Cena odkupienia - ebook
Cena odkupienia - ebook
Królestwo Halworu to kraina, w której kryją się potwory rodem z sennych koszmarów. Strzygi, dybuki, południce oraz inne stworzenia czyhające na nieszczęśników, których los lub własna głupota zwiodły na manowce, prosto ku zgubie.
W tym świecie dwóch przyjaciół, Dalebor i Rogost, różniących się od siebie jak dzień i noc, próbuje pomóc tym, którzy nie są w stanie sami obronić się przed kłami i pazurami w ciemnościach. Tutaj nie ma jednoznacznych wyborów i prostych dróg. Balansują na granicy honoru i łotrostwa, mierząc się z własnymi demonami.
Witajcie w świecie bogato inspirowanym demonologią oraz wierzeniami ludów słowiańskich. Witajcie w królestwie Halworu. Bądźcie ostrożni. Bardzo ostrożni.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366955394 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
– Wejdź, chłopcze. Nie, nie zasłaniaj wejścia płachtą. Na miłość bogów, jest ukrop na zewnątrz, a ty chcesz pozbawić mnie resztek powietrza! W taki dzień jak ten nie mam ochoty dusić się w ciemnościach.
Wezwana postać przystanęła w progu, wahając się mimo zaproszenia.
– No, żywo! – Starszy mężczyzna, siedzący za pokaźnym stołem, na którym walały się leżące w ogólnym rozgardiaszu papierzyska, mapy oraz cynowe kubki, dał znak ręką, aby ośmielić przybysza. – A więc to ciebie przysyła mi Wilkomlecz?
Postać stanęła sztywno wyprostowana naprzeciw mężczyzny, zasalutowała niezdarnie.
– Rogost stawia się na rozkaz!
Młodzik, bo nowo przybyły nie mógł sobie liczyć na pierwszy rzut oka więcej niż szesnaście, góra siedemnaście wiosen, wyprostował się jeszcze bardziej. Stary parsknął śmiechem.
– Ile lat na służbie? – zapytał, podkręcając wąsa i uśmiechając się przy tym złośliwie.
Chłopak przekrzywił głowę zdezorientowany, zmarszczył brwi.
– Ile? – dopytywał mężczyzna. Znał odpowiedź, ale nie miał za złe Wilkomleczowi, że przysłał mu nieopierzonego mlekosysa. Nie był to zresztą pierwszy raz.
– Jeszcze… Jeszcze nie służyłem w drużynie – odpowiedział z ociąganiem Rogost.
– Jeszcze nie służyłem w drużynie, panie – poprawił go stary. – Tutaj jest królewski hufiec i mimo że przysyła mi ciebie mój serdeczny druh, dyscyplina pozostaje dyscypliną.
– Tak, oczywiście – potaknął skwapliwie młodzik.
– Tak, oczywiście, co?
– Tak, oczywiście, panie.
Mężczyzna bezczelnie lustrował swojego rozmówcę, oceniał, z jakiego kruszcu może być wykuty, i w oczywisty sposób bawił się jego kosztem, dostrzegając rosnące zakłopotanie chłopaka. Po chwili krępującej ciszy uznał, że wystarczy.
– Siadaj. – Wskazał na drewniany zydel o trzech nogach. – Co u Wilkomlecza?
– Nie widziałem go od roku… panie – dodał prędko chłopak. – Z chramu posłano mnie do pana Daromira, na lekcje wojennego rzemiosła.
– Mieczem władasz? – Stary uniósł pytająco brew.
– Tak, panie.
– Włócznią?
– Niezgorzej, panie.
– W szyku, z tarczą?
Zapadła cisza.
– Ano właśnie – podjął mężczyzna. – Czyli w regularnej bitwie będziesz świeży jak ta panna młoda w noc poślubną, czekając, aż pierwszy piechur z piką…
– Umiem za to… – młodzik wszedł mu obcesowo w zdanie, nie bacząc na szarżę, najwyraźniej próbując udowodnić, że nie pozwoli z siebie tak łatwo kpić.
– Gówno umiesz – zrewanżował się stary, nie podnosząc głosu. – Po co tu jesteś, hm? Nie lepiej by ci było rozpalać te wasze ognie mądrości? Modlić się do Barora i bezpiecznie obserwować świat z progu jego kąciny?
– Nie lepiej – odparował naburmuszony Rogost.
– To czego ty właściwie chcesz?
– Służyć królestwu Halworu – odparł natychmiast młodzik, wkładając w swoją odpowiedź tyle pewności, ile tylko zdołał jej w sobie zgromadzić. – Chcę być jego zbrojnym ramieniem, chcę bronić jego granic i poddanych, chcę…
– Dużo chcesz – zbył go mężczyzna. – A królestwu można służyć na różne sposoby, nie tylko z mieczem w dłoni. Ile masz lat?
– Niedługo szesnaście, panie.
– Wiesz, z kim rozmawiasz?
Oczy młodzieńca rozbłysły nagłym blaskiem.
– Kasztelan Mściwój, naczelny dowódca armii Halworu, bohater Wojny Talijskiej, mściciel znad Słupii…
– Stop. – Mężczyzna podniósł dłoń. – Nie po to pytam, by się przed tobą chełpić. Bohater wojny, dobre sobie. Mściciel? Ho-ho, tegom jeszcze nie słyszał, jako żywo. Poza tym nad Słupią to nie była bitwa, tylko zwykła rzeź. Ty chyba nie masz pojęcia, czym zajmuje się żołnierz. Naczytałeś się jakichś dyrdymałów i marzy ci się zabawa w wojenkę, co?
Tak długo patrzył młodemu w oczy, aż ten spuścił wzrok, speszony.
– Splendor? Sława? To ci się roi, co? Pieśń na twą cześć i wianek hożych dziewek, wzdychających na każdy twój ruch i słowo, gotowych na pstryknięcie palcami otworzyć przed tobą swe podwoje, hm?
– Ja tylko… – Ton Rogosta przestał być w najmniejszym stopniu buńczuczny.
– Nie będę ci prawił morałów o tym, czym jest wojna. Taki gołowąs jak ty i tak nie uwierzy staremu, dopóki sam nie przekona się na własnej skórze. Jaka była twoja specjalność w chramie? Czym stary Wilkomlecz kazał ci się parać?
– Historią, panie.
– Chcesz być dziejopisem?
– Nie. – Chłopak stanowczo pokręcił głową. – Chcę widzieć, jak historia tworzy się na moich oczach, z moim udziałem.
Mściwój przyglądał się swojemu rozmówcy jeszcze przez chwilę, po czym wstał zza stołu i ruszył ku wyjściu.
– Twoje prawo. Jak każdego młodego. Mam jedynie nadzieję, że wkrótce nie przyjdzie mi ciebie samego zaliczyć do pocztu dziejów minionych, bo widzisz, historia ma to do siebie, że gdy się tworzy, niestety pędzi nieubłaganie naprzód i świetnie sobie radzi bez naszego udziału. Czy nam się to podoba, czy nie. – Westchnął smutno. – Chodź. Zobaczymy, czy uda nam się z ciebie coś wykrzesać. ■