- promocja
- W empik go
Cecylia - ebook
Cecylia - ebook
Cecylia i Celina, jednojajowe bliźniaczki, wszystko w życiu robiły razem. Do czasu, aż jedna z nich podejmuje decyzję, by zostać tajną agentką rządową. Wtedy drogi sióstr się rozchodzą, by los splótł je ponownie po dziesięciu latach w Grecji. Porwanie jednej, w dniu trzydziestych urodzin, motywuje drugą i kolegów po fachu do wzmożonego działania. Akcja ratunkowa nader często jednak przybiera inny bieg, niż pierwotnie założony, tym bardziej, że i w polskich strukturach komuś bardzo zależy, by poświęcić życie agentki kosztem wyższych celów.
Która z nich, Cecylia czy Celina, faktycznie zabija na zlecenie rządu i staje się cenną kartą przetargową dla greckiego agenta? Dlaczego w ogóle doszło do porwania i kto z niego czerpie największe korzyści? Ile jesteśmy w stanie poświęcić i do czego się dopuścić, by uratować ukochaną osobę? Na te pytania znajdziecie Państwo odpowiedź w pierwszej sensacyjnej powieści Eli Downarowicz.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-079-5 |
Rozmiar pliku: | 568 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od tak dawna oddawała się tajemnemu zajęciu, że niektóre praktyki weszły jej w krew. Spokojnie mogłaby je wykonywać z zamkniętymi oczami. Tak jak teraz, stojąc na puszystej wykładzinie w pokoju na najwyższym, dwudziestym piętrze stylowego gmachu hotelu. Miękkość pod nogami skutecznie zagłuszała stawiane kroki. Nie musiała bezszelestnie chodzić na palcach, co oczywiście byłoby w innym przypadku wielce pożądane.
„Żadnego śladu bytności” — tak przecież brzmiała najważniejsza zasada każdego zlecenia! Nic. Zero. Choćby najdelikatniej odciśniętej linii papilarnej najmniejszego palca, papierka po cukierku, nawet okruszka. Nikt nie mógł jej zobaczyć ani usłyszeć. Miała udawać ducha. Stać się na ten czas istotą, która nie posiada cienia. Opanowała tę sztukę podczas morderczego szkolenia wiele, wiele lat temu…
Poruszanie się bezszelestnie jak kot wpisała na stałe w charakter pracy, a każde odstępstwo od normy, zwłaszcza to łatwo dostrzegalne i nieprzewidziane, traktowała z należytą uwagą, bo mogło ją kosztować wiele, jeśli nie wszystko. Utrata życia stanowiłaby wówczas przyjemny dodatek do cierpień, których niewątpliwie by doświadczyła. A póki co miała jeszcze wiele marzeń do spełnienia.
Otrząsnęła się z tych myśli, powracających ostatnio dość często. Wyciągnęła mocno ręce do tyłu, dając jednocześnie mięśniom pleców przyjemne rozluźnienie. Przekrzywiła głowę najpierw na lewą, potem na prawą stronę. Pracę nad ciałem kontynuowała od lat z taką samą intensywnością. Dbanie o kondycję fizyczną stało się jej rutyną, a przebieganie kilku kilometrów dziennie normą. Boksowanie i kopanie worka treningowego dodała do listy przyjemności. Już nie pamiętała, jak po budowaniu bicepsów i wzmacnianiu obręczy barkowej bolały krwiaki rozlane wokół kostek zaciśniętej pięści. Jak na udach i łydkach siniak zahaczał o siniaka. Śmiała się wówczas, że nie ma jasnej, ciemnej czy oliwkowej karnacji, tylko zieloną, miejscami przechodzącą w fiolet o wielu odcieniach.
Trzydzieści minut oczekiwania przeznaczyła wyjątkowo na głupoty. Skłonność do nostalgii nie powinna zdominować jej charakteru. Za długo pracowała nad sobą w drodze do perfekcji, by teraz pozwolić podstępnie nadejść coraz bardziej natrętnym myślom. Ma zadanie do wykonania! Dyscyplina i zorganizowanie to priorytetowe zasady towarzyszące jej od bardzo dawna.
Na środku pokoju otworzyła długą walizkę. Sako TRG-21 towarzyszył jej w podróżach od dwóch lat. Ten powtarzalny wyborowy karabin, wyposażony w czteroaktowy zamek suwliwo-obrotowy, posiadał wiele zalet. Ciężar sześciu kilogramów wraz z dwójnogiem i celownikiem może i był dla kobiet mało komfortowy, ale ona lubiła czuć tę wagę na obojczyku oraz chłód metalu na prawym policzku. Magazynek pudełkowy na dziesięć nabojów pozostawiał otwartą furtkę na ewentualne poprawki. Ponadmetrowa długość dodawała broni majestatu, a samonośna, gwintowana na końcu lufa pozwalała na instalację niezbędnego tłumika czy wielofunkcyjnego urządzenia wylotowego. Pełniło ono jednocześnie funkcję kompensatora podrzutu, tłumika płomienia i hamulca wylotowego. Nigdy jej nie zawiodło.
Wszystkie zadania wymagały bezgłośnego działania. Precyzji co do mikrometra. Sako TRG-21 sprawdzał się w tym idealnie. Niemal z czcią wzięła do ręki trzy rygle i umocowała je na czole zamka, rozstawiając równo co sześćdziesiąt stopni. W tylnej części napięła iglicę. Lufę, swobodnie pływającą, osadziła w komorze zamkowej tak, by nie stykała się ze stałymi elementami Bronka. Takie imię otrzymało przedłużenie jej rąk i oczu. Na misje wyjeżdżali sami, tylko ona i Bronek.
Wyregulowała siłę i drogę spustu, biorąc pod uwagę znaczną odległość dzielącą ją od celu. Ustawiła bezpiecznik chroniący przed przypadkowym strzałem. Zawsze tak robiła.
Pozostało jeszcze przymocowanie dwójnogu i celownika optycznego. Czasem radziła sobie bez niego, ale nie tym razem. Dziś musiała uwzględnić wiele niesprzyjających okoliczności. Wysokość budynku, siłę wiatru, odległość od celu, zachmurzenie, słabą widoczność.
Założyła okulary przeciwsłoneczne, chociaż nadchodził wieczór. Mogła co prawda nosić soczewki zmieniające kolor oczu, ale po co ryzykować? Idealnie pasowały do czarnego firmowego ubrania. Nie liczyła, ile razy miała na sobie okrywający całe ciało kombinezon z kapturem. Nawet kosmyk włosów nie mógł spod niego wyjść. Ciągle nosiła na głowie inny kolor. Dzięki częstemu farbowaniu unikała zakładania uciążliwych peruk.
Powolnym krokiem pokonała schody na dach. Na krawędzi wieżowca umocowała sprzęt i zajęła wygodną pozycję. Poczuła powiew wiatru… Delikatny, jakby ktoś pogłaskał ją po policzku. Bronek idealnie wpasował się w swoje stałe miejsce, dokładnie na obojczyku, w niemym oczekiwaniu na jeden cichy, cichuteńki strzał oddany z lekkim odrzutem. Czy odczuwała zdenerwowanie? Już nie! Na samym początku, podczas pierwszych wyjazdów, niezmiennie towarzyszyło jej uczucie ściskania w żołądku, ale z czasem, dzięki pracy nad skupianiem się na celu, odłożyła emocje na bok.
Czy należała zatem do osób bez uczuć? Przy jej robocie obojętność zdecydowanie musiała wyjść na prowadzenie. Na tych kilka wyjątkowych godzin, raz na kwartał, cztery razy w roku zakładała maskę i powoli zmieniała się w robota. Częściej zleceń nie przyjmowała… Inaczej wpadłaby w szaleństwo.
Te akcje wymagały niemyślenia, stalowych nerwów i bezwzględnego opanowania.
Nigdy nie poznawała nazwisk obiektów.
Nie pytała, co robią na co dzień, z czego żyją, a przede wszystkim — dlaczego ma dokonać na nich egzekucji.
***
Nieubłaganie nadchodziła godzina zero. To dziwne, ale dotąd ostatnie sekundy przed strzałem jej się nie dłużyły. Tylko delikatne mrowienie w koniuszkach ułożonych na spuście palców zwiastowało nadejście nieuniknionego.
Wreszcie dostrzegła obiekt. Rozmawiając przez telefon, wszedł ociężale na teren wypielęgnowanego i bogatego w roślinność ogródka na szczycie świata, tuż pod samymi chmurami. Już z daleka odpychał… nie, nie znaczną nadwagą, tylko obleśnym wyrazem twarzy i irytującą arogancją w zachowaniu. Żywo gestykulował, przesadnie wzruszał ramionami i wysoko unosił podbródek, jakby rozmówca mógł go zobaczyć.
Na szczęście był sam…
Przekonany, że akurat tu, na szczycie budynku, nic mu nie grozi. Podchodził leniwie do misternie wykutego ogrodzenia, które wskazywało na jego wysoki „status zarobkowy”, bo na pewno nie społeczny. W świetle zachodzącego słońca błysnęły jakby na potwierdzenie grube złote bransolety na nadgarstku mężczyzny.
Takie akcje lubiła.
Tylko Ona, Bronek i Cel.
Zero świadków.
I jeden jedyny strzał oddany dokładnie w sam środek czoła.
Bronek jeszcze nigdy jej nie zawiódł…TYDZIEŃ PÓŹNIEJ — PIĄTEK 16 LIPCA — 15.00
Cecylia ledwo wytrzymała ostatni w tym tygodniu dzień pracy. Temperatura powietrza wyjątkowo szalała, ciągle przekraczając trzydzieści stopni. Nawet najstarsi górale nie pamiętali tak ciepłego lata. Klimatyzacja firmy, która pośredniczyła w sprzedaży nieruchomości, ledwo nadążała z ochładzaniem ustawionych jeden tuż obok drugiego boksów. Kobieta miała za sobą udaną połowę miesiąca, co gwarantowało dodatkową prowizję na wakacje. Jakże o nich marzyła. O oazie spokoju w głuszy z dala od całego świata. Uwielbiała wyjazdy w stare, klimatyczne miejsca. Zwiedzanie zamków południowej części Polski wypełniało jej każdy wolny dzień. Spanie w wyremontowanych, dostępnych dla gości komnatach i przejażdżki konne stanowiły luksus, którego sobie nie odmawiała.
Miłość do zwiedzania zaszczepili w niej rodzice. Kiedyś we czwórkę, z siostrą jeszcze, przemierzali pieszo setki kilometrów, zawsze na wybranych trasach napotykając odkryte ruiny. Teraz na swoje eskapady wyjeżdżała sama. Rodzice Cecylii, Wanda i Jakub, na czas emerytalnego odpoczynku przenieśli się na mazurską wieś, by prowadzić gospodarstwo agroturystyczne. A Celina? No cóż, ich drogi rozeszły się prawie dziesięć lat temu. Siostra pewnie już nie pamiętała dlaczego. Cecylia wręcz przeciwnie, pamiętała bardzo dobrze, choć nieustannie szukała nowych powodów tej nagłej decyzji, bo nadal nie mogła zrozumieć, jak w tak ważnym dla niej momencie siostra po prostu zwinęła swój majdan i przeprowadziła się bez uprzedzenia do innego miasta, zrywając systematyczne stosunki z rodziną.
„Nie muszę tego słuchać! Nie zmusisz mnie do zmiany zdania!” — wykrzyczała podczas ich ostatniej wspólnej kolacji, która miała miejsce także w lipcu, choć nie w tak ciepłym dniu jak ten.
***
— Pani Cecylia Ułańska?
Zatopiona we wspomnieniach niemal wpadła na wysokiego faceta w idealnie dopasowanym garniturze. Pierwszym, na co zwróciła uwagę, były przeciwsłoneczne okulary, które skutecznie utrzymywały w tajemnicy kolor jego oczu. Przez niefarbowane kasztanowe włosy bez śladu siwizny, o takim samym odcieniu jak delikatny zarost na brodzie, założyła, że są brązowe. Gdy na niego spojrzała, zmienił swą protekcjonalną pozę. Wcześniej stał oparty o drzwi wypasionego samochodu z rękami założonymi na piersi, a teraz gwałtownie się wyprostował, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakąś legitymację i pokazał ją Cecylii. W tym samym czasie od strony kierowcy wysiadł jeszcze jeden, nieco niższy od niego mężczyzna w identycznym ubraniu.
— Klony? — Głupie pytanie, ale faktycznie wyglądali jak wycięci z jednej matrycy. — Przepraszam — dodała szybko, zwracając się w kierunku tego o włosach w barwie jasnego brązu.
Sama również należała do osób obdarzonych wysokim wzrostem, często podkreślała swoje ponad sto siedemdziesiąt centymetrów dziesięcioma dodatkowymi z ulubionych czerwonych szpilek, które obowiązkowo miała na stopach.
— Zaraz nie będzie pani do śmiechu. — Kierowca szybko przejął inicjatywę, zresztą z wyrazu twarzy tego drugiego wywnioskowała, że nie pierwszy raz. — Gerard… — Zawiesił głos na ułamek sekundy. — Nazwiska lepiej niech pani nie poznaje i nie zapamiętuje — dokończył tajemniczo.
— Tobiasz. — Ten pierwszy posiadał przynajmniej na tyle przyzwoitości, by wyciągnąć rękę na powitanie.
— Musi pani jechać z nami!
Gerard swoim zachowaniem wysyłał jednoznaczne sygnały, że przyjmowanie odmowy nie wchodzi w grę. Złapał Cecylię za łokieć i już otwierał tylne drzwi samochodu, kiedy usłyszał zdecydowany sprzeciw:
— Hola, hola, nigdzie z wami nie jadę! Przecież was nie znam! — Wyrwała łokieć, licząc po cichu na pomoc któregoś z przechodniów. Przecież to środek miasta! Porwanie w centrum, i to w biały dzień, jest możliwe wyłącznie w filmach, myślała zdenerwowana. Planowała jak najszybciej wrócić do domu, spakować walizkę i wyruszyć na upragniony odpoczynek, a ci dwaj nie dość, że gadali od rzeczy, stawiając na tajemnice, to jeszcze niemal na siłę pakowali ją do samochodu, rzucając wyłącznie imionami.
— Przecież już się znamy. — Tobiasz trzymał ją nieco delikatniej z drugiej strony i płynnie przejął stery, udając tego lepszego gliniarza. — Znamy częściowo swoje personalia. — Włączył spokojny tryb mówienia. — A to już połowa sukcesu.
— Nigdzie z wami nie jadę! — Zaparła się w drzwiach i warknęła w kierunku Gerarda: — Jeśli użyjecie siły, zacznę krzyczeć. Narobię takiego zamieszania, że z pewnością wzbudzę zainteresowanie.
— To nie będzie konieczne — odparł coraz bardziej poirytowany mężczyzna, zaczerpnąwszy powietrza. — Chodzi o pani siostrę.
— Celinę? — Zbladła natychmiast, nadal oparta o drzwi. — W co ona znowu się wpakowała?
— Może znajdźmy jakieś dogodniejsze miejsce, by cokolwiek wytłumaczyć. — Tobiasz, partner Gerarda podczas służby od ponad dekady, najczęściej stawiał na dyplomację. — Wsiądźmy chociaż do samochodu, bo to zamieszanie szkodzi i pani, i nam, a zwłaszcza sprawie, z którą przyjechaliśmy.
— Nigdzie z wami nie wsiądę! — krzyknęła wkurzona. — Nawet nie wiem, kim jesteście! Świstki, którymi mi zamachaliście przed oczami, o niczym nie świadczą, mało tego, wcale nie muszą być prawdziwe. Podrobić teraz można wszystko…
— Kod dostępu.
Te dwa słowa wypowiedziane przez Gerarda spowodowały, że Cecylia momentalnie zakryła dłonią usta, a w jej oczach pojawiło się przerażenie. Doskonale wiedziała, co oznacza to hasło i z jakiego powodu zostało wypowiedziane. Kiedyś ją o tym uprzedzono, choć mocno wierzyła, że nigdy do takiej sytuacji nie dojdzie.
— To nieprawda — wyszeptała i z niedowierzaniem pokręciła głową.
— Jeśli o nim słyszałaś, a słyszałaś na pewno… My to wiemy i ty to wiesz. — Wzniósł palec wskazujący. — Zyskujesz w tym momencie pewność, że to, co za chwilę powiemy, jest prawdą.
— Nie wiem, o czym mówicie!
Zaprzeczyła wbrew sobie, spoglądając jednocześnie w dół, na swoje szpilki. Nigdy w nich nie biegała, a jeśli uczyni choćby najmniejszy ruch sugerujący, że zamierza je ściągnąć, od razu się wszystkiego domyślą.
— Dobrze wiesz! — Gerard przekroczył granicę cielesną jeszcze bardziej i złapał ją pod brodę, szukając kontaktu wzrokowego. — Pięć cyfr! Przypomnij je sobie! — Płynnie przeszedł z formy per „pani” na „ty”.
— Nie wiem nic o żadnych…
— Wiesz! — przerwał Tobiasz. — Pewnie uczono cię w tej kwestii ostrożności, ale tu chodzi o życie twojej siostry. — Rozejrzał się nerwowo, tracąc szybko cierpliwość.
— Za dużo mówisz. — Gerard położył dłoń w uspokajającym geście na ramieniu partnera.
— Nie wierzę wam — wyszeptała Cecylia, potrząsając głową. — Celina nie mogłaby… ona nie… nawet gdyby… to nie ona… — bełkotała.
— OK. — Tobiasz podniósł obie dłonie w geście pojednania. — Może w taki sposób nam zaufasz. My znamy kod dostępu. Abyś miała pewność, że jesteśmy tymi, za których się podajemy, powiemy cyfry po kolei. Ty zdradzisz tylko dwie, my trzy.
— Nie… — Nie dokończyła wypowiedzi, zawieszając ją w próżni.
Mętlik w głowie nie pozwalał jej na racjonalne myślenie. Jeśli to prawda, to ona, jedyna podpora Celiny, traci teraz horrendalnie cenny czas. Jeśli nie, narazi całą organizację. A przede wszystkim siostrę.DZIESIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ…
To spotkanie pragnęła jak najszybciej wymazać z pamięci. Gdyby wiedziała, że ostatnie godziny spędzą na nieustającym płaczu, nagminnie rzucanych przekleństwach, wyzwiskach i oskarżeniach, zrobiłaby wszystko, by wybrać kogoś innego. A tak w najgorszych koszmarach natrętnie powracały wypowiedziane wówczas słowa.
— Jak mogłaś? Jak mogłaś zrobić to w tajemnicy przed wszystkimi? Nawet nie zapytałaś mnie o zdanie. Zawsze wszystko robiłyśmy razem. OK, chciałaś iść do wojska, w porządku, ale po co ci jednostki specjalne? Przecież ja nigdy nie będę wiedziała, gdzie jesteś! Dostaniesz rozkaz wyjazdu na te swoje pseudomisje, a ja nigdy, przenigdy nie będę miała pewności, że z nich wrócisz! Nie rób mi tego! — Zdenerwowana wierzchem dłoni ocierała łzy. — Ja nie chcę tej odpowiedzialności. Nie chcę zostać pośrednikiem pomiędzy tobą i rodzicami. Nawet mnie o to nie proś! To nieludzkie obarczać mnie taką odpowiedzialnością. Życie w ciągłym strachu, a na koniec to ja… Ja… Nie! Nie powiem im, że zginęłaś… gdzieś tam!
— Nie będziesz musiała — odpowiadała cicho i spokojnie na oskarżenia siostry. — Oni już tak wszystko zorganizują, że nikt się niczego nie domyśli i nie będzie zadawać pytań.
— Nie padną żadne pytania? Nie padną pytania?! Co ty bredzisz?! — prychnęła wściekła. — Ale to mnie przekażą cię w czarnym worku! — Wciąż pokazywała palcem na siebie, chodząc po kuchni tam i z powrotem. — Ja! Ja odbiorę ten cholerny telefon jako twój łącznik! Bo chyba przez telefon powiadomią mnie o twojej śmierci? To ja dostanę twoje osobiste rzeczy!
— Nie można ich zabierać na misje. — Do uszu siostry dobiegł kolejny wypowiedziany szeptem argument. — Wszystko, co musisz zrobić, to tylko zapamiętać pięć cyfr — błagała, składając dłonie jak do modlitwy. — To nieodwracalny proces. Nie mogę się z niego wycofać. Proszę cię. Tylko ty możesz zostać moim łącznikiem. Nikt inny…
— Nie zrobię tego! — krzyczała z odzyskiwaną wciąż od nowa mocą. — Nie każ mi tego robić! Nie chcę! Rozumiesz? Nie chcę! — W końcu, zrezygnowana, usiadła przy stole.
— Miałam nadzieję… Wierzyłam, że ty mnie zrozumiesz. Ty jedna!
— Ja? Jak możesz wymagać, bym się na to zgodziła? Tracić cię każdego dnia? Przecież nawet nie będę wiedzieć, co i kiedy. Żyć niby w nieświadomości, ale w ciągłym napięciu!
— Kiedy tak… — szepnęła.
— Co?
— Kiedy dostanę — powiedziała głośniej — zlecenie na wyjazd, będziesz wiedziała. Nie powiem ci tego wprost z wiadomych przyczyn, ale po braku dostępności telefonicznej, a tak naprawdę wyłączonej komórce… odgadniesz powód.
— Nie chcę tego! Kolejny raz ci powtarzam: nie chcę! — warczała. — Nie zmuszaj mnie do tego! Nie zmuszaj!
— Nie masz wyjścia. Przeszłam szkolenie… Cholernie ciężkie szkolenie. Skończyłam je jako jedna z najlepszych. To rokuje na zostanie dobrą agentką, wiem to! A bardzo nie chcę zawieść.
— Gówno mnie to obchodzi! Słyszysz?! Gówno mnie to obchodzi, bo ja chcę, żebyś żyła! Rozumiesz? Przecież jesteś młoda! Cały świat stoi przed tobą otworem. Tyle możesz zdziałać! Co cię podkusiło?! Co z naszymi marzeniami?!
— Przepraszam.
Nad niełatwą, podjętą jakiś czas temu decyzją, myślała bardzo długo, wciąż rozpatrując wszelkie „za” i „przeciw”. Przeważyła strona „za”, zanim dokończyła wypisywać listę, dlatego przy samej mecie nie miała zamiaru podkulać ogona i rezygnować z pracy w agencji tylko dlatego, że siostra nie akceptowała tego wyboru.
— Proszę… — kontynuowała nad wyraz spokojnie negocjacje. — Zapamiętaj tylko pięć cyfr. Pięć cyfr. Jeżeli w przyszłości ktoś do ciebie podejdzie, pokaże licencję i zapyta o kod dostępu, nie zwlekaj, bo to oznacza wielkie niebezpieczeństwo. Każda sekunda będzie wówczas cenna. Dla mnie na wagę złota. Nie zawsze pytanie o kod musi oznaczać to najgorsze — dodała łagodniej.
— Nie zgadzam się! Nie chcę tego słyszeć! — Zatkała uszy, kiedy siostra uczyła ją tych pięciu ratujących życie cyfr.
— Nie mam nikogo innego. — Podeszła i złapała ją za dłonie. — Mam tylko ciebie. Na nikogo innego nie mogę liczyć… Nikogo innego nie mogę już mieć.
Patrzyła jej głęboko w oczy z nadzieją i szczerością.
***