Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Byłam dzieckiem z Auschwitz. Opowieść o ocaleniu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
25 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Byłam dzieckiem z Auschwitz. Opowieść o ocaleniu - ebook

Niesamowita historia odwagi, wytrzymałości i przetrwania. Przejmujące wspomnienie jednej z najmłodszych ocalałych z Auschwitz, Tovy Friedman, opowiadające o jej dzieciństwie, dorastaniu w czasie Holokaustu i doświadczeniach w żydowskim getcie, nazistowskim obozie pracy i obozie zagłady Auschwitz-Birkenau. Opowieść o namacalnym złu, ale i nieustającej nadziei.

 

Jestem jedną z ocalałych. Mam zatem obowiązek reprezentowania półtora miliona żydowskich dzieci zamordowanych przez nazistów. One nie mogą mówić, to ja muszę zabrać głos w ich imieniu. TOVA FRIEDMAN

Czteroletnia Tova Friedman po likwidacji getta w Tomaszowie Mazowieckim została z rodzicami wywieziona do nazistowskiego obozu pracy w Starachowicach. Nie miała jeszcze sześciu lat, gdy wraz z matką wepchnięto ją do bydlęcego wagonu i wysłano do obozu zagłady Auschwitz- Birkenau. Ojciec Tovy, rozdzielony z rodziną, trafił do Dachau.

Przez pół roku uwięzienia w Birkenau kilkuletnia dziewczynka była świadkiem okrucieństw, których nigdy nie zapomni. Doświadczyła wycieńczającego głodu, zimna, strachu, niewyobrażalnych upokorzeń. Wielokrotnie spoglądała śmierci w oczy. Należy do garstki osób, które weszły do komory gazowej i przeżyły.

W styczniu 1945 roku nazistowscy funkcjonariusze uciekli z Birkenau, mordując pozostałych więźniów. Matka ukryła wtedy córkę wśród trupów i obie przetrwały. Po wyzwoleniu obozu przez Rosjan wróciły do rodzinnego Tomaszowa, gdzie odnalazł je ojciec Tovy.  Wkrótce rodzina wyjechała z Polski, zabierając ze sobą bagaż traum, z którymi próbowała się uporać przez całe ocalone życie

 

„Co jakiś czas pojawia się książka, którą trzeba koniecznie  przeczytać. To jest taka książka”. John Humphrys

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67195-60-7
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Na­zy­wam się Tova Fried­man. Je­stem jedną z naj­młod­szych osób, które prze­żyły na­zi­stow­ski obóz za­głady Au­schwitz-Bir­ke­nau. Przez więk­szość swo­jego do­ro­słego ży­cia opo­wia­dam o Ho­lo­kau­ście, żeby lu­dzie ni­gdy o nim nie za­po­mnieli.

Uro­dzi­łam się jako Tola Gros­sman w roku 1938 w Gdyni, rok przed wy­bu­chem II wojny świa­to­wej. Prze­ży­łam wszyst­kie etapy na­zi­stow­skich prób zgła­dze­nia na­rodu ży­dow­skiego, a po­tem wy­je­cha­łam do Ame­ryki, wy­szłam za mąż za Ma­iera Fried­mana i przy­bra­łam imię Tova.

Oka­zuje się, że bez względu na to, ile hi­sto­rii opo­wia­damy ja i garstka ostat­nich oca­la­łych, lu­dzie za­czy­nają za­po­mi­nać. Z prze­ra­że­niem przy­ję­łam in­for­ma­cję o skali nie­wie­dzy ujaw­nio­nej w ba­da­niu prze­pro­wa­dzo­nym wśród ame­ry­kań­skiej mło­dzieży na zle­ce­nie Kon­fe­ren­cji Ma­te­rial­nych Rosz­czeń Ży­dow­skich wo­bec Nie­miec, któ­rego wy­niki zo­stały opu­bli­ko­wane we wrze­śniu 2020 roku.

Dwie trze­cie an­kie­to­wa­nych nie miało po­ję­cia, ilu Ży­dów zgi­nęło w Ho­lo­kau­ście. Pra­wie po­łowa nie po­tra­fiła wy­mie­nić ani jed­nego obozu kon­cen­tra­cyj­nego czy getta. Dwa­dzie­ścia trzy pro­cent ba­da­nych uwa­żało, że Ho­lo­kaust to mit lub że zo­stał wy­ol­brzy­miony. Sie­dem­na­ście pro­cent stwier­dziło, że po­sia­da­nie neo­na­zi­stow­skich po­glą­dów jest do­pusz­czalne. Po­dobne ba­da­nie prze­pro­wa­dzone w Eu­ro­pie w 2018 roku wy­ka­zało, że jedna trze­cia Eu­ro­pej­czy­ków wie o Ho­lo­kau­ście rów­nie mało lub na­wet o nim nie sły­szała. Ujaw­niło rów­nież, że dwa­dzie­ścia pro­cent są­dzi, iż Ży­dzi mają zbyt duże wpływy w świe­cie biz­nesu i fi­nan­sów.

Te za­trwa­ża­jące dane wska­zują na jedno: an­ty­se­mi­tyzm, czyli nie­na­wiść do Ży­dów, znów na­sila się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i w ca­łej Eu­ro­pie. Trudno mi uwie­rzyć, że po tym wszyst­kim, co prze­ży­li­śmy w get­tach i obo­zach za­głady pod­czas II wojny świa­to­wej, po­wra­cają podłe na­stroje z lat dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych ubie­głego wieku. Ho­lo­kaust, naj­gor­sza zbrod­nia w hi­sto­rii ludz­ko­ści, wy­da­rzył się nie­całe osiem­dzie­siąt lat temu, a pa­mięć o nim już za­nika? To bu­dzi ogromny nie­po­kój.

Mam obec­nie osiem­dzie­siąt trzy lata i w tej książce sta­ram się uwiecz­nić to, co się stało, by ci, któ­rzy zgi­nęli, nie zo­stali za­po­mniani, po­dob­nie jak me­tody, które wy­ko­rzy­stano do ich eks­ter­mi­na­cji.

Wiele osób za­sta­na­wia się, czy świat, w któ­rym ży­jemy obec­nie, przy­po­mina Eu­ropę lat trzy­dzie­stych XX wieku, kiedy to na­zizm i fa­szyzm ro­sły w siłę w okre­sie po­prze­dza­ją­cym II wojnę świa­tową. An­ty­se­mi­tyzm sta­no­wił wów­czas ofi­cjalną po­li­tykę hi­tle­row­skich Nie­miec. To prawda, że współ­cze­śnie ża­den rząd na świe­cie nie wpro­wa­dził ta­kiej dok­tryny do sys­temu praw­nego, nie po­piera jej też ogół spo­łe­czeń­stwa. Nie­mniej jed­nak wszy­scy znamy kraje, w któ­rych dys­kry­mi­na­cja jest po­wszechna, a może na­wet to­le­ro­wana.

Nie­na­wiść wszel­kiego ro­dzaju, zwłasz­cza wo­bec mniej­szo­ści, to dziś jedno z naj­szyb­ciej roz­wi­ja­ją­cych się zja­wisk. Gdzie­kol­wiek je­steś, bła­gam cię, nie po­wie­laj hi­sto­rii, któ­rej by­łam ofiarą.

Pa­mię­taj, że Ho­lo­kaust roz­po­czął się nie­całe dwa­dzie­ścia lat po tym, jak Adolf Hi­tler na­pi­sał Mein Kampf, swój plan li­kwi­da­cji Ży­dów. W do­bie szyb­kiego in­ter­netu zmiany mogą za­cho­dzić znacz­nie szyb­ciej niż przed osiem­dzie­się­cioma laty. Mu­simy za­cho­wać nie­ustanną czuj­ność i mieć na tyle od­wagi, by mó­wić o tym otwar­cie.

W chwili, gdy koń­czy­li­śmy pracę nad tą książką, pre­zy­dent Wła­di­mir Pu­tin wy­dał ro­syj­skiemu woj­sku roz­kaz in­wa­zji na są­sied­nią Ukra­inę, za­gra­ża­jąc tym sa­mym po­ko­jowi na świe­cie. Te ob­razy wy­dały mi się bar­dzo zna­jome. Prze­ra­żone dzieci i do­ro­śli, znisz­czone domy i ro­dziny, zbrod­nie wo­jenne, mi­liony wy­sie­dlo­nych lu­dzi, głód, schrony prze­ciw­bom­bowe i zbio­rowe mo­giły. Mam na­dzieję, że po pra­wie ośmiu de­ka­dach re­flek­sji nad nie­ludz­kimi czy­nami czło­wieka pod­czas Ho­lo­kau­stu wy­da­rze­nia w Ukra­inie przy­po­mną nam, jak ważna jest po­moc tym, któ­rzy ucier­pieli w wy­niku wojny.

Chcia­ła­bym, aby­ście czy­ta­jąc tę książkę, po­czuli wszyst­kimi zmy­słami, jak to było żyć jako dziecko w cza­sach Ho­lo­kau­stu. Chcę, że­by­ście spró­bo­wali po­sta­wić się na moim miej­scu i po­dą­żyli śla­dami mo­jej ro­dziny – czę­sto śla­dami bo­sych stóp, bo nie mie­li­śmy bu­tów. Chcę, by­ście zro­zu­mieli dy­le­maty, przed któ­rymi przy­szło nam sta­wać, i nie­moż­liwe wy­bory, któ­rych mu­sie­li­śmy do­ko­ny­wać. Mam na­dzieję, że ogar­nie was gniew, bo wtedy chęt­niej po­dzie­li­cie się tą hi­sto­rią z in­nymi, a to z ko­lei zwięk­szy szansę, że uda się za­po­biec ko­lej­nemu lu­do­bój­stwu.

Wy­wo­dzę się z dłu­giej tra­dy­cji hi­sto­rii mó­wio­nej. My­ślę o so­bie ra­czej jako o ga­wę­dziarce niż pi­sarce, dla­tego po­pro­si­łam o po­moc przy­ja­ciela Mal­colma Bra­banta. On po­trafi do­sko­nale po­słu­gi­wać się sło­wem i ob­ra­zem.

Spo­tka­li­śmy się w Pol­sce w stycz­niu 2020 roku pod­czas ob­cho­dów sie­dem­dzie­sią­tej pią­tej rocz­nicy wy­zwo­le­nia Au­schwitz, które na­stą­piło 27 stycz­nia 1945 roku.

Mal­colm jest re­por­te­rem wo­jen­nym. Był świad­kiem czy­stek et­nicz­nych w Bo­śni i Her­ce­go­wi­nie w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych. Po­znał okru­cień­stwo lu­do­bój­stwa. Ma za sobą nie­bez­pieczne prze­ży­cia i bo­le­sne do­świad­cze­nia, zu­peł­nie od­mienne od mo­ich. Łą­czy nas jed­nak to, że oboje oca­le­li­śmy.

Mal­colm za­głę­bił się w te­mat na­zi­stow­skiej oku­pa­cji Pol­ski, żeby nadać mo­jemu dzie­ciń­stwu wła­ściwy kon­tekst.

Kiedy pra­co­wa­li­śmy wspól­nie nad od­two­rze­niem dźwię­ków, za­pa­chów i sma­ków Ho­lo­kau­stu, od­kry­łam, że wra­cają do mnie skry­wane wspo­mnie­nia. Cza­sami nie da­wały mi spać przez całą noc. Wszystko, co przy­da­rzyło się mnie i oso­bom z mo­jego oto­cze­nia, tkwi gdzieś głę­boko w za­ka­mar­kach mo­jej pod­świa­do­mo­ści. Jako prak­ty­ku­jąca te­ra­peutka mu­szę za­ak­cep­to­wać, że wiek i czas mo­gły za­trzeć moje naj­gor­sze wspo­mnie­nia. Ludzki mózg i ciało to nad­zwy­czajne in­stru­menty wy­po­sa­żone w me­cha­ni­zmy prze­trwa­nia, któ­rych być może ni­gdy w pełni nie zro­zu­miemy.

Pewne szcze­góły mo­jej hi­sto­rii mogą nie zga­dzać się ści­śle z in­nymi re­la­cjami o Ho­lo­kau­ście. Po woj­nie matka nie­ustan­nie roz­ma­wiała ze mną o tym, co nas spo­tkało, że­bym nie za­po­mniała. Dia­logi, które przy­ta­czam w tej książce, nie zo­stały za­cy­to­wane do­słow­nie, jed­nak ich treść, ton i cha­rak­ter rze­tel­nie od­zwier­cie­dlają to, co w tam­tym mo­men­cie zo­stało po­wie­dziane. Wszy­scy mamy różne wspo­mnie­nia i wer­sje prawdy. To jest wła­śnie moja prawda.

Nie są­dzę, by nę­kało mnie po­czu­cie winy, że oca­la­łam, które sta­nowi je­den z ele­men­tów tego, co w psy­chia­trii na­zywa się syn­dro­mem oca­la­łego. Osoby go do­świad­cza­jące wy­mie­rzają so­bie karę za to, że prze­żyły, mimo iż są bez winy. Nie przy­pusz­czam, by sześć mi­lio­nów Ży­dów i Ży­dó­wek, któ­rzy zgi­nęli w Ho­lo­kau­ście, chciało, że­bym czuła się winna. Po­sta­no­wi­łam za­tem po­słu­żyć się no­wym okre­śle­niem „roz­wój oca­la­łego” i ak­tyw­nie wy­ko­rzy­sty­wać swoje do­świad­cze­nia, by bu­do­wać war­to­ściowe ży­cie w hoł­dzie tym, któ­rym nie dane było prze­trwać Za­głady. Będę o nich pa­mię­tała.

Prze­kie­ro­wa­łam traumę na to, co okre­ślam mia­nem „oba­le­nie planu Hi­tlera”, który chciał wy­ko­rze­nić na­szą wiarę, mor­du­jąc na­sze dzieci. Ja zaś przez więk­szość do­ro­słego ży­cia dba­łam o to, by moja ro­dzina kul­ty­wo­wała na­szą kul­turę. Świa­dec­twem tej cią­gło­ści jest ośmioro mo­ich wnu­cząt.

W swo­ich wspo­mnie­niach na­zy­wam to lu­do­bój­stwo Ho­lo­kau­stem, choć he­braj­ski ter­min ozna­cza­jący ka­ta­strofę – Szoa – traf­niej od­daje tę je­dyną w swoim ro­dzaju ży­dow­ską tra­ge­dię.

Obóz Au­schwitz od­ci­snął piętno na moim DNA. Pra­wie wszystko, co ro­bi­łam w po­wo­jen­nym ży­ciu, każda de­cy­zja, którą pod­ję­łam, ukształ­to­wały moje do­świad­cze­nia z cza­sów Ho­lo­kau­stu.

Je­stem jedną z oca­la­łych. Mam za­tem obo­wią­zek re­pre­zen­to­wa­nia pół­tora mi­liona ży­dow­skich dzieci za­mor­do­wa­nych przez na­zi­stów. One nie mogą mó­wić, to ja mu­szę za­brać głos w ich imie­niu.

Tova Fried­man, Hi­gh­land Park,

New Jer­sey, kwie­cień 2022ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Ucie­kamy

Obóz za­głady Au­schwitz-Bir­ke­nau,

Pol­ska pod oku­pa­cją nie­miecką, 25 stycz­nia 1945 roku

Wiek: sześć lat

Nie wie­dzia­łam, co ro­bić. Żadne z po­zo­sta­łych dzieci w moim ba­raku tego nie wie­działo. Do­bie­ga­jący z ze­wnątrz ha­łas bu­dził grozę. Ni­gdy wcze­śniej nie sły­sza­łam cze­goś po­dob­nego. Prze­raź­liwa strze­la­nina. Salwy i po­je­dyn­cze wy­strzały. Pi­sto­let i ka­ra­bin wy­da­wały różne dźwięki. Wi­dzia­łam i sły­sza­łam je w ak­cji z bli­ska. Z ka­ra­bi­nów roz­le­gały się trza­ski, a z pi­sto­le­tów huki. Re­zul­tat był taki sam. Lu­dzie pa­dali i krwa­wili. Cza­sami krzy­czeli. Cza­sami działo się to zbyt szybko, by zdo­łali wy­do­być głos. Na przy­kład gdy do­stali w tył głowy lub szyję. Inni wy­da­wali z sie­bie char­kot, szloch albo bul­go­ta­nie. To było naj­gor­sze. Bul­go­ta­nie. Moje uszy nie mo­gły tego znieść. Chcia­łam, żeby to bul­go­ta­nie się skoń­czyło. Dla nich i dla mnie.

Gdzieś na ze­wnątrz ba­raku roz­le­gały się trza­ski i huki, rata tata, rata tata tata. Te szyb­kie dźwięki to ka­ra­biny ma­szy­nowe. Je także wi­dzia­łam w ak­cji. Wie­dzia­łam, ja­kie ob­ra­że­nia po­wo­dują. I bar­dzo się ich ba­łam.

Szyby grze­cho­tały we fra­mu­gach okien, które bie­gły wzdłuż każ­dej ściany, około trzech do pię­ciu me­trów nad moją głową. Za­zwy­czaj drżały od po­dmu­chów wia­tru, ale to było coś in­nego. To było jak bu­rza bez bły­ska­wic. W od­dali dud­niło coś, co brzmiało jak grzmoty. Drew­niane ściany tłu­miły wpraw­dzie pa­nu­jącą na ze­wnątrz wrzawę, ale zda­wało się, jakby wszy­scy lu­dzie w każ­dym ba­raku ję­czeli albo krzy­czeli jed­no­cze­śnie. Psy w obo­zie war­czały i szcze­kały jesz­cze groź­niej niż zwy­kle. Te psy. Te straszne, podłe psy.

Sły­sza­łam, jak nie­mieccy straż­nicy wrzesz­czą na całe gar­dło. Brzy­dził mnie ich gar­dłowy ję­zyk. Ogar­niał mnie strach, ile­kroć tylko otwie­rali usta.

Ni­gdy nie sły­sza­łam, żeby kto­kol­wiek mó­wił po nie­miecku ła­god­nym to­nem. Ten ję­zyk był za­wsze ostry, obcy i naj­czę­ściej to­wa­rzy­szyła mu prze­moc. W ustach Niem­ców wy­bu­chało mnó­stwo słów, które war­czały, pluły i sy­czały. Po­dob­nie jak ogro­dze­nie z drutu kol­cza­stego pod wy­so­kim na­pię­ciem, które wię­ziło nas i cza­sami ra­ziło prą­dem tych, któ­rym udało się umrzeć na wła­snych wa­run­kach, a nie we­dług na­kazu na­zi­stów. Wielu osa­dzo­nych zgi­nęło od strza­łów, za­nim zdą­żyło do­trzeć do dru­tów.

Głosy Niem­ców wy­da­wały się bar­dziej roz­gnie­wane niż zwy­kle. Czyżby tak wła­śnie brzmiał ko­niec świata? Ni­gdy do­tąd wojna nie była tak bli­sko. Choć raz była to wojna, w któ­rej wal­czyli ze sobą żoł­nie­rze. Nie taka, ja­kiej do­świad­czy­łam, kiedy to do­brze od­ży­wieni bru­tale w sza­rych i czar­nych mun­du­rach dep­tali wy­gło­dzone ko­biety i star­ców, a po­tem strze­lali im w plecy lub w głowę. Kiedy dzieci tra­fiały do ko­mór ga­zo­wych i wy­la­ty­wały z ko­mi­nów w po­staci ma­leń­kich zwę­glo­nych płat­ków.

Nie ro­zu­mia­łam, skąd to na­pię­cie prze­ni­ka­jące przez ściany z de­sek. Zer­k­nę­łam w górę na dłu­gie okna. Wi­dziane pod ostrym ką­tem przez prze­szklone szcze­liny niebo wy­da­wało się dziwne. Było oczy­wi­ście po­nure, bo pa­no­wała sroga zima, ale spra­wiało wra­że­nie ciem­niej­szego, niż po­winno. Czyżby w po­wie­trzu uno­sił się dym? Czy były to czą­steczki spa­da­jące na zie­mię? Nie przy­po­mi­nały tych co za­zwy­czaj. Wy­glą­dały na więk­sze. Czy na ze­wnątrz pło­nął ogień? Czy pło­mie­nie zbli­żały się do nas? Wy­star­czyła iskra, a nasz ba­rak zmie­niłby się w stos po­grze­bowy. Pu­sty żo­łą­dek ści­snął mi się bo­le­śnie. Czu­łam się osa­czona jesz­cze bar­dziej niż do­tych­czas.

Zro­bi­łam to, co zwy­kle, gdy po­trze­bo­wa­łam uko­je­nia. Wdra­pa­łam się na mu­rek z czer­wo­nych ce­gieł, który cią­gnął się przez całą dłu­gość ba­raku. Miał wy­so­kość nieco po­nad pół me­tra. Peł­nił funk­cję prze­grody mię­dzy rzę­dami trzy­po­zio­mo­wych pry­czy po obu stro­nach i po­chła­niał żar z pie­cyka znaj­du­ją­cego się w środku po­miesz­cze­nia. Ogień do­ga­sał, ale w ce­głach po­zo­stało jesz­cze tro­chę cie­pła. Usia­dłam w kucki i po­ru­szy­łam pal­cami u stóp, usi­łu­jąc przy­brać choć tro­chę wy­godną po­zy­cję.

W moim bloku było dużo dzieci, nie umia­łam ich zli­czyć. Czter­dzie­ścioro, może pięć­dzie­się­cioro, a może sześć­dzie­się­cioro. Naj­star­sze były już nie­mal na­sto­lat­kami.

Ja by­łam jed­nym z naj­młod­szych i naj­mniej­szych. Wszy­scy mie­li­śmy uma­zane twa­rze i za­pad­nięte oczy, pod­krą­żone z nie­wy­spa­nia i głodu. Więk­szość z nas była odziana w szmaty, które zwi­sały z na­szych ko­ści­stych ciał. Nie­które dzieci no­siły pa­siaki.

Nikt z nas nie wie­dział, co się dzieje. Nie od­był się po­ranny apel. Nu­mer na moim le­wym przed­ra­mie­niu na­gle za­czął mnie swę­dzieć. Po raz pierw­szy, od­kąd wy­kłuto mi go na skó­rze, zo­stał zi­gno­ro­wany. A-27633. Toż­sa­mość na­rzu­cona mi przez na­zi­stów. Nie sły­sza­łam, żeby go wy­wo­łano. Coś prze­ła­mało na­szą ru­tynę. Bez wąt­pie­nia działo się coś dziw­nego.

Nikt nie dał nam jeść i by­li­śmy głodni. Po­win­ni­śmy byli usta­wić się w ko­lejce po skórkę su­chego chleba i mi­skę let­niej papki za­wie­ra­ją­cej, przy odro­bi­nie szczę­ścia, śla­dowe ilo­ści nie­okre­ślo­nych wa­rzyw. Bóle gło­dowe do­ku­czały nam wszyst­kim.

Jak długo to trwało? Nie mia­łam jak od­mie­rzać czasu, mo­głam je­dy­nie ob­ser­wo­wać, jak cie­nie we­wnątrz ba­raku roz­pra­szają się pod wpły­wem świa­tła dzien­nego, a po­tem wra­cają. Za­pewne słońce, gdzie­kol­wiek jest, schowa się nie­długo po­ni­żej okien i wkrótce znów po­grą­żymy się w cał­ko­wi­tym mroku.

Z pry­czy do­bie­gały ka­szel, smar­ka­nie i po­ję­ki­wa­nia. Mimo mrozu w bloku cuch­nęło mo­czem z prze­siąk­nię­tych nim ko­ców i od­cho­dami z prze­peł­nio­nych ku­błów. Nie­które dzieci kwi­liły albo pró­bo­wały stłu­mić łzy. Płacz był za­raź­liwy. Spra­wiał, że wszy­scy by­li­śmy nie­szczę­śliwi. Kiedy już czło­wiek za­czął, ro­bił się jesz­cze smut­niej­szy niż zwy­kle. My­ślał o tym, jak okropne jest ży­cie, a po­tem nie mógł prze­stać. Ja temu nie ule­ga­łam. Ni­gdy nie pła­ka­łam. Choć mia­łam ochotę szlo­chać, za­ci­ska­łam szczęki i uda­wało mi się nad sobą za­pa­no­wać.

Mama na­uczyła mnie, żeby ni­gdy nie pła­kać, nie­za­leż­nie od tego, jak czu­łam się słaba i prze­stra­szona. Jak na tak młody wiek z dumą mogę po­wie­dzieć, że mia­łam silną wolę.

– Gdzie się po­działa Blo­käl­te­ste?

– Nie wi­dzia­łem jej dzi­siaj.

– Nie wi­dzia­łam jej od wczo­raj.

– Nie ma jej tu­taj. Chodźmy na dwór.

– Nie, nie wolno wy­cho­dzić na dwór.

– Je­śli nas zła­pie, to nas zbije i do­nie­sie na nas Niem­com.

Blo­käl­te­ste, ina­czej blo­kowa, rzą­dziła w bloku i wy­peł­niała roz­kazy Niem­ców. Po­dob­nie jak my była Ży­dówką. Niemcy na­gra­dzali ją do­dat­ko­wym je­dze­niem i osob­nym miej­scem. Miała spory ape­tyt. Uwa­ża­łam, że jest dość tęga. Ale w oczach dziecka wszy­scy wy­da­wali się duzi. W za­mian za wy­ko­ny­wa­nie brud­nej ro­boty dla na­zi­stów blo­kowa mo­gła się wy­god­nie wy­cią­gnąć i spać w spo­koju bez obaw, że ktoś ze­drze z niej koc albo szturch­nie ją w plecy ko­la­nem czy łok­ciem.

Blo­kowa kon­tro­lo­wała nas wpraw­dzie po­przez strach, jed­nak jej obec­ność bo­le­śnie przy­po­mi­nała, że Ord­nung muss sein (Po­rzą­dek musi być), jak ma­wiali Niemcy. Otwar­cie przy­znaję, że ba­łam się tej ko­biety. Ale bez niej pa­no­wał chaos. A co naj­gor­sze, bra­ko­wało je­dze­nia.

Za­zwy­czaj wszyst­kie ba­raki były za­ry­glo­wane. Nie wie­dzie­li­śmy, kiedy do­kład­nie wy­szła blo­kowa, mu­siała się jed­nak bar­dzo spie­szyć, bo na­wet nie zdą­żyła nas po­li­czyć ani za­bez­pie­czyć drzwi. Ku­siło mnie, żeby wy­mknąć się na ze­wnątrz, ale ba­łam się ha­łasu do­bie­ga­ją­cego stam­tąd. Żadne z dzieci nie od­wa­żyło się prze­kro­czyć progu. Było tak, jakby po­wstrzy­my­wało nas pole si­łowe. Przy­zwy­cza­jono nas do wy­ko­ny­wa­nia po­le­ceń i nie mo­gli­śmy się bez nich ru­szyć.

Na­gle drzwi się otwo­rzyły. Wszy­scy pod­sko­czy­li­śmy.

We­szła ja­kaś ko­bieta, któ­rej nie roz­po­zna­łam. Wy­glą­dała okrop­nie. Głód znie­kształ­cił jej rysy. Jej twarz była wła­ści­wie czaszką po­krytą cienką jak per­ga­min skórą. Oczy za­pa­dły jej głę­boko w oczo­doły. Ciało miała obrzęk­nięte. Nie­do­ży­wie­nie tak wła­śnie dzia­łało. Od głodu czło­wiek puchł. Kró­ciut­kie kępki sza­ty­no­wych wło­sów wy­su­wały się spod chustki, którą za­wią­zała na gło­wie, da­rem­nie sta­ra­jąc się choć tro­chę ogrzać.

Ko­bieta po­pa­trzyła na mnie.

– Tola! – za­wo­łała. – Tu je­steś, dziecko!

Na jej twa­rzy za­go­ściła ulga. Na­pięte mię­śnie po­licz­ków się roz­luź­niły, a oczy za­lśniły. Głos był ci­chy, ale zna­jomy. Po­dob­nie jak jej smutne zie­lone oczy i ni­kły uśmiech. Wsta­łam zdez­o­rien­to­wana. Ko­bieta wy­glą­dała bar­dziej jak strach na wró­ble niż jak czło­wiek. Brzmiała jak moja mama, ale czy to na­prawdę była ona?

I co ro­biła w moim ba­raku? Po­winna być w czę­ści dla ko­biet. Za­brano mnie od niej pięć mie­sięcy wcze­śniej, w środku lata, gdy za­cho­ro­wa­łam. Sły­sza­łam jej głos w po­bliżu, kiedy szli­śmy do ko­mory ga­zo­wej i kiedy z niej wra­ca­li­śmy. Ale jej nie za­uwa­ży­łam. Od tak dawna nie wi­dzia­łam twa­rzy mamy, że za­po­mnia­łam już, jak wy­gląda. Przy­wy­kłam do tego, że nie mam matki ani ojca. Za­po­mnia­łam, że mam ko­go­kol­wiek na świe­cie. My­śla­łam, że je­stem zu­peł­nie sama. Ale może jed­nak nie by­łam? Ni­czego nie ro­zu­mia­łam. Ko­bieta za­uwa­żyła moje wa­ha­nie.

– Tolu, to ja, mama – po­wie­działa, uśmie­cha­jąc się jesz­cze sze­rzej.

Nie mo­głam uwie­rzyć.

„Czy to na­prawdę moja mama?”, za­sta­na­wia­łam się.

Ze­sko­czy­łam z murku i do niej pod­bie­głam. Uśmie­cha­łam się od ucha do ucha. Po raz pierw­szy od mie­sięcy po­czu­łam praw­dziwe szczę­ście.

Przy­kuc­nęła, ujęła moją twarz w dło­nie i spoj­rzała mi pro­sto w oczy. Po­tem oplo­tła mnie ra­mio­nami i po­ca­ło­wała. Przy­tu­li­łam się do niej tak mocno, jak tylko po­tra­fi­łam. Pach­niała jak moja mama. To na­prawdę była moja piękna mama. Więź­niarka nu­mer A-27791. Moja mama.

– Po­słu­chaj mnie, Tolu. Zbie­rają lu­dzi, któ­rzy mają iść do Nie­miec. Aż do Nie­miec, setki ki­lo­me­trów stąd – po­wie­działa. – Spójrz na mnie. Za­strzelą mnie. Za­biją. Nie dam rady iść. Po­patrz na moje stopy.

Nie miała bu­tów, stopy owi­nęła szma­tami. Wy­glą­dały tak, jakby za­ban­da­żo­wała je w po­śpie­chu. Spodnia strona była prze­mo­czona, a wil­goć prze­sią­kała do góry. Za­czer­wie­nione od zimna łydki i kostki mamy były spuch­nięte, co sta­no­wiło oczy­wi­stą oznakę wy­gło­dze­nia. Po ca­łym obo­zie snuły się stra­chy na wró­ble i szkie­lety.

– Może to­bie by się udało. Może prze­trwa­ła­byś marsz. Ale to nie jest świat dla dzieci. Nie chcę, że­byś prze­żyła sama. Więc spró­bujmy się ukryć. Jest szansa, że uda nam się prze­trwać ra­zem. A je­śli zgi­niemy, to zgi­niemy tu­taj obie. Pój­dziesz ze mną?

– Tak, mamo. Pójdę – od­par­łam.

Od uro­dze­nia ży­łam w świe­cie, w któ­rym by­cie Ży­dówką ozna­czało wy­rok śmierci. Prośba o śmierć wy­da­wała mi się czymś zu­peł­nie na­tu­ral­nym. Wszyst­kie ży­dow­skie dzieci umie­rały. A ja za­wsze ro­bi­łam to, co mama ka­zała. Mama za­wsze mó­wiła mi prawdę. Ufa­łam ma­mie. Nie ufa­łam ni­komu poza nią. Mama mó­wiła mi prawdę, bo po­zna­nie prawdy mo­gło ura­to­wać mi ży­cie. Tak wła­śnie mó­wiła mama. I po­wta­rzała to. W get­cie. W obo­zie pracy. W wa­go­nie by­dlę­cym. I w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym, za­nim nas roz­dzie­lono.

Cho­ciaż mó­wiła o wspól­nej śmierci, to i tak pod­nio­sła mnie na du­chu, twier­dząc, że mamy szansę na prze­ży­cie, je­śli za­sto­suję się do jej za­le­ceń. Jak za­wsze była praw­do­mówna. Inni ro­dzice pew­nie ukry­wa­liby prawdę w ta­kich oko­licz­no­ściach. Ale nie moja mama. Ona wie­rzyła, że in­for­ma­cja to po­tęga i może ura­to­wać mi ży­cie.

Przez wiele mie­sięcy by­łam sama. Nie mia­łam ni­kogo, kto by mnie chro­nił. Za­wsze my­śla­łam, że umrę w sa­mot­no­ści. Nie­za­leż­nie od tego, czym była śmierć. Ale te­raz ktoś wresz­cie się o mnie trosz­czył. Zro­bi­ła­bym wszystko, o co pro­si­łaby mama. Ogar­nęła mnie ogromna fala ulgi, gdy uświa­do­mi­łam so­bie, że nie je­stem już sama.

Mama nic nie po­wie­działa. Wzięła mnie za rękę i wy­pro­wa­dziła z bloku.

Oto­czył nas smród spa­le­ni­zny. Dźwięk trza­ska­ją­cego drewna. Czy to było wiel­kie ogni­sko? Naj­bar­dziej na świe­cie za­le­żało mi te­raz na tym, żeby ja­koś roz­grzać prze­mar­z­nięte ciało. Ale wtedy mama ści­snęła moją rękę i za­po­mnia­łam o zim­nie. Niebo spo­wi­jały kłęby dymu. Ogień pło­nął bli­sko. Był gło­śny, bar­dzo się de­ner­wo­wa­łam. Dym drzewny mie­szał się z in­nymi za­pa­chami. Cze­goś ole­istego. Tego czar­nego, czym po­krywa się drogi i da­chy. Było też coś jesz­cze. Zgniły swąd pa­lo­nych śmieci. Wielu ton.

Mama ob­ra­cała głowę to w lewo, to w prawo, wy­pa­tru­jąc po­ten­cjal­nych za­gro­żeń. Trzy­ma­ły­śmy się za ręce i w mil­cze­niu szły­śmy szybko przez śnieg. Wy­glą­dało na to, że mama wie, do­kąd zmie­rzamy. Wie­dzia­łam, że mu­szę być tak ci­cho, jak to tylko moż­liwe. Przez ha­łas można było zgi­nąć. Mama nie mu­siała nic mó­wić. Udzie­liło mi się jej na­pię­cie. By­łam pod­eks­cy­to­wana. Ból za­ci­śnię­tego z głodu żo­łądka znik­nął. Mi­łość mamy spra­wiła, że po­czu­łam się bez­piecz­nie i pew­nie. Szmaty na jej sto­pach chrzę­ściły przy każ­dym kroku. Nie za­uwa­ży­łam, że przez moje cien­kie, białe sznu­ro­wane buty prze­siąka śnieg i stopy ro­bią się mo­kre. Czu­łam tylko cie­pło dłoni mamy i jej mi­łość.

Nie mo­głam uwie­rzyć w to, co wi­działy moje oczy. Po raz pierw­szy, od­kąd pa­mię­ta­łam, ża­den es­es­man ani jego nie­miecki pa­cho­łek nie za­gra­dzał nam drogi. Gdy mi­ja­ły­śmy prze­rwy mię­dzy bu­dyn­kami, w od­dali wi­dzia­łam żoł­nie­rzy w płasz­czach, któ­rzy zbie­rali więź­niów i przy­go­to­wy­wali się do mar­szu do Nie­miec. Na­zi­ści klęli i wy­wrza­ski­wali roz­kazy.

By­łam pra­wie do­kład­nie o rok star­sza od wojny. Ni­gdy nie za­zna­łam wol­no­ści. Moje prze­trwa­nie za­le­żało od tego, czy po­tra­fi­łam oce­nić na­strój swo­ich opraw­ców. Po­mimo ich bru­tal­no­ści wie­dzia­łam, że Niemcy są za­zwy­czaj prze­ra­ża­jąco opa­no­wani. Tego ranka wpa­dli w hi­ste­rię i strze­lali z bli­ska do nie­szczę­śni­ków, któ­rzy nie dość po­spiesz­nie wy­ko­ny­wali ich po­le­ce­nia.

Ten wi­dok nie ro­bił na mnie więk­szego wra­że­nia. Na­pa­trzy­łam się na bru­talną śmierć, od­kąd się­ga­łam pa­mię­cią. Na­uczy­łam się tłu­mić emo­cje. Ba­łam się na­to­miast owczar­ków nie­miec­kich i ich wście­kłych, ocie­ka­ją­cych pianą py­sków. Te straszne psy były więk­sze ode mnie i szar­pały się na smy­czach swo­ich opie­ku­nów. Kiedy la­tem przy­je­cha­ły­śmy z mamą i wy­sia­dły­śmy z wa­gonu by­dlę­cego na rampę, wi­dzia­łam, jak psy go­niły lu­dzi wzdłuż to­rów w stronę ko­mi­nów i dymu.

Ni­gdy nie pa­trzy­łam w oczy es­es­ma­nom, człon­kom Schutz­staf­fel, hi­tle­row­skiego eli­tar­nego od­działu zbroj­nego, który sku­piał naj­bar­dziej fa­na­tycz­nych wy­znaw­ców na­zi­zmu w Trze­ciej Rze­szy. Przez po­nad pół roku uda­wało mi się uni­kać ich wście­kło­ści. Na­uki mamy po­zo­stały w mo­jej gło­wie: „Gdy mi­jasz Niemca, za­wsze patrz na zie­mię albo od­wra­caj wzrok. Nie po­zwól, żeby za­uwa­żył twoje spoj­rze­nie. Ni­gdy nie patrz im w oczy. Oni tego nie zno­szą. To ich roz­zło­ści i rzucą się na cie­bie. Mogą cię na­wet za­bić”.

Wi­dzia­łam ich czarne bry­czesy i ele­ganc­kie, czarne, wy­po­le­ro­wane na błysk buty – te es­es­mań­skie, się­ga­jące ko­lan. Wi­dzia­łam wi­szące im u pasa pałki i szty­lety, sym­bole tru­piej czaszki i palce na spu­stach broni. Nie pa­trzy­łam po­wy­żej po­ziomu ich ra­mion i pa­go­nów. Cza­sami zda­rzyło mi się zer­k­nąć na Krzyż Że­la­zny na piersi albo na szyi. My­śla­łam, że taki mun­dur no­szą wszy­scy nie-Ży­dzi na ca­łym świe­cie. Ale ni­gdy nie pa­trzy­łam na ich twa­rze. Wpa­try­wa­łam się na­to­miast w oczy psów, a one od­wza­jem­niały moje spoj­rze­nie. Śli­niły się i to­czyły pianę, war­czały i szcze­rzyły kły, prę­żąc szyje tak, że ścię­gna na­pi­nały im się jak po­stronki. Rwały się, by za­to­pić zęby w moim ciele i roz­szar­pać mnie na ka­wałki.

Mama chwy­ciła mnie za rękę i po­cią­gnęła jak naj­bli­żej ni­skich drew­nia­nych za­bu­do­wań. Znaj­do­wa­ły­śmy się po pół­nocno-za­chod­niej stro­nie obozu za­głady, zna­nego jako Bir­ke­nau, który for­mal­nie sta­no­wił część kom­pleksu Au­schwitz. Od pra­wej osła­niały nas bu­dynki, w któ­rych mie­ściło się mę­skie am­bu­la­to­rium. Po na­szej le­wej stro­nie znaj­do­wały się ko­lejne rzędy ba­ra­ków od­dzie­la­jące nas od wej­ścia do obozu – Bramy Śmierci – gdzie zbie­rali się na wy­marsz więź­nio­wie. Mama ukrad­kiem pro­wa­dziła mnie na po­łu­dnie. Kie­ro­wa­ły­śmy się w stronę to­rów, któ­rymi pół roku wcze­śniej po­ciąg przy­wiózł nas do Bir­ke­nau.

W od­dali war­ko­tały sil­niki cię­ża­ró­wek, z któ­rych jedne wy­ru­szały w drogę, inne stały na ja­ło­wym biegu. Co chwila roz­brzmie­wały ko­mendy wy­krzy­ki­wane przez me­ga­fony. Raz czy dwa mama przy­cią­gnęła mnie pod ścianę bu­dynku, gdzie ku­li­ły­śmy się tak ni­sko, jak tylko się dało. De­spe­racko pra­gnę­ły­śmy być nie­wi­dzialne. Znaj­do­wa­ły­śmy się wpraw­dzie w pew­nej od­le­gło­ści od roz­miesz­czo­nych wzdłuż ogro­dze­nia wież straż­ni­czych, wie­dzia­łam jed­nak, że je­śli war­tow­nicy nas za­uważą, otwo­rzą ogień albo po­wia­do­mią żoł­nie­rzy na dole. A gdyby nas zła­pali, to we­pchnę­liby nas do sze­regu oto­czo­nego przez straż­ni­ków z psami. Nie zdo­ła­ły­by­śmy uciec i uchro­nić się przed mar­szem, który miał za­bić mamę.

Tam, gdzie to moż­liwe, cho­wa­ły­śmy się w cie­niu i li­czy­ły­śmy na to, że do­pi­sze nam szczę­ście. Zwarta za­bu­dowa ba­ra­ków za­pew­niała ko­lejne kry­jówki. Naj­bar­dziej po­mocna oka­zała się jed­nak pa­nika Niem­ców. Nad­cią­gali Ro­sja­nie. Byli już nie­da­leko. Mściwi Ro­sja­nie. Na­zi­ści tak się spie­szyli, że nie za­uwa­żyli ucieczki więź­nia­rek A-27791 i A-27633 – dziew­czynki w bia­łych sznu­ro­wa­nych bu­tach.

Przy­pływ ad­re­na­liny wy­ostrzył mi zmy­sły. Uszy i nos mó­wiły mi pra­wie tyle samo co oczy. Bra­ko­wało tylko smrodu, który uno­sił się nad obo­zem od mo­mentu na­szego przy­by­cia. Mdłego, upo­rczy­wego odoru. Ostrego sztinkt zgni­łych ja­jek – swądu pa­lo­nych wło­sów i ciał, który wdzie­rał się w noz­drza, przy­wie­rał do za­koń­czeń ner­wo­wych i pa­mięci. Po raz pierw­szy nie czu­łam tego okrop­nego, mdlą­cego po­smaku w ustach.

Dzi­siaj było o wiele gło­śniej niż wczo­raj, kiedy na kilka mi­nut zna­la­złam się sama na dwo­rze. Za­in­try­go­wał mnie spo­kój pa­nu­jący w in­nym ba­raku dzie­cię­cym, dwa bu­dynki da­lej od na­szego. Było tam prze­raź­li­wie ci­cho, więc zaj­rza­łam do środka, cho­ciaż ry­zy­ko­wa­łam, że roz­draż­nię tam­tej­szą blo­kową. Ale nikt na mnie nie krzyk­nął. Wnę­trze było pu­ste. Dzieci po pro­stu znik­nęły.

Ucze­piona ręki mamy stwier­dzi­łam, że nie mogę już dłu­żej igno­ro­wać mrozu. Ża­ło­wa­łam, że nie mam żad­nych rę­ka­wic. W ba­raku obok wi­dzia­łam parę rę­ka­wi­czek na sznurku przy­mo­co­wa­nych do dziew­czę­cego płasz­cza. Palce mi za­ma­rzały. Na­prawdę po­trze­bo­wa­łam nieco ochrony od zimna. Sza­ber był na po­rządku dzien­nym. Sta­no­wił nie­zbędny wa­ru­nek prze­trwa­nia w tym miej­scu. To nie było to samo co kra­dzież. Nie wzię­łam jed­nak tych rę­ka­wi­czek. Od­kąd tylko po­tra­fi­łam mó­wić i ro­zu­mieć, uczono mnie, że mam być uczciwa i uprzejma. Dziew­czynka, do któ­rej na­le­żały, mo­gła ich po­trze­bo­wać po po­wro­cie, choć w głębi serca wie­dzia­łam, że ona już nie wróci. Nie chcia­łam jed­nak sko­rzy­stać na jej śmierci, dla­tego zo­sta­wi­łam rę­ka­wiczki tam, gdzie wi­siały.

Po ja­kichś dzie­się­ciu mi­nu­tach do­tar­ły­śmy do bu­dynku, któ­rego szu­kała mama. Wcią­gnęła mnie do środka. W bloku mie­ścił się szpi­tal żeń­ski, choć sprzętu me­dycz­nego ra­czej się tam nie uświad­czyło. Sta­no­wił przy­sta­nek mię­dzy ży­ciem a śmier­cią. Na licz­nych łóż­kach le­żały umie­ra­jące albo już mar­twe ko­biety. Ucie­ka­jący w po­pło­chu Niemcy zo­sta­wili je tu na pa­stwę losu. W po­miesz­cze­niu roz­brzmie­wały jęki i szlo­chy.

Mama cho­dziła od łóżka do łóżka i po­trzą­sała ko­cami. Nie­które ko­biety się po­ru­szały. Wi­dząc oznaki ży­cia, mama szła da­lej. Nie mo­głam zro­zu­mieć, co robi, i by­łam zbyt prze­ra­żona, żeby za­py­tać. Mama spraw­dzała każde łóżko, przy­kła­da­jąc grzbiet ręki do ciał.

– Ta jest zimna – stwier­dziła, po czym na nowo pod­jęła po­szu­ki­wa­nia.

W końcu do­tarło do mnie, czego szuka. Się­gnęła pod koc i do­tknęła ko­lej­nego ciała. Nie ru­szało się, ale było jesz­cze cie­płe. Ko­bieta do­piero co zmarła.

– Tolu, po­słu­chaj mnie – po­wie­działa mama. – Mu­sisz zro­bić do­kład­nie to, co ci po­wiem. Je­śli tego nie zro­bisz, mogą cię za­bić.

– Tak, mamo.

– Zdej­mij buty i po­łóż się na łóżku.

Roz­plą­ta­łam sznu­rówki naj­szyb­ciej, jak umia­łam. Łóżko było wyż­sze niż pry­cza, na któ­rej zwy­kle sy­pia­łam, i po­trze­bo­wa­łam po­mocy, żeby wdra­pać się na ramę.

– Wejdź pod koc, przy­kryj się i po­łóż twa­rzą do pod­łogi. Uło­żysz się obok tej ko­biety, a ja przy­kryję cię tak, żeby nic nie było wi­dać. Ani stóp, ani głowy. Mu­sisz le­żeć bar­dzo ci­cho. Nie od­zy­waj się ani sło­wem. Nie­ważne, co się sta­nie, nie­ważne, co usły­szysz. Ro­zu­miesz mnie? Tylko ja cię po­tem od­kryję, nikt inny. – Na­chy­liła się bli­żej. – Mu­sisz od­dy­chać w stronę pod­łogi. Zo­stań i się nie ru­szaj. Pod żad­nym po­zo­rem się nie ru­szaj. Zo­stań tu, do­póki po cie­bie nie przyjdę. Ro­zu­miesz?

– Tak, mamo.

Słowa mamy sta­no­wiły prawo. Zlek­ce­wa­że­nie ich mo­gło się skoń­czyć śmier­cią.

Moja to­wa­rzyszka z łóżka miała pew­nie około dwu­dzie­stu lat. Nie róż­niła się od se­tek tru­pów, które już wi­dzia­łam. Ot, ko­lejny wo­rek po­wy­krzy­wia­nych, ob­cią­gnię­tych skórą ko­ści. Jesz­cze jedna czaszka z ustami roz­war­tymi w nie­mym krzyku. Mar­twa ko­bieta była ładna. I zde­cy­do­wa­nie młod­sza od mamy.

– Obej­mij ją rę­kami – po­le­ciła mama.

Wci­snęła moją głowę pod pa­chę trupa i splo­tła na­sze nogi. Na­stęp­nie na­cią­gnęła koc tak, że wy­sta­wała spod niego tylko głowa mar­twej ko­biety.

– Te­raz wyjdę, Tolu – po­wie­działa. – Ja też mu­szę się scho­wać. Ale nie będę da­leko. Wrócę po cie­bie. Nie­ważne, co usły­szysz, nie ru­szaj się, do­póki nie wrócę. Pod żad­nym po­zo­rem. Obie­cu­jesz?

– Tak, mamo. Obie­cuję.

Zro­bi­łam do­kład­nie to, co po­le­ciła mi mama. Pra­wie się nie ru­sza­łam. Nie ba­łam się tego trupa. Czego niby mia­ła­bym się bać? Ta piękna ko­bieta nie żyła i nie mo­gła mnie skrzyw­dzić. Była przy­ja­ciółką, która mo­gła ura­to­wać mi ży­cie. Moją obroń­czy­nią. Zro­bi­łam więc to, co ka­zała mi mama: przy­tu­li­łam się do zmar­łej i cze­ka­łam.

Z po­czątku zwłoki były cie­płe. By­łam za to wdzięczna. Czu­cie wró­ciło mi do stóp, prze­mar­z­nię­tych po brnię­ciu przez śnieg. Po­woli jed­nak zwłoki sty­gły. Le­ża­łam tam, na­słu­chu­jąc, od­dy­cha­łam płytko i cze­ka­łam. Za­sta­na­wia­łam się, dla­czego ta piękna ko­bieta umarła. Przy­pusz­cza­łam, że z głodu.

W ogóle się nie de­ner­wo­wa­łam. Ogar­nął mnie prze­dziwny spo­kój. Od­prę­ży­łam się i za­czę­łam so­bie wy­obra­żać lalkę z zie­loną twa­rzą. Nie całą lalkę. Tylko głowę. Wi­dzia­łam, jak wy­staje z błota, gdy bie­głam z mamą. Nie wie­dzia­łam, czy była to sama głowa, czy też cała lalka, któ­rej kor­pus tkwił w bło­cie. Chcia­łam ją pod­nieść, ale nie mia­ły­śmy czasu, żeby się za­trzy­mać.

Głowa miała przy­ja­zne oczy i miłą bu­zię. Bar­dzo chcia­łam mieć tę główkę. W obo­zie nie mia­łam żad­nych za­ba­wek. Nie chcia­łam się ba­wić. Nie wie­dzia­łam, co to za­bawa. Ży­cie spro­wa­dzało się wy­łącz­nie do prze­trwa­nia. Ale chcia­łam mieć główkę lalki, z którą mo­gła­bym roz­ma­wiać i która do­trzy­my­wa­łaby mi to­wa­rzy­stwa. Ja­kie ona miała piękne oczy.

Po­wieki za­czy­nały mi cią­żyć. Czu­łam się bez­piecz­nie. Mama była w po­bliżu. Ad­re­na­lina po wy­da­rze­niach na otwar­tej prze­strzeni zdą­żyła już opaść.

Wtedy usły­sza­łam cięż­kie kroki.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: