Był sobie piłkarz... - ebook
Był sobie piłkarz... - ebook
Każdy piłkarz to historia zasługująca na osobną interesującą książkę. Tutaj mamy czterdzieści wciągających, skondensowanych, a przez to jeszcze bardziej zdynamizowanych futbolowych opowieści. Jest jak w dobrym piłkarskim meczu - akcja goni akcję!
Dobór piłkarzy nie był oczywisty, tak jak nieoczywiste są ich kariery. Jest tu miejsce dla medalistów mistrzostw świata, mistrzów olimpijskich, ale także dla zawodników, którzy w najlepszym wypadku ledwie otarli się o kadrę narodową. Ich piłkarskie losy fascynująco łączyły się z ważnymi życiowymi decyzjami, nierzadko dramatycznymi i nieodwołalnymi. Opisywani zawodnicy reprezentują kluby rozsiane po całej Polsce i pochodzą z różnych epok - od czasów przedwojennych, aż do momentu, kiedy upadał mur berliński. Wszyscy mają wspólny mianownik - ich historie są warte poznania lub odkrycia w innym wymiarze. Autor z wieloma bohaterami rozmawiał osobiście, a gdy było to niemożliwe, próbował kontaktować się z ludźmi, którzy na ich temat mieli coś ważnego do powiedzenia, analizował ważne fakty z biografii i starał się je na nowo interpretować.
Autor – Antoni Bugajski, urodzony w Limanowej. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarski wychowanek krakowskiego „Tempa”, od 1998 roku w „Przeglądzie Sportowym” i przez kilka lat szef działu piłka nożna. Współautor albumu „Biało-Czerwone Mundiale” (2006), nominowany razem z Pawłem Rusieckim do nagrody Grand Press (2006) za cykl artykułów pt. „Lista Fryzjera”.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8091-917-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Autora
1. Bohdan Masztaler. Studia z wicepremierem
2. Janusz Kowalik. Stempel: uciekinier
3. Ryszard Komornicki. Kryształowy pomocnik
4. Fryderyk Scherfke. Uznany za zdrajcę
5. Jerzy Wijas. Życiowy błąd sapera
6. Marian Kielec. Rejs do portu
7. Andrzej Iwan. Plan na wagary
8. Aleksander Famuła. Zapomniany nauczyciel Kahna
9. Jerzy Kraska. Sen nie tylko o Warszawie
10. Wojciech Rudy. Wyjście z cienia
11. Jacek Bayer. Duma Podlasia
12. Henryk Apostel. Apostel dobrej piłki
13. Andrzej Jarosik. Turysta bez adresu
14. Edward Szymkowiak. Tarcza antyrakietowa
15. Adam Kensy. Rok 1984
16. Roman Lentner. Diament z kopalni
17. Tadeusz Świątek. Święty Tadeusz
18. Krzysztof Pawlak. Jak stracić 5 kilo w 90 minut?
19. Jerzy Bułanow. Rosjanin z opaską kapitana
20. Marek Kusto. Wojsko można pokochać
21. Teodor Anioła. Łowił gole jak ryby
22. Zygmunt Kalinowski. Trujący dowcip
23. Leszek Lipka. Transfer z Evertonu
24. Adam Walczak. Reprezentant 500 PLUS
25. Krzysztof Rześny. Człowiek ze Stali
26. Jan Furtok. Ręka gorszego boga
27. Kazimierz Szachnitowski. Ayala grał w Tychach
28. Jerzy Sadek. Bomba na Wyspach
29. Tomasz Korynt. Skok przez płot
30. Engelbert Jarek. Jedyny taki Jarek
31. Czesław Boguszewicz. Pociskiem w oko
32. Jerzy Gorgoń. Mobilna budka telefoniczna
33. Kazimierz Przybyś. Opluty przez Księcia
34. Cezary Tobollik. Cezar z legionu Bilardo
35. Norbert Pogrzeba. Dwaj wrócili, on został
36. Waldemar Matysik. Na czerwonym dywanie
37. Jan Pieszko. Skutki majówki w stolicy
38. Czesław Jakołcewicz. Wojownik spod Cedyni
39. Henryk Alszer. Koniec roku, koniec życia
40. Janusz Kupcewicz. Brakujące ogniwo
BibliografiaOd Autora
W czterdziestu opowieściach o polskich piłkarzach jest wszystko, za co kochamy futbol. Ale futbol pojmowany szerzej niż tylko to, co dzieje się na murawie między pierwszym a ostatnim gwizdkiem sędziego. To są historie ludzi, którzy oprócz zmagania z rywalami na boisku siłowali się z tysiącami codziennych wyzwań i problemów. Piłka organizowała im życie albo wręcz przeciwnie – wywracała je do góry nogami. Nieprzypadkowo w zdecydowanej większości chodzi o zawodników, których piłkarska aktywność przypada na czasy, kiedy Polskę od Zachodu oddzielał mur berliński i inne równie potężne bariery.
Mamy więc zuchwałe ucieczki do tego lepszego świata, upartą walkę z systemem lub mimowolne poddawanie się bezdusznym zasadom. Są małe i większe oszustwa, jest spryt, ale też bezradność. Nie mogło zabraknąć sportowej zmory – wszechobecnych kontuzji hamujących i nawet łamiących kariery.
W tych historiach jednak nade wszystko jest piłka – filmowe akcje, chwile bohaterstwa pojmowane całkiem dosłownie lub uchwycone w skali kieszonkowej, kiedy człowiek jest herosem dla samego siebie i bliskich. Są sportowe wzloty i niemal zawsze towarzyszące im upadki.
Nie każdy piłkarz chce o swoim życiu szczerze poopowiadać, niektórzy już dawno odeszli ze swoimi fascynującymi historiami, zostawiając nam niedopowiedzenia i legendy. Tym bardziej warto szukać odpowiedzi, może szczególnie wtedy, gdy bohaterowie reagują niechętnie lub milczą.
Galeria postaci wyrażona w haśle „Był sobie piłkarz”, które najpierw stało się nazwą cotygodniowego cyklu w „Przeglądzie Sportowym”, a teraz posłużyło jako tytuł książki, prezentuje takich nietuzinkowych sportowców. Kryterium doboru dotyczy więc nie tylko ich piłkarskich osiągnięć, ale też życiowych przygód i doświadczeń. Czasem właśnie od piłki wszystko się zaczyna albo na niej kończy. Czasem jednak piłka wygląda jak ledwie dodatek do czegoś znacznie ważniejszego. Próbuję to uchwycić.
– Mamy gadać o starych historiach? A czy w Polsce ktoś jeszcze o mnie pamięta? – pyta były as Polonii Bytom Norbert Pogrzeba. To jeden z tych polskich piłkarzy z czasów PRL, który ponad pół wieku temu wybrał wolność na Zachodzie i już nigdy do kraju nie wrócił. Również dla takich ludzi warto było spisywać te opowieści. Trochę po to, by ich świadectwa ocalić od zapomnienia, a jednak bardziej dla uświadomienia, jak skomplikowane i godne bliższego poznania były ich losy. Dotyczy to nie tylko medalistów mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, choć dla nich oczywiście również jest tu ważne miejsce.
Dlatego bohaterom opisanych historii, z którymi miałem przyjemność porozmawiać, chciałem serdecznie podziękować. Tak samo jestem wdzięczny wszystkim, którzy zechcieli podzielić się wiedzą o nieszablonowych piłkarzach. Chodzi o całą armię życzliwych osób – byłych zawodników, trenerów, działaczy, historyków, kibiców i dziennikarzy.
Dzięki każdemu z was te opowieści tętnią prawdziwym życiem.1
Bohdan Masztaler. Studia z wicepremierem
Klubowy trener błagał go na kolanach, żeby skupił się tylko na futbolu. Nic z tego. Bohdan Masztaler postanowił skończyć najbardziej renomowaną uczelnię ekonomiczną w Polsce.
Kiedy zaczynał się mundial w Argentynie, układający wyjściową jedenastkę na mecz z RFN selekcjoner Jacek Gmoch stawał przed dylematem: Boniek czy Masztaler? I wybrał tego drugiego. Mówiło się, że pomocnik, który przedmundialowy sezon spędził w Łódzkim Klubie Sportowym, należał do ulubieńców trenera kadry. Pewnie to prawda, bo Masztaler i wiślak Henryk Maculewicz – absolwent krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej – nadawali z inżynierem Gmochem na tych samych falach. Wszystko to były umysły ścisłe, którym piłka nożna nie przeszkodziła w uzyskaniu dyplomu ukończenia prestiżowych uczelni.
– Jedynie w drużynie Gmocha było mi obojętne, czy gram, czy nie gram, bo akurat Jackowi bardzo ufałem. Ale kiedy usłyszałem, że jestem w jedenastce na inaugurację z RFN, byłem mile zaskoczony – przyznaje Masztaler.
Trenerzy nie mieli z nim lekko. – Muszę szczerze powiedzieć, że potrafiłem być bardzo niesympatyczny. Nie umiałem się pogodzić z żadnym systemem, rządem, a co dopiero z trenerem. Sam nie do końca rozumiem, dlaczego tak kiepsko żyłem ze szkoleniowcami, bo generalnie nic złego mi nie zrobili – zaznacza. Próbuje jednak znaleźć jakieś wytłumaczenie. – Jako dzieciak uwielbiałem podróżować samochodem. Gdy miałem 12 lat, tata powiedział mi: „Jeżeli będziesz grał w piłkę w pierwszej lidze, zjeździsz Polskę wzdłuż i wszerz”. I od tej pory było dla mnie oczywiste, że w tej pierwszej lidze zagram. To może dlatego później się wkurzałem, gdy któryś trener nie widział mnie w składzie?
Waciak Kołodki
Już 19-letni Masztaler złamał stereotyp piłkarza z prowincji, który przyjeżdża grać do stolicy i kompletnie głupieje, bo na żywo zobaczył Pałac Kultury. Urodzony w Ostródzie wychowanek Warmii Olsztyn doskonale wiedział, czego chce od Warszawy – nie tylko niezłej piłkarskiej kariery, ale też... starannego, ekonomicznego wykształcenia. Dlatego po przyjściu do Gwardii postawił futbol na drugim miejscu. – Trener Jurij Kuzniecow błagał mnie, bym skupił się na piłce. Mówił: „Potrenujesz ostro trzy miesiące i będziesz w reprezentacji Polski”. Ale ja wolałem wszystko robić po swojemu – opowiada Masztaler.
Nie szukał tanich kompromisów, wybrał sobie studia najtrudniejsze z możliwych. Świeżo upieczony maturzysta z Olsztyna, ze specjalizacją: budowa dróg i mostów kolejowych, złożył papiery do warszawskiej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś Szkoła Główna Handlowa). Zaliczył wszystkie egzaminy, przyjęli go. Żył w dwóch na pozór nieprzystających do siebie światach.
– Grałem w Gwardii, a jednocześnie ganiałem na akademickie zajęcia. Studiowałem razem ze znanym później ekonomistą Andrzejem Wróblewskim oraz z Adamem Glapińskim, który teraz jest prezesem NBP. No i z Grzesiem Kołodko, z szanowanym ministrem w wielu rządach, przez te wszystkie lata nauki paradującym w słynnej robotniczej kufajce – zaznacza Masztaler.
– Bohdan Masztaler? No pewnie, że pamiętam – mówi były wicepremier. – Był też z nami w grupie popularny wokalista Daniel Kłosek, założyciel i lider formacji Klub Pickwicka – dodaje profesor. – Moja kufajka? No tak, dobrze Bohdan zapamiętał. Byłem robotnikiem niewykwalifikowanym przy budowie tunelu pod Dworcem Głównym w Gdańsku w roku akademickim 1967/68, bo się na mnie nie poznali i nie przyjęli za pierwszym razem na studia. I jak kończyłem robociarski epizod, na pożegnanie dostałem waciak. Przyjechałem z nim do stolicy, gdzie cała bananowa „warszawka” paradowała w kożuchach. Taka wtedy była moda, co świetnie widać w filmie Andrzeja Wajdy „Wszystko na sprzedaż”. Wyrażając swój robotniczo-studencki sojusz, którego generalnie zabrakło zarówno w Marcu ’68, jak i w Grudniu ’70, ciągle chodziłem w kufajce, także na uczelniane zajęcia. To był mój strój użytkowy i zarazem swoista demonstracja polityczna – wspomina Kołodko.
Tanie wino, karty, papierosy
– Studiowaliśmy na Wydziale Ekonomiki Produkcji, w tamtych czasach jednym z pięciu na uczelni. Bohdan kopał wtedy piłkę w Gwardii, a ja... absolutnie nie prowadziłem sportowego trybu życia. Wręcz odwrotnie. Balowaliśmy, jak to się wtedy mówiło – uśmiecha się były czterokrotny wicepremier polskiego rządu.
– Jak z powodu wyjazdów na mecze i zgrupowania zaczęły się kumulować egzaminy, musiałem zdawać pięć w dziesięć dni – tłumaczy Masztaler. – Czasami zasypiałem na stojąco. Dzień miałem wypełniony od świtu do nocy. Trening, zajęcia na uczelni, czytelnia, trening, znowu uczelnia. Ale życia studenckiego też spróbowałem i wcale abstynentem nie byłem. Jako piłkarz miałem trochę pieniędzy i własny dach nad głową w Warszawie, dlatego zatrzymywało się u mnie często po dwóch, trzech chłopaków z uczelni. W każdym razie stać mnie było na tanie wina oraz papierosy dla kolegów. I na talię kart, bo byłem całkiem niezłym brydżystą – uśmiecha się do dawnych wspomnień.
Drogi Kołodki i Masztalera rozeszły się w taki sposób, że ten pierwszy został czołowym polskim ekonomistą, a drugi cenionym ligowcem i reprezentantem Polski. Studia na SGPiS dały mu satysfakcję i... no tak – poczucie wyższości wśród armii naszych piłkarzy. Nawet jeśli tego nie chciał, właśnie tak był postrzegany. W wyuczonym zawodzie nie podjął pracy, bo ostatecznie zawładnął nim futbol. Do stereotypu piłkarza nie pasował już nigdy, co mu akurat zupełnie nie przeszkadzało.
Lepszy urlop niż mundial
Jeszcze w czasie studiów debiutował w reprezentacji Polski. Powołanie dostał od selekcjonera Ryszarda Koncewicza. Debiut w kadrze zaliczył w 1970 roku w meczu z Czechosłowacją (2:2 w Pradze). Potem był u Kazimierza Górskiego, ale w jego drużynie nie zaistniał. W zasadzie z własnego wyboru.
– To było nieporozumienie, które miało poważne skutki. W 1973 roku reprezentacja pojechała za ocean. Beze mnie, ale nie miałem wielkiego żalu, bo widziałem, że trener Górski zrobił z tego bardziej wycieczkę i zabrał ulubionych piłkarzy. Zaraz potem był jednak towarzyski mecz z Bułgarią w Warnie i z kraju selekcjoner dowołał mnie, Grześka Latę i Heńka Wieczorka. Tłukliśmy się tam we trzech przez półtora dnia. Z tymi Bułgarami zagrał Wieczorek, zagrał Lato i strzelił nawet dwa gole, a ja murawy nie powąchałem, choć myślałem, że kiedy było już 2:0, dostanę z piętnaście minut. To było bardzo nie w porządku. Tak nie chciałem się bawić. Powiedziałem trenerowi, co o tym myślę i później na zgrupowania jego kadry nie przyjeżdżałem – wyjaśnia Masztaler, dodając, że świadomie odpuścił walkę o miejsce w reprezentacji na pamiętne mistrzostwa świata.
– Wiosną 1974 roku złapałem superformę, więc Górski nie mógł mnie, ot tak, pominąć. Przed wyjazdem do RFN byłem powołany na rozpoczynający ostatni etap przygotowań mecz kadry w Płocku z Twente Enschede (2:0), ale odpowiedziałem, że nie mogę przyjechać, bo jestem kontuzjowany, oczywiście niezgodnie z prawdą. Wiedziałem, że mistrzostwa i tak przesiedzę na ławce. Miałem już załatwiony urlop w Grecji, dużo zachodu mnie to kosztowało i uznałem, że lepszy fajny wypoczynek w ciepłym kraju niż udawanie ławkowego.
Marny pretekst
Po mistrzostwach w RFN chciał odejść z Gwardii do Odry Opole, ale nie dostał zgody. Gdy się zapierał, klub go zdyskwalifikował. Na dwa lata!
– Zarzucili mi, że nie przyszedłem na jakiś mecz towarzyski, ale to był marny pretekst. Władek Żmuda, Grzesiek Kwaśniewski uciekali z Gwardii, więc resztę chcieli zastraszyć. Przyjechał wtedy do Warszawy wysłannik Odry. Dobrze to pamiętam, bo akurat balowałem z kolegami z uczelni. Powiedział: „Proszę się nie martwić, my poczekamy i będziemy panu płacić choćby i przez dwa lata zawieszenia”. Człowiek dotrzymał słowa, nazywał się Andrzej Mazurek. Gwardia po roku wiedziała, że mnie nie złamie i odpuściła – wspomina Masztaler. – A w Opolu stworzyliśmy dobrą drużynę. Przyszliśmy z Grześkiem Kwaśniewskim, dołączyliśmy do Antka Kota. Mieliśmy bardzo porządny szkielet i awansowaliśmy do pierwszej ligi.
Rok po mistrzostwach w Argentynie wyjechał do RFN, a stamtąd przeniósł się do Austrii, gdzie mieszka do teraz. W piłkę grał jeszcze 15 lat, a potem zajmował się pracą szkoleniową. Do dzisiaj lubi dyskutować o piłce, ale z jeszcze większą pasją rozprawia o tematach politycznych i społecznych.
– Bo widzi pan, z tymi moimi studiami nie do końca jest tak, że na nic się nie przydały. Dzięki zdobytej wiedzy lepiej pojmuję świat i rozumiem, co tak naprawdę piszą w gazetach. Myśli pan, że to takie proste? Oj, to się pan bardzo myli... – kończy.
BIOGRAM
Urodzony: 19 września 1949 roku w Ostródzie
Pozycja na boisku: pomocnik
Reprezentacja Polski: 22 mecze, 2 gole
Uczestnik mistrzostw świata 1978
Kluby: Warmia Olsztyn (1962–67), Gwardia Warszawa
(1967–74 i 1978–79; 166 meczów, 22 gole), Odra Opole (1974–76),
ŁKS Łódź (1977–78), SFL Bremerhaven/GER (1980),
Werder Brema/GER (1980–81), Wiener SC/AUT
(1981–84; 84 mecze, 4 gole), SC Zwettl/AUT (1984–89),
FC Sankt Veit/AUT (1989), SV Waidhofen an der Thaya/AUT
(1989–91), FC Lunz/AUT (1996–97)