Burza w nim. Tom 3 - ebook
Burza w nim. Tom 3 - ebook
"Burza w tobie kiedyś się uspokoi, Nash – powiedziała jego dziewczyna, nim zmarła." Nashville Cava stracił nie tylko ją, lecz także dziecko, które miało być nadzieją na początek nowego życia w Danville, i cząstkę siebie wierzącą w budowanie przyszłości na kruchych fundamentach. To ona, Everly, była tą, która zmuszała go do utrzymania się na powierzchni, a potem odeszła, zostawiając go w pustce. Przeszłość pełna koszmarów, żałoby i żalu stworzyła Storma. Bracia i klub Dogs of Hell to wszystko, co mu pozostało. Nie potrafił zapomnieć, ale jako wiceprezydent młodszej gwardii musiał podejmować szybkie i ryzykowne decyzje. Nie wszystkim w Danville się to podobało. Nashville Cava był nie tylko członkiem klubu motocyklowego, lecz także ich zapewnieniem bezpieczeństwa i specem od komputerów. Pewnej nocy, gdy myślał, że wszystko zawsze idzie po jego myśli, pewna dziewczyna w klubie wydała mu się znajoma. Tak bardzo przypominała mu zmarłą Everly, że Nash był w stanie uwierzyć w duchy. A gdy okazało się, że dziewczyna ma na imię tak samo jak jego zmarła ukochana, Storm przestał wierzyć w przypadek. To ona. Żyj i umieraj – to przecież była jej dewiza. Powróciła, aby wydrzeć z niego wszystko, co jeszcze mu po niej pozostało. Everly Kamakura nadal żyła. Zmieniła tylko nazwisko, ale w niej nadal istniała ta cząstka, która krzyczała jego imię przez wiele lat w ciemności. Martwa. Powinna być martwa. Jak jej dziecko i marzenia. Rosyjska mafia, skorumpowani gliniarze i wyścig o władzę w mieście. Everly wplątała się w to wszystko, nawet nie będąc częścią świata Dogs of Hell, ale zawsze będąc dziewczyną nucącą podczas burzy, chroniącą się w ten sposób przed lękami. Tom 3 bestsellerowego cyklu Dogs of Hell!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-199-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Storm
– Nash? Nash, bracie, ocknij się!
Ciemność. Dokoła panowała tylko ciemność. Nie mogłem się od niej uwolnić. Nie mogłem otworzyć oczu… Nie chciałem. Kolejny dzień, który nie był w stanie zmienić przeszłości. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że to zły sen, budziłem się i jedyne, co widziałem, to krew, śmierć i ból. Mogłem to poczuć – niemal posmakować straty. Moje serce dźwigało teraz olbrzymi ciężar. Tak olbrzymi, że aż potknąłem się o niego.
Nie miało znaczenia, że nadal oddychałem, bo ona już nie oddychała. Nie było jej obok mnie. Jej uśmiechu. Pragnąłem umrzeć, zagłębić się w ciemności dłużej niż dobę. Gardziłem życiem, tym, że teraz musiałem przeżyć je bez niej. Jedyne, czego pragnąłem, to mieć blisko siebie ją i dziecko, które nosiła w sobie. Moje dziecko. Moją maleńką córeczkę. Hope. Chcieliśmy ją nazwać Hope Cava. Nadzieja, którą mieliśmy, gdy pojawiła się w naszym życiu. Maleńkie szczęście, dla którego wybrałem tę drogę. Kurwa. Zniknęły obie i miałem teraz udawać, że nie stałem nad ich grobem, pokryty ziemią i szkarłatną czerwienią krwi. To tylko koszmar, nie czułem nic innego niż walące serce, tak brutalnie, jakby miała mi eksplodować klatka piersiowa. Płuca piekły mnie od krzyku, gdy ją wołałem.
– Everly! Żyj! Nie umieraj… proszę… nie dochodź!
Nigdy nie spodziewałem się, że pierwsza odejdzie z tego świata. Była nieskazitelna, moje światło w ciemnym tunelu. Złapała mnie z zaskoczenia, gdy ukrywałem się w swojej skorupie. Ukradła moje serce i sprawiła, że poczułem rzeczy, o których nigdy nie myślałem, że poczuję. To było tamtego dnia w szkole. Była moją przyjaciółką i jedyną dziewczyną, z którą lubiłem rozmawiać. Patrzyłem na nią i nie sądziłem, że będę mógł kochać ją bardziej, niż już to robiłem. Byłem nieśmiałym chłopakiem z liceum w cieniu swoich starszych braci i kolegów. Kujon, który nie grał za dobrze w basketball i nie radził sobie ze stresem i esejami. Ale ona była moim wybawieniem. Siadała obok mnie na trybunach, gdzie jadałem swoje drugie śniadanie, i dzieliła się kanapką z serem i szynką. Zawsze powiedziała coś, co sprawiło, że się śmiałem, albo patrzyła na mnie tymi pięknymi, czekoladowymi oczami i uśmiechała się. A ja po prostu nie mogłem oderwać od niej wzorku. Była moją odwagą. Moim życiem. Dlatego tak trudno mi zrozumieć, dlaczego mnie zostawiła.
W mojej głowie wyświetla się kalejdoskop dni od chwili, gdy dołączyła do mojej klasy w Eastern High School w Louisville.
W za szerokich spodniach, bluzie z Eminemem, z czarnymi kręconymi włosami. Z kolorową deskorolką Gonexa. Nigdy nie była piękniejsza. Jej uśmiech, każde słowo, żart i różowa guma balonowa w ustach. Wiśniowa. Wszyscy ją lubili, ale ona wybrała mnie, chudego chłopaka z aparatem na zębach i piegami na nosie.
Nashville i Everly.
Sprawiła, że dorastając z nią, snułem plany, i to ona mówiła mi, że mogłem osiągnąć wszystko, musiałem tylko przestać być synusiem mamusi. Była moją odwagą. Pochodziliśmy z różnych światów, z różnych domów, kroczyliśmy dwiema całkowicie różnymi ścieżkami, ale nie chciała wierzyć, że cokolwiek mogłoby nas rozdzielić.
Moi rodzice pochodzili z katolickiej, dobrej rodziny, ojciec był żołnierzem, brat Connor gliniarzem, mama ortopedą. Everly miała ojca pijaka i matkę, której wiecznie nie było w domu – ciągłe odwyki, grupy terapeutyczne spowodowały, że moja dziewczyna uciekała z domu. Obiecałem jej pełną rodzinę, bez tego, przez co musiała dotychczas przejść. W głębi serca wiedziałem, że zestarzejemy się u swojego boku, moi rodzice pozwolą nam być razem, bo zrozumieją, że była dla mnie jedynym szczęściem. Gdy zaszła w ciążę, nie uciekłem od moich rodziców, uciekłem od jej ojca, który straszył Everly, że skończy jak matka.
Uciekłem od dni, w których płakała. Musiałem zbudować jej inny dom, dać inną przyszłość. A ona mnie poparła. Mając szesnaście lat, zabrałem ją do Danville w Kentucky, do siostry mojej mamy – Stelli Benedict. Wiedziałem, że nie odmówi nam pomocy. A Matt Benedict, jej mąż, Kojot, dał mi szansę. Everly już się nie dowie, jak wiele zrobił dla mnie Kojot. Pomógł znaleźć dom i zaciągnąć się na Prospekta Dogs of Hell, klubu motocyklowego, w którym Kojot był wiceprezydentem. Sądziłem, że będzie chroniona, a ja miałem na nas zarabiać ciężką pracą.
Tak właśnie musiało być. Mieliśmy dorosnąć, szybciej niż nasi rówieśnicy. Zostać rodzicami i byłem dumny z tego. To najlepsza rzecz dla nas obojga – żyć razem.
Moje ciało zaczynało się poruszać.
Bezmyślnie wyłączyłem wspomnienia i zatraciłem gdzieś w niekończącym się koszmarze. Czułem, że wzrasta we mnie nienawiść, a niechęć do życia przytłacza. Przysuwałem pokryte błotem dłonie i pocierałem twarz, krzycząc i uwalniając trochę skrywanej złości. Wrzeszczałem nad czarną dziurą w ziemi, aż bolało mnie gardło. Ale nie pomagało to w uśmierzeniu bólu, który pomału mnie zabijał.
Mówiłaś, że taka miłość zdarza się raz.
Mówiłaś, że byłem twoim życiem.
A teraz ty stałaś się moją śmiercią.
Kopałem tę dziurę dłońmi. Bez opamiętania, powoli i w zamroczeniu. Ziemia upadała na jej uśmiech, bladą twarz i martwe ciało. Krew pokrywała czarne włosy, a kiedyś różowe usta teraz były sine. Sięgnąłem po grudkę, by móc zasypać dół. Próbowałem wziąć Everly w ramiona, czując, że moje serce umierało z każdym oddechem. Grunt osuwał się pode mną i upadłem obok niej. Ciężki oddech przejmował kontrolę nad moim ciałem, nade mną nie było już światła. Jej zimne ciało, trupi kolor i bezkształtność… Już nie uśmiechała się do mnie. Poza nierównym biciem mojego martwego, pieprzonego serca mogłem usłyszeć jedynie płacz. Mój.
Nie potrafiłem się pożegnać, czekałem, aż pogrzebią nas razem, i szukałem jej dłoni w brudnej ziemi. Modląc się, by nadal była ciepła.
Nie była.
***
– Nash, obudź się – wychrypiała Everly, gdy pchnęła mnie pięścią w pierś.
Ziewnąłem i starłem sen z powiek. Stała nade mną z włosami związanymi w kucyk i w ogrodniczkach opinających jej zaokrąglony brzuch. Światło księżyca prześwitywało przez kraciaste zasłony naszego małego pokoju w domu klubowym.
– Co jest?
– Musimy jechać do szpitala. Nie czuję ruchów dziecka – mówiła podenerwowana.
Jej słowa sprawiły, że natychmiast się obudziłem i poczułem czujność.
– Poczekaj… ubiorę się.
Zamierzałem zabrać ją do szpitala, ale najpierw musiałem zadzwonić po Kojota. Nie mogłem pojechać z nią sam. Rzuciłem się po spodnie i zacząłem je na siebie wkładać, gdy ona z torbą, którą przygotowała na czas porodu, stała już przy drzwiach i drżała.
– Ale nie krwawisz? – upewniłem się.
– Nie. Tylko nic nie czuję.
– Jest za wcześnie, to piąty miesiąc, skarbie.
Zagryzła wargę i wiedziałem, że powstrzymuje się przed powiedzeniem kąśliwej uwagi. Włożyłem bluzę i zabrałem telefon. Napisałem do Kojota, że go potrzebuję, i do Doga, czy mogę pożyczyć jego ciężarówkę.
– Nie dźwigaj torby, wezmę ją.
Skinęła głową podenerwowana, nadal drżąc.
– Ale nic cię nie boli? – dociekałem.
Pokręciła głową z oczami pełnymi łez.
– Zejdę na dół.
– Dobrze. Pójdę po ciężarówkę Doga – poinformowałem.
Dziewczyna była dziwnie cicha w drodze do szpitala. Dog jadący z nami milczał, nie chcąc wprowadzać niepotrzebnego zamętu. Everly siedziała na tylnym siedzeniu, wpatrując się w ciemność za oknem. Pozwoliłem, by szoferkę wypełniała muzyka z radia. Uznałem, że była równie nerwowa jak ja.
Nie pamiętałem szczegółów po przybyciu do szpitala. Wszystko działo się tak szybko. Everly została zabrana do gabinetu. Czarnoskóra pielęgniarka była dla niej uprzejma, tak samo jak lekarz, który wziął ją na badania.
Kojot przyjechał niedługo po nas, przepraszając. Stella, jego żona, martwiła się ich małą córeczką Ciarą, która dostała zapalenia oskrzeli.
Siedziałem w poczekalni, modląc się, abyśmy to przeszli. Ludzie przychodzili i odchodzili bez przerwy. Zanim się zorientowałem, zaproszono mnie do gabinetu.
Everly płakała, ocierając palcami łzy z policzków, i uśmiechnęła się nieśmiało.
– Jest. Nasza fasolka jest na miejscu – wyszeptała cicho.
Zdusiłem uśmiech, gdy lekarz odwrócił się do mnie i wskazał, gdzie mogłem stanąć. Dzielnie trwałem u jej boku i trzymałem ją za rękę, wypowiadając słowa pocieszenia, gdy doktor pokazywał nam bijące serce i kształty naszej córki na zdjęciu. Byłem szczęśliwy. Rytm jej serca… śmiech Everly… i palce, które wczepiła w moje. Ścierałem łzy z jej policzka i całowałem pocieszająco. Nasze dziecko żyło. Lekarz wręczył nam zdjęcie, kazał mojej kobiecie odpoczywać i się nie martwić. Była zdrowa, młoda, naszej fasolce nic nie było.
– Świetnie sobie poradzisz, Everly. Potrzebujesz tylko odpocząć – powiedział lekarz.
Twarz Everly zmarszczyła się i dziewczyna ścisnęła moją rękę, cholernie mocno, po czym skinęła głową.
– Zrobię tak.
Chwilę później mogłem ją zabrać do domu. Do klubu. Szła cicho, przyciskając zdjęcie do piersi i uśmiechając się. To dziecko było naszym darem. Mogliśmy być młodzi i głupi, ale ona kochała je ponad wszystko. Córkę, która najwyraźniej była sensem jej życia. Objąłem ją, gdy wychodziliśmy ze szpitala, i zarzuciłem jej bluzę na ramiona. Dog poszedł po ciężarówkę. Kojot palił papierosa, zapatrując się w gwiazdy nad nami. To byłą piękna noc.
Zwróciłem na niego oczy.
– Przepraszam, że cię martwiłem, wujku.
– Ważne, że dziecku nic nie jest. Pamiętam, jak Stella z Ciarą miała takie niepokoje. Dojeżdżałem do szpitala w dwie minuty.
Everly odwróciła się do niego z wdzięcznością.
– Też nie czuła ruchów dziecka?
– Raz jej się zdawało, że Ciara okręciła się pępowiną i się dusi – odparł. – Aż sama czuła, że się dusi. Gdy przyjechaliśmy do szpitala, okazało się, że Stella po prostu miała alergię na pyłki drzew.
Everly się zaśmiała. Pomogłem jej wsiąść do ciężarówki. Dyszała i próbowała się uśmiechnąć.
– Przepraszam, Nash.
– Idziemy spać.
Skinęła głową.
Podziękowałem Kojotowi i wspiąłem się na przednie siedzenie. Cal włączył rocka i zapowiedział, że oboje będziemy mieli trudny dzień na złomowisku. Zanim mogłem kontynuować, Everly wtrąciła z tylnego siedzenia.
– Możemy ją nazwać Star. Podoba mi się imię Star.
Dog się zaśmiał.
– Star to dobre imię dla gwiazdy Hollywood. Albo gwiazdy branży porno.
– Hope? – zaproponowała.
Gdy się odwróciłem, jej oczy migały radością.
– Hope jest dobre – zgodziłem się.
– Hope Cava. Będzie pasować.
– Gratulacje, chłopie – rzucił Dog, kierując się do klubu. – To lepsze niż Pandora… albo Celestia.
Everly śmiała się w głos i ja też uśmiechnąłem się do tego pomysłu.
Nie. Moja dziewczynka nie będzie nosić jakiegoś głupiego imienia, aby dzieciaki dokuczały jej w szkole. Będzie Hope, nadzieją matki i ojca.
Po dotarciu do klubu zauważyłem, że wszyscy spali, nie było nagich ciał w głównej sali ani pijanych braci, za co dziękowałem prezydentowi klubu, MP5. Póki tu mieszkaliśmy, miało być czysto i grzecznie.
Zaprowadziłem Everly do naszego pokoju. Po podłączeniu telefonu do ładowarki padłem na łóżko. Everly stała przy oknie, zapatrując się w nie.
– Połóż się – poprosiłem. – Potrzebujesz snu.
– Wystraszyłam się… A jeśli ktoś będzie chciał nam ją zabrać?
– Nikomu na to nie pozwolę. Słyszałaś Kojota i prezydenta. Też nie pozwolą nikomu zabrać naszego maleństwa. Połóż się – powtórzyłem, wsuwając się pod narzutę.
Słuchałem, jak wypowiadała wszystkie zmartwienia, a potem po prostu ją przytuliłem i czekałem, aż zaśnie. Była tu. Póki ją czułem, mogłem chronić. Uśmierzyć jej ból, odgonić obawy i obiecać, że damy sobie radę. Miałem pracę, a Kojot obiecał poszukać dla nas jakiegoś taniego mieszkania. Everly będzie mogła wrócić do szkoły, a Stella i Molly, old lady MP5, zapowiedziały, że nam pomogą. Mieliśmy przyszłość przed sobą. Musiałem w to uwierzyć. Ucałowałem czoło dziewczyny i czekałem, aż jej oddech się uspokoi. Zasnęła.
***
Byłem najmłodszy na złomowisku, ale dogadywałem się z chłopakami. Kojot prosił, abyśmy oboje wrócili do szkoły, ale nie chciałem tego. Everly naciskała, bym przynajmniej ja wrócił, i poszedł do college’u, ona zrobi to po porodzie. Chciałem pracować. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Byłem młody, ale nie głupi, wiedziałem, jak funkcjonował ten świat. Nawet w klubie musiałem zapracować na swoje miejsce. Nie byłem dzieckiem krwi, nie miałem zapewnionego przyjęcia do klubu. Pracowałem na złomowisku i w warsztatach Hell Ride. Byłem zmęczony, ale i szczęśliwy. Curb i Big MC pozwali mi cofać liczniki w autach i pobawić się elektroniką. To również lubiłem.
Minęły dwa niespokojne miesiące i wciąż miałem nocne pobudki. Everly denerwowała się coraz bardziej, dwa razy miała skurcze, raz plamienie i odczuwała brak tętna dziecka. Nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Powiedziałem jej, że musi odpuścić. Sam lekarz kazał jej myśleć pozytywnie. Zostawił ją na trzy dni w szpitalu. Bałem się, ile to będzie kosztowało, ale chciałem tylko, aby była spokojna.
Klub. Od chwili, gdy przestąpiłem jego próg, wiedziałem, że właśnie tam chciałem być. Otoczony ludźmi, którzy mnie nie potępiali. Wkrótce stałem się przyjacielem młodszego ode mnie Aarona Benedicta, mojego kuzyna, i Lucasa Kazova, syna MP5. Zaharowywałem się, by dostać łatkę, tak jak oni. W ciągu tych dni szybko się uczyłem, dzięki czemu zyskałem szacunek, ale musiałem obiecać, że po wakacjach wrócę z nimi do szkoły. Nie wiedziałem, jak uda mi się to pogodzić, lecz mogłem spróbować.
Wszystko szło świetnie. Do pewnego momentu. Któregoś wieczoru obudził mnie grzmot i piorun rozświetlił wnętrze. Wyciągnąłem dłoń, ale Everly nie było obok mnie. Materac był pusty. Zaniepokoiłem się, odwracając na plecy, i zacząłem przeszukiwać wzrokiem wnętrze. Był początek lata, więc w pokoju panowała duchota. Odnalazłem ją.
Siedziała w fotelu pod oknem i głaskała się po brzuchu, nucąc Lifehouse „Storm”.
– „Wszystko jest w porządku. Tak, wszystko jest w porządku”.
– Everly, chodź spać.
Piosenka się skończyła, fotel zaskrzypiał, a grzmot rozległ donośnie.
– Jest burza, Nash.
– Słyszę – ziewnąłem, zerkając na wyświetlacz telefonu. Było po trzeciej nad ranem. – Skarbie, muszę wstać o siódmej. Chodź do łóżka.
– Nie mogę zasnąć.
– Połóż się koło mnie. Zaśniesz szybciej – obiecałem.
Jęknąłem, przymykając oczy. Deszcz bębnił w okna, burza szalała. Przysypiałem, gdy poczułem, jak Everly wsuwała się do łóżka, zimna i skostniała. Wtuliła się w moje plecy, pozwoliłem jej się ogrzać, a dół jej brzucha dotykał moich lędźwi.
– Nash?
– Mhm… – wymamrotałem sennie.
– Mogę dać jej na imię Storm Haven? – zapytała całkiem poważnie.
Pokręciłem głową.
– Możesz – skłamałem.
– Kłamiesz. Czuję to. Dobrze, dajmy jej na imię jakoś prostacko. Abby, Melisa… – zażądała jęczącym głosem.
– Później o tym porozmawiamy – powiedziałem i ponownie spróbowałem zasnąć.
– Kiedy? Rzadko tu bywasz. Widzę cię jedynie na kolacji.
– Przepraszam – ziewnąłem. – Pracuję.
Objęła mnie na tyle, na ile pozwalał jej brzuch i poczułem uścisk.
– Przepraszam. Wiem, że robisz to dla nas. Chciałabym tylko móc widywać cię częściej. Siedzę tu sama i czasem… tęsknię za tobą.
– Ja również za tobą tęsknię. Po ślubie będziemy mieli dużo czasu dla siebie.
– Jak zmieszczę się w sukienkę. – Palcami obrysowała tatuaż na moim ramieniu. Jej imię. – Powinieneś zaprosić rodziców i braci.
– Porozmawiamy o tym jutro.
– Nash…
– Śpij, Everly.
Wiedziałem, że nie zaśnie. Kochała burzę, deszcz, w dodatku ostatnio nie sypiała dobrze. Wierciła się niespokojnie, jej stopy wsuwały się między moje, szukając ciepła. Pocierała stopą o moją łydkę. Palcami rysowała znaki na moim ramieniu, powolnie, nie wiedziałem, co to za wzór, ale jej dotyk mnie uspokajał.
– Jesteś jak burza… nawet tego nie wiesz… ale stałeś się dziki i niebezpieczny.
Zatrzymała się, ale nie odwróciłem się do niej.
– Co?
– Przyzwyczajasz się do tego miejsca.
– Czy to źle?
Czekałem z niecierpliwością na jej odpowiedź.
– Nie.
– Sądzisz, że tu pasuję?
– Tak. Będziesz nosił ich kamizelkę, a ja będę jeździła z tobą na harleyu. Jestem tutaj z tobą, skarbie. Damy radę. Nasza córka będzie nas kochać, a ty ją ochronisz. Jak Kojot swoją rodzinę – zaczęła sennie, gdy moje powieki się przymykały. – Widzę to… Nash. Nas w małym domu z werandą i ją biegającą wokół nas. Jak Ciara, taka śliczna… mała dziewczynka. Będzie… Hope Cava. Mała księżniczka mamusi.
***
Chciałem w to wierzyć. W jej marzenia, których miała mnóstwo. Tak jak planów i wiary, że każdy dzień to dar dla nas. Byłem burzą w jej sercu. Burzą jej życia. A potem ona ustała, a Everly odeszła. Tamtego dnia nie było mnie przy niej. Byłem w pracy, a ją zaniepokoił brak ruchów dziecka. Choć sądziłem, że w klubie zawsze się ktoś kręci, nie było nikogo w pobliżu. Sama wezwała taksówkę, aby pojechać do szpitala, lecz było za późno. Straciłem je obie. Moje światło i nadzieję.
Ja powinienem był umrzeć tamtego dnia z nimi.
– Nash, obudź się! Przestań, synu…
Otworzyłem oczy i ujrzałem twarz Kojota nad sobą. Siedział na materacu mojego łóżka, wyjmując z mojej zaciśniętej dłoni scyzoryk, którym pociąłem swoje szycia Prospekta oraz dłonie.
– Nash. – Głos MP5 dobiegał zza drzwi. – Ubierz się. Wychodzimy.
– Nie mogę… Nie mogę tam iść.
Spojrzałem na wujka, gdy Kojot powiedział:
– Niektórych wyborów nie da się cofnąć. Będziesz żałował, jak ich nie pożegnasz.
Moje oczy wzniosły się do sufitu i piekły od łez.
– Nie mogę. Zostawcie mnie… Nie mogę! Dajcie mi spokój! Zostawcie.
– Ogarnij się! – warknął MP5.
Usłyszałem ciężkie kroki na podłodze. Zużyte deski skrzypiały pod jego stopami.
Zastanawiałem się, jak udało mi się utrzymać głowę, aby na niego patrzeć. Czułem się tak ciężko, jakby ból miał mnie pochłonąć. Bolało poruszanie się… nawet oddychanie.
– Ten klub jest z tobą. Pomożemy ci, ale musisz się teraz ogarnąć. Śmierć nie jest wyjściem. Wśród braci nie ma tchórzy, synu. Możesz płakać i nie wstydź się tego, ale nie wybieramy łatwiejszej drogi do końca. Wstań i się ubierz.
Jego słowa krążyły w mojej głowie. Wiedziałem, że miał rację. Ta jedna decyzja będzie mnie prześladować przez resztę życia, ale byłem świadomy, że piekło było moim domem. Nie miałem już dla kogo żyć i śmierć byłaby wybawieniem.
Zasłużyłem na karę za niedotrzymanie obietnic.
Kojot mnie zostawił. Wziąłem prysznic, obwiązałem nadgarstki bandankami, które miałem w szafce, i usiadłem na łóżku. Leżała tam nowa kurtka Prospecta.
Trudno było uwierzyć, jak bardzo ten pokój zmienił się w ciągu zaledwie dwóch dni. Zdemolowałem go. Zniszczone meble, jej ubrania podarte i podpalone na środku pomieszczenia, butelki po alkoholu i moja krew. To było miejsce, w którym mieliśmy być tylko przez chwilę, a za kilka tygodni planowaliśmy przeprowadzkę do małego mieszkania niedaleko Stelli i Kojota.
Obecność Everly wypełniła powietrze, otaczając mnie ciepłem. Moja pierś zacisnęła się, kiedy myślałem, że już jej tu nie było. Jej słodki zapach, różowa bluza i tenisówki porzucone pod komodą. Próbowałem powstrzymać łzy, ale nie dałem rady. W pudełku leżały zabawki, które zbierała dla naszej księżniczki. Chwyciłem je i w szale pourywałem pluszakom głowy, a ubranka po prostu podarłem w dłoniach. Czułem, że ból i złość były jak burza. Przychodziły spontanicznie i mijały. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Nogi zaczęły się pode mną uginać, kiedy pomyślałem o Everly, siedzącej w tym fotelu i czekającej na mnie, aby powiedzieć, co robiła tego dnia. Już jej nie zobaczę i nie usłyszę. To mnie pokonało. Opadłem na kolana, trzymając mocno kurtkę klubu w dłoni, i płakałem.
– Dla ciebie… to dla ciebie, Everly… bo nie zabrałaś mnie ze sobą.
Zbliżywszy skórę do twarzy, zaciągnąłem się jej zapachem, aby nie czuć słodkawej woni szamponu. Cholerny świat mnie przygniótł i wypatroszył. Nigdy wcześniej nie czułem się tak pokonany. Martwy.
Rozległo się pukanie, ale nie odpowiedziałem.
– Nie śpiesz się z tym, Nash. Daj mu trochę czasu, bracie. – Usłyszałem Kojota mówiącego do MP5. – Pojedziemy, kiedy będziesz chciał.
Czyli nigdy – pomyślałem, nie poruszając się.
Drzwi uchyliły się i MP5 wszedł do środka, zamykając je za sobą. Usiadł na materacu i czekał. Podniosłem na niego spojrzenie. W jego przenikliwych oczach widziałem niepokój, wiele dla mnie znaczyło, że starał się pomóc. Był dobrym człowiekiem… dobrym prezydentem. Ten klub był jego ucieczką i domem. Zanim poznał Molly, Timothy Kazov szukał swojego skrawka ziemi. Jako weteran wojenny nie miał łatwo, a jako prezydent wziął na swoje barki wielką odpowiedzialność i nieraz podziwiałem go za to, jak rządził. Nie był głupcem. Szanowałem go za to, że był sprytny i dawał szansę tym, którzy pogubili się w życiu. Jak ja.
– Nikt z nas nie zna twojego bólu. Możesz obwiniać siebie, Boga i cały ten pieprzony świat. Ale czy to pomoże?
– Powinienem był umrzeć z nią.
– Ale czy Everly by tego chciała? – zapytał.
– Bez niej nie mam nic… Nic – wyplułem jak dziecko.
– Nie jest to prawda.
– Ona była dla mnie wszystkim! Wszystkim… To ja ją tu przywiozłem. To ja ją zabiłem. Ona była za młoda na dziecko… Ciągle się bała… Jakim byłem głupcem, naraziłem ją na to niebezpieczeństwo – powiedziałem, spoglądając na dłonie owinięte bandażem z motywem czaszki. Byłem pieprzonym bałaganem. – Zniszczyłem już tę drogę.
– To bzdury i wiesz o tym. Nie możesz ponosić całej winy za wszystko. A to się zdarza – warknął MP5. – I jak mówi moja żona… Bóg wybiera, kogo ma zostawić na ziemi, a kogo nie. Wybrał ciebie.
– A powinien był ją. To moja wina! Wszystko to moja wina. Powinienem był tu z nią być. Nie powinna była sama jechać do szpitala… Ona już od jakiegoś czasu ukrywała, jeśli ją coś martwiło. Nie było mnie tam, kiedy mnie potrzebowała. Powinienem był się domyślić, że jej obawy to coś więcej. Upewnić się, że dostała pomoc, której potrzebowała. Teraz ona nie żyje, a ja nie mogę tego cofnąć. Odzyskać jej.
– Ból minie, ale ty będziesz żył – oznajmił MP5. – Jeśli chcesz się karać, w porządku, ale daj szansę klubowi. Braciom.
– Nic z tego nie ma teraz znaczenia… To przeszłość.
– Musisz stawić czoła swoim demonom. Będziesz z nimi walczył albo pił, by zapomnieć, i przeżyjesz – rzekł twardo. – Każdy z nas przeżyje.
Wiedziałem, że miał rację. Mój umysł był otumaniony alkoholem i bólem, w którym pragnąłem śmierci. Kiedy spojrzałem na niego, na mężczyznę, który palił spokojnie, podczas gdy ja byłem wrakiem człowieka, poczułem wdzięczność za jego obecność. Mogłem stwierdzić, że krew płynie w moich w żyłach. Byłem kawałkiem gówna, ale żyłem. Zażycie narkotyków wczorajszego wieczora chociaż na chwilę dało mi zapomnienie, ale nie pomogło zwyciężyć w walce z samym sobą. Moje wnętrze jednak wciąż krwawiło. Nie mogłem ustać na nogach. Od samego początku byłem zbyt pewny siebie, chciałem mieć dom, dziecko i żonę. Założyć rodzinę, a spieprzyłem na samym starcie. Kochałem to dziecko, ale mój umysł bombardowały wątpliwości, lecz nigdy nie dałem tego odczuć Everly. To ja byłem winny. Ona kochała życie, a ja przyniosłem jej śmierć. Musiałem uwierzyć, że zrobię to dla niej. Pozostanę odpowiedzialny za zrujnowanie życia dziewczyny, która mnie tylko pokochała. Ja… ten klub… Bez względu na wszystko zasłużyłem na cierpienie.
I nic więcej.
– Nie mogę skorzystać z tej szansy. Nie mogę jej pożegnać, ona dla mnie zawsze będzie żyła. – Coś ścisnęło mi gardło i utrudniało wypowiedzenie tych słów.
– Nash… – MP5 znów spróbował.
– Storm. Ona chciała, abym tak nazywał się w klubie.
Jego twarz wyrażała uznanie, gdy podniósł rękę i położył ją na moim ramieniu.
– Storm, to dobry wybór, synu. Chciałbym, żebyś żył tu dla siebie. Wiem, że będziesz potrzebował więcej czasu, ale jeśli uznasz, że powinieneś coś zrobić ze swoim życiem, pomogę ci w tym.
Wstałem i sięgnąłem po kurtkę klubu.
– Chodźmy.
– Dam znać chłopakom – powiedział MP5, kiedy odwróciłem się od drzwi. – Pochowamy je z honorami.
Spojrzałem na niego, gdy ścisnęło mnie ze wzruszenia.
– Dziękuję.
– To nie my podejmujemy wszystkie decyzje… I choć niektóre są naprawdę popieprzone, musimy nauczyć się z tym żyć. To jedyna rada, którą mam. I możesz ją olać.
Skrzywiłem się. Wychodząc na korytarz, ujrzałem braci klubowych. Kojota, Cara, Big MC, Curba i moich przyjaciół: Doga, Lucasa i Aarona. I była tu moja matka, na której widok niemal się zatrzymałem, bo taka bardzo przypominała mi Stellę, z tymi rudymi włosami, związanymi wstążką nad karkiem. Przetarłem oczy dłońmi, próbując pozbyć się łez. Kiedy zauważyła wyraz mojej twarzy, zapytała:
– Jak się trzymasz?
– Nie musiałaś przyjeżdżać – odpowiedziałem, odwracając od niej wzrok, i zacząłem schodzić po schodach.
– Uparty jak ojciec. Przykro mi, Nash.
Wziąłem głęboki oddech i głośno przełknąłem ślinę, próbując powstrzymać rozrywające mnie emocje. Musiałem to wytrzymać.
– Wróć do domu – prosiła cicho. – Zacznijmy wszystko od nowa… Martwiliśmy się o ciebie.
– Co? Nie! Nie możesz mi tego zrobić, bo nie chcę tam wracać. Mój dom to ten klub. A dziewczyna, którą kochałem, właśnie umarła. I moje dziecko razem z nią. Jeśli chcesz być matką, to mi współczuj, a nie mów, co mam robić! – zawołałem wściekły, gdy łzy napływały mi do oczu.
– Spójrz na niego, Carmelo. On jest dorosły – rzekł Kojot.
Popatrzyła na mnie z wyrazem smutku na twarzy.
– Zaopiekuję się nim. Załatwię to wszystko, jeśli zatrzymam go tutaj. Ten klub da mu cel w życiu.
Poczułem, jak burza emocji znowu wzbiera, więc zszedłem po schodach, nie oglądając się za siebie. Próbując powstrzymać łzy, minąłem drzwi klubu i wsiadłem do samochodu Kojota. Poczułem ulgę, widząc pusty parking. Gdy usiadłem na fotelu, zamknęłam oczy. Ujrzałem Everly. Ten uśmiech pozostanie w moim umyśle.
– Będziesz ze mną już zawsze, Everly – zapewniłem ją, dotknąwszy swojego serca.
Siedziałem przez kilka minut w ciszy, próbując się ogarnąć. Wszystko było takie ciche. Jakbym utknął w jakimś dramacie, w głębokiej mgle, a potem… Kojot wsiadł do środka razem z Aaronem i Lucasem. Kłócili się, dlaczego to oni mieli siedzieć z tyłu. Nie zajęło im dużo czasu, by zacząć się poszturchiwać. Kojot na nich warczał, ale nawet ja wiedziałem, że to było nie do zatrzymania. Nigdy nie zapomniałem, jak pierwszy raz Lucas nazwał mnie beksą i kazał się poprzeć w kłótni z Aaronem, bo był synem prezydenta. A Aaron wsadził mu głowę między siedzenia i Lucas wypluł colę na swój garnitur.
Prawdziwy koszmar zaczął się, gdy zajechaliśmy pod miejscowy cmentarz i czekało tam kilka motocykli oraz samochodów. Wszystko poszło w niepamięć, a zwłaszcza obietnica spokoju. To było piekło. To moja wina. Byłem samolubny i zostawiałem ją na całe dni w klubie. Chciałem po prostu być z nią w każdej sekundzie. A ja nie słuchałem, kiedy mówiła mi, że się bała. Mogłem zabrać ją znów na kilka dni do szpitala. Uspokoić. Pracowałem cały dzień i chciałem do niej wrócić, a potem szybko zasypiałem. Powinienem był jej słuchać, że oddalamy się od siebie i że zapominałem o niej. Nie zapominałem. Miałem długi dzień i po prostu byłem samolubnym draniem. I byłem przepełniony udręką.
Kojot i MP5 postarali się o mały nagrobek dla Everly Holt-Cavy i Hope Cavy. Dowiedzieliśmy się w szpitalu, że jej poronienie było tak bolesne, że lekarze wezwali pomoc medyczną z Louisville. Odtransportowano ją helikopterem medycznym. Gdy tam dotarłem, było za późno. Nie byłem rodziną, ale poinformowano jej ojca i matkę, że umarła. Jej mama oskarżała mnie, że to wszystko moja wina. Everly nie żyła przeze mnie. W chwili, w której to usłyszałem, zacząłem modlić się, by oni wszyscy się mylili, a Everly wróciła do mnie. Kiedy emocje opadły, postanowiłem przyjąć do wiadomości, że zgon nastąpił o pierwszej piętnaście w szpitalu Norton. Nie pozwolono mi zobaczyć jej po raz ostatni, oddano tylko dokumenty i poproszono, abym zabrał jej rzeczy. Jej matka ich nie chciała, jak córki w swoim życiu.
Everly mawiała, że największym bólem człowieka była strata bliskiej osoby.
Myliła się.
Największym bólem było życie bez niej.
Bez światła w zupełnej ciemności.