-
promocja
Chcę dla ciebie jak najlepiej - ebook
Chcę dla ciebie jak najlepiej - ebook
Nowa pełna emocji powieść autora „Zadzwoń, jak dojedziesz”!
Dziewiętnastoletnia ciężarna Łucja wyjeżdża z małej miejscowości, przeprowadza się do Poznania. Do wyjazdu nakłoniła ją matka, która obawia się reakcji sąsiadów na informację o niezamężnej dziewczynie spodziewającej się dziecka. Łucja, samotna w nowym mieście, wychowuje Maksa i buduje z nim bardzo silną więź. Jej wszystkie decyzje życiowe mają na uwadze przede wszystkim dobro dziecka.
Czy bliskość, przywiązanie i bezpieczeństwo, które Łucja ofiarowała swojemu synowi, mogą być w przyszłości przyczyną jego traumy?
Autor prowadzi czytelnika przez wspólne życie syna z matką od momentu jego narodzin do dorosłości, snując delikatną i pełną emocji opowieść o konsekwencji życiowych decyzji i złożoności emocjonalnego uwikłania między rodzicem a dzieckiem. Jakub Bączykowski z charakterystyczną dla siebie wrażliwością porusza trudne tematy i skłania do myślenia nad konsekwencjami podejmowanych wyborów.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-014-3 |
| Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1979
Tamtego roku w maju Poznań był ciepły i kolorowy. Z każdym dniem miasto budziło się do życia, a ulice zapełniały się modnie ubranymi ludźmi cieszącymi się słońcem. Obsypane kwiatami i liśćmi drzewa w parkach tworzyły malownicze aleje. Kwitły tulipany. Stary Rynek tętnił życiem, poznaniacy i turyści spacerowali z dziećmi lub parami. Łucja głęboko westchnęła na wspomnienie wczorajszej wycieczki po mieście i wróciła myślami do stojącej naprzeciw niej pani Elizy. Musiała się skupić i myśleć trzeźwo. Jak dorosła kobieta. Sama w dużym mieście.
– I bardzo panią proszę, droga pani Łucjo, żeby dała mi pani znać, jak już tylko mąż skończy służbę wojskową i się tutaj wprowadzi. – Pani Eliza była po siedemdziesiątce, siwe włosy niedbale upięła w kok, a na sobie miała tego dnia długą beżową sukienkę z nadrukiem w duże słoneczniki. Uśmiechnęła się serdecznie do Łucji i położyła na stole komplet kluczy do mieszkania, spiętych zniszczonym plastikowym brelokiem. – Do tego czasu nie będę zgłaszała pani małżonka do administracji, żeby uniknąć większych opłat. Po co płacić więcej?
– Oczywiście, dziękuję, pani Elizo. Jestem bardzo wdzięczna. – Łucja wzięła głęboki wdech pełnego kurzu powietrza i odwzajemniła uśmiech.
Przez głowę przebiegła jej gorzka myśl, że nadal nie ma pomysłu na to, jak rozwiąże kwestię tego ciężkiego jak worek kamieni kłamstwa dotyczącego męża. A w zasadzie braku męża. Kiedy od matki usłyszała, że powinna wyjechać do dużego miasta, żeby tam żyć anonimowo, zdecydowała się na Poznań, bo większość znajomych wybierała się na uczelnie do Wrocławia albo do Szczecina. Łucja wiedziała, że znalezienie kogoś, kto mógłby jej wynająć mieszkanie, nie będzie proste. Zapewne gdyby nienawiązywane latami znajomości Franciszki, matki Łucji, mogłoby się to nie udać. Tymczasem rozpoznawalna w całej Nowej Soli, jedna z najbardziej liczących się dziennikarek „Gazety Lubuskiej”, znana z peanów na tematy kościelne Franciszka bez wahania skontaktowała się ze starym znajomym, by poprosić go o pomoc. Pan Marek pracował w „Gazecie Poznańskiej” i tak się składało, że był jej winien przysługę. Po upływie kilku dni Franciszka otrzymała od Marka kontakt do Elizy Kowalewskiej, która aby móc otrzymać mieszkanie po zmarłym wuju, musiała rozwieść się z mężem. Odziedziczony lokal był gotowy do wynajęcia. Jednak mimo że cały proces odbywał się po znajomości, to i tak Łucja, nim zadzwoniła do pani Elizy, wielokrotnie zastanawiała się, co powiedzieć. Wiedziała, że padnie pytanie, kto będzie mieszkał w kawalerce. Matka codziennie „wsmarowywała” w Łucję gęste jak smoła poczucie wstydu z powodu nieplanowanej ciąży. Z pewnością upłynie wiele lat, nim dziewczyna wyzbędzie się przekonania, że jest największą grzesznicą na świecie. Ostatecznie więc ze strachu przed tym, że ponownie zostanie surowo oceniona, Łucja skłamała, że mąż jest w wojsku.
– Bo za tego tu człowieczka na razie na pewno nie trzeba płacić. – Kobieta wskazała brzuch Łucji i ponownie się uśmiechnęła. – Jak pani myśli, dziewczynka czy chłopiec?
Łucja, zaskoczona spostrzegawczością – a może życiowym doświadczeniem pani Elizy – odruchowo położyła dłoń na brzuchu. „To już ostatni moment, żebyś wyjechała, nim ktoś się zorientuje, że jesteś w ciąży. Za trzy, cztery tygodnie ludzie zaczną gadać” – powiedziała jej matka tydzień wcześniej, kiedy popijając herbatę, siedziały w wytapetowanym na beżowo pokoju Łucji. „Nie mogę pozwolić, żeby rozeszła się informacja, że moja nastoletnia córka zaszła w ciążę z żonatym mężczyzną, bo wybuchnie skandal. Więc przykro mi, kochanie, ale musisz się wyprowadzić z naszego miasta, zanim cokolwiek będzie widać. Oczywiście pomogę ci na tyle, na ile będę w stanie” – dodała bez cienia emocji. Nawet nie przewróciła teatralnie oczami, jak to zwykła robić.
Łucja pomyślała, że skoro pani Eliza od razu zwróciła uwagę na brzuch nowej lokatorki, to matka jednak nie była aż taką specjalistką od tego, co kto zauważa, myśli i mówi. A może dziecko poczuło się swobodnie, gdy znalazło się już poza srogim wzrokiem babci Franciszki, i zaczęło szybciej rosnąć? A może zdradziła Łucję zwiewna sukienka, którą miała na sobie?
– Nie mam pewności, ale serce mi podpowiada, że to chłopiec – odpowiedziała Łucja zgodnie z tym, co czuła.
Po pierwsze, jak głosiły zasłyszane w kobiecych rozmowach znaki zwiastujące syna, Łucja cały czas dosalała jedzenie, które pomimo to nadal wydawało jej się mało słone, a po drugie… po drugie, to kiedy tylko się dowiedziała, że jest w ciąży, to we wszystkich wyobrażeniach dotyczących jej dziecka pojawiał się chłopiec. To chłopca woziła w wózku po parku i to chłopiec wracał ubrudzony z podwórka po meczu z kolegami. Tło jej marzeń było niebieskie, nie różowe. Nawet wybrała dla niego imię: Maksymilian. Przeczytała w jakimś piśmie, że pochodzi z łaciny i oznacza „największy”. Taki będzie jej syn – duży i silny. I zawsze będzie przy niej. Oczywiście matka powiedziała, że to imię jest „nowoczesne i pretensjonalne”, ale akurat w tym temacie Łucja nie zamierzała się poddawać naciskom Franciszki. Przypomniała też matce, że to imię słynnego polskiego zakonnika z Niepokalanowa, na co ta tylko przewróciła oczami. Na wszelki wypadek jednak wybrała też imię dla córki: Agnieszka. Jej dziecko będzie zodiakalną Panną albo Wagą. Łucja też urodziła się w połowie września. Może urodzi w swoje urodziny? A jeśli nie, to i tak będą urządzać je wspólnie. Mama i syn.
– Jak to się mówi, ważne, by było zdrowe – dodała Łucja.
– Zgadzam się z panią… – Pani Eliza się zadumała. – Moja córka dwa razy poroniła… No ale to nieważne. Nie powinnam o tym wspominać. – Zawstydzona własnym komentarzem odwróciła wzrok od Łucji i szybko zmieniła temat. – Czy nie będzie państwu ciasno, gdy urodzi się dziecko?
– Jestem przekonana, że sobie poradzimy. – Łucja przestąpiła z nogi na nogę.
Komentarz o straconych dzieciach córki pani Elizy odrobinę popsuł jej nastrój. Nie zastanawiała się dotąd, że mogłaby nie donosić ciąży. Skoro los dał jej dziecko, kiedy o nie nie prosiła, to równie dobrze mógł je odebrać bez pytania o pozwolenie. Jednak dodawanie sobie wymyślonych zmartwień nie było wskazane. Chciała już zostać sama. Rozpakować się i położyć na wygodnej kanapie. Widocznie pani Eliza wyczuła tę potrzebę, bo serdecznie się pożegnała i powiedziała, że przyjdzie za miesiąc po pieniądze za wynajem. Wychodząc, rzuciła jeszcze:
– Może uda mi się wtedy poznać pani męża.
Kiedy za właścicielką zamknęły się drzwi, Łucja podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Ucieszyła się, że ma widok na podwórze, na kwitnące teraz akacje. We wpadającym świetle wirowały pyłki kurzu. Zdjęła niewygodne skórzane buty i nogą przesunęła je w kąt. Odpięła jedną ręką biustonosz i zdjęła go. Wzięła kilka wdechów majowego powietrza, poczuła spokój. W atmosferze tego małego mieszkania było coś kojącego. Może powodowały to wiek i bryła budynku? Łucja poczuła, że będzie jej tu dobrze z synem. Bo urodzi się syn…
– Ile tu kurzu… – powiedziała do siebie, obejmując spojrzeniem cały pokój. Kilka razy przerzuciła wzrok między krańcami kanapy, zastanawiając się, z której strony ustawi łóżeczko dla dziecka. Nie podjęła decyzji. A może dziecko jakoś samo da znać?
Mieszkanie było niewielkie. Jak powiedziała jej pani Eliza, pokój, kuchnia i łazienka miały dwadzieścia dziewięć metrów kwadratowych, choć w rzeczywistości mieszkanie chyba było mniejsze o kilka metrów. Nie było jednak się o co sprzeczać. Tylko na tyle było ją stać z renty, którą otrzymywała po śmierci taty, i z niewielkiej pomocy finansowej matki. Łucja była przekonana, że Franciszka stanęłaby na głowie, żeby tylko jej córka, wyposażona w mały zapas pieniędzy i zeszyt z przepisami babci, jak najszybciej opuściła Nową Sól. W całym tym „nieszczęściu” – jak nazywała ciążę córki – dobrze się złożyło, że stało się to w czasie, kiedy rówieśnicy Łucji wyjeżdżali na studia. Mało kto pomyśli, że zniknięcie córki, która zawsze była dobrą uczennicą, może być związane z czymś innym niż wyjazd na uczelnię. Ich znajomi i rodzina wiedzieli, że Łucja chciała zostać skrzypaczką. Dlatego pobierała lekcje gry na tym instrumencie u Austriaka, nauczyciela będącego na kontrakcie w Zielonej Górze. Dwa razy w tygodniu jeździła z Nowej Soli na godzinne lekcje. Efektem tych zajęć miało być stypendium w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Skutkiem ubocznym tych zajęć stała się ciąża Łucji.
– Gdyby twój ojciec żył, spaliłby się ze wstydu! – Tak Franciszka zareagowała na informację, że zostanie babcią. Przeżegnała się teatralnie i równie teatralnie przewróciła oczami. Matka od zawsze była dobrą aktorką. A gdyby przewracanie oczami było dyscypliną olimpijską, stałaby się wręcz niepokonaną mistrzynią. Mimo nerwowego wybuchu matki Łucja była innego zdania na temat domniemanej reakcji taty. Miała z ojcem znacznie bliższe relacje niż z matką i była przekonana, że tata zachowałby się zupełnie inaczej niż ona. Opowiadała mu o swoich problemach i nawet mieli przed mamą tajemnice. Na przykład kiedy sąsiadka przyłapała dwunastoletnią Łucję na paleniu papierosów za szkołą i powiedziała o tym Henrykowi, on nie wspomniał żonie o niczym. Wiedział, że skończyłoby się to karczemną awanturą. Porozmawiał z córką, że jest za młoda na palenie, i zatrzymali to dla siebie, jako sekret. Łucja już nigdy więcej nie sięgnęła po papierosy.
Henryk bardzo kochał córkę, żonę. Kochał życie. Niestety cztery lata temu został potrącony przez pijanego kierowcę, kiedy jechał motocyklem na ryby. Nie miał żadnych szans, zginął na miejscu. Piętnastoletnia Łucja bardzo przeżyła śmierć ojca. Na kilka miesięcy zrezygnowała nawet z gry na skrzypcach. Codziennie go wspominała i teraz była bardziej niż pewna, że na wiadomość o ciąży otoczyłby ją opieką i wsparciem. Być może wpadłby nawet na jakiś pomysł, jak połączyć jej studia z wychowywaniem dziecka? Matka nie chciała tego nawet wziąć pod uwagę. Jedyne, w czym się zgadzały, to w tym, że Łucja urodzi. Żadna z nich ani przez chwilę nie pomyślała o usunięciu ciąży. Żadna z nich nie chciałaby nosić takiego ciężaru do końca życia. Chwilami Łucja zastanawiała się, czy może Franciszka celowo namówiła ją na zrezygnowanie ze studiów, żeby przypadkiem nie zrobiła większej kariery niż ona. Żeby nikt nie mówił o Franciszce „matka tej znanej skrzypaczki”. A może chciała, żeby córka poniosła karę za swój „występek”? Ech, jaka szkoda, że nie było już taty. Henryk miał duży wpływ na żonę i niejednokrotnie udało mu się ją uspokoić albo wybić z głowy szalone pomysły. Na przykład ten, żeby przeprowadzili się na wieś do matki Franciszki. Niestety, Franciszka po jego śmierci zgorzkniała, a jej żałoba spowodowała wrogą postawę wobec dorastającej córki. Oddalały się od siebie jeszcze bardziej.
W maju słońce zachodziło po dwudziestej. Do zmroku Łucja sprzątnęła pokój, po czym zaparzyła sobie herbaty. Na niewielkiej komodzie z jasnego drewna ustawiła brązowy gramofon. Prezent od taty. Słuchając muzyki, uczyła się angielskiego. Spojrzała na swoją skromną kolekcję płyt, którą zabrała z domu. Mimo że jej pasją była gra na skrzypcach, to na co dzień słuchała muzyki rozrywkowej: Bee Gees, Barbry Streisand, polskich wykonawców, a przede wszystkim ukochanego zespołu Queen. Jeszcze niedawno leżała w swoim pokoju w Nowej Soli, słuchając piosenki Somebody to Love Freddiego Mercury’ego i marzyła o wielkiej miłości. A teraz? A teraz wszystko wskazywało na to, że jej marzenie się spełni, lecz obiektem wielkiej miłości będzie mały mężczyzna, dziecko. Jej dziecko.
W wysprzątanym, przytulnym mieszkaniu rozszedł się ciepły głos Barbry Streisand śpiewającej My Heart Belongs to Me.
Kiedy zmęczona Łucja usiadła na kanapie i spojrzała na ułożone na półkach ubrania, pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy, brzmiało: Czy to już? Czy to znaczy, że od teraz jestem samodzielna i dorosła? Nie była przygotowana, że ta dorosłość, o której tyle słyszała, nastąpi tak nagle. Poczuła gulę w gardle i z trudem przełknęła ślinę. Na jej czole pojawiły się kropelki potu. To zmęczenie czy może coś innego? Tęsknota? Tylko za czym? Za kim? Nigdy nie pomyślałaby, że może zatęsknić za chłodną i obcesową matką. Wszyscy znajomi rozjechali się na studia, a F. – bo tak nazywała ojca swojego dziecka – na informację o ciąży spakował się i bez pożegnania wyjechał z Zielonej Góry.
Ela, najlepsza przyjaciółka ze szkoły muzycznej, dostała się na studia do Akademii Muzycznej imienia Stanisława Moniuszki w Gdańsku. Była jedyną osobą, poza matką Łucji, która została wtajemniczona w sytuację. Kiedy Łucja powiedziała najlepszej przyjaciółce, że rezygnuje ze studiów z powodu ciąży, dziewczyny przepłakały całą noc. Od lat planowały, że nawet jeśli dostaną się na studia do różnych miast, to i tak będą razem pracować. Najlepiej w Filharmonii Narodowej w Warszawie, bo ponoć tam można było zdobyć sławę i pieniądze. Tymczasem jedyne, co mogły sobie w tej chwili obiecać, to to, że będą do siebie pisały listy. A może Łucja po prostu tęskniła za wszystkim, co już minęło? Za tatą, wycieczkami latem nad jezioro do Łagowa, za klasówkami z geografii i zapachem swoich skrzypiec? Poczuła się jak mała dziewczynka, którą ktoś zostawił w lesie i kazał sobie radzić samej. Bez jakichkolwiek instrukcji. Poza tym nieszczęsnym zeszytem z przepisami babci.
Łucja wzięła ostatni łyk herbaty i podniosła się z kanapy. Nie miała przestrzeni na sentymenty. Musiała jak najszybciej złapać nowy rytm, nabrać rutyny i za wszelką cenę dążyć do harmonii. Nie powinna pozwolić, żeby dziecko odczuło jej stres.
Sięgnęła po notes i zaczęła pisać, co w najbliższym czasie powinna zrobić. Nie miała wiele pieniędzy, musiała być oszczędna.
Znaleźć pracę. Czy ktoś zatrudni ciężarną? Nie mam żadnego zawodu.
Znaleźć żłobek, może opiekunkę? Ile to będzie kosztowało?
Kupić wózek. Może od kogoś, żeby było taniej?
Znaleźć miejsce na spacery.
Znaleźć lekarza.
Zdrowo się odżywiać.
Poszukać większych ubrań.
Znaleźć bibliotekę.
Kupić brakujące naczynia.
Mimo prób zachowania spokoju czuła, że im dłużej zapisywała zadania, tym większa zaczynała ją ogarniać panika przed ogromną samodzielnością, którą musiała się wykazać. Uczucie to było na tyle wyczerpujące, że poczuła się senna. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że w tym gąszczu strachu i wątpliwości jednego jest pewna: będzie kochała swoje dziecko ponad wszystko.
Ta miłość będzie motorem napędowym na całe życie. Dziecka i jej.
Gdy kilka dni przed swoimi dziewiętnastymi urodzinami Łucja znalazła się na porodówce, zapamiętała każdą spędzoną tam chwilę. Każdy skurcz, ból, łzę i sekundę niepewności. Aż w końcu usłyszała pierwszy płacz synka. Wszystkie lęki i wątpliwości zniknęły. Pojawiły się euforyczna radość i ulga.
Położna ułożyła syna na piersi Łucji, a ona poczuła, jak jej ciało zalewa przyjemne ciepło. Chociaż była wyczerpana porodem, od razu zapomniała o bólu. Spojrzała na maleńkie oczy, nosek i usteczka i łzy szczęścia spłynęły jej po policzkach. Wiedziała, że życie zmieniło się na zawsze – została matką. Serce Łucji wypełniło się miłością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła.
– Maksymilian, mój kochany Maks, już zawsze będziemy razem… – wyszeptała.