- promocja
Cena marzeń. Cykl: Słodkie Magnolie - ebook
Cena marzeń. Cykl: Słodkie Magnolie - ebook
Helen od lat z powodzeniem spełnia wszystkie swoje marzenia. Chciała być prawniczką – dziś ma dobrze prosperującą kancelarię. Marzyła o niezależności finansowej – teraz stać ją na życie w luksusie. Konsekwentnie dąży do celu, zawsze kieruje się logiką, nigdy porywami serca. Ma jeszcze tylko jedno niespełnione marzenie, które powoli przeradza się w obsesję – macierzyństwo. Jest realistką, nie czeka na uśmiech losu, opracowuje dokładną strategię działania…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9531-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Helen Decatur uważała się za osobę opanowaną, kompetentną i kierującą się racjonalnymi przesłankami. Ceniła te cechy, to dzięki nim zyskała renomę znakomitej prawniczki. Jednak teraz, tuż po wyjściu z sądu, chętnie posunęłaby się do mniej wyważonych zachowań, by co niektórym przywrócić rozum i elementarne poczucie przyzwoitości.
Nie miała żadnych dowodów – bo regularne spotkania na polu golfowym to zbyt mało – by wykazać, że sędzia, pozwany i jego adwokat dogadali się w sprawie finansowego zadośćuczynienia dla Caroline Holliday. Kolejne przerwy w rozprawie, wyznaczanie nowych terminów, czepianie się drobiazgów; jednym słowem, gra na zwłokę i doprowadzenie klientki Helen do takiego stanu, by poszła na ugodę. Po trzydziestu latach małżeństwa miała dostać żałosną sumkę na otarcie łez.
Dziś sędzia znów przystał na wniosek Brada Hollidaya i zgodził się na przełożenie rozprawy, bo jego adwokat, Jimmy Bob West, jakoby nie otrzymał wszystkich dokumentów. Helen przedstawiła pokwitowanie z firmy kurierskiej, lecz sędzia Lester Rockingham był nieugięty.
– Nie ma powodu do nadmiernego pośpiechu – pouczył ją surowo. – W końcu działamy we wspólnym interesie.
– Niekoniecznie – mruknęła pod nosem, lecz musiała pogodzić się z takim obrotem sprawy. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, jako że Helen, zyskawszy dodatkowy czas, ponownie przyjrzy się finansom męża Caroline. Wyobrażała już sobie, jak bezczelny uśmieszek znika z twarzy Brada Hollidaya, gdy wyjdą na jaw nieścisłości w jego oświadczeniu majątkowym. Zaskakująco szybko dostarczył szczegółowe dokumenty, jakby zebranie tak wielu danych wymagało jedynie pstryknięcia palcami. Intuicja podpowiadała jej, że chodzi o sprytne oszustwo, natomiast prawdziwy majątek pozostał w ukryciu.
Adwokat Brada Hollidaya, rumiany mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami i rubasznym poczuciem humoru, unikał jej spojrzenia, co dawało Helen swego rodzaju satysfakcję. Znali się od dawna i Jimmy Bob wiedział, że w konfrontacji z nią musi bardzo uważać, by nie narazić się na ciętą ripostę. Nie słyszała, by zachował się w oczywisty sposób nieetycznie, jednak lubił balansować na granicy prawa.
– Przykro mi, że tak wyszło. – Helen spojrzała na zrezygnowaną Caroline, zbierając papiery. – Ale długo tak nie pociągną. Nie da się odwlekać sprawy w nieskończoność.
– Zobaczysz, że tak będzie. Bradowi się nie śpieszy. Teraz w głowie mu tylko viagra i panienki. Nie zależy mu na szybkim rozwodzie, nawet pasuje mu taka sytuacja. Ma pretekst, by się z nikim nie wiązać. Bez żadnych konsekwencji może robić, na co tylko ma ochotę. Uważa, że każda, która się z nim zadaje, robi to na własną odpowiedzialność.
– Co ty w nim widziałaś?
To pytanie Helen zadała nie po raz pierwszy. Nie mogła pojąć, czemu mądre i atrakcyjne kobiety wychodzą za facetów, którzy nie są ich warci. Nie była dobrze nastawiona do małżeństwa. Przyjaciółki twierdziły, że to z powodu specyfiki jej pracy. Przecież od lat uczestniczyła w okropnych nieraz rozwodach. Było w tym dużo prawdy, tym bardziej że udanych związków znała niewiele, mogłaby wyliczyć je na palcach jednej ręki. Maddie Maddox, przyjaciółka i wspólniczka, była szczęśliwą mężatką, choć najpierw musiała zaliczyć rozwód. Dana Sue Sullivan, druga przyjaciółka i wspólniczka, po burzliwym rozstaniu po jakimś czasie wróciła do byłego męża i dopiero ich powtórny związek naprawdę dobrze rokował.
– Brad nie był kiedyś taki – z nostalgią odparła Caroline. – Kiedy go poznałam, był opiekuńczy i troskliwy. Okazał się wspaniałym ojcem i cudownym mężem, bardzo się o nas starał. Jeszcze kilka tygodni temu dałabym głowę, że stanowimy solidne, trwałe małżeństwo.
Wiele razy słyszała podobne historie. Kiedy u Brada wykryto raka prostaty, poczuł się zagrożony. Ledwie skończył leczenie, koniecznie chciał dowieść sobie i całemu światu, że nadal jest mężczyzną i zupełnie stracił rozum. Zamiast trwać przy rodzinie, która z oddaniem wspierała go w czasie choroby, zaczął uganiać się za panienkami, wręcz kolekcjonować kolejne zdobycze.
Tak to właśnie wygląda, pomyślała. Nic dziwnego, że stawała się coraz bardziej cyniczna. Czuła się znużona, ogarniało ją zniechęcenie. Najchętniej poszłaby poćwiczyć z godzinkę na siłowni, by rozładować stres. Niestety było to niemożliwe, bo w kancelarii czekali klienci. Cieszyła się, że nie może narzekać na brak pracy, jednak ostatnio coraz częściej zastanawiała się, po co aż tak się szarpie, po prostu zabija samą siebie.
Odniosła sukces zawodowy, finansowo powodziło się jej lepiej niż nieźle, w Serenity miała piękny przytulny dom, brakowało jej tylko czasu, by się nim cieszyć. Miała oddane przyjaciółki, jednak do tej pory nie założyła rodziny. Zadowalała się rolą przyszywanej cioci dla dzieci Maddie i Dany Sue.
Poniekąd sama była temu winna, bo za bardzo poświęcała się pracy, a im więcej miała na koncie przeprowadzonych rozwodów, tym mniej chęci na stały związek. Zbyt wielkim ryzykiem było zaangażować się całym sercem w coś tak niepewnego i nieprzewidywalnego.
Weszła do kancelarii mieszczącej się w domu przy bocznej uliczce. Sekretarka podniosła na nią wzrok. Siwowłosa Barb Dixon dobiegała sześćdziesiątki. Z Helen była od samego początku. Wychowała i wykształciła trzech synów, choć wdowie nie było łatwo tego dokonać. W kontaktach z klientami wykazywała się wyjątkową cierpliwością i zrozumieniem, a w stosunku do swej pracodawczyni była lojalna do bólu. Co nie przeszkadzało, by od czasu do czasu przemówiła Helen do rozumu, uważała to bowiem za swoje prawo i obowiązek. Niewiele osób miało odwagę zrobić coś takiego.
– Klientka umówiona na drugą czeka już prawie godzinę – rzekła z przekąsem. – Następna osoba pojawi się lada chwila.
Helen zerknęła na terminarz. Barb poza doświadczeniem miała doskonałe wyczucie, potrafiła ocenić, ile czasu należy zarezerwować dla danego klienta.
– Karen Ames? – zdziwiła się Helen. – Pracuje w restauracji Dany Sue. W jakiej sprawie przyszła?
– Nie wyjaśniła. Powiedziała tylko, że koniecznie musi z tobą porozmawiać. Akurat było okienko, bo ktoś odwołał spotkanie, więc ją wcisnęłam. Jeśli załatwisz ją szybko, to trochę nadrobisz opóźnienie.
– No dobrze. Przeproś panią Hendricks, gdy przyjdzie. Zaproponuj herbatę i ciasteczka. Będzie się wykręcać, że jest na diecie, ale z radością da się złamać. Niedawno przyuważyłam ją, jak łasowała u Whartonów, pochłaniając truskawkowe lody.
– Nie ma sprawy – rzekła sekretarka.
Helen weszła do gabinetu. Brzoskwiniowe ściany i antyczne meble robiły dobre wrażenie. Karen siedziała na brzeżku krzesła i nerwowo gryzła paznokcie. Jasne włosy spięte w koński ogon, wielkie niebieskie oczy, delikatne rysy. Wyglądała niemal jak nastolatka, choć miała dwadzieścia kilka lat i była matką dwojga dzieci.
– Przepraszam za spóźnienie – zagaiła Helen. – Rozprawa się przeciągnęła ponad miarę.
– Nie szkodzi. I tak się cieszę, że mogłam się do pani dostać.
– W czym mogę pomóc?
– Boję się, że Dana Sue wyrzuci mnie z pracy! – ze łzami w oczach wypaliła Karen. – Nie wiem, co począć. Mam dwoje dzieci. Mój były mąż od roku nie płaci alimentów. Jeśli stracę pracę, znajdziemy się na ulicy. Właściciel mieszkania już zagroził, że wyrzuci nas na bruk.
Helen ze ściśniętym sercem patrzyła na roztrzęsioną, bladą kobietę. Biedaczka była doprowadzona do ostateczności.
– Karen, Dana Sue jest moją przyjaciółką i wspólniczką, wiesz o tym. Dlaczego zwróciłaś się do mnie? Nie mogę reprezentować twoich interesów, ale chętnie polecę kogoś, kto mógłby się tego podjąć.
– Nie, proszę. Miałam nadzieję że coś mi pani poradzi, właśnie dlatego że się przyjaźnicie. Ostatnio tak się składało, że co i rusz nie mogłam przyjść do pracy, z powodu dzieci. A to chorowały, a to zrezygnowała opiekunka. To normalne, że dzieci są dla mnie najważniejsze. Mają tylko mnie.
– Oczywiście, że dzieci są na pierwszym miejscu. – Helen coraz dotkliwiej przeżywała bolesną prawdę, że ominęły ją takie dylematy.
– Umieram z przerażenia na myśl, że zostaniemy bez dachu nad głową.
– To się na pewno nie stanie – stwierdziła z przekonaniem. – Czy Dana Sue zna twoją sytuację? Wie, że nie dostajesz alimentów i grozi ci eksmisja?
– Krępowałam się o tym mówić. Gdybym opowiadała w pracy o problemach finansowych, świadczyłoby to o braku profesjonalizmu. Nikomu nic nie mówiłam. Ani Danie Sue, ani Erikowi. Zawsze podawałam prawdziwe powody, dlaczego nie mogę przyjść, ale ile można słuchać o ciągłych kłopotach z dziećmi? Powinnam być na miejscu, robić, co do mnie należy. A tak Dana Sue nie może na mnie polegać.
– Czyli znalazła się w trudnej sytuacji, prawda?
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, zwłaszcza że zatrudnia niewiele osób, więc nie ma kto mnie zastąpić. Prawdę mówiąc, nawet gdy jesteśmy wszyscy, to i tak z trudem się wyrabiamy. Szukałam nowej opiekunki, ale mam z tym poważny problem. Dwójka małych dzieci, no i te godziny. Nikt nie chce się zgodzić na takie warunki. Świetlica jest czynna krótko, a jeśli dziecko zachoruje, to go nie przyjmą. – Z rezygnacją opuściła ramiona. – Wcześniej wszystko było jak należy, nie oszczędzałam się. Lubię tę pracę i jestem wdzięczna Danie Sue, że mnie zatrudniła. Gdy pomyślę, że mogę zostać zwolniona…
– Na razie do tego nie doszło – uspokajająco powiedziała Helen. – Dana Sue ma o tobie jak najlepsze zdanie, choć z drugiej strony personel powinien być niezawodny.
– Wiem – żałośnie potaknęła Karen. – Już tracę głowę. Co mam teraz zrobić?
Helen zamyśliła się. Nie specjalizowała się w prawie pracy, lecz była pewna, że Dana Sue nie złamie przepisów, zwalniając Karen za notoryczną absencję w pracy. Tym bardziej że wcześniej ją ostrzegała. Zarazem Helen była przekonana, że przyjaciółka nie odtrąci kogoś, kto znalazł się w dramatycznej sytuacji. Pracownicy byli dla niej jak rodzina, między innymi dlatego jej restauracja odniosła taki sukces.
– Może spotkamy się we trzy i spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie? – zaproponowała. – Znam Danę Sue, ma złote serce. Z pewnością przeżywa ogromny stres, zastanawiając się, czy wymówić ci pracę. Poza tym sporo zainwestowała, szkoląc cię na zastępcę szefa kuchni. W przeciwieństwie do poprzednika, świetnie się sprawdziłaś. Wiem też, że wymyśliłaś nowe przepisy, które przypadły klientom do gustu. No i mogła na ciebie liczyć, gdy miała problemy rodzinne. Mam nadzieję, że dojdziemy do kompromisu. Gdyby dała ci trochę czasu, z pewnością ułożyłabyś swoje sprawy.
– Byłoby super!
– Jest jeszcze problem opiekunki – ostudziła ją Helen. – Choć na pewno znajdzie się ktoś chętny.
Oczy Karen przygasły. Biedaczka już dawno straciła nadzieję, że jej los się odmieni.
– Przepraszam, jeśli stawiam panią w niezręcznej sytuacji.
– Skądże. Gdyby chodziło o pozew o niesłuszne zwolnienie z pracy, musiałabym odmówić, bo z Daną Sue łączy mnie bliska znajomość. Co innego spotkać się i szczerze porozmawiać. Uważam, że to optymalne rozwiązanie.
– Tak, dziękuję. Tylko że… – Karen wyraźnie się zaniepokoiła. – Nie wiem, jakie są pani stawki, ale przyrzekam, że ureguluję należność najszybciej, jak będę mogła. Może pani sprawdzić, że nie mam długów. Odkąd mąż mnie zostawił, wychodzę ze skóry, by spłacać rachunki. Raz zdarzyło mi się tydzień spóźnić z czynszem, co strasznie zdenerwowało właściciela. Tylko czeka na pretekst, żeby nas wyrzucić i wynająć mieszkanie za wyższą stawkę.
– Nie ma o czym mówić. Potraktujmy to jako niezobowiązującą pogawędkę, zgoda?
W oczach Karen błysnęły łzy, po chwili pociekły jej po policzkach. Otarła je niecierpliwie.
– Pani Decatur, nie wiem, jak dziękować. Naprawdę nie wiem.
– Po pierwsze, mów do mnie po imieniu. I jak na razie nie dziękuj. Najpierw zobaczmy, czy uda się znaleźć rozwiązanie, które zadowoli obie strony.
Nie przypuszczała, żeby był z tym jakiś problem. Gdy Dana Sue pozna sytuację Karen, na pewno jej pomoże. Restauracja prosperowała na tyle dobrze, że zatrudnienie kogoś, kto w razie potrzeby mógłby zastąpić Karen, nie zrujnuje firmy. Zresztą w najgorszym wypadku sama mogłaby ją zastąpić. Już nieraz tak bywało, gdy Dana Sue przeżywała trudne chwile.
Praca z Erikiem miała swoje zalety. To jedyny mężczyzna, który nie czuł się przy niej onieśmielony. Podobało jej się to, choć zarazem nieco frustrowało.
Lubiła krojenie i siekanie, te zajęcia wykonywane pod czujnym okiem mistrza naprawdę ją uspokajały. Po ciężkim dniu w sali sądowej rozładowywała stres, wyobrażając sobie, że na desce leży oporny świadek czy zrzędliwy sędzia. Dziś chętnie by posiekała na drobne kawałeczki sędziego Rockinghama, Brada i jego adwokata.
– Jutro pracujesz?
– Jeśli opiekunka przyjdzie, to jestem od dziesiątej do siódmej, aż minie wieczorny szczyt.
– Pogadam z Daną Sue, ustalę termin i dam ci znać. Będzie dobrze, Karen, zobaczysz. Masz moje słowo.
Nawet gdyby przyszło jej zastąpić ją w kuchni. Zrobi wszystko, by Karen nie straciła pracy. Może nawet spróbuje dobrać się do jej byłego mężulka. Wprawdzie Karen o to nie prosiła, ale chętnie zrobi coś dla innych.
Karen wyszła z kancelarii przepełniona nadzieją. Może jeszcze nie wszystko stracone? Znała Helen, wiedziała, jak bardzo jest oddana ludziom, którzy powierzyli jej swoje sprawy. Dana Sue, perfekcjonistka jakich mało, przy niej mogła uchodzić co najwyżej za nieco ekscentryczną.
Weszła do nieciekawego domu, w którym wynajmowała dwupokojowe mieszkanko, i zapukała do sąsiadki. Frances Wingate, pani dobrze po osiemdziesiątce, choć nigdy by się do tego nie przyznała, zgodziła się przez kilka godzin zaopiekować dziećmi. Zarówno pięcioletnią Daisy, jak i trzyletniego Macka rozpierała energia. Wprawdzie córeczka lubiła rysować i oglądać książeczki, a synek zwykle przesypiał godzinkę, jednak chwile spokoju nie trwały długo. Już stojąc w drzwiach, Karen usłyszała płacz Macka.
– Ty dzidziu! Zobacz, co zrobiłeś z moim rysunkiem! – krzyczała Daisy.
Karen popatrzyła na Frances ze skruchą.
– Przepraszam, że tak długo to trwało.
– Nic się nie stało. – Starsza pani wcale nie wyglądała na wykończoną. – Dopiero co zaczęli. Mack obudził się minutę temu i pobiegł zobaczyć, co robi Daisy. Porwał jej rysunek, to miał być prezent dla ciebie. Właśnie chciałam zawołać ich na mleko i ciasteczka, żeby załagodzić sprzeczkę. Może też dasz się namówić? Ciasteczka z czekoladą, dziś rano pieczone.
– Nie masz już dość tych rozrabiaków? Pewnie marzysz o chwili ciszy i spokoju.
– W moim wieku za takimi rzeczami aż tak się nie tęskni. Lubię być z dziećmi. Przypominam sobie, jak moje były takie małe, choć trudno uwierzyć, że minęło już tyle lat. Moje prawnuki są starsze od tej dwójki. No wejdź, usiądź na chwilę. Dam im, co trzeba, a potem w spokoju sobie pogadamy.
Frances podreptała do kuchni, a Karen ruszyła do salonu. Dzieci wciąż się kłóciły. Gdy Daisy spostrzegła mamę, rzuciła się w jej kierunku, wyciągając rączki.
– Mamusiu! Mack porwał rysunek, który miał być dla ciebie – powiedziała płaczliwie, w jej oczach lśniły łzy.
Dziewczynka robiła się coraz cięższa, ale Karen wzięła ją na ręce i przytuliła do piersi.
– Skarbie, on ma dopiero trzy latka. Na pewno nie chciał porwać twojego rysunku.
– Ale go popsuł – załkała Daisy.
– Narysujesz drugi, jeszcze ładniejszy – pocieszyła ją. – Umiesz pięknie rysować.
Mack złapał ją za nogę, szlochając rozpaczliwie.
– Mama! – zawodził. – Na rączki!
Ból zaczynał pulsować jej w głowie. Trzymając córeczkę, usiadła przy stole. Posadziła Daisy na jednym kolanie, na drugim synka. Urażona córka zaczęła się wyrywać.
– Poczekaj – stanowczo rzekła Karen. – Porozmawiajmy.
– On jest dzidziuś – gniewnie stwierdziła dziewczynka. – On nigdy nie słucha.
– No właśnie – podchwyciła Karen. – Mack jest malutki i nie rozumie, że coś jest dla ciebie ważne. Ty jesteś starszą siostrzyczką, dlatego sama musisz pilnować swoich rzeczy, żeby ci ich nie popsuł. Postarasz się tak robić?
– Dobrze – przystała z rezygnacją.
– Kto ma ochotę na mleko i ciasteczka? – zawołała Frances.
Dzieci błyskawicznie zeskoczyły z kolan mamy i z dzikim pędem rzuciły się do kuchni. Przepadały za ciasteczkami Frances, wolały je nawet od wymyślnych deserów, które Karen czasami przynosiła z restauracji.
– A może urządzimy sobie piknik? – zaproponowała Frances. – Na podłodze rozłożymy obrus, dam wam mleko i ciasteczka.
– Uwielbiam pikniki! – zawołała Daisy.
– Ja też – rozpromieniła się Frances. – A wiecie, dlaczego pikniki w domu są takie fajne?
– Dlaczego? – zapytała Daisy.
– Bo nie ma mrówek.
Dziewczynka zachichotała.
Karen pomogła rozłożyć plastikowy obrus w biało-czerwoną krateczkę i postawiła na nim talerz z ciastkami.
– Dla każdego po dwa. – Frances włączyła telewizor i podała pilota Daisy. – Poszukaj tego programu z kreskówkami, co go tak lubicie.
To był dodatkowy powód, dla którego dzieciaki uwielbiały przychodzić do Frances. W domu nie było kabla, jedynie trzy główne programy i jeden lokalny, na którym szły same powtórki.
– To ich na chwilę zajmie – powiedziała z uśmiechem. – Zaparzyłam herbatę. Usiądź, zaraz ją przyniosę.
– Pomogę ci.
– Siedź. Jak nie będę sobie dawać rady, zamieszkam w domu seniora na końcu ulicy.
Wiedziała, że z Frances nie ma co dyskutować. Była uparta i niezależna. Może dlatego tak fantastycznie się trzymała. Jej dzieci wpadały do Karen, by się upewnić, czy mama dobrze sobie radzi, ale starsza pani tryskała energią. Udzielała się w kościele, regularnie chodziła do biblioteki, do niedawna pracowała jako wolontariuszka w szpitalu, odwiedzała samotnych i potrzebujących.
Jej mieszkanie było przytulne i miłe, pełne bibelotów i pamiątek przeszłości. Każda z tych rzeczy miała swoją historię. Dzieci, nawet Mack, nauczyły się, że niczego nie można dotykać, jedynie oglądać. Raz zdarzyło się wprawdzie, że niechcący coś zostało stłuczone, lecz Frances zbyła to komentarzem: „Jedna rzecz mniej do odkurzania”.
Nalała herbaty i badawczo popatrzyła na Karen.
– Jesteś spięta. Spotkanie nie poszło po twojej myśli?
– Poszło lepiej, niż się spodziewałam, ale najważniejsza rozmowa odbędzie się jutro. Prawniczka, z którą się konsultowałam, uważa, że powinnyśmy usiąść z moją szefową i poszukać rozwiązania. Ona jest dobrej myśli, ja mniej.
– Chyba nie obawiasz się, że Dana Sue cię zwolni? – z niedowierzaniem rzekła Frances.
– Wcale bym się jej nie dziwiła.
– Skarbie, Dana Sue to wspaniała kobieta. Nie wyrzuci człowieka z pracy tylko dlatego, że mu się coś nie układa. Wiesz, że uczyłam ją, gdy była w drugiej klasie? – Zmarszczyła twarz w uśmiechu. – Ależ była z niej łobuzica! Twoja Daisy przy niej to aniołek.
– Niemożliwe! – roześmiała się Karen.
– Dobrze poznałam jej rodziców, ją też. Do dziś mi o tym przypomina, gdy wpadam do niej na lunch. Mówi, że potem już nikt nie zdołał utrzymać jej w ryzach. Porozmawiam z nią, jeśli myślisz, że to coś pomoże.
– Pomoże mi tylko znalezienie opiekunki, w innym przypadku nie dam rady normalnie pracować.
Frances popatrzyła na nią ze smutkiem.
– Chętnie bym z nimi została, ale nie czuję się na siłach. Z Daisy pewnie bym sobie poradziła, ale na ganianie za Mackiem jestem za stara.
– Bywają dni, kiedy też czuję się na to za stara – wyznała Karen. – Naprawdę jestem ci strasznie wdzięczna, że czasem się nimi zajmujesz. O nic więcej nawet bym nie śmiała cię prosić.
Frances popatrzyła na nią ze współczuciem.
– Miałaś jakieś wieści od ich ojca? Przysłał pieniądze?
Karen pokręciła głową. Już na samo wspomnienie, jak Ray zostawił ją i dzieci na pastwę losu, dostawała i furii, i migreny.
– Nie chcę o tym myśleć – odparła gorzko. – Najważniejsza jest praca. Na niej muszę się skupić, bo inaczej wylądujemy na ulicy.
– W razie czego przeprowadzicie się do mnie – oznajmiła Frances. – Nie zostaniecie bez dachu nad głową. Tym się nie martw.
– To wykluczone.
– Nie mów tak. Musimy sobie pomagać. Nie dam rady zajmować się dziećmi przez cały dzień, ale zapewnię wam ciepły kąt.
Przez chwilę Karen nie mogła wydobyć z siebie słowa. Modliła się, by nie doszło do sytuacji, w której musiałaby skorzystać z propozycji Frances, lecz była do głębi poruszona. Jeszcze nikt nie okazał jej tak wiele serca. Helen też wyciągnęła do niej rękę, obiecała walczyć o jej posadę. Od rana zżerał ją lęk o przyszłość. Teraz zaczynała kiełkować w niej nadzieja.ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy ostatni klient opuścił gabinet, dochodziła siódma. Barb wyszła do domu dobrą godzinę temu. Helen zgasiła światło i zamknęła kancelarię. Kolejny dzień minął.
Wyszła na ulicę. Iść do pustego domu, czy może wpaść do restauracji Dany Sue, zjeść porządny posiłek i zamienić kilka słów z przyjaciółką? Słodkie Magnolie, jak nazywano je w szkolnych czasach, ostatnio miały coraz mniej okazji do pogaduszek. A tego Helen bardzo brakowało. Wprawdzie Barb umówiła je na jutro, ale dobrze byłoby przygotować grunt do rozmowy z Karen.
Restauracja jak zwykle była pełna gości. Choć Serenity liczyło zaledwie trzy i pół tysiąca mieszkańców, Dana Sue nie mogła narzekać na brak klientów. Serwowane u niej potrawy cieszyły się zasłużoną sławą, a entuzjastyczne recenzje krytyków kulinarnych ściągały do miasteczka tłumy gości.
Stojąca przy wejściu Brenda uśmiechnęła się do Helen.
– Za kilka minut zwolni się stolik. Zechce pani poczekać?
– Nie ma sprawy. Dużo ryzykuję, zaglądając do kuchni?
– Jest pani gotowa zakasać rękawy i wziąć się do roboty? Dana Sue i Erik mają dziś prawdziwe urwanie głowy. Od tej ostatniej recenzji codziennie mamy straszny młyn, ludzie pchają się drzwiami i oknami. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie zatrudnić więcej osób. Ja i Paul ledwie się wyrabiamy z obsługą gości, choć pomagają nam chłopcy z kuchni. Aha, dania dnia już wyszły z godzinę temu.
– Dobrze wiedzieć. – Ruszyła do kuchni.
Już od progu zauważyła przyjaciółkę. Dana Sue właśnie nakładała kolejne porcje na talerze. Zręcznie je udekorowała i przeniosła na blat do odbioru.
Na widok Helen odetchnęła z ulgą.
– Wkładaj fartuch – zarządziła. – Musisz nam pomóc, bo mamy istne piekło.
– Na moje oko powinnaś mieć więcej ludzi. A gdzie Erik? – Zdjęła żakiet i sięgnęła po fartuch.
– Tuż za tobą – odpowiedział głęboki męski głos. – Uważaj, bo mam pełne ręce.
Odwróciła się. Erik niósł tacę wyładowaną świeżo upieczonymi ciastami. Poczuła słodki aromat wanilii, cynamonu i brzoskwiń.
– Odrobinkę tych pyszności, a przez cały wieczór będę harować jak wół – powiedziała błagalnym tonem.
Erik wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Dostaniesz całe ciasto, ale później, teraz nie ma czasu na jedzenie. Przygotuj mi porcję sosu do ryby, z mango i papai. – Popatrzył na jej kosztowną jedwabną bluzkę. Ciuszek od znanego projektanta wart dwieście dolarów. – Zdajesz sobie sprawę, że to od razu pójdzie do czyszczenia?
Helen wzruszyła ramionami. Miała jeszcze z tuzin takich bluzek. Niewielka strata.
– To bez znaczenia.
Erik popatrzył na nią ciepło.
– Właśnie to mi się w tobie podoba. Ostra pani prawnik, która w sądzie walczy na noże, tak przynajmniej o tobie mówią, ale pod tą maską kryje się złote serce. Gdy przyjaciółka jest w potrzebie, na nic się nie oglądasz, tylko śpieszysz z pomocą.
Nie spodziewała się po nim takiego komplementu. Erik, zazwyczaj małomówny, nieraz zaskoczył ją celną uwagą. Ciekawił ją jako człowiek.
Puściła do niego oko.
– Jestem spokojna, bo sądząc po dzisiejszym obłożeniu, Dana Sue zrefunduje mi tę bluzkę.
– No nie, nie mów tak! Nie rozwiewaj mych złudzeń. Pamiętasz, jak się robi ten sos?
– Nie, ale zaraz znajdę przepis. Nim się obejrzysz, wszystko będzie gotowe. Nie musisz nade mną stać.
– Akurat! – zaśmiała się Dana Sue. – Już to widzę. Nie spuści cię z oka, skoro ma okazję kogoś nadzorować.
Helen zabrała się do roboty, od czasu do czasu zerkając na Erika. Podziwiała jego zręczność, opanowanie i wprawę, z którą szykował kolejne potrawy. Do „Sullivan's” przyszedł prosto po szkole. Początkowo pracował jako cukiernik, ale szybko okazało się, że jest naprawdę świetny. Kilka tygodni temu Dana Sue oficjalnie mianowała go swoim zastępcą.
Był mężczyzną koło czterdziestki, bystrym, miłym w obejściu i absolutnie lojalnym w stosunku do Dany Sue. Gastronomią zainteresował się dość późno, zapewne była dla niego odskocznią od poprzedniego zawodu. Skończył Atlanta Culinary Institute i stał się świetnym fachowcem. Do tego miał ujmujący charakter, a także był atrakcyjnym mężczyzną. Helen nie tylko uwielbiała jego wypieki, zdarzało się jej również łakomie patrzeć na muskularny tors i zręczne dłonie Erika, co zresztą bardzo ją dziwiło, jako że silni, wysportowani mężczyźni nigdy nie byli w jej typie. Pociągali ją uładzeni profesjonaliści z najwyższej półki.
Przez kolejne dwie godziny pracowała, aż furczało. Przydzielano jej najprostsze prace, ale nie protestowała. Lubiła ten zamęt i zgiełk, harówkę na najwyższych obrotach, wszystko w biegu, stres i napięcie. Gdyby tak samo było w domowej kuchni, może nawet nauczyłaby się gotować. Na razie jej umiejętności ograniczały się do jajecznicy, oczywiście jeśli nie zapomniała kupić jajek. Za to wspaniale przyrządzała margaritę, bo w czasie studiów podczas wakacji pracowała jako barmanka w „Hiltonie”. Dostawała niezłe napiwki, nawiązała świetne znajomości i wiele nauczyła się na temat ludzkiej natury.
Wreszcie wydano ostatnie potrawy i w sali zostało tylko kilkoro gości. Helen padała ze zmęczenia. Nie czuła nóg i umierała z głodu.
– Idźcie odpocząć. – Erik wypchnął Danę Sue i Helen na salę. – Za kilka minut przyniosę wam jedzenie.
– Pod warunkiem, że też z nami usiądziesz – oznajmiła Dana Sue. – Przez cały wieczór nie miałeś chwili wytchnienia.
– Zaraz do was przyjdę. Idźcie odpocząć, a Helen niech ściągnie te idiotyczne koturny.
Zrobiła lekko urażoną minę i wyciągnęła nogę obutą w seksowne nic na wielkich obcasach. Obuwie to była jej słabość.
– Co ci się nie podoba w moich sandałkach?
Erik popatrzył na jej pomalowane różowym lakierem paznokcie, powoli przesunął wzrokiem wyżej, aż do brzegu spódnicy.
– Jako facet jestem za, lecz jako ktoś, kto widział, jak balansujesz na tych szczudłach przez ostatnich kilka godzin, powiem tylko, że nie nadają się do noszenia przez długi czas.
Udobruchał ją tym stwierdzeniem.
– Jest w tym trochę racji – powiedziała z uśmiechem. – Jeśli zamierzasz częściej zaganiać mnie do pomocy, to może powinnam przynieść tu sobie tenisówki na zmianę.
– Tenisówki? Masz coś takiego? – teatralnie zdumiała się Dana Sue.
– Daj spokój. A niby w czym ćwiczę?
– Rozumiem. Masz na myśli te, które zamówiłaś przez internet, oczywiście w kolorach dopasowanych do stroju na siłownię.
Erik nie krył rozbawienia.
– Tenisówki z marketu ci nie odpowiadają?
Helen skrzywiła się pogardliwie.
– Takie ma każdy. – Spojrzała na przyjaciółkę. – Chodźmy. Nie będę dyskutować na te tematy z facetem w wytartych dżinsach i poplamionym T-shircie, który nie ma pojęcia o modzie, choć uważa, że jest niebywale seksowny.
Erik zachichotał.
– Dla mnie najważniejsze jest to, jak sobie radzi z patelnią i garnkami.
Dana Sue puściła oko do swego zastępcy i pociągnęła Helen na salę, gdzie usiadły w dyskretnie odseparowanej loży.
Helen z westchnieniem zrzuciła z nóg sandałki.
– Tylko ani słowa Erikowi. Naprawdę nie da się w nich długo chodzić. Na tańce odpadają.
– Za to wygląda się w nich rewelacyjnie – ze śmiechem podsumowała Dana Sue. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio takie włożyłam. Na tych obcasach skręciłabym sobie kark.
– Pożyczę ci je, jak będziesz chciała zbić Ronniego z nóg.
Dana Sue rozjaśniła się.
– Nie muszę. Nie ma znaczenia, co włożę. Jest we mnie wpatrzony jak w obrazek. I postaram się, żeby tak zostało na najdłuższe lata. A nawet jeśli to zauroczenie minie, zrobię wszystko, by nasze małżeństwo przetrwało.
– W życiu bym nie pomyślała, że powiem coś takiego po tym, jak znowu się zeszliście. Wiesz, zazdroszczę ci.
– Więc czemu w ogóle się nie starasz? Kiedy ostatni raz byłaś na randce? Mam na myśli prawdziwą randkę, a nie dyskusję z koleżką po fachu.
– Chronicznie brak mi czasu! Praca, wciąż nowe sprawy, ludzkie dramaty – gwałtownie broniła się Helen. – Poza tym klub, ćwiczenia na siłowni – zarzucała przyjaciółkę słowami. – Nie mam choćby pięciu minut luzu.
– Tak mówisz? – Dana Sue popatrzyła na nią sceptycznie. – Właśnie spędziłaś ponad dwie godziny w mojej kuchni. Akurat starczyłaby na dobrą randkę.
Helen wzruszyła ramionami.
– To co innego. Mam frajdę. I jestem na luzie.
– Tak? Przecież Erik przez cały czas dyryguje, co i jak masz robić. Dwóch kandydatów na kuchcików, którzy przyszli na próbę, od razu dało nogę.
– Erik jest perfekcjonistą. Cenię takie podejście. Zresztą ty i on to co innego. Ja nie mam tyle do stracenia, pomagam z doskoku. Co mi grozi, jeśli coś zawalę?
– Wtedy zabronię ci wstępu do kuchni, choć co zrobi Erik, to jego sprawa. A właśnie, przyszłaś dziś z jakiegoś powodu, czy może liczyłaś, że zaprzęgniemy cię do roboty?
– Szczerze mówiąc, chciałam zamienić z tobą kilka słów.
– Na jaki temat?
– Chodzi o Karen.
Dana Sue zrobiła wielkie oczy.
– Chcesz porozmawiać ze mną o Karen? To dlatego Barb umówiła nas na jutro… Myślałam, że w sprawie klubu. – Podniosła rękę. – Poczekaj, Erik już niesie nam jedzenie. Skoro chodzi o Karen, to on również będzie zainteresowany. I powinien wziąć udział w jutrzejszym spotkaniu.
Erik postawił na stole pięknie ugarnirowane porcje ryby z owocowym sosem, dzikim ryżem i glazurowanymi marchewkami.
– A moje ciasto? – z miejsca dopytała Helen.
– Dostaniesz, jak oddasz pusty talerz – droczył się Erik, siadając obok niej. – Ciasto to nagroda.
– Kto tak powiedział? – Naburmuszyła się.
– Szef kuchni. No już, bierz się do jedzenia. – Gdy sięgnęli po widelce, Erik spytał: – O czym rozmawiałyście? Obie miałyście strasznie poważne miny.
– O Karen – ponuro odparła Dana Sue. Wzięła do ust kolejny kęs. – Helen wywołała temat.
Erik badawczo spojrzał na Helen.
– Co masz z nią wspólnego? – zapytał podejrzliwie.
– Przyszła dziś do mnie. Obawia się, że straci pracę.
Dana Sue i Erik wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Helen westchnęła.
– Widzę, że jest coś na rzeczy. Chodzi o jej absencję?
Dana Sue pokiwała głową.
– Trudno mi zdecydować się na taki krok, ale nie mam wyjścia. Nie może być tak, że ona co i rusz dzwoni, że nie może przyjść do pracy. I tak się ledwie wyrabiamy, a na niej zupełnie nie można polegać.
– Wiesz, dlaczego nie przychodzi?
– Z powodu problemów z dziećmi – rzekł Erik.
– Szczerze jej współczuję – powiedziała Dana Sue. – Jednak to jest praca, a przez Karen wszystko się sypie. Nie może tak być, że jej obowiązki spadają na mnie i na Erika. Muszę mieć osobę, na której mogę polegać. – Na jej twarzy odmalował się niepokój. – Chce mnie oskarżyć? Dlatego się do ciebie zwróciła?
– Nie. – Helen odłożyła widelec. – Wie równie dobrze jak my wszyscy, że nie mogłabym jej reprezentować. Przyszłą do mnie po poradę, a to zupełnie inna sprawa. Uważam, że powinnyśmy się spotkać i poszukać wyjścia, które zadowoli obie strony.
– Stawiasz Danę Sue w trudnej sytuacji – pośpieszył z odsieczą Erik. – Helen, mówiąc wprost, ona jest pod ścianą.
– Wiem, ale Karen również. Nie mamy do czynienia z nieodpowiedzialną panienką, która bimba sobie na pracę. Poświęciliście dużo czasu, żeby ją przyuczyć. Niech przedstawi wam swoje racje. Może uda się coś wymyślić.
Erik nie wyglądał na przekonanego, lecz Dana Sue stwierdziła z namysłem:
– Okej, spróbujmy.
– Dzięki. – Helen spojrzała na Erika. – A ty na razie powstrzymaj się od ocen, dobrze?
– Postaram się, ale mówiąc szczerze, jakoś tego nie widzę. Chcę być przy tej rozmowie. Nie rozumiem, dlaczego stanęłaś po stronie Karen, a nie twojej przyjaciółki.
– Nie staję po niczyjej stronie – odparowała Helen. – Chodzi o negocjacje, znalezienie rozwiązania, w którym nie ma przegranych.
– Co Danie Sue z tego przyjdzie?
– Utrzyma świetną pracownicę. – Wciąż mówiła spokojnym głosem, choć podejście Erika bardzo ją wkurzyło. Zupełnie jakby był jedynym opiekunem Dany Sue. Po pierwsze nikogo takiego nie potrzebowała, bo świetnie dawała sobie radę sama, a po drugie zawsze stała przy niej, nim jeszcze Erik się pojawił. – Przecież wiesz, że Karen naprawdę jest dobra. Sam często to mówiłeś.
– Co z tego, skoro nie raczy pojawiać się w pracy?
– To już przesada! – Co za bezduszny facet, dodała w duchu Helen.
– Przestańcie – mitygowała Dana Sue. – Erik, chodzi o spotkanie, to nie jest żadne poświęcenie z naszej strony. Helen ma rację. Karen, gdy już tu jest, świetnie się sprawdza.
– Oby tylko twoja najlepsza kumpela nie przymusiła cię do czegoś, co zaszkodzi restauracji.
– Nigdy nikogo do niczego nie przymusiłam. – Helen, choć głodna jak diabli, całkiem straciła apetyt.
– Tak? – z przekąsem spytał Erik. – A czyj to był pomysł, by przegonić jej męża na cztery wiatry? Pięknie to posłużyło ich córce, prawda?
Dana Sue popatrzyła na niego z przyganą.
– Erik, to dawne dzieje. Annie jest w dobrej formie, Ronnie i ja też.
– Ale nie dzięki niej.
Helen patrzyła na niego z niedowierzaniem. Dana Sue chciała coś powiedzieć, ale nie dopuściła jej do głosu.
– Sama potrafię się bronić. – Popatrzyła na Erika. – Nie było cię wtedy w Serenity. Nie wiesz, co trzeba było zrobić.
– To prawda. – Spojrzał na nią z napięciem. – Przyjechałem w chwili, gdy Annie wylądowała w szpitalu i wszystko nagle zaczęło się walić.
– To nie była moja wina – stanowczo stwierdziła Helen.
– Na pewno? Zapadła na anoreksję, bo poczuła się porzucona przez ojca. A może coś mi się pomyliło? – zadrwił gorzko. – Ty do tego doprowadziłaś!
– To zbytnie uproszczenie – weszła mu w słowo Dana Sue, lecz nawet na nią nie spojrzeli.
Helen przysunęła się jeszcze bliżej Erika.
– O co ci chodzi?
– Po prostu mówię, jak jest.
– Idź do diabła! – Szturchnęła Danę Sue, by zrobiła jej przejście, i złapała spod stolika sandałki. – To do jutra. – Z kwaśną miną spojrzała na Erika. – Proponuję, żebyś darował sobie to spotkanie.
– Nie ma mowy. Ktoś musi trzymać rękę na pulsie, żeby zwyciężył zdrowy rozsądek.
– Masz na myśli siebie? Co ty na to, Dano Sue?
– Nie wierzę własnym uszom. Co w was wstąpiło?
– Tak działa na mnie ta przemądrzała pani adwokat.
– A na mnie tak działają zadufani w sobie faceci, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy. – Zagotowała się, widząc jego taksujące spojrzenie. – A nie zjedli nawet jednej szarej komórki.
– Aha, czyli już nie chcesz ciasta, bo ja je upiekłem.
Tu ją miał. Przez cały wieczór cieszyła się na łasuchowanie, lecz duma… Och, jak ocalić honor i zarazem zadowolić żołądek?
– Do pieczenia rozumu nie trzeba – rzekła gderliwie i chyłkiem posunęła do kuchni.
Porwała z blatu ciasto, powąchała, rozkoszując się cudownym zapachem. W dzikim zapamiętaniu sięgnęła po widelec i nabrała porządną porcję. Jeszcze jeden kęs, Erik i tak się nie dowie. Z rozanieloną twarzą wyszła z ciastem na salę, ujrzała Erika… i z całej tej okropnej konfuzji rzuciła w niego jego kulinarnym dziełem.
Dana Sue zamarła na moment, a potem ryknęła śmiechem. Helen patrzyła, jak ciasto opada na podkoszulek Erika. Była tym tak zaabsorbowana, że nie spostrzegła błysku w jego oczach.
Nim zdążyła się cofnąć, Erik starł z twarzy resztki ciasta, pochwycił ją w ramiona i przywarł do jej ust.
Od razu wiedziała, że nie zapomni tego pachnącego brzoskwiniami pocałunku. W dodatku to wszystko działo się na oczach zafascynowanej Dany Sue i kilku zapóźnionych gości. Jutro całe miasteczko będzie huczało od plotek. Helen Decatur, prawniczka wyciągająca ludzi z kłopotów, sama wpadła w niezłe tarapaty.
Nie miał pojęcia, co go opętało. Kiedy oderwał od niej usta, zażenowany spojrzał na Danę Sue i skrył się w kuchni. Musiał w samotności zastanowić się, co najlepszego zrobił. Dlaczego najpierw tak się jej czepiał, a potem skradł buziaka?
Helen jest przemądrzała i zbyt pewna siebie, lecz jednocześnie to partnerka biznesowa i przyjaciółka jego szefowej. W dodatku wiele razy, gdy sytuacja zaczynała ich przerastać, zakasywała rękawy i pracowała w kuchni.
No właśnie, może na tym polega problem. Bo pozory mylą. Helen jest chłodna, opanowana, ubrana w szpanerskie ciuchy, ale to tylko zewnętrzna maska. W istocie jest osobą wrażliwą i otwartą na innych, zawsze gotową pośpieszyć z pomocą. W kuchni wykonywała polecenia bez słowa sprzeciwu, w dodatku perfekcyjnie. Jest też absolutnie uczciwa. Prawdę mówiąc, naprawdę ją polubił, mimo że potrafiła zajść mu za skórę. Prowokował ją, choć przecież doskonale wiedział, że zawsze trzymała stronę Dany Sue i nigdy jej nie zawiedzie.
Droczył się z nią, tak bywa. Ale co mu strzeliło do głowy, żeby ją pocałować? Przeholował. Będzie musiał się za to pokajać.
Choć oddała mu pocałunek, i to jak! Z takim żarem i pożądaniem, że aż go to poraziło. Z tego wszystkiego musiał uciec do kuchni. Ostatni raz tak zwiewał, gdy w trzeciej klasie Susie Mackinaw cmoknęła go w policzek na oczach rozbawionych kolegów.
Nalał sobie kawy i zaczął sprzątać kuchnię. Nie, to nie tak. Uciekał od kobiet od czasu, gdy jego żona zmarła przy porodzie. Jako ratownik medyczny zdawał sobie sprawę z zagrożenia, gdy zaczęła przedwcześnie rodzić i dostała krwotoku. Był z nią w karetce, kiedy na sygnale jechali do szpitala. Zdawało mu się, że to trwało wieczność. Nim znaleźli się na izbie przyjęć, wiedział, że już jest za późno. Samantha straciła mnóstwo krwi, słabła w oczach. Dziecko urodziło się zbyt wcześnie, by można je było uratować.
Czuł się tak, jakby wyrwano mu serce. Stracił wiarę w sens tego, co dotąd robił. Skoro nie zdołał ocalić żony, to jak pomoże innym?
Wziął miesiąc zwolnienia i z rozpaczy pił na umór. Potem poszedł do szefa i złożył wymówienie. Gabe Sanchez próbował przemówić mu do rozumu, sugerował terapię, jednak Erik nieodwołalnie skreślił zawody związane z medycyną.
Był wtedy w takim stanie, że niewiele brakowało, by stoczył się na samo dno. Bree, przyjaciółka zmarłej żony, podsunęła mu pomysł, by poszedł do szkoły gastronomicznej. Uznał to za bzdurę, lecz Bree, wspomagana przez męża, w końcu dopięła swego.
– Nie znam nikogo, kto tak radzi sobie w kuchni jak ty – przekonywała. – W dodatku lubisz to. Chociaż spróbuj, przynajmniej oderwiesz się od bolesnych wspomnień. Może otworzysz restaurację albo firmę cateringową? A jeśli nie, to od czasu do czasu przyjdziesz do nas coś ugotować. Najważniejsze, żebyś zaczął myśleć o przyszłości. Samantha wcale by nie chciała, żebyś się tak zatracał w rozpaczy.
Machnąłby na to ręką, gdyby kilka dni później Bree nie przyniosła mu formularza i nie przypilnowała, by go wypełnił. Potem zapakowała zgłoszenie, dołączyła czek i zaniosła na pocztę.
– Potraktuj to jako prezent ode mnie i od Bena – powiedziała. – Gdy już dorobisz się swojej knajpki, będziesz zapraszać nas na rocznicowe kolacje.
Po kilku tygodniach przyszło zawiadomienie, że został przyjęty. Erik szybko zorientował się, że właśnie tego było mu trzeba. Nim skończył studia, nie pojmował, jak mógł wiązać przyszłość z inną profesją.
Jego specjalnością były wypieki, natomiast Dana Sue szukała cukiernika. Początkowo miał wątpliwości, czy przenieść się z Atlanty do niewielkiej mieściny, lecz kiedy zobaczył Serenity i „Sullivan's”, zmienił zdanie. Miasteczko go oczarowało, ujrzał tu szansę na oderwanie się od przeszłości. Podobała mu się restauracja, zaimponowała mu Dana Sue, która postawiła sobie za cel ożywienie podupadłej Serenity.
Przez chwilę miał nadzieję, że kontakty z Daną Sue nabiorą bardziej osobistego charakteru, lecz szybko zrozumiał, że nadal kochała byłego męża.
Wrósł w nowe otoczenie. Dana Sue, jej córka, a nawet Karen stały się jego nową rodziną. Helen zapewne uważa go teraz za bezlitosnego drania, ale tylko starał się oszczędzić szefowej następnych stresów.
Helen jest twarda, nie potrzebuje obrońców. Tym bardziej niepojęte, czemu tak znienacka ją pocałował. Zawsze uważał siebie za obrońcę uciśnionych, ale ona nie szukała pocieszenia.
Hm, może musiało dojść do tego pocałunku. To niesamowita kobieta, choć stanowczo zbyt skryta i pewna siebie. Przeciwieństwa czasami tak działają na siebie, że dochodzi do wybuchu. Ma to już za sobą, napięcie opadło. I duża szansa, że powtórki nie będzie.
Cieszył się, że znalazł racjonalne wytłumaczenie dla tego dziwnego zdarzenia, kiedy do kuchni weszła Dana Sue. Stanęła obok niego przy zlewozmywaku.
– No i co z tym buziakiem? – zagaiła.
– Ot, taki impuls – mruknął lekceważąco.
– Ten impuls szykował się od jakiegoś czasu. Za każdym razem, gdy jesteście razem, coś czuje się w powietrzu.
– Masz rację, takie swoiste napięcie.
– Erotyczne, mówiąc dokładniej – sprecyzowała z błyskiem w oku. – Czemu dotąd nic nie robiłeś w tej sprawie?
– Ja i Helen? – Erik przewrócił oczami. – Zwariowałaś?
– Raczej nie. Jesteś niesamowitym facetem. Ona jest niesamowitą kobietą. Oboje zasługujecie na kogoś wyjątkowego.
– Nie wiem, jak Helen, ale ja nie zamierzam się z nikim wiązać.
– Nie tak dawno mówiłeś coś innego.
– Aż wreszcie zrozumiałem, że nie mam u ciebie żadnych szans – odparł z uśmiechem.
– Nie zwiedziesz mnie. Jeśli lubisz wyzwania, to Helen nadaje się jeszcze lepiej niż ja. Pomyśl, ile trzeba zachodu, żeby zmieniła zdanie.
– A jeśli to zrobi? Powiem, że to była tylko zabawa?
– Zgłupiałeś? Zakochasz się w niej po uszy i ożenisz się.
– Jakoś tego nie widzę. Nie potrafię wyobrazić sobie jej szykownych łaszków wiszących w szafie obok moich dżinsów.
– Po tym dzisiejszym buziaku ja to widzę. A mając w pamięci ten słodki obrazek, jak Helen stąd zwiała, ona chyba też.
– Daj spokój z tymi babskimi intrygami. To twoja przyjaciółka, tym bardziej powinienem trzymać się od niej z daleka.
– Dlaczego? Masz moje błogosławieństwo, więcej, zachęcam cię do tego.
– A jeśli ktoś źle na tym wyjdzie? Zostanie ze złamanym sercem? Rozwali mu się życie? Czyją wtedy weźmiesz stronę?
– Tak się nie stanie – odparła po namyśle.
– Skąd to wiesz? Widzisz przyszłość?
– Nie, ale wierzę w was. Między wami iskrzy. Coś takiego nie zdarza się często, uwierz mi. Nie zmarnuj tego.
– Mam inne zdanie.
– Cóż, zobaczymy. Może jednak zdołam cię namówić. Albo Helen. Najważniejsze, żeby jedno z was dało się przekonać.
– Nie masz na to wpływu – zareplikował, choć w głębi duszy wiedział, że to tylko słowa. Musiał naprawdę mieć się na baczności.
Cholera. To jutrzejsze spotkanie. Znów znajdzie się obok Helen i Dany Sue, a wspomnienie tego pocałunku wciąż jest takie świeże.