Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Cała jestem śmiercią - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
28 października 2025
3739 pkt
punktów Virtualo

Cała jestem śmiercią - ebook

Bubblegum horror, którego długo nie zapomnicie.

Vivienne Farrow nie wypowiedziała słowa od czternastu lat. Od pewnego tajemniczego wypadku, który zdarzył się, gdy była małą dziewczynką. Nikt nie wie, co się wtedy stało, nawet ona sama. Ani dlaczego twarz, którą widzi w lustrze, nie należy do niej – tylko do czegoś, co szczerzy na nią zęby. Musi znaleźć sposób na odzyskanie kontroli nad swoim ciałem i umysłem, nawet jeśli wiąże się to ze sporym ryzykiem…

Plany Vivienne pokrzyżuje jej ojczym milioner. Postanawia zatrudnić dla niej tłumacza z języka migowego, który będzie jednocześnie jej ochroniarzem i szoferem, a przy okazji – szpiegiem tatusia. Thomas Walsh jest idealnym kandydatem. Ma osiemnaście lat i wielką determinację, by podjąć się tych zadań – desperacko potrzebuje pieniędzy.
I jeszcze nie zdaje sobie sprawy, w co się wpakował.

Kelly Andrew jako czterolatka straciła słuch i odtąd snuje swoje opowieści w ciszy. Jest Amerykanką, mieszka w Nowej Anglii z mężem, dwiema córkami i zrzędliwym terierem.
Ukończyła studia na kierunku kreatywne pisanie, zadebiutowała w 2022 roku. Gdy nie pisze, zanurza się w dobrych książkach, myszkuje po pchlich targach albo wałęsa się po lesie.

Spojrzeli na siebie przez szybę i nagle nie mogła oddychać. Nie wiedziała, co jest gorsze – to, że go pocałowała, czy to, że nie mogła przestać o tym myśleć. Zadręczać się tym.
Czego się spodziewała? Oczywiście, że ją odrzucił. Vivienne Farrow nie była materiałem na ukochaną. Nie była ciepła, słodka ani dobra. Na ogół nawet nie miała pewności, czy jest człowiekiem.
[fragment]

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-689-3
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Thomas

Praca dorywcza nie była Thomasowi Walshowi obca. Był to rodzaj pracy, którą człowiek para się w przerwie między liceum a studiami. Zeszłej zimy spędził chłodne miesiące Massachusetts na odśnieżaniu podjazdów, aż drętwiały mu ręce. Rano rozsypywał sól, a popołudniami uczył się jeździć pługiem. Wiosną, gdy już wszyscy przestali pytać, dlaczego nie wrócił do szkoły, podjął pracę u swojego wuja i kładł dachówki na rozgrzanych szczytach domów, aż skóra na karku zrobiła mu się czerwona jak pancerz homara.

Kosił trawniki. Czyścił stajnie. Wrzucał końskie łajno do taczek i wysypywał je do cuchnących kompostowników. Opiekował się dwiema rybkami bojownikami, które sprawiały wrażenie, jakby specjalnie chciały wykitować, starą kakadu, która nie przestawała gwizdać na niego prowokacyjnie, i siedmioma wiekowymi kotami.

Sprzątnął w swoim życiu sporo kociego gówna.

To jednak wciąż nie wystarczało. Stos rachunków na stole jego matki był coraz wyższy. Zawiadomienia o zaległościach wpadały przez szczelinę w drzwiach. Jego mama, leżąc na górze w swoim łóżku, oglądała opery mydlane, brała leki i zapewniała go, że wszystko jest w porządku, jak najbardziej w porządku.

Ale jego mama była kłamczuchą.

Tak więc Thomas sprzątał kocie kuwety bez narzekania. Odtykał publiczne toalety i liczył każdy grosz. Przyjmował każdą robotę, jaka mu się trafiła.

Nie inaczej miało być w tym przypadku.

Tak sobie wmawiał, siedząc w cichym salonie rodziny Farrowów i trzymając w dłoni szklankę drogiego koniaku. Miał zaledwie osiemnaście lat – nawet nie mógł jeszcze legalnie pić – ale przypuszczał, że takie rzeczy nie mają znaczenia dla ludzi takich jak Philip Farrow: milioner, który wzbogacił się dzięki własnej pracy, oraz partner zarządzający w Farrow & Goldman Litigation.

Naprzeciwko niego siedział sam Philip Farrow, niczym król zamku w szytym na miarę trzyczęściowym garniturze. Thomas, w starym garniturze pogrzebowym ojca, czuł się bardzo nie na miejscu. Zastanawiał się, czy Philip Farrow myślałby o nim inaczej, gdyby wiedział, ile godzin Thomas spędził na sprzątaniu żwirku dla kotów tylko w ciągu ostatniego tygodnia.

Taki człowiek jak Farrow zapewne oczekiwał kandydatów z doskonałymi referencjami i dyplomem z Ligi Bluszczowej. A nie niedoszłych absolwentów college’u z niezbyt imponującą kartoteką.

A jednak Thomas tu siedział.

– Oczywiście oczekujemy od ciebie dyskrecji – zastrzegł Philip. – To przede wszystkim. Nasza rodzina dba o dyskrecję. Wszystko, co zobaczysz lub usłyszysz podczas pracy, jest uważane za sprawy rodzinne i nie powinno wychodzić poza mury tego domu.

Thomas mocno ścisnął wilgotną szklankę.

– Zrozumiano.

– Przeprowadziliśmy rozmowy z wieloma tłumaczami ustnymi. Żaden z nich nie odpowiadał specyficznym wymaganiom tej pracy. Ale ty się nadajesz, prawda?

– Mam taką nadzieję, proszę pana.

Był to pierwszy wymóg wymieniony w liście, który otrzymał, napisanym na papierze firmowym Farrow & Goldman Litigation: Płynna znajomość języka migowego jest warunkiem koniecznym na tym stanowisku.

Thomas, jako słyszące dziecko głuchej matki, nauczył się mówić rękami na długo przed wypowiedzeniem pierwszych słów. Teraz było to dla niego drugą naturą, która wzięła się z wieloletniego przyzwyczajenia, ale niczym ponad to.

– Jak mówiłem przez telefon – zaznaczył – nie jestem certyfikowanym tłumaczem.

– Ach. – Philip lekceważąco machnął ręką. – Tym się nie martwię. Certyfikat to jedynie zwykły świstek, prawda? Bardziej interesuje mnie doświadczenie.

Thomas rozważał, by mu powiedzieć, że właśnie w tym tkwi problem – nie miał doświadczenia. W każdym razie nie na profesjonalnym stanowisku. Obserwował, jak Philip Farrow upija spory łyk koniaku, i zastanawiał się, czy powinien zrobić to samo. Czy nie było nietaktem trzymać szklankę w ten sposób i nie skosztować trunku?

– Vivi potrafi być bardzo wybredna – wtrącił głos zza zasłony. Żona Philipa Amelia stała tam, spoglądając na podjazd. – Nie zapomnij mu tego powiedzieć.

Philip rozpiął górny guzik marynarki i kontynuował, jakby jego żona w ogóle się nie odezwała.

– Poza wyjątkowymi okazjami Vivienne powinna ściśle przestrzegać godziny policyjnej. Słońce zachodzi o dwudziestej trzydzieści. Ona wie, że powinna wracać do domu nie później niż o dwudziestej piętnaście, chociaż czasami trzeba ją trochę upomnieć, jeśli wiesz, co mam na myśli.

– Wiem – potaknął Thomas, choć przyszło mu do głowy, że zwykle zadaniem tłumacza nie jest upominanie kogoś. Ugryzł się jednak w język. Przebywał w obecności Philipa od zaledwie dziesięciu minut, a już wiedział, że mężczyzna nie lubi, gdy mu się zaprzecza. Dzisiaj rano Thomas wydał ostatnie pieniądze na benzynę na podróż do Greenwich. Nie zamierzał robić ani mówić niczego, przez co musiałby wrócić do domu.

Teraz Philip uśmiechał się do niego z drugiego końca pokoju. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, jakby osobiście wykopał Thomasa z ziemi niczym wielki czerwony rubin.

– Porządny z ciebie dzieciak – stwierdził i wzniósł szklankę w geście toastu. – Odpowiedzialny. Oddany. Lojalny do szpiku kości. Mam dobre przeczucie w takich sprawach.

Przy oknie Amelia wydała z siebie dźwięk, który – u kogoś mniej dystyngowanego – można by pomylić z kpiącym prychnięciem. Drgnięcie lewej powieki Philipa było prawie niezauważalne.

– Przez letnie zajęcia i liczne spotkania towarzyskie Vivienne ma napięty harmonogram. Będziesz jej towarzyszyć, gdy tylko opuści dom. Pokojówka przyniesie twoje rzeczy do jednego z pokoi gościnnych.

Był to drugi wymóg zawarty w liście: nowy pracownik musi mieszkać na miejscu przez cały okres obowiązywania umowy.

To zastrzeżenie sprawiło, że Thomas prawie odrzucił propozycję. Nie chciał opuszczać matki. Szczególnie teraz, kiedy – choć udawała, że jest inaczej – była zbyt chora, by wstać z łóżka. Chciał pozostać blisko niej, jednak windykatorzy wciąż wydzwaniali do domu, a firma od hipoteki upychała listy pod drzwiami. Stopniowo ich konto oszczędnościowe wysychało.

Koniec końców obietnica stałej wypłaty okazała się zbyt kusząca, by z niej zrezygnować.

Stałej, sowitej wypłaty.

– Oczywiście opisałem to wszystko w liście – ciągnął Philip, przyglądając się Thomasowi znad drinka – więc wiesz, że Vivienne jakiś czas temu postanowiła przestać się odzywać.

– Ona nie postanowiła – syknęła Amelia. – Doznała traumy, która spowodowała milczenie.

– Amelio.

Jej imię zabrzmiało jak ostrzeżenie. Nie posłuchała go.

– No co? Jeśli ma mieszkać pod naszym dachem, to równie dobrze możesz mu powiedzieć.

Nastąpiła pełna napięcia cisza. Przez kilka sekund jedynym dźwiękiem w pokoju był brzęk lodu i stłumiony szum podkaszarki żyłkowej ogrodnika.

– Wszystko w swoim czasie – oznajmił Philip, opróżniając swoją szklankę. Skupiając wzrok na Thomasie, uśmiechnął się blado. – Jestem pewien, że nie przejechałeś całej tej drogi, nie zrobiwszy wcześniej własnego researchu. Dzieciaki w twoim wieku potrafią znaleźć w internecie prawie wszystko. Zakładam, że widziałeś liczne konta Vivienne w mediach społecznościowych?

– Widziałem – potwierdził Thomas, ponieważ nie było sensu kłamać.

– Ładna dziewczyna z tej naszej Vivienne – przyznał Philip. – Jestem pewien, że zauważyłeś.

Thomasowi głos uwiązł w gardle. Każda odpowiedź wydawała się zła.

– Philipie. – Amelia wyjrzała zza zasłony. – To nie jest sala sądowa. Nie krępuj go.

– Co? Chłopak ma oczy. Niezła z niej laska, co, Walsh?

– Tak, proszę pana. – Słowa zabrzmiały beznamiętnie.

– Zgadza się. – Philip wyglądał na uspokojonego współpracą Thomasa. – I pomimo naszych starań nie przejmuje się zbytnio tym, co publikuje w sieci. Taka dziewczyna przyciąga uwagę. Ze wszystkich stron. Rozumiesz, co próbuję powiedzieć?

– Nie jestem pewien.

– Vivienne spędziła życie zamknięta jak w bańce. Winę za to biorę na siebie. Zawsze byliśmy nadopiekuńczy. Ale jak można nas winić, biorąc pod uwagę stan tego świata?

Tym razem prychnięcie Amelii było jednoznaczne. Przez twarz Philipa przemknął uśmiech.

– W ciągu ostatniego roku – kontynuował – jej obecność w internecie rozbiła tę bańkę. Poznaje nowych ludzi. Nieodpowiednich ludzi, znajdujących się daleko poza naszymi zaufanymi kręgami. Razem z jej matką obawiamy się, że ci nowi znajomi mogą negatywnie wpływać na jej zdolność do podejmowania rozsądnych decyzji.

– To bardzo dużo słów, by przekazać, czego tak naprawdę od niego oczekujesz – warknęła Amelia, w końcu wyłaniając się zza zasłony. – Nie owijaj w bawełnę. Po prostu powiedz mu to wprost. On jest tutaj, żeby odegrać rolę twojego małego pająka.

Niepokój Thomasa otworzył się w jego klatce piersiowej jak przepaść.

– I czemu histeryzujesz? – zakpił Philip, skubiąc niewidoczny kłaczek. – Jeśli Walsh usłyszy coś, co wyda mu się nie w porządku, jeśli bezpieczeństwo Vivienne będzie zagrożone, oczekuję, że mnie o tym powiadomi. To żadne szpiegostwo.

– To naruszenie jej prywatności.

– Oboje wiemy, że Vivienne już dawno straciła do niej prawo.

– Przepraszam – odezwał się Thomas na tyle głośno, że zwrócił na siebie uwagę. – Nie wiem, czy będę czuł się komfortowo, szpiegując kogoś.

Philip rzucił Amelii krótkie, ale zjadliwe spojrzenie oznaczające: „I patrz, co narobiłaś”. Gdy z powrotem przeniósł uwagę na Thomasa, w miejscu jego grymasu pojawił się uspokajający uśmiech.

– Pozwól, że cię uspokoję, synu. Vivienne doskonale zdaje sobie sprawę, że każdy, kto będzie z nią pracował, złoży przede mną raporty. Mieszka pod moim dachem całe życie. Wie, jak prowadzę dom. Oczekuję pewnego rodzaju porządku. Twoja obecność tutaj tylko pomoże ten porządek utrzymać.

– Och – mruknął Thomas, który wcale nie czuł się tym uspokojony.

Przez krótką chwilę wyobrażał sobie, że grzecznie odrzuca ofertę. A potem wyobraził sobie, jak wraca do domu, do Worcester – do lodówki świecącej pustkami i blatu zawalonego rachunkami – i marzenie prysło.

Jeszcze kilka niezapłaconych rat, a jego matce odbiorą nieruchomość. Jego stypendium przepadło. Jeśli chciał mieć przyszłość – jakąkolwiek przyszłość – nie pozostawało mu nic innego, jak podjąć tę pracę.

– Nie podoba mi się to – wtrąciła po chwili napiętego milczenia Amelia. – Ani Vivienne.

– Vivienne to przeżyje – odparł chłodno Philip. – Ty również.

– A co z nim?

– Niby co? – warknął Philip.

– A jeśli sprawy wymkną się spod kontroli? Co, jeśli… – urwała, nerwowo zerkając na Thomasa. – Co, jeśli SYTUACJA się pogorszy, gdy będą poza domem? On jest tylko chłopcem. Co ma zrobić?

Thomas zastanawiał się nad tym samym. Chociaż prawdą było, że jego wzrost wzbudzał postrach – odziedziczył po ojcu metr dziewięćdziesiąt wzrostu i irlandzki temperament – rozmiar nie czynił z człowieka obrońcy. Nie był pewien, z jakimi „nieodpowiednimi ludźmi” Vivienne Farrow spędzała czas, ale mógł to sobie wyobrazić.

Stojący naprzeciwko niego Philip pochylił się do przodu i ocenił Thomasa z nagłą przenikliwością, od której zrobiło mu się zimno.

– Ja też przeprowadziłem research – oznajmił. – Jesteś w bractwie, prawda?

Thomas nie lubił o tym rozmawiać. O swoim krótkim doświadczeniu na studiach. O utracie akredytacji przez szkołę i wycofaniu obiecanego dofinansowania. O tym, że nie mógł sobie pozwolić na kontynuację nauki, gdy skończyły się pieniądze. Ale z pewnością nie planował wspominać o tym na rozmowie kwalifikacyjnej. W każdym razie jego nieudany jesienny semestr wydawał się niczym więcej jak wywołanym gorączką snem. A jego wstąpienie do ekskluzywnego szkolnego bractwa jeszcze bardziej.

– Byłem – przyznał ostrożnie. – Ale już nie jestem.

– Ach. – Philip machnął ręką od niechcenia. – Kiedy zostajesz częścią czegoś takiego, nigdy nie przestajesz tam należeć. Sam byłem członkiem Phi Epsilon Nu. Ukończyłem szkołę w dziewięćdziesiątym pierwszym, ale nadal spotykam się z kilkoma członkami mojej Alma Mater raz lub dwa razy w roku. Właśnie to jest piękne w braterstwie: mogę zadzwonić do każdego z nich, z dowolnego powodu, a oni się zjawią bez zadawania pytań. To bardzo głęboki rodzaj lojalności. Nie można jej kupić. Rozumiesz, do czego zmierzam?

– Tak, proszę pana – powiedział Thomas, który właśnie zaczynał pojmować.

– Wiąże się z tym konieczność dochowywania tajemnic – ciągnął Philip – gdy jest się w takim towarzystwie, zgodzisz się?

Thomas wyobraził sobie gromadkę skulonych pierwszoroczniaków i ścianę z nazwiskami wypisanymi atramentem, który lśnił w świetle ognia.

– Tak.

– I nigdy nie zdradziłbyś zaufania swojego bractwa, prawda?

– Nie zrobiłbym tego, proszę pana.

– Zgadza się. Ja mojego też nie. – Philip przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. – Chyba rozumiemy się całkiem nieźle. Uprościmy to, dobrze?

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyciągnął książeczkę czekową i luksusowe pióro. Po wypełnieniu czeku wydarł go i wręczył Thomasowi. Rzut oka na kwotę sprawił, że serce mu stanęło.

Wszelkie myśli o odejściu natychmiast wyparowały.

Thomas nigdy w życiu nie widział tyle pieniędzy.

– Potraktuj to jako dwutygodniówkę, którą jestem gotów zapłacić – oznajmił Philip. – Za twój czas, a także za poufność.

– To jest, cóż, to, eee…

Nie wiedział, co powiedzieć. Philip go wyręczył.

– Domyślam się, że to wystarczy. Dość, by pokryć koszty rachunków piętrzących się w domu. Dość, by twoja matka rozpoczęła badania kliniczne, na które czeka od pięciu lat. Dość, by zapłacić za jedne czy drugie zajęcia, jeśli zdecydujesz się kontynuować naukę na uczelni.

Thomas podniósł wzrok, zaskoczony, że jego sekrety tak łatwo wyszły na jaw. Nie dało się tego obejść – Philip Farrow miał go na celowniku. Potrzebował tych pieniędzy i obaj o tym wiedzieli.

Philip uśmiechnął się na widok jego zaskoczenia.

– Jak już mówiłem, ja też przeprowadziłem swój research. Czy masz jakieś pytania?

Miał ich co najmniej kilkanaście. Jednak przywiązał się do tego czeku z na tyle dużą sumą, że mogłaby zmienić bieg jego życia, więc zadał tylko jedno:

– Kiedy mam zacząć?

Na zewnątrz rozległ się charakterystyczny warkot motocykla pędzącego przez podjazd.

Philip wyciągnął rękę do uścisku.

– Już zacząłeś.

– Wróciła – szepnęła Amelia, gdy drzwi frontowe otworzyły się z trzaskiem.

Philip podniósł się i Thomas również to zrobił, wdzięczny, że mógł niepostrzeżenie odstawić szklankę. Ostrożnie złożył czek i schował go do kieszeni. Czuł się, jakby miał przy sobie cegłę z litego złota.

Na zewnątrz, w holu, obcasy stukały miarowo o marmur, stuk, stuk, stuk.

– Vivi – zawołała Amelia. – Vivi, kochanie, jesteśmy w salonie.

W drzwiach ukazał się szeroki pleciony kapelusz. Pod nim stała drobna dziewczyna w bladoróżowej sukience. Jej oczy skrywały się za ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi, a buty na platformie sprawiały, że była co najmniej trzydzieści centymetrów wyższa. Włosy miała kruczoczarne, a usta przypominały ciemne, delikatne serce. Ułożyły się w grymas na widok jej rodziców, skulonych w oczekiwaniu.

– Tu jesteś – zawołał Philip. – Wejdź. Chciałbym, żebyś poznała Thomasa Walsha.

Vivienne spojrzała na Thomasa znad okularów. Wszystko w jej osobie było przesycone namacalną pogardą. Motocykl odjechał, jego warkot powoli cichł w oddali.

– Z kim wyszłaś? – Niedbały ton Amelii nie brzmiał przekonująco. – Przed chwilą?

Z F-r-a-n-k-i-e, przeliterowała Vivienne. Wciąż wpatrywała się w Thomasa i jakimś cudem patrzyła na niego z góry, mimo że była prawie pół metra niższa. Na widok lekkiego skrzywienia jej warg poczuł się jak robak, którego zgniotła obcasem.

– Wiesz, co myślę o tym, że jeździsz na tym jej motocyklu – z troską w głosie odezwała się Amelia. – Mam nadzieję, że przynajmniej włożyłaś kask.

Vivienne nadal wpatrywała się w niego, nie odpowiadając matce. Thomas wytrzymał jej spojrzenie i starał się nie wyglądać groźnie.

W środku był kłębkiem nerwów. Powinien był zadać więcej pytań. W obecnej sytuacji nie miał pewności, czego dokładnie się od niego oczekuje. Miał coś powiedzieć? Zamigać? Przedstawić się? Był pewien, że nie powinien tam stać i gapić się jak smutny mim uwięziony w niewidzialnym pudełku. Zdecydował się na łagodny uśmiech.

Vivienne go nie odwzajemniła.

– Pan Walsh przyjechał z Worcester – wyjaśnił Philip, odrobinę zbyt głośno. – Będzie twoim nowym tłumaczem.

Tylko lekko uniesiona brew wskazywała, że Vivienne w ogóle słyszała swojego ojca.

– Mówi płynnie – dodała pospiesznie matka. – Byłoby miło mieć pod ręką kogoś, kto mógłby tłumaczyć, gdy sytuacja tego wymaga. Nie sądzisz, kochanie?

Jedyną reakcją Vivienne było ściągnięcie okularów przeciwsłonecznych i rzucenie ich na pobliską półkę w holu. Wylądowały z łoskotem, od którego jej matka aż podskoczyła. Thomas napotkał spojrzenie w kolorze spalonego bursztynu.

– Nie mogę się doczekać naszej współpracy, panno Farrow – powiedział, bo czuł, że powinien się odezwać. Jednak wydawało mu się, że to zła decyzja.

Jestem trochę za stara na opiekunkę, zamigała Vivienne. Jej składnia naśladowała mówiony angielski, a nie migowy angielski. Thomas zastanawiał się, czy nauczyła się go sama, czy raczej poskładała język ze skrawków.

– Nie po to tu jestem – zapewnił ją. – Jestem tu, by…

Zająć się mną, dokończyła, wchodząc mu w słowo. Nie kłam. Oskarżycielsko przesunęła prostą dłonią poziomo przy podbródku.

– Dobrze – odparł. – Nie będę.

Przechyliła głowę na bok, przyglądając mu się jakby od nowa. Najwyraźniej spodziewała się, że stchórzy. Jej zaskoczenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, pozostawiając ją z tym samym nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Wyglądasz za młodo do tej pracy. Ile masz lat? Dwadzieścia?

– Co mówisz? – zapytał Philip. – Co ona mówi?

– Mam osiemnaście lat – poinformował Thomas. Nie był pewien, któremu z Farrowów powinien się podporządkować: jej, bo miał się nią zajmować, czy jemu, bo to on mu płacił.

Usta Vivienne, wciąż stojącej w holu, rozciągnęły się w szerokim, pięknym uśmiechu. Jego widok przeszył go jak strzała.

– To… hm… – odchrząknął, zaciskając dłoń w pięść. – Nie mogę się doczekać, aż zacznę z tobą pracować.

Jesteś tylko dzieckiem.

Amelia Farrow zbladła.

– Kochanie, nie zapominaj o manierach.

Twarz Philipa poczerwieniała o kilka odcieni.

– Pan Walsh – zaczął szorstko – ma wyjątkowe kwalifikacje, by poradzić sobie z twoją sytuacją.

Wyjątkowe, zamigała Vivienne, celując palcem wskazującym. Co jest w nim takiego wyjątkowego?

Czerwień na twarzy Philipa zmieniła się w purpurę.

– Wiesz, co myślę o miganiu w mojej obecności. Jeśli upierasz się, by nic nie mówić, możesz przynajmniej zapisać to w notesie.

Vivienne zignorowała go, okrążając Thomasa.

Czy P-h-i-l-i-p przeprowadził z tobą „rozmowę”? Czy wygłosił przemowę o tym, że to wszystko ma „zostać w rodzinie”? Czy powiedział ci o swoim bractwie?

– Coś wspomniał… – przyznał Thomas.

Zatoczyła krąg pięściami, wyciągając kciuki i małe palce.

Typowe.

– Vivi, proszę – nalegała Amelia. – Już wystarczy.

Vivienne zdjęła kapelusz i rzuciła go na wieszak w holu koło okularów przeciwsłonecznych.

Miałam opiekuna przed tobą, zamigała. Powinieneś o tym wiedzieć. Nie jesteś pierwszy. Pierwszy gnije na dnie S-o-u-n-d.

– Vivienne!

Matkę również zignorowała.

Powiedz mu, że nie przyjmiesz tej pracy.

– A dlaczego miałbym to robić? – zapytał Thomas, choć miał poczucie, że drażni niedźwiedzia.

Vivienne przywołała go gestem palca, jakby chciała mu zdradzić jakiś sekret. Pod różowym lakierem zauważył cienkie półksiężyce brązu. Vivienne prezentowała się nieskazitelnie, nienagannie i nieziemsko, ale paznokcie miała pełne brudu.

Jakby kopała w ziemi.

Od czego zacząć, zamigała. Po pierwsze, bo nie chcę, żebyś to zrobił. Po drugie, bo nie podoba mi się myśl, że będziesz mieszkać w moim domu i węszyć w moim życiu.

– Och – mruknął Thomas. Był zaskoczony, że jego duma została zraniona. – Czy to wszystko?

Coś ty. Wysunęła kciuk z zaciśniętej pięści. Jej uśmiech był zwodniczo słodki. Po trzecie, bo jeśli nie odrzucisz tej roboty, pożałujesz, że się urodziłeś.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij