- W empik go
Chcę twojego życia - ebook
Chcę twojego życia - ebook
Miasteczko w Kalifornii. Kelly Medina odbiera telefon z prośbą o potwierdzenie wizyty u pediatry. Moment nie mógłby być gorszy: jej syn niedawno wyjechał na studia, a ona nigdy nie czuła się tak samotna. Recepcjonistka szybko wyjaśnia nieporozumienie – w miasteczku niedawno zamieszkała inna Kelly Medina, musiała pomylić numer.
Ale Kelly nie może przestać o tym myśleć. Kim jest młoda mama, którą starsza Kelly tak bardzo chciałaby ponownie być? Czy jej dziecko to także chłopiec? Niebawem poddaje się narastającej obsesji. Aranżuje pozornie przypadkowe spotkanie, zdobywa zaufanie samotnej dziewczyny, by wkrótce roztaczać nad młodszą Kelly i jej kilkumiesięcznym synkiem coraz troskliwszą opiekę… Kiedy więc jedna z kobiet znika, cóż, druga może wiedzieć dlaczego.
W tej historii nic nie jest jednoznaczne, a każda z bohaterek skrywa więcej niż jedną tajemnicę.
„Gęsta intryga, nieprzewidywalne zwroty akcji, wyraziście zarysowane postaci – tę powieść wchłania się wszystkimi zmysłami, a nie zwyczajnie czyta”.
Christina McDonald, autorka Ostatniej nocy Olivii
„Niepokojąca atmosfera, znakomicie zbudowane bohaterki, doskonale skonstruowana fabuła i zakończenie, którego nie sposób przewidzieć. Nie sposób oderwać się od lektury”.
Samantha M. Bailey, autorka Kobiet na krawędzi
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67022-58-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po raz pierwszy usłyszałam o tobie w pewien poniedziałkowy poranek, na początku października. Wyszłam właśnie spod prysznica, kiedy zadzwonił mój telefon. Narzuciłam na siebie szlafrok, pobiegłam do sypialni i chwyciłam komórkę z szafki nocnej.
Nieznany numer.
Zwykle nie odbieram. Ale tym razem pomyślałam, że może to telefon z gabinetu doktora Hillermana.
– Halo? – powiedziałam zdyszanym głosem. Moja blada skóra pokryła się gęsią skórką, więc szczelniej okryłam się szlafrokiem. Woda z włosów spływała mi po plecach.
– Czy rozmawiam z Kelly Mediną?
Świetnie. Chcą mi coś wcisnąć.
– Tak – odpowiedziałam, żałując, że odebrałam.
– Dzień dobry, tu Nancy z gabinetu doktora Cramera. Dzwonię, żeby przypomnieć o wizycie kontrolnej z niemowlęciem w najbliższy piątek o dziesiątej rano.
– Z niemowlęciem? – parsknęłam zaskoczona. – Na to jest o jakieś dziewiętnaście lat za późno.
– Słucham? – zapytała Nancy, wyraźnie zdezorientowana.
– Mój syn nie jest dzieckiem – wyjaśniłam. – Ma dziewiętnaście lat.
– Oj, bardzo przepraszam – odparła pospiesznie kobieta. W tle słyszałam klikanie klawiatury. – Proszę mi wybaczyć. Zadzwoniłam nie do tej Kelly Mediny, co trzeba.
– To w Folsom jest jeszcze jakaś Kelly Medina?
Moje panieńskie nazwisko brzmiało Smith. Na świecie jest milion innych Kelly Smith. Nawet w Kalifornii. Ale odkąd wyszłam za Rafaela, nie natknęłam się na żadną inną Kelly Medinę. Aż do tej chwili.
Aż do ciebie.
– Tak. Jej dziecko to nasz nowy pacjent.
Wydawało mi się, że ledwo wczoraj moje dziecko było nowym pacjentem. Pamiętam, jak siedziałam w poczekalni gabinetu doktora Cramera z noworodkiem na rękach i czekałam, aż pielęgniarka wywoła moje nazwisko.
– Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. Wygląda na to, że system zamienił wasze numery albo coś w tym stylu – mruknęła Nancy, a ja nie byłam pewna, czy mówi do mnie czy do siebie. – Jeszcze raz przepraszam.
Zapewniłam ją, że wszystko w porządku, i się rozłączyłam. Włosy miałam ciągle mokre, ale zamiast je wysuszyć, zeszłam do kuchni, żeby najpierw zrobić sobie herbaty. Po drodze minęłam pokój Aarona. Drzwi były przymknięte, więc przycisnęłam do nich dłoń, aż się otworzyły. Drewno było zimne w kontakcie z moją skórą. Zadrżałam na widok starannie pościelonego łóżka, plakatów filmowych na ścianie i wyłączonego komputera w rogu.
Oparłam się o framugę drzwi pokoju Aarona i wróciłam myślami do dnia, w którym wyjechał na studia. Pamiętałam jego szeroki uśmiech i błyszczące oczy. Tak bardzo chciał się stąd wyrwać. Zostawić mnie. Powinnam była się z tego cieszyć. Robił to, do czego go wychowałam.
Chłopcy mieli dorosnąć i odejść.
Moja głowa to wiedziała. Ale serce nie potrafiło mu na to pozwolić.
Zamknęłam drzwi i ruszyłam do kuchni.
W domu panowała cisza. Kiedyś wypełniał go hałas – tupot małych stópek Aarona w korytarzu, jego gaworzenie, dźwięki, gdy się bawił, kiedy podrósł. Teraz wiecznie panowała cisza. Szczególnie w ciągu tygodnia, kiedy Rafael pracował w Bay Area. Aarona nie było już od ponad roku. Można by pomyśleć, że się do tego przyzwyczaiłam. Ale tak naprawdę z czasem było coraz gorzej. Ciągła cisza.
Ten telefon mną wstrząsnął. Przez sekundę poczułam się, jakbym cofnęła się w czasie, o czym zresztą nieustannie marzyłam. Kiedy urodził się Aaron, wszyscy mi mówili, żebym cieszyła się każdą chwilą, bo mijają bardzo szybko. Nie mieściło mi się to w głowie. Moje dorastanie nie należało do najłatwiejszych, a już na pewno nie było zbyt szybkie. W dodatku dziewięć miesięcy, które spędziłam w ciąży z Aaronem, ciągnęło się w nieskończoność, każdy dzień wydawał się dłuższy od poprzedniego.
A jednak mieli rację.
Dzieciństwo Aarona minęło w mgnieniu oka. Chwile były nieuchwytne jak motyl, praktycznie nie do złapania. Teraz nie pozostał po nich nawet ślad. Aaron był mężczyzną. A ja zostałam sama.
Rafael zachęcał mnie do znalezienia pracy, żebym jakoś wypełniła sobie czas, ale ja już tego próbowałam. Tuż po wyjeździe Aarona odpowiedziałam na kilka ogłoszeń, lecz nie pracowałam tak długo, że teraz nikt nie chciał mnie zatrudnić. Wtedy Christine zasugerowała, żebym została wolontariuszką. Zaczęłam więc pomagać w lokalnym banku żywności – raz w tygodniu wydawałam jedzenie i od czasu do czasu zajmowałam się drobnymi sprawami administracyjnymi. Podobało mi się, ale to nie wystarczało. Ledwo wypełniało mój czas. Poza tym wolontariuszek i wolontariuszy tam nie brakowało. Nie byłam potrzebna. Nie tak, jak Aaron mnie potrzebował, kiedy był mały.
Po jego wyjeździe Kelly, jaką znałam, przestała istnieć. Rozpłynęła się w powietrzu. Byłam teraz tylko duchem, nawiedzającym mój dom, ulice, miasto.
Czekałam, aż woda się zagotuje, i myślałam o tobie. Myślałam o tym, jaka jesteś szczęśliwa, że masz dziecko i całe życie przed sobą. Zastanawiałam się, co teraz robisz. Założę się, że nie siedzisz sama w swoim wielkim, cichym domu. Nie, pewnie ganiasz swoje słodkie maleństwo po słonecznym salonie, po podłodze zawalonej zabawkami, a ono raczkuje i głośno się śmieje.
Czy twoje dziecko to chłopiec? Ta kobieta nie powiedziała przez telefon, ale tak właśnie sobie wyobrażałam. Pulchnego, uśmiechniętego chłopczyka, takiego jak mój Aaron.
Czajnik zagwizdał, a ja się wzdrygnęłam. Nalałam wrzątku do kubka, kłąb pary uniósł się z niego i zawisł mi przed twarzą. Wrzuciłam torebkę z herbatą i wciągnęłam jej aromat do płuc, opierając się plecami o chłodne kafelki blatu. Okno naprzeciwko mnie ukazywało nasze idealnie wypielęgnowane podwórko – jasnozieloną trawę porastały krzewy róż. Zawsze przywiązywałam dużą wagę do róż. Kiedy Aaron był mały, ciągle chciał pomagać przy ich przycinaniu, ale nigdy mu na to nie pozwalałam. Bałam się, że je zniszczy. Teraz wydawało mi się to głupie.
Serce boleśnie mi się ścisnęło, powoli wypuściłam powietrze.
Próbowałam sobie wyobrazić twoje podwórko. Jak wygląda? Czy masz róże? Zastanawiałam się, czy pozwoliłabyś synkowi, żeby pomógł ci je przyciąć. Zastanawiałam się, czy popełniłabyś te same błędy co ja.
Zbliżyłam kubek do ust i upiłam mały łyk gorącej herbaty. Miętowa, moja ulubiona. Potrzymałam ją na języku przez chwilę, po czym przełknęłam. Lodówka szumiała. Lód przesuwał się w kostkarce. Moje ramiona lekko się napięły. Rozluźniłam je i wzięłam kolejny łyk.
Odsunęłam się od blatu i właśnie ruszyłam w stronę schodów, kiedy moja komórka zabrzęczała w kieszeni. Tętno mi skoczyło. To nie mógł być Rafael. Wykładał na uczelni, pierwsze zajęcia już się zaczęły.
Aaron?
Nie. Wiadomość od Christine.
Idziesz dziś rano na jogę?
Wzięłam już prysznic. Zamierzałam zająć się najnowszym projektem organizacyjnym. Dzisiaj była to spiżarnia. W zeszłym tygodniu kupiłam mnóstwo nowych pojemników i koszy. W piątek cały dzień spędziłam na ich etykietowaniu. W weekend odpuściłam, bo Rafael był w domu, ale teraz z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy. Uporządkowałam już zawartość szaf na dole, mój plan obejmował jednak wszystkie kredensy i szafki w domu.
Uwielbiam jogę, ale dzisiaj miałam zdecydowanie za dużo do zrobienia.
Nie – odpisałam, po czym przygryzłam wargę i skasowałam wiadomość. Wpatrywałam się w telefon. Na śliskim ekranie pojawiło się moje odbicie – rozczochrane włosy, blada twarz, cienie pod oczami.
Musisz więcej wychodzić z domu. Poruszać się trochę. To niezdrowe siedzieć cały dzień w czterech ścianach.
Głos Rafaela rozbrzmiał mi echem w głowie.
Organizacją mogłam się zająć jutro. Poza tym – kogo ja chciałam oszukać? Pewnie popracowałabym kilka godzin, a potem zarzuciła cały projekt, żeby poczytać blogi i artykuły w internecie albo najnowszy kryminał.
Napisałam „tak”, wysłałam i poszłam się przygotować.
Pół godziny później parkowałam przed klubem fitness. Wysiadłam z samochodu i poczułam na ramionach powiew chłodnej bryzy. Po trzech upalnych miesiącach przywitałam go z radością. Jesień zawsze była moją ulubioną porą roku. Celebrowałam ją z rozkoszą. Dynie, jabłka, cała ta rustykalna kolorystyka. Najbardziej jednak lubiłam spadające i grabione liście. Ogołocenie drzew. Pozbywanie się starego, żeby zrobić miejsce na nowe. Koniec, ale i początek.
Na to musiałam jednak jeszcze trochę poczekać. Liście wciąż były zielone, a po południu powietrze się nagrzewało. Niemniej rano i wieczorem mieliśmy przedsmak jesieni, który sprawiał, że chciało się więcej.
Poprawiłam torbę na ramieniu i szybkim krokiem przemierzyłam parking. W środku było jeszcze zimniej. Klimatyzacja działała pełną parą, jakby na zewnątrz było ze trzydzieści stopni. Nic nie szkodzi. Tym lepszy powód, żeby się spocić. Uśmiechnęłam się do recepcjonistki i podałam jej pęk kluczy, żeby mogła zeskanować kartę. Tyle że moja karta nie wisiała na breloczku.
Poszperałam w torbie, ale tam też jej nie było. Zarumieniłam się i posłałam znudzonej dziewczynie skruszony uśmiech.
– Wygląda na to, że zgubiłam identyfikator. Może mnie pani sprawdzić? Kelly Medina.
Spojrzała na mnie.
– Zabawne. Parę godzin temu była tu inna pani o tym samym imieniu i nazwisku.
Serce zaczęło mi walić jak młotem. Chodziłam na tę siłownię od lat i do tej pory nikt o tobie nie wspomniał. Zastanawiałam się, jak długo tu ćwiczysz.
– Czy ona jeszcze tu jest? – Rozglądałam się po korytarzu, jak gdybym mogła cię rozpoznać.
– Nie. Przyszła bardzo wcześnie.
No oczywiście. Ja też tak robiłam, kiedy Aaron był niemowlęciem.
– Zgadza się, mam tu pani dane – oznajmiła recepcjonistka i wpuściła mnie do środka.
Zacisnęłam dłonie na torbie i ruszyłam po schodach w kierunku sali do jogi, nie przestając o tobie myśleć. Minęło mnie kilka młodych kobiet, ubranych w obcisłe koszulki i spodenki; torby gimnastyczne zwisały im z ramion. Śmiały się i głośno rozmawiały, a długie kucyki kołysały im się za głowami. Próbowałam je wyminąć, powiedziałam „przepraszam”, ale one mnie nie słyszały. Zniecierpliwiona, zagryzłam wargę i szłam powoli za nimi. W końcu udało mi się dotrzeć na górę. Kobiety skierowały się w stronę maszyn do cardio, a ja nacisnęłam klamkę drzwi do sali jogi.
Christine siedziała już na swojej macie. Jej blond włosy były zaczesane do tyłu w idealny kucyk. Oczy miała jasne, a usta błyszczące. Przygładziłam swoje niesforne brązowe loki i oblizałam suche wargi.
Pomachała mi z szerokim uśmiechem.
– Jednak dotarłaś.
– No tak. – Rzuciłam swoją matę i torbę na podłogę obok niej.
– Nie byłam pewna, czy dasz radę. Minęło trochę czasu.
Wzruszyłam ramionami i usiadłam na macie.
– Byłam zajęta.
– Oj, jak ja to dobrze rozumiem. – Machnęła ręką o smukłym nadgarstku. – Maddie i Mason mieli ostatnio całą masę zajęć. Ledwo mogę nadążyć.
– Brzmi ciężko – mruknęłam, zsuwając klapki. Na tym polegał problem, gdy się wyszło za mąż i zostało matką tak młodo. Większość moich znajomych wciąż wychowywała dzieci.
– Co nie? Nie mogę się doczekać, aż dorosną i będę mogła robić, co zechcę.
– O tak, to jest super – odparłam sarkastycznie.
Otworzyła usta.
– Ojej, przepraszam. Nie mówiłam o tobie. – Jej blade policzki się zaróżowiły. – Wiem, jak bardzo tęsknisz za Aaronem. Po prostu...
Potrząsnęłam głową i posłałam jej uśmiech.
– Spokojnie. Rozumiem.
Poznałam Christine wiele lat temu na zajęciach jogi. Należy do tego gatunku kobiet, które nie mają prawie żadnej samoświadomości. To właśnie mnie do niej przyciągnęło. Uwielbiałam, jaka była surowa i prawdziwa. Inni trzymali się od niej z daleka, nie radzili sobie z jej bezpośredniością. Ale dla mnie było w niej coś orzeźwiającego i szczerze mówiąc, całkiem zabawnego.
– Pamiętam, jaka byłam ciągle zajęta, kiedy Aaron był młodszy – powiedziałam. – Pewnego roku zapisał się na baseball i koszykówkę. Zajęcia częściowo się pokrywały i przysięgam, że codziennie woziłam go na jakiś mecz albo trening.
– Tak! – zawołała podekscytowana Christine z wyraźną ulgą. – Czasami po prostu za dużo tego wszystkiego.
– Tak, czasami tak jest – potwierdziłam.
Zajęcia właśnie się zaczynały, a sala powoli się zapełniała. Ćwiczyły głównie kobiety, ale było też kilku mężczyzn. Większość z nich przyszła z żoną albo dziewczyną. Już wcześniej próbowałam namówić Rafaela, żeby wybrał się kiedyś ze mną, ale roześmiał się, jakby ten pomysł był niedorzeczny.
– Pamiętasz, jak na te zajęcia chodziło tylko kilka osób? – zapytała Christine, omiatając wzrokiem salę.
Przytaknęłam, także się rozglądając. Faktycznie, widziałam wiele nowych twarzy. Nie żeby mnie to dziwiło. Folsom bardzo się rozrosło przez te dziesięć lat, odkąd tu zamieszkałam. Codziennie wprowadzali się tu nowi ludzie.
Patrząc na stłoczone wokół nas obce osoby, zadrżałam, a moje myśli powędrowały z powrotem do ciebie. Nawet się nie spotkałyśmy, lecz mimo to czułam, jakbym cię znała. Miałyśmy tak samo na imię, chodziłyśmy na tę samą siłownię, ten sam pediatra opiekował się naszymi dziećmi.
To było jak kismet. Los cię tu do mnie przywiódł.
Byłam tego pewna.
Ale dlaczego?2
Ciemnoczerwone wino wirowało w kieliszku, pozostawiając po bokach plamy przypominające pajęczyny. Christine podniosła go do ust i pociągnęła długi łyk.
– Nie zamówisz drinka? – Uniosła brwi, jakby to było dziwaczne, że nie piję w poniedziałkowe południe.
Nie byłam nawet pewna, dlaczego dałam się jej namówić na wyjście na lunch po jodze. Miałam jeszcze dziś sprawy do załatwienia i bardzo chciałam się przebrać z przepoconych ciuchów treningowych.
– Nie, właściwie nie mogę zostać długo. Muszę zrobić zakupy spożywcze – powiedziałam.
– No to zrobisz je jutro – powiedziała z nutą zniecierpliwienia. – Oj tam, napij się ze mną.
– Nie mogę jutro. Muszę kupić coś na dzisiejszą kolację. – Zajrzałam do menu. Burger i frytki brzmiały nieźle. Umierałam z głodu. Spojrzałam w dół na wypukłość brzucha ponad paskiem spodni i zmarszczyłam brwi. Pewnie nie powinnam tego zamawiać.
Kiedy poznaliśmy się z Rafaelem, byłam szczupła. Dopiero po urodzeniu Aarona moje ciało się zmieniło, stało się delikatniejsze, okrąglejsze. Nie przeszkadzało mi to jednak. Wyglądałam jak matka. Dodatkowa waga tylko potwierdziła cud, który wydarzył się w moim organizmie. Zresztą taki los czeka wszystkie kobiety, prawda? Wkrótce po narodzinach Aarona Raf zaczął rzucać złośliwe uwagi i docinki. Analizował to, co jadłam, i namawiał mnie, żebym więcej ćwiczyła. Posłuchałam go, schudłam i utrzymałam wagę. Ale ostatnio znowu trochę przytyłam.
Zdecydowałam się na sałatkę Santa Fe z kurczakiem. Dressing osobno.
– Oj, proszę – powiedziała Christine. – Będziesz dzisiaj sama w domu. Wystarczy popcorn i trochę wina. Ja bym tak zrobiła, gdybym miała dom dla siebie.
Christine zachowywała się, jak gdybym prowadziła jakieś cudowne życie. Jak gdyby samotność była czymś pożądanym. Nie była. Oddałabym wszystko, żeby cofnąć się w czasie. Mieć ciągle pełny dom i napięty grafik, tak jak ona. Ale nie wspomniałam jej o tym, jedynie się uśmiechnęłam.
– Tak, może tak zrobię. – Szczerze mówiąc, nie brzmiało to wcale jak najgorszy plan.
Siedziałyśmy przy stoliku na zewnątrz i minęła nas pospiesznie młoda kobieta pchająca dziecięcy wózek. Był przykryty, więc nie widziałam dziecka w środku. Zerknęłam na matkę. Ciemnowłosa, o bladej cerze, jakieś dwadzieścia parę lat.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy to ty.
Nie miałam pojęcia, jak wyglądasz i ile masz lat. Odkąd wiedziałam, że urodziłaś, wyobrażałam sobie ciebie jako młodą kobietę, ale zdawałam sobie sprawę, że wiele kobiet rodzi w późniejszym wieku. Nie miałam też powodu, by sądzić, że to dziecko było jedynakiem.
Czy masz gromadkę dzieci, czy tylko jedno?
Czy jesteś mężatką?
Czy mieszkasz w pobliżu?
Pytania wirowały mi w głowie.
Jednego byłam pewna, a mianowicie że nie bierzesz pod uwagę popcornu i wina na kolację.
Prawdopodobnie planowałaś miły posiłek dla rodziny. Coś prostego, jak makaron, bo przecież masz niemowlę. Musiałabyś dobrze to zorganizować, posadzić je na huśtawce albo, jeszcze lepiej, gotować, kiedy będzie drzemało. Potem ty i twój mąż zjedlibyście na zmianę, przekazując sobie dziecko.
Uśmiechając się do siebie, przypomniałam sobie, jak robiłam to co noc, kiedy Aaron był noworodkiem. Chyba przez dwa lata ani razu nie zdążyłam zjeść, zanim posiłek wystygł. Wtedy strasznie mnie to irytowało. Nie wiem, dlaczego teraz to wspomnienie sprawiło, że zrobiło mi się ciepło i przyjemnie.
Złożywszy zamówienie, Christine dokończyła swój kieliszek wina i spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Co się z tobą dzieje? Jakoś mało się dzisiaj odzywasz.
Nie zamierzałam jej o tobie opowiadać. To samo wyszło.
– W Folsom jest jeszcze jedna Kelly Medina.
Christine wykrzywiła twarz.
– Jak to? W sensie sobowtór czy coś takiego? Wiesz, co mówią: podobno każdy ma bliźniaka.
Nie wiedziałam, czy to prawda. Nie wiedziałam nawet, kto tak mówi.
– Nie, to nie ktoś, kto wygląda jak ja. Po prostu inna kobieta nazywa się dokładnie tak jak ja.
– Och. – Christine nie kryła rozczarowania. – Wiesz, Kelly to dość popularne imię. Ja też ciągle spotykam swoje imienniczki.
– Ale czy spotkałaś kobietę, która ma też tak samo na nazwisko?
Potrząsnęła głową.
– Chyba nie, ale jestem pewna, że jakaś by się znalazła.
– Pewnie masz rację. – Wzruszyłam ramionami. – Ale nie w tym samym mieście, na tej samej siłowni, nie z dzieckiem u tego samego pediatry.
– Jak to? – Zmarszczyła brwi i zacisnęła wargi.
– Właśnie tak. – Skinęłam głową. Wreszcie jakaś reakcja z jej strony. – Dostałam dziś rano telefon z gabinetu lekarza z przypomnieniem o wizycie dziecka. A potem babka z recepcji powiedziała, że zadzwoniła do niewłaściwej Kelly.
– Może to jakiś błąd w systemie – zasugerowała. – Kiedy pracowałam w gabinecie dentystycznym, pewnego razu niechcący wysłaliśmy przypomnienia o wizycie z wcześniejszych lat.
– Nie, nie o to chodziło. – Potrząsnęłam głową. – Powiedziała, że to nowa pacjentka.
– A, czyli ta druga Kelly Medina to dziecko?
Zawahałam się i przez chwilę zastanawiałam, czy to prawda. Wyobrażałam sobie ciebie jako dorosłą, ale czyżbym się pomyliła? Czy to możliwe, że byłaś dzieckiem, a nie matką? Wzrok lekko mi się rozmazał, poczułam kłujący ból w oczodołach.
Nie. To niemożliwe. Recepcjonistka, Nancy, czy jak jej tam, powiedziała, że pacjentem jest twoje dziecko. A dziewczyna na siłowni mówiła o innej kobiecie. Prawda?
Zamrugałam, potrząsnęłam głową. Tak, byłam tego pewna.
– Kelly? W porządku? – Christine zmarszczyła czoło. – Ten telefon cię zdenerwował, co? – Pomachała do kelnerki. – Zamówię ci drinka. Tylko jednego. Odprężysz się.
Chciałam odmówić, ale potaknęłam. Próbowałam się ograniczać. To były puste kalorie, których nie potrzebowałam. Jeden kieliszek nie zrobi przecież wielkiej różnicy. Poza tym zamówiłam sałatkę. Po prostu nie napiję się już dzisiaj wina.
Kelnerka postawiła przede mną kieliszek i choć zamierzałam sączyć go powoli, wychyliłam wino łapczywie, jak pies pochłaniający wodę z miski po biegu w upale. Moje ciało rozgrzało się niemal natychmiast, a umysł ogarnęło łagodne otępienie. Nie powinnam była pić tak szybko. Nic dzisiaj nie jadłam. Kiedy pojawiła się moja sałatka, drżącą ręką podniosłam widelec i nabrałam kęs, mając nadzieję, że trochę się uspokoję.
Smakowała jak papier.
Popatrzyłam na sos.
A tam, pieprzyć to. Polałam wszystko obficie i zabrałam się do jedzenia. O wiele lepiej.
– Słuchaj, strasznie się ostatnio pokłóciłam z Joelem – powiedziała Christine i wbiła widelec w swoją sałatkę. Zauważyłam, że nie polała jej sosem. – Marudził, że za dużo pieniędzy wydaję na jedzenie – kontynuowała, przeżuwając mały kąsek. – Jedzenie – powtórzyła, tym razem głośniej. – Możesz w to uwierzyć? Przecież nie chodzę po sklepach i nie kupuję ciągle nowych butów ani nic w tym stylu.
Spojrzałam na nią znacząco, przechyliłam głowę. Posłała mi porozumiewawczy uśmiech.
– No dobra, może kupuję. Ale to nie o to się wściekał, tylko o jedzenie. A ja na to: „Słuchaj, kupuję jedzenie dla całej naszej rodziny”. A on: „Nie musisz kupować wyłącznie w delikatesach. Inni robią zakupy w Costco albo WinCo”. A ja: „Czyli się wściekasz, że zdrowo karmię dzieci? Dobrze słyszę? Wolałbyś, żebym im dawała napoje gazowane i chipsy, czy co?”.
Kiwnęłam głową, jakbym dobrze rozumiała, chociaż nie do końca tak było. Za nauczycielską pensję Rafaela nigdy nie było nas stać na zakupy w delikatesach.
Sięgnęłam po kieliszek, ale był pusty. Ha. Szybko poszło.
– Oj, poczekaj. – Christine schyliła się i sięgnęła po torebkę leżącą na ziemi. – Mam nieodebrane połączenie. – Wyprostowała się, a jej oczy rozszerzyły się, gdy spojrzała na ekran. – To ze szkoły Maddie. Zostawili wiadomość, muszę odsłuchać. – Rzuciła mi przepraszające spojrzenie. – Przepraszam. Daj mi chwilkę.
– Nie ma sprawy.
Zaschło mi w ustach, więc sięgnęłam po wodę. Zmrużyłam oczy i pożałowałam, że nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych. Słońce z minuty na minutę stawało się coraz jaśniejsze. Coraz mocniej też grzało.
– O nie. Maddie miała kontuzję na wuefie. – Christine odsunęła krzesło. – Bardzo mi przykro, ale muszę lecieć.
Machnęłam ręką.
– Nie ma sprawy. Doskonale rozumiem. Pamiętasz, byłaś ze mną, gdy Aaron zwichnął sobie palec.
– Faktycznie. Miejmy nadzieję, że u Maddie to coś mniej poważnego. – Zarzuciła torebkę na ramię i spojrzała na stół. – Cholera. Nawet jeszcze nie zapłaciłyśmy. Czekaj, zobaczę, czy mam gotówkę.
– Nie, w porządku. Ja stawiam.
Zawahała się.
– Jesteś pewna?
– Owszem – przytaknęłam.
– Okej. Dzięki. Napiszę do ciebie później, dobra?
Nie przestawała patrzeć na mnie z troską, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Czułam się dobrze. Może tym razem chodziło o Maddie, a nie o mnie. Tak, to miało sens.
Kiedy obserwowałam, jak odchodzi, wróciłam myślami do dnia, w którym Aaron zwichnął sobie palec. Byłam z Christine i kilkoma innymi mamami na zakrapianym brunchu. To był miesiąc urodzin Christine (tak, ona je obchodzi cały miesiąc), więc uparła się, żebym wypiła z nią drinka. Byłam już po drugim, kiedy zadzwonili ze szkoły. Jedyne, co mi powiedzieli, to że Aaron zranił się w palec, grając w koszykówkę podczas przerwy obiadowej. Byłam zirytowana, dopóki nie zobaczyłam Aarona. Miał siną twarz, szczękał zębami, całym jego ciałem wstrząsały dreszcze. Jego różowy palec był wygięty pod makabrycznym kątem i wydawał się o wiele dłuższy.
Czas oczekiwania na lekarza mijał tak wolno, że ledwo mogłam oddychać. Serce mi się krajało, gdy widziałam, jak Aaron cierpiał. Robiłam, co mogłam, żeby się roześmiał lub chociaż uśmiechnął, żeby go jakoś rozproszyć. Ale za bardzo go bolało. Mimo to był dzielny.
Lekarz powiedział, że zachował się, jak na żołnierza przystało.
– Czy mogę coś jeszcze podać? – Głos kelnerki przerwał moje wspomnienia.
Otworzyłam usta, żeby poprosić o rachunek, a wtedy wizja pustego domu wypełniła mój umysł. Usiadłam wygodniej na krześle.
– Jeszcze jeden kieliszek wina poproszę – powiedziałam.
Nie myślałam o tobie aż do tamtej nocy.
Nie bardzo pamiętam tamto popołudnie. Wypiłam więcej, niż zamierzałam, a kiedy w końcu dotarłam do domu, zasnęłam na kilka godzin i przegapiłam telefon od Rafaela, kiedy wyszedł z pracy.
Wysłał mi wiadomość, że wychodzi teraz z kolegami i zadzwoni później.
Christine też napisała. Z Maddie wszystko w porządku. Tylko zwichnięty nadgarstek.
Gdy słońce zniknęło i ciemność pokryła niebo, poszłam do kuchni, żeby coś zjeść. Głowa mi pękała, w gardle drapało, język miałam lepki. Napiłam się wody, po czym wyjęłam pudełko krakersów i ugryzłam jednego.
Do moich uszu dobiegł nikły dźwięk dziecięcych głosów, więc odwróciłam się w stronę okna. Jakaś kobieta ganiała dwójkę maluchów po podwórku sąsiada po drugiej stronie ulicy. Lokatorka domu była po siedemdziesiątce. To pewnie jej córka z wnukami.
I właśnie wtedy moje myśli powędrowały do ciebie.
Zastanawiałam się, czy masz rodzinę w mieście. Pomyślałam, że musiałaś się tu przeprowadzić niedawno, skoro nasze drogi nie przecięły się aż do dzisiaj. Może po to, by mieszkać bliżej rodziny.
My przeprowadziliśmy się tutaj, żeby być blisko moich rodziców, ale teraz już ich nie ma.
Mój wzrok spoczął na laptopie na stole w kąciku śniadaniowym. Małe migające światełko mówiło mi, że bateria jest naładowana. Tętno nagle mi przyspieszyło.
Byłam pewna, że używasz mediów społecznościowych. Wszyscy używali. Nawet ja miałam konto na Facebooku i Instagramie. Założyłam je, żeby śledzić Aarona, ale w końcu sama się wciągnęłam. Teraz pewnie zamieszczałam więcej wpisów i zdjęć, niż powinnam.
Z kubkiem w ręku podeszłam do stolika i otworzyłam laptopa. Włączył się, biło od niego ciepło. Zalogowałam się na Facebooka i wyszukałam Kelly Medinę. Wyświetliło się kilkadziesiąt profili.
No proszę, aż tyle osób na świecie nosi moje imię i nazwisko?
To może trochę potrwać.
Przejrzałam wszystkie, jednak nie sądziłam, że któraś z nich to ty. Żadna nie mieszkała w tej okolicy i tylko kilka miało małe dzieci.
Następnie spróbowałam Instagrama, ale tam było jeszcze trudniej się poruszać.
Sfrustrowana, odchyliłam się na oparcie. Na pewno gdzieś tam byłaś. Dlaczego nie mogłam cię znaleźć?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------