Cesarz ośmiu wysp - ebook
Cesarz ośmiu wysp - ebook
Ambitny władca zostawia swojego bratanka na pewną śmierć i przejmuje jego ziemie.
Uparty ojciec zmusza młodszego syna, żeby oddał swoją żonę starszemu bratu.
Tajemnicza kobieta szuka pięciu ojców dla swoich dzieci.
Potężny kapłan ingeruje w sprawy sukcesji Lotosowego Tronu.
Oto wątki misternego arrasu utkanego z losów rozgrywających się na tle dzikiego lasu, eleganckiego dworu i krwawych pól bitewnych. Osadzony w mitycznej średniowiecznej Japonii, zamieszkanej przez wojowników, zabójców, zjawy i duchy opiekuńcze, "Władca ośmiu wysp" jest błyskotliwą powieścią, pełną dramatów i intryg, i zaledwie początkiem pasjonującej, epickiej przygody: "Opowieści o Shikanoko".
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-813-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Główni bohaterowie
Shikanoko (Shika) – wcześniej Kazumaru, syn Shigetomo i bratanek Sademasy, panów Kumayamy
Akihime (Aki) – córka szlachcica Hidetake, przybrana siostra Yoshimoriego i Kai
Kiyoyori – pan Kuromori
Tama – jego żona, wcześniej zamężna z Masachiką, matka Tsumaru i macocha Hiny
Masachika – młodszy brat Kiyoyoriego
Hina – czasami nazywana Yayoi, córka Kiyoyoriego
Tsumaru – syn Kiyoyoriego
Bara albo Ibara – pokojówka Hiny
Yoshimori (Yoshi) – prawdziwy cesarz, dziedzic Lotosowego Tronu
Takeyoshi (Take) – również Takemaru, syn Shikanoko i Akihime
Pani Tora – matka pięciorga dzieci spłodzonych przez pięciu ojców
Shisoku – górski czarownik
Sesshin – stary uczony i mędrzec
Książę opat Ryusonji
Akuzenji – Król Góry, bandyta
Hisoku – sługa pani Tamy
Klan Miboshich
Pan Aritomo – głowa klanu, znany również jako Pan Minatogury
Takaakira – pan Śnieżnej Krainy, przyjaciel i zausznik pana Aritomo
Pani Yukikuni – jego żona
Takauji – ich syn
Arinori – pan Aomizu, kapitan
Keisaku Yamada – adopcyjny ojciec Masachiki
Gensaku – jeden ze sług Takaakiry
Yasuie – jeden z ludzi Masachiki
Yasunobu – jego brat
Klan Kakizukich
Pan Keita – głowa klanu
Hosokawa no Masafusa – krewniak Kiyoyoriego
Tsuneto – jeden z wojowników Kiyoyoriego
Sadaike – jeden z wojowników Kiyoyoriego
Tachiyama no Enryo – jeden z wojowników Kiyoyoriego
Hatsu – jego żona
Kongyo – starszy sługa Kiyoyoriego
Haru – jego żona
Chikamaru, później Motochika, Chika – jego syn
Kaze – jego córka
Hironaga – sługa z Kuromori
Tsunesada – sługa z Muromori
Taro – sługa z domu Kiyoyoriego w Miyako
Dwór cesarski
Cesarz
Książę Momozono – następca tronu
Pani Shinmei’in – jego żona, matka Yoshimoriego
Daigen – jego młodszy brat, późniejszy cesarz
Pani Natsue – matka Daigena, siostra księcia opata
Yoriie – sługa
Nishimi no Hidetake – ojciec Aki, przybrany ojciec Yoshimoriego
Kai – jego adoptowana córka
Świątynia Ryusonji
Gessho – mnich wojownik
Eisei – młody mnich, później jeden z Poparzonych Bliźniaków
Kumayama
Shigetomo – ojciec Shikanoko
Sademasa – jego brat, stryj Shikanoko, obecnie pan posiadłości
Nobuto – jeden z jego wojowników
Tsunemasa – jeden z jego wojowników
Naganori – jeden z jego wojowników
Nagatomo – jego syn, przyjaciel Shiki z dzieciństwa, później jeden z Poparzonych Bliźniaków
Nishimi
Pani Sadako i pani Masako – nauczycielki Hiny
Saburo – stajenny
Ludzie znad rzeki
Pani Fuji – właścicielka łodzi
Asago – muzyk i artysta
Yuri, Sen, Sada i Teru – młode dziewczyny z klasztoru
Saru – akrobata i treser małp
Kinmaru i Monmaru – akrobaci i treserzy małp
Plemię Pająka
Kiku – późniejszy pan Kikuta, najstarszy syn pani Tory
Mu – jej drugi syn
Kuro – jej trzeci syn
Ima – jej czwarty syn
Ku – jej piąty syn
Tsunetomo – wojownik, sługa Kiku
Shida – żona Mu, kobieta lis
Kinpoge – ich córka
Unagi – kupiec z Kotakami
Nadprzyrodzone istoty
Tadashii – tengu
Hidari i Migi – duchy opiekuńcze Matsutani
Dziecko smoka
Ban – latający koń
Gen – fałszywy wilk
Kon i Zen – magiczne jastrzębie
Konie
Nyorin – biały ogier Akuzenjiego, później Shikanoko
Risu – kapryśna kasztanka
Tan – ich źrebak
Miecze
Jato (Wężowy Miecz)
Jinan (Drugi Miecz)
Łuki
Ameyumi (Deszczowy Łuk)
Kodama (Echo)1 Kazumaru
– Widziałeś, co się stało?
– Gdzie jest twój ojciec?
Stali nad nim dwaj mężczyźni. Ich ciemne postacie rysowały się na tle wieczornego nieba. Jednym był jego stryj Sademasa, drugim Nobuto, którego Kazumaru nie lubił.
– Usłyszeliśmy śmieszny hałas. – Chłopiec pokazał układanie kamieni na planszy. – Stuk, stuk, stuk. Ojciec kazał mi tu zaczekać.
Mężczyźni trafili na siedmiolatka ukrytego w wysokiej trawie, w zagłębieniu, które dla swoich młodych wydeptał jeleń. Konie omal go nie nadepnęły. Kiedy stryj podniósł go z ziemi, na twarzy chłopca widniały głębokie odciski po źdźbłach trawy. Musiał tu leżeć przez wiele godzin.
– Kto zabiera dziecko na zwiad? – zdziwił się Nobuto.
– Mój brat nie potrafi się z nim rozstać.
– Nigdy nie widziałem równie zakochanego ojca!
– Albo tak zepsutego dziecka – burknął Sademasa. – Gdyby był mój...
Kazumaru nie podobał się ich ton. Wyczuwał w nim drwinę. Nie odezwał się, ale postanowił o wszystkim opowiedzieć ojcu, kiedy go zobaczy.
– A co z jego koniem? – zapytał Sademasa.
Starszy mężczyzna popatrzył w stronę drzew.
– Ślady prowadzą tam.
Na zboczu wulkanicznej góry rósł mały zagajnik skarlałych drzew. Niektóre umierały, z innych zostały tylko pnie. Powietrze cuchnęło siarką, para z sykiem wydobywała się ze szczelin w ziemi. Mężczyźni ze znużeniem ruszyli naprzód, z łukami w rękach. Kazumaru powlókł się za nimi.
– Przeklęte miejsce – wymamrotał Nobuto.
Pnie większych drzew były poznaczone słabo widocznymi przecinającymi się liniami. Na ziemi leżało kilka czarnych kamieni i garść białych muszelek.
– Krew. – Nobuto pokazał rozbryzg na jasnej skale. Ukucnął i dotknął go palcem. – Jeszcze mokra.
Plama była ciemna, niemal fioletowa.
– To jego? – zapytał szeptem Sademasa.
– Nie wygląda mi na ludzką. – Nobuto przysunął palec do nosa. – I nie pachnie jak ludzka. – Wytarł dłoń o skałę. Wstał. Potem rozejrzał się i wykrzyknął: – Panie Shigetomo! Gdzie pan jest?!
– Jest, jest, jest! – odpowiedziało mu echo.
I jeszcze inny dźwięk, jakby łopot ptasich skrzydeł.
Kazumaru spojrzał w górę. Nad ich głowami przelatywało stado dziwnych istot ze skrzydłami, dziobami i pazurami, ale w ubraniach: czerwonych kurtkach i niebieskich rajtuzach. Patrzyły na niego, pokazywały go sobie i śmiały się drwiąco. Jedna z nich trzymała w jednej ręce miecz, a w drugiej łuk.
– To jego broń! – wykrzyknął Nobuto. – Ameyumi.
– A więc Shigetomo nie żyje – stwierdził Sademasa. – Nigdy nie oddałby łuku.
Później Kazumaru nie był pewien, co naprawdę widział, a co mu się przyśniło. Jego ojciec i bystra dowcipna matka często grali w go podczas długich śnieżnych zim w Kumayamie. On dorastał przy dźwięku ich głosów, cichego stukotu kamieni na planszach, grzechotania w drewnianych miseczkach. Tamtego dnia usłyszeli je obaj. Wysforowali się daleko przed innych. Tata zawsze lubił prowadzić, a jego silny i niecierpliwy czarny koń był darem od pana Kiyoyoriego, którego byli wasalami i z którego rozkazów dotarli tak daleko na północ.
Ojciec ściągnął wodze, zsiadł z wierzchowca i zdjął Kazumaru z siodła. Koń zaczął się paść, a oni ruszyli przez wysoką trawę. Omal nie nadepnęli na jelonka skulonego w wydeptanym legowisku. Zwierzę zerwało się i pobiegło przed siebie dużymi susami. Kazumaru zdążył jeszcze zobaczyć jego ciemne oczy i delikatny pyszczek. Wiedział, że inni ludzie na ich miejscu zabiliby jelonka, ale ojciec tylko się roześmiał i pozwolił mu uciec.
– Szkoda czasu Ameyumi – powiedział.
Takie imię nosił jego łuk, rodzinny skarb, ogromny, idealnie wyważony, zrobiony z wielu warstw sprasowanego drewna z misternymi łączeniami.
Ruszyli bezszelestnie w stronę drzew, skąd dochodziły odgłosy. Pamiętał wrażenie, że to skradanie się na palcach przez trawę wyższą od niego jest zabawą.
Nagle ojciec przystanął, wstrzymując oddech, jakby coś go zaniepokoiło. Potem schylił się i wziął go na ręce. W tym momencie Kazumaru pod drzewami dostrzegł tengu grających w go. Zobaczył skrzydła, dzioby i pazury.
Ojciec zaczął się cofać do miejsca, gdzie znaleźli jelonka. Kazumaru czuł, jak serce głośno bije mu w piersi.
– Zaczekaj tutaj – powiedział, kładąc go na udeptanej trawie. – Bądź jak dziecko jelenia. Nie ruszaj się.
– Dokąd idziesz?
– Idę zagrać w go – odparł tata ze śmiechem. – Jak często ma się okazję zagrać w go z tengu?
Kazumaru nie chciał, żeby ojciec tam szedł. Słyszał różne historie o tengu, o górskich demonach, bardzo sprytnych i bardzo okrutnych. Ale jego ojciec nie bał się niczego i zawsze robił to, co chciał.
Mężczyźni znaleźli ciało Shigetomo jeszcze tego samego dnia. Kazumaru nie pozwolono go zobaczyć, ale on słyszał przerażone szepty i dobrze pamiętał dzioby i pazury lecących nad nim tengu. Oni mnie widzieli, pomyślał. Znają mnie.
Kiedy wrócili do domu, Sademasa ogłosił, że jego starszy brat został zabity przez dzikie północne plemiona, ale Kazumaru wiedział, że ojciec zginął dlatego, że grał w go z tengu i przegrał.
* * *
Wieść o śmierci męża pogrążyła matkę Kazumaru w tak wielkiej rozpaczy, że wszyscy się o nią obawiali. Sademasa błagał ją, żeby za niego wyszła. Obiecywał, że wychowa Kazumaru jak własnego syna, składał nawet przysięgę na święty talizman z głową byka.
– Obaj przypominacie mi o nim przez cały czas – powiedziała wdowa. – Nie. Muszę ściąć włosy i zostać mniszką jak najdalej od Kumayamy.
Gdy tylko zima się skończyła, matka wyjechała bez pożegnania, przykazując jedynie synowi, żeby słuchał stryja.
Rodzina miała z nadania pana Kiyoyoriego trochę ziemi na zboczu góry znanej jako Kumayama. Na posiadłość składały się strome urwiska i głębokie doliny bez światła słonecznego, gdzie po obu stronach rzek spadających z gór między lasami cyprysów i kryptomerii, pełnych niedźwiedzi, wilków, serauów, jeleni i dzików, oraz bambusowymi zagajnikami będącymi domem dla przepiórek i bażantów, wyciosano na stokach kilka tarasów pod uprawę ryżu. Miejsce to znajdowało się siedem dni drogi na wschód od stolicy i cztery dni w przeciwną stronę od Minatogury, twierdzy rodu Miboshi.
W miarę jak mijały lata, stawało się oczywiste, że Sademasa nie dotrzyma przysięgi. Przyzwyczaił się do tego, że jest panem Kumayamy, i nie miał ochoty z niej rezygnować. Posiadana przezeń władza w połączeniu z niepokojem z powodu wiarołomstwa sprawiła, że do głosu doszła jego brutalna natura. Sademasa traktował swojego bratanka surowo pod pretekstem zmieniania go w wojownika. Gdy Kazumaru skończył dwanaście lat, uświadomił sobie, że każdy dzień przynosi jego stryjowi rozczarowanie, że chłopak jeszcze żyje.
Niektórych wojowników, szczególnie Naganoriego, którego syn był o rok starszy od Kazumaru, martwiło surowe traktowanie sieroty po ich dawnym panu. Inni, jak Nobuto, podziwiali Sademasę za bezwzględność. Pozostali wzruszali ramionami, zwłaszcza kiedy nowy pan się ożenił i sam spłodził dzieci. Uważali, że Kazumaru i tak nie będzie miał szansy dorosnąć, nie mówiąc już o odziedziczeniu posiadłości. Większość była zaskoczona, że jakoś przeżył ciężkie dzieciństwo i nawet pod pewnymi względami rozkwitł, ponieważ obsesyjnie ćwiczył strzelanie z łuku, a z napadów wściekłości wzięła się jego nadludzka siła. W wieku dwunastu lat raptownie urósł i wkrótce potrafił naciągać cięciwę jak dorosły mężczyzna. Był jednak nieśmiały i dziki jak młody wilk. Tylko syn Naganoriego, który podczas ceremonii inicjacji dostał imię Nagatomo, mógł uważać się za jego przyjaciela.
Był jedyną osobą, z którą pożegnał się szesnastoletni Kazumaru, kiedy jesienią stryj oznajmił, że zabiera go na polowanie w góry.
– Jeśli nie wrócę, będziesz wiedział, że on mnie zabił – uprzedził Kazumaru. – W następnym roku osiągnę pełnoletność, ale on nigdy nie ustąpi mi miejsca. Za bardzo mu się spodobało bycie panem Kumayamy. Zamierza się mnie pozbyć w lesie.
– Chciałbym pojechać z tobą – powiedział Nagatomo. – Ale twój stryj wprost mi tego zabronił.
– To dowodzi, że mam rację – stwierdził Kazumaru. – Ale nawet jeśli mnie nie zabije, nie wrócę. Nic tu po mnie. Zostały mi tylko mgliste wspomnienia, jak było kiedyś. Pamiętam, że nie bałem się cały czas, że byłem kochany i podziwiany. Czasami sobie wyobrażam, jak mogłoby być, gdyby mój ojciec nie zginął, a matka nie wyjechała, gdyby więcej ludzi pozostało lojalnych wobec mnie. Nie mogę tak dalej żyć. Modlę się codziennie, żeby jakoś uciec... i jeśli jedynym sposobem jest śmierć, niech tak będzie.2 Kazumaru/Shikanoko
Letnie burze ustały, na górskich stokach z każdym dniem powiększały się plamy czerwieniejących liści. Roczne jelenie prawie osiągnęły wielkość dorosłych osobników, ale nadal podążały za matkami przez cienisty las.
Sademasa od dawna pragnął upolować pewnego starego samca o pięknych rogach, ale stworzenie było tak sprytne i ostrożne, że nigdy nie pozwoliło się okrążyć. W tym roku, zapowiedział stryj Kazumaru, ten jeleń mu ulegnie.
Na wyprawę zabrał ze sobą bratanka, swojego ulubionego sługę Nobuto i jeszcze jednego człowieka. Szli pieszo, bo teren był zbyt nierówny nawet dla koni pasących się niżej na stokach Kumayamy. Żyli jak dzicy ludzie, zbierali orzechy i jagody, strzelali do bażantów, zastawiali wnyki na zające, z każdym dniem zapuszczali się coraz głębiej w las pozbawiony ścieżek. Od czasu do czasu widzieli swoją zdobycz, tracili ją z oczu, potem znowu trafiali na tropy w miękkiej ziemi albo na brązowe kupki odchodów. Kazumaru spodziewał się, że stryj straci cierpliwość, ale Sademasa niemal poweselał, jakby wkrótce miał zrzucić z siebie ciężar, który od dawna dźwigał. W nocy mężczyźni opowiadali historie o duchach, o tengu, górskich czarownikach i o tym, że wciąż znikają młodzi chłopcy. Kazumaru przysiągł sobie, że nie pozwoli, by go zabili razem z jeleniem. Nie miał odwagi zasnąć, ale czasami zapadał w sen na jawie. Słyszał wtedy stuk kamyków na planszy do go i widział zwrócone na siebie orle oczy tengu.
Gdy pewnego popołudnia dotarli na szczyt stromego urwiska, przed nimi stał jeleń z rogami lśniącymi w promieniach zachodzącego słońca. Robił bokami po wspinaczce. Mężczyźni sapali. Na chwilę wszyscy znieruchomieli. Potem Sademasa i Kazumaru sięgnęli po łuki. Dwaj pozostali myśliwi przygotowali noże. Sademasa dał znak bratankowi, żeby zaszedł zwierzę od lewej strony. Chłopiec wycelował łuk prosto w serce jelenia, a wtedy ten popatrzył na niego oczami wielkimi z wysiłku i strachu. Potem wzrok samca pomknął ku Sademasie. Kazumaru podążył za tym spojrzeniem i zobaczył, że stryj celuje nie w jelenia, tylko w niego. W tym momencie zwierzę skoczyło w jego stronę w rozpaczliwej próbie ucieczki. W powietrzu świsnęła strzała, jeleń z impetem wpadł na Kazumaru i strącił go w przepaść.
Ciało zwierzęcia złagodziło upadek. Przez chwilę obaj leżeli bez ruchu, wyczerpani. Kazumaru czuł pod sobą szalone bicie serca. W końcu zebrał siły, chwycił za rozłożyste rogi i wstał, sięgając po nóż. Jeleń był ranny, miał złamane nogi. Patrzył na niego bez mrugania. Chłopiec odmówił szybką modlitwę i poderżnął mu gardło. Gorąca krew trysnęła z rany, zabierając ze sobą życie.
Gęste krzaki ukryły go przed wzrokiem myśliwych wypatrujących go z góry. Kazumaru słyszał ich nawoływania, ale się nie odzywał. Przez chwilę zastanawiał się, czy chęć zdobycia rogów jest na tyle duża, że stryj spróbuje zejść z urwiska. Ale jedynym sposobem, żeby znaleźć się na dole, był skok albo upadek. Kiedy wróciła cisza, Kazumaru zaciągnął jelenia najdalej, jak zdołał. Znalazł pod nasypem małe zagłębienie pełne suchych liści. Leżał z martwym zwierzęciem w ramionach, gasił pragnienie jego krwią i odtwarzał w myślach wydarzenia na urwisku. Łatwo mógłby sobie wmówić, że to był wypadek, ale uznał, że lepiej jest stawić czoło prawdzie. Stryj mierzył do niego, ale jeleń przyjął na siebie strzałę i uratował mu życie. Znowu poczuł własny upadek, gwałtowny lot, ręce ściskające łuk, jakby kawałek drewna mógł go uchronić przed runięciem w przepaść, zbyt młody, by uwierzyć we własną śmiertelność, ale przekonany, że zaraz umrze.
Przez całą noc czuł krążące w pobliżu dzikie zwierzęta zwabione przez zapach krwi. Słyszał ciche stąpanie, szelest liści. Niebo było usiane gwiazdami, Rzeka Niebios jarzyła się srebrzystym blaskiem.
O świcie jeleń wystygł. Kazumaru zawlókł go na polanę i wziął się do skórowania. Ostrożnie odciął czaszkę z rogami, żałując, że nie potrafi przywrócić życia tym oczom, a jednocześnie pełen wdzięczności.
Znalazł krzemienie i przez cały ranek skrobał skórę do czysta. Nad doliną pojawiło się słońce i przez kilka godzin było gorąco. Wczesnym popołudniem Kazumaru wyciął z boków kilka pasów mięsa, cienkich, żeby szybko wyschły, i nadział je na dębowy patyk, przekładając liśćmi. Resztę zostawił lisom i wilkom i ruszył na północ.
Szedł prawie przez całą noc. Księżyc zbliżał się do pełni, zapowiadając pierwsze przymrozki. W dzień Kazumaru kilka razy krótko spał, a po zmiękczeniu skóry jelenia wodą i własnym moczem rozciągnął ją do wyschnięcia. Nie widział nikogo. Dopiero trzeciego dnia zorientował się, że idzie za nim jakieś zwierzę. Słyszał stąpanie i szelest liści, widział zielony błysk oczu. Kilka razy nasadzał strzałę na cięciwę, ale oczy znikały, a on opuszczał łuk. Nie chciał tracić pocisku w ciemności.
Wydawało się, że zwierzę go prowadzi, albo raczej, uświadomił sobie z niepokojem, zagania. Kiedyś już myślał, że zniknęło na dobre, ale po zapadnięciu nocy zawsze wracało. Gdy raz dostrzegł je w przelocie, ocenił po wielkości i umaszczeniu, że to wilk zwabiony zapachem skóry i mięsa. On i stryj gonili jelenia do granic wyczerpania, a teraz wilk robił to samo z nim. Zapędzał go coraz dalej w las, żeby skoczyć mu do gardła, kiedy chłopiec będzie wyczerpany i osłabiony głodem. Kazumaru próbował go przechytrzyć, udając, że śpi, a potem wstając bezszelestnie i zmieniając kierunek marszu, ale zwierzę jakby z góry przewidziało jego zamiary. Znowu zobaczył zielone oczy jarzące się w mroku.
Pewnego ranka o świcie zatrzymał się przy strumieniu, który wypływał ze źródła znajdującego się wyżej w górach i przecinał polanę. Dzień wcześniej zjadł ostatni pasek suszonego mięsa. Zobaczył ścieżkę wydeptaną w trawie i ślady na brzegu. Odczytał z nich, że do wodopoju przychodzą tutaj jelenie, lisy, wilki. Sam ostrożnie ugasił pragnienie, pijąc szybko ze stulonych dłoni. Potem ukrył się w zaroślach ze strzałą nasadzoną na łuk.
Musiał się zdrzemnąć, bo obudził go nagły ruch. Pomyślał, że śni, gdy zobaczył dwoje zwierząt idących niezdarnie bok w bok z głowami zwróconymi ku sobie. Niosły coś między sobą w pyskach. Szły dziwnie, jakby nie były żywymi istotami. Zamiast głów miały lakierowane czaszki, zęby ostre i lśniące, oczy z kawałków lapis-lazuli, pod skórą nie zwykłe ciało, tylko chrust i słomę. Kazumaru poczuł bijący od nich zapach dymu i rozkładu. Żołądek podszedł mu do gardła, wnętrzności się skręciły.
Kiedy stworzenia się zbliżyły, zobaczył, co niosą w pyskach: dzban o dwóch uchach. Stanęły przy sadzawce i opuściły naczynie do strumienia. Kiedy się napełniło, zawróciły i poszły ścieżką chwiejnym krokiem, rozchlapując wodę.
Kazumaru podążył za nimi jak we śnie, bez wahania, ale ze strachem. Słyszał dudnienie własnej krwi w czaszce i piersi. Wiedział, że zbliża się do kryjówki górskiego czarownika, znanej mu z opisów sług Sademasy. Chciał uciec, ale pchały go do przodu nie tylko ciekawość i głód, ale również wilk, który teraz otwarcie kroczył za nim.
Kazumaru minął skałę, przypominającą trochę niedźwiedzia, a potem kikut drzewa z dwoma poszarpanymi konarami podobnymi do uszu zająca. Bliżej małej chaty, która stała pod osłoną paulowni, zobaczył bardziej precyzyjnie wykonane rzeźby z drewna i kamienia, niemal jak żywe, z takimi samymi lakierowanymi czaszkami, odziane w skóry, udekorowane rogami. A oprócz nich sowy, orły i żurawie z piórami, nietoperze ze skórzastymi skrzydłami.
Dach chaty był zrobiony z kości, ściany ze skór. Z dużego wiadra stojącego przy drzwiach dochodził silny zapach uryny. Przez głowę Kazumaru przemknęła myśl: pewnie używa jej do garbowania skór, tak jak on sam zrobił, żeby zmiękczyć skórę jelenia. Dwa małe lisy, prawdziwe, warczały na siebie nad martwym królikiem. Wilk siedział, lekko dysząc. Dwie bestie, za którymi podążał Kazumaru, zatrzymały się przed chatą i zawyły. Po chwili wyszedł z niej czarownik. Wyjął dzban z ich pysków i gestem kazał im usiąść, jakby były psami. Miał skórę ciemną jak wygarbowaną, długie włosy i krzaczastą brodę, jedno i drugie czarne, bez śladu siwizny. Wydawał się jednocześnie stary i młody. Ruchy miał zwinne i naturalne jak u zwierzęcia, ale głos, kiedy odezwał się do Kazumaru, bez wątpienia należał do człowieka.
– Więc wróciłeś do Shisoku?
– A byłem tu wcześniej? – zdziwił się chłopiec.
Siedzący za nim wilk zawył.
– W tym życiu albo w innym.
I może rzeczywiście kiedyś tutaj był. Kto wie, gdzie wędrowała jego dusza, kiedy ciało spało? Może stąd się brały sny?
– Przyniosłeś łopatki? – spytał raptem mężczyzna zwany Shisoku.
– Nie, ja... – zaczął się jąkać Kazumaru, ale czarownik mu przerwał.
– Mniejsza o to. Na pewno do mnie trafią któregoś dnia. Daj mi rogi. Jeszcze mamy czas.
– Czas na co?
– Żeby zrobić z ciebie dziecko jelenia. Po to przyszedłeś.
– Co to znaczy?
– Twoje życie nie należy do ciebie. Umrzesz w jednym, a narodzisz się w innym, żeby stać się tym, kim miałeś się stać.
W tym momencie Kazumaru odwrócił się, żeby uciec, ale czarownik wymówił słowa w nieznanym mu języku, a potem dodał:
– Zostań!
Kazumaru miał wrażenie, że wokół niego zamknęły się kraty. Poczuł na ramionach kościste ręce, choć czarownik stał w pewnej odległości od niego. Shisoku cofał się powoli, wciągając go do chaty.
* * *
Nie był pewien, czy znalazł się w domu, warsztacie czy kaplicy. Wonie lakieru, kamfory i kadzideł nie maskowały odoru martwych istot. W piecu płonął ogień, nad którym w żelaznym kociołku coś bulgotało. Na ławie poczerniałej od dymu leżały dłuta i pędzle. Podłoga była z ubitej ziemi, ale w jednym końcu, przed czymś w rodzaju ołtarza, zaścielały ją dywaniki i poduszki otoczone migoczącymi lampami i świecami. Na ołtarzu i wokół niego stały rzeźbione postacie bóstw, wszystkie z lakierowanymi, pomalowanymi twarzami, na ścianie wisiały liczne maski, głowy zwierząt i skóry. Kazumaru dostrzegł co najmniej dwie ludzkie czaszki. Uświadomił sobie, że przybył do jednego z tych miejsc, gdzie mieszają się światy, jak tamto z jego dziecięcych snów, w którym ojciec spotkał tengu. Zaczął drżeć, ale nie było stąd ucieczki. Na zewnątrz chatę otaczały zwierzęta, prawdziwe i sztuczne. W środku znajdował się czarownik.
Kazumaru nie wiedział, jak to się stało, ale stwierdził, że leży przed ołtarzem, nagi, przykryty jelenią skórą. Spojrzał na Shisoku takimi samymi oczami jak tamten samiec, rozszerzonymi i zrezygnowanymi w obliczu śmierci. Shisoku dał mu do picia napar z grzybów i igieł sosnowych zmieszanych z lakierem i cynamonem, co normalnie zabiłoby człowieka, ale Kazumaru wprowadziło w głęboki trans. Czas się zatrzymał.
Chłopiec obserwował, jak czarownik bierze czerep z rogami i zaczyna tworzyć maskę, śpiewając przy tym jakąś tajemniczą sutrę, której Kazumaru nigdy wcześniej nie słyszał. Na zewnątrz zwierzęta się poruszyły i zawyły. Kazumaru wydawało się, że obok niego leży kobieta. Przepełniał go strach, bo nigdy wcześniej nie był z kobietą. Unikał znaczących spojrzeń pokojówek w Kumayamie, podejrzliwy wobec wszystkiego, co mu proponowały, ostrożny i nieufny. Ale ona pokierowała nim, wiele razy tamtej nocy i w kolejne, a jego okrzyki mieszały się ze zwierzęcymi głosami. Wiedział, że jego ciało, siła i męskość są wykorzystywane w celach, których nie rozumiał, wbrew jego woli. Mimo to jego żądza się wzmagała, a on ją zaspokajał.
W dzień leżał niezdolny do ruchu i patrzył, jak Shisoku pokrywa maskę kolejnymi warstwami lakieru, mieszając go z białymi i czerwonymi płynami wytwarzanymi przez kochanków. Suszył je potem nad dymem z kadzideł, za każdym razem śpiewając inną pieśń. Zrobił usta i język z wyprawionej skóry pomalowanej cynobrem, wyżłobił otwory na oczy i zwieńczył je czarnymi rzęsami z kobiecych włosów. Wypolerował rogi, aż lśniły jak obsydian. Księżyc urósł do pełni, potem całkiem zniknął. W następnej kwadrze maska była gotowa.
Shisoku nałożył ją na twarz Kazumaru. Pasowała jak rękawica do dłoni. Chłopiec poczuł, że wlewa się w niego siła jelenia i cała prastara mądrość lasu. Nieznajoma przyszła do niego po raz ostatni. Jego krzyki rozbrzmiały echem, jak jesienią rozbrzmiewają ryki samców. Kobieta objęła go czule i wyszeptała:
– Teraz twoje imię brzmi Shikanoko, Dziecko Jelenia.
Nawiedziło go odległe wspomnienie – jelonek, głos ojca – i Kazumaru zrozumiał, że już nigdy nie przybierze innego imienia. Potem zapadł w głęboki sen. Kiedy się obudził, znowu był ubrany, kobieta zniknęła, maska jelenia leżała na ołtarzu w sakwie z siedmiowarstwowego brokatu. Wydawało się niemożliwe, że zmieściła się w worku tej wielkości, ale był to jeszcze jeden aspekt czarów, które rzucił na nią Shisoku.
* * *
Shisoku praktykował dość przypadkową, niedbałą magię. Wykonywał nieokreślony gest w stronę ognia, a ten ożywał w siedmiu wypadkach na dziesięć, a w pozostałych trzech dąsał się i ledwo tlił. Cztery lisy i wilki pojawiały się czasami, kiedy je wzywał, ale częściej prowadziły własne dzikie życie, jakby czarownik nie istniał. Czasami sztuczne zwierzęta robiły to, czego od nich oczekiwano, przynosiły wodę w dzbanie, zbierały chrust, ale skorupy na brzegu strumienia świadczyły o tym, jak często zawodziły. Shikanoko sam gromadził drewno na opał, a w miarę jak trwała zima, wyprawiał się na polowania, żeby zdobyć pożywienie dla nich obu. Zrobił nowe strzały i wyposażył je w lotki z piór orła, jednakże choć tropił wiele jeleni, nigdy żadnego nie zabił.
Shisoku jadł bardzo mało. Całe dni spędzał na wyprawianiu skór kamforą i rutą, gotowaniu czaszek i kości, żeby pozbawić je resztek mięsa. Potem drobiazgowo odtwarzał martwe zwierzęta, jakby był stwórcą, wypychał ich skóry gliną i słomą, budował szkielety z bambusa i wiązał je sznurkiem. Jego wytwory stojące rzędami pod okapem zasypywał śnieg. Przez wiele tygodni hartował je mróz, ale wraz z wiosną wróciły też owady. Z jaj wykluły się gąsienice i większość stworzeń opanowanych przez czerwie trzeba było spalić. Jedno czy dwa przetrwały dzięki łutowi szczęścia, umiejętnościom czarownika albo magii, ożyły i dołączyły do kolekcji Shisoku.
Wysoko w górach stopniały śniegi i wezbrane strumienie spłynęły prawie pod drzwi chaty. Kiedy woda się cofnęła, polanę porosły dzikie kwiaty i trawa. Co noc Shisoku nakładał maskę na twarz Shikanoko i uczył go tańca jelenia.
– Ten taniec odkrywa sekrety lasu i uwalnia jego błogosławieństwa. To potężna więź między trzema światami: zwierząt, ludzi i duchów. Kiedy opanujesz wszystkie ruchy, dzięki masce zdobędziesz wiedzę o wydarzeniach na świecie, w snach ujrzysz przyszłość i spełnią się wszystkie twoje pragnienia.
Kroki obudziły w chłopcu coś, za czym tęsknił i czego jednocześnie się bał, ale pomyślał, że ten taniec jest równie niepewny i zawodny jak cała magia Shisoku, i tylko częściowo wierzył w jego słowa.
* * *
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.