiz Al-Noury lubi życie biznesmena i playboya, jakie wiódł do tej pory w Nowym Jorku. Jednak po śmierci ojca nadszedł czas, by zaczął wypełniać obowiązki następcy. Wraca w rodzinne strony. Z niezadowoleniem przyjmuje fakt, że o mu asystentkę do spraw dyplomacji i stosunków międzynarodowych. Spotyka się z Charlotte McQuillan wyłącznie po to, by ją zwolnić, lecz jej uroda i determinacja sprawiają, że zamiast tego zabiera ją na pierwszą trudną misję…
Druga część miniserii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4495-4 |
Rozmiar pliku: | 926 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piekielnie gorący prysznic nie zdołał rozproszyć poczucia pustki, jakie zostawił u szejka Salima Ibn Hafiza Al-Noury’ego seks z nową kochanką. Był tym bardziej rozczarowany, że dziewczyna zapowiadała się naprawdę dobrze. Urodą przyćmiewała niejedną modelkę, a co ważniejsze, bez wahania przystała na jego główny warunek: żadnych zobowiązań.
Nigdy nie wdawał się w relacje z kobietami, które nie uznawały tej reguły. Odkąd pamiętał, niezależność stanowiła jego priorytet. Tylko tak mógł się odizolować od rodziny i uciec przed odpowiedzialnością, jaką niosło ze sobą jego dziedzictwo. Od bolesnych wspomnień. Od emocjonalnego zaangażowania, które prędzej czy później musiało się na nim zemścić.
Salim i jego brat Zafir zostali wychowani z chłodną starannością, niczym rasowe zwierzęta. Spłodzono ich w jednym celu: by pewnego dnia objęli rządy nad sąsiednimi królestwami Tabatu i Jandoru.
Kraje te przez setki lat pozostawały ze sobą w stanie wojny. Traktat pokojowy udało się podpisać dopiero, kiedy ich matka, księżniczka Tabatu, poślubiła księcia Jandoru. Wówczas postanowiono, że ich synowie będą wspólne rządzić królestwami, by zapewnić trwały pokój. Gdy rok temu zmarł ich ojciec, Zafir, jako pierworodny syn, został koronowany na władcę Jandoru, natomiast Salim wciąż nie objął tronu Tabatu, mimo stale rosnącej presji.
Zawiązał ręcznik wokół bioder, zły, że znowu o tym myśli. Nie musiał się tym przejmować. Co w tym złego, że zdążył inaczej ułożyć sobie życie? Zarządzał rozległym biznesowym imperium, wartym miliardy dolarów. Nie było to coś, z czego mógłby łatwo zrezygnować.
Kątem oka zauważył swoje odbicie w lustrze. Wyglądał na znużonego, zmęczonego życiem. Niebieskie oczy wyraźnie odznaczały się na tle smagłej cery. Mocna szczęka pokryta była kilkudniowym zarostem.
Obojętnie zarejestrował przyjemną dla oka symetrię swoich rysów, które przywiodły mu na myśl inną, niemal identyczną twarz. Tylko że tamta twarz należała do jedenastoletniej dziewczynki. Jego siostry bliźniaczki, która nie doczekała dwunastego roku życia.
Jej śmierć nieodwracalnie zmieniła Salima. Wraz ze złamanym sercem utracił dziecięcą wiarę w ludzi i we własną niezniszczalność. Stracił bratnią duszę i nigdy więcej nie chciał przeżywać tego rozdzierającego bólu.
Westchnął ciężko. Mimo upływu dziewiętnastu lat na myśl o Sarze wciąż czuł dotkliwą pustkę w sercu. Pomścił jej śmierć, ale to wcale nie przyniosło mu ukojenia.
Głośny, drażniący dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia. Poszedł do sypialni swojego nowojorskiego penthouse’u i podniósł komórkę z szafki nocnej. Zobaczywszy, kto dzwoni, poczuł znajomy ucisk w piersi. Miał ochotę zignorować połączenie, ale wiedział, że to tylko odwlekanie nieuniknionego.
– Witaj, bracie. Jak miło, że dzwonisz – rzucił chłodno do słuchawki.
Zafir jęknął z irytacją.
– Od tygodni usiłuję się z tobą skontaktować! Salim, co się z tobą dzieje? Wszystkim tylko utrudniasz życie. Sobie również.
Salim udał, że go nie słyszał.
– Moje gratulacje. Wybacz, że nie było mnie na ślubie.
Zafir westchnął ciężko.
– I tak się nie spodziewałem, że przyjedziesz. Ale owszem, byłoby miło, gdybyś w końcu poznał Kat. Bardzo na to czeka.
Ból w piersi Salima przybrał na sile. Tak długo trzymał Zafira na dystans, że pokonanie dzielącego ich muru wydawało się niemożliwe. Tylko dlaczego właściwie mu to przeszkadzało?
W duchu zapewnił samego siebie, że nie jest nic winien ani Zafirowi, ani swojej szwagierce, królowej Jandoru.
– Nie mam czasu na czcze pogawędki. Czego ode mnie chcesz?
– Dobrze wiesz, czego – warknął jego brat. – Już dostatecznie długo unikałeś swoich obowiązków. Rząd Tabatu od roku czeka, aż obejmiesz tron, wypełniając obietnicę naszego ojca.
Zanim Salim zdążył zareagować, Zafir kontynuował.
– Tabat wkrótce pogrąży się w chaosie. Tu nie chodzi tylko o ciebie. Jeśli nie przywrócisz porządku, mogą się pojawić ofiary. Będziesz królem, czy ci się to podoba, czy nie.
Salim miał ochotę warknąć, że jest tak daleki od bycia królem, jak to tylko możliwe. Przez całe życie trzymał się z dala od dworskiej polityki i całego tego hermetycznego światka. Nigdy nie prosił o tę rolę; przeznaczono mu ją, zanim się urodził. Był dokładnym przeciwieństwem brata, który bez sprzeciwu zaakceptował swój los.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Zafir mówił dalej.
– Nie możesz tego uniknąć, Salim. To twoje przeznaczenie. Jeśli go nie wypełnisz, będziesz miał krew na rękach.
Salim pomyślał o tym, co spotkało jego siostrę. Od czasu jej tragicznej, niepotrzebnej śmierci przestał wierzyć w przeznaczenie. Każdy jest panem swojego losu i tym właśnie starał się być dla siebie przez całe życie.
Obojętnie spojrzał na panoramę Manhattanu. Jesienny brzask skąpał wieżowce w różowej poświacie. Za oknem przeleciał sokół, majestatyczny i śmiercionośny. To nie było jego naturalne środowisko, ale ptaki drapieżne zaadaptowały się do życia w mieście równie dobrze, jak ludzie. Przed oczami stanęła mu Sara bawiąca się na pustyni ze swoim tresowanym sokołem. Była taka niewinna, tak beztroska…
– Salim?
Głos jego brata przerwał ciszę. Salim czuł w piersi ogromny ciężar. Przeznaczenie czy nie, wiedział, że nie może dłużej zwlekać.
– W porządku – powiedział ponuro. – Będą mieli swoją koronację. Przekaż, że wkrótce przyjadę. – By załatwić tę sprawę raz na zawsze.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Charlotte McQuillan chodziła w tę i z powrotem po gainecie. Po raz setny spojrzała na zegarek. Salim Ibn Hafiz Al-Noury, przyszły król Tabatu, kazał na siebie czekać od ponad godziny.
Wszyscy wiedzieli, że Al-Noury jest prawdopodobnie najbardziej niechętnym urzędowi królem na świecie. Odwlekał swoją koronację już ponad rok. Można było się tego spodziewać po niesławnym miliarderze i playboyu.
Charlotte miała bardzo pobieżne informacje o Salimie Ibn Hafizie Al-Nourym. Nie znosiła magazynów plotkarskich, ponieważ sama w bardzo młodym wieku stała się bohaterką medialnego skandalu. Mimo to nawet ona słyszała o legendarnej urodzie, męskości i powodzeniu młodego szejka. Jego miłosnym wyczynom dorównywała tylko reputacja bezlitosnego biznesmena, który święcił sukcesy we wszystkim, do czego przyłożył rękę.
Podeszła do pobliskiego okna, z którego rozciągał się widok na ocean piasku i intensywnie niebieskie niebo. Nagrzane powietrze lekko drgało, przypominając o panującym na zewnątrz upale. Krótki spacer z samolotu do samochodu szejka wystarczył, by niemal zwalić ją z nóg. Ze swoją jasną, delikatną karnacją Charlotte nie przepadała za gorącem. Z radością skorzystała jednak z okazji, by uciec z ogarniętego świąteczną gorączką Londynu. Powiedzieć, że nie był to jej ulubiony czas w roku, to jak nic nie powiedzieć. Nie znosiła Bożego Narodzenia, tandetnych ozdób i wymuszonej wesołości, ponieważ to właśnie wtedy jej świat rozpadł się na kawałki. Wtedy zdała sobie sprawę, że szczęście i bezpieczeństwo to zwykła iluzja, która może w każdej chwili bezpowrotnie się rozwiać.
A mimo to, patrząc na krajobraz tak mało świąteczny, jak to tylko możliwe, głęboko w środku Charlotte czuła tęsknotę. Kryjąca się w niej sentymentalna dziewczynka nadal marzyła o idealnych świętach. Fakt, że każde Boże Narodzenie spędzała, płacząc i oglądając filmy, był wstydliwym sekretem, który zamierzała zabrać ze sobą do grobu. Pokręciła głową nad własną naiwnością. By zająć czymś myśli, rozejrzała się po gabinecie króla Tabatu. Kiedyś na pewno robił wrażenie, ze swoimi ogromnymi muralami, ukazującymi sceny z arabskich baśni. Teraz jednak murale były tak wyblakłe i zatarte, że chwilami trudno było stwierdzić, co przedstawiają.
Wszystko, co zdążyła do tej pory zobaczyć w Tabacie, tchnęło zaniendbaniem i minioną świetnością. A jednak to niewielkie państewko miało w sobie jakiś urok, z krętymi uliczkami stolicy o tej samej nazwie, starożytnymi osiedlami kamiennych domów i rzeką, która biegła przez całe Góry Tabatu i wpadała do morza w sąsiednim Jandorze.
Tabat był bogaty w zasoby naturalne, z których najwięcej dochodów przynosiła ropa naftowa. Ale infrastruktura rafinerii wołała o modernizację, tak samo jak wiele innych aspektów: rząd, edukacja, gospodarka… Tabat desperacko potrzebował przywódcy, który dokonałby gigantycznego wysiłku wprowadzenia go w dwudziesty pierwszy wiek. Miał olbrzymi potencjał, który należało tylko rozsądnie wykorzystać.
Z tego, co Charlotte wiedziała o szejku Al-Nourym, nie było na to większych nadziei. Finansowe imperium na Zachodzie stało dla niego na pierwszym miejscu.
Została zatrudniona przez jego brata, by doradzać Salimowi Al-Noury’emu w kwestiach dyplomacji i stosunków międzynarodowych. Jednak odkąd dwa tygodnie temu przyjęła posadę, ani szejk, ani żaden z jego ludzi nie zadali sobie wysiłku, by odebrać od niej telefon.
Charlotte znów zerknęła na zegarek. Szejk spóźniał się już ponad godzinę. Zła i sfrustrowana, podniosła swoją aktówkę, zamierzając wyjść i znaleźć kogoś, kto mógłby ją zaprowadzić do kwatery. Ale gdy tylko ruszyła w stronę wyjścia, drzwi otworzyły się niespodziewanie. Do gabinetu wszedł szejk Al-Noury.
Charlotte natychmiast zrozumiała, że obejrzane w internecie zdjęcia i przeczytane artykuły nie przygotowały jej na spotkanie z Salimem Ibn Hafizem Al-Nourym. Przede wszystkim był wyższy, niż się spodziewała. Na pewno miał ponad sześć stóp wzrostu, co w połączeniu z szerokimi barkami nadawało mu niemal wygląd olbrzyma. Potargane czarne włosy okalały przystojną twarz pokrytą lekkim zarostem. Jego oczy były niebieskie, jak niebo nad pustynią. Zmysłowe usta kontrastowały z ostrymi rysami. Pod luźną białą koszulą wyraźnie rysowała się twarda, szeroka pierś. Wytarte bryczesy niemal prowokująco opinały umięśnone uda. Stroju dopełniały czarne skórzane sztyblety.
Charlotte poczuła zaskakująco zmysłową mieszankę zapachów końskiej sierści i męskiego potu. Reagowała na szejka w całkowicie niestosowny sposób!
– Czy mam przyjemność z panią McQuillan?
Charlotte przytaknęła.
– Czy miała pani wychodzić?
Jego głęboki głos o ciekawym, egzotycznym akcencie ani trochę nie pomagał jej się skupić. Z wysiłkiem wyrwała się z dziwnego otępenia. Co się z nią działo? Przecież widywała już wcześniej przystojnych mężczyzn.
Zdecydowała, że zastanowi się nad tym później.
– Wasza Wysokość, czekałam ponad godzinę – odparła. – Pomyślałam, że zrezygnowaliście ze spotkania.
Szejk skrzywił się lekko.
– Nie jestem jeszcze królem. Nie musi mnie pani tak tytułować.
Opuścił wzrok, a Charlotte zdała sobie sprawę, że kurczowo ściska aktówkę. Zmusiła się, by rozluźnić palce.
– Zaproponowano pani coś do picia?
Charlotte pokręciła głową. Król… nie, szejk Al-Noury cofnął się do drzwi i krzyknął coś po arabsku. Do gabinetu wszedł mały chłopiec w tunice i turbanie. Usłyszawszy z ust szejka potok gniewnych słów, szeroko otworzył oczy i wybiegł.
Kiedy Charlotte zrozumiała, co powiedział Al-Noury, zrobiła krok naprzód.
– To było niepotrzebne! – zawołała z oburzeniem. – Skąd miał wiedzieć, że ma mi zaproponować coś do picia? To jeszcze dziecko!
Szejk Al-Noury uniósł brwi.
– Mówi pani po arabsku?
Charlotte nerwowo skinęła głową.
– Tak, ale nie o to chodzi…
Szek wyprostował się.
– Bardzo mi przykro. Byłbym punktualnie, ale musiałem odebrać nowego ogiera, prezent od szejka Nadima Al Sakra z Merkazadu. Był nieco spłoszony po podróży, więc trzeba go było uspokoić.
Zanim Charlotte zdążyła zebrać myśli, szejk Al-Noury przemierzył gabinet. Mięśnie grały mu pod skórą. Emanował nieodpartym, męskim magnetyzmem.
Nalewając do szklanki ciemnozłoty płyn, spojrzał przez ramię na Charlotte.
– Czego chciałaby się pani napić?
Dopiero teraz Charlotte zdała sobie sprawę, że zaschło jej w gardle.
– Wody, jeśli można.
Szejk podszedł, trzymając w ręce szklankę wody z lodem. Gdy Charlotte odbierała ją od niego, ich palce zetknęły się na moment. Wzdrygnęła się, jakby przeszył ją prąd. Cofnęła drżącą rękę i podniosła szklankę do ust. Była kompletnie wytrącona z równowagi.
Szejk Al-Noury wskazał jej krzesło.
– Proszę usiąść, pani McQuillan.
Okrążył biurko i usiadł, opierając nogi na blacie. Charlotte popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Brakowało mu tylko siedzącej na kolanach striptizerki.
Szejk spokojnie napił się drinka.
– Sądzę, że zaraz dostanę pierwszą lekcję na temat dyplomacji i etykiety?
Charlotte oderwała wzrok od wytartych podeszw jego butów, na których widniały ciemne smugi, prawdopodobnie końskie łajno.
– Owszem. Pokazywanie gościowi podeszew butów jest uznawane za mniejszą lub większą obrazę we wszystkich kulturach – odparła sztywno.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– W takim razie postaram się nie obrażać mojej asystentki do spraw etykiety.
To powiedziawszy, uniósł nogi, z powrotem zwracając uwagę Charlotte na swoje uda. Kiedy zniknęły za biurkiem, poczuła coś na kształt żalu.
– Jestem kimś więcej niż asystentką do spraw etykiety, szejku Al-Noury. Jestem specjalistką w dziedzinie stosunków międzynarodowych ze specjalizacją w krajach Bliskiego Wschodu. Mówię w siedmiu językach. W ramach ostatniego zlecenia pracowałam dla króla Alixa Saint Croix, by zapewnić jego płynny powrót na scenę międzynarodową po odzyskaniu tronu…
Charlotte przerwała, nieco zaskoczona własnym wybuchem.
– Pani McQuillan… – zaczął szejk.
– Panno, jeśli można – przerwała Charlotte. Miała wrażenie, że zaraz wpadnie w histerię.
Szejk otaksował ją spojrzeniem. Charlotte poczuła, że się rumieni, jakby przyłapał ją na gorącym uczynku. Najwyraźniej nie spodobał mu się jej status singielki.
– Proszę o wybaczenie – powiedział. Kąciki jego ust uniosły się w drwiącym grymasie. – Po prostu założyłem… – Wyprostował się i wskazał krzeslo. – Panno McQuillan, proszę, niech pani usiądzie. Wisząc nade mną w ten sposób, sprawia pani, że czuję się nieswojo.
Charlotte poważnie wątpiła, czy ten czowiek kiedykolwiek czuł się nieswojo. Ona natomiast była niebezpiecznie blisko salwowania się ucieczką. Przez niego czuła się jak zrzędząca ciotka.
Chłodne opanowanie, do którego była przyzwyczajona, szybko wymykało jej się z rąk. Nigdy dotąd jej zmysły nie były tak wyczulone, jak teraz. Wiedziała, że sprawia wrażenie nieco konserwatywnej, ale w jej zawodzie elegancja i wyrafinowanie były sprawami najwyższej wagi. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek poczuł się urażony lub sprowokowany jej wyglądem i zachowaniem.
Niechętnie usiadła, boleśnie świadoma ciasno opiętej spódnicy i wrzynającego jej się w szyję kołnierzyka. Ubrania, które wcześniej wydawały jej się komfortowe, teraz ściskały ją jak imadło.
Szejk odstawił szklankę na biurko.
– Nie wątpię w pani kompetencje – powiedział. – Król Alix Saint Croix osobiście do mnie zadzownił, żeby zarekomendować mi pani usługi. Problem w tym, że ich nie potrzebuję. Mój brat zatrudnił panią wbrew moim protestom. Najmocniej przepraszam za nieporozumienie i postaram się jak najszybciej zorganizować pani powrót do Wielkiej Brytanii. Oczywiście, otrzyma pani pełne wynagrodzenie.
Charlotte zirytowała się. Czyżby sądził, że tak łatwo się jej pozbędzie?
– Niestety, obawiam się, że to niemożliwe – odparła ze sztuczną słodyczą. – Jako że zatrudnił mnie pański brat, tylko on może rozwiązać umowę.
Szejk Al-Noury zmrużył oczy, co podkreśliło wspaniałą symetrię jego rysów.
– Naprawdę woli pani zostać w tej zapadłej dziurze, w mieście, w którym ze względu na przestarzałą elektrykę regularnie zapadają ciemności, zamiast cieszyć się wygodami własnego domu? Moja koronacja jest przewidziana na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia, panno McQuillan. Jeśli pani zostanie, nie mogę obiecać, że dotrze pani do domu na czas. Nawet jeśli nie jest pani zamężna, na pewno jest ktoś, kto oczekuje pani… towarzystwa.
Minęło kilka sekund, zanim Charlotte zrozumiała, co szejk miał na myśli. Zakładał, że ma rodzinę, która chce spędzić z nią święta. Następnie zwróciła uwagę na niechęć, z jaką podchodził do swojego królestwa. „Zapadła dziura”. To prawda, w otaczającym ich morzu piasku było coś bezlitosnego, ale też fascynującego. Miała ochotę wyjść na miasto, zwiedzać, poznawać. Była pewna, że to miejsce skrywa wiele skarbów, niewidocznych na pierwszy rzut oka.
Zebrała się na odwagę.
– Nie mam w zwyczaju nie wywiązywać się z umowy, szejku Al-Noury. Gdybym się wycofała, byłoby to niezwykle nieprofesjonalne z mojej strony. Jeśli chodzi o pańską uprzejmą troskę o moje święta, to zapewniam, że nie odczuwam najmniejszej potrzeby, by spędzić je w domu. Perspektywa pozostania tutaj jak najbardziej mi odpowiada.
Salim popatrzył ze zdziwieniem na kobietę po drugiej stronie biurka. Był przyzwyczajony, że ludzie słuchają jego rozkazów, nawet gdy wyrażał je w formie uprzejmej sugestii. Ale ona nie wyglądała, jakby zamierzała się ruszyć z miejsca; zamiast tego siedziała prosto i sztywno jak baletnica, patrząc na niego oczami, których barwa przypominała mu zamglony szkocki krajobraz.
Nie była ani trochę w jego typie. W takim razie dlaczego w ogóle zauważył, jaki ma kolor oczu? Zwykle pociągały go chętne, roznegliżowane dziewczyny. Wszystko w tej tutaj, od błyszczących, precyzyjnie przystrzyżonych do ramion włosów, aż do szarej garsonki i koszuli, było do bólu sztywne i zachowawcze. Były to wartości, przeciw którym Salim buntował się od tak dawna, że nie pamiętał czasów, kiedy nie chciał naruszyć status quo.
A mimo to nie mógł nie zauważyć faktu, że jej zmysłowe usta kłócą się z chłodnym obejściem… Co rodziło pytanie, jaka jeszcze zmysłowość kryje się pod jej nieskazitelnym wyglądem.
Spojrzał na kokardę na jej szyi i wyobraził sobie, jak ją rozwiązuje. Czy wówczas cała koszula by się rozchyliła? Zauważył, że jedwabny materiał lekko się porusza, zdradzając przyspieszony oddech. Podniósł wzrok i ujrzał na jej twarzy lekki rumieniec.
Był przyzwyczajony, że kobiety czują do niego naturalny pociąg, ale ta tutaj zdawała się zaciekle z nim walczyć. Ten fakt zaintrygował go bardziej, niż byłby gotów przyznać; na równi z zapewnieniem, że nie nie ma potrzeby spędzić świąt z rodziną. Powstrzymał chęć, by zapytać, dlaczego.
Zirytowany, zmienił nieco pozycję, ponieważ jego spodnie nagle zrobiły się za ciasne. To było nie do pomyślenia, by reagował tak na kobietę, która patrzyła na niego jak na nieposłusznego ucznia!
Wstał zza biurka. Oczy panny McQuillan na kilka sekund znalazły się na poziomie jego klatki piersiowej, a potem także zerwała się z miejsca. Salim podejrzewał, że zwykle jest bardziej opanowana, co sprawiło mu jakąś perwersyjną przyjemność.
– Rozumiem, że jest pani gotowa dotrzymać warunków umowy?
– Tak.
– Na jak długo zatrudnił panią mój brat?
– Do czasu koronacji. Powiedział, że jeśli później będzie pan potrzebował moich usług, może pan sam mnie wynająć.
Nie będzie takiej potrzeby, ponieważ Salim nie zamierzał pozostawać królem dłużej, niż to konieczne. Nie zamierzał jednak dzielić się tą informacją.
– Wedle woli – powiedział. – Jeśli naprawdę chce pani zostać na tym zasypanym piachem pustkowiu…
– Och, ależ tu jest pięknie! – Charlotte przerwała i zaczerwieniła się lekko. – To znaczy, z tego, co zdążyłam zobaczyć. To prawda, miasto jest trochę zaniedbane, ale ma w sobie potencjał.
Salim uniósł brwi.
– Doprawdy?
W jej zielonych oczach migotało oburzenie. Niezwykle szczerze okazywała emocje. Salim nie pamiętał, kiedy ostatni raz spotkał się z podobną naturalnością.
Potrząsnął sobą w myślach. Czyżby zaczynał tracić rozum? Wszystkie kobiety chciały od niego tego samego, nawet ta. Może po prostu liczyła na wpis do CV. Bycie tą, która ucywilizowała szejka Salima Al-Noury’ego, bez wątpienia pomogłoby jej w karierze.
Nagle coś wpadło mu na do głowy.
– Obawiam się, że nie mam najlepszej reputacji. Nie boi się pani o własną?
Charlotte uniosła podbródek.
– Jestem tu po to, by się upewnić, że tak się nie stanie, szejku Al-Noury. Jestem bardzo dobra w mojej pracy.
Przez chwilę Salim patrzył na nią z zaskoczeniem, po czym uśmiechnął się szeroko. Dawno nie spotkał kogoś, kto okazywałby w jego obecności taką pewność siebie.
Charlotte zmarszczyła brwi.
– Jeśli chce pan zrobić ze mnie pośmiewisko…
Salim pokręcił głową.
– Nie śmiałbym, panno McQuillan. Obawiam się, że przełożyłaby mnie pani przez kolano i sprała za bycie niegrzecznym chłopcem.
Jej rumieniec pociemniał. Wyglądała, jakby z trudem zachowywała spokój. Odetchnęła kilka razy, po czym sięgnęła po aktówkę, unikając jego wzroku.
– Jeśli to wszystko, szejku Al-Noury, chciałabym się udać do mojego pokoju.
– Oczywiście. Zaprowadzę panią do apartamentu.
Panna McQuillan wyszła z gabinetu, a Salim podążył za nią. Była wyższa, niż sądził na początku. W szpilkach niemal dorówynwała mu wzrostem. Ale gdyby nie miała szpilek… Na myśl o tym znów poczuł dreszcz pożądania. Zmarszczył brwi. Od kiedy pociągały go chłodne, niedostępne kobiety?
Charlotte była doskonale świadoma obecności szejka Al-Noury’ego tuż za swoimi plecami. Jego bliskość wytrącała ją z równowagi, choć on sam nie mógł być nią zainteresowany. Z pewnością nie szydził z kobiet, które uważał za atrakcyjne, sugerując, żeby przełożyły go przez kolano… co wywołało u niej serię bardzo nieodpowiednich skojarzeń.
Szejk poprowadził ją długim, imponującym korytarzem. Nigdzie nie było widać nikogo z personelu, co tylko pogłębiało wrażenie dziwnej martwoty.
– Trochę tu pusto – zauważyła. – Czy to dlatego, że tak długo nikt tutaj nie mieszkał?
– Większość pałacowej służby ma dzisiaj wolne ze względu na święto państwowe – odparł szejk. – Nie wiedziała pani?
Charlotte ze wstydem zdała sobie sprawę, że przeoczyła ten szczegół.
– Nie ma powodów do niepokoju – dodał Al-Noury. – Dopilnuję, żeby przydzielono pani pokojówkę.
– To nie będzie konieczne – zaprotestowała Charlotte. Znała miejscowe zwyczaje, ale nie czułaby się komfortowo z usługującą jej pokojówką.
– Tak się u nas robi, panno McQuillan – zauważył szejk. – Jeśli naprawdę chce pani zostać, musi się pani dostosować do naszych zwyczajów.
Charlotte zatrzymała się na moment, zaskoczona, że obchodziło go przestrzeganie miejscowych tradycji. Jednak szejk nie zwolnił tempa, więc musiała przyspieszyć, by go dogonić. Jeśli liczył, że uda mu się ją zgubić, to czekało go rozczarowanie.
Po drodze przyglądała się mozaikom na ścianach i tajemniczym dziedzińcom, na których szumiały ozdobne fontanny. Skręcili za róg i Charlotte niemal podskoczyła, widząc kolorowego pawia, który spokojnie dreptał korytarzem.
Szejk Al-Noury ominął go i szedł dalej. Charlotte czuła się zdezorientowana. Jej wyobrażenia na temat przyszłego króla Tabatu opierały się głównie na krzykliwych nagłówkach gazet:
„Szejk-playboy otwiera nowy klub w Monte Carlo!”
„Al-Noury potroił swoją fortunę w ciągu jednej noc, wypuszczając na rynek nową aplikację!”
I podczas gdy jego wygląd i zachowanie doskonale odpowiadały temu obrazowi, nie wydawał się tak płytki, jak z początku sądziła Charlotte.
Podeszli do dużych podwójnych drzwi na końcu korytarza. Szejk Al-Noury otworzył je i przepuścił Charlotte. Gdy tylko przekroczyła próg, wstrzymała oddech z wrażenia. Ta część pałacu wydawała się nowsza i dużo lepiej utrzymana, jakby wyjęta z innej epoki. Był to apartament zlożony z kilku pokoi, z których w każdym na podłodze leżały wspaniałe perskie dywany. Dekoracje i obicia mebli były utrzymane w bordowo-fioletowej kolorystyce. Nieco przesadzone jak na jej gust, ale bardzo szlachetne. Na apartament składała się jadalnia, salon oraz sypialnia, na środku której stało ogromne łoże z kolumienkami.
Charlotte starała się na nie nie patrzeć, świadoma obecności stojącego obok mężczyzny. Z pewnością oceniał jej reakcję. Nigdy nie czuła się tak świadoma własnej kobiecości… oraz braków w niej.
Dzięki klimatyzacji w apartamencie było przyjemnie chłodno. Przeszklone drzwi wychodziły na prywatny taras z ozdobnym marmurowym basenem.
Charlotte obróciła się do swojego gospodarza.
– To piękny apartament, ale wolałabym coś mniej… luksusowego.
Szejk machnął ręką.
– Zwykle zajmuje go moja matka, ale w najbliższym czasie nie spodziewam się jej wizyty. – W jego głosie zabrzmiał nagły chłód.
– Nie przyjedzie na koronację?
Twarz szejka była doskonale pozbawiona wyrazu.
– Wie, że nie jest tu mile widziana.
Charlotte sama nie miała najlepszych relacji z rodzicami, ale to beznamiętne oświadczenie zaskoczyło ją.
– Ale… czy to nie jest jej dom rodzinny?
– Jest – padła krótka odpowiedź.
Szejk obrócił się i ruszył w stronę drzwi. Charlotte ogarnął nagły strach, że zostanie sama w pustym pałacu. Jej reakcja nie była całkowicie irracjonalna; miała sporo doświadczenia w byciu zostawianą samej sobie, z towarzystwem jedynie niani i gosposi.
W tej chwili nie chciała o tym myśleć. Już ujawniła zbyt dużo, przyznając, że nie chce wracać do domu na święta. Dlatego nic nie powiedziała.
Szejk spojrzał na nią przez ramię.
– Proszę, niech się pani rozgości. Może pani pozwiedzać pałac, ale uwaga, łatwo się tutaj zgubić. Niedaleko stąd jest biblioteka.
Położył dłoń na klamce.
– Szejku Al-Noury? – odezwała się Charlotte.
– Tak?
– Nie chcę być tylko utrapieniem. Przyjechałam po to, żeby ułatwić panu objęcie tronu.
Szejk zacisnął usta.
– Panno McQuillan, gdyby to zależało ode mnie, nie byłoby pani tutaj. Ostatnie, czego potrzebuję, to specjalistki od dyplomacji. Ale skoro już musi pani zostać, to proszę mówić mi Salim. To całe „szejku Al-Noury” sprawia, że czuję się staro.
Charlotte nie zdążyła odpowiedzieć lub zaprotestować przeciw nazywaniu jej samej panną McQuillan, bo szejk kontynuował.
– Polecę, żeby ktoś przyniósł pani jedzenie. W międzyczasie sugeruję, żebyśmy nie wchodzili sobie nawzajem w drogę.