Cegiełki i inne opowiadania - ebook
Cegiełki i inne opowiadania - ebook
Na „Cegiełki” składa się 11 opowiadań, z których każde stanowi osobną, zamkniętą formę. To, co je scala, to miejsce opisywanych zdarzeń, czyli okolice Sokółki na Podlasiu, gdzie żyją bohaterowie opowiadań Piaseckiego.
Bohater książki, pisarz-poeta, przybysz z miasta, poszukując swojego miejsca na ziemi i pomysłu na życie, decyduje się na diametralną zmianę – sprzedaje mieszkanie w Warszawie i kupuje gospodarstwo na odległym od stolicy Podlasiu, na przysłowiowym końcu świata.
Nikt z „tutejszych” nie kryje swojego zdziwienia, a właściwie podejrzliwości wobec przybysza: „Dla nich jestem inny. Jakbym spadł z Księżyca. Inaczej się ubieram, mówię bez wschodniego akcentu, ale przede wszystkim - co tutaj robię? Gospodarstwo dla przyjemności kupiłem? Będę uprawiał dwa hektary łąk, krzaki, jeziorka i las? To im się w głowie nie mieści. Tu nikt dla przyjemności nie siedzi”.
Odnajdziemy tu całą galerię postaci, wrażliwców, cwaniaków, miejscowych pijaczków, ludzi zasiedziałych na tym terenie od pokoleń i takich jak on przybyszów z kosmosu, którzy z różnym powodzeniem realizują swoje pomysły porzucenia starego życia i rozpoczęcia wszystkiego od nowa.
Czy bohater odnajdzie się w nowych warunkach? Czy uda mu się wrosnąć w miejscową społeczność? I czy odnajdzie tu swoje miejsce do życia?
O autorze:
Jan Krzysztof Piasecki (ur. 1949) to autor kilku zbiorów wierszy - „Z dala od was” (debiut, 1989), „Wiersze wybrane” (1998), „Niepostrzeżenie się gaśnie” ( 2006) i „To tylko ślady” (2014). Napisał też zbiór opowiadań „Pierwsza wiosenna i inne opowiadania” (2003). Swoje utwory publikował między innymi w „Twórczości”, „Integracjach”, „Powściągliwości i Pracy”, „Magazynie Literackim”, „Tekstualiach”, „Akancie”, „Wyspie”. W Programie Drugim Polskiego Radia w cyklu „Poezja przed Północą” czytane były wiersze z tomu „To tylko ślady”. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Urodził się w Szczecinie, mieszkał w Warszawie, dziesięć lat temu osiedlił się na podlaskiej wsi, na Wzgórzach Sokolskich.
Spis treści
1. Obywatel Sz.
2. Svarecke bryle
3. Cegiełki
4. Bułan
5. Opowiadanie o stracie
6. Telewizie Nederlinden
7. Ostatni tydzień na rowery
8. Trzej poeci
9. Rwanie
10. Kanki
11. Kazimierskie
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63879-98-3 |
Rozmiar pliku: | 861 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W mojej bazie turystycznej, zagubionej wśród Wzgórz, drzewa i krzewy stały nagie, jedynie porzeczki puszczały pierwsze maleńkie listki. Bocian przyleciał wczoraj: siedział na gnieździe koło domu i klekotał, zapraszał partnerkę i ogłaszał wiosnę. Wraz z boćkiem pojawili się pierwsi goście. Nad ranem jeden z nich zapukał do mojego pokoju.
– Bardzo boli mnie ząb, czy ma pan jakieś proszki? Pogrzebałem w szufladach, znalazłem stosowny medykament i mu wręczyłem.
Wieczorem rozpakowałem gorzką czekoladę, która podobno podnosi nastrój, i pogryzałem, gapiąc się w telewizor.
Trachch! – chrupnęło mi w szczęce. Ukruszyła się stara korona, a wraz z nią urwało się pół zęba. Macałem językiem miejsce złamania i natrafiałem na dwa kolce, które pozostały z mojej piątki.
– Przeszedł panu ból zęba? – zagadnąłem nazajutrz turystę.
– O tak, dał mi pan świetny lek – podziękował.
Wygląda na to, że odkupiłem jego ból. „Jakieś licho przesunęło akcenty” – pomyślałem.
Zatelefonowałem do kilku gabinetów dentystycznych. „Nie wyrywam. Wyrywam tylko odpłatnie” – słyszałem. Ale w końcu znalazłem – za darmo, w ramach państwowej opieki zdrowotnej. I termin był sensowny, kilka dni. Wyjaśniłem, co i jak, i umówiłem się na wizytę.
Zaparkowałem auto na skraju blokowiska i łaziłem w poszukiwaniu przychodni. Znajdowałem się przy ważnej arterii Soki – po drugiej stronie stał duży zabytkowy kościół, w którym kilka lat temu zdarzył się cud i teraz przyjeżdżały tu pielgrzymki z całej Polski. Dlatego tuż za ulicą znajdował się ogromny parking na autokary i auta pielgrzymów, a dalej – hotelik i restauracja.
Przychodnia dentystki mieściła się w bloku w mieszkanku na parterze, z widokiem na kościół. W korytarzu napotkałem asystentkę, która zaraz zaprowadziła mnie do gabinetu. Zastałem tam kobietę w średnim wieku, o zmęczonej twarzy. Prowadziła praktykę prywatną, a państwo refundowało jej koszty leczenia ubezpieczonych pacjentów.
Zasiadłem na fotelu dentystycznym.
– Tu trzeba załatać siódemkę – puknęła w ząb zagiętym szpikulcem.
– Tak, ale najpierw ten do wyrwania.
– Widzę, widzę. Zrobimy znieczulenie.
Czekałem. Poszła do szafki, przyniosła strzykawkę z lignokainą i zrobiła mi dwa zastrzyki w dziąsło obok złamanego zęba.
– Trzeba trochę poczekać – powiedziała. Czekałem.
Przyszła asystentka i powstało pewne zamieszanie.
– Ale ja nie mam szczypiec – zwróciła się do mnie dentystka.
– Jak to? Przecież przyszedłem na rwanie…
– Tak, ale to jest ząb u góry, a ja mam szczypce do dolnej szczęki.
– Gdy się zapisywałem, mówiłem, który to ząb…
– Dzisiaj przyszło dużo pacjentów i wszystkie szczypce do górnej szczęki użyłam do zabiegów. Mam szczypce do dolnej…
– Dała mi pani zastrzyk! – komicznie podniosłem głos, bo gęba już mi puchła od znieczulenia.
Dentystka podeszła do asystentki i coś jej szepnęła.
Stały przy oknie. Porównywałem je: asystentka była szczupła, ciemnowłosa, niespokojna, nieco młodsza od jasnowłosej, niewysokiej, ale mocno zbudowanej szefowej. Musi mieć dużo siły, żeby rwać i rwać cały dzień…
– Niech pan poczeka – powiedziała moja niedoszła oprawczyni.
Asystentka wyszła z gabinetu i za chwilę wróciła ze szczypcami.
– Mam od górnej szczęki – powiedziała.
– Jak to!? – zdumiałem się. – Przecież mówiła pani, że nie ma szczypiec.
– A jednak są – usłyszałem.
– Ale czy te szczypce są na pewno zdezynfekowane? Czy wygotowała je pani w autoklawie?
Nie doczekałem się odpowiedzi, zapytałem więc drugi raz.
Asystentka stała ze szczypcami w dłoni, kobiety patrzyły na siebie unikając mojego spojrzenia.
– Włożę te szczypce do autoklawu i wygotuję, niech pan pójdzie się przejść i wróci za półtorej godziny – odezwała się dentystka po chwili milczenia.
– Jak to, a zastrzyk, znieczulenie?
– Znieczulenie działa do ośmiu godzin – odparła. Zawahałem się.
– Dobrze – powiedziałem w końcu. – Będę za godzinę. Wstałem z fotela i wyszedłem z gabinetu.
W przedpokoju stał drobny, siwy mężczyzna. Był to Lubiuk, z którym poznała mnie kiedyś moja znajoma. Mieszkał w domu otoczonym polami tuż za Soką. Był kiedyś nauczycielem historii w szkole niedaleko Białegostoku. Ożenił się ze swoją piękną uczennicą, młodszą o 20 lat. Lubiuk odszedł ze szkoły, kupił tę posiadłość i wybudował dla żony dom. Nie uczył już, uprawiał pola i hodował owce. Zagródki w jego owczarni były czyściutkie i regularne, jagniątka wychodziły od matek na korytarz przez niziutkie przejścia, jadły sianko i wracały do boksów. Gdy podrosły, Lubiuk sprzedawał je na rzeź do Włoch. Całe to jego owcze obejście przypominało malutki obóz koncentracyjny. W końcu przez nieuwagę puścił owce w seradelę, obżarły się, wzdęły i większość zdechła. Jednak szybko odbudował stado. Żona urodziła dwoje dzieci śliczne jak owieczki i przechadzała się po domu w szpilkach i kusym sweterku narzuconym na gołe ciało. Lubiuk prał ubranka, gotował dzieciom zupki. Wkrótce żona uciekła, pozostawiając mu swój przychówek.
– Pan tutaj? Dzień dobry – powitałem Lubiuka.
– Dzień dobry! – ucieszył się. – Dobrze pan trafił, to dobra dentystka!
– Świetna – powiedziałem z przekąsem.
– Sama tu się męczy, a pacjentów bez liku. Dzisiaj jakoś pusto?
– Przez cały dzień byli podobno. No nic, śpieszę się – bąknąłem i wyszedłem z przychodni. Na parking pod kościołem po drugiej stronie ulicy podjeżdżał autokar. Gdyby któregoś z pielgrzymów rozbolał ząb, pomoc jest blisko!
Szczęka mi zdrętwiała, język miałem jak kołek. W tej chwili powinno odbywać się rwanie, pomyślałem. Dotarłem do samochodu i siadłem za kierownicą. Co robić? Siedziałem długo w aucie, nie mogąc zebrać myśli.
Zatelefonuję do Gosi, postanowiłem. Może ona coś poradzi?
Gosia odebrała telefon i opowiedziałem jej historię z dentystką. Zaczęła się śmiać.
– Ale naprawdę? Czy to nie jest fragment jakiegoś twojego opowiadania?
– Naprawdę! Przecież słyszysz, że niewyraźnie mówię. Co robić?
– Trzeba było przyjechać do mnie, do Jędrzejowa! Moja dentystka wyrwałaby ci ząb za sto złotych. Albo wtedy, kiedy u mnie byłeś…
– Byłem tylko trzy dni, a do tego wtedy ząbek miał jeszcze koronkę… I do ciebie jest tak daleko, pół Polski trzeba przejechać…
Znowu zaczęła się śmiać.
– Ale naprawdę, naprawdę? – upewniała się.
Byłem zdruzgotany. Chwilę siedziałem w bezruchu, znowu zbierałem myśli.
Zadzwoniłem do Karola i opowiedziałem mu, co mnie spotkało.
– Uciekaj stamtąd, uciekaj! – wrzasnął Karol. – Nie wracaj do gabinetu! Chcesz, żeby ci żółtaczkę baba wpuściła? Albo coś gorszego. Przecież to jest trzeci świat, ta prowincja. Uciekaj!
– Nie taki trzeci świat. Po prostu źle trafiłem…
– Jedź do domu – powtórzył Karol. – W Warszawie sobie wyrwiesz, dam ci dobry adres.
Posiedziałem jeszcze chwilę, poszedłem do przychodni, uchyliłem drzwi gabinetu. Dentystka stała obok usadzonej na fotelu pacjentki i grzebała jej w zębach.
– Rozmyśliłem się. Szczypce były brudne! – wykrztusiłem.
Kobieta patrzyła na mnie pustym wzrokiem. Wydawała się bardzo zmęczona. Chciała coś powiedzieć, ale ubiegłem ją – odwróciłem się i szybko wyszedłem.
Znieczulenie przeszło, a minęła dopiero godzina. Skierowałem się do pobliskiego sklepiku spożywczego. Przy ladzie stał Lubiuk i kończył robić zakupy. Wydawał się zadowolony.
– Znowu się spotykamy – powiedziałem. – Już panu wyleczyła zęby?
– A tak, wyrwałem sobie u niej czwórkę, bo już była do niczego – powiedział.
G– órną czy dolną? – spytałem.
– Górną – odpowiedział. – A co?
– A nic – odparłem.
– Bocian przyleciał? – zmieniłem temat.
U Lubiuka, tak jak u mnie, gniazdo było na słupie niedaleko domu.
– Przyleciał kilka dni temu, ma już partnerkę!
Kupiłem trochę jedzenia, wróciłem do auta i ruszyłem do mojej samotni na Wzgórzach. Cóż, trzeba będzie wyrwać ząbek w Warszawie, pomyślałem. A może do Gosi pojechać, połączyć konieczne z przyjemnym? Tak, w przyszłym tygodniu wybiorę się do Gosi.