Celibat Opowieści o miłości i pożądaniu - ebook
Celibat Opowieści o miłości i pożądaniu - ebook
Ks. profesor Józef Tischner, kładąc się do popołudniowej drzemki mówił, że należy go budzić w dwóch przypadkach: gdyby dzwonił Ojciec Święty albo gdyby zniesiono celibat. A może być zniesiony w każdej chwili, bo jest tylko przepisem, nie dogmatem.
Mówi się wśród księży, że do piątego roku po święceniach ksiądz jeździ na diable, po piątym diabeł na księdzu.
Celibat. Czym jest? Tylko bezżeństwem, jak twierdzi jeden z bohaterów tej niezwykłej książki, czy nakazem całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej? Pomaga w wypełnianiu posługi kapłańskiej, przynosząc nieziemski wręcz pokój w sercu, jak tłumaczy inny ksiądz, czy przeciwnie, powoduje frustrację księży, w związku z tym prowadzących nierzadko drugie życie? Ta świetnie udokumentowana i wyważona książka oddaje głos księżom ukazując ich jako ludzi z krwi i kości. Odczuwających głód, pragnienie, zmęczenie i.. popęd seksualny. Ani sutanna, ani głęboka wiara, ani nawet święcenie kapłańskie tego nie zmienią. Marcin Wójcik w swoich reportażach opowiada nie tylko ich historie, ale także historie ich byłych i obecnych partnerów, partnerek, teściowych, a nawet wnuczek. Są to opowieści zakończone happy endem lub tragedią, proste i niewiarygodnie pogmatwane, pełne miłości ale też te pełne goryczy, podłości i szokującego cynizmu. Autor dzieli się z czytelnikiem tymi historiami z reporterską wirtuozerią, uczciwością i jednocześnie z ogromną wrażliwością.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-2027-4 |
Rozmiar pliku: | 676 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiesława klęka przed ołtarzem i dziękuje Bogu za rozwód. Po dziękczynieniu spotyka na schodach kościoła proboszcza, opowiada mu, co przeszła, wymieniają się numerami telefonów. Po tygodniu on dzwoni do niej i zaprasza na plebanię.
Wiesława mieszka z synem Danielem w centrum Oławy. Koleżanki mówią o niej, że jest estetką. Urządziła mieszkanie w kolorze biało-niebieskim ze złotymi dodatkami. Czytuje Słowackiego i Norwida. Pracuje jako pielęgniarka w hospicjum Caritasu.
Proboszcz Waldemar Irek urodził się w 1957 roku w Oławie. Ojciec pił i wcześnie umarł, matka była praczką. Budziła syna o czwartej rano, żeby mógł się wykąpać, bo tylko o tej porze ciepła woda dochodziła na ostatnie piętro kamienicy. Dożywiał się przy kościele, gdzie plewił ogród i szorował zakrystię.
W 1982 roku wyświęcili go na księdza. Znał języki, był błyskotliwy, przełożeni go lubili. Został wikarym, duszpasterzem akademickim, habilitował się z przezwyciężenia błędu antropologicznego, mianowano go doradcą w Radzie Naukowej Episkopatu oraz członkiem Komitetu Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk.
Od 1995 roku jest proboszczem parafii Piotra i Pawła w Oławie. Na plebanii nie ma wolnych ścian, bo jeśli nie są obwieszone świętymi obrazami, to są zastawione antykami. Część kolekcji należy do niego, część do parafii. Zajęte ma także ściany w prywatnym domu w willowej dzielnicy Oławy – kupił go, by zamieszkać tam na stare lata. Dom wciśnięty jest między inne wielkie domy. Na parterze salon, na pierwszym piętrze kuchnia i łazienka, na drugim sypialnia i gabinet, na trzecim pokój gościnny i łazienka, na czwartym poddasze z antresolą. Waldemar zaprasza gości, urządza grilla w ogródku. Ludzie na mieście plotkują, że proboszcz „grilluje z rozwódką”.
W 2007 roku przestaje być proboszczem. Biskup mianuje go rektorem Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Dostaje tam mieszkanie służbowe – mniej więcej stumetrową ruinę, którą musi wyremontować za własne pieniądze.
Wiesława odwiedza go we Wrocławiu. Ale częściej siedzą w jej mieszkaniu. Ona nie lubi ani jego służbowego mieszkania, ani domu w Oławie – jest za duży, zimny, sąsiedzi wiedzą, do kogo należy. A u siebie zrobi obiad, wypiją kawę, posiedzą przy muzyce poważnej. Waldemar nie zostaje na noc, wychodzi późnym wieczorem.
Są otwarci na dar Boga. Wiesława zachodzi w ciążę. Ma trzydzieści sześć lat. Waldemar pięćdziesiąt dwa. On najbardziej się boi, co powie jej mama. A mama rzuca tylko: „Waldek co na to?”. Reszcie rodziny Wiesława tłumaczy, że ojcem jest architekt, który wyjechał na kontrakt do Stanów Zjednoczonych. Unikają wychodzenia na miasto, nie chcą, by ludzie widzieli go przy kobiecie z brzuchem. Do szpitala wiozą ją rodzice. W akcie urodzenia, w rubryce ojciec, każe wpisać „Waldemar”.
Staś ma oczy i rysy ojca. Nawet kiedy śpi, podkłada rękę pod brodę tak jak ojciec. Waldemar biega po sklepach i kupuje ubrania, buty, zabawki. Później podjeżdża volkswagenem pod mieszkanie Wiesławy i wykłada z bagażnika wypchane reklamówki, kolejny wózek, wielkiego pluszowego lwa. Wiesława mówi: „Waldek, zlituj się, ja po to wyjdę”. Kupuje jej lepszą komórkę, by wysyłała mu zdjęcia Stasia – najlepiej, żeby pokazywała, jak go ubrała rano, na spacer, do snu, i jak bawi się grzechotkami, które powiesił mu nad łóżeczkiem. Chce przyjechać na chrzciny. Ochrzci inny ksiądz, on stanie przed ołtarzem w kapłańskich szatach i będzie patrzył, jak syn wstępuje do grona chrześcijan. Ale Wiesława prosi go, by nie przyjeżdżał, bo miasto zapali się od plotek.
Krótko po porodzie Wiesława odbiera list polecony. W nim rozwiązanie umowy o pracę, bez podania przyczyny. I ona, i ksiądz dyrektor Caritasu wiedzą, że została zwolniona za romans z księdzem. Kiedy kilka miesięcy później pracę straci ksiądz dyrektor, Waldemar powie: „No, rachunki zostały wyrównane”. Ale Wiesława nie musi pracować. On ma intencje mszalne, pensję rektorską, dodatkowo wykłada etykę na Politechnice i Akademii Muzycznej.
Waldemar przyjaźni się z księdzem Andrzejem, prorektorem Papieskiego Wydziału Teologicznego, który wie o nich. Każe przyjacielowi znaleźć we Wrocławiu mieszkanie dla ukochanej i syna, bo chciałby z nimi zamieszkać. Wtedy Wiesławę dopadają lęki. Boi się, że jest dla Waldemara obciążeniem. Z drugiej strony chciałaby, aby w niedalekiej przyszłości zdecydował – albo ona, albo sutanna. Dość ma udawania, odsunęła się od przyjaciółek, bo zadawały dużo pytań. Ile razy może powtarzać, że architektowi znowu przedłużyli kontrakt w Ameryce.
Zrywa z nim. Nie wpuszcza go do mieszkania. On przez kilka tygodni wiesza na klamce reklamówki z rzeczami dla syna i odchodzi. Wreszcie nie wytrzymuje, dobija się: „Otwórz te cholerne drzwi!”. Dla Wiesławy staje się jasne, że mu zależy.
Jest ostrożny. Nie pozwala sobie zrobić zdjęcia z Wiesławą i Stasiem – boi się, że gdzieś wyciekną. Jej starszy syn Daniel ma dwanaście lat i już wie, że ksiądz proboszcz nie jest tylko przyjacielem domu. Dziwnie mu z tym, bo wiele razy przyjmował z jego rąk komunię, a teraz te ręce gładzą włosy jego mamy. Kiedy urodził się Staś, powiedziała Danielowi, kto jest ojcem. I że biologiczny ojciec mu nie pomoże, a Waldemar zawsze.
Żali się Wiesławie na Kościół. Jego Papieski Wydział Teologiczny dostał państwową dotację, ale gdzieś w kurii przepadły pieniądze i zabrakło na stypendia dla studentów. Poskarżył się w Rzymie, ale i to nie pomogło.
Opowiada o koledze, który prowadzi komis samochodowy. Kolega jest księdzem, ojciec kolegi też jest księdzem, brat księdza i zarazem syn księdza był policjantem i odsiaduje wyrok za handel kradzionymi samochodami.
Waldemar mówi o księżach „przestępcy”, o swojej posłudze kapłańskiej „zawód”. Kiedy wchodzi do jej domu, promienieje, kiedy wychodzi, smutnieje. Żali się Wiesławie: „Odszedłbym, ale z czego będziemy żyć. Wiesiu, gdybym został biskupem, nie musielibyśmy się bać, bo biskupów nikt o nic nie pyta”.
Ordynariusz wrocławski biskup Marian Gołębiewski rekomenduje Waldemara w Watykanie na biskupa pomocniczego archidiecezji wrocławskiej. Wystawia mu opinię księdza wykształconego i oddanego Kościołowi. Waldemar ma odbyć decydującą rozmowę z sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej kardynałem Tarcisio Bertonem.
Jedzie do Watykanu samochodem, z przyjacielem Andrzejem. Czuje, że wszystko się układa – ma rodzinę, ma poparcie arcybiskupa, jeśli nie w tym, to w 2013 roku zostanie biskupem. Uważa, że będzie dobrym pasterzem, rozumiejącym potrzeby i problemy ludzi. Przez związek z Wiesławą promienieje, jest szczęśliwy i spełniony. A szczęście i spełnienie daje Bóg, więc to również On musiał na jego drodze postawić Wiesławę i Stasia.
Waldemar siedzi przed watykańskim gabinetem kardynała Bertonego. Poci się, serce mu bije, z nerwów cały poczerwieniał, po korytarzach przechadzają się zakonnice i księża o różnych kolorach skóry. Minuty czekania są jak godziny.
Najpierw z kardynałem rozmawia Andrzej. Dopiero po nim wchodzi Waldemar. Wychodzi szybko, chce wracać do Polski. Dzwoni do Wiesławy. Ona pyta go: „Dlaczego masz taki smutny głos? Nie dostałeś dobrej wiadomości?”. „To jest nieważne, wracam do domu, wy jesteście najważniejsi”.
W drodze powrotnej nie rozmawia z Andrzejem na temat spotkania z kardynałem. Stwarza pozory, że nic się nie stało. Zatrzymują się w Wiedniu, idą na zakupy. Waldemar kupuje pluszową małpę, bo Staś szaleje za małpkami, wszystko przez bajkę „Ciekawski George”. W Polsce nie ma takich maskotek.
Dojeżdżają do Wrocławia. Jest wieczór. Waldemar bierze syna na kolana, wyciąga z torby Ciekawskiego George’a, Staś wybucha płaczem, bo to nie jest Ciekawski George, tylko inna małpa, udająca Ciekawskiego George’a. Ale mimo to zasypia z nią przy policzku. Waldemar opowiada Wiesławie, co się stało. Jego najlepszy przyjaciel – któremu ufał bezgranicznie – zdradził go, powiedział kardynałowi Bertonemu o Stasiu. A on się go nie zaparł, przyznał się do syna.
Około trzeciej w nocy jedzie do domu w Oławie.
Rano Wiesława nie może się dodzwonić do Waldemara. Do jego domu przyjeżdża przyjaciel Andrzej, bo Waldemar nie pojawił się na uczelni. Dzwoni do drzwi, wie, że jest w środku, widać samochód w garażu. Z policją wyważa drzwi. Przeszukują dom – parter, pierwsze, drugie piętro.
Waldemar leży w łóżku, przykryty niebieskim kocem, który dostał od Wiesławy. Jest siny, nie rusza się, nie oddycha. Kiedy odjeżdża karawan z ciałem, ksiądz Andrzej dzwoni do księdza Ryszarda – przyjaciela Waldemara – żeby mu pomógł zabezpieczyć dom. W drzwiach samochodu znajdują zdjęcie Stasia. Jeden z nich drze zdjęcie i wrzuca do worka na śmieci. Do śmieci trafiają też błękitna damska parasolka i słoiczki z zupą dla dzieci.
Wiesława o śmierci dowiaduje się od księdza Andrzeja. Waldemar umarł na serce; problemy zaczęły się kilka lat wcześniej, wciąż odkładał na później fachowe leczenie. Zastanawia się, czy pod sutannę założą mu wyprasowaną białą koszulę i czy wypastują mu buty – nie tylko szczotką, ale i szmatką, bo sama szczotka nie daje takiego połysku, a był na tym punkcie czuły. Pobiegłaby za nim do kostnicy, pocałowała przed włożeniem do trumny, ale nie wypada całować nawet martwego księdza, nie wypada go przytulić przed włożeniem do zimnego grobowca. Ale nie chce myśleć o Waldemarze w grobowcu. Ma przed oczami inny obraz: Waldemar jest w jasnym ubraniu, uśmiechnięty, idą razem alejkami Ikei. Byli tam w przeddzień jego wyjazdu do Rzymu.
Dzwoni do księdza Mariusza, ich wspólnego znajomego. Słyszy od niego, że powinna się wyspowiadać, że jeśli nawet nie czuje takiej potrzeby, to żeby uszanowała wiarę Waldemara. Pojawia się u niej i ją spowiada. Zabrania jej iść na pogrzeb. Zresztą i tak nie dałaby rady.
Przyjeżdża mama Wiesławy, by zająć się dziećmi. O jedenastej, w godzinę pogrzebu, Wiesława zamyka się w łazience. Słyszy tylko, jak pod oknami mieszkania przechodzi procesja z ciałem Waldemara. I słyszy Stasia, który nieświadomy tego wszystkiego, co dzieje się na ulicy i w łazience, bawi się z babcią.
Wieczorem idzie do kościoła na mszę, ubrana na czarno. Siedzi w ostatniej ławce, usuwa SMS-y od Waldemara. Spowiednik ją o to poprosił. Przestaje usuwać, kiedy się orientuje, że SMS-y dotyczą także Stasia – może syn kiedyś będzie chciał je przeczytać. W czasie usuwania SMS-ów nie zauważyła, że Staś pobiegł przed ołtarz i stanął w tym samym miejscu, w którym kilka godzin temu stała trumna z ciałem jego ojca.
Staś – za radą pani psycholog – ogląda „Króla Lwa”. Kiedy już pojmuje, że dorosłe lwy odchodzą do lepszego świata, Wiesława mówi mu, że tatuś też tam odszedł.
Waldemar miał dom, samochód, konta, obrazy, antyki, książki. Spisał testament w 1997 roku, długo zanim poznał Wiesławę. Każdy ksiądz, kiedy zostaje proboszczem, ma obowiązek przygotować testament. Musi również wyznaczyć wykonawców testamentu, najlepiej księży. Są odpowiedzialni za odczytanie woli zmarłego i znalezienie spadkobierców.
Wiesława z rozpaczy najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zapomniała o życiu. Ale za namową koleżanek dzwoni do kurii i prosi o spotkanie z metropolitą Marianem Gołębiewskim. Kilka dni później ubrana w czarny żakiet staje w gabinecie arcybiskupa i mówi, że majątek ojca powinien przejść na syna. Arcybiskup odpowiada, że gdyby przyszła wcześniej, to zaprosiłby Waldemara, usiedliby w trójkę. Później dałby jej co miesiąc trzy tysiące złotych alimentów. Ale teraz, kiedy ksiądz nie żyje, nic dla niej nie ma.
Wiesława prosi, aby arcybiskup chociaż zlecił zebranie materiału genetycznego w mieszkaniu służbowym księdza – włosy z grzebienia, naskórek, paznokcie, by mogła dowieść ojcostwa. Arcybiskup znowu mówi, że nie może jej pomóc, że po majątek musi iść do sądu.
Ale dostaje zaproszenie na odczytanie testamentu w kurii. Ubiera Stasia w garnitur, który Waldemar kupił mu na wesele jej siostry. Do tego płaszcz – również od Waldemara, przywieziony z Rzymu. Staś ściska w rękach Ciekawskiego George’a, który, jak już wiadomo, nie jest Ciekawskim George’em. Za stołem siedzą księża wykonawcy testamentu oraz Wiesława ze Stasiem na kolanach. Nie można nie zauważyć, że ma rysy i oczy Waldemara, i właśnie teraz Wiesława zaczyna rozumieć, dlaczego Staś jest podobny do niego, a do niej w ogóle.
Ksiądz Ryszard – który tamtego dnia podarł zdjęcie Stasia, do czego właśnie się przyznał – mówi, że nie zna jej nawet z opowiadań. „Za to ja znam księdza z opowiadań Waldka. Mogę wspomnieć kilka fajnych historii, tylko nie wiem, czy to się księdzu spodoba”.
Wiesława opowiada o tym, jak ksiądz szczuł swojego psa na koty parafian. Kiedyś kot nie zdążył wdrapać się na drzewo, pies go dorwał, rozszarpał, a ksiądz się cieszył.
Testament spisany w 1997 roku, a uzupełniony w 2004 roku, po śmierci matki księdza Waldemara:
„Święta Góra
Gostyń, 1.07.1997
W szczególnym dla mnie miejscu, gdzie od siedmiu lat głosiłem wiele razy rekolekcje dla Kapłanów i Sióstr Zakonnych, w samotności na modlitwie przed Bogiem i Matką Najświętszą – dziękuję za wielkie dobro, które otrzymałem z Jego Ręki.
15 lat kapłaństwa, dużo dobrych, życzliwych ludzi, ciekawa praca na różnych płaszczyznach – parafia, wydawnictwo, studia, duszpasterstwo akademickie, wojsko, uczelnia i parafia w Oławie – mam za co Panu Bogu dziękować.
Dobrzy ludzie: to Dom Rodzinny i moja rodzina z Ukochaną Mamą, Siostrzenicą i tymi, z którymi jestem złączony więzami krwi; to moi Przyjaciele duchowni i świeccy, z którymi złączył mnie los, praca i przyjaźń. Wszystkim za wszystko dziękuję.
Z perspektywy patrząc, myślę, iż miałem ciekawe, pracowite życie – a ludzie, których spotkałem, byli bardzo dobrzy i sympatyczni.