Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cena prawdy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cena prawdy - ebook

Cykl - Cena prawdy — część druga. Współczesny Wiedeń. W stolicy Austrii porwani zostają czeczeńscy bojownicy służący wcześniej w organizacjach terrorystycznych na terenie Syrii. Prywatny detektyw Albert Mokradło otrzymuje zadanie, aby ich odnaleźć żywych lub martwych.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-187-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II. Runda druga

Ranki po pięćdziesiątce bywają dziwne, szczególnie gdy poprzedniego dnia delikwenta mroźnie przewiało. Zegarek nakłania wskazówkami, by człowiek wygrzebał się już z pościeli, ale mu się zwyczajnie nie chce. Otwarte oczy na powrót ulegają zamknięciu.

Kiedy zaś wreszcie na dobre powieki zostaną podniesione, jak flagi w dzień narodowego święta, stoczenie się z łóżka sabotują pozostałe części ciała. Nogi są niczym z waty, mięśnie rozlazłe, coś potrafi łupnąć, to strzyknąć w krzyżu.

No i ta głowa. Wystarczy, że znajdzie się w pionie, a już skamle żałośnie o solidną dawkę kofeiny, aby rozproszyć spowijającą umysł mgłę.

Choć tego akurat dnia zwleczeniu się Alberta z łóżka coś pomogło. Był to przyjemny wyrzut adrenaliny na wspomnienie, że właśnie dziś zaczyna na dobre śledztwo w sprawie porwania. Odbierał to niemal jako przedwczesny, ale ze wszech miar zasłużony, świąteczny prezent.

Oto na dłuższy czas czekał go koniec z bezproduktywnymi spacerkami wzdłuż zatęchłego kanału. Za to rozpościerała przed nim otwarte ramiona nowa i detektywistyczna przygoda. On natomiast nie zamierzał się krygować, zgrywać trudnego, tylko dać się jej porwać.

W kuchni o poranku pojawił się tradycyjnie jedynie w kapciach i bokserkach. Uśmiechnął się z przekąsem na widok siedzącej przy stole pary osób. Laura piła herbatę, podobnie Kris. Ona miała na sobie niebieski szlafrok. On patriotyczny — białoczerwony dres łączący w sobie narodowe barwy zarówno polskie, jak i austriackie. Ot, taka zbieżność.

Zaparzając sobie kawę z ekspresu, Modry wspomniał akcję współlokatorów, tę wczorajszą w łazience. Z tego powodu spojrzał przez ramię. Uczynił to, aby się upewnić, że akurat nie obdarzają się za jego plecami pocałunkami.

Nie cmokali się. Nawet, o dziwo, nie trzymali za ręce. Kpił w duchu Modry. Ale dziś zaczynał śledztwo, więc był w dobrym humorze. Dlatego niewinna zdrada partnerki jakoś nie wyprowadzała go z równowagi. W każdym razie nie do tego stopnia, aby rzucił się na kogoś z pięściami czy w kogoś zaparzonym właśnie wrzątkiem. Co jednak wcale nie oznaczało, że intrygę za jego plecami zamierzał całkiem puścić płazem. W to miejsce raczej pragnął sobie trochę poużywać.

— Cześć Ali — powiedziała pogodnie Laura, gdy z gorącą kawą się dosiadł do stołu.

— Mistrzu, maestro. — Kris puścił mu oko.

— Ta… — Albert podrapał się po kilkudniowym zaroście i niby od niechcenia zapytał: — Które z was chce z mojego domu, kurwa… wylecieć?

— Wylecieć? — przemówili chórem, robiąc zdziwione miny.

— No nie ściemniajcie. Byłem w łazience, co się tam odjebało… widziałem to i owo.

— Ale… — Laura otworzyła usta, które pozostały już otwarte.

— Eee… — Jej partner w zbrodni wykazał się jeszcze mniejszą elokwencją.

— Chyba jednak pozbędę się was oboje. — Modry spokojnie wziął łyk czarnego płynu do ust i przełknął. Odniósł kojące wrażenie, jakby krew w jego żyłach na powrót wznowiła bieg, a w głowie została zapalona żarówka. — To jak? Żadne z was nie weźmie na siebie winy? — dopytał.

— To nie tak… jak myślisz. — Laura uciekła wzrokiem za okno, gdzie padał śnieg z deszczem.

— Zupełnie… nie tak. — Blondyn, dość nierozważnie, przed spodziewanym ciosem przyjął nietypową gardę, zasłaniając się szklanką z herbatą. Z kolei Mokradło rezolutnie wypalił:

— Po prostu niech się jedno z was przyzna. Które z was, do kurwy nędzy… zostawiło na ścianie w łazience smarki i nie raczyło nawet po sobie posprzątać? — W tym momencie para postaci z herbatą wbiła w Alberta osłupiały wzrok. On z satysfakcją podsumował: — Jedno z was zasmarkało łazienkę, czyli jest przeziębione. — Zerknął na zimną aurę za oknem. — Ja natomiast zaczynam śledztwo i nie zamierzam zostać zarażony grypą czy innym syfilisem. Pragnę mieć dom sterylny. Ja tu pracuję, dotarło? — zakończył dobitnie. Odpowiedziała mu głupkowato roześmiana gęba Krisa. Zaś uniesiony dotąd biust Laury raptem opadł, zupełnie jakby z napompowanych silikonem cycków nagle zeszło powietrze.

— Szefie, tylko mi się kichnęło na tę ścianę! — zaszczebiotał wręcz przesłodko Kris.

— To ja… kichnęłam. Zdarza się. — Kobieca postać przy stole wbiła wzrok w jego blat.

— No już, spokojnie. Tylko się nie pobijcie o to, które z was obrzuciło mi glutami łazienkę. Zwyczajnie dbajcie o higienę w tym domu. No i o… swoje zdrowie, to będziemy razem dobrze żyć. — Modry dopił kawę i zwracając się do Krisa, zmienił temat: — Czego się dowiedziałeś o naszym Rusłanie i jego zaginionym synalku?

— Trochę… mało. — Blondyn stonował radość.

— Czemu tak kiepsko? — Albert wziął z salaterki precelka.

— Nie mogłem się w nocy skupić przy przeglądaniu netu. To przez…

— Ahg… ahga. — Kris nie dokończył, bo wymuszonym kaszlem przeszkodziła mu Laura. — To nic, przepraszam. Zakrztusiłam się. — Wskazała na herbatę, której od dłuższego czasu nie piła. Albert tylko skinął jej głową, a jego kompan, obecnie wyjątkowo ważąc słowa, kontynuował:

— W tradycyjnych wyszukiwarkach nie ma nic o… Rusłanie Zakajewie. Trzeba szukać… głębiej — zerknął na Laurę — to wymaga więcej wysiłku i… czasu. Teraz czekam na dane zwrotne. Jednak coś już… mam.

— Dawaj — rzucił Modry.

— Otóż jeden z moich Afgańców zna kogoś, kto zna kogoś, kto znał… Umara.

— Kurwa, trochę to zaplątane z tymi… kogosiami.

— Ale rozplączemy to, szefie, damy radę!

— Jak?

— No… trzeba się będzie udać do Islamisches Zentrum Wien. Tam pogadamy z jednym takim Mehmedem, a on nas skieruje do właściwego Muhammada.

— Pierdolę — jęknął Albert, przegryzając precelka.

— Co jest, Ali? — Kris wyraził troskę, a zaraz usłyszał w czym problem:

— Jak pogadamy z tym muslimem na jego terenie, to go nie przyciśniemy, jak trzeba. Słowem, nie zrobimy na to islamskie centrum najazdu niczym Sobieski na Wiedeń.

— No fakt.

— Nie da się tego Ali Baby, to jest Muha Coś Tam dopaść bardziej dyskretnie?

— No niby da. Ale moi Afgańcy ani Syryjczycy nie będą za parę euro śledzić brata w wierze. A samemu to jakoś tak, szefie… strach.

— Biały cykor z ciebie — skwitował Albert. Westchnął, zakasał rękawy, po czym stwierdził: — Dobra, to przejedziemy się do tego islamskiego gniazdka. Zobaczymy, co tamtejsze śniade ptaszyny zechcą wyśpiewać nam po dobroci.

— Zrobić ci przed wyjściem śniadanie, Ali? — zapytała łagodnie Laura.

— Nie… — Mokradło wstał od stołu. — Wrzucę sobie do żołądka coś po drodze. Dzisiaj stawiam na… kebab.

— To powodzenia.

— Dzięki… mój ty czekoladowy kotku. — Mężczyzna nachylił się, aby pocałować kobiecą postać w policzek. Ona nastawiła wydęte do pocałunku usta. Modry się zawahał. Oni się bowiem nie całowali, jedynie ordynarnie pieprzyli.

— No dalej, szefie, z języczkiem!

— Może chcesz mnie wyręczyć? — Wobec tego pytania Kris nagle zgasł. — Dopij swoją brązową breję. — Albert spojrzał na napój kompana. Następnie ominął kobiece usta, złożył całusa na jasnobrązowym czole i wyszedł z kuchni.

Niebawem w towarzystwie Krisa wyszedł również z mieszkania przy Schlachthausgasse. Jak pod rękę, w mocnym uścisku samego mrozu, zimowa zawierucha zaprowadziła ich do stacji U-Bhanu U3. Stąd mieli do pokonania kilkanaście przystanków na północ Wiednia z dwoma przesiadkami do linii U4 i U6.

Po drodze niepytany Kris Kroos się żalił, że w Polsce każdy z jego rodzinnej wsi na Podhalu oczekiwał od niego, że będzie srał euro. Liczyli w tej materii nawet na konkretne rozwolnienie. Kiedy zaś się okazało, że nie załatwiał się europejską walutą, nagle odstąpiło od niego wiejskie towarzystwo, szczególnie damskie, które zaczęło go wręcz unikać. Siłą rzeczy spędził więc czas w otoczeniu zrzędzącej matki i popijającego śliwowicę jej gacha.

Cham nawet nie chciał trunkiem za bardzo częstować, matula nie piekła ciastek. Dlatego ostatecznie Kris przyznał, że telefon od Modrego wzywający go do powrotu na wiedeńskie śmieci przyjął nawet z ulgą. I to mimo że wisiał kasę Arabom, w austriackiej stolicy nie będąc do końca pewnym o stabilność swej głowy na karku.

Albert go nie pocieszał, nie komentował też ględzenia kompana. Milcząco słuchał, samemu zbierając w sobie siły do jak najskuteczniejszego i najszybszego rozwiązania sprawy porwania. Już zaraz miała go w tym względzie czekać pierwsza, być może kluczowa dla dalszego śledztwa, rozmowa.

Na tym się musiał skoncentrować. Nie na paplającym Krisie, którego za wydojenie ze spermy fiuta Laury powinien w sumie wepchnąć pod pociąg na stacji U-Bhanu. Jeszcze nie wiedział, jak się wypadało obejść z niewyżytą seksualnie partnerką.

Obecnie jednak nie zamierzał wobec wspomnianych osób przedsięwziąć wrogich kroków. Oboje byli mu bowiem potrzebni. Tak przedstawiała się prozaiczna prawda i tym jego domownicy kupili sobie spokój, oczywiście do czasu.

W bieżącej chwili ze stacji kolei podziemnej Neue Donau detektyw wyszedł ze swoim pomocnikiem w okolicy Alte Donau. Była to dawna odnoga Dunaju obecnie stanowiąca w zasadzie jezioro, które latem gościło w centrum miasta setki żaglówek i plażowiczów.

Znajdowało się tu dużo otwartej przestrzeni w tym nisko przystrzyżonych trawników z bladozieloną trawą. Krzyżowały się tutaj ścieżki rowerowe będące zarazem terenami spacerowymi.

Właśnie w tej rekreacyjnej okolicy stał mierzący trzydzieści dwa metry minaret zaprojektowany na polecenie króla Arabii Saudyjskiej Fajsala ibn Abd al-Aziza Al Su’uda. Zaś wokół modlitewnego przybytku stały budynki, gdzie organizowano spotkania i kwitło życie islamskie.

Przy czym najliczniejszą rzeszę wyznawców proroka teren ten gromadził latem podczas Donauinselfest. Wówczas ów rewir zajmowały tysiące Turków, ale też w dużej liczbie Albańczycy, Syryjczycy, Czeczeni czy Afgańczycy.

W tym samym okresie, licznych atrakcji na wiedeńskiej wyspie i jej przeciwległych brzegach, w innych rejonach zbierali się Austriacy, a gdzie indziej przykładowo ludzie z byłej Jugosławii. Niniejszym w wielokulturowym mieście świętowano dni wiedeńskiej wyspy ni to osobno, ni razem, zależy, jak spojrzeć.

Obecnie jednak, czyli na początku grudnia, niczego tu nie świętowano. Ze względu na niesprzyjającą zabawom na świeżym powietrzu porę roku i aurę okoliczny teren jawił się wręcz, jako wyludniony. Wszak zgodnie z sugestiami Krisa inaczej się miała przedstawiać bezpośrednia przestrzeń wokół kopulastego meczetu. I rzeczywiście…

Właśnie wychodzili stamtąd ludzie. Ubrani w ciemne płaszcze niektórzy z nich mieli nakrycia głowy przypominające żydowskie jarmułki. W większości prezentowali się, jako brodacze w różnym wieku.

Podczas gdy Mokradło przyglądał się im z rezerwą, Kris porównywał ich wizerunki z tym, jaki miał w telefonie. Szukał właściwej twarzy. Aż ruszył do grupki trzech mężczyzn, którzy zatrzymali się na pogawędkę przed wejściem do meczetu. Po krótkiej wymianie zdań jeden z nich wskazał odchodzącego samotnie w kierunku stacji U-Bhanu jegomościa. Wtedy blondyn skinął na Alberta ręką i razem podążyli za wytypowanym osobnikiem.

Kiedy akurat nie było koło niego nikogo, zaszli go z dwóch stron. Kroczyli z nim w jednej linii pewien czas, wzbudzając jego zdziwienie, a następnie niepokój, aż zatarasowali mu drogę. On się zatrzymał i warknął:

— Czego?

— Chcemy pogadać — odparł swobodnie Modry.

— Kim jesteście?

— Raczej o kim… chcemy pogadać — skorygował pytanie Muhammada detektyw.

— Zejdźcie mi z drogi. — Czeczen spróbował wyminąć parę mężczyzn. Oni się przesunęli, zagradzając przejście dalej.

— Mamy do ciebie tylko kilka niewinnych pytań i będziesz wolny. — Tym razem w głosie Modrego zadrgała zgrzytliwa nuta zniecierpliwienia. Nie czekając na reakcję około dwudziestoletniego mężczyzny z wygoloną czaszką i czarną brodą, rzucił w powietrze: — Umar Zakajew. Co nam ciekawego o nim opowiesz? — Słysząc to imię i nazwisko, Muhammad już nie starał się sforsować tarasowanego przejścia, a cofnął o krok. — Bez nerwów. — Próbował go uspokoić Mokradło. — Może o tym nie wiesz, ale twój krajan zaginął i na zlecenie jego ojca go poszukujemy. Więc współpracując z nami, zrobisz dobry uczynek. — Wskazał kciukiem za siebie na górujący nad okolicą minaret. Z kolei jego rozmówca jakby skamieniał. Zmarszczył i do kompletu ściągnął krzaczaste brwi, po czym z niechęcią w głosie zapytał:

— Wiecie, kim jest… ojciec Umara? Wiecie kim jest on sam? Co robił, gdzie… był?

— Nie za bardzo. Dlatego liczymy, że nam to naświetlisz.

— Nie chcę kłopotów. — Muhammad się cofnął jeszcze o krok. Albert naciskał dalej:

— My nie chcemy ci sprawiać kłopotów. Ale możemy zacząć, jeżeli odmówisz współpracy.

— Co mi niby zrobicie?

— Chcesz się przekonać? — Z kąśliwym uśmiechem na ustach Mokradło zawinął pięść w drugiej dłoni i ścisnął ją tak, aż strzeliły stawy w palcach. W reakcji na tę groźbę Czeczen rozejrzał się wokół. Skrzywił się na twarzy, kiedy w bezpośrednim otoczeniu nie dostrzegł opuszczających meczet ziomków. — To jak będzie? — Detektyw poszerzył drapieżny uśmiech.

— Więc chcecie coś więcej wiedzieć na temat rodziny Zakajewów? — Tym razem Muhammad wypowiedział się wyzywająco. — To was interesuje, tak?

— No tak. Dawaj, co tam masz — przyznał Modry.

— Dobra… Ojca Umara powiążcie z zabójstwem w Wiedniu Izraiłowa, byłego szefa ochrony prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa. Jego syna powiążcie z niedawnym morderstwem czeczeńskiego blogera w tym mieście. Wystarczy?

Po tych słowach uśmieszek z ust Alberta został starty na dobre, zupełnie jakby ktoś mu zapodał potężną bułę w mordę. Podobnie podśmiechujący się dotąd Kris nagle oklapł. Obaj też nie czynili już przeszkód w tym, aby ich informator się spokojnie oddalił.

Ten skorzystał ze sposobności i raźnym krokiem ruszył w kierunku metra. Choć po kilkunastu krokach się odwrócił. Zaś widząc, że nagabujący go wcześniej mężczyźni odprowadzają go zmarniałym wzrokiem, szyderczo się do nich wyszczerzył i na odchodne z satysfakcją rzucił:

— Przesyłał wam ktoś kiedyś świeże fotki z egzekucji ISIS, które sam wykonał? Widok ścinanych maczetami łebków z pozdrowieniami z Syrii? Nie? Pewnie dlatego, że nie macie, w przeciwieństwie do mnie, stamtąd kumpli. Umar tam był i swoje zrobił. Ale odkąd wrócił, trzymam się od niego z daleka. Nie chcę wiedzieć o nim już nic, ani go znać. Nie chcę kłopotów. To wszystko!

Niedługi czas po odejściu Muhammada Albert z kompanem zasiedli na betonowych schodkach prowadzących prosto do wód Neue Donau. Wpatrywali się smętnie w ciemny nurt, który na oko spoczywał w bezruchu, jak martwy. Podobnie oni się czuli po zasłyszanych rewelacjach, czyli zupełnie jakby ktoś z nich wyszarpnął i utopił bojowego ducha.

Otóż zwykła sprawa dotycząca porwania nagle się przeistaczała w porachunki czeczeńskiej mafii albo nawet miała związek z międzynarodowym terroryzmem. Zyskali tego pełną i kłopotliwą zarazem świadomość. Zatem angażując się w tę sprawę, i goniąc za nagrodą, mogli przy okazji nie uciec przed uwikłaniem się w konkretne bagno. Istne mokradło, które zassie ich do tego stopnia, że już nie wypuści z matni. Ceną za poszukiwanie prawdy mogło być tutaj bowiem samo życie.

Żeby dokładniej oszacować skalę zagrożenia, w pewnym momencie Kris wyjął z kieszeni białoczerwonej kurtki smartfon. Niebawem zaczął grobowym tonem czytać:

— „Wyrok w sprawie zabójstwa 27-letniego Umara Izraiłowa, byłego szefa ochrony prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa, wydał po siedmiu miesiącach procesu sąd w Wiedniu. Główny oskarżony Otto K., otrzymał karę dożywotniego więzienia, a dwaj pozostali — Turpal Ali J. i Sulejman D. zostali skazani na 19 i 16 lat pozbawienia wolności.

Izraiłowa zastrzelono w biały dzień 13 stycznia 2009 roku na ulicy niedaleko jego mieszkania w wiedeńskiej dzielnicy Florisdorf. O zabójstwo oskarżono trzech Czeczenów: Otta K., Turpala Alego J. i Sulejmana D. Czwarty z zabójców zdołał uciec i jest poszukiwany przez Interpol. Turpala Alego J. ujęli w lutym 2009 roku w jednym z podwarszawskich hoteli agenci Centralnego Biura śledczego.

Organizatorem zamachu był 42-letni Otto K. — austriacki makler czeczeńskiego pochodzenia. Świadkowie twierdzili jednak, że zatrzymani to tylko mało znaczący „wykonawcy” wyroku prezydenta Ramzana Kadyrowa”.

— A… ten bloger? — zapytał jeszcze Albert. Wkrótce został uraczony kolejną notką prasową. Choć z o wiele świeższą datą:

— „Czeczeński uchodźca zastrzelony w sobotę na przedmieściach Wiednia. Motyw zabójstwa pozostaje niejasny, ale nie wyklucza się, że był on polityczny — poinformowały władze.

Zatrzymano dwóch mężczyzn podejrzanych w sprawie, w tym domniemanego zabójcę. Obaj to Czeczeni; dotąd żaden z nich nie udzielił wyjaśnień śledczym.

Zamordowany mężczyzna to Czeczen Mamichan U., który w Austrii zmienił nazwisko na Martin B. — podała austriacka agencja APA. Według niej był on aktywnym członkiem społeczności czeczeńskiej w Austrii, znanym z krytycznego stosunku do prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa. Prowadził kanał w serwisie YouTube, w którym zamieszczał nagrania krytykujące autorytarne władze tej wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej autonomicznej republiki”.

— Kurewsko… zajebiście — skwitował dekadencko odbiór ogółu wiadomości Mokradło. Pokręcił zrezygnowany głową, po czym rzucił kamieniem w spokojną toń ni to jeziora ni rzeki.

Rozbrzmiał plusk, a na powierzchni wody rozeszły się koła, które zwiększały objętość. Lecz jednocześnie zanikały, aż za chwilę tafla Neue Donau przed zasiadającymi tu mężczyznami ponownie zamarła w stagnacji.

— To… co robimy, szefie? — zapytał bez wiary Kris.

— Ty rób, co chcesz. — Modry wzruszył ramionami.

— No a ty, maestro?

— Ja nie odpuszczę. — Albert wziął do ręki drugi kamień, zaciskając go w pięści.

— Ale… w tej robocie za parę tysi można stracić głowę, sam słyszałeś — utyskiwał blondyn. — To jak nic jakieś polityczne gierki z tajnymi służbami w tle. Albo mszczą się na dżihadystach ludzie z Syrii. Czyli równy badziew.

— Prawdopodobnie tak to wygląda.

— Ale to… kompletny syf jest.

— Kurwa, nie przeczę. — Mokradło cisnął kamieniem niemal na drugi brzeg. Potem z determinacją ciągnął dalej: — Syf nie syf, ale zarabiać trzeba. Jak jesteś w wojsku i nagle wybucha wojna, to co? Składasz broń, bo nie chcesz narażać życia, a całą karierę wojskową zamierzałeś spokojnie spędzić na ćwiczeniach?

— My… nie jesteśmy w wojsku — jęknął Kris.

— Kurwa racja, ale jesteśmy detektywami, detektywami, kurwa. Jest sprawa i kasa do zarobienia. Przede wszystkim kasa, bo chuj z tymi Zakajewami. Ja mam do spłacenia Straussów, a z działki Laury na operację wszystkiego nie pokryję. Zresztą co to za chujnia opłacać się z kasy swojej kobiety, czy tam, kurwa, półkobiety. Muszę wreszcie coś konkret zarobić.

— Ja niby… też.

— Ano prawda, bo jak nie ci Czeczeńcy, to Arabowie cię zapierdolą.

— Sam mnie wrobiłeś w… Arabów.

— Nie przeczę, nie przeczę, kurwa. Ale teraz zły wujek Albert może być dobrym wujkiem Albercikiem, bo daję ci, kurwa, robotę. Masz szansę się odkuć.

— Ale… za trupa Umara dostanę nędzne półtora tysiąca euro.

— Dam ci trzy.

— Naprawdę, trzy tysie?! — Kris się rozpromienił, patrząc na Modrego z niedowierzaniem. Ten się drwiąco wyszczerzył i warknął:

— Kurwa, żartowałem.

— Ale… eee.

— Oj dam, kurwa, dam i trzy tysiaki za czeczeńskiego trupa. Za żywca nawet cztery. Pierdolę, masz normalnie podwyżkę, tylko rozpracujmy szybko tę pojebaną sprawę.

— Zastanowię… się — stwierdził, wahający się blondyn.

— Za mało ci płacę?

— Biorąc pod uwagę ryzyko nagłej śmierci od maczety, trochę jednak mało. — Z niesmakiem na twarzy Kris się pomasował po karku. Z tą chwilą rozbrzmiał sygnał dźwiękowy z kieszeni płaszcza Modrego. Ten wyjął swój nowy smartfon i marszcząc facjatę, z nim walczył, ale tę walkę przegrywał.

— Pokaż, ja sprawdzę. — Jego kompan wyciągnął dłoń.

— Masz. Jak sprawdzisz, co i jak, możesz to elektroniczne ustrojstwo wyjebać do Dunaju.

— Nie no, szefie, Laura się postarała. To całkiem przyzwoity model. Poza tym w nowych wizytówkach na necie i w reklamówkach wpisaliśmy tego telefonu numer. Klienci będą na niego dzwonić, bo twoja Nokia, to wybacz, staruszka jest. Jej trzeba będzie niedługo wyprawić elektroniczny pogrzeb. Za to ty właśnie dostałeś… maila.

— Co jest w tym… mailu? — Po przedłużającej się ciszy Albert ponowił pytanie: — Co jest, kurwa, w mailu? Napisany po czeczeńsku, czy, kurwa, jak?

— Poniekąd…

— Czyli?

— Dostałeś właśnie drugie zlecenie i także… czeczeńskie.

— Pierdolisz…

— Pisze do ciebie Bulat… Zakajew.

— Rodzina tego Rusłana?

— Chyba tak.

— Co konkretnie pisze?

— Jego syn, dwudziestoparoletni Shamil, też zaginął. Wyznaczył za jego odszukanie taką samą nagrodę.

— Robi się, kurwa… coraz ciekawiej.

— No i ta kasa robi się już zacna, szefie — zauważył Kris. Lecz zaraz jego budzący się entuzjazm całkiem zgasł, gdy coś mu zaświtało w blond głowie. Spojrzał skołowany na Alberta i zamierającym głosem zapytał:

— Czy aby nie mamy do czynienia znowu z… seryjniakiem?

— Być może.

— O Jezu, Jezusiczku. No to amen, a miało być zwykłe porwanie. Dość mam już seryjniaków po Palcarzu. A jak patrzę na miejscówkę po brakującym palcu Laury, to…

— To patrz na jej drugą rękę. Wystarczająco sprawnie nią obraca, trzepiąc gruchę komu innemu czy sobie.

— Nie do tego… zmierzałem. Chodziło mi raczej o…

— Nie becz. Przestań już. Grunt, że zlecenia się posypały. Dopadniemy skurwiela, czy tam skurwieli i jeszcze przed Gwiazdką na Mikołaja zgarniemy przyzwoitą dolę. Interes się rozkręca, przecież sam tego chciałeś.

— Niby tak, ale…

— Żadnych ale, kurwa — uciął Mokradło. — Czas zakasać jebane rękawy i się brać, kurwa, do podwójnej roboty. Choćby i popierdolonej, postanowione.

*

Po dyskusji nad Neue Donau każdy z pary mężczyzn poszedł w swoją stronę. Odnośnie do rodziny Zakajewów Kris pojechał pogadać ze swoimi azjatyckimi kontaktami. Natomiast Modry, jak ostatnio, postanowił powłóczyć się po mniej uczęszczanych zakątkach miasta. Tym razem padło na okolice Dunaju, gdzie się akurat znalazł.

Nasycił więc wzrok wątpliwej jakości zimowymi pejzażami, gdzie na rozmiękłych trawnikach dogorywały resztki roztapiającego się śniegu. Podobnie w większości łyse drzewa nie czarowały swym wyglądem, a raczej straszyły nieforemnymi kikutami wyciąganymi we wszystkie strony. Przypominały w tym względzie inwalidów wojennych błagających o pomoc. Albert wręcz z odrazą spoglądał w ich ciemne dziuple, jakby się obawiał, że zaraz dobędą się z nich błagalne prośby.

Ponadto zdominowaną przez szarość i bladą zieleń przestrzeń przesycało wyjątkowo wilgotne powietrze. Dominował tu drażniący zmysł powonienia zapach butwiejących liści, stęchlizny i pleśni.

W czasie zwiedzania okolic centralnych terenów dunajskiej wyspy ciągnącej się w Wiedniu przeszło na dwadzieścia kilometrów, Mokradło zjadł kebab. Kiedy zaś miał już serdecznie dość łażenia opustoszałymi ścieżkami rowerowymi i wentylacji płuc zimnym powietrzem, obrał kurs powrotny do domu.

Na miejscu nie zastał Laury ani Krisa, więc wziął się za przeglądanie Internetu. Obejrzał też film pornograficzny. Jakoś tego typu twórczość z dużą dozą nagości i czystej akcji cenił bardziej niż fabularne dzieła. Przy czym wybrał do podziwiania klasyczny stosunek damsko męski, bez żadnych lasek z fiutami czy o nietypowym zabarwieniu skóry. Potrzebował przynajmniej tego, na normalność sobie popatrzeć.

Nawet podczas podziwiania pieprznego seansu kwestie dotyczące rozpoczętego śledztwa powracały do jego głowy jak bumerang. Ale odsuwał je od siebie. Zdawał sobie sprawę, że na obecnym etapie ciągle miał za mało danych, aby coś sensownego wydedukować. W związku z tym uparcie czekał na to, jakie informacje zdobędzie jego wspólnik.

Późną porą, jak ostatnio co noc, Modry leżał już w łóżku z lekturą. Znowu czekał, ale teraz na to, aż najdzie go senność.

W tym czasie, co ciekawe w towarzystwie Krisa, Laura wróciła do domu. Jak zwykle nie wiedział, gdzie się cały dzień szwendała i po co. Niby przyznawał, że wypadałoby dać jej trochę przestrzeni, intymności w ramach ich, bądź co bądź, szczątkowego, ale mimo wszystko, związku. Jednak detektywistyczne ciągotki tradycyjnie w nim zwyciężały. Szczególnie po tym, co zaobserwował wczoraj w łazience w jej wykonaniu z Krisem. Dlatego, kiedy jego partnerka w częściowo męskim ciele zjawiła się w pokoju i rozbierała do snu, cierpko zapytał:

— Gdzie się do późna w nocy szlajałaś?

— Przecież jest wcześnie — rzuciła obojętnie, zdejmując stanik. Albert spojrzał na zegarek na ręku.

— Jest prawie dwudziesta trzecia — zauważył.

— No przecież mówię, jest wcześnie.

— Gdzie byłaś?

— W barze.

— Sama?

— No co ty?! — Laura się roześmiała przepięknie, spoglądając w oczy Modremu. Ten nigdy nie był w stanie przeniknąć głębi jej hebanowego wzroku, w którym czerń źrenic się niemal zlewała z ciemnobrązowymi tęczówkami.

Miał o sobie mniemanie kogoś, kto znał się na ludziach. Zaś najłatwiej przychodziło mu odczytywanie ludzkich charakterów właśnie po oczach. Bez różnicy szarych, niebieskich, piwnych czy zielonych. Ale wobec wręcz mrocznego spojrzenia osoby naprzeciw pozostawała ona dla niego nieodgadniona. Potęgowały to różnice językowe, kulturowe i genetyczne oraz sam wiek, czyniąc dla Alberta z jego partnerki niezgłębioną tajemnicę.

Z jednej strony go to pociągało. Mógł jej bowiem w swej wyobraźni przypisać każdą cechę. Lecz ponadto co raz w obliczu Laury doświadczał obcowania z czymś, kimś zwyczajnie mu obcym.

Obecnie ta osoba, niczym dzikie zwierzę, sama tygrysica, nagle wskoczyła na posłanie.

— Uważaj — skarcił ją odruchowo Modry. — Ten mebel ma swoją wytrzymałość.

— Ostatnio rzadko sprawdzamy jego… wytrzymałość. — Kobieca postać uklękła na łóżku, unosząc dłońmi biust. Przeniosła dłonie na swoje pośladki i kusiła: — Wypnę się dla ciebie. Zerżniesz mnie w tyłek. Co ty na to?

— Jest późno, jestem już… śpiący.

— To się rozbudzisz.

— Możesz zrobić mi laskę.

— Łaskawca. — Kobiecy uśmiech skwaśniał. Jego właścicielka pogładziła mężczyznę po torsie, jakby się nad czymś zastanawiała. Zaraz jednak tylko wzruszyła ramionami, pacnęła plecami na łóżko i już patrzyła w smartfon.

— Nie zrobisz mi loda? — zapytał z pewną pretensją Modry. Przyzwyczaił się bowiem niemal co noc do oralnej przyjemności. Traktował wspomniany lód niemal niczym należny mu deser po dniu pełnym robienia… czegoś tam. Lecz Laura zdecydowanie ucięła jego zakusy:

— Nie, nie zrobię — powiedziała.

— Czemu, kurwa?

— Nagle poczułam się… senna — ziewnęła przeciągle.

— To, kurwa, gute Nacht. — Niepocieszony Albert zagłębił się w lekturze.

Wkrótce sam się podrapał po jajach, które go zaswędziały, domagając się cyklicznego opróżnienia z ejakulatu, jakie im fundowała Laura. Następnie już miał jej zaproponować, że jednak ją zerżnie. Wtedy doszły go kobieco męskie postękiwania. Dochodziły z elektronicznego gadżetu.

— Czy ty oglądasz… pornola? — zmarniał.

— Chcesz obejrzeć ze mną? — mruknęła, gładząc się po kroczu. W odpowiedzi usłyszała:

— Idę spać. Ty oglądaj sobie, co chcesz, ale na litość boską… wycisz te jęki.

— No jasne, Ali. — Ciągle wpatrzona w ekran Laura włożyła sobie do uszu słuchawki. Albert z kolei zamknął okładki książki. Uczynił to z trzaskiem, aby zamanifestować swą głośną obecność w tym pokoju. Potem do kompletu zamknął powieki, niby się układając do snu. Jednak tak naprawdę wyczekiwał niczym lew antylopy, gdy ta się oddali nieopatrznie z bezpiecznego rewiru, aby ją zaatakować.

I rzeczywiście, niebawem Laura opuściła łóżko, po czym bezszelestnie się wymsknęła z pokoju. Modry tylko na to czekał. Wyjął ze swojej szuflady przy biurku niewielki przyrząd elektroniczny do odbierania obrazu. Przedmiot ten stanowił część urządzenia szpiegowskiego. Mini kamera zamontowana została dziś w łazience.

W momencie, gdy Albert uruchomił podgląd i dźwięk, zarejestrował niedwuznaczny widok, a także wypowiadane szeptem słowa:

— On na pewno śpi?

— Tak, o tej porze zawsze już śpi.

— Zamknęłaś za sobą drzwi na zasuwkę? Tak… na wszelki wypadek. No wiesz.

— Zamknęłam. I… zrób mi to już.

— Masz ochotę?

— Po wczorajszym cały dzień o tym myślałam. Zrób to, napaliłam się…

— Dobra…

— Och… Właśnie tak, och…

Od tej pory Albert oglądał na monitorze ten sam obraz z łazienki, co wczoraj. Naga Laura stała, opierając się dłońmi o ścianę. Kris był tuż za nią. Nie posuwał jej, tylko przytulony do pleców onanizował kobiecą postać.

— Och tak, och… — jęczała podczas tych ordynarnych pieszczot.

Modry natomiast pomyślał, że mając na wyposażeniu sprzęt szpiegowski z opcją nagrywania, właśnie uzyskał niezbite dowody zdrady. Otrzymał więc możliwość pozbycia się Laury i to w każdej chwili, wyzywając ją dodatkowo od ciemnych kurew. Aczkolwiek na przeszkodzie do tego czynu stał fakt, że zwyczajnie nie chciał tego czynić.

Powód? Było ich wiele. Jego partnerka dbała o robienie zakupów i gotowanie, także sprzątała i prała. Ponadto robiła mu dobrze ustami, a kiedy naszło go natchnienie, mógł ostro zerżnąć ją w krągłą dupę. To również za jej kasę spłacał Straussów. Wszak, co chyba najważniejsze — to co właśnie obserwował mu się autentycznie podobało, bo te chore podglądactwo go najzwyczajniej w świecie podniecało. Ani się zorientował, a obciągał sobie fiuta w reakcji na podziwianie robótki rozgrzanej parki w łazience.

Wszystko to sumowało się razem do spychania na margines urażonej męskiej dumy zdradzanego samca i okłamywanie siebie, że nic niewłaściwego się nie działo. Korozja związku, w którym pojawiła się zdrada, zanim na dobre się ów związek zacieśnił? Wbijanie noża w plecy, a może już niedługo fiuta w dupę jego partnerki przez najwierniejszego kompana? Zaiste nic nieznaczące drobiazgi tak zwanej prawdy, która niby to w oczy kole, a którą teraz za chuj nie zamierzał się zajmować. Za to razem z masturbowaną Laurą zamierzał zaraz… szczytować.

Lecz ta, ku jego rozczarowaniu, skończyła na ścianę pierwsza. Uczyniła to znowu z ręką blondyna na ustach, co tamowało jej orgazmistyczne krzyki. Ta przedwczesna akcja ejakulacja wkurwiła Alberta bardziej, niż gdzieś tam go uwierająca, jak zadra w dupę, prawda o zdradzie.

Na szczęście w kolejności na jego twarzy się pojawił przewrotny uśmieszek.

— Oprzyj się plecami o umywalkę — jęknęła odprężona Laura do Krisa.

— Ale… — Ten się zawahał.

— Odwdzięczę się. — Kobieca postać pchnęła go w sugerowane miejsce. Uklękła i ściągnęła mu spodnie.

— Nie musisz tego… robić.

— Zamknij się. — Mięsiste wargi zassały fiuta blondyna do ust.

— Jezu… Jezu… siczku. O kurwa, kurwa…

Od tego momentu Kris stękał, co raz wzywając imię pana boga swego na daremno. Laura wspinała się na wyżyny wirtuozerii w robieniu laski, jak to ona, ciągnąc druta niczym smok. Natomiast Modry z zadowoleniem się temu przyglądał, w najlepsze klepiąc sobie kapucyna.

Wreszcie blondyn złapał kochankę za skronie i sam wykonał kilka ruchów biodrami. Mokradło zaś załapał, że na swoim filmiku właśnie obserwował wyspermianie się do gardła.

Podobało mu się to. Lecz dokazującej parce chyba jeszcze bardziej, bo ciągle nie miała dość. Po starciu sobie z ust nasienia Laura znowu stanęła przodem do ściany, posykując:

— Chcę jeszcze raz.

Słysząc to, podglądacz w osobie mężczyzny na łóżku w pierwszym momencie się zdziwił. Ale tylko do czasu, gdy nie wspomniał, ile Laura miała lat. Przecież on w jej wieku mógł pierdolić do upadłego, wylewając z siebie hektolitry spermy i jedyne, na co miał ochotę, to robić to dalej, wypompowując całą cysternę.

— Zrób mi minetę — warknęła Laura.

— Że… jak?

— Pocałuj mnie tam. — Kobieca postać chwyciła za swoje pośladki i rozchyliła je na boki. — Liż jak cipkę — ponagliła. Następnie doczekała się pieszczoty, o jakiej z Modrym nie mogła nawet śnić. Ten wybałuszył oczy, widząc klęczącego kompana z twarzą wciśniętą w kobiecy tyłek, a ręką znowu onanizującą Laurę.

— Głębiej, och… mocniej… — dopingowała.

Namiętnym stęknięciom, cmoknięciom i jękom w łazience nie było końca. Aż Laura finiszowała znowu na ścianę, a Mokradło na kołdrę.

Po wszystkim przetarł na posłaniu lepką wydzielinę, poczuł też jej specyficzny zapach. Pomyślał, że wróciwszy do łóżka, jego partnerka nic nie zauważy, sama nie poczuje. Chciał w to wierzyć, tak było wygodniej.

Kiedy zjawiła się koło niego, zapadał już w sen. Choć wcześniej się doczekał całusa w policzek. Zasypiał więc z myślą, że z niego oraz Laury była doprawdy pojebana parka.

Ale… jak długo będą jeszcze parą? Z autopsji bowiem wiedział, że zakłamanie wcześniej czy później wieszczyło nieuchronną katastrofę. Teraz jednakże nie chciał o tym myśleć. Było mu z tym dobrze i wygodnie jak w ciepłym i miękkim łóżku, było mu dobrze w… kłamstwie.III. Runda trzecia

Jak ostatnio co ranek domownicy mieszkania w bloku na trzecim piętrze przy Schlauchthausgasse spotkali się w kuchni. Obowiązkowo raczyli się tu teiną czy wedle uznania kofeiną, pobudzając do aktywności i wyzwań, jakie niósł nadchodzący dzień. Przy okazji odbywała się niezobowiązująca wymiana zdań. Albo też, jak teraz, dochodziło do zakamuflowanych uszczypliwości:

— Zjadłbym dziś śniadanie — stwierdził Albert, masując się po brzuchu. — Wychodzenie na taki ziąb z pustym żołądkiem to jednak katorga. Byłabyś tak łaskawa, Lauro?

— Co ci przyrządzić? — zapytała, wstając od stołu, gdy Modry przy nim zasiadał z kubkiem kawy.

— Coś na szybko — rzucił w powietrze.

— Ale co takiego? Żeby ci smakowało.

— Smakowało… — Mokradło przesunął język wzdłuż podniebienia. Wydął usta i patrząc na siedzącego z boku Krisa, kąśliwie rzekł: — Zjadłbym… gorącą parówkę. Właściwie, to nawet dwie. Dwie gorące paróweczki. — Przeniósł wzrok na Laurę. Zogniskował spojrzenie na jej kroczu i dodał: — W sumie to do dwóch parówek mógłbym jeszcze przekąsić dwa jajka. — Z powrotem spojrzał na raptem śmiertelnie poważnego blondyna. Z drwiącym uśmiechem na ustach poklepał go po plecach, po czym uściślił: — Cztery. Zdecydowanie wtranżoliłbym cztery jajeczka i dwie paróweczki. Takie składam zamówienie.

— Czy ty… Czy ty chcesz nam coś… powiedzieć? — wydusił z siebie Kris, odchylając się od stołu.

— Cóż… — Modry się niby zamyślił. — Chyba tyle, chce wam zakomunikować, moi… kochani. Że jestem… kurewsko głodny, ha! Tym razem zamierzam się konkretnie nachapać. — Puścił oko do Laury, a potem jeszcze całusa.

— Zrobię ci to na patelni, podsmażę na maśle. — Odwróciła się plecami do reszty towarzystwa, otwierając lodówkę. Z kolei Albert na dobre się już rozochocił:

— Patelnie… — Zerkając na Krisa, rozczapierzył dłonie i obrazowo objął nimi klatkę piersiową. — Masełko… — Udał, że zlizuje je sobie z ust, zupełnie jak wczoraj Laura nasienie Krisa. Ten, coraz bardziej zmarniały, ponowił pytanie:

— Czy ty… chcesz nam coś powiedzieć, Ali?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: