Buzz Astral. Biblioteczka przygody. Disney Pixar - ebook
Buzz Astral. Biblioteczka przygody. Disney Pixar - ebook
„Buzz Astral”, kolejna książka w serii BIBLIOTECZKA PRZYGODY, to pełna zwrotów akcji opowieść science fiction o dzielnym astronaucie i jego emocjonujących przygodach. Kapitan Buzz Astral posiada wszystkie cechy, które powinien mieć dobry Strażnik Kosmosu: odwagę, niezależność, a przede wszystkim wytrwałość. Gdy wraz ze swoją załogą rozbija się na nieznanej planecie, jest gotów zrobić wszystko, żeby dokończyć misję i sprowadzić rozbitków na Ziemię. Chce tego dokonać sam i po swojemu. Ale gdy przeciwności się piętrzą, a cel wydaje się w pewnym momencie nieosiągalny, przyjaciele pokazują mu, że można do niego dotrzeć inaczej… wspólnymi siłami.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67164-37-5 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na niezbadanej planecie gęsta, zielona mgła wisiała nisko nad mokradłem, osłaniając wszystko nieruchomym całunem. Kto mógł wiedzieć, jakie dziwaczne rośliny – albo zwierzęta – się w niej skrywały. Czaiły, czyhały, obserwowały. Może już w tym momencie pełzły w kierunku buta Strażnika Kosmosu, który właśnie postawił pierwszy krok w pozaziemskim błocku.
Właściciel buta odezwał się do komunikatora na nadgarstku:
– Buzz Astral, dziennik pokładowy: czas gwiezdny trzy-dziewięć-zero-dziewięć. – Głos i but należały do kapitana Buzza Astrala, Strażnika Kosmosu. Wyprostowany i czujny, uważnie studiował rozciągający się przed nim bezkres, zwracając uwagę na każdy najdrobniejszy szczegół, który młodsi i mniej doświadczeni Strażnicy mogliby przeoczyć.
– Czujniki wykryły niezbadaną planetę bogatą w cenne złoża – mówił dalej – dlatego postanowiliśmy chwilowo zboczyć z kursu i zbadać sprawę. Strażnicy Kosmosu dokonają wstępnego rozeznania i ocenią, czy warto wybudzić zespół naukowy z hibernacji… czy lepiej kontynuować naszą długą podróż powrotną do domu.
Buzz pozwolił sobie na przelotny, ledwo dostrzegalny uśmiech. Poznał już dziesiątki układów słonecznych i przemierzył niezliczone obce światy, ale w tej planecie – zwanej T’Kani Prime – było coś wyjątkowego. Buzz poczuł dreszcz podniecenia, który rzadko zdarzał się tak zaprawionemu w boju Strażnikowi. Według komputerów ich statku niezbadane przepastne mokradła kryły ogromne ilości bogactw naturalnych. Te zasoby mogły przyspieszyć badania naukowe jego załogi o całe lata… albo sprowadzić na nich niebezpieczeństwo, z jakim nigdy dotąd się nie zetknęli. Dla Buzza Astrala wszystko na T’Kani Prime było nowe, przedziwne i ekscytujące.
I być może planeta myślała to samo o nim.
Buzz wcisnął czubek buta w ziemię, a błoto mlasnęło, stawiając zaskakująco duży opór.
– Podłoże wydaje się nieco niestabilne. Wciąż brak danych na temat zdatności powietrza do oddychania. Na razie nic nie wskazuje na istnienie w tym rejonie inteligentnego życia.
– Z kim rozmawiasz? – Sprawozdanie przerwał mu kobiecy głos. Buzz odwrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z komandor Alishą Hawthorne.
– Z nikim – powiedział Buzz, pospiesznie opuszczając rękę z komunikatorem.
– Znowu monologowałeś – rzuciła Alisha. Ton jej głosu wyrażał dezaprobatę, ale Buzz dobrze wiedział, co się za nią kryło. Komandor tylko się z nim droczyła.
Dla innych Alisha Hawthorne była surową i do bólu zasadniczą Strażniczką Kosmosu. Ale z Buzzem Astralem łączyła ją przyjaźń, którą mógł zbudować tylko czas. Rozpoczęli szkolenie w akademii w tym samym roku i wspólne trenowali jako kadeci. Razem ślęczeli nad książkami, mordowali się podczas długich musztr i wkuwali na pamięć kodeks Straży Kosmosu, aż byli w stanie wyrecytować go przez sen. W końcu oboje osiągnęli to, o czym większość mogła tylko marzyć: wstąpili w szeregi Straży Kosmosu. A teraz oboje ramię w ramię odkrywali dziewicze rejony wszechświata.
Buzz wzruszył ramionami.
– Nagrywam tylko dziennik pokładowy – rzucił i włączył laserową maczetę, żeby przeciąć sękatą łodygę bagiennego pnącza, która leżała na jego drodze. – To mi pomaga skupić myśli. Pełna koncentracja. Jeśli przeszkadzam, komandor Hawthorne, to chętnie poczekam w Kalarepie.
Alisha uruchomiła własną maczetę i zaczęła wyrąbywać sobie drogę obok Buzza.
– Prosiłam cię już, żebyś go tak nie nazywał.
– Ale chyba przyznasz, że ten statek wygląda rzeczywiście jak pulchna bulwa – rzucił Buzz.
Oboje odwrócili się, żeby spojrzeć na towarowiec SC-01, którego rozmyty zarys majaczył we mgle.
Nie dało się zaprzeczyć, że jego pękaty kształt prezentował się bardzo kalarepowato.
– Tak, dałeś to wyraźnie do zrozumienia podczas inspekcji projektu – zauważyła Alisha.
– Kiedy odkryłaś, że lubię sobie czasem pomonologować? – spytał Buzz, podciągając się na plątaninę pnączy tak grubych, że wyglądały jak pień powalonego drzewa.
– Wieki temu – przyznała Alisha, uśmiechając się lekko. – Jeszcze w akademii. À propos, zapomniałeś zabrać nowego.
– Uch, komandor Hawthorne, wiesz, jaki mam stosunek do żółtodziobów – powiedział Buzz, z rozmachem rąbiąc pnącza. – W niczym nie pomagają, niepotrzebnie komplikują sprawę. Lepiej radzę sobie sam.
– Dlatego to j a zabrałam żółtodzioba – odparła Alisha.
W tym momencie Buzz dostrzegł drugą postać drepczącą niepewnie przez błoto za Alishą. Żółtodziób. W opinii Buzza był tylko niezdarnym patykowatym kadetem w przebraniu Strażnika Kosmosu.
– Ee… cześć – bąknął żółtodziób, wykonując niezgrabny gest, który w zamierzeniu miał być machnięciem.
– Nie. – Buzz odwrócił się z powrotem do pnącza.
– Buzz – powiedziała Alisha – musimy go zabrać. Kwestia protokołu. Spójrz tylko na niego.
– Nie – powtórzył Buzz.
– Buzz, spójrz na żółtodzioba – rozkazała Alisha.
– Nie! – upierał się Buzz. – Wlepi we mnie te smutne gały. Wiesz, że nie radzę sobie ze smutnymi gałami.
– Spójrz, spójrz, spójrz! – powtarzała Alisha.
Buzz niechętnie zerknął na żółtodzioba. I naturalnie odpowiedziała mu para ogromnych jak spodki oczu, pełnych nadziei i błagania, jak u małego dziecka. Albo szczeniaczka.
– No dobra! – jęknął Buzz. – Wygrałaś. Słuchaj, Feather… Featherings… Feather… – Buzz zmrużył oczy, próbując odczytać długie i skomplikowane imię wybite na nieśmiertelniku żółtodzioba.
– Featheringhamstan, kapitanie! – podpowiedział żółtodziób z zapałem.
– Słuchaj, żółtodziób. – W głosie Buzza drżało napięcie. – Po pierwsze, nie gadaj nieproszony.
– Tak jest! – odpowiedział żółtodziób.
– Skucha na wstępie – upomniał go Buzz. – Po drugie, szanuj skafander. Chroni nie tylko ciebie, chroni cały wszechświat. Mając na sobie ten skafander, wysyłasz w świat jeden komunikat: jesteś Strażnikiem Kosmosu i zrobisz wszystko, by ukończyć swoją misję. Choćby nie wiem co, nie poddasz się i będziesz przeć dalej. Nieważne, co zaserwuje ci kosmos… Możesz to wyłączyć?!
Buzz sapnął z irytacji, odwracając się do Alishy, która odtworzyła nagranie triumfalnych fanfar z panelu na swojej piersi.
Alisha powoli ściszyła muzykę, aż zastąpił ją szum i pomlaskiwanie kosmicznych pnączy.
– Sam się podstawiasz – zaśmiała się.
– Nabijasz się ze mnie, tak? – burknął Buzz, daleki od rozbawienia.
– Tak, ale konstruktywnie – zapewniła go Alisha.
– Komandor, próbuję tylko powiedzieć – ciągnął Buzz – że ty i ja ogarniamy tę robotę…
– Eee… kapitanie? – odezwał się żółtodziób za jego plecami.
– A ten znów gada – prychnął Buzz, nie odrywając wzroku od Alishy. – Ty i ja jesteśmy zgranym duetem. W każdej sytuacji i w każdym momencie wiem, co myślisz. Wiem, gdzie jesteś. Ale z tym gościem…
Buzz wreszcie się odwrócił.
Nowego za nim nie było.
A w jego miejscu wiła się gęstwa pełzających pnączy, które wyciągały się w kierunku dwojga Strażników Kosmosu, jakby chciały im pokazać, że nie powinno ich tu być.ROZDZIAŁ 2
Pnącza! – wykrzyknęła Alisha.
Mokradła wokół nich nagle ożyły, a setki mlaskających, sprężystych, wijących się macek zaatakowały w tym samym momencie.
W gęstej zielonej mgle zawibrowało niskie buczenie.
– Robale! – wrzasnęła Alisha, gdy z góry natarła na nich chmara olbrzymich owadów.
Buzz odwrócił się błyskawicznie i z przerażeniem spostrzegł, że ich statek zapada się w błoto.
– Statek! – wykrzyknął. – Statek tonie!
– Wszyscy z powrotem do Kalarepy! – rozkazała Alisha.
– To nagle wolno nazywać go Kalarepą? – rzucił Buzz, gdy ile sił w nogach pędzili do statku.
Ale owady szybko ich wyprzedziły.
– Aktywacja kamuflażu! – zawołała Alisha. – To powinno dać nam trochę czasu.
Alisha i Buzz jednocześnie wcisnęli guziki na swoich skafandrach i zniknęli.
Ale ta ochrona szybko straciła moc. Przyjaciele znów stali się widoczni, a owady ruszyły w ich kierunku. Buzz i Alisha zrozumieli, że zostało im tylko jedno wyjście. W tym samym momencie aktywowali laserowe maczety i zaczęli przedzierać się przez atakującą chmarę, siekąc na prawo i lewo. Nawet na chwilę nie tracili czujności, chroniąc się nawzajem na każdym kroku. Buzz usmażył nacierającego owada promieniem nadgarstkowego lasera i wykonał zwinny półobrót, by zrobić miejsce Alishy zamachującej się na pnącze, które już zbliżało się do wyciągniętej ręki przyjaciela. Wirowali w pełnym gracji balecie Strażników Kosmosu, bezbłędnie przewidując ruchy drugiego w każdym skoku, uniku i wymachu. Pnącze po pnączu, robal po robalu, mozolnie przedzierali się w kierunku Kalarepy, aż w końcu ramię w ramię wpadli do windy lądownika. Jej kabina zaczęła wypełniać się lepkim błotem i nagle coś trzasnęło, posypały się iskry, a winda zamarła.
– Jasny gwint! – wrzasnął Buzz, gniotąc przyciski obryzganego błotem panelu kontrolnego.
– Czekaj, przekieruję zasilanie – powiedziała Alisha. Jednym ruchem zerwała pokrywę panelu i bez wahania zabrała się za przełączanie kabli.
W takich chwilach Buzz czuł ogromną wdzięczność, że miał przy boku tak trzeźwo myślącą i opanowaną partnerkę. Żaden żółtodziób w życiu by…
Buzz się zawahał.
– Zaraz, a gdzie…
– Ratunku! – doszedł ich krzyk żółtodzioba. Biedak latał to w górę, to w dół, przeciągany niczym wrzeszcząca lina w zaciętym pojedynku między owadem a pnączem.
Buzz rzucił się biegiem i odrąbał pnącze trzymające żółtodzioba za nogę. Nie tracąc ani chwili, chwycił chłopaka za wyciągniętą rękę, żeby nie pozwolić owadowi go porwać. Ale robal nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Chlasnął Buzza opalizującym skrzydłem, wytrącając mu z dłoni laserową maczetę. W tym momencie podstępne pnącze podpełzło do kapitana, oplotło go w pasie i poderwało wysoko w górę.
– Nie! – krzyknęła Alisha i wystrzeliła w kierunku owada laserowy pocisk… trafiając prosto w cel!
Zwierzę skrzeknęło, upuszczając Buzza i żółtodzioba prosto w błotnistą maź. Ale wciąż nie byli bezpieczni. Kolejne trzy pnącza podniosły się z ziemi, otaczając ich i szykując się do wciągnięcia ich w zgniłozielone odmęty.
– Buzz! – zawołała Alisha.
Wystarczyła im wymiana jednego spojrzenia. Wiedzieli, co trzeba zrobić. Mieli tylko jedną szansę.
Buzz wyciągnął rękę w momencie, w którym Alisha cofnęła swoją, szykując się do rzucenia mu laserowej maczety.
– Teraz! – krzyknął Buzz.
Celując bezbłędnie, Alisha cisnęła maczetę w stronę kapitana, a ten złapał ją w chwili, gdy pnącza wciągnęły jego i żółtodzioba pod powierzchnię.
Alisha wstrzymała oddech. Minęła sekunda, która wydała się jej wiecznością. Aż w końcu…
Buzz wystrzelił spod plątaniny pnączy, unosząc jarzącą się laserową maczetę w triumfalnym geście. Z bohaterskim rozmachem przewiesił sobie wyczerpanego żółtodzioba przez ramię i rzucił się biegiem w kierunku statku, w ostatniej chwili prześlizgując się przez zamykające się drzwi.
– Pójdę do maszynowni – oświadczyła Alisha, gdy zabłocona winda zabrała ich na mostek.
– A ja stanę za sterem – odparł Buzz.
– A ja… – zaczął żółtodziób.
– A ty będziesz siedział na tyłku – warknął Buzz. – Damy radę sami.
Potem opadł ciężko na jeden z dwóch foteli kapitańskich. Autopilot ożył, anonsując się wesołym sygnałem.
– W czym mogę ci dziś pomóc? – zapytał pogodnie.
– Ugh, autopiloty – jęknął Buzz. Jeśli było coś, co lubił jeszcze mniej od żółtodziobów, to były to autopiloty. Pewnym gestem chwycił ster wystający z konsoli.
Zwykle statkiem kierowali dwaj współpracujący ze sobą piloci. Ale w tej chwili Alisha musiała monitorować sprawy w maszynowni. Może tym razem autopilot zdoła ją zastąpić.
Buzz wiedział jedno: jeśli istniał człowiek, który potrafił wyprowadzić Kalarepę z tej planety w pojedynkę, to był nim właśnie on. Buzz Astral.
– Mogę coś zrobić, kapitanie? – zapytał żółtodziób, nieśmiało wyciągając rękę w stronę panelu kontrolnego drugiego pilota.
– Nie! – Buzz plasnął go w dłoń. – To nie symulacja!
Potem odezwał się przez radio:
– Komandor, status?
W głośniku wśród trzasków odezwał się głos Alishy.
– Paliwo start. Wszystkie systemy sprawne!
Buzz wcisnął przycisk startu i silniki ożyły. Lecz po chwili przez cały statek przeszedł metaliczny jęk. Lepkie błoto stawiało silny opór. Kalarepa uniosła się krzywo i zarzęziła, próbując wzbić się w powietrze.
– Uwaga! Nieprawidłowa trajektoria startu – zasygnalizował komputer pokładowy.
Coś było nie tak. Kalarepa skierowała się w dobrą stronę, ale wciąż nie nabierali wysokości.
Buzz poczuł, jak po skroni spływa mu kropla potu. Z całych sił pociągnął za ster. Kalarepa leciała niemal równolegle do ziemi, a nie zostało im wiele czasu. Wprost przed nimi z mokradeł wyrastała masywna góra. Buzz musiał podnieść statek – i to natychmiast!
– Zderzenie nieuchronne – oznajmił komputer. – Zmień kurs. Zmień kurs. Zmień kurs.
Buzz wyłączył autopilota.
– Kapitanie Astral, czy mogę pomóc? – spytał żółtodziób, chwytając za oparcie pustego fotela Alishy, gdy statek gwałtownie przechylił się na bok.
– Nie!
– Na pewno?
– Jestem Buzz Astral – syknął Buzz przez zaciśnięte zęby. – Zawsze jestem pewien.
Statek w końcu zaczął się podnosić! Góra wciąż się zbliżała, ale Kalarepa powoli wznosiła się coraz wyżej. Byli już prawie ponad jej szczytem… Jeszcze tylko parę metrów…
TRACH!
W ostatnim momencie podwozie statku otarło się o wierzchołek góry. W uszach Buzza zadzwonił przeraźliwy zgrzyt rozrywanego metalu… a potem ogłuszający huk. Poczuł pustkę w żołądku. Wiedział, co oznaczał ten drugi dźwięk.
Rozpętał się chaos.
Mostek kapitański wypełniła kakofonia piskliwych sygnałów ostrzegawczych i światło migających kontrolek. Tracili wysokość, i to gwałtownie. Buzz próbował odzyskać władzę nad sterami, ale nic już nie działało. Kalarepa z impetem runęła w mokradła i rozorała brzuchem ziemię, wzbijając ku niebu fontannę błota i mułu.
– Nie jest dobrze, Buzz – stwierdziła Alisha, wynurzając się z wraku maszynowni. Była cała w sadzy, a w ręku trzymała roztrzaskaną obudowę ogniwa paliwowego. Buzz wbił w nią wzrok i gapił się tępo, podczas gdy wokół niego reszta drużyny wszczęła procedurę ewakuacji.
Na szczęście kapsuły hibernacyjne uratowały całą załogę podczas zderzenia. Przeżyli wszyscy. Wszyscy poza statkiem.
– Nasz kryształ napędowy jest zupełnie zniszczony – powiedziała Alisha. – Czyli inaczej: utknęliśmy tu na dobre.
Buzz przez chwilę przetwarzał tę wiadomość. Miał wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Jeszcze godzinę temu kończyli ostatnie zadanie pięcioletniej misji, po którym mieli ruszyć w drogę powrotną na Ziemię. Teraz wszystko się zmieniło. Czy jeszcze kiedyś zobaczą dom? Czy powrót w ogóle był możliwy? Buzz nie mógł sobie wyobrazić większej katastrofy.
A wszystko z jego winy.
Przygnębiony, odpiął ze swojego skafandra plakietkę z nazwiskiem i podał ją Alishy.
– Co ty robisz? – spytała, nie rozumiejąc.
– Oddaję się pod sąd wojskowy i wydaję wyrok – odpowiedział Buzz. – Komandor Hawthorne, niniejszym dymisjonuję się ze służby i pozbawiam tytułu Strażnika Kosmosu. To ja doprowadziłem do tej sytuacji, a ta załoga zasługuje na lepsze dowództwo. Możesz wrzucić mnie do celi.
– Dokończ tę misję, Buzz. – Alisha położyła dłoń na jego ramieniu. – O t o chodzi w naszej służbie. Nie odpuszczamy, dopóki wszyscy nie wrócą bezpiecznie do domu.
– Ale bez kryształu paliwowego tam nie dolecimy – zauważył Buzz.
– Więc przekopiemy tę planetę. Stworzymy nowy kryształ – odparła Alisha.
Buzz zmarszczył czoło i pokręcił głową.
– Fuzja krystaliczna jest bardzo niestabilna.
– Zrobimy testy – zapewniła go Alisha.
Buzz poczuł zawroty głowy.
– To zbyt niebezpieczne. Stworzenie kryształu zdolnego do osiągnięcia hiperprędkości to jak… jak rzucanie się z lassem na słońce. A potem ktoś będzie musiał podpiąć to słońce do statku. A potem trzeba jeszcze polecieć tym statkiem tak, żeby nie rozpaść się na milion kawałeczków. Trzeba szaleńca, żeby… Aaa…
Zobaczył kpiarski uśmiech Alishy i w końcu pojął. Przyjaciółka przyczepiła mu plakietkę do skafandra, a on wyprostował się i omiótł okolicę pełnym determinacji spojrzeniem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki