Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - ebook
Byłem żałosnym dupkiem – czyli jak żyć z sensem - ebook
Poradnik dla każdego faceta
Sęk w tym, że Bóg dał nam i mózg, i penisa, ale za mało krwi, by mogła zasilać oba te organy jednocześnie.
Robin Williams
To książka dla wszystkich, którzy poznali, co to czarna rozpacz. Przeklinali dzień, w którym się urodzili. Przeżyli zawód miłosny, poznali smak klęski zawodowej, mają za sobą toksyczne związki i zmagali się z niepewnością. Dla tych, którzy czasami czuli się jak żałosne dupki.
Kim nie nawołuje do wojny płci, ale do uświadomienia sobie, czym są męskość, siła i miłość. Bo przecież świat desperacko potrzebuje lojalnych braci, kochanych i silnych partnerów, mądrych i odpowiedzialnych facetów.
Wystarczy zastosować się do rad autora, by już nigdy nie usłyszeć pytania: Gdzie ci mężczyźni? Jeżeli jednak ktoś ci je zada, będziesz mógł spokojnie wskazać na siebie.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4345-2 |
Rozmiar pliku: | 524 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Będąc w trakcie rozwodu, trafiłem na książkę Droga prawdziwego mężczyzny^() pióra Davida Deidy. To książka o mężczyznach. Wcześniej nie czytałem poradników dla mężczyzn. Nawet nie wiedziałem, że istnieją, a tym bardziej nie miałem pojęcia, czego się po nich spodziewać. Tymczasem okazało się, że ta lektura odmieniła moje życie. Niczym pierwszy klocek domina, uruchomiła lawinę i zabrała mnie w długą podróż. Podróż, która zmieniła mój sposób myślenia, odżywiania się, kochania i postępowania. Podważyła moje poglądy, mój system pojęć oraz ogląd samego siebie. Pozwoliła mi inaczej spojrzeć na świat, dała mi nowy cel w życiu i w rezultacie odczułem przemożną potrzebę, by pomóc innym mężczyznom wejść na właściwą ścieżkę.
Proces ten zmienił moje postrzeganie męskości. Uzmysłowiłem sobie, że było wypaczone – przez rodziców, społeczeństwo, reklamy, żarty w szkolnej szatni. Że mnie niszczyło, spętało, przerobiło na marionetkę, a nie mężczyznę pełną gębą, który rozwija się w miarę dorastania. Stałem się bezwolny, żyłem według zasad innych ludzi, zamiast tworzyć własne.
Zresetowałem się więc, i zaczynając z czystym kontem, skoczyłem w nieznane: walczyłem z wiatrakami, sprawiłem sobie motocykl oraz kilka tatuaży, a także wyhodowałem prawdziwe jaja. Nie takie, jakimi popisują się bohaterowie filmów akcji, tylko takie, które przypominają mi, że bywam chwiejny, bo jestem człowiekiem. Stałem się kimś innym. Z manekina z wycinanki zmieniłem się w faceta z krwi i kości, w kogoś, kto patrzy na świat z innej perspektywy i przegląda się w lustrze nie tylko po to, by utrefić sobie fryzurę.
Nie pisałem tej książki z zamiarem narzucania wam moich poglądów. Chciałem jedynie nawiązać dialog oraz podważyć wasze przekonania na temat tego, na czym polega bycie mężczyzną. Liczę, że zachęcę was, byście przyjrzeli się sobie, zastanowili się, kim jesteście, a kim chcielibyście być, i że dam wam kopa do tego, by zmienić ten stan rzeczy. Nie zamierzam was pouczać. Ja was nie atakuję, jestem po waszej stronie. Zwracam się do was jak do przyjaciół – do mężczyzn, z którymi wylewam pot na siłowni, z którymi jadam, jeżdżę na motocyklu, wyskakuję na naleśniki i którym się zwierzam. A tak, prawdziwi mężczyźni zajadają się naleśnikami!
Z mojego biogramu dowiecie się, że jestem terapeutą. Tak, to prawda. Ale w tej książce nie przemawiam z pozycji terapeuty. Trzymam z wami jak brat. Jako wasz bliźni. I choć pogadamy także trochę o kobietach i związkach, nie ma znaczenia, kto jest z Marsa, a kto z Wenus. Nie prowadzę tu wojny płci. Zależy mi, żebyście stali się lepsi. Tak po prostu. Tu chodzi o zjednoczenie. Odkrywanie. Tworzenie. O ewolucję, stopniowy rozwój, o życie bliżej prawdy i własnego potencjału. Nie tylko dla waszego dobra – dla dobra nas wszystkich.
A to dlatego, że świat desperacko potrzebuje ojców, którzy nie opuścili rodzin, lojalnych braci, kochanych przyjaciół, silnych małżonków, wrażliwych przywódców oraz bystrych mężczyzn, którzy sprawią, że inni też zmądrzeją.
Musimy odzyskać pozycję, jaką mężczyźni zajmują w naszym świecie.
Czas, byśmy wrócili.
John Kim, Wściekły TerapeutaWstęp
Chłopcy wyrabiają sobie zdanie na temat tego, czym są męskość, siła, miłość oraz indywidualność, podpatrując innych mężczyzn, a najczęściej własnego tatę. Sęk w tym, że żyjemy w kraju pozbawionym ojców. Poznałem ten problem z pierwszej ręki, gdy jako terapeuta w organizacji non profit leczyłem nastolatków z uzależnień. Pracując z setkami młodych ludzi oraz ich ojcami, uświadomiłem sobie, co łączyło dziewięćdziesiąt pięć procent tych nastolatków: brak ojca. Bo był nieobecny albo fizycznie, albo psychicznie. Dziewczęta garnęły się do mnie, rozpaczliwie pragnąc „uwagi” ze strony taty, a ponieważ nikt im nie wyjaśnił, gdzie są granice, bardzo łatwo je przekraczały w relacjach towarzyskich z autorytetami. Ale podczas pracy ze mną szybko nauczyły się rozróżniać sygnały w kontaktach międzyludzkich i zaprzestały niestosownych zachowań.
Natomiast z chłopcami było całkiem inaczej. Często naśladowali mnie we wszystkim, chodzili za mną krok w krok, szukając wzorców, jak postępować w najbardziej prozaicznych, oczywistych sytuacjach. Inni bywali konfliktowi, bo liczyli na nawiązanie relacji z innym mężczyzną, tyle że nikt ich nie nauczył, jak przyjmować męskie przejawy sympatii w sposób naturalny, bez wpadania w panikę czy uciekania się do agresji fizycznej. Uświadomiłem sobie, że obie te postawy wynikają z braku pozytywnego, zdrowego przykładu, na czym polega właściwa rola mężczyzny w domu, oraz że mogą utrwalić w sobie ten typ postępowania na całe życie od podstawówki, poprzez szkołę średnią, lata studiów, aż do pracy, zakłócając relacje z członkami rodziny, kolegami i najbliższymi. W przeciwieństwie do dziewcząt, chłopcy nie uczyli się szybko. Prawdę mówiąc, byli zagubieni.
Ci, z którymi pracowałem, dorastali z wypaczonym pojęciem na temat tego, czym jest „męskość”. Innymi słowy, byli skrzywieni, narażeni na manipulację reklam, na toksyczne sytuacje w szatniach oraz na atak współczesnej kultury promowanej przez media społecznościowe, obiecującej natychmiastową gratyfikację, a jednocześnie anonimowość. Nic więc dziwnego, że dla wielu z tych chłopców wyznacznikiem pozycji społecznej stało się posiadanie wyrobionych na siłowni mięśni albo prestiżowego gabinetu, a podręcznikami do miłości, seksu i zażyłości były portale randkowe oraz pornografia. Ci najczęściej postrzegają zażyłość powierzchownie, szukają potencjalnych partnerek, siedząc na sedesie z telefonem w ręku, i dlatego też nigdy nie uczą się sztuki komunikowania się z innymi ani nie doświadczają prawdziwych relacji. W rezultacie ich związki się rozpadają, a oni – nie znając zdrowych kontaktów międzyludzkich i nie posiadając narzędzi do naprawiania tego, co popsute – wpadają w spiralę toksycznych relacji, co uniemożliwia im dalszą naukę i rozwój. Taki chłopak sam zamyka się we własnym więzieniu. Być może tworzy sobie niezdrowe wyobrażenia na temat siebie samego, kobiet i miłości. „Nie jestem dość dobry, nikt mnie nie pokocha”. Może to prowadzić do wybuchów gniewu, a w ramach radzenia sobie ze stresem do uciekania w nałogi, nagłego zrywania kontaktów bądź beznamiętności w relacjach towarzyskich – czyli tego, co odrywa go od własnego ja. Pojawiają się wtedy tak osłabiające zjawiska, jak poczucie winy albo wyrzuty sumienia, w efekcie czego chłopak może znienacka naskakiwać na partnerkę, rodzinę albo obcych. Staje się drapieżcą. Nagle doświadcza osamotnienia, wpada w depresję, ulega dalszym fałszywym wyobrażeniom, co podsycają kolejne nieudane i bezproduktywne związki. Kobieta staje się przedmiotem. A ściślej – ofiarą.
Bez względu na to, która konkretnie droga doprowadziła naszego chłopaka do takiego stanu, wszystkie podobne do wyżej opisanej wiodą do jednego: do sytuacji, w której mężczyzna czuje się zagubiony i nierozumiany, żyje bez żadnego celu, bez zainteresowań i dla podbudowania własnego ego musi uciekać się do powierzchownych drobiazgów, by zrekompensować sobie niedostatki ducha. Albo ogłasza bezwarunkową kapitulację.
Opisana sytuacja ma bezpośredni wpływ na nas wszystkich. Według danych Amerykańskiej Fundacji Zapobiegania Samobójstwom, w samych tylko Stanach Zjednoczonych co roku samobójstwo popełnia czterdzieści pięć tysięcy osób. Siedemdziesiąt dziewięć procent z tej liczby to mężczyźni. Bo o ile kobiety mają większe skłonności do myśli samobójczych, o tyle mężczyźni częściej wprowadzają je w czyn. W naszym kraju corocznie diagnozuje się depresję u mniej więcej sześciu milionów mężczyzn. Cierpiące na depresję kobiety znacznie częściej zgłaszają, że czują się smutne, bezradne i gnębi je poczucie winy, natomiast mężczyźni przeważnie cierpią w milczeniu i nie szukają pomocy u specjalisty. Badania dowodzą, że mężczyznom trudniej jest zidentyfikować chorobę. Jeśli zapadną na depresję, zazwyczaj mówią o zmęczeniu, irytacji i utracie zainteresowania pracą. I chyba nie muszę was uświadamiać, że masakry z użyciem broni palnej w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach są dziełem mężczyzn.
Nie sposób pisać o mężczyznach, nie wspominając o kobietach. A te już nazbyt długo cierpią za sprawą chłopców, którzy nie wyrośli na mężczyzn. Jak donosi „Huffington Post”, osiemdziesiąt pięć procent wszystkich ofiar przemocy domowej stanowią kobiety. Jedna kobieta na trzy przynajmniej raz doświadcza tej czy innej formy agresji fizycznej ze strony życiowego partnera. Przemoc domowa znajduje się na trzecim miejscu przyczyn bezdomności wśród posiadających rodziny; a według Krajowego Centrum Bezdomności pięćdziesiąt procent bezdomnych kobiet deklaruje, że bezpośrednim powodem, dla którego opuściły dom, była właśnie przemoc domowa. Rzecz jasna, przenosi się to na dzieci. Z danych Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że od czterdziestu do sześćdziesięciu procent mężczyzn maltretujących kobiety znęca się także nad dziećmi. Co piąta nastolatka twierdzi, że ma za sobą związek, w którym chłopak groził jej pobiciem albo szantażował, że coś sobie zrobi, gdyby z nim zerwała.
Kobiety nareszcie poczuły się na tyle bezpieczne, by ogłaszać światu, jakiego zła doświadczają, i okazuje się, że najczęstszym powodem ich problemów są… mężczyźni. Nie twierdzę, że kobiety są istotami bez skazy, ale to nie one biją, gwałcą i atakują fizycznie innych ludzi. Nie zmienia to faktu, że rozumiem, iż wielu mężczyzn czuje się napastowanych przez kobiety emocjonalnie. Takie znęcanie się nakręca się samoistnie – i należy przerwać ten cykl. Nie chodzi tu o przypisywanie winy jednej stronie, tylko o poczucie obowiązku. A skoro jestem mężczyzną, zwracam się do mężczyzn i to na nich się skupiam. Naszym obowiązkiem jest zakasać rękawy i się zmienić. Kobiety zaś muszą podnieść poprzeczkę i ustanowić wzorzec mężczyzny, który by spełnił ich oczekiwania jako partner.
Pięknie, tylko jak tego dokonać? Przecież nie rodzimy się mężczyznami. Rodzimy się dziećmi, chłopcami. I mimo że z czasem przybieramy na zewnątrz męską postać, to jednak przemiana w mężczyznę zachodzi wewnątrz nas. Wymaga to wiele pracy: refleksji, bólu, odwagi, a czasem wręcz narodzenia się na nowo. Jest to nieustający proces, który nigdy się nie kończy. Bycie mężczyzną to podróż. Niektórzy się na nią decydują. Wielu nie. Tyle że jeśli nie wyruszysz w tę podróż, to nie będziesz się zmieniał, ewoluował, i nigdy nie staniesz się lepszy. Męskości nie włącza się pstryknięciem palców. Ona nie wynika z wieku. Nie stajemy się mężczyzną automatycznie po skończeniu osiemnastu lat. Bycie mężczyzną to sposób życia, to kwestia codziennego dokonywania wyborów pozwalających maksymalnie wykorzystać swój potencjał. Jeśli nie wybierzesz się w tę podróż, nigdy nie nawiążesz zdrowych relacji z przyjaciółmi i rodziną, nie zadomowisz się w pracy, nie będziesz zdolny do prawdziwej intymności w związku. Ja to wiem. Przez większość życia byłem chłopcem. I – zgodnie z tytułem tej książki – żałosnym dupkiem.
Dorastałem w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Rodziców nigdy nie było w domu, dlatego wychowała mnie telewizja, prasa i wszystko, co miała do zaoferowania kultura popularna. Oni harowali po osiemnaście godzin na dobę, by spełnić swój „amerykański sen”. Ja miałem niczym nieograniczoną swobodę. Robiłem, co chciałem. Jadłem, co chciałem. Oglądałem wszystko, na co miałem ochotę.
Nigdy nie obwiniałem rodziców za to, że niemal przez cały czas byłem sam. Wiedziałem, że się starają w miarę swoich możliwości. Tyle że nigdy nie dowiedzieli się, czym jest inteligencja emocjonalna, na czym polegają zdrowe metody porozumiewania się, jak stwarzać bezpieczną przestrzeń. Dlatego też nigdy nie rozmawiałem o swoich uczuciach i nie nauczyłem się, w jaki sposób radzić sobie z energią i emocjami. Innymi słowy, wkroczyłem w dorosłość, nie posiadając niezbędnych narzędzi. Byłem nadpobudliwy, nieodpowiedzialny, starałem się narzucać swoją wolę, a moja samoświadomość była żadna. Rzecz jasna, wszystko to wpłynęło na moje związki i sprawiło, że stałem się cudownie dysfunkcyjny.
Zanim przejdę do mojego rozwodu, chcę podkreślić, że obiecałem sobie, iż przedstawię go wyłącznie z mojego punktu widzenia, bez podawania imion. Bo bardzo chronię moją byłą żonę i dbam o jej anonimowość. Wprawdzie znikła z mojego życia, ale jest wyjątkową osobą i żywię dla niej i dla jej rodziny głęboką miłość oraz szacunek. Ci wspaniali ludzie w znaczący sposób przyczynili się do tego, że wyruszyłem w moją „męską podróż”. Poza tym jako mężczyzna jestem zdania, że ludzi, których kochaliśmy, należy bronić bez względu na to, jak potoczyły się nasze losy. Uważam, że dorastamy właśnie dzięki życiowym kolizjom.
No więc kiedy po raz pierwszy weszła do naszej rodzinnej restauracji, od razu wiedziałem, że zostanie moją żoną. Po dwudziestu latach tyrania w knajpie z fast foodami moi rodzice odłożyli dość grosza, by kupić niewielką miłą jadłodajnię – przez „miłą” rozumiem coś, czego nie musiałem się wstydzić – która dostarczała jedzenie na plany filmowe wytwórni z Hollywood. Jako dwudziestokilkulatek prowadziłem ten lokal, bo szczerze mówiąc, rodzice w zasadzie nie znali angielskiego i nie mieli bladego pojęcia, na czym polega taka robota. Prawdę mówiąc, ja też tego nie wiedziałem.
W każdym razie ona miała wtedy dziewiętnaście lat i dopiero co przyjechała do Los Angeles z Oregonu. Nie zamierzała zostać w tym mieście, a do nas zajrzała, szukając pracy dla przyjaciółki. Nie miała doświadczenia w tej branży, a my nie potrzebowaliśmy nowych pracowników, ale zatrudniłem ją, ponieważ na jej widok oniemiałem. Była to scena niczym z filmu, dosłownie usłyszałem szum anielskich skrzydeł. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Pewnego wieczoru, po prywatnym przyjęciu i kilku kieliszkach, pocałowałem ją w naszym biurze – zaparkowanej na tyłach przyczepie kempingowej Airstream. Wiedziałem, że jeśli nie odwzajemni pocałunku, zdołam zwalić wszystko na alkohol, bo już jedno piwo wystarczało, żebym się upił (dlatego w szkole koledzy przezywali mnie „moczymordą”). O dziwo, ona też mnie pocałowała.
Od tej pory nasze losy potoczyły się niczym zbitka ujęć z komedii romantycznej – jeszcze przed zawirowaniami. Szybki montaż: dwoje dzieciaków z Hollywood poznaje uroki miłości. Ona była aktorką. Ja scenarzystą. Było coś romantycznego w historii dwojga małolatów spełniających swoje marzenia w „mieście gwiazd”. Prowadziłem restaurację, która z czasem stała się modnym klubem nocnym. Zostawiałem jej na ganku brązowe torby z lunchem i zapisanymi kilkoma słowami. Pływaliśmy na golasa w basenie moich rodziców, niczym uczniaki, które zerwały się z lekcji. Migiem zakochaliśmy się w sobie po uszy.
Oświadczyłem się jej na szczycie góry w Oregonie. Klęcząc przed nią, wierzyłem, że będziemy razem na zawsze. Spisaliśmy przysięgi małżeńskie, odczytaliśmy je, a ja rozbeczałem się na oczach setki ludzi. Pamiętam, jak jakiś koleś nabijał się ze mnie, że się popłakałem z miłości. Zawstydziłem się, wszak prawdziwy mężczyzna nie płacze na swoim ślubie.
Zamieszkaliśmy razem – i nagle rzeczywistość sprowadziła nas na ziemię. Nasz film zmienił gatunek, z historii miłosnej przekształcił się w brutalnie szczery dokument. Stało się jasne jak słońce, że życie nie wyposażyło mnie w konieczne narzędzia. Ona zaś w porę nie zauważyła tego, co było wypisane drobnym drukiem. Ani razu nie posłałem łóżka. Sikałem pod prysznicem. Po goleniu zostawiałem włoski w umywalce. (Kobiety, które to czytają, wiedzą, o co chodzi). Nie sprzątałem po sobie. Jadałem na mieście częściej, niż mogliśmy sobie na to pozwolić. I na dobrą sprawę mieszkałem w kafejkach, gdzie usiłowałem napisać scenariusz, który pozwoli mi stać się „prawdziwym mężczyzną” i „spełnić marzenia”. Ma się rozumieć, nigdy do tego nie doszło. W rezultacie stałem się nieszczęśliwy. Niepewny siebie. Zagubiony. Nastawiony negatywnie do życia. Zazdrosny. Kontrolujący żonę. I żałosny.
Krótko mówiąc, oderwałem się od jej ust i przyssałem do cyca, nie byłem już jej facetem, tylko synem. Z dwudziestokilkulatka prowadzącego malowniczą restaurację w Hollywood, mającego tłumy przyjaciół i wielkie ambicje, zmieniłem się w niepewnego siebie scenarzystę, który nigdy nie posłał łóżka i prosił o zgodę na kupno płatków śniadaniowych zawierających cukier. Oczywiście zmieniła się dynamika. Zamiast wziąć odpowiedzialność na klatę, obwiniałem żonę i nasze małżeństwo. Dopiero kiedy odrodziłem się jakiś czas po rozwodzie, zacząłem przyglądać się swoim wadom, podawać w wątpliwość to, kim jestem, a kim pragnę być, oraz zrewidowałem moje poglądy na to, na czym polega bycie mężczyzną. Zacząłem od patrzenia w głąb siebie. Na początek przyglądałem się temu, jak myślę, co robię i skąd się to bierze. Analizowałem moje zniekształcenia poznawcze, fałszywe przekonania… moje błędne okablowanie. Brałem odpowiedzialność za swoje czyny. Nauczyłem się, w jaki sposób wpływają one nie tylko na innych, ale i na mnie. Uświadomiłem sobie, na jakim jestem etapie i jak to codziennie wpływa na jakość mojego życia i wydajność pracy. Dowiedziałem się, jak ważna jest miłość, a także miłość własna. Odkryłem potęgę wrażliwości. Nauczyłem się wybaczać. Poznałem, jak się objawia energia kobieca, a jak męska. Wszystko to zmieniło mnie, moje związki i – ma się rozumieć – całe moje życie.
Krótko mówiąc, stałem się mężczyzną.
To, co teraz przeczytasz, to zbiór cech behawioralnych, które pomogły mi w przemianie, wskazówki mówiące o tym, co robić, a czego unikać, by wkroczyć na drogę prowadzącą do prawdziwego mężczyzny. Nikt nie ma czasu zgłębiać poważnych teorii, które w codziennych sytuacjach nie mają sensu. Dlatego też każdą z tych cech podaję w pigułce, by można je było szybko przełknąć i łatwo strawić. Oparłem je na tysiącach sesji, które prowadziłem jako licencjonowany terapeuta zarówno z mężczyznami, jak i kobietami, badając wzorce zachowań w związkach. Ale co ważniejsze, wynikają one z doświadczeń w podróży, podczas której przekroczyłem tę olbrzymią przepaść dzielącą chłopca od mężczyzny. Stoczyłem walkę z własnymi demonami i wróciłem do wioski, by podzielić się moimi odkryciami.
Nadal zmagam się z wieloma opisanymi tutaj radami. Bycie mężczyzną nie polega na doskonałości ani na tym, że się jest osobą kompletną. To proces, podróż. Ale kiedy w nią wyruszysz, przekonasz się, że są to cechy fundamentalne, określające twój charakter i szanse na dokonanie większych rzeczy. A na ile są ważne… jedni się ze mną zgodzą, inni nie. Bo są tu rady lżejszego kalibru, ale też niezwykle istotne. Uważam jednak, że wszystkie przyczyniają się do tego, by nasze związki były zdrowsze w każdym sensie – zwłaszcza relacje z samym sobą – i że dzięki nim każdy stanie się lepszym mężczyzną.