Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Bydgoskie legendy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bydgoskie legendy - ebook

„Dawno, dawno temu, w czasach, gdy Bydgoszcz była małym, ale dumnym grodem otoczonym murami obronnymi, na rynku panował niezwykły gwar. Tego dnia zjechali się tam rycerze z całej okolicy, by wziąć udział w zawodach, które zorganizował miejscowy kasztelan. Jednak tym razem nie chodziło o turniej walki na miecze ani bieg w zbrojach. Kasztelan wpadł na osobliwy pomysł, który budził grozę i zachwyt jednocześnie”. Książka została utworzona przy pomocy AI

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-893-8
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Legenda o cudownym źródełku na bydgoskim rynku

Dawno, dawno temu, kiedy Bydgoszcz była jeszcze niewielkim miasteczkiem otoczonym lasami i polami, na rynku zdarzyło się coś niezwykłego. Pewnego ranka, gdy mieszkańcy szykowali swoje stragany z warzywami, rybami i pieczywem, z bruku nagle wytrysnęła woda. Źródełko było małe, ale woda w nim była krystalicznie czysta i miała lekko srebrzysty blask, jakby była podarunkiem od niebios.

Ludzie zaczęli zbierać się wokół źródełka. Pierwszy odważył się spróbować wody młody kowal imieniem Wojciech.

— Cóż za smak! — wykrzyknął. — Ta woda jest jak miód, jak rosa o świcie!

Wieść o cudownym źródełku szybko rozeszła się po mieście. Ludzie przychodzili z dzbanami, garnkami i wiadrami, pijąc wodę i zabierając ją do domów. Mówiono, że woda z rynku ma magiczne właściwości: leczy bóle, przywraca siły i poprawia humor nawet największym ponurakom.

Przez kilka dni wszystko wydawało się być błogosławieństwem. Ale nagle zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ludzie, którzy pili wodę w dużych ilościach, zaczęli skarżyć się na bóle brzucha i dziwne zawroty głowy. Co gorsza, niektórzy mieszkańcy dostawali wysypki, a ich głosy zmieniały się w nienaturalnie wysokie tony.

Rajcowie miejscy zwołali pilne spotkanie. Najstarszy z nich, rajca imieniem Bernard, zabrał głos:

— Może to woda od Boga, ale może też od… diabła! Nie możemy ryzykować zdrowia naszych mieszczan. Trzeba podjąć decyzję.

Ludzie zgromadzeni na rynku błagali rajców, by nie zasypywali źródełka.

— To tylko przypadek! — krzyknął Wojciech, młody kowal. — Niech lekarze zbadają wodę, może to tylko przejściowe!

Ale rajcowie nie chcieli słuchać. Starszy Bernard stwierdził:

— Lepiej nie kusić losu. Źródełko musi zostać zasypane, zanim sprowadzi na nas większe nieszczęście.

Jeszcze tego samego dnia rajcowie kazali przywieźć wóz pełen kamieni i piachu. Przez całą noc kilku robotników pracowało, by zasypać cudowne źródełko. Rankiem na jego miejscu była tylko kamienna płyta, która miała przypominać o tym dziwnym zdarzeniu.

Po latach starsi mieszkańcy Bydgoszczy mówili, że woda ze źródełka mogła pochodzić z tajemniczych, podziemnych rzek przepływających pod miastem. Inni wierzyli, że to kara za grzechy mieszkańców, którzy stali się zbyt chciwi i próbowali sprzedawać cudowną wodę na targach w innych miastach.

Mówi się, że gdy ktoś przyłoży ucho do kamienia na rynku w ciche noce, usłyszy delikatny szum wody pod ziemią. Czy źródełko wciąż tam jest? Czy czeka na dzień, gdy znów zostanie odkryte? Tego nie wie nikt, ale mieszkańcy Bydgoszczy wolą nie ryzykować.

„Lepiej, by cud został pod ziemią” — mawiają starsi na rynku, zerkając na starą, kamienną płytę.Legenda o diable i klątwie chleba z Młyńskiej Wyspy

Dawno temu, gdy Bydgoszcz rozwijała się dzięki młynom i rzece Brdzie, Młyńska Wyspa była sercem miejskiego przemysłu. To właśnie tam mieścił się największy młyn, do którego spływało zboże z całej okolicy. Mąka produkowana w młynie była tak dobra, że nazywano ją „białym złotem Bydgoszczy”.

Pewnego razu w mieście pojawiły się wieści o wyjątkowo obfitych plonach, a młyn pracował dzień i noc, by nadążyć z przemiałem. Ludzie świętowali bogate zbiory i wypiekali chleb, który miał być symbolem pomyślności. Jednak w tym samym czasie w ciemnych zakamarkach miasta pojawił się nieproszony gość — diabeł o imieniu Boruta, który uwielbiał psuć ludzkie radości.

Boruta, zazdrosny o szczęście bydgoszczan, zakradł się w nocy na Młyńską Wyspę. Przyjąwszy postać czarnego kota, przemknął przez podwórza i wspiął się na piętro młyna, gdzie przechowywano ziarno. W swoim diabelskim worku przyniósł sporysz — trującą grzybnię, która sprawiała, że ludzie tracili zmysły, miewali wizje i dostawali dziwnych ataków pląsawicy.

Szeptem rzucił klątwę:

— Niech chleb z tej mąki tańczy, a ludzie z nim razem!

Kiedy mąkę z zatrutego ziarna przerobiono na chleb, nikt nie podejrzewał, co się wydarzy. Pierwszego dnia po wypieku chleba mieszkańcy Bydgoszczy cieszyli się jego smakiem. Był puszysty, pachnący, a piekarze mówili, że nigdy wcześniej nie widzieli tak pięknego bochenka.

Jednak wkrótce zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ludzie, którzy zjedli chleb, zaczęli odczuwać mrowienie w kończynach, ich ciała trzęsły się w nienaturalny sposób, a nogi same rwały się do tańca. Na ulicach miasta pojawiły się grupy ludzi, którzy pląsali i śmiali się jak opętani, nie mogąc przestać, aż padali z wyczerpania.

Niektórzy mówili, że w ich snach pojawiał się czarny kot z czerwonymi oczami, który kpiąco się śmiał i wołał:

— Tańczcie, tańczcie, moje ofiary chleba!

Mieszkańcy zrozumieli, że coś złego musiało dostać się do mąki. Wybrali się na Młyńską Wyspę i tam, w jednym z worków, znaleźli resztki sporyszu. Wezwano miejscowego egzorcystę, który poświęcił młyn i całą wyspę, a ziarno skażone przez diabła wrzucono do Brdy.

Od tamtej pory młynarze na Młyńskiej Wyspie zawsze z wielką ostrożnością sprawdzali ziarno, zanim trafiło do przemiału. Mieszkańcy Bydgoszczy zaś wierzą, że duch Boruty wciąż krąży wokół wyspy, szukając sposobu, by znów namieszać ludziom w życiu.

Legenda głosi, że czasami, w bezwietrzne noce, można usłyszeć cichy śmiech dochodzący z ruin starych młynów, a zapach świeżo pieczonego chleba nagle zmienia się w coś przypominającego woń palonych ziół. Mówi się wtedy, że to diabeł przypomina o swojej klątwie i o tym, jak ludzkie radości mogą stać się jego zabawką.Legenda o Matyldzie i konkursie kostiumowym

Dawno temu w Bydgoszczy, w czasach gdy miasto słynęło z handlu płótnem i tkaninami, odbywały się coroczne jarmarki, na których mieszkańcy prześcigali się w organizowaniu nietypowych zawodów. Pewnego roku miejscowy cech tkaczy wpadł na pomysł konkursu, który miał promować oszczędność i kreatywność: która panna uszyje dla siebie kostium, używając najmniejszej ilości płótna, ta zostanie ogłoszona Królową Jarmarku.

W dzień konkursu na rynek przybyło mnóstwo dziewcząt z całego miasta i okolic. Każda z nich przywiozła swoje płótno i igłę, gotowa zaprezentować swoje umiejętności. Były stroje od prostych sukni po finezyjne tuniki, ale wszystkie miały coś wspólnego — starały się używać jak najmniej materiału, nie tracąc przy tym na estetyce.

W tłumie wyróżniała się Matylda, młoda dziewczyna o jasnych włosach i sprytnym spojrzeniu. Była córką krawca, ale nie z powodu kunsztu ojca zasłynęła w mieście, lecz z powodu swojego niebywałego sprytu i pomysłowości. Matylda przyniosła ze sobą niewielki skrawek płótna — tak mały, że większość uczestników patrzyła na nią z pobłażliwym uśmiechem.

Kiedy nadeszła jej kolej, Matylda stanęła na podium i pokazała swój „kostium”. Okazało się, że z dwóch kawałków materiału wielkości złożonych dłoni uszyła opaskę na głowę i przepaskę na biodra! Było to tak proste i minimalistyczne, że jury oniemiało.

— Czyż nie spełnia warunków konkursu? — zapytała Matylda z uśmiechem. — To pełen kostium, który spełnia swoją funkcję, a jednocześnie wymagał najmniejszej ilości materiału!

Choć niektórzy twierdzili, że Matylda potraktowała konkurs zbyt dosłownie, jury uznało jej pomysł za genialny. Wygrała jednogłośnie, a jej nagrodą było piękne, złocone lustro oraz tytuł Królowej Jarmarku.

Legenda głosi, że od tamtej pory Matylda stała się symbolem pomysłowości i oszczędności. Do dziś w Bydgoszczy mówi się, że kiedy ktoś robi coś sprytnego i prostego, używając niewielkich zasobów, działa „jak Matylda z jarmarku”. A stare lustro, które Matylda otrzymała, przez lata wisiało w jej rodzinnym domu, przynosząc szczęście wszystkim, którzy się w nim przejrzeli.

Co roku na jednym z bydgoskich jarmarków odbywa się konkurs na kreatywny strój, choć dziś uczestnicy mają nieco więcej płótna do dyspozycji!Legenda o wielkim knurze z Brdy

Dawno, dawno temu, w sercu Bydgoszczy, gdy miasto dopiero rosło w siłę, mieszkańcy zauważyli coś niepokojącego. Brda, rzeka, która od zawsze była źródłem życia dla miasta, zaczęła nagle opadać. Dno rzeki pokryło się błotem, a ryby z trudem walczyły o życie w malejących kałużach. Woda znikała tak szybko, że ludzie zaczęli mówić o klątwie.

Jednak prawda okazała się znacznie bardziej niezwykła.

Pewnego ranka rybak imieniem Jakub, który codziennie wypływał łódką na Brdę, zobaczył ogromne ślady przy brzegu. Były to odciski racic, ale tak wielkie, że mogły należeć tylko do legendarnej bestii. Mieszkańcy wkrótce zaczęli opowiadać o wielkim knurze, który widywany był nocą przy rzece. Miał być czarny jak smoła, z oczami czerwonymi jak ogień i kłami ostrymi niczym szable.

Knur ten nie tylko pił wodę z Brdy, ale wręcz ją pochłaniał. Każdej nocy podchodził do rzeki i pił tak długo, aż jego brzuch nadymał się jak beczka.

Wieści o knurze szybko rozeszły się po całej Bydgoszczy. Ludzie bali się wychodzić po zmroku, a rzemieślnicy i kupcy zaczęli martwić się o swoje towary, które transportowano Brdą. Bez rzeki miasto było zagrożone głodem i ruiną. Burmistrz zwołał naradę i ogłosił, że temu, kto pozbędzie się knura, przypadnie w nagrodę sakwa pełna złotych dukatów oraz kawałek ziemi nad rzeką.

Do walki z knurem zgłosiło się wielu śmiałków, ale każdy wracał pokonany. Bestia była nie tylko ogromna, ale i zaskakująco przebiegła. Dopiero pewna młoda dziewczyna o imieniu Zosia, córka miejscowego młynarza, postanowiła rozwiązać problem. Zosia była znana ze swojego sprytu i nie bała się wyzwań.

Zosia miała plan. Wzięła największy garnek, jaki znalazła w młynie, i napełniła go sfermentowanymi jabłkami oraz ziołami, które miały wywoływać wielkie pragnienie. Następnie udała się nad rzekę, gdzie zostawiła garnek w miejscu, gdzie knur najczęściej przychodził pić.

Gdy nastała noc, knur pojawił się przy rzece. Zosia, ukryta w krzakach, obserwowała, jak bestia wciąga zawartość garnka. Po chwili knur zaczął odczuwać ogromne pragnienie, większe niż kiedykolwiek wcześniej. Podbiegł do Brdy i pił, pił i pił, aż jego brzuch był tak wielki, że nie mógł się poruszać.

Zosia zwołała mieszkańców, którzy przybiegli z linami i sieciami. Związali knura i przetransportowali go na pobliskie bagna, gdzie już nigdy nie mógł zaszkodzić miastu.

Brda powróciła do swojego naturalnego biegu, a miasto znów zaczęło tętnić życiem. Na cześć Zosi mieszkańcy postawili kamienną figurę przy młynie, a o knurze opowiadano dzieciom przez pokolenia.

Mówi się, że gdy rzeka opada bardziej niż zwykle, to znak, że duch knura wraca, by przypomnieć o swoim pragnieniu. Jednak dzięki sprytowi Zosi Bydgoszcz już nigdy nie musiała obawiać się, że knur pochłonie całą Brdę.Legenda o zamurowanym złodzieju

Dawno temu, gdy Bydgoszcz była jeszcze młodym miastem, mieszkańcy postanowili wybudować wspaniały kościół, który stałby się dumą całej okolicy. Było to miejsce, gdzie wierni mieli modlić się i szukać schronienia przed złem tego świata. Budowa kościoła farnego trwała wiele lat, a każdy mieszkaniec miasta przyczyniał się do jej ukończenia — jedni oddawali swoje oszczędności, inni pomagali własnymi rękami.

Jednak w tym czasie w Bydgoszczy grasował zły człowiek o imieniu Wiktor. Był on znany jako złodziej, który nie miał żadnych skrupułów — kradł od biednych i bogatych, nie bacząc na to, jakie nieszczęście sprowadzał na innych.

Pewnej nocy, gdy robotnicy pracujący przy budowie kościoła już dawno opuścili plac budowy, Wiktor zakradł się do piwnic, gdzie przechowywano darowizny przeznaczone na ukończenie świątyni. Tam, w dużych skrzyniach, leżały złote monety, srebrne kielichy i inne cenne przedmioty ofiarowane przez mieszkańców. Wiktor, mając przy sobie wielki worek, zaczął szybko zgarniać kosztowności.

Jednak gdy próbował uciec, los się od niego odwrócił. Potknął się o kamień i upuścił swój łup, a dźwięk spadających monet obudził strażnika, który spał niedaleko placu budowy.

Strażnik natychmiast zwołał pomoc, a złodzieja schwytano na gorącym uczynku. Wiktora zaprowadzono przed oblicze burmistrza i proboszcza, którzy mieli zadecydować o jego losie.

— Kradzież z kościoła to grzech najcięższy! — grzmiał proboszcz.

— Złodziej, który okrada dom Boży, nie zasługuje na litość! — wtórowali mu mieszkańcy.

Burmistrz, po krótkiej naradzie z radnymi miejskimi, podjął decyzję.

— Ten, kto odważył się zbezcześcić święte miejsce, zostanie ukarany w sposób, który odstraszy innych. Wiktor zostanie zamurowany w piwnicy kościoła, by jego dusza mogła odpokutować za grzechy w samotności.

Gdy nadszedł dzień wykonania wyroku, Wiktora zaprowadzono do piwnicy. Zabrano mu wszystkie zrabowane kosztowności i zamknięto w małej komnacie. Robotnicy zamurowali wejście, a na murze wyryto ostrzeżenie: „Niech ten, kto kiedykolwiek skusi się na świętości, pamięta o losie Wiktora.”

Legenda głosi, że Wiktor wcale nie zginął od razu. Przez wiele dni słychać było jego wołania i lamenty dobiegające spod ziemi, aż w końcu zapadła cisza.

Mieszkańcy wierzą, że dusza Wiktora nigdy nie zaznała spokoju. Mówi się, że w mroczne noce, gdy wiatr huczy w wieży kościoła farnego, można usłyszeć jego żałosne jęki.

Choć minęły wieki, w podziemiach kościoła farnego wciąż istnieje zamurowana komnata. Nikt nie odważył się jej otworzyć, obawiając się, że klątwa złodzieja może sprowadzić nieszczęście na całe miasto.

Niektórzy twierdzą, że Wiktor wciąż strzeże miejsca, gdzie ukryto jego skradzione skarby, czekając na śmiałka, który odważy się je odnaleźć. Ale czy odważy się także stanąć twarzą w twarz z duchem zamurowanego złodzieja?Legenda o złym oficerze i grochowej zupie

Dawno, dawno temu, w czasach, gdy Bydgoszcz była ważnym miastem wojskowym, stacjonował tam oddział pruskiego wojska. Dowodził nim oficer imieniem Wilhelm von Gasdorf — człowiek słynący ze swojej otyłości, złego temperamentu i ogromnego apetytu. Wilhelm był postrachem zarówno żołnierzy, jak i mieszkańców. Każdego dnia wymuszał na lokalnych gospodyniach najlepsze jedzenie, grożąc surowymi karami, jeśli coś mu nie smakowało.

Pewnego dnia Wilhelm usłyszał od jednego ze swoich żołnierzy, że w Bydgoszczy robią najlepszą zupę grochową w całym regionie. Oficer natychmiast rozkazał, aby dla niego przygotowano największy kocioł tej potrawy. Gospodynie, przestraszone jego groźbami, ugotowały zupę tak gęstą i sycącą, że można było postawić w niej łyżkę.

Wilhelm, zadowolony z uczty, zjadł nie jeden, nie dwa, ale aż pięć ogromnych talerzy grochówki. Żołnierze patrzyli na to z niedowierzaniem, a mieszkańcy miasta szeptali między sobą, że taki apetyt nie może przynieść niczego dobrego.

Po uczcie Wilhelm zaczął odczuwać niepokojące burczenie w brzuchu. Najpierw zbagatelizował to, śmiejąc się, że „prawdziwy wojskowy musi mieć żelazny żołądek!”. Jednak z każdą minutą jego brzuch puchł coraz bardziej. Zaniepokojeni żołnierze zaproponowali, żeby sprowadzić medyka, ale Wilhelm odrzucił ich pomoc, krzycząc:

— To tylko drobna niestrawność! Żaden pruski oficer nie potrzebuje pomocy!

Niestety, jego stan pogarszał się błyskawicznie. W brzuchu huczało i dudniło tak głośno, że żołnierze w koszarach zaczęli myśleć, że to dźwięk nadciągających dział.

W końcu, gdy Wilhelm próbował wstać, doszło do nieuchronnego. Jego brzuch, napięty jak bęben, wydał ogłuszający huk, który wstrząsnął całym miastem. Żołnierze i mieszkańcy w popłochu wybiegli z domów, przekonani, że to wybuch prochu w koszarach.

Z Wilhelma pozostał jedynie jego imponujący mundur, który rozwiał się na wietrze niczym puste worki.

Od tamtego dnia mieszkańcy Bydgoszczy zaczęli traktować grochówkę z wielkim szacunkiem, wierząc, że nadmiar tej potrawy może sprowadzić zgubę. Z czasem powstało powiedzenie: „Nie jedz grochówki, bo skończysz jak Wilhelm von Gasdorf!”.

Mówi się, że w szczególnie ciche noce, kiedy wiatr wieje od strony Brdy, można usłyszeć w oddali dźwięk przypominający echo hucznej eksplozji. Czy to tylko wiatr, czy może duch Wilhelma wciąż przypomina o swoim tragicznym losie? Tego nikt nie wie.Legenda o córce młynarza i zawodach łuczniczych

Dawno temu, gdy Bydgoszcz była małym, malowniczym miastem nad Brdą, w sercu miasta znajdował się młyn, którego właścicielem był znany w całej okolicy młynarz imieniem Wojciech. Wojciech miał jedną córkę, Elżbietę, która słynęła nie tylko ze swojej niezwykłej urody, ale także z bystrego umysłu i odwagi. Wszyscy młodzieńcy z okolic próbowali zdobyć jej serce, ale Elżbieta miała duszę niezależną i nie zamierzała wybierać męża, który nie potrafiłby jej zaimponować czymś więcej niż przystojnym wyglądem.

Pewnego dnia burmistrz Bydgoszczy ogłosił wielkie zawody łucznicze, które miały być częścią miejskiego jarmarku. Nagrodą dla zwycięzcy był złoty pierścień oraz tytuł najlepszego łucznika w regionie. Był to konkurs przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn, co wywołało pewne niezadowolenie wśród kobiet, zwłaszcza Elżbiety, która od dziecka uwielbiała strzelanie z łuku.

Nie mogąc pogodzić się z zakazem, Elżbieta postanowiła wziąć udział w zawodach, przebierając się za chłopaka. Użyła starego płaszcza ojca i schowała swoje długie włosy pod kapeluszem. Przyjęła też fałszywe imię — Eliasz.

Tłumy zebrały się na rynku, gdzie ustawiono tarcze i strzały. Uczestnicy próbowali swoich sił, ale nawet najzdolniejsi łucznicy mieli problem z trafieniem w sam środek. Gdy przyszła kolej „Eliasza”, wszyscy zamarli.

Elżbieta uniosła łuk z gracją, naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę. Trafiła prosto w sam środek tarczy! Ludzie zaczęli wiwatować, a Elżbieta strzelała kolejne perfekcyjne strzały, pokonując każdego przeciwnika.

W ostatniej rundzie, po kolejnej celnej strzale, ktoś z tłumu krzyknął:

— Kim jest ten Eliasz? Dlaczego nigdy o nim nie słyszeliśmy?

Pod naporem pytań Elżbieta zdjęła kapelusz, a jej długie włosy opadły na ramiona. Tłum zamarł w ciszy, a potem wybuchł śmiechem i oklaskami.

— To córka młynarza! — wołali ludzie. — Najlepszy łucznik w całej Bydgoszczy to kobieta!

Burmistrz, choć początkowo zdziwiony, uznał zwycięstwo Elżbiety. Wręczył jej złoty pierścień i ogłosił, że od tego dnia kobiety również mogą brać udział w zawodach łuczniczych.

Elżbieta stała się bohaterką miasta, a jej odwaga i umiejętności były wychwalane przez lata.

Legenda głosi, że złoty pierścień, który Elżbieta otrzymała, przynosi szczęście każdemu, kto jest odważny i dąży do swoich celów bez względu na przeciwności. Mówi się też, że w okolicach dawnego młyna można czasem usłyszeć świst strzały — to duch Elżbiety ćwiczy swoje celne strzały, przypominając mieszkańcom Bydgoszczy, że odwaga i talent nie znają granic.Legenda o złym burmistrzu i szczupakach z Brdy

Dawno temu, gdy Bydgoszcz dopiero rozwijała się jako prężne miasto nad Brdą, władzę sprawował burmistrz imieniem Gotfryd von Eisenklamm. Był człowiekiem surowym, chciwym i pozbawionym skrupułów. Gotfryd nakładał na mieszczan wysokie podatki, zabierał ich ziemię i zmuszał biedniejszych mieszkańców do niewolniczej pracy na jego majątku. Mówiło się, że w piwnicach jego domu przechowywane były złote monety zrabowane biednym oraz najlepsze wina i mięsiwa, podczas gdy wielu mieszczan głodowało.

Zima tamtego roku była wyjątkowo mroźna. Brda zamarzła na całej swojej szerokości, a lód był tak gruby, że ludzie mogli chodzić po nim, przewozić towary, a dzieci jeździły na łyżwach. Mieszkańcy jednak szeptali, że rzeka się gniewa, bo Gotfryd kazał wyrąbać wszystkie drzewa rosnące nad jej brzegiem, by sprzedać drewno za wysoką cenę.

Pewnego dnia burmistrz, w swej arogancji, postanowił przejść po lodzie na drugą stronę rzeki, by sprawdzić, czy mieszczanie wypełniają jego nakazy.

Na brzegu stała stara kobieta, której dom Gotfryd kazał zburzyć pod budowę nowego spichlerza. Zgarbiona, z laską w dłoni, spojrzała na niego złowrogo i rzekła:

— Panie Gotfrydzie, Brda pamięta twoje krzywdy. Nie idź po lodzie, bo nie wrócisz!

Gotfryd zaśmiał się głośno.

— To tylko brednie starej wiedźmy! Lód jest gruby, a ja nie boję się rzeki ani jej ryb!

I poszedł dalej, nie oglądając się za siebie.

W połowie rzeki lód nagle zaczął trzeszczeć. Gotfryd zatrzymał się, ale jego ciężkie futro, pełne złota kieszenie i buty z żelaznymi klamrami obciążały go coraz bardziej. Nagle lód pękł z hukiem, a burmistrz wpadł do lodowatej wody.

Ludzie na brzegu patrzyli z przerażeniem, ale nikt nie odważył się ruszyć na ratunek. Gotfryd krzyczał i miotał się w wodzie, ale wtedy z głębin Brdy wypłynęło coś, co sprawiło, że wszyscy zamarli.

Były to ogromne szczupaki, większe niż jakiekolwiek widziano wcześniej. Ich zęby lśniły jak noże, a oczy płonęły czerwienią. Mieszkańcy wierzyli, że były to duchy Brdy, przybierające postać ryb, by zemścić się za zniszczenia i chciwość burmistrza.

Szczupaki otoczyły Gotfryda i w mgnieniu oka wciągnęły go w głębiny. Nie zostało po nim nic — ani futra, ani złota, ani śladu na lodzie.

Od tamtej pory mieszkańcy Bydgoszczy opowiadali tę historię jako przestrogę dla chciwych i okrutnych. Mówiono, że gdy zimą lód na Brdzie trzeszczy, to duch Gotfryda próbuje wydostać się z głębin, ale szczupaki wciąż go pilnują.

A stare kobiety na targu powtarzały:

— Jeśli chcesz sprawdzić, czy Brda cię lubi, popatrz na jej wodę. Jeśli jest spokojna, jesteś bezpieczny. Ale jeśli zadrży, lepiej odejdź, zanim szczupaki przypomną sobie o tobie.

Legenda o Gotfrydzie von Eisenklamm przetrwała wieki, a mieszkańcy Bydgoszczy nauczyli się szanować Brdę i jej tajemnicze stworzenia.Legenda o chłopcu, altówce i smyczku pod gwiazdami

Dawno, dawno temu, gdy Bydgoszcz była jeszcze niewielkim miasteczkiem, nad Brdą żył ubogi chłopiec imieniem Szymek. Mieszkał w małej chatce na skraju lasu wraz ze swoją matką, która trudniła się praniem dla mieszczan. Szymek od najmłodszych lat marzył o muzyce, choć nigdy nie widział prawdziwego instrumentu. Pewnej zimy, z kawałka drewna, które znalazł nad rzeką, wystrugał altówkę. Była nierówna, pełna zadziorów, ale dla Szymka była najcenniejszym skarbem.

Szymek nauczył się grać na swojej altówce, choć smyczek, który wystrugał z leszczynowego patyka i końskiego włosia, był prymitywny. Gdy tylko miał wolną chwilę, siadał na brzegu lasu i grał, wsłuchując się, jak jego muzyka odbija się echem pośród drzew.

Las, jak mówiono, miał swoje tajemnice, a Szymkowa muzyka przyciągała nie tylko ludzi. Pewnej nocy, gdy chłopiec wracał przez las do domu, zauważył błyszczące ślepia wilków. Było ich pięć, a może dziesięć — w mroku nie mógł ich policzyć.

Szymek spanikował. Ścisnął swoją altówkę i zaczął biec, modląc się, by wilki go nie dogoniły. Gdy przedzierał się przez gęste zarośla, smyczek wypadł mu z ręki. Zatrzymał się na moment, ale wilki były zbyt blisko, więc musiał uciekać dalej. W końcu udało mu się dotrzeć do skraju lasu, gdzie światełka domów dały mu poczucie bezpieczeństwa.

Jednak Szymek był zrozpaczony. Jego smyczek, choć prosty, był dla niego kluczem do muzyki. Bez niego nie mógł grać.

Kiedy Szymek opowiedział o wszystkim swojej matce, kobieta powiedziała:

— Nie martw się, synku. Może twoja muzyka zostawiła coś w tym lesie — coś, co kiedyś do ciebie wróci.

Kilka dni później chłopiec wrócił na miejsce, gdzie zgubił smyczek, ale nigdzie go nie znalazł. Zamiast tego ziemia zdawała się drgać w rytmie muzyki, a wiatr szeptał melodię, jakby las pamiętał jego grę.

Minęły setki lat, a na miejscu, gdzie Szymek zgubił smyczek, wyrosło nowoczesne miasto. Ludzie długo nie wiedzieli, co zrobić z tą ziemią — była wyjątkowo cicha i w jakiś sposób pełna harmonii. Pewnego dnia postanowiono tam zbudować gmach Opery Bydgoskiej.

Kiedy otwarto budynek, muzycy, którzy tam występowali, zauważyli, że akustyka Opery była doskonała. Dźwięki rozbrzmiewały tak, jakby każdy instrument znajdował się we właściwym miejscu. Mówiono, że to duch Szymkowego smyczka wciąż unosi się w powietrzu i pomaga muzyce odnaleźć swoją drogę.

Legenda głosi, że w najcichsze noce, gdy na deskach Opery nie ma żadnych występów, można usłyszeć cichutkie dźwięki altówki, dobiegające spod fundamentów. To duch Szymka gra swoje melodie — te same, które ratowały go przed wilkami, te same, które zainspirowały las.

Dziś muzyka w Operze Bydgoskiej jest hołdem dla tego ubogiego chłopca, który pokazał, że nawet z prostego drewna i końskiego włosia można stworzyć magię. A gmach Opery, lśniący wśród miejskiego zgiełku, przypomina wszystkim, że wielkie marzenia mogą przetrwać wieki.Legenda o woźnicy i jego koniu

Dawno temu, gdy Bydgoszcz była miastem tętniącym od dźwięków końskich kopyt na bruku, wśród mieszkańców żył woźnica imieniem Ludwik. Był człowiekiem twardym i zgorzkniałym, a swoją frustrację wyładowywał na wszystkim dookoła — w tym na swoim koniu, pięknym, kasztanowym ogierze o imieniu Ryś.

Ryś był znany w całym mieście jako koń wyjątkowo silny i wytrzymały. Pracował dla Ludwika od świtu do nocy, ciągnąc ciężkie wozy z towarami przez mosty nad Brdą. Jednak zamiast dbałości i troski, koń często spotykał się z batem i krzykami swojego właściciela.

Mieszkańcy Bydgoszczy nieraz upominali Ludwika:

— Ludwiku, zlituj się nad tym zwierzęciem! Ryś pracuje ciężej od ciebie!

Ale woźnica tylko wzruszał ramionami i mówił:

— Koń jest od roboty, nie od wygód.

Pewnego jesiennego dnia, gdy deszcz zamienił bruk w śliską pułapkę, Ludwik zapakował swój wóz ponad miarę. Ryś ciągnął go z trudem, ślizgając się na mostku nad Brdą. Ludwik, jak zwykle, nie miał litości.

— Ruszaj się, leniwy bydlaku! — krzyknął i uderzył Rysia batem tak mocno, że aż koń zarżał z bólu.

Ludzie na moście zatrzymali się, by zobaczyć, co się dzieje. Niektórzy próbowali powstrzymać Ludwika, ale ten, zaślepiony gniewem, uderzył jeszcze raz. Wtedy stało się coś niezwykłego.

Ryś, zamiast ruszyć dalej, nagle stanął dęba. Jego oczy błyszczały od łez i złości. Ludzie zamarli, widząc, jak koń odwraca się, biegnie na krawędź mostu i skacze w dół, wprost do lodowatej Brdy. Wóz przechylił się na krawędzi, ale nie spadł — tylko Ryś pogrążył się w wodzie.

Wszyscy wstrzymali oddech. Na brzegu ludzie zebrali się, by próbować uratować konia, ale było za późno. Woda zamknęła się nad pięknym kasztanowym grzbietem Rysia. Ludwik, widząc, co się stało, przez chwilę stał w milczeniu. Potem upadł na kolana i zaczął płakać.

Legenda głosi, że tego dnia Brda przyjęła Rysia jako jedną ze swoich dusz. Od tamtej pory każdy, kto przechodzi przez most i nie szanuje zwierząt, może usłyszeć w ciemności żałosne rżenie konia. Mówi się, że to duch Rysia przypomina ludziom o losie tych, którzy są traktowani bez serca.

Po tej tragedii Ludwik zmienił się nie do poznania. Rzucił pracę woźnicy i zaczął pomagać w przytułku dla zwierząt, opowiadając swoją historię każdemu, kto chciał słuchać.

Na pamiątkę Rysia mieszkańcy Bydgoszczy przez wiele lat stawiali małe figurki koni na mostach nad Brdą, by pamiętać o tym, jak ważna jest troska o każde stworzenie.

I choć dzisiaj tych figurek już nie ma, wciąż krąży legenda, że jeśli wędrowiec okaże dobroć zwierzętom, Brda może mu podarować szczęście — w hołdzie dla ducha kasztanowego konia.Legenda o płynie na porost włosów

Dawno, dawno temu, gdy Bydgoszcz była małym, ale prężnie rozwijającym się miasteczkiem, na rynku pojawiła się tajemnicza kobieta. Nazywano ją Jadwiga Zielarka, choć nikt nie wiedział, skąd pochodziła. Była ubrana w ciemny płaszcz, a na plecach nosiła wielki kosz pełen fiolków z tajemniczym płynem, który — jak twierdziła — miał cudowne właściwości.

— Płyn na porost włosów! — wołała Jadwiga z dramatycznym gestem, trzymając w rękach błyszczącą butelkę. — Każdy, kto go użyje, będzie miał włosy gęstsze niż lew i dłuższe niż panna młoda w najpiękniejszy dzień swego życia!

Mieszkańcy, zaintrygowani, zaczęli gromadzić się wokół. Niektórzy, zmagający się z łysiną, chętnie zapłacili srebrnymi monetami za fiolkę cudownego specyfiku. Zielarka z uśmiechem sprzedawała coraz więcej butelek, a jej sakiewka szybko pęczniała.

Pierwsi mieszkańcy, którzy użyli płynu, rzeczywiście zauważyli efekty — włosy zaczęły im rosnąć szybko i gęsto. Ludzie zachwyceni eliksirem wracali po kolejne fiolki. Mężczyźni z radością przywracali dawne fryzury, a kobiety chwaliły się długimi warkoczami. Zielarka była uwielbiana, a na rynku codziennie ustawiały się do niej długie kolejki.

Jednak po kilku dniach zaczęło się dziać coś dziwnego. U tych, którzy używali eliksiru najdłużej, włosy zaczęły… odpadać. Nie pojedynczymi pasmami, ale całkowicie, aż zostawali całkiem łysi. Nawet dzieci, które bawiły się fiolkami znalezionymi w domach, zaczęły tracić włosy.

Wkrótce niemal całe miasto było łysawe. Ludzie byli przerażeni, a na rynku wybuchły protesty.

— Zielarko! Co nam zrobiłaś?! — krzyczeli wściekli mieszkańcy.

Jadwiga Zielarka, widząc, co się dzieje, zebrała swój kosz i zniknęła pod osłoną nocy, zanim tłum zdołał ją złapać. Mówi się, że ostatni raz widziano ją w lesie nieopodal Brdy, gdzie miała rozpuścić ostatnie fiolki w rzece.

Łysina mieszkańców Bydgoszczy nie była jednak chwilowym zjawiskiem. Włosy nie odrosły nigdy, a jedynym rozwiązaniem były czapki i peruki. Władze miasta postanowiły wyciągnąć lekcję z tej bolesnej historii: na rynku zawieszono tablicę ostrzegającą przed fałszywymi cudotwórcami, a każdy nowy przybysz musiał udowodnić swoje uczciwe intencje, zanim mógł coś sprzedać.

Legenda głosi, że w Bydgoszczy wciąż trudno jest znaleźć osobę o wyjątkowo gęstych włosach, bo klątwa Zielarki nigdy nie została zdjęta. Niektórzy wierzą, że fiolki jej eliksiru mogą jeszcze znajdować się gdzieś w ziemi lub w starych piwnicach, a ich odnalezienie sprowadzi kolejną falę łysiny na miasto.

Do dziś, gdy ktoś w Bydgoszczy narzeka na wypadanie włosów, starsi mieszkańcy żartują:

— Pewnie Jadwiga znowu kręci się po rynku!Legenda o dziewczynce i spalonych lasach

Dawno, dawno temu, gdy Bydgoszcz otoczona była gęstymi lasami, w małej chatce na skraju miasta mieszkała rodzina ubogich węglarzy. Ojciec, znany w okolicy jako Bartłomiej, codziennie wyruszał do lasu, by zbierać drewno na węgiel drzewny, którym ogrzewały się domy mieszkańców. Jego najmłodsza córka, Anusia, była znana z tego, że zawsze wpadała na psotne pomysły i nie słuchała przestrogi starszych.

Bartłomiej posiadał stare, żelazne krzesiwo, które traktował jak najcenniejszy skarb. Używał go tylko wtedy, gdy trzeba było rozpalić ogień w piecu. Anusia zawsze była zafascynowana tym, jak z małej iskierki można stworzyć wielki płomień, ale ojciec wielokrotnie przestrzegał ją:

— Nigdy nie dotykaj krzesiwa, dziecko. Ogień to nie zabawa.

Anusia jednak była ciekawska i uparcie marzyła, by spróbować sama rozpalić ogień.

Pewnej nocy, gdy rodzina spała, dziewczynka nie mogła dłużej wytrzymać. Cicho wstała z łóżka, wyciągnęła krzesiwo spod poduszki ojca i wymknęła się na palcach z chaty. Jej drobna sylwetka szybko zniknęła w mroku lasu, który otaczał miasto.

W lesie Anusia najpierw zbierała suche gałązki i układała je w małe stosy. Gdy uznała, że jest gotowa, spróbowała użyć krzesiwa. Po kilku próbach udało jej się — pojawiły się pierwsze iskry, potem mały płomień. Dziewczynka była zachwycona! Zaczęła podpalać kolejne stosy, śmiejąc się i podskakując z radości.

Ale wtedy wiatr zaczął wiać. Płomienie wymknęły się spod kontroli i rozprzestrzeniły po suchym poszyciu lasu. Anusia próbowała je zgasić, ale było już za późno. Ogień, podsycany wiatrem, ogarnął drzewa i zaczął szybko pochłaniać coraz większe połacie lasu.

Ludzie w Bydgoszczy obudzili się w środku nocy, gdy na horyzoncie pojawiła się łuna ognia. Całe miasto wpadło w panikę. Mężczyźni ruszyli z wiadrami wody, kobiety próbowały ratować zwierzęta, a dzieci chowały się w piwnicach. Ale ogień był zbyt silny. Pochłonął niemal cały las wokół miasta, pozostawiając po sobie jedynie popiół i zgliszcza.

Nad ranem Bartłomiej, zrozpaczony stratą lasu, znalazł swoją córkę siedzącą na spalonej polanie. Była brudna od sadzy, a w ręku wciąż trzymała krzesiwo. Z oczu płynęły jej łzy.

— Tatusiu, ja… ja tylko chciałam zobaczyć ogień. — wykrztusiła przez łkanie.

Bartłomiej był wściekły, ale widząc przerażenie i żal na twarzy córki, nie potrafił jej ukarać. W zamian za to powiedział:

— Las zawsze pamięta, kto go zranił. Od dziś będziesz codziennie sadzić nowe drzewa, aż nauczysz się szanować przyrodę.

Mówi się, że Anusia przez całe swoje życie sadziła drzewa wokół Bydgoszczy, próbując odkupić swoje winy. Ludzie wierzą jednak, że duch lasu nałożył klątwę na krzesiwo, które spaliło drzewa — każdy, kto próbował je użyć, nie mógł rozpalić ognia, a jedynie przywoływał zimny, mroźny wiatr.

Do dziś mówi się, że lasy otaczające Bydgoszcz rosną na popiele tej wielkiej katastrofy. A dzieci, gdy usłyszą trzask gałęzi w lesie, wciąż są ostrzegane przez starszych:

— Pamiętajcie o Anusi i jej krzesiwie. Ogień to nie zabawka, bo las nigdy nie zapomina.Legenda o bakalarzu i wisielcu na strychu

Dawno, dawno temu, w czasach, gdy Bydgoszcz była jeszcze małym miasteczkiem otoczonym gęstymi lasami i tajemniczymi bagiennymi mokradłami, mieszkał tam pewien bakałarz imieniem Andrzej. Był to człowiek uczony, znany z zamiłowania do ksiąg, które zbierał w swoim niewielkim domu przy jednej z bocznych uliczek rynku. Wieczorami w blasku świecy przepisywał manuskrypty i rozważał tajemnice świata, które skrywały kartki jego ksiąg.

Pewnego jesiennego wieczoru, gdy wichura huczała nad dachami miasta, Andrzej usłyszał dziwne skrzypienie dochodzące z jego strychu. Początkowo uznał to za zwykłą igraszkę wiatru, lecz dźwięk powtarzał się raz po raz, jakby coś ciężkiego kołysało się w mroku. Ciekawość, a może i niepokój, wzięły górę. Chwycił kaganek i ostrożnie wspiął się po stromych schodach na strych.

Gdy otworzył drzwiczki, blask kaganka padł na coś przerażającego — na środku belki wisiał człowiek, ubrany w poszarpane, starodawne szaty. Twarz wisielca była blada i wykrzywiona w dziwnym, upiornym uśmiechu, jakby śmiał się z własnej śmierci. Andrzej cofnął się przerażony, a wtedy wisielec przemówił niskim, ochrypłym głosem:

— Bakałarzu, nie obawiaj się! Jestem tylko cieniem tego, kim byłem za życia. Znalazłem tu śmierć setki lat temu, zanim jeszcze powstał twój dom. Każdego, kto mnie znajdzie, czeka próba.

Andrzej zebrał w sobie odwagę i zapytał:

— Jaką próbę?

Wisielec odpowiedział:

— Jeśli rozwikłasz trzy zagadki, dam ci dar, który zmieni twoje życie. Ale jeśli zawiedziesz, zostaniesz tu ze mną na zawsze.

Bakałarz, znany z bystrości umysłu, zgodził się. Wisielec zadawał mu zagadki, jedna po drugiej. Pierwsza dotyczyła gwiazd na niebie, druga tajemnic ludzkiego serca, a trzecia samej śmierci. Andrzej odpowiedział trafnie na wszystkie trzy.

— Jesteś mądry, bakałarzu — powiedział wisielec. — Za twoją odwagę i bystrość podaruję ci księgę, która zawiera wiedzę większą niż wszystkie twoje manuskrypty razem wzięte. Ale pamiętaj, mądrość to dar, który należy wykorzystywać z rozwagą.

Po tych słowach wisielec zniknął, pozostawiając po sobie jedynie stary, zakurzony tom. Andrzej zszedł ze strychu, trzymając księgę w drżących dłoniach. Od tego czasu jego życie zmieniło się na lepsze — wiedza z księgi pozwoliła mu pomóc wielu ludziom i zyskać sławę daleko poza Bydgoszczą.

Mówią, że księga przepadła gdzieś po jego śmierci, a duch wisielca wciąż czeka na strychach bydgoskich domów, gotów wystawić na próbę tych, którzy odważą się go odnaleźć.Legenda o karczmarce i klątwie wodnego wina

W dawnych czasach, gdy Bydgoszcz była niewielkim, lecz ruchliwym miasteczkiem przy szlaku handlowym, na skraju rynku stała znana gospoda „Pod Trzema Dębami”. Jej właścicielką była Agata, z pozoru miła i uprzejma karczmarka, która zawsze witała gości z szerokim uśmiechem i obietnicą najlepszego wina w okolicy.

Gospoda cieszyła się popularnością, lecz Agacie ciągle było mało pieniędzy. Pewnego dnia, pod wpływem chciwości, wpadła na pomysł: zaczęła dolewać do wina wodę z pobliskiej Brdy, by z jednej beczki zrobić dwie. Goście pili, chwalili jej trunki, nie podejrzewając oszustwa. Zyski rosły, a Agata śmiała się z ich łatwowierności.

Pewnej nocy, gdy gospoda była już zamknięta, do drzwi zapukał dziwny przybysz. Był wysoki, w długim, ciemnym płaszczu, a jego twarz skrywał cień kaptura.

— Gospoda „Pod Trzema Dębami”? — zapytał głosem cichym, lecz przejmującym.

— Tak, ale dziś już zamknięte — odparła Agata, choć widząc jego sakiewkę, dodała: — Chyba że gość ma ochotę na specjalne wino, najlepsze w całej Bydgoszczy!

Nieznajomy wszedł do środka i usiadł przy jednym z pustych stołów. Agata nalała mu kielich rozwodnionego wina, uśmiechając się do siebie z zadowoleniem. Przybysz wypił łyk i spojrzał na nią przenikliwie.

— Dziwne to wino — rzekł — jakby rzeka Brda sama do niego zaglądała.

Agata zmieszała się, lecz przybysz ciągnął dalej:

— Oszukiwałaś ludzi, karczmarko. Czerpałaś z rzeki, która jest darem dla całego miasta, i używałaś jej, by karmić swoją chciwość. Za to spotka cię kara.

Nagle jego oczy rozbłysły, a w izbie zrobiło się zimno. Przybysz wstał i wyszedł, a Agata poczuła, jak coś dziwnego dzieje się z jej rękoma — skóra pokryła się wilgotnymi łuskami, a stopy zmieniły się w rybie płetwy.

Mówią, że od tamtej pory Agata musiała żyć w rzece Brdzie jako wodna zjawa, pilnując, by nikt więcej nie wykorzystywał rzeki w złych celach. Jej gospoda wkrótce opustoszała i popadła w ruinę, a ludzie długo jeszcze opowiadali o jej losie.

Legenda głosi, że gdy ktoś spróbuje oszukać innych w Bydgoszczy, czerpiąc z zasobów rzeki, nocą może usłyszeć szept Agaty:

— Pamiętaj o winie, które było wodą, bo los może zlać cię lodowatym strumieniem…Legenda o mnichu i jego latającym płaszczu

W dawnych wiekach, gdy Bydgoszcz była miastem pełnym klasztorów i cichych zaułków, w jednym z zakonów żył mnich imieniem brat Eustachy. Był on człowiekiem niezwykłym — bardziej niż modlitwy fascynowały go prawa natury i zagadki świata. Na co dzień przesiadywał w klasztornej bibliotece, studiując księgi o ptakach, wiatrach i machinach, które, jak wierzył, mogły unieść człowieka w powietrze.

Brat Eustachy miał obsesję na punkcie lotu. Zazdrościł ptakom ich skrzydeł i godzinami obserwował je, krążące nad Brdą. Wierzył, że człowiek również może unieść się w powietrze, jeśli tylko znajdzie odpowiedni sposób. Pewnego dnia, po wielu tygodniach eksperymentów, ogłosił braciom zakonnikom, że stworzył „latający płaszcz”, czyli wynalazek, który pozwoli mu bezpiecznie opaść z najwyższej wieży klasztoru.

Jego wynalazek był zlepkiem wszystkiego, co miał pod ręką: starych habitów, sznurów i pergaminu, zszytych i rozpiętych na drewnianych ramach. Wyglądał jak coś pomiędzy namiotem a skrzydłem nietoperza. Bracia patrzyli na to z niedowierzaniem, a niektórzy zaczęli szykować modlitwy za duszę Eustachego, pewni, że jego próba skończy się tragicznie.

W dniu wielkiej próby brat Eustachy wspiął się na najwyższą wieżę klasztoru. Zebrali się tam zarówno zakonnicy, jak i mieszczanie, którzy przyszli zobaczyć, co też ten „szalony mnich” zamierza zrobić. Gdy stanął na krawędzi, rozłożył swój latający płaszcz i spojrzał w dół.

— Oto początek nowej ery dla człowieka! — zawołał, po czym skoczył.

Początkowo wydawało się, że wynalazek działa. Eustachy opadał powoli, niczym liść spadający z drzewa. Tłum wstrzymał oddech. Jednak nagle płaszcz zaczął trzepotać, wiatr złamał jedną z drewnianych ram, a mnich runął w dół, prosto do stogu siana, który na szczęście przygotowano na wszelki wypadek.

Choć przeżył, brat Eustachy mocno się poturbował, a jego latający płaszcz zamienił się w stertę szmat. Mimo to nie zniechęcił się.

— To nie porażka, a jedynie krok w drodze do doskonałości! — powtarzał wszystkim.

Mieszkańcy miasta długo wspominali ten dzień. Choć brat Eustachy nigdy więcej nie spróbował latać, wielu uważało go za wizjonera, a jego historia przetrwała w opowieściach jako dowód, że nawet najbardziej szalone marzenia mogą kiedyś zmienić świat.

Legenda głosi, że gdzieś w podziemiach klasztoru wciąż leży fragment jego „latającego płaszcza”, czekając na kogoś, kto dokończy dzieło szalonego mnicha z Bydgoszczy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: