Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Chcę twojego życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chcę twojego życia - ebook

Miasteczko w Kalifornii. Kelly Medina odbiera telefon z prośbą o potwierdzenie wizyty u pediatry. Moment nie mógłby być gorszy: jej syn niedawno wyjechał na studia, a ona nigdy nie czuła się tak samotna. Recepcjonistka szybko wyjaśnia nieporozumienie – w miasteczku niedawno zamieszkała inna Kelly Medina, musiała pomylić numer.

Ale Kelly nie może przestać o tym myśleć. Kim jest młoda mama, którą starsza Kelly tak bardzo chciałaby ponownie być? Czy jej dziecko to także chłopiec? Niebawem poddaje się narastającej obsesji. Aranżuje pozornie przypadkowe spotkanie, zdobywa zaufanie samotnej dziewczyny, by wkrótce roztaczać nad młodszą Kelly i jej kilkumiesięcznym synkiem coraz troskliwszą opiekę… Kiedy więc jedna z kobiet znika, cóż, druga może wiedzieć dlaczego.

W tej historii nic nie jest jednoznaczne, a każda z bohaterek skrywa więcej niż jedną tajemnicę.

„Gęsta intryga, nieprzewidywalne zwroty akcji, wyraziście zarysowane postaci – tę powieść wchłania się wszystkimi zmysłami, a nie zwyczajnie czyta”.

Christina McDonald, autorka Ostatniej nocy Olivii

„Niepokojąca atmosfera, znakomicie zbudowane bohaterki, doskonale skonstruowana fabuła i zakończenie, którego nie sposób przewidzieć. Nie sposób oderwać się od lektury”.

Samantha M. Bailey, autorka Kobiet na krawędzi

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67022-58-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Po raz pierw­szy usły­sza­łam o to­bie w pe­wien po­nie­dział­kowy po­ra­nek, na po­czątku paź­dzier­nika. Wy­szłam wła­śnie spod prysz­nica, kiedy za­dzwo­nił mój te­le­fon. Na­rzu­ci­łam na sie­bie szla­frok, po­bie­głam do sy­pialni i chwy­ci­łam ko­mórkę z szafki noc­nej.

Nie­znany nu­mer.

Zwy­kle nie od­bie­ram. Ale tym ra­zem po­my­śla­łam, że może to te­le­fon z ga­bi­netu dok­tora Hil­ler­mana.

– Halo? – po­wie­dzia­łam zdy­sza­nym gło­sem. Moja blada skóra po­kryła się gę­sią skórką, więc szczel­niej okry­łam się szla­fro­kiem. Woda z wło­sów spły­wała mi po ple­cach.

– Czy roz­ma­wiam z Kelly Me­diną?

Świet­nie. Chcą mi coś wci­snąć.

– Tak – od­po­wie­dzia­łam, ża­łu­jąc, że ode­bra­łam.

– Dzień do­bry, tu Nancy z ga­bi­netu dok­tora Cra­mera. Dzwo­nię, żeby przy­po­mnieć o wi­zy­cie kon­tro­l­nej z nie­mow­lę­ciem w naj­bliż­szy pią­tek o dzie­sią­tej rano.

– Z nie­mow­lę­ciem? – par­sk­nę­łam za­sko­czona. – Na to jest o ja­kieś dzie­więt­na­ście lat za późno.

– Słu­cham? – za­py­tała Nancy, wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wana.

– Mój syn nie jest dziec­kiem – wy­ja­śni­łam. – Ma dzie­więt­na­ście lat.

– Oj, bar­dzo prze­pra­szam – od­parła po­spiesz­nie ko­bieta. W tle sły­sza­łam kli­ka­nie kla­wia­tury. – Pro­szę mi wy­ba­czyć. Za­dzwo­ni­łam nie do tej Kelly Me­diny, co trzeba.

– To w Fol­som jest jesz­cze ja­kaś Kelly Me­dina?

Moje pa­nień­skie na­zwi­sko brzmiało Smith. Na świe­cie jest mi­lion in­nych Kelly Smith. Na­wet w Ka­li­for­nii. Ale od­kąd wy­szłam za Ra­fa­ela, nie na­tknę­łam się na żadną inną Kelly Me­dinę. Aż do tej chwili.

Aż do cie­bie.

– Tak. Jej dziecko to nasz nowy pa­cjent.

Wy­da­wało mi się, że le­dwo wczo­raj moje dziecko było no­wym pa­cjen­tem. Pa­mię­tam, jak sie­dzia­łam w po­cze­kalni ga­bi­netu dok­tora Cra­mera z no­wo­rod­kiem na rę­kach i cze­ka­łam, aż pie­lę­gniarka wy­woła moje na­zwi­sko.

– Nie mam po­ję­cia, jak do tego do­szło. Wy­gląda na to, że sys­tem za­mie­nił wa­sze nu­mery albo coś w tym stylu – mruk­nęła Nancy, a ja nie by­łam pewna, czy mówi do mnie czy do sie­bie. – Jesz­cze raz prze­pra­szam.

Za­pew­ni­łam ją, że wszystko w po­rządku, i się roz­łą­czy­łam. Włosy mia­łam cią­gle mo­kre, ale za­miast je wy­su­szyć, ze­szłam do kuchni, żeby naj­pierw zro­bić so­bie her­baty. Po dro­dze mi­nę­łam po­kój Aarona. Drzwi były przy­mknięte, więc przy­ci­snę­łam do nich dłoń, aż się otwo­rzyły. Drewno było zimne w kon­tak­cie z moją skórą. Za­drża­łam na wi­dok sta­ran­nie po­ście­lo­nego łóżka, pla­ka­tów fil­mo­wych na ścia­nie i wy­łą­czo­nego kom­pu­tera w rogu.

Opar­łam się o fra­mugę drzwi po­koju Aarona i wró­ci­łam my­ślami do dnia, w któ­rym wy­je­chał na stu­dia. Pa­mię­ta­łam jego sze­roki uśmiech i błysz­czące oczy. Tak bar­dzo chciał się stąd wy­rwać. Zo­sta­wić mnie. Po­win­nam była się z tego cie­szyć. Ro­bił to, do czego go wy­cho­wa­łam.

Chłopcy mieli do­ro­snąć i odejść.

Moja głowa to wie­działa. Ale serce nie po­tra­fiło mu na to po­zwo­lić.

Za­mknę­łam drzwi i ru­szy­łam do kuchni.

W domu pa­no­wała ci­sza. Kie­dyś wy­peł­niał go ha­łas – tu­pot ma­łych stó­pek Aarona w ko­ry­ta­rzu, jego ga­wo­rze­nie, dźwięki, gdy się ba­wił, kiedy pod­rósł. Te­raz wiecz­nie pa­no­wała ci­sza. Szcze­gól­nie w ciągu ty­go­dnia, kiedy Ra­fael pra­co­wał w Bay Area. Aarona nie było już od po­nad roku. Można by po­my­śleć, że się do tego przy­zwy­cza­iłam. Ale tak na­prawdę z cza­sem było co­raz go­rzej. Cią­gła ci­sza.

Ten te­le­fon mną wstrzą­snął. Przez se­kundę po­czu­łam się, jak­bym cof­nęła się w cza­sie, o czym zresztą nie­ustan­nie ma­rzy­łam. Kiedy uro­dził się Aaron, wszy­scy mi mó­wili, że­bym cie­szyła się każdą chwilą, bo mi­jają bar­dzo szybko. Nie mie­ściło mi się to w gło­wie. Moje do­ra­sta­nie nie na­le­żało do naj­ła­twiej­szych, a już na pewno nie było zbyt szyb­kie. W do­datku dzie­więć mie­sięcy, które spę­dzi­łam w ciąży z Aaro­nem, cią­gnęło się w nie­skoń­czo­ność, każdy dzień wy­da­wał się dłuż­szy od po­przed­niego.

A jed­nak mieli ra­cję.

Dzie­ciń­stwo Aarona mi­nęło w mgnie­niu oka. Chwile były nie­uchwytne jak mo­tyl, prak­tycz­nie nie do zła­pa­nia. Te­raz nie po­zo­stał po nich na­wet ślad. Aaron był męż­czy­zną. A ja zo­sta­łam sama.

Ra­fael za­chę­cał mnie do zna­le­zie­nia pracy, że­bym ja­koś wy­peł­niła so­bie czas, ale ja już tego pró­bo­wa­łam. Tuż po wy­jeź­dzie Aarona od­po­wie­dzia­łam na kilka ogło­szeń, lecz nie pra­co­wa­łam tak długo, że te­raz nikt nie chciał mnie za­trud­nić. Wtedy Chri­stine za­su­ge­ro­wała, że­bym zo­stała wo­lon­ta­riuszką. Za­czę­łam więc po­ma­gać w lo­kal­nym banku żyw­no­ści – raz w ty­go­dniu wy­da­wa­łam je­dze­nie i od czasu do czasu zaj­mo­wa­łam się drob­nymi spra­wami ad­mi­ni­stra­cyj­nymi. Po­do­bało mi się, ale to nie wy­star­czało. Le­dwo wy­peł­niało mój czas. Poza tym wo­lon­ta­riu­szek i wo­lon­ta­riu­szy tam nie bra­ko­wało. Nie by­łam po­trzebna. Nie tak, jak Aaron mnie po­trze­bo­wał, kiedy był mały.

Po jego wy­jeź­dzie Kelly, jaką zna­łam, prze­stała ist­nieć. Roz­pły­nęła się w po­wie­trzu. By­łam te­raz tylko du­chem, na­wie­dza­ją­cym mój dom, ulice, mia­sto.

Cze­ka­łam, aż woda się za­go­tuje, i my­śla­łam o to­bie. My­śla­łam o tym, jaka je­steś szczę­śliwa, że masz dziecko i całe ży­cie przed sobą. Za­sta­na­wia­łam się, co te­raz ro­bisz. Za­łożę się, że nie sie­dzisz sama w swoim wiel­kim, ci­chym domu. Nie, pew­nie ga­niasz swoje słod­kie ma­leń­stwo po sło­necz­nym sa­lo­nie, po pod­ło­dze za­wa­lo­nej za­baw­kami, a ono racz­kuje i gło­śno się śmieje.

Czy twoje dziecko to chło­piec? Ta ko­bieta nie po­wie­działa przez te­le­fon, ale tak wła­śnie so­bie wy­obra­ża­łam. Pulch­nego, uśmiech­nię­tego chłop­czyka, ta­kiego jak mój Aaron.

Czaj­nik za­gwiz­dał, a ja się wzdry­gnę­łam. Na­la­łam wrzątku do kubka, kłąb pary uniósł się z niego i za­wisł mi przed twa­rzą. Wrzu­ci­łam to­rebkę z her­batą i wcią­gnę­łam jej aro­mat do płuc, opie­ra­jąc się ple­cami o chłodne ka­felki blatu. Okno na­prze­ciwko mnie uka­zy­wało na­sze ide­al­nie wy­pie­lę­gno­wane po­dwórko – ja­sno­zie­loną trawę po­ra­stały krzewy róż. Za­wsze przy­wią­zy­wa­łam dużą wagę do róż. Kiedy Aaron był mały, cią­gle chciał po­ma­gać przy ich przy­ci­na­niu, ale ni­gdy mu na to nie po­zwa­la­łam. Ba­łam się, że je znisz­czy. Te­raz wy­da­wało mi się to głu­pie.

Serce bo­le­śnie mi się ści­snęło, po­woli wy­pu­ści­łam po­wie­trze.

Pró­bo­wa­łam so­bie wy­obra­zić twoje po­dwórko. Jak wy­gląda? Czy masz róże? Za­sta­na­wia­łam się, czy po­zwo­li­ła­byś syn­kowi, żeby po­mógł ci je przy­ciąć. Za­sta­na­wia­łam się, czy po­peł­ni­ła­byś te same błędy co ja.

Zbli­ży­łam ku­bek do ust i upi­łam mały łyk go­rą­cej her­baty. Mię­towa, moja ulu­biona. Po­trzy­ma­łam ją na ję­zyku przez chwilę, po czym prze­łknę­łam. Lo­dówka szu­miała. Lód prze­su­wał się w kost­karce. Moje ra­miona lekko się na­pięły. Roz­luź­ni­łam je i wzię­łam ko­lejny łyk.

Od­su­nę­łam się od blatu i wła­śnie ru­szy­łam w stronę scho­dów, kiedy moja ko­mórka za­brzę­czała w kie­szeni. Tętno mi sko­czyło. To nie mógł być Ra­fael. Wy­kła­dał na uczelni, pierw­sze za­ję­cia już się za­częły.

Aaron?

Nie. Wia­do­mość od Chri­stine.

Idziesz dziś rano na jogę?

Wzię­łam już prysz­nic. Za­mie­rza­łam za­jąć się naj­now­szym pro­jek­tem or­ga­ni­za­cyj­nym. Dzi­siaj była to spi­żar­nia. W ze­szłym ty­go­dniu ku­pi­łam mnó­stwo no­wych po­jem­ni­ków i ko­szy. W pią­tek cały dzień spę­dzi­łam na ich ety­kie­to­wa­niu. W week­end od­pu­ści­łam, bo Ra­fael był w domu, ale te­raz z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­łam na ciąg dal­szy. Upo­rząd­ko­wa­łam już za­war­tość szaf na dole, mój plan obej­mo­wał jed­nak wszyst­kie kre­densy i szafki w domu.

Uwiel­biam jogę, ale dzi­siaj mia­łam zde­cy­do­wa­nie za dużo do zro­bie­nia.

Nie – od­pi­sa­łam, po czym przy­gry­złam wargę i ska­so­wa­łam wia­do­mość. Wpa­try­wa­łam się w te­le­fon. Na śli­skim ekra­nie po­ja­wiło się moje od­bi­cie – roz­czo­chrane włosy, blada twarz, cie­nie pod oczami.

Mu­sisz wię­cej wy­cho­dzić z domu. Po­ru­szać się tro­chę. To nie­zdrowe sie­dzieć cały dzień w czte­rech ścia­nach.

Głos Ra­fa­ela roz­brzmiał mi echem w gło­wie.

Or­ga­ni­za­cją mo­głam się za­jąć ju­tro. Poza tym – kogo ja chcia­łam oszu­kać? Pew­nie po­pra­co­wa­ła­bym kilka go­dzin, a po­tem za­rzu­ciła cały pro­jekt, żeby po­czy­tać blogi i ar­ty­kuły w in­ter­ne­cie albo naj­now­szy kry­mi­nał.

Na­pi­sa­łam „tak”, wy­sła­łam i po­szłam się przy­go­to­wać.

Pół go­dziny póź­niej par­ko­wa­łam przed klu­bem fit­ness. Wy­sia­dłam z sa­mo­chodu i po­czu­łam na ra­mio­nach po­wiew chłod­nej bryzy. Po trzech upal­nych mie­sią­cach przy­wi­ta­łam go z ra­do­ścią. Je­sień za­wsze była moją ulu­bioną porą roku. Ce­le­bro­wa­łam ją z roz­ko­szą. Dy­nie, jabłka, cała ta ru­sty­kalna ko­lo­ry­styka. Naj­bar­dziej jed­nak lu­bi­łam spa­da­jące i gra­bione li­ście. Ogo­ło­ce­nie drzew. Po­zby­wa­nie się sta­rego, żeby zro­bić miej­sce na nowe. Ko­niec, ale i po­czą­tek.

Na to mu­sia­łam jed­nak jesz­cze tro­chę po­cze­kać. Li­ście wciąż były zie­lone, a po po­łu­dniu po­wie­trze się na­grze­wało. Nie­mniej rano i wie­czo­rem mie­li­śmy przed­smak je­sieni, który spra­wiał, że chciało się wię­cej.

Po­pra­wi­łam torbę na ra­mie­niu i szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzy­łam par­king. W środku było jesz­cze zim­niej. Kli­ma­ty­za­cja dzia­łała pełną parą, jakby na ze­wnątrz było ze trzy­dzie­ści stopni. Nic nie szko­dzi. Tym lep­szy po­wód, żeby się spo­cić. Uśmiech­nę­łam się do re­cep­cjo­nistki i po­da­łam jej pęk klu­czy, żeby mo­gła ze­ska­no­wać kartę. Tyle że moja karta nie wi­siała na bre­loczku.

Po­szpe­ra­łam w tor­bie, ale tam też jej nie było. Za­ru­mie­ni­łam się i po­sła­łam znu­dzo­nej dziew­czy­nie skru­szony uśmiech.

– Wy­gląda na to, że zgu­bi­łam iden­ty­fi­ka­tor. Może mnie pani spraw­dzić? Kelly Me­dina.

Spoj­rzała na mnie.

– Za­bawne. Parę go­dzin temu była tu inna pani o tym sa­mym imie­niu i na­zwi­sku.

Serce za­częło mi wa­lić jak mło­tem. Cho­dzi­łam na tę si­łow­nię od lat i do tej pory nikt o to­bie nie wspo­mniał. Za­sta­na­wia­łam się, jak długo tu ćwi­czysz.

– Czy ona jesz­cze tu jest? – Roz­glą­da­łam się po ko­ry­ta­rzu, jak gdy­bym mo­gła cię roz­po­znać.

– Nie. Przy­szła bar­dzo wcze­śnie.

No oczy­wi­ście. Ja też tak ro­bi­łam, kiedy Aaron był nie­mow­lę­ciem.

– Zga­dza się, mam tu pani dane – oznaj­miła re­cep­cjo­nistka i wpu­ściła mnie do środka.

Za­ci­snę­łam dło­nie na tor­bie i ru­szy­łam po scho­dach w kie­runku sali do jogi, nie prze­sta­jąc o to­bie my­śleć. Mi­nęło mnie kilka mło­dych ko­biet, ubra­nych w ob­ci­słe ko­szulki i spodenki; torby gim­na­styczne zwi­sały im z ra­mion. Śmiały się i gło­śno roz­ma­wiały, a dłu­gie ku­cyki ko­ły­sały im się za gło­wami. Pró­bo­wa­łam je wy­mi­nąć, po­wie­dzia­łam „prze­pra­szam”, ale one mnie nie sły­szały. Znie­cier­pli­wiona, za­gry­złam wargę i szłam po­woli za nimi. W końcu udało mi się do­trzeć na górę. Ko­biety skie­ro­wały się w stronę ma­szyn do car­dio, a ja na­ci­snę­łam klamkę drzwi do sali jogi.

Chri­stine sie­działa już na swo­jej ma­cie. Jej blond włosy były za­cze­sane do tyłu w ide­alny ku­cyk. Oczy miała ja­sne, a usta błysz­czące. Przy­gła­dzi­łam swoje nie­sforne brą­zowe loki i ob­li­za­łam su­che wargi.

Po­ma­chała mi z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Jed­nak do­tar­łaś.

– No tak. – Rzu­ci­łam swoją matę i torbę na pod­łogę obok niej.

– Nie by­łam pewna, czy dasz radę. Mi­nęło tro­chę czasu.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami i usia­dłam na ma­cie.

– By­łam za­jęta.

– Oj, jak ja to do­brze ro­zu­miem. – Mach­nęła ręką o smu­kłym nad­garstku. – Mad­die i Ma­son mieli ostat­nio całą masę za­jęć. Le­dwo mogę na­dą­żyć.

– Brzmi ciężko – mruk­nę­łam, zsu­wa­jąc klapki. Na tym po­le­gał pro­blem, gdy się wy­szło za mąż i zo­stało matką tak młodo. Więk­szość mo­ich zna­jo­mych wciąż wy­cho­wy­wała dzieci.

– Co nie? Nie mogę się do­cze­kać, aż do­ro­sną i będę mo­gła ro­bić, co ze­chcę.

– O tak, to jest su­per – od­par­łam sar­ka­stycz­nie.

Otwo­rzyła usta.

– Ojej, prze­pra­szam. Nie mó­wi­łam o to­bie. – Jej blade po­liczki się za­ró­żo­wiły. – Wiem, jak bar­dzo tę­sk­nisz za Aaro­nem. Po pro­stu...

Po­trzą­snę­łam głową i po­sła­łam jej uśmiech.

– Spo­koj­nie. Ro­zu­miem.

Po­zna­łam Chri­stine wiele lat temu na za­ję­ciach jogi. Na­leży do tego ga­tunku ko­biet, które nie mają pra­wie żad­nej sa­mo­świa­do­mo­ści. To wła­śnie mnie do niej przy­cią­gnęło. Uwiel­bia­łam, jaka była su­rowa i praw­dziwa. Inni trzy­mali się od niej z da­leka, nie ra­dzili so­bie z jej bez­po­śred­nio­ścią. Ale dla mnie było w niej coś orzeź­wia­ją­cego i szcze­rze mó­wiąc, cał­kiem za­baw­nego.

– Pa­mię­tam, jaka by­łam cią­gle za­jęta, kiedy Aaron był młod­szy – po­wie­dzia­łam. – Pew­nego roku za­pi­sał się na ba­se­ball i ko­szy­kówkę. Za­ję­cia czę­ściowo się po­kry­wały i przy­się­gam, że co­dzien­nie wo­zi­łam go na ja­kiś mecz albo tre­ning.

– Tak! – za­wo­łała pod­eks­cy­to­wana Chri­stine z wy­raźną ulgą. – Cza­sami po pro­stu za dużo tego wszyst­kiego.

– Tak, cza­sami tak jest – po­twier­dzi­łam.

Za­ję­cia wła­śnie się za­czy­nały, a sala po­woli się za­peł­niała. Ćwi­czyły głów­nie ko­biety, ale było też kilku męż­czyzn. Więk­szość z nich przy­szła z żoną albo dziew­czyną. Już wcze­śniej pró­bo­wa­łam na­mó­wić Ra­fa­ela, żeby wy­brał się kie­dyś ze mną, ale ro­ze­śmiał się, jakby ten po­mysł był nie­do­rzeczny.

– Pa­mię­tasz, jak na te za­ję­cia cho­dziło tylko kilka osób? – za­py­tała Chri­stine, omia­ta­jąc wzro­kiem salę.

Przy­tak­nę­łam, także się roz­glą­da­jąc. Fak­tycz­nie, wi­dzia­łam wiele no­wych twa­rzy. Nie żeby mnie to dzi­wiło. Fol­som bar­dzo się roz­ro­sło przez te dzie­sięć lat, od­kąd tu za­miesz­ka­łam. Co­dzien­nie wpro­wa­dzali się tu nowi lu­dzie.

Pa­trząc na stło­czone wo­kół nas obce osoby, za­drża­łam, a moje my­śli po­wę­dro­wały z po­wro­tem do cie­bie. Na­wet się nie spo­tka­ły­śmy, lecz mimo to czu­łam, jak­bym cię znała. Mia­ły­śmy tak samo na imię, cho­dzi­ły­śmy na tę samą si­łow­nię, ten sam pe­dia­tra opie­ko­wał się na­szymi dziećmi.

To było jak ki­smet. Los cię tu do mnie przy­wiódł.

By­łam tego pewna.

Ale dla­czego?2

Ciem­no­czer­wone wino wi­ro­wało w kie­liszku, po­zo­sta­wia­jąc po bo­kach plamy przy­po­mi­na­jące pa­ję­czyny. Chri­stine pod­nio­sła go do ust i po­cią­gnęła długi łyk.

– Nie za­mó­wisz drinka? – Unio­sła brwi, jakby to było dzi­waczne, że nie piję w po­nie­dział­kowe po­łu­dnie.

Nie by­łam na­wet pewna, dla­czego da­łam się jej na­mó­wić na wyj­ście na lunch po jo­dze. Mia­łam jesz­cze dziś sprawy do za­ła­twie­nia i bar­dzo chcia­łam się prze­brać z prze­po­co­nych ciu­chów tre­nin­go­wych.

– Nie, wła­ści­wie nie mogę zo­stać długo. Mu­szę zro­bić za­kupy spo­żyw­cze – po­wie­dzia­łam.

– No to zro­bisz je ju­tro – po­wie­działa z nutą znie­cier­pli­wie­nia. – Oj tam, na­pij się ze mną.

– Nie mogę ju­tro. Mu­szę ku­pić coś na dzi­siej­szą ko­la­cję. – Zaj­rza­łam do menu. Bur­ger i frytki brzmiały nie­źle. Umie­ra­łam z głodu. Spoj­rza­łam w dół na wy­pu­kłość brzu­cha po­nad pa­skiem spodni i zmarsz­czy­łam brwi. Pew­nie nie po­win­nam tego za­ma­wiać.

Kiedy po­zna­li­śmy się z Ra­fa­elem, by­łam szczu­pła. Do­piero po uro­dze­niu Aarona moje ciało się zmie­niło, stało się de­li­kat­niej­sze, okrą­glej­sze. Nie prze­szka­dzało mi to jed­nak. Wy­glą­da­łam jak matka. Do­dat­kowa waga tylko po­twier­dziła cud, który wy­da­rzył się w moim or­ga­ni­zmie. Zresztą taki los czeka wszyst­kie ko­biety, prawda? Wkrótce po na­ro­dzi­nach Aarona Raf za­czął rzu­cać zło­śliwe uwagi i do­cinki. Ana­li­zo­wał to, co ja­dłam, i na­ma­wiał mnie, że­bym wię­cej ćwi­czyła. Po­słu­cha­łam go, schu­dłam i utrzy­ma­łam wagę. Ale ostat­nio znowu tro­chę przy­ty­łam.

Zde­cy­do­wa­łam się na sa­łatkę Santa Fe z kur­cza­kiem. Dres­sing osobno.

– Oj, pro­szę – po­wie­działa Chri­stine. – Bę­dziesz dzi­siaj sama w domu. Wy­star­czy po­pcorn i tro­chę wina. Ja bym tak zro­biła, gdy­bym miała dom dla sie­bie.

Chri­stine za­cho­wy­wała się, jak gdy­bym pro­wa­dziła ja­kieś cu­downe ży­cie. Jak gdyby sa­mot­ność była czymś po­żą­da­nym. Nie była. Od­da­ła­bym wszystko, żeby cof­nąć się w cza­sie. Mieć cią­gle pełny dom i na­pięty gra­fik, tak jak ona. Ale nie wspo­mnia­łam jej o tym, je­dy­nie się uśmiech­nę­łam.

– Tak, może tak zro­bię. – Szcze­rze mó­wiąc, nie brzmiało to wcale jak naj­gor­szy plan.

Sie­dzia­ły­śmy przy sto­liku na ze­wnątrz i mi­nęła nas po­spiesz­nie młoda ko­bieta pcha­jąca dzie­cięcy wó­zek. Był przy­kryty, więc nie wi­dzia­łam dziecka w środku. Zer­k­nę­łam na matkę. Ciem­no­włosa, o bla­dej ce­rze, ja­kieś dwa­dzie­ścia parę lat.

Przez chwilę za­sta­na­wia­łam się, czy to ty.

Nie mia­łam po­ję­cia, jak wy­glą­dasz i ile masz lat. Od­kąd wie­dzia­łam, że uro­dzi­łaś, wy­obra­ża­łam so­bie cie­bie jako młodą ko­bietę, ale zda­wa­łam so­bie sprawę, że wiele ko­biet ro­dzi w póź­niej­szym wieku. Nie mia­łam też po­wodu, by są­dzić, że to dziecko było je­dy­na­kiem.

Czy masz gro­madkę dzieci, czy tylko jedno?

Czy je­steś mę­żatką?

Czy miesz­kasz w po­bliżu?

Py­ta­nia wi­ro­wały mi w gło­wie.

Jed­nego by­łam pewna, a mia­no­wi­cie że nie bie­rzesz pod uwagę po­pcornu i wina na ko­la­cję.

Praw­do­po­dob­nie pla­no­wa­łaś miły po­si­łek dla ro­dziny. Coś pro­stego, jak ma­ka­ron, bo prze­cież masz nie­mowlę. Mu­sia­ła­byś do­brze to zor­ga­ni­zo­wać, po­sa­dzić je na huś­tawce albo, jesz­cze le­piej, go­to­wać, kiedy bę­dzie drze­mało. Po­tem ty i twój mąż zje­dli­by­ście na zmianę, prze­ka­zu­jąc so­bie dziecko.

Uśmie­cha­jąc się do sie­bie, przy­po­mnia­łam so­bie, jak ro­bi­łam to co noc, kiedy Aaron był no­wo­rod­kiem. Chyba przez dwa lata ani razu nie zdą­ży­łam zjeść, za­nim po­si­łek wy­stygł. Wtedy strasz­nie mnie to iry­to­wało. Nie wiem, dla­czego te­raz to wspo­mnie­nie spra­wiło, że zro­biło mi się cie­pło i przy­jem­nie.

Zło­żyw­szy za­mó­wie­nie, Chri­stine do­koń­czyła swój kie­li­szek wina i spoj­rzała na mnie po­dejrz­li­wie.

– Co się z tobą dzieje? Ja­koś mało się dzi­siaj od­zy­wasz.

Nie za­mie­rza­łam jej o to­bie opo­wia­dać. To samo wy­szło.

– W Fol­som jest jesz­cze jedna Kelly Me­dina.

Chri­stine wy­krzy­wiła twarz.

– Jak to? W sen­sie so­bo­wtór czy coś ta­kiego? Wiesz, co mó­wią: po­dobno każdy ma bliź­niaka.

Nie wie­dzia­łam, czy to prawda. Nie wie­dzia­łam na­wet, kto tak mówi.

– Nie, to nie ktoś, kto wy­gląda jak ja. Po pro­stu inna ko­bieta na­zywa się do­kład­nie tak jak ja.

– Och. – Chri­stine nie kryła roz­cza­ro­wa­nia. – Wiesz, Kelly to dość po­pu­larne imię. Ja też cią­gle spo­ty­kam swoje imien­niczki.

– Ale czy spo­tka­łaś ko­bietę, która ma też tak samo na na­zwi­sko?

Po­trzą­snęła głową.

– Chyba nie, ale je­stem pewna, że ja­kaś by się zna­la­zła.

– Pew­nie masz ra­cję. – Wzru­szy­łam ra­mio­nami. – Ale nie w tym sa­mym mie­ście, na tej sa­mej si­łowni, nie z dziec­kiem u tego sa­mego pe­dia­try.

– Jak to? – Zmarsz­czyła brwi i za­ci­snęła wargi.

– Wła­śnie tak. – Ski­nę­łam głową. Wresz­cie ja­kaś re­ak­cja z jej strony. – Do­sta­łam dziś rano te­le­fon z ga­bi­netu le­ka­rza z przy­po­mnie­niem o wi­zy­cie dziecka. A po­tem babka z re­cep­cji po­wie­działa, że za­dzwo­niła do nie­wła­ści­wej Kelly.

– Może to ja­kiś błąd w sys­te­mie – za­su­ge­ro­wała. – Kiedy pra­co­wa­łam w ga­bi­ne­cie den­ty­stycz­nym, pew­nego razu nie­chcący wy­sła­li­śmy przy­po­mnie­nia o wi­zy­cie z wcze­śniej­szych lat.

– Nie, nie o to cho­dziło. – Po­trzą­snę­łam głową. – Po­wie­działa, że to nowa pa­cjentka.

– A, czyli ta druga Kelly Me­dina to dziecko?

Za­wa­ha­łam się i przez chwilę za­sta­na­wia­łam, czy to prawda. Wy­obra­ża­łam so­bie cie­bie jako do­ro­słą, ale czyż­bym się po­my­liła? Czy to moż­liwe, że by­łaś dziec­kiem, a nie matką? Wzrok lekko mi się roz­ma­zał, po­czu­łam kłu­jący ból w oczo­do­łach.

Nie. To nie­moż­liwe. Re­cep­cjo­nistka, Nancy, czy jak jej tam, po­wie­działa, że pa­cjen­tem jest twoje dziecko. A dziew­czyna na si­łowni mó­wiła o in­nej ko­bie­cie. Prawda?

Za­mru­ga­łam, po­trzą­snę­łam głową. Tak, by­łam tego pewna.

– Kelly? W po­rządku? – Chri­stine zmarsz­czyła czoło. – Ten te­le­fon cię zde­ner­wo­wał, co? – Po­ma­chała do kel­nerki. – Za­mó­wię ci drinka. Tylko jed­nego. Od­prę­żysz się.

Chcia­łam od­mó­wić, ale po­tak­nę­łam. Pró­bo­wa­łam się ogra­ni­czać. To były pu­ste ka­lo­rie, któ­rych nie po­trze­bo­wa­łam. Je­den kie­li­szek nie zrobi prze­cież wiel­kiej róż­nicy. Poza tym za­mó­wi­łam sa­łatkę. Po pro­stu nie na­piję się już dzi­siaj wina.

Kel­nerka po­sta­wiła przede mną kie­li­szek i choć za­mie­rza­łam są­czyć go po­woli, wy­chy­li­łam wino łap­czy­wie, jak pies po­chła­nia­jący wodę z mi­ski po biegu w upale. Moje ciało roz­grzało się nie­mal na­tych­miast, a umysł ogar­nęło ła­godne otę­pie­nie. Nie po­win­nam była pić tak szybko. Nic dzi­siaj nie ja­dłam. Kiedy po­ja­wiła się moja sa­łatka, drżącą ręką pod­nio­słam wi­de­lec i na­bra­łam kęs, ma­jąc na­dzieję, że tro­chę się uspo­koję.

Sma­ko­wała jak pa­pier.

Po­pa­trzy­łam na sos.

A tam, pie­przyć to. Po­la­łam wszystko ob­fi­cie i za­bra­łam się do je­dze­nia. O wiele le­piej.

– Słu­chaj, strasz­nie się ostat­nio po­kłó­ci­łam z Jo­elem – po­wie­działa Chri­stine i wbiła wi­de­lec w swoją sa­łatkę. Za­uwa­ży­łam, że nie po­lała jej so­sem. – Ma­ru­dził, że za dużo pie­nię­dzy wy­daję na je­dze­nie – kon­ty­nu­owała, prze­żu­wa­jąc mały ką­sek. – Je­dze­nie – po­wtó­rzyła, tym ra­zem gło­śniej. – Mo­żesz w to uwie­rzyć? Prze­cież nie cho­dzę po skle­pach i nie ku­puję cią­gle no­wych bu­tów ani nic w tym stylu.

Spoj­rza­łam na nią zna­cząco, prze­chy­li­łam głowę. Po­słała mi po­ro­zu­mie­waw­czy uśmiech.

– No do­bra, może ku­puję. Ale to nie o to się wście­kał, tylko o je­dze­nie. A ja na to: „Słu­chaj, ku­puję je­dze­nie dla ca­łej na­szej ro­dziny”. A on: „Nie mu­sisz ku­po­wać wy­łącz­nie w de­li­ka­te­sach. Inni ro­bią za­kupy w Co­stco albo WinCo”. A ja: „Czyli się wście­kasz, że zdrowo kar­mię dzieci? Do­brze sły­szę? Wo­lał­byś, że­bym im da­wała na­poje ga­zo­wane i chipsy, czy co?”.

Kiw­nę­łam głową, jak­bym do­brze ro­zu­miała, cho­ciaż nie do końca tak było. Za na­uczy­ciel­ską pen­sję Ra­fa­ela ni­gdy nie było nas stać na za­kupy w de­li­ka­te­sach.

Się­gnę­łam po kie­li­szek, ale był pu­sty. Ha. Szybko po­szło.

– Oj, po­cze­kaj. – Chri­stine schy­liła się i się­gnęła po to­rebkę le­żącą na ziemi. – Mam nie­ode­brane po­łą­cze­nie. – Wy­pro­sto­wała się, a jej oczy roz­sze­rzyły się, gdy spoj­rzała na ekran. – To ze szkoły Mad­die. Zo­sta­wili wia­do­mość, mu­szę od­słu­chać. – Rzu­ciła mi prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie. – Prze­pra­szam. Daj mi chwilkę.

– Nie ma sprawy.

Za­schło mi w ustach, więc się­gnę­łam po wodę. Zmru­ży­łam oczy i po­ża­ło­wa­łam, że nie wzię­łam oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych. Słońce z mi­nuty na mi­nutę sta­wało się co­raz ja­śniej­sze. Co­raz moc­niej też grzało.

– O nie. Mad­die miała kon­tu­zję na wu­efie. – Chri­stine od­su­nęła krze­sło. – Bar­dzo mi przy­kro, ale mu­szę le­cieć.

Mach­nę­łam ręką.

– Nie ma sprawy. Do­sko­nale ro­zu­miem. Pa­mię­tasz, by­łaś ze mną, gdy Aaron zwich­nął so­bie pa­lec.

– Fak­tycz­nie. Miejmy na­dzieję, że u Mad­die to coś mniej po­waż­nego. – Za­rzu­ciła to­rebkę na ra­mię i spoj­rzała na stół. – Cho­lera. Na­wet jesz­cze nie za­pła­ci­ły­śmy. Cze­kaj, zo­ba­czę, czy mam go­tówkę.

– Nie, w po­rządku. Ja sta­wiam.

Za­wa­hała się.

– Je­steś pewna?

– Ow­szem – przy­tak­nę­łam.

– Okej. Dzięki. Na­pi­szę do cie­bie póź­niej, do­bra?

Nie prze­sta­wała pa­trzeć na mnie z tro­ską, ale nie mia­łam po­ję­cia dla­czego. Czu­łam się do­brze. Może tym ra­zem cho­dziło o Mad­die, a nie o mnie. Tak, to miało sens.

Kiedy ob­ser­wo­wa­łam, jak od­cho­dzi, wró­ci­łam my­ślami do dnia, w któ­rym Aaron zwich­nął so­bie pa­lec. By­łam z Chri­stine i kil­koma in­nymi ma­mami na za­kra­pia­nym brun­chu. To był mie­siąc uro­dzin Chri­stine (tak, ona je ob­cho­dzi cały mie­siąc), więc uparła się, że­bym wy­piła z nią drinka. By­łam już po dru­gim, kiedy za­dzwo­nili ze szkoły. Je­dyne, co mi po­wie­dzieli, to że Aaron zra­nił się w pa­lec, gra­jąc w ko­szy­kówkę pod­czas prze­rwy obia­do­wej. By­łam zi­ry­to­wana, do­póki nie zo­ba­czy­łam Aarona. Miał siną twarz, szczę­kał zę­bami, ca­łym jego cia­łem wstrzą­sały dresz­cze. Jego ró­żowy pa­lec był wy­gięty pod ma­ka­brycz­nym ką­tem i wy­da­wał się o wiele dłuż­szy.

Czas ocze­ki­wa­nia na le­ka­rza mi­jał tak wolno, że le­dwo mo­głam od­dy­chać. Serce mi się kra­jało, gdy wi­dzia­łam, jak Aaron cier­piał. Ro­bi­łam, co mo­głam, żeby się ro­ze­śmiał lub cho­ciaż uśmiech­nął, żeby go ja­koś roz­pro­szyć. Ale za bar­dzo go bo­lało. Mimo to był dzielny.

Le­karz po­wie­dział, że za­cho­wał się, jak na żoł­nie­rza przy­stało.

– Czy mogę coś jesz­cze po­dać? – Głos kel­nerki prze­rwał moje wspo­mnie­nia.

Otwo­rzy­łam usta, żeby po­pro­sić o ra­chu­nek, a wtedy wi­zja pu­stego domu wy­peł­niła mój umysł. Usia­dłam wy­god­niej na krze­śle.

– Jesz­cze je­den kie­li­szek wina po­pro­szę – po­wie­dzia­łam.

Nie my­śla­łam o to­bie aż do tam­tej nocy.

Nie bar­dzo pa­mię­tam tamto po­po­łu­dnie. Wy­pi­łam wię­cej, niż za­mie­rza­łam, a kiedy w końcu do­tar­łam do domu, za­snę­łam na kilka go­dzin i prze­ga­pi­łam te­le­fon od Ra­fa­ela, kiedy wy­szedł z pracy.

Wy­słał mi wia­do­mość, że wy­cho­dzi te­raz z ko­le­gami i za­dzwoni póź­niej.

Chri­stine też na­pi­sała. Z Mad­die wszystko w po­rządku. Tylko zwich­nięty nad­gar­stek.

Gdy słońce znik­nęło i ciem­ność po­kryła niebo, po­szłam do kuchni, żeby coś zjeść. Głowa mi pę­kała, w gar­dle dra­pało, ję­zyk mia­łam lepki. Na­pi­łam się wody, po czym wy­ję­łam pu­dełko kra­ker­sów i ugry­złam jed­nego.

Do mo­ich uszu do­biegł ni­kły dźwięk dzie­cię­cych gło­sów, więc od­wró­ci­łam się w stronę okna. Ja­kaś ko­bieta ga­niała dwójkę ma­lu­chów po po­dwórku są­siada po dru­giej stro­nie ulicy. Lo­ka­torka domu była po sie­dem­dzie­siątce. To pew­nie jej córka z wnu­kami.

I wła­śnie wtedy moje my­śli po­wę­dro­wały do cie­bie.

Za­sta­na­wia­łam się, czy masz ro­dzinę w mie­ście. Po­my­śla­łam, że mu­sia­łaś się tu prze­pro­wa­dzić nie­dawno, skoro na­sze drogi nie prze­cięły się aż do dzi­siaj. Może po to, by miesz­kać bli­żej ro­dziny.

My prze­pro­wa­dzi­li­śmy się tu­taj, żeby być bli­sko mo­ich ro­dzi­ców, ale te­raz już ich nie ma.

Mój wzrok spo­czął na lap­to­pie na stole w ką­ciku śnia­da­nio­wym. Małe mi­ga­jące świa­tełko mó­wiło mi, że ba­te­ria jest na­ła­do­wana. Tętno na­gle mi przy­spie­szyło.

By­łam pewna, że uży­wasz me­diów spo­łecz­no­ścio­wych. Wszy­scy uży­wali. Na­wet ja mia­łam konto na Fa­ce­bo­oku i In­sta­gra­mie. Za­ło­ży­łam je, żeby śle­dzić Aarona, ale w końcu sama się wcią­gnę­łam. Te­raz pew­nie za­miesz­cza­łam wię­cej wpi­sów i zdjęć, niż po­win­nam.

Z kub­kiem w ręku po­de­szłam do sto­lika i otwo­rzy­łam lap­topa. Włą­czył się, biło od niego cie­pło. Za­lo­go­wa­łam się na Fa­ce­bo­oka i wy­szu­ka­łam Kelly Me­dinę. Wy­świe­tliło się kil­ka­dzie­siąt pro­fili.

No pro­szę, aż tyle osób na świe­cie nosi moje imię i na­zwi­sko?

To może tro­chę po­trwać.

Przej­rza­łam wszyst­kie, jed­nak nie są­dzi­łam, że któ­raś z nich to ty. Żadna nie miesz­kała w tej oko­licy i tylko kilka miało małe dzieci.

Na­stęp­nie spró­bo­wa­łam In­sta­grama, ale tam było jesz­cze trud­niej się po­ru­szać.

Sfru­stro­wana, od­chy­li­łam się na opar­cie. Na pewno gdzieś tam by­łaś. Dla­czego nie mo­głam cię zna­leźć?

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: