- promocja
- W empik go
Casino Royale - ebook
Casino Royale - ebook
James Bond prowadzi śmiertelną rozgrywkę w pierwszej, legendarnej powieści Iana Fleminga z cyklu o Agencie 007!
Le Chiffre to bezwzględny agent i księgowy radzieckiej komórki dywersyjnej we Francji, jednak po sprzeniewierzeniu funduszy należących do klienta jest na krawędzi bankructwa. Zabiera z kasy resztę pieniędzy i w nadziei na odrobienie strat zwabia do kasyna kilkunastu bogatych hazardzistów, by zagrać z nimi w bakarata o wysokie stawki.
Brytyjskie tajne służby pragną jednak wyrwać z Europy ten czerwony cierń. Do akcji wkracza najlepszy karciarz wśród agentów, James Bond, który ma doprowadzić Le Chiffre’a do ostatecznego upadku.
Gdy karty mu nie sprzyjają, a złowrogi Smiersz grozi śmiercią zarówno jemu, jak i pięknej sojuszniczce, Vesper Lynd, 007 musi liczyć na odmianę losu, zanim rzuci na szalę życie ich obojga.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83296-75-3 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TAJNY AGENT
O trzeciej nad ranem zapach, dym i pot kasyna przyprawiają człowieka o mdłości. Trawiąca duszę gorączka wywołana graniem o wysokie stawki – mieszanka chciwości, lęku i nerwowego napięcia – staje się w końcu nieznośna. Zmysły budzą się i buntują przeciwko temu, co się dzieje.
James Bond nagle zdał sobie sprawę, że jest zmęczony. Wiedział, kiedy jego ciało albo umysł mają dość, i zawsze potrafił odpowiednio zareagować. Dzięki temu unikał znużenia i otępienia, często prowadzących do pomyłek.
Dyskretnie odsunął się od ruletki, której do tej pory poświęcał uwagę. Przystanął na moment przy wysokiej mosiężnej barierce otaczającej główny stół w reprezentacyjnej sali kasyna.
Le Chiffre nadal grał, a do tego najwyraźniej wciąż wygrywał. Przed nim piętrzyła się bezładna sterta prostokątnych cętkowanych żetonów o nominale stu tysięcy franków. Z kolei pod osłoną grubego lewego ramienia mężczyzny spoczywał niewielki stos dużych żółtych żetonów, z których każdy miał wartość pół miliona franków.
Bond przyglądał się przez chwilę intrygującemu, budzącemu respekt profilowi tego człowieka. Potem wzruszył ramionami, żeby nieco rozluźnić napięcie, i odszedł od stołu.
Barierka wokół kasy sięga mniej więcej do podbródka klienta. Kasjer, zwykle po prostu niski rangą urzędnik bankowy, siedzi na stołku i grzebie w stosach banknotów i żetonów ułożonych na półkach według wartości. Znajdują się one na wysokości krocza stojącej osoby, za barierką ochronną. Kasjer ma na wyposażeniu pałkę i rewolwer, a próba przesadzenia poręczy, zabrania części pieniędzy, przeskoczenia z powrotem na drugą stronę i ucieczki z budynku przez szereg drzwi i korytarzy jest skazana na niepowodzenie. Do tego kasjerzy na ogół pracują tu w parach.
Bond rozmyślał o tym, gdy odbierał plik banknotów o nominale stu tysięcy franków i kolejne pliki banknotów dziesięciotysięcznych. Jednocześnie wyobrażał sobie przebieg jutrzejszego przedpołudniowego spotkania zarządu kasyna.
– Pan Le Chiffre wygrał dwa miliony, grając tak jak do tej pory. Panna Fairchild wygrała milion w ciągu godziny, a potem opuściła kasyno. Była opanowana, trzy razy zagrała banco przeciwko panu Le Chiffre’owi. Wicehrabia de Villorin wygrał milion dwieście tysięcy w ruletkę. Stawiał maksymalne kwoty na pierwszy i trzeci tuzin. Dopisywało mu szczęście. Pan Bond, Anglik, w ciągu dwóch dni zwiększył swoją wygraną do okrągłych trzech milionów. Stosował system progresywny, stawiając na czerwone przy stole numer pięć. Duclos, kierownik sali, może podać więcej szczegółów. Wydaje mi się, że pan Bond jest człowiekiem wytrwałym i obstawia maksymalne stawki. Sprzyja mu szczęście, a przy tym zachowuje zimną krew. Wieczorne zyski z chemin de fer wyniosły X, z bakarata Y, a z ruletki Z. Przy stole do boule znów mieliśmy mało gości, więc inwestycja nam się jeszcze nie zwróciła.
– Dziękuję panu, panie Xavier.
– Dziękuję, panie dyrektorze.
W każdym razie mniej więcej tak to będzie wyglądało – pomyślał Bond, gdy przechodził przez wahadłowe drzwi głównej sali. Skinął głową ubranemu w wieczorowy strój znudzonemu mężczyźnie, do którego zadań należało blokowanie wyjścia i wejścia za pomocą elektrycznego przycisku uruchamianego nogą w razie jakichś kłopotów.
Potem członkowie zarządu zapiszą w księgach bilans dnia i rozejdą się do domów i restauracji, żeby zjeść obiad.
Bond nie był osobiście zainteresowany obrabowaniem kasy, jedynie rozważał taką możliwość. Doszedł do wniosku, że do akcji potrzebnych by było dziesięciu doświadczonych ludzi, którzy na pewno musieliby zabić jednego albo dwóch pracowników. Prawdopodobnie we Francji nie udałoby się znaleźć aż tylu gotowych na wszystko zabójców. Ani w żadnym innym kraju, nawiasem mówiąc.
Dał tysiąc franków szatniarzowi i gdy schodził po schodach kasyna, nabrał przekonania, że Le Chiffre w żadnym wypadku nie zdecyduje się na tak nieodpowiedzialny krok. Przestał zatem roztrząsać tę ewentualność i skupił uwagę na wrażeniach odbieranych przez ciało. Wyczuwał suchy, drażniący żwir pod podeszwami wieczorowych butów, nieprzyjemny, cierpki posmak w ustach i plamy potu pod pachami. Miał wrażenie, że oczy wychodzą mu z orbit. Twarz mu stężała, miał zatkane zatoki i nos. Odetchnął słodkim nocnym powietrzem i skoncentrował się, chcąc wyostrzyć zmysły. Wyszedł ze swojego pokoju przed kolacją i teraz zamierzał sprawdzić, czy ktoś tam nie myszkował podczas jego nieobecności.
Przeciąwszy szeroki bulwar, dotarł przez ogród do hotelu Splendide. Uśmiechnął się do recepcjonisty, który wręczył mu klucz do pokoju numer 45 na pierwszym piętrze. Odebrał również depeszę. Nadano ją na Jamajce, a jej treść była następująca:
KINGSTONJA XXXX XXXXXX XXXX XXX
BOND SPLENDIDE ROYALE-LES-EAUX SEINE
INFERIEURE PRODUKCJA HAWANSKICH CYGAR
WSZYSTKIE FABRYKI NA KUBIE W 1915
DZIESIEC MILIONOW POWTARZAM DZIESIEC MILIONOW STOP
MAM NADZIEJE ZE O TE WARTOSC CHODZILO POZDRAWIAM
DASILVA
Oznaczało to, że dziesięć milionów franków jest już w drodze. To była odpowiedź na wiadomość z prośbą o dodatkowe środki wysłaną przez Bonda po południu do centrali w Londynie za pośrednictwem paryskiego biura. Paryż nawiązał kontakt z Londynem, gdzie Clements, szef wydziału Bonda, porozmawiał z M, który na pewno uśmiechnął się cierpko i polecił Maklerowi załatwić sprawę w Ministerstwie Skarbu.
Bond pracował kiedyś na Jamajce, więc w trakcie misji w Royale odgrywał rolę bardzo majętnego klienta firmy Caffery, głównego przedsiębiorstwa importowo-eksportowego działającego w tym kraju. Dostawał zatem dyspozycje z Kingston od pewnego małomównego człowieka, który był szefem działu fotoreporterskiego w redakcji „Daily Gleanera”, bardzo znanego karaibskiego dziennika.
Ten gość z „Gleanera”, niejaki Fawcett, pracował wcześniej jako księgowy w jednej z największych firm z Kajmanów zajmujących się połowem żółwi morskich. Kiedy wybuchła wojna, razem z innymi mieszkańcami wysp zaciągnął się na ochotnika do armii i po jakimś czasie znalazł się w biurze oficera finansowego w niewielkiej placówce wywiadu marynarki wojennej na Malcie. Po zakończeniu wojny, kiedy miał wracać na Kajmany, do czego się specjalnie nie palił, zwróciła na niego uwagę sekcja Tajnej Służby Wywiadowczej odpowiedzialna za region Karaibów. Odbył wyczerpujące szkolenie w zakresie fotografii, a także innych dziedzin, a potem – za cichym przyzwoleniem pewnego wpływowego człowieka z Jamajki – trafił do redakcji „Gleanera”.
Zajmował się wybieraniem fotografii przesyłanych przez największe światowe agencje – takie jak Keystone, Wide-World, Universal, INP czy Reuter-Photo – a raz na jakiś czas przez telefon otrzymywał zwięzłe instrukcje od człowieka, którego nigdy nie miał okazji poznać. Chodziło o wykonanie pewnych prostych operacji wymagających absolutnej dyskrecji, szybkości i dokładności. Za świadczenie takich nieregularnych usług płacono mu dwadzieścia funtów miesięcznie, a pieniądze na jego konto w Royal Bank of Canada przelewał fikcyjny kuzyn rzekomo mieszkający w Anglii.
Obecne zadanie Fawcetta polegało na natychmiastowym – według pełnej taryfy – przesyłaniu Bondowi tekstów wiadomości, które przekazywał mu telefonicznie jego anonimowy kontakt. Nieznajomy twierdził, że żadna z informacji nie powinna wzbudzić podejrzeń miejscowej poczty. Fawcett nie był w każdym razie zdziwiony, kiedy się okazało, że nagle został lokalnym korespondentem instytucji o nazwie Maritime Press and Photo Agency dysponującej oddziałami we Francji i Anglii, w związku z czym podwyższono mu miesięczne wynagrodzenie o dziesięć funtów.
Czuł się bezpieczny i doceniany, miał nadzieję, że kiedyś otrzyma Medal Imperium Brytyjskiego, a do tego zdołał wpłacić pierwszą ratę za morrisa minora. Nabył również upragniony zielony daszek na czoło, dzięki któremu mógł wzmocnić swoją pozycję w redakcji.
Bond przypomniał sobie parę szczegółów związanych z nadaniem tej depeszy. Przywykł już do takiego nieoczywistego nadzoru i nawet mu to odpowiadało. Uważał, że znalazł się w dość uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ mógł sobie pozwolić na godzinę lub dwie opóźnienia w kontaktach z M. Domyślał się, że zapewne to założenie jest błędne i że prawdopodobnie w Royale-les-Eaux działa także inny agent, który składa meldunki niezależnie od niego, jednak dzięki temu mógł choć przez chwilę ulegać złudzeniu, że złowrogi gmach stojący na obrzeżach Regent’s Park znajduje się nieco dalej niż w odległości stu pięćdziesięciu mil po drugiej stronie kanału La Manche, a on nie jest ustawicznie obserwowany i poddawany ocenie przez kilku ludzi o chłodnych umysłach, którzy kierują całym tym cyrkiem. Podobnie jak Fawcett, obywatel Kajmanów zamieszkały w Kingston, który wiedział, że gdyby kupił swojego morrisa minora za gotówkę, a nie podpisywał umowy zakupu na raty, ktoś w Londynie prawdopodobnie zostałby o tym poinformowany i chciałby wiedzieć, skąd pochodzą pieniądze.
Bond przeczytał dwukrotnie treść depeszy. Potem wyrwał z bloku leżącego na blacie blankiet telegramu – po co zostawiać im kopię? – i napisał wielkimi literami:
DZIEKI ZA INFORMACJE POWINNO WYSTARCZYC
BOND
Podał odpowiedź recepcjoniście i schował do kieszeni depeszę podpisaną nazwiskiem „DaSilva”. Ludzie, dla których pracował ten człowiek – o ile dla kogoś pracował – mogli przekupić kogoś z tutejszego urzędu pocztowego i zdobyć kopię wiadomości, chyba że recepcjonista zdążył już sam otworzyć kopertę nad parą albo odczytać do góry nogami tekst na kartce trzymanej przez Bonda.
Wziął klucz, pożegnał się i skierował ku schodom, pokręciwszy przecząco głową oczekującemu windziarzowi. Zdawał sobie sprawę, że odgłos nadjeżdżającej windy to niezły sygnał ostrzegawczy. Wprawdzie nie spodziewał się niczyjej obecności na pierwszym piętrze, wolał jednak zachować ostrożność.
Cicho wspinając się na palcach, doszedł do wniosku, że w odpowiedzi wysyłanej do M przez Jamajkę okazał zbyt wielką pewność siebie. Jako hazardzista wiedział, że nie należy podejmować ryzyka, jeśli dysponuje się zbyt małym kapitałem. Zresztą M zapewne i tak nie przyznałby mu dodatkowych funduszy. Wzruszywszy ramionami, u szczytu schodów skręcił w korytarz i miękkim krokiem zbliżył się drzwi swojego pokoju.
Bond doskonale wiedział, gdzie znajduje się włącznik. Wystarczył jeden płynny ruch i stał na progu, w otwartych na oścież drzwiach, przy zapalonym świetle, z pistoletem w dłoni. Bezpieczne, puste pomieszczenie zdawało się patrzeć na niego z pewną ironią. Zignorował uchylone drzwi łazienki i zamknąwszy zamek na klucz, włączył lampki przy łóżku i nad lustrem, a potem rzucił pistolet na kanapę stojącą pod oknem. Następnie schylił się i uważnie przyjrzał wetkniętemu do szuflady biurka ciemnemu włosowi. Znajdował się dokładnie w miejscu, w którym Bond go pozostawił przed pójściem na kolację.
Później obejrzał delikatne ślady talku po wewnętrznej stronie porcelanowego uchwytu szafy na ubrania. Wydawały się nienaruszone. Wszedł do łazienki i podniósłszy pokrywę rezerwuaru, sprawdził, czy poziom wody znajduje się na wysokości drobnej rysy na miedzianym zaworze.
Kiedy się tym zajmował, kiedy kontrolował te wszystkie drobne zabezpieczenia przeciwwłamaniowe, wcale nie miał wrażenia, że robi coś absurdalnego albo żenującego. W końcu był tajnym agentem, który zdołał przeżyć jedynie dzięki umiejętności dostrzegania istotnych w tym fachu drobiazgów. Rutynowe środki ostrożności były dla niego równie naturalne jak dla nurka głębinowego, pilota oblatywacza i w ogóle każdego, kto wykonywał niebezpieczną pracę.
Zadowolony, że nikt nie przeszukiwał pokoju podczas jego wizyty w kasynie, Bond się rozebrał i wziął zimny prysznic. Potem zapalił siedemdziesiątego już tego dnia papierosa i zasiadł przy biurku, kładąc na blacie gruby plik pieniędzy przeznaczonych na obstawianie oraz wygranych przy stołach. Zapisał kilka liczb w niewielkim notesie. W ciągu dwóch dni udało mu się wygrać dokładnie trzy miliony franków. W Londynie otrzymał dziesięć milionów, poprosił centralę o kolejne dziesięć. Uwzględniając dodatkowe fundusze, które wkrótce miały dotrzeć do tutejszego oddziału Crédit Lyonnais, jego kapitał obrotowy wynosił zatem dwadzieścia trzy miliony franków, czyli mniej więcej dwadzieścia trzy tysiące funtów.
Przez kilka chwil Bond siedział w bezruchu, patrząc przez okno na ciemną powierzchnię morza. Wsadziwszy banknoty pod poduszkę leżącą na elegancko zdobionym pojedynczym łóżku, umył zęby, zgasił światło i z ulgą spoczął w szorstkiej francuskiej pościeli. Przez dziesięć minut leżał na lewym boku, rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia. W końcu się odwrócił, a jego umysł podążył ku krainie snu.
Zdążył jeszcze wsunąć pod poduszkę prawą dłoń i położyć ją przy rękojeści rewolweru Colt Police Positive kaliber .38 z odpiłowaną lufą. Potem zasnął, a gdy zgasł ciepły i pogodny blask jego oczu, rysy przeobraziły się w milczącą maskę – ironiczną, brutalną i zimną.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Ian Lancaster Fleming urodził się 28 maja 1908 roku w Londynie. Uczęszczał do Eton College, a najważniejszy okres swojej młodości spędził w różnych krajach Europy, studiując języki obce. Pierwszą pracę zdobył w Agencji Reutera, potem przez krótki czas był maklerem giełdowym. Po wybuchu II wojny światowej został adiutantem admirała Johna Godfreya, dyrektora Wywiadu Marynarki Wojennej. Miał okazję odegrać znaczącą rolę w działaniach szpiegowskich prowadzonych przez Wielką Brytanię i inne sprzymierzone państwa.
Po wojnie został zatrudniony przez wydawnictwo Kemsley Newspapers na stanowisku szefa działu zagranicznego dziennika „The Sunday Times”. Był odpowiedzialny za siatkę korespondentów mocno zaangażowanych w wydarzenia okresu zimnej wojny. Jego pierwsza powieść, Casino Royale, została wydana w 1953 roku. Po raz pierwszy pojawia się w niej postać Jamesa Bonda, agenta specjalnego numer 007. Pierwszy nakład sprzedał się w ciągu miesiąca. W następstwie odniesionego sukcesu Fleming co roku aż do śmierci publikował kolejną książkę z cyklu o Bondzie. Jego podróże, zainteresowania i doświadczenia wojenne nadają wiarygodności wszystkim stworzonym przez niego dziełom. Raymond Chandler nazwał go „najbardziej dynamicznym i przebojowym autorem thrillerów w Anglii”. Piąta z kolei powieść, zatytułowana From Russia With Love (Pozdrowienia z Rosji), została przyjęta szczególnie dobrze, a jej sprzedaż gwałtownie wzrosła, kiedy prezydent John F. Kennedy wymienił ją wśród swoich ulubionych książek. Łącznie sprzedano ponad 100 milionów egzemplarzy powieści o Bondzie, stały się one również materiałem wyjściowym dla niezmiernie popularnej serii filmów, której pierwszą odsłoną był wprowadzony na ekrany w 1962 roku Doktor No. W rolę agenta 007 wcielił się w nim Sean Connery.
Książki z serii o Bondzie zostały napisane na Jamajce – w kraju, który Fleming pokochał podczas wojny i w którym zbudował swój dom znany pod nazwą Goldeneye. W roku 1952 poślubił Ann Rothermere. Jego historia o magicznym samochodzie, napisana w 1961 roku dla jedynego syna państwa Flemingów, Caspara, przybrała później postać powieści Chitty Chitty Bang Bang, która również została zekranizowana.
Ian Fleming zmarł na zawał serca 12 sierpnia 1964 roku.
www.ianfleming.com
Twitter: TheIanFleming
Instagram: Ianflemings007
Facebook: IanFlemingBooks