- W empik go
Cenny dług - ebook
Cenny dług - ebook
Okazuje się, że jej tata jest nałogowym hazardzistą i jego córka właśnie została wzięta pod zastaw zaciągniętych przez niego długów. Dopóki zaległość nie zostanie spłacona, Lili będzie należała do Nathana Evansa, właściciela kasyna, ale też groźnego mafiosa, którego biznesy tylko częściowo są legalne.
Perspektywa przetrzymywania Lili w swoim domu bardzo Nathanowi odpowiada, chociaż nie ma on wobec niej żadnych niegodziwych planów. Jednak mężczyzna nie spodziewa się, że dziewczyna wywrze na nim tak ogromne wrażenie, że zacznie jej pożądać…
Tymczasem ona wkrótce odkryje jego mroczną stronę.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-891-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NATHAN
Zaciskam z całych sił dłonie na głowie czarnowłosej piękności, odchylam się do tyłu, czując, że to tylko sekunda, jak dojdę w jej gardle. Dziewczyna wie, jak to się robi, i śmiem stwierdzić, że jako jedna z nielicznych robi to tak dobrze.
Przygryzam wnętrze policzka, a następnie przymykam powieki, powstrzymując się przed tym, by przypadkiem nie uderzyć nią o biurko.
– Szybciej, kurwa – cedzę przez zaciśnięte zęby, po czym mocniej przyciskam jej twarz do jąder. Po zaledwie sekundzie spuszczam się w jej gardło, a mój wzrok wędruje na usta, z których leci sperma. Dziewczyna, patrząc na mnie, wyciera kciukiem cieknącą ciecz, a następnie z uśmiechem na ustach oblizuje go. Kręcę głową, bo myśli, że mnie to jara, a wcale tak nie jest. Przed zabawą jestem ciut milszy niż zawsze, a później nie mam ochoty, by pofatygować się, żeby obdarzyć panienkę choćby lekkim uśmiechem.
Z Tamarą jednak jest inaczej. Gdy mam ochotę na ostry seks, ona zawsze jest w pobliżu i nie muszę zgrywać miłego mężczyzny. Dokładnie wie, kim jestem i jaki mam charakter. Za długo się znamy, by nie wiedziała, jak ma się wobec mnie zachowywać. Jest zawsze gotowa na ostrą jazdę, jednakże nie pokazuję jej tego, że jest naprawdę dobra w tym, co robi.
– Wstawaj. – Odpycham ją od siebie, po czym naciągam spodnie na tyłek. Dziewczyna wstaje szybko i posłusznie. Widzę, jak świdruje mnie wzrokiem, a kilka sekund później podchodzi w moją stronę lekkim krokiem. Gdy kładzie dłonie na mojej klatce piersiowej, uśmiechając się przy tym, marszczę brwi na ten gest, zaciskając mocno dłoń na jej nadgarstku. Chcąc nie chcąc, pcham ją przy tym na ścianę, na co czarnowłosa dziewczyna syczy z bólu, jednak dostrzegam, jak kąciki jej malinowych ust podnoszą się chwilę potem.
– Nathan, może jeszcze jedna rundka?
Przewracam teatralnie oczami, odchodząc od niej po usłyszeniu tych słów.
– Wiesz, że jesteś tylko po to, żebym mógł cię wyruchać?
Tamara przytakuje ruchem głowy, a następnie wyciera opuchnięte usta.
– Już cię wyruchałem, więc łaskawie spierdalaj albo ci w tym pomogę – mówię to, po czym chwytam koszulę i się ubieram. Ukradkiem zerkam na jej zmieniony wyraz twarzy. Po sekundzie zakłada torebkę na ramię i zmierza do wyjścia z nadąsaną miną.
– Dlaczego taki jesteś? – pyta po kilku sekundach namysłu, następnie odwraca się na pięcie, wypychając piersi do przodu. – Mogłoby coś między nami być – prycha oburzona.
Przewracam kolejny raz oczami, bo dokładnie wie, jakimi prawami rządzi się nasza relacja, ale oczywiście ona musi to tak strasznie komplikować.
– Czy ty siebie słyszysz? – pytam z kpiną w głosie, po czym siadam za biurkiem. – Między nami może być jedynie dwumetrowa ściana, więc wypierdalaj, bo moja cierpliwość się kończy w tym momencie. – Zaciskam nerwowo pięści, bo gdy tak patrzę na nią, z chęcią wyciągnąłbym spluwę z szuflady. Ale nie chcę niepotrzebnych spięć. – Testujesz moją cierpliwość, Tamara, a nie chciałbym mieć ubrudzonego dywanu – dodaję tonem, który każdy zna i przez który wszyscy zawsze się wycofują, gdy go słyszą. Dziewczyna po kilkusekundowym wpatrywaniu się we mnie wzrokiem pełnym gniewu otwiera drzwi i wychodzi. Oczywiście nie oszczędza sobie przy trzaskaniu, przez co żałuję tego, że nie wyciągnąłem spluwy, kiedy miałem na to ochotę.
Wzdycham głośno, czując ulgę, że wreszcie pozbyłem się kogoś, komu z łatwością przychodzi wyprowadzanie mnie z równowagi. Rozsiadam się wygodniej na skórzanym fotelu, chwytam paczkę papierosów, z której wyciągam jednego, a następnie odpalam go. Po kilku sekundach zaciągam się, a do głowy od razu wpada mi myśl, że popełniam powolne samobójstwo, gdy palę to gówno.
Okręcam się w stronę okna, zatrzymując spojrzenie na ogrodzie pokrytym trawą i chwastami. Z przykrością stwierdzam, że ewidentnie tu czegoś brakuje. Tego, dzięki czemu wszystko wokół żyło. Lecz już nigdy nie wróci to dawne kolorowe pole i wszechobecne ciepło.
Niestety to nie jest ten sam wielki dom z ogrodem co sześć lat temu. Za czasów mojej matki zwierzęta biegały po ogrodzie jak w zoo. Ta cudowna kobieta wpuszczała na posesję wszystkie bezdomne psy. Oczywiście już tak zostawały, a ja się do nich przyzwyczajałem, dopóki ojciec nie wypuszczał ich i nie wkręcał mamie, że uciekły.
Zawsze było tu zielono, a wokoło rosło pełno kwiatów. Mama robiła za gosposię, ogrodnika, matkę i żonę. Była wspaniałym rodzicem oraz piękną, miłą i bardzo uczynną kobietą. Na szczęście ja wdałem się w ojca. Po głębszym zastanowieniu, gdybym odziedziczył charakter po niej, to pewnie nie przeżyłbym na tym fałszywym świecie ani jednego dnia.
Gaszę papierosa w popielniczce, przypominając sobie rozmowę z mamą, gdy umierała.
Nie bądź jak twój ojciec, obiecaj mi to.
Zawsze, bez wyjątku, gdy strzelam komuś w głowę lub niszczę jego życie w inny sposób, przypominam sobie jej słowa. Odbijają mi się w myślach niczym piłeczka tenisowa. Za każdym razem mam przed oczami obraz matki, bladej i niemającej już sił na cokolwiek, lecz w kolejnym ułamku sekundy zapominam o tym i wracam do pracy. Obiecałem jej to, lecz nie dotrzymałem słowa. A mój ojciec? Nie jest złym człowiekiem, chociaż popełnił wiele zbrodni. Jednakże nie miał przez to nigdy wyrzutów sumienia.
Pamiętam, że Thomas był w domu kochającym mężem, natomiast dopiero poza nim stawał się wcielonym diabłem. Nie mogę powiedzieć, że było inaczej. Nie potrafię powiedzieć, a co dopiero pomyśleć, że ojciec spędzał ze mną każdą wolną chwilę. Nie potrafię przypomnieć sobie momentu, kiedy spędził ze mną chociaż godzinę na placu zabaw. Miałem wszystko, począwszy od zabawek po najdroższe wycieczki, ale nie mógł ofiarować mi czegoś, co nie było wcale do kupienia. Coś, co wtedy było dla mnie bardzo ważne, miało jakiekolwiek znaczenie. Czegoś, czego nie kupiłby za żadne pieniądze tego świata, ale już jest to dla mnie nieistotne.
Natomiast sam jestem diabłem, niezależnie czy znajduję się w domu, czy jestem poza nim. Dla kogo mam być dobry? Po co miałbym taki być? Ludzie później to wykorzystują. Później okazuje się, że w oczach innych wygląda się na słabego. Akurat to jest mi niepotrzebne.
Z biegiem czasu przestałem się uśmiechać i cieszyć z tego, co posiadam. Najważniejsza jest władza, której nie mogę stracić. W życiu trzeba mieć jakieś zasady i reguły, których należy przestrzegać. Ja takowe posiadam, dlatego muszę być skurwysynem w każdej postaci. Nie potrzebuję kobiety na stałe, ponieważ mam je na każde zawołanie. Słowo „kocham” powiedziałem ostatni raz, kiedy mama zamknęła oczy i już ich nie otworzyła. Nie mam zamiaru go już więcej wypowiadać.
Moje myśli przerywa dzwonek telefonu, zerkam na ekran i dostrzegam na nim imię znienawidzonego skurwysyna. Głośno wzdycham, po czym zastanawiam się, czy to będzie właściwie dobry pomysł, żebym odebrał. Szmaciarz wie, jak mnie wyprowadzić z równowagi, a wydaje mi się, że nie chciałby stracić przednich zębów.
Odkładam telefon z ulgą na myśl, że przestał dzwonić, lecz po chwili słyszę dzwonek po raz kolejny. Postanawiam odebrać, bo czuję, że ten idiota nie da mi żyć, jeśli tego nie zrobię.
– Marcus Black – wypowiadam jego imię i nazwisko z jadem w głosie, rozkładając się wygodnie w fotelu.
– Łaskawie odebrałeś – prycha, a na sam dźwięk tych słów żyły mi pulsują, a pięść bezwiednie się zaciska. – Bzykałeś kolejny raz jedną ze swoich dziwek? Chłopie, kiedy ty się ogarniesz?
– Tym razem twoją siostrę, ale można powiedzieć, że tak – odpowiadam sarkastycznie. – Bzykałem jedną ze swoich prywatnych dziwek.
Słyszę jego głośny wydech i w zasadzie się cieszę, że wyprowadziłem go z równowagi wspominając o jego kurewskiej siostrze.
– Jak zawsze w humorze, Nathanie. Dzwonię z zaproszeniem na bal. Mam nadzieję, że się zjawisz.
Śmieję się w odpowiedzi, bo dokładnie wie, że nie przyjmę jego zaproszenia.
– Rozmawiałem z twoim ojcem, powiedział, że się zjawicie. Chciałbym omówić sprawę kasyna, przyjacielu.
Na wzmiankę o ojcu zrywam się na równe nogi, ponieważ wiem, że będę musiał się tam zjawić. Dupek wiedział, jak mnie podejść, bo jest to oczywiste, że już dziś mój ojczulek zjawi się u mnie i będzie namawiał do wejścia w spółkę z tym kretynem.
– Oczywiście, że się zjawię, by zobaczyć, jak się zbłaźnisz, lecz o kasynie możesz zapomnieć – odpowiadam, po czym zaciskam nerwowo dłoń.
Sekundę później słyszę jego szyderczy śmiech, przez który mam ochotę w tej chwili ubrać się i pojechać do niego, by strzelić mu porządnie w ten pusty łeb.
– Bal za dwa tygodnie, do zobaczenia. – Na pożegnanie ponownie parska śmiechem, a następnie się rozłącza.
Ze złości po nieudanej rozmowie rzucam telefonem o ścianę. Niewzruszony widokiem komórki, która roztrzaskała się na pół, stwierdzam, że po raz któryś ten gamoń wyprowadził mnie z równowagi do takiego stopnia, że rozwalam swoje rzeczy.
Kilka godzin później siedzę z moim przyjacielem Mattem, który jest bardziej ogarnięty i używa mózgu częściej niż Jim – mój drugi przyjaciel od małego. Facet wie, jaka jest jego pozycja i kiedy może na luzie rozmawiać. Wszyscy przyjaźnimy się od dawna, ale tylko Jim nie odróżnia poważnych spraw od zwykłego życia. Wie dokładnie, że stać mnie na bardzo złe rzeczy nawet w stosunku do jego osoby i jakbym chciał, to zabiłbym go bez skrupułów.
– Co z towarem, który miał być wczoraj? – pytam przyjaciela, zerkając na niego. Matt niepewnie spogląda na mnie, po czym zrywa się na równe nogi. Przymrużam oczy zaciekawiony tym, czy wyjawi mi prawdę, chociaż i tak ją znam.
– Ten przydupas nic ci nie powiedział? – pyta o Jima, który nie pisnął słówkiem, że narkotyki nie dotarły w ustalonym czasie. Niestety o tym fakcie dowiedziałem się od ludzi, którzy nie powinni o tym mówić, ponieważ ten obowiązek spoczywa na Jimie. Ale jego już solidnie ochrzaniłem, rzucając kilka ostrych słów.
Zaciskam nerwowo zęby, przymykając powieki, a po krótkiej chwili spoglądam ponownie na bruneta.
– Był mały wypadek i mieli kontrolę na granicy, ale nie pisnęli słówkiem.
– Nie pierdol! – wrzeszczę na całe pomieszczenie, po czym zrywam się z fotela niczym poparzony. Chciałabym powstrzymać się przed tym, by czegoś nie rozwalić, lecz nie potrafię. Kilka sekund później chwytam stojący najbliżej fotel i rzucam nim z całych sił o ścianę. Mebel roztrzaskuje się w kawałki, zostawiając na niej ślad. – Jak można być takim głupcem! – unoszę się, na co mój przyjaciel kręci głową.
– Jeden z naszych był na granicy i mieli cały czas kontakt ze sobą, podobno nie zdążył dać im cynku. Rozmawiałem z nim i powiedział, że wyglądało to tak, jakby gliny wiedziały do kogo i po co jadą.
Wyciągam papierosa i odpalam go, odchylam się lekko do tyłu, czując, że zaraz eksploduję. Straciłem czas i pieniądze na kretynów, którzy mieli zrobić jedną rzecz.
– Ucisz ich – mówię obojętnie, bo tak naprawdę na nic tu moje krzyki.
Matt przytakuje, wstaje, a następnie wychodzi. Dwa słowa wystarczyły, by zrozumiał, co ma zrobić. Nie mogę ryzykować tym, że głupcy wydadzą mnie i stracę całą władzę nad tym, co posiadam, nie mam czasu na oglądanie świata zza krat.
Spuszczam wzrok na podłogę, zastanawiając się, co jeszcze się dziś wydarzy, i nie muszę czekać długo. Najwyraźniej dziś jest dzień testowania mojej cierpliwości. Wstrzymuję powietrze w płucach, gdy drzwi się otwierają, a w progu dostrzegam dumnego ojca. Patrząc na jego wyniosły wyraz twarzy, wiem, że dziś będę potrzebował mocnego alkoholu.
Po kilku sekundach wchodzi do środka, oczywiście zachowuje powagę i milczenie. Odpina marynarkę, następnie siada naprzeciwko mnie. Z jego postury wnioskuję, że czuje się niczym król. Mój ojciec jest bardzo wygadany, dlatego dziwi mnie fakt, że z jego ust nie pada ani jedno słowo.
Gaszę papierosa w porcelanowej popielniczce, nie odrywając od mojego staruszka wzroku. Chwytam drewniane krzesło, które stało pod oknem, siadam na nim, po czym przysuwam się do biurka. Kładę dłonie na blacie, przechylając głowę w bok, by dokładniej przyjrzeć się ojcu. Ostre rysy jego twarzy nie robią na mnie żadnego wrażenia, a zmarszczki w kącikach oczu można ujrzeć z daleka. Lekko się uśmiecham, gdy widzę jego powagę. Mógłbym się zastanawiać, po co się tu zjawił, lecz domyślam się, że wie o wczorajszym niedostarczeniu towaru i zacznie się jego do niczego mi niepotrzebna pogawędka.
– Masz strasznych idiotów w swoim kręgu, synu – odzywa się po chwili, na co otwieram szerzej oczy. Oczywiście jego wyraz twarzy nie ulega zmianie. I choć próbuje wyjść teraz na groźnego i pokazać, że wciąż jest tym samym typem co kiedyś, to nie wychodzi mu to ani trochę. Zacznie najeżdżać w tym momencie na moich ludzi, samemu nie mając już nikogo przy sobie. Przejąłem po nim wszystko, gdy matka umarła, bo uznał, że nie ma siły dalej w tym siedzieć. A gdy coś nie idzie po jego myśli, staruszek od razu prawi kazania. Gdyby mnie to jeszcze ruszało, ale nie rusza, i naprawdę od pewnego czasu mam dość jego pierdolenia.
– Załatwię to, ojcze – wzdycham głośno, po czym odchylam się do tyłu. – Masz coś jeszcze do powiedzenia? Bo nie wydaje mi się, że przychodzisz tylko z tą sprawą – stwierdzam, wiedząc, co jeszcze mi powie, lecz czasami lubię z nim grać na zwłokę.
– Bal. – Staruszek grozi mi palcem, a kilka sekund później wyciąga cygaro, które odpala zawsze, gdy rozmawiamy. Mimo tego, że wie, jak nie znoszę tego zapachu, to i tak wciąż to robi. – Masz się zjawić, najlepiej z jakąś towarzyszącą ci kobietą.
Parskam śmiechem, po czym chowam twarz w dłoniach po usłyszeniu jego słów.
– Po co mi laska, skoro będzie ich tam pełno? Co ty, nigdy nie byłeś na takiego typu imprezach, tato? – prycham, zastanawiając się, co jeszcze wymyślił.
– Przyjeżdża mój przyjaciel z dawnych lat, rozmawiałem z nim o tym, że odbywa się bal charytatywny u Marcusa, i powiedział, że się zjawi. Niestety rozmawialiśmy też o tobie.
Marszczę brwi na jego wypowiedź.
– Wymsknęło mi się, że prowadzisz kasyno i dobrze ci idzie, dodałem również przez przypadek, że masz narzeczoną.
– Że co, proszę? – Zrywam się na równe nogi, gdy słyszę to, co wygaduje Thomas. – Ja i narzeczona? Mówisz poważnie?
– Nathan, wysłuchaj mnie, Leon chce zostawić w twoich rękach dużą sumę pieniędzy.
Przymykam powieki ciekawy tego, co ma mi do powiedzenia
– Kokaina i heroina, tonami, synu.
Uśmiecham się cwaniacko, a następnie zmierzam dumnym krokiem do barku. Sekundę później nalewam bursztynowego płynu do szkła, które w chwilę opróżniam.
– Więc na cholerę mi kobieta, na dodatek narzeczona? – Parskam śmiechem. – Po co mi to, tato? Dobrze wiesz, że i bez tego daję sobie bardzo dobrze radę. Kobieta nie jest potrzebna mężczyźnie w jego interesach, bo akurat wtedy jest zbędna – zaznaczam twardo ostatnie słowa.
Ojciec ciężko wzdycha, obrzucając mnie wymownym wzrokiem. Wiem, jak bardzo nie lubi, gdy w ten sposób wypowiadam się o płci przeciwnej, tym bardziej że moi rodzice zakochali się w sobie w wieku nastoletnim. Trwało to do momentu, kiedy rak mu jej nie zabrał. Thomas zawsze mówił o niej z szacunkiem i tak samo ją traktował, ale mamy teraz inne czasy. Nie żyjemy tak jak wtedy, gdy kobieta musiała siedzieć w domu i nim się zajmować, a mężczyzna zarabiać na budowie, by wykarmić rodzinę. Dlatego też nie potrzebuję żadnej kobiety w domu na dłużej niż godzinę lub dwie. W głowie mam inne priorytety i z pewnością nie są nimi rodzina, dzieci czy inne błahostki.
– Nie znasz go, bo zniknął, gdy ty się urodziłeś. Jest bardzo wpływowy i ma swoje zasady, chciał wiedzieć, jak się miewa syn jego przyjaciela z dawnych lat. Był pewien, że masz już rodzinę i dzieci. Dla niego to jest bardzo ważne, by ubijać interes z kimś, kto jest ułożony i nie w głowie mu imprezy.
Otwieram szerzej oczy na myśl o byłym przyjacielu mojego ojca. Koleś musi mieć coś nie tak pod kopułą, bo to, że nie mam kobiety na stałe i dzieci w wieku dwudziestu ośmiu lat, nie znaczy, że nie można robić ze mną interesów. Czy on wyrwał się z epoki kamienia łupanego? Cała Kalifornia boi się na myśl o mnie. Sam robię interesy wyłącznie z ułożonymi ludźmi, a połowa z nich żyje dokładnie jak ja.
– Czy on wie, z kim chce rozmawiać? – pytam bez zastanowienia, bo gościu raczej się nie doinformował.
– Był bardzo zdziwiony, gdy usłyszał, że to syn Thomasa Evansa. – Wskazuje dumnie na siebie, po czym uśmiecha się cwaniacko. – Przejął cały interes i jest na dobrej stopie nawet z Meksykiem.
Prycham lekko oburzony na tę wypowiedź. Ten facet myślał, że będzie miał do czynienia z jakimś lalusiem, który myśli jedną półkulą mózgu?
– Dobrze, wezmę ze sobą Tamarę. – Kręcę głową, gdy pomyślę o czarnowłosej, lecz lepszej kandydatki na to miejsce nie znajdę, a nawet dziwka umie zachować się czasami jak dama.ROZDZIAŁ 2
NATHAN
Wpatruję się w widok za wielkim oknem, który cieszy mnie niezmiennie od kilku dobrych lat. W takich momentach czuję się jak pan własnego życia, jak król imperium, którego nie można i nie da się zniszczyć. Niektórzy chcieli, ale na marne. Nie osiągnęli satysfakcjonującego ich skutku. Próby zdarzają się do dziś i czasem nawet się zastanawiam, jakim trzeba być głupcem, by porywać się na walkę ze mną.
Ludzi w kasynie nie brakuje, co cieszy mnie jeszcze bardziej, ponieważ uwielbiam patrzeć, jak przegrywają własne życie. Gdy przychodzą do mnie, a następnie klękają i na kolanach błagają o pożyczkę, którą spłacą w terminie. Śmieję się im prosto w twarz, bo wiem, że tylko połowa tych samobójców spłaci dług zaciągnięty przez własną głupotę. Druga połowa już wącha kwiatki od spodu, nie mogąc zaznać dalszego życia. Dlatego też kasyno wciąż funkcjonuje, bo przychodzą tu tacy ludzie. Wiedzą dokładnie, że ze mną się nie pogrywa, wszyscy zdają sobie sprawę z tego, kim jestem i czym się zajmuję. Każdy, kto usłyszy moje nazwisko, spina się i zrobi wszystko, by nie mieć ze mną do czynienia, jednak nie raz znajdą się głupcy, którzy pomyślą inaczej.
Sięgam po szkło, po czym upijam z niego łyk wódki, która przyjemnie pali w gardło. Słyszę pukanie do drzwi i rozkazuję, by intruz wszedł, a następnie odwracam się w jego stronę. Widzę jednego z kilkunastu ochroniarzy, pracujących w tym kasynie, który jest również moim dobrym, zaufanym kolegą.
Tom wprowadza nieznaną mi osobę do środka. Spoglądam na obcego mężczyznę w średnim wieku, którego wzrok wygląda jak spojrzenie dziecka, które zrobiło coś naprawdę złego. Dopasowany garnitur i lekki zarost na brodzie. Jego głowę zdobi siwa czupryna w nieładzie. Na nadgarstku widnieje złoty zegarek, co oczywiście przykuwa uwagę. Mam przyjemność z kimś, kto nie klepie biedy, a jednak tu przychodzi. Do głowy od razu wpada mi pytanie, które już po kilku sekundach zaczyna mnie nurtować: czego więc chce?
Siadam za biurkiem, gestem ręki wskazując mężczyźnie, by również zajął miejsce. Facet podchodzi niezdecydowanym i niepewnym krokiem do biurka. Po kilku sekundach zamyślenia zajmuje wreszcie miejsce. Obserwuję go bardzo dokładnie, jego ruchy, spojrzenie, które mówi mi, że z chęcią by stąd uciekł. Sądząc po jego mimice, staruszek w zasadzie żałuje, że tu przyszedł. Skąd to wiem? A stąd, że nie on pierwszy się tak zachowuje. Marszczę brwi, zerkając na Toma, który jest równie lekko rozbawiony jak ja. Gestem dłoni pokazuję, że nie jest tu więcej potrzebny. Mężczyzna posłusznie przytakuje ruchem głowy i wychodzi. Posyłam staruszkowi cyniczny uśmiech, wiedząc, że nie wydusi z siebie zbyt szybko ani jednego słowa. Dlatego nie czekam, aż zacznie mówić, tylko od razu przechodzę do rzeczy.
– Więc panie…? – Obserwuję mężczyznę spod byka, spodziewając się, że łaskawie się przedstawi.
– Ben – odpowiada, nerwowo wycierając trzęsącą się ręką kropelki potu z czoła.
Opieram brodę o dłoń, zastanawiając się nad interesem Bena. Nie spuszczam z niego wzroku nawet na moment. Patrząc na niego, dochodzę do wniosku, że szybciej go zabiję, niż on powie, czego oczekuje.
– Ile? – pytam bez głębszego zastanowienia.
Ben otwiera szerzej oczy i rozchyla lekko usta zdziwiony tym, że nie musiał mówić, czego chce ode mnie, bo mi wystarczyło spojrzenie na niego, aby się domyślić, że w grę wchodzą pieniądze.
– Niedużo.
– Ile? – ponawiam pytanie lekko donioślejszym głosem, a następnie wypuszczam głośno powietrze.
– Pięćdziesiąt tysięcy – odpowiada, odwracając wzrok.
Parskam śmiechem po usłyszeniu jego słów, bo faktycznie nie jest to gigantyczna suma. Ludzie przychodzący tu pożyczają większą gotówkę, więc tym bardziej zastanawia mnie, dlaczego chce je pożyczyć i na co.
– Masz gdzieś długi, Ben? – Posyłam w jego stronę pytające spojrzenie, przez co mężczyzna zaczyna się denerwować, co natychmiast zauważam. Staruszek po chwili spuszcza wzrok na swoje dłonie.
– Nie, muszę się odbić. – Jego drżący głos powoduje na mojej twarzy uśmiech. Boi się, więc jestem pewien, że pieniądze zwróci.
– Grasz u mnie w kasynie? – pytam zdziwionym tonem, a po kilku sekundach wstaję, by dolać sobie alkoholu, który w takich momentach pomaga mi w myśleniu.
– Tak – oświadcza niemal od razu. Cieszy mnie fakt, że zostawia pieniądze tu, a nie u kogoś innego. To wiele znaczy.
– Powiedz mi, kiedy masz zamiar oddać, Ben. Wiesz, że odsetki idą w górę wraz z tygodniowym opóźnieniem? Jesteś pewien tego, w co chcesz się wpakować?
Upijam trochę trunku, po czym wracam na miejsce. W momencie gdy siadam, a następnie posyłam mu pytające spojrzenie, Ben orientuje się, że wciąż nie odpowiedział mi na pytanie.
– Oddam, mam duże szczęście, tylko ostatnio coś mi nie idzie. – Mężczyzna posyła w moją stronę sztuczny uśmiech, a kilka sekund później spuszcza wzrok, by po chwili znów go unieść. – Oddam, tylko daj mi tydzień.
Otwieram szerzej oczy po usłyszeniu jego wypowiedzi. Kąciki moich ust podnoszą się momentalnie, ale nie potrafię być w tej chwili poważny przez to, co usłyszałem. Parskam niekontrolowanym śmiechem, bo doszło do mnie, że gościu jest wariatem. Mężczyzna nie wie chyba, że w taki sposób skazuje sam siebie na wyrok. Jeśli nie odda do tego czasu pieniędzy, czeka go marny los. I nie chodzi teraz o te skromne pieniądze, lecz o zasady.
– Zastanawia mnie jedno, Ben – przerywam milczenie, zmieniając całkowicie wyraz twarzy, przez co gość lekko się spina. – Nie dość, że chcesz tylko pięćdziesiąt kawałków, to na dodatek chcesz tylko tydzień na spłacenie? Ben, czy ty chcesz mnie wyruchać na kasę?
Mężczyzna prostuje się nerwowo, zaprzeczając ruchem głowy.
– Wiesz, że ze mną się nie pogrywa? Dowiedziałeś się tego przedtem, zanim tu przyszedłeś, prawda?
Ben kiwa głową, dając znak, że rozumie i wie, co go może spotkać. A skoro wie, to nie będę przedłużał jego egzekucji. Najważniejsze jest teraz dla mnie to, co on ma wartościowego, by mi to dać, jak nie spłaci długu. Coś, co ucieszy mnie choć odrobinę. A jeśli nie ma nic wartościowego, to chociaż coś, co poprawi mi humor po tym, gdy dowiem się, że ktoś nie zwrócił mi pieniędzy.
– Gdzie mieszkasz? – Biorę głęboki wdech, widząc jego pytające spojrzenie. – Chodzi mi konkretnie o posiadłość.
– Domek jednorodzinny – odpowiada, niemalże mi przerywając.
– Masz żonę?
– Zmarła trzy lata temu.
– Dzieci?
Staruszek odwraca wzrok, marszcząc przy tym dwuznacznie brwi. Chrząkam, poprawiając się wygodnie na fotelu, po czym ponawiam pytanie.
– Dzieci?
– Niestety nie.
– Gdzie pracujesz?
– Jestem komornikiem – odpowiada z lekkim uśmiechem na ustach, jakby chciał mnie tym faktem pocieszyć.
– Super. – Wykrzywiam się kpiąco, drapiąc po czole. – Więc co mi możesz zaoferować, gdy nie będziesz w stanie oddać pieniędzy?
Sięgam po paczkę papierosów, wyciągam jednego, po czym odpalam go, przyjemnie się nim zaciągając. Przymrużam lekko oczy, wlepiając spojrzenie w Bena.
– Bo wiesz, znudziło mi się zabijanie ludzi – dodaję, czekając na jego reakcje.
– Bez obaw, zobaczysz pieniądze na czas.
– A jeśli nie oddasz… – przerywam głośno i wyraźnie.
– Coś się znajdzie – rzuca szybko, posyłając w moją stronę lekki, a zarazem sztuczny uśmiech.
Przytakuję ruchem głowy na znak, że ma rację. Na pewno coś się znajdzie i dopilnuję tego osobiście. Wyciągam swój notes, w którym notuję wszystkie dane dłużnika, robię kopię dowodu i ogłaszam, że pożyczę mężczyźnie pieniądze.
Tom po kilkunastu minutach przynosi plik pieniędzy. Podaję je Benowi, na co ten reaguje, jakby zobaczył narkotyk, który za chwilę zażyje.
– Podpisałeś pakt z diabłem, kolego, radzę ci wygrać i oddać kasę na czas.
Na jego twarzy widoczny jest strach. Mimo wszystko Ben kiwa głową, wstaje i szybko wychodzi.
– Przyślij mi tu Jima. – Zrywam się na równe nogi, wypalając przez ramię do Toma.
Podchodzę do okna, szukając wzrokiem Bena. Znajduję go między wielkimi stołami. Rozmawia z dwoma mężczyznami, gestykulując nerwowo. Bardzo ciekawi mnie, z kim i o czym mężczyzna tak zawzięcie dyskutuje.
– Chciałeś mnie widzieć.
Kiwam głową, patrząc na salę pełną ludzi. Mężczyzna wciąż rozmawia z dwoma osiłkami, lecz teraz bez większych emocji. Czując klepnięcie w ramię, odwracam się na sekundę w stronę przyjaciela, lecz tylko na sekundę. Marszczę brwi ze złości, po czym ponownie wracam spojrzeniem do mężczyzny, który wyjątkowo nie przypadł mi do gustu. Ukrywa coś. To podpowiada mi intuicja, a ja nie lubię, jak się przede mną coś ukrywa. Nie przepadam za oszustami, a w momencie, kiedy czuję, że ktoś coś chce ukryć, od razu kłamiąc mi prosto w oczy, niech nie liczy na jakiekolwiek zbawienie. Ma więcej do oddania, niż mi się wydaje, i czuję na kilometr, że coś zataił.
– Interesujące, ale na co patrzymy?
Wzdycham załamany tokiem myślenia przyjaciela. Palcem wskazuję na największy stół, przy którym już siedzi Ben.
– Widzisz tego mężczyznę przy stole numer pięć? Obok niego stoi barczysty gościu – rzucam, zerkając ukradkiem na Jima, który już szuka wzrokiem mojej ofiary.
Jim przytakuje głową, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem.
– Mam wrażenie, że nie powiedział wszystkiego. Oczywiście jego dane spisałem, ale wiesz, że intuicja mnie nigdy nie zawodzi.
Odchodzę od Jima, sięgam po papierosa, a następnie odpalam go, mając w głowie niedającego mi spokoju staruszka. Będę tak o nim myślał, dopóki nie dowiem się czegoś więcej.
– Nie ma żony ani dzieci, tak naprawdę według tego, co wyznał, to nie ma nic wartościowego – dodaję chłodno, spoglądając spod byka na Jima.
– Ale ty czujesz inaczej. – Przyjaciel posyła mi cwaniacki uśmiech, zakładając ręce na piersi. Przytakuję ruchem głowy na znak, że ma rację. Gaszę papierosa i rozkładam się wygodnie w fotelu.
– Dobrze, w takim razie będę miał go na oku i pojadę za nim. Najpierw zobaczymy, czy powiedział ci prawdę z adresem, a później zerknę delikatnie, czy nie ma rodziny i czegoś bardziej wartościowego. – Brunet nie czekając więcej na jakiekolwiek moje słowo, odwraca się i wychodzi. Wypuszczam głośno powietrze, które na moment wstrzymałem. Uśmiecham się pod nosem, czując w kościach, że to, co zataił mój niedawny gość, już niedługo będzie moje. Bez żadnych sprzeciwów i słów, zabiorę mu to, co dla niego najważniejsze.
W międzyczasie umawiam się z Jimem przez telefon, że jeśli zobaczy coś, co może mnie zainteresować, ma natychmiast do mnie dzwonić. Muszę mieć wszystko pod kontrolą, bo bez tego moje plany może szlag trafić. Spięty po dzisiejszym dniu zrywam się z miejsca i ruszam do wyjścia. Muszę rozluźnić się i wypocząć.
Daję znak Tomowi, by ruszał za mną, po czym wyciągam komórkę. Wybieram numer do Tamary, która odbiera połączenie, jakby właśnie na nie czekała.
– Za pół godziny widzę cię u mnie – mówię na jednym wdechu, nie czekając nawet na jej odpowiedź, i się rozłączam. Nie obchodzi mnie, czy jest zajęta, czy ma wypad rodziny, czy może pierdoli się z kimś innym. Ona dokładnie wie, że ma się zjawić bez żadnego sprzeciwu czy bezsensownego gadania.
Po szybkim numerku u siebie w posiadłości siedzę odprężony, a do głowy automatycznie wpada mi Ben. Dolewając sobie kolejną dawkę alkoholu, słyszę dzwonek w telefonie. To nie może być nikt inny jak Jim, który, mam nadzieję, ma jakieś interesujące wiadomości. Nie schodząc z łóżka, sięgam po komórkę, by upewnić się, że to on.
– Tamaro, wyjdź – wypalam, nie spoglądając na dziewczynę. Słysząc westchnienie, odwracam się w jej stronę. Czarnowłosa leży po prawej stronie łóżka, ignorując całkowicie to, co powiedziałem. Uśmiecha się do mnie słodko, choć bardziej kusząco, lecz to na mnie nie działa. Lewą dłonią ugniata swoją pierś, zaś drugą klepie miejsce obok siebie. Tamara nie rozumie tego, że naprawdę wyprowadza mnie z równowagi i mogę zrobić coś głupiego. Znamy się kilka lat i dalej tego nie pojęła.
Kręcę głową, słysząc drugie połączenie od Jima. Przybliżam się do czarnowłosej, po czym delikatnie muskam jej usta swoimi.
– Wiedziałam, że ulegniesz.
Uśmiecham się sztucznie, przytakując ruchem głowy, choć dziewczyna nie ma racji. Nigdy nie ulegnę, nikomu, a szczególnie kobiecie.
– Wypierdalaj w podskokach – cedzę przez zaciśnięte zęby, zmieniając wyraz twarzy.
Czarnowłosa otwiera szerzej oczy, piorunując mnie wzrokiem.
– Wiesz co? Dupek z ciebie, Nathan – prycha, wstając, i niczym piorun wyskakuje z łóżka, po drodze zbierając swoje rzeczy. Obserwuję dziewczynę z uśmiechem na ustach, bo jest to naprawdę zabawne. Nie wiem, dlaczego myślała, że pozwolę jej zostać, skoro zna mnie na wylot i wie, że nie bawię się w związki.
Czarnowłosa po kilku sekundach wychodzi z pomieszczenia, trzaskając intensywnie drzwiami. Kręcę głową, a następnie wstaję, wybierając numer Jima.
– Masz coś? – pytam, gdy słyszę, jak odbiera po kilku sekundach. Chwytam w międzyczasie szkło z drinkiem i opróżniam naczynie. Kiedy słyszę jego bezczelny śmiech niezmiennie doprowadzający mnie do szału, zaciskam nerwowo zęby. Liczę w myślach do pięciu, by nie wybuchnąć, po czym siadam ponownie na łóżku.
– Chyba będziesz zadowolony.
– Czyli nie masz nic – wzdycham ciężko, ponieważ miałem cichą nadzieję, że jednak coś znajdzie.
– Wręcz przeciwnie. – Mogę nawet przez telefon wyczuć jego perfidny uśmiech, który z chęcią bym mu wyciął ostrym narzędziem.
– To, że jesteś moim przyjacielem od zawsze, nie oznacza, że nie mogę cię zabić, Jim.
– Dobra, już się uspokój. – Śmieje się, przez co zrywam się zniecierpliwiony na równe nogi. – Gościu mówił prawdę co do adresu, jest dobry.
Przytakuję ruchem głowy, choć wiem, że tego nie widzi.
– Ale.
– Ale? – przerywam, zmieniając ton głosu na ostry, gdy słyszę, że Jim w tym momencie ze mną igra.
– Udało mi się zajrzeć przez okna i na jego ścianie są zdjęcia kobiety – dodaje.
Łapię się za czoło całkowicie załamany. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie popełniłem błędu w dobieraniu sobie przyjaciół.
– Ja pierdolę, za wiele mi nie powiedziałeś. Miał żonę, zmarła trzy lata temu, więc nic dziwnego, że ma jej zdjęcia. – Głośno wzdycham na myśl o Jimie, który myśli, lecz tylko czasami mu to wychodzi.
– Ale, stary, młodej kobiety.
Marszczę z zamyślenia brwi, podążając do okna, skąd mam widok na mój smutny ogród.
– Na oko ma z dwadzieścia lat, nie więcej.
– Okłamał mnie – szepczę, choć chciałem tylko wyłącznie o tym pomyśleć.
– Jest jego córką, Nathan, nie widzę innej opcji.
Rozłączam się gwałtownie po rozmowie z Jimem. Nerwowo zaciskam palce na telefonie, który zapewne pęknie zaraz pod wpływem siły.
Kłamał, wiedząc, co go może spotkać.
Prycham, po czym kręcę głową, opierając się o biurko. Trzeba być idiotą, by chcieć oszukać takiego człowieka jak ja. Zastanawia mnie, dlaczego chciał ten fakt zataić, skoro jest pewny, że dług odda na czas i co do grosza.
Najwyraźniej musi być dla niego bardzo cenna.
– No cóż – mówię sam do siebie, uśmiechając się perfidnie pod nosem – mam nadzieję, że nie spłacisz tej pożyczki, Ben.ROZDZIAŁ 4
NATHAN
W momencie, kiedy dochodzę w dziewczynie, której imię całkowicie wyleciało mi z głowy, słyszę dzwonek telefonu. Wykonuję ostatnie ruchy, dzięki którym śliczna blondynka dochodzi zaraz po mnie. Czując jej długie paznokcie wbite w moje plecy, warczę, po czym wciągam powietrze do płuc. Gdy tylko mój oddech wraca do normy, a serce przestaje bić jak szalone, wychodzę z niej. Zrywam się na równe nogi, słysząc głośny oddech blondynki. Ściągam zużytą prezerwatywę, a następnie wrzucam ją do kosza. Telefon przestaje dzwonić, trudno, jeśli to coś ważnego, zadzwonią znów.
– Ubieraj się – wypalam do dziewczyny, która o dziwo w kilka sekund znajduje się tuż obok mnie.
Obserwuję kątem oka jej młode i w cholerę seksowne ciało, kiedy ponownie rozlega się dzwonek telefonu, olewam go.
Dziewczyna ma zaledwie dwadzieścia lat, ale to jej sprawa, jaką drogę wybrała. Nim zobaczę, kto dzwonił, poszukuję wzrokiem bokserek. Znajduję je na podłodze, tuż obok biurka. Zakładam je, a następnie wyciągam z kieszeni marynarki zrzuconej na podłogę plik pieniędzy zawiniętych w rulon. Dziewczyna już ubrana w krótką i obcisłą sukienkę staje przede mną niczym niewinne dziewczę. Z pliku zielonych papierków wyciągam połowę, po czym podaję dziewczynie, która nie ukrywa zdziwienia.
– No, zmykaj już.
Blondynka przytakuje ruchem głowy, a kilka sekund później już nie widzę jej przed sobą. Słyszę kolejny raz dzwonek w komórce i zerkam na ekran telefonu. Zanim odbieram połączenie od dzwoniącego po raz trzeci Jima, odpalam papierosa i siadam na łóżku. W głębi duszy mam nadzieję, że to coś pilnego, przyjaciel ma tendencję do dzwonienia z drobiazgami w nieodpowiednim momencie.
– Jim, przeszkodziłeś mi w czymś ważnym – mówię, wypuszczając dym z płuc.
– Jest problem.
– Jaki? – pytam opanowany, podchodząc do okna
– On nie ma tych pieniędzy. – Uśmiecham się cwaniacko, a sekundę później gaszę papierosa w popielniczce. Absolutnie to nie jest żaden problem i całkowicie nie rozumiem toku myślenia mojego przyjaciela.
– Nie widzę problemu, zabieraj jego córkę i tyle w temacie – odpowiadam, po czym wychodzę z pokoju, zmierzając w kierunku sypialni.
– No i tu jest drugi problem…
– Kurwa, jaki ty jesteś problematyczny – wzdycham ciężko, wchodząc do ciemnego pomieszczenia. – Zaraz przyjadę, bo widzę, że jakiś cienki się ostatnio zrobiłeś. – Rozłączam się i z impetem rzucam telefon na łóżko.
Gdy wchodzę pod prysznic, a chłodna woda przyjemnie opłukuje moje ciało, zastanawiam się, jaki problem dręczy Jima. Dlaczego mój przyjaciel na swojej drodze zawsze ma jakieś przeszkody i jakim sposobem sprawy potoczyły się tak, że stał się moim wspólnikiem? Mimo wszystko nie czuję złości czy przynajmniej rozdrażnienia jak zwykle przy nim. Jestem podekscytowany faktem, że zaraz trafi do mnie młoda dziewczyna, której na razie nie wiem, co zafunduję, ale mam czas, aby się nad tym jeszcze zastanowić.
Po kilkunastu minutach wychodzę spod prysznica. Wycieram się dokładnie, po czym zmierzam do garderoby. Postanawiam założyć zwykłą białą koszulę i dżinsy.
Uśmiecham się cwaniacko, myśląc o tej całej sytuacji. Uwielbiam tę adrenalinę, czuję dreszczyk, gdy pomyślę o strachu dłużnika i zapewne niedługo również jego córki. W głowie mam to, że już za kilkadziesiąt minut odbiorę swój dług. Nieistotne, w jakiej postaci on jest.
Po dwudziestu minutach dojeżdżam pod podany wcześniej przez Jima adres. Wychodzę z samochodu, uważnie wlepiając wzrok w jednorodzinny domek dłużnika. Stwierdzam, że jak na komornika ma całkiem niezłą chatę i dzięki samej jego pensji nie byłoby go stać na mieszkanie w niej, dlatego wydaje mi się, że staruszek nie jest taki spokojny, na jakiego wygląda.
Ruszam do przodu, dostrzegając, że na parterze palą się światła, a przez jasne firanki zauważam siedzącą postać, jak się domyślam, to Matt.
Kiedy stawiam krok na pierwszym schodku, biorę głęboki wdech, przymykając lekko powieki. Czas, by pokazać, kto tu rządzi i z kim Ben zawarł pakt, którego może nie przeżyć.
Otwieram drzwi, jak gdyby nic, i wchodzę do pomieszczenia. W oczy od razu rzuca mi się oparty o ścianę Ben w dresach i kapciach, w które wbija wzrok. Gdy tylko mężczyzna słyszy huk drzwi, prostuje się, przełykając głośno ślinę. Jim zrywa się na równe nogi, kiedy tylko wchodzę w głąb pomieszczenia, za to Matt wciąż siedzi spokojnie na bordowej kanapie, trzymając w ręku szkło. Zakładam dłonie na torsie, rozglądając się ze stoickim spokojem po niewielkiej kuchni i salonie. Wyczuwam tu ciepło rodzinne tego domu, przez co robi mi się niedobrze.
Po kilku sekundach moją uwagę przykuwa ściana, na której wiszą ramki ze zdjęciami, i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jedna istotna rzecz. Uśmiecham się chytrze, podchodząc bliżej, by przyjrzeć się dziewczynie widniejącej na fotografii. Przymykając lekko powieki, wlepiam wzrok w jej duże ciemne oczy, włosy w kolorze ciemnego brązu i mały nos. Przełykam ślinę zdziwiony tym, że takie naturalnie śliczne dziewczyny jeszcze istnieją. Myślałem, że są już na wyginięciu. Ta różni się od kobiet, które dotychczas znajdowały się przy moim boku, ale nie mogę teraz zrezygnować z niej, bo wyjdę na nieprofesjonalnego. W sumie to pierwszy raz będę miał styczność z kimś takim, co wydaje się jeszcze bardziej interesujące i jeszcze mocniej mnie kręci. Lubię to, co nieznane i niezbadane, a istnieję po to, by dokładnie wszystko zbadać.
– Chyba role się odwróciły, Ben – zaczynam łagodnym tonem, wlepiając spojrzenie w fotografię, która przykuła moją uwagę. – Wiesz, po co przyjechałem? – Odwracam się w jego stronę w momencie, kiedy unosi wzrok i spogląda na mnie ze zmęczonym wyrazem twarzy.
– Wiem, ale ja nie mam tych pieniędzy, Nathan. Daj mi jeszcze parę dni i spłacę wszystko co do grosza – odpowiada, po czym posyła mi sztuczny uśmiech, którego nie kupuję.
Parskam śmiechem, patrząc na Matta wyglądającego jak widz w kinie. Brunet bez żadnego grymasu nas obserwuje. Oczywiście jak zawsze bez emocji. Ciężko wzdycham, kręcąc głową, a kilka sekund później prostuję się i ruszam w kierunku kanapy, by usiąść. Mężczyzna wciąż stoi w miejscu, drapiąc się nerwowo po czubku głowy.
– Nie, nie dam ci paru dni. Dziś odbieram swój dług, mój drogi. – Rozkładam się wygodnie na sofie, obserwując jego reakcje.
– Ale ja nie mam tych pieniędzy. – Gość unosi się, co mnie zadziwia, lecz nie będę tego tolerował. Wiedział, na co się pisze, przychodząc do mnie.
Przymykam lekko powieki, po czym wyciągam zza spodni pistolet, który kładę na zagłówku kanapy.
– Dlaczego zataiłeś fakt, że masz córkę, Ben? – Mój głos brzmi już nieco mocniej i groźniej, co Ben zauważa. Zdenerwował mnie, a to może skutkować czymś naprawdę negatywnym.
– Ja…
– No popatrz, Ben – uśmiecham się cwaniacko, pochylając do przodu – nikt nie jest tak odważny jak ty, żeby chcieć mnie oszukać, jesteś jedyny. Naprawdę szanuję. – Ostatnie słowa mówię ostrzej, po czym zaciskam nerwowo usta.
– To nie tak…
– Wiedziałeś dokładnie, że z łatwością ją odbiorę, a i tak chciałeś mnie oszukać – przerywam mu donośnie, zrywając się na równe nogi. – Wiesz, może i jestem skurwysynem, nie raz to słyszałem, ale mógłbym ci dać nawet tydzień więcej na spłacenie tego długu. Zobacz, jaki jestem dobry, Ben… – Kręcę głową, wsadzając ręce do kieszeni spodni, po czym spoglądam na Matta. Mężczyzna do tej pory nie zmienił miejsca ani się nie poruszył, lecz tym razem wzdycha ciężko, domyślając się chyba, co mam zamiar zrobić. Nie musiałem mu tego mówić, zna mnie na wylot, porozumiewamy się całkiem inaczej. Oczywiście niektóre moje plany, a nawet ich większa część nie podoba się Mattowi i nieraz toczymy ze sobą ostre kłótnie.
Odwracam się, a następnie chwytam spluwę w dłoń. Odbezpieczam ją, po czym krzyżuję ręce na piersi, uśmiechając się chytrze do Bena.
– Co chcesz zrobić? – pyta, łapiąc się za czoło, i o dziwo uśmiecha się, jakby wszystkie jego problemy się skończyły, lecz tak nie jest.
– Zabieram twoją córkę, Ben, jeśli zwrócisz pieniądze, wtedy ja zwrócę twoje dziecko – odpowiadam na jednym wdechu, ruszając w jego stronę, a kilka sekund później staję z nim twarzą w twarz. Mężczyzna przytakuje ruchem głowy, po czym odwraca ją w bok, gdy słyszymy silnik podjeżdżającego samochodu.
– Nie zrobisz jej krzywdy…
– A ty stwierdzasz czy zadajesz pytanie w tej chwili? – pytam rozbawiony tą sytuacją.
Kiedy już Ben przygotowuje się, by coś powiedzieć, nagle drzwi się otwierają, a do środka wchodzi ona. Ma rozmazany makijaż, płacze, przecierając policzki. Lustruję ją od stóp do głów.
Ma drobne ciało, lecz kobiecych kształtów nie da się ukryć. Dłuższe włosy niż na zdjęciach, w ogóle wygląda całkiem inaczej. Przymykam powieki, gdy widzę, jak wlepia podejrzliwy wzrok w Matta i Jima, a na końcu zatrzymuje swoje wyjątkowe spojrzenie na mnie.
O dziwo nie odwraca się, nie ucieka do swojego pokoju, a nawet się nie rusza. Słyszę, jak przełyka głośno ślinę, obserwując, jak chowam pistolet za spodnie. Przyjmuję diabelski wyraz twarzy, posyłając w jej stronę bezczelny uśmiech. Po kilku sekundach ruszam lekkim krokiem ku niej, chcąc zapoznać się z dziewczyną, która już w zasadzie od kilkunastu minut jest moja. Przystaję w połowie holu, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Brunetka spogląda wreszcie na swojego ojca pytającym wzrokiem. Ciekawi mnie również, co się wydarzyło, że wróciła w takim stanie do domu.
– Podejdź tu – mówię to delikatnie, by jej nie wystraszyć, choć po jej minie mogę stwierdzić, że jest inaczej. Dziewczyna ponownie zerka na Bena błagalnym wzrokiem, co doprowadza mnie do szału. – Pierwsze, co musisz o mnie wiedzieć, to to, że bardzo nie lubię się powtarzać – oznajmiam chłodnym tonem, krzyżując ręce na piersi. Po moich słowach brunetka zakłada kosmyki włosów za uszy, po czym podchodzi do mnie, wlepiając spojrzenie w podłogę. – A teraz z łaski swojej spójrz na mnie – cedzę przez zaciśnięte zęby, obserwując jej drżącą wargę. Gdy nie robi tego, o co proszę, chwytam jej podbródek, po czym unoszę go lekko. Zauważam kolejną łzę na jej policzku, przez co mimowolnie zabieram dłoń.