-
W empik go
Checkpoint Isabella - ebook
Checkpoint Isabella - ebook
By zburzyć mur, wystarczy niewielkie pęknięcie
Mur berliński miał stać jeszcze sto lat. A runął. I to kilka miesięcy po tym, jak w Berlinie Wschodnim zjawiła się Katarzyna.
Dziewczyna trafiła do NRD wbrew swojej woli. W oczach jej rodziców Niemcy, nawet w komunistycznym wydaniu, były szansą na lepszy start. Kaśka z dnia na dzień musiała porzucić całe dotychczasowe życie, zostawić przyjaciół, chłopaka i przenieść się do polskiej szkoły przy ambasadzie PRL w Berlinie Wschodnim. Właśnie tam poznała Olę, Izę oraz Marcina – niepozornych, młodych ludzi, wraz z którymi wpłynęła na losy świata…
„Checkpoint Isabella” przedstawia prawdziwą historię obalenia muru berlińskiego. W wydarzeniach z lat 1988-1990 znaczącą rolę odgrywają dorastający Polacy, którzy mimo zachodzących zmian, starają się prowadzić normalne życie: pełne nadziei, radości i smutków, złamanych serc oraz wielkich miłości.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-455-2 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W roku 1988 zwyczajne życie toczyło się w domach wielu ówczesnych nastolatków, którzy wkraczali akurat w dorosłość. Tylko że ta zwyczajność była podszyta przeczuciem, że coś jednak jest nie tak. Że to nie jest normalne, żeby wszystkie potrzebne do życia rzeczy trzeba było „zdobywać” albo „załatwiać”, a nie po prostu kupować. Że to chyba nie jest normalne, że aby wybrać się za granicę, należało uzyskać specjalne zezwolenie władz, a nie po prostu wyrobić sobie paszport i pojechać do Paryża czy Londynu. Że otaczające ich nieotynkowane bloki, budowane latami na nigdy niewykończonych osiedlach, gdzie ścieżki wydeptane przez ludzi nie zamieniały się w chodniki, lecz pozostawały na zawsze błotniste, nie mogą być przecież standardem, skoro gdzie indziej da się mieszkać w schludnych i czystych domach. Szarość i bylejakość musiała się kiedyś skończyć. Zachodnie seriale emitowane raz w tygodniu na jednym z dwóch kanałów telewizyjnych ukazywały zupełnie inny świat – kolorowy i pełen życia. Taki świat przecież gdzieś istniał. Dlaczego nie tu, u nas?
Kryzys gospodarczy, puste półki w sklepach i długie kolejki po każdy produkt pierwszej potrzeby budziły coraz większy sprzeciw ludzi. Z braku wolnych i demokratycznych wyborów wciąż rządziła jedyna i niemożliwa do wymiany Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i choć głosiła, że „Partia ta sama, ale nie taka sama” i obiecywała „drugi etap reformy”, sytuacja się nie poprawiała. Przy żałosnej frekwencji w referendum w 1987 roku obywatele odrzucili plan jakiejkolwiek naprawy systemu gospodarki socjalistycznej i dali do zrozumienia władzy, że tego się już nie da uratować. „Glasnost i pierestrojka” głoszone przez Gorbaczowa podczas wizyt w bratnich krajach zyskiwały coraz większą sympatię i entuzjazm, aż w końcu wszyscy uznali, że jego słowa to przyzwolenie na zmiany i należy kuć żelazo póki gorące.
Sierpień 1988 roku był gorący. Żelazo wystarczająco rozgrzane, a do kucia coraz więcej chętnych.
Wycinki z gazet z sierpnia 1988 roku.
PRELUDIUM 1988
W sierpniowy poranek Katarzyna sprzątała swoje biurko i nie spodziewała się robić dziś nic innego niż porządki. Miała w planie umyć okno, przyniosła więc sobie już zawczasu ścierki i „Trybunę Robotniczą” do wytarcia szkła na błysk. Gazeta była świeżo kupiona, ale Kasia jakoś nie brała pod uwagę, że może jeszcze ktoś ją przeczyta. Rozpostarła na parapecie płachtę papieru i ujrzała tytuł artykułu _Paszportowe paradoksy_. Przeleciała wzrokiem po tekście, którego w ogóle nie rozumiała. Wiedziała tylko tyle, że paszport i w ogóle wyjazdy zagraniczne są dla wybrańców. Jej to nie dotyczyło.
Rok szkolny miał się zacząć dopiero za jakieś dwa tygodnie, ale wolała już teraz uporać się z nadmiarem rupieci, będących w większości wytworami kulejącego przemysłu papierniczego. Wybebeszyła zatem wszystkie szuflady i usiadła nad stertą świstków i makulatury, w której co chwila znajdowała dawno zapomniane relikwie, jak choćby papierki od gum do żucia Donald i Bolek i Lolek. Tak, zbierała kiedyś „historyjki” i miała cały zeszyt wyklejony miniaturowymi komiksami. Podniosła własnoręcznie stworzony album pod nos i wciągnęła ledwo już wyczuwalny słodkawy zapach. Pamiętała, gdy jako sześciolatka brała od rodziców dwa pięćdziesiąt i biegła do kiosku po gumę. Kiedy to było? Jeszcze przed stanem wojennym… Tak, potem już nie było w kioskach gum do żucia. W ogóle niczego nie było w sklepach.
Którejś zimowej niedzieli chciała jak zawsze obejrzeć „Teleranek”. Wstała, jeszcze zanim obudzili się rodzice, którzy lubili czasem odespać sobotnie „nocne Polaków rozmowy” ze znajomymi. Włączyła po cichu telewizor, ale na ekranie był tylko jakiś wojskowy w ciemnych okularach i mówił coś drewnianym głosem. Poszła więc obudzić tatę i powiedziała, że chyba telewizor się zepsuł. Nagle usłyszała na ulicy narastający rumor, jakby w środku mroźnej zimy nadciągała gwałtowna letnia burza. Z sypialni rodziców wyjrzała przez okno.
– Tato, czy to wojna? – zapytała zaspanego ojca. Widziała, jak zmienia mu się wyraz twarzy, gdy podszedł bliżej i zobaczył to, co ona.
Pod oknami przejeżdżały wozy opancerzone i czołgi, które hukiem gąsienic powodowały drżenie całej okolicy. Te wozy jechały i jechały… Chyba przez godzinę. A w telewizorze nie było nic innego, tylko ten gadający w kółko i na okrągło generał, który ciągle powtarzał to samo. Dziwnie jakoś się zrobiło.
A potem były długie ferie zimowe. Na podwórkach dzieci lepiły bałwany i doklejały im ciemne okulary z denek od butelek z brązowego szkła. Fajnie było. I pamięta, jak uciekali za róg budynku i obserwowali patrol wojskowy. Zawsze któryś z żołnierzy karabinem wydłubywał te okulary z twarzy bałwana. Czasem rozwalali całego, a dzieciaki w jego miejsce lepiły całą ich armię.
Zamyśliła się nad papierkami od gum do żucia, w końcu jednak postanowiła je wyrzucić.
A to? Co to jest? – zapytała sama siebie w myślach, kiedy wyjęła z szarej teczki wiązanej na tasiemki jakieś pożółkłe kartki z wyblakłym tekstem pisanym na maszynie. Zaczęła czytać:
Dar wolności. Trudny dar wolności człowieka, który sprawia, że wciąż bytujemy pomiędzy dobrem a złem. Pomiędzy zbawieniem a odrzuceniem. Wolność wszakże może przerodzić się w swawolę. A swawola – jak wiemy również z naszych własnych dziejów – może omamić człowieka pozorem „złotej wolności”. Co krok jesteśmy świadkami, jak wolność staje się zaczynem różnorodnych „niewoli” człowieka, ludzi, społeczeństw. Niewola pychy i niewola chciwości, i niewola zmysłowości, i niewola zazdrości, niewola lenistwa… i niewola egoizmu, nienawiści… Człowiek nie może być prawdziwie wolny, jak tylko przez miłość.
Przeczytała tekst w myślach, mimowolnie zwalniając przy ostatnim słowie. Coś ją lekko ścisnęło w żołądku.
Miłość… Czy… – nawet nie śmiała w myślach dokończyć tego pytania. – A w ogóle co to jest…? A, już pamiętam… – obejrzała żółtawą kartkę maszynopisu. To było papieskie przemówienie z ubiegłorocznej pielgrzymki do kraju. A może z tej wcześniejszej, z czasów stanu wojennego?
W 1983 roku papież Jan Paweł II był w Katowicach. Ojciec zabrał ją wtedy na lotnisko, gdzie odbywała się wielka msza plenerowa. Pamiętała tylko, że nagle strasznie lunęło. Zapomniała zupełnie, co mówił papież, umiała sobie tylko przypomnieć jego pytanie, czy ludzie nie są przemoczeni. To wspomnienie wróciło dopiero po latach, gdy Adam przynosił do klasy różne ciekawe druki, w tym ten: wydrukowany gdzieś nielegalnie tekst papieskiego przemówienia. Dał jej ten fragment, bo miała go przepisać… Już nie pamięta po co. Czy to było coś na lekcję historii? Może… Historyk miał często dziwne i niekonwencjonalne pomysły na nauczanie dawnych dziejów.
Adam. Wystarczyło wymówić w myślach to imię, żeby znów coś ją połaskotało w trzewiach. Czy to na pewno był tylko kolega z klasy licealnej? Jakoś ciepło robiło się na myśl o nim w porównaniu z innymi kumplami z paczki. Nie żeby coś… No… nie żeby od razu to jakoś nazywać… ale jednak czuła, że był dla niej kimś innym niż pozostali.
„Człowiek nie może być prawdziwie wolny, jak tylko przez miłość”– przeczytała jeszcze raz i schowała pożółkłą kartkę na dno szuflady. Wyciągnęła też jakiś skrawek papieru, jakby wyciętą, dość nierówno zresztą, z większej całości pieczęć. „Międzyzakładowy Komitet Strajkowy 1980” – odczytała biały napis na niebieskim tle umieszczony na obwodzie koła z czymś, jakby herbem, pośrodku: koroną i literami „S” i „G”.
A to skąd tu się wzięło? – zastanawiała się, biorąc do ręki niebieski emblemat wpisany w kwadrat. – Ładny ten znaczek, taki trochę jak pieczęć rodowa albo coś tego rodzaju – pomyślała i w tym momencie zadzwonił telefon.
Adam obdzwonił już wszystkich swoich kumpli, ale ponieważ trwały wakacje, żadnego jeszcze nie zastał w domu. No tak, jeden miał krewnym pomagać w żniwach, inny pojechał pod namiot, pozostali także wybyli gdzieś poza miasto. Zrezygnowany przypomniał sobie, że Kaśka mówiła, że w sierpniu pewnie wróci z wakacji i będzie już na miejscu. Ale czy powinien angażować w te sprawy dziewczynę? Kaśka była w porządku, równa i fajna kumpela z klasy. Wydawało mu się, że nawet coś mówiła, że chciałaby się włączyć, chciałaby coś robić, jakoś pomóc… W końcu zdecydował, że skoro nie ma innego wyjścia, ostatecznie może być i dziewczyna.
Na dźwięk dzwonka Katarzyna odruchowo schowała wycinek do kieszeni krótkich spodni i podeszła do aparatu w przedpokoju. Adam dość tajemniczym tonem zapytał, czy nie wybrałaby się z nim na wycieczkę. Do Jastrzębia Zdroju. Do kopalni.
– Po co mamy tam jechać? – Katarzyna smętnie popatrzyła na pobojowisko w swoim pokoju. – Mało kopalni tu w Katowicach?
– Mateusz tam jest. Z tymi swoimi kumplami. Wiesz, mówiłem ci… Dał mi znać, że potrzebują naszej pomocy.
– Niby jakiej?
– No wiesz… Powiem ci, jak się zobaczymy. Jeśli się zgodzisz mi pomóc.
– Ale nie wiem w czym. Tak w ciemno mam się decydować? – Kasia poczuła, że ten tajemniczy ton może oznaczać kłopoty, a jakoś dziś akurat nie miała nastroju na przygody. Sprzątanie czeka. Ale w końcu to Adam. Znów poczuła miękkość w sercu. On ją prosi o jakąś przysługę, może to znak… Nie była pewna jego stosunku do niej, a ta prośba… Czy mogłaby oznaczać…?
W słuchawce zapadła cisza. Adam nie bardzo mógł przez telefon powiedzieć dziewczynie, w czym rzecz, a jednocześnie była to jedyna osoba, którą miał pod ręką.
– Słuchaj, to nic takiego. Potrzebuję po prostu drugiej osoby, żeby przekazać… komuś paczkę.
Sprowadzenie wielkiej romantycznej przygody, którą zdążyła już sobie wyobrazić podczas ciszy w słuchawce, do roli kuriera trochę ją otrzeźwiło.
– A duża ta paczka? – zapytała rzeczowo.
– Nie wiem, na pewno przydadzą się dwie osoby…
Katarzyna wiedziała, że brat Adama studiuje we Wrocławiu, więc zupełnie nie rozumiała, co robi w Jastrzębiu Zdroju, ale zgodziła się pomóc. Jak mogłaby odmówić Adamowi? Imponowało jej to, że angażuje się w ważne sprawy. I jeszcze jej proponuje pomoc. Niby dopiero szli do trzeciej klasy liceum, ale przecież nie są już dziećmi. Wiedziała, że kolega z bratem są zanurzeni w jakieś opozycyjne klimaty, a ona też przecież chciała jakoś się włączyć. Poczuła dreszcz emocji i dumę, że te „ważne sprawy” będą także jej udziałem.
– Tylko muszę ogarnąć pokój. Daj mi chwilę.
– Dobrze. Będę u ciebie za godzinę. Odbierzemy tę paczkę i pojedziemy PKS-em.
Katarzyna zaczęła przeglądać pośpiesznie szpargały, ale im bardziej chciała znaleźć jakiś system, aby je w miarę uporządkować, tym bardziej była bezradna wobec różnorodności kategorii, w jakich powinna umieścić kolejne druczki, notatki i skrawki papieru.
Kiedy zorientowała się nagle, że prawie godzina przeleciała jej nie wiadomo kiedy, wepchnęła wszystko byle jak do szuflad, resztę, która się nie zmieściła, ułożyła we w miarę równy stosik na podłodze obok biurka i stwierdziła, że widocznie dziś nie jest jej pisane sprzątanie pokoju. Pognała do łazienki. Przecież Adam nie może jej tak zobaczyć! Musi się chociaż umyć i uczesać. Przeciągnęła szczotką po krótkich, lekko kręconych ciemnych włosach, które jak na złość skręciły się od wilgotnego upału i sterczały w zupełnym chaosie.
Trudno, nie zdążę już umyć głowy – Katarzyna wykrzywiła się do odbicia w lustrze. Odkręciła kran i zwilżyła włosy, ugniatając je delikatnie i jeszcze bardziej skręcając. – Powiedzmy, że to jest fryzura na „mokrą Włoszkę”. Ujdzie.
Popatrzyła na zegarek i wypadła z łazienki. Wpadła do pokoju po świeżą bluzkę, bo jednak sprzątanie przy temperaturze ponad dwudziestu pięciu stopni zostawiło swój ślad na odzieży. Już miała zmienić szorty na jakąś gustowną spódnicę, gdy rozległ się dźwięk dzwonka.
No nic, trudno. Pojadę w tych krótkich gatkach. W końcu jest lato – pomyślała i poszła otworzyć drzwi.
***
W PKS-ie Adam próbował wtajemniczyć ją trochę w sprawę, o której do tej pory nie miała pojęcia. Rozanielona pierwszym sam na sam z chłopakiem miała wrażenie, że słyszy go przez ścianę, i nie do końca śledziła, co on mówi. Ważne było, że mówił do niej, to JĄ właśnie poprosił o pomoc, to ona teraz jest z nim w tym PKS-ie, to jej zaufał…
– Bo wiesz, oni tam strajkują, ale przydałby się jakiś taki biuletyn strajkowy, taka ich gazeta, żeby wyłożyć, o co im chodzi. Żeby chociaż było coś napisane, nawet dla nich – tam, w tej kopalni. A może nawet byśmy prawdziwą gazetę założyli…? Tak żeby dotrzeć do ludzi w całym regionie… – Rozmarzony głos kolegi zabrzmiał nagle inaczej niż wcześniejsze tyrady, które w sumie puszczała mimo uszu.
Ten zew działania był jakiś zaraźliwy. Poczuła żywsze bicie serca i pomyślała, że pisać to ona też potrafi. Może pisać. Na polityce się nie zna, ale przecież tak w ogóle to rozumie, o co chodzi w tym strajku. Adam wszystko jej wyjaśnił. Ona ma tylko notować… Wyobraziła sobie siebie jako reporterkę i zaczęło jej się to nawet podobać. Tylko że nie wzięła nic do pisania. Wyszła, jak stała, wróciła tylko po plecak turystyczny, który obciążony teraz ryzami papieru trzymała pod nogami.
Dojechali na miejsce i podeszli do głównej bramy kopalni, na której wisiały namalowane odręcznie na prześcieradłach hasła: „Nie ma wolności bez Solidarności”, „Strajk okupacyjny” oraz brzmiące wręcz filozoficznie „Nie chcemy kłamstwa i obłudy”.
W oddali Katarzyna dostrzegła posterunki milicyjne, ale funkcjonariusze nie zbliżali się do bramy. Adam przywitał się zwyczajowym „Szczęść Boże” i pertraktował przez chwilę ze strażnikami, a dziewczyna czuła tylko, jak coraz głośniej bije jej serce. Miała wrażenie, że wewnętrzny huk zagłusza to, co jest wokół niej, toteż oszołomiona sytuacją nie zwracała zupełnie uwagi na to, co mówi jej towarzysz.
Poczuła szarpnięcie za rękę i dała się pociągnąć na teren kopalni. Na placu przed budynkiem było sporo ludzi, młode, przeważnie dość poważne twarze wystawały z górniczych roboczych ubrań. Przerzucali się półsłówkami. Inni śpiewali sprośne albo wręcz wulgarne rymowanki wymierzone w komunistów. Gdzieś z boku jakiś górnik w średnim wieku ukradkiem odmawiał różaniec. I jedni, i drudzy używali mowy jak zaklęć, które miały przegnać lęk. Kasia i Adam przeszli przez tłum zgromadzonych na placu robotników i weszli do jakiejś dużej hali. Robiła wrażenie, jakby nikt tam nigdy nie sprzątał.
– O, jest tam! – rzucił przed siebie Adam, a Kaśka popatrzyła w tę samą stronę.
Mateusz przemawiał do zgromadzonych jak ksiądz z ambony do wiernych. Stał na wielkiej szpuli od kabli. No tak, tu gdzieś niedaleko wytwarzają z tego węgla prąd – przemknęło dziewczynie przez głowę. Kilku górników i młodzi działacze opozycyjni stali na sąsiednich szpulach i kiwali głowami na potwierdzenie słów chłopaka. Nastolatka dziwiła się, że taki młodziak, a oni go słuchają. Ba! Wręcz spijają słowa z jego ust!
Wygadany jest… – pomyślała Kaśka, która pierwszy raz zobaczyła osławionego starszego brata Adama.
– A wy do kogo? – Jakiś mężczyzna w niechlujnym drelichu roboczym zastąpił im drogę, gdy chcieli podejść bliżej.
– Ja… ja jestem z nim… – wydukała Katarzyna i wskazała na Adama.
– Od Mateusza jestem. – Pokazał palcem na grupkę przemawiających na szpuli. – Papier przywieźliśmy. On nam kazał.
– A, papier… – Mężczyzna podrapał się w głowę. – A maszynę do pisania?
– To nie my. To ktoś inny miał podrzucić.
– Zaczekajcie tu. Muszę was sprawdzić.
Mężczyzna kiwnął na innego, przywołując go, by popilnował parę licealistów. Katarzyna i Adam stali tak dłuższą chwilę, przysłuchując się dyskusji niesionej echem potężnej przemysłowej hali. Do uszu Kaśki dotarły także niepokojące, powtarzane ściszonym głosem przez niektórych robotników słowa: „A jak zaczną strzelać, jak w osiemdziesiątym pierwszym?”, „A może i tu jacyś ubecy w cywilu kręcą się po okolicy albo i w środku? A może zaraz nas wszystkich aresztują?”. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Przecież widziała wozy milicyjne…
Obskurna hala mieściła w sobie jakieś nieruchome żelazne konstrukcje, które nie wiadomo do czego służyły. Dziewczyna nawet nie wiedziała, czy to część kopalni, czy może sąsiadującej z nią elektrociepłowni. Wszystko wyglądało jakoś kosmicznie i nierealnie. Z jednej strony przerażająco, z drugiej fascynująco. Wśród tej absurdalnej scenerii padały ważne w jej odczuciu słowa i deklaracje. Toczyła się bardzo poważna dyskusja, a niektórzy mówcy popadali wręcz w patos. Powaga i tematyka wystąpień kompletnie nie pasowały do scenografii. Pytania od robotników, odpowiedzi tych na szpuli, dysputy pełne emocji dawały Kaśce poczucie, że jest świadkiem czegoś ważnego. Czegoś wielkiego, czegoś niezwykłego, czegoś, co zmieni świat…
A może nie? Może to tylko nic nieznacząca nasiadówka, z której nic nie wynika? Ale taka wielka? Tyle ludzi? Tu jest co najmniej kilkaset osób! Chwyciła Adama za rękę, jakby się bała, że ją tu zostawi i zniknie gdzieś z Mateuszem, ale ten po chwili uwolnił się od jej dłoni i wyjął z plecaka szary brulion i ołówek. Pożałowała, że nie ma nic do pisania, ale świadomość, że jednak jest blisko tych bardzo ważnych spraw, wzięła górę i połechtała miło jej poczucie wartości. Wreszcie i ona może coś zrobić, może się przyłączyć bardziej czynnie, a nie spędzać czas na jałowych dyskusjach z kumplami w klasie. Samo przebywanie z Adamem w tym miejscu już było niesamowite i ekscytujące, choć kompletnie nie rozumiała, o czym jest mowa. Postanowiła się bardziej skupić, by pojąć, o co chodzi tym wszystkim ludziom. Trochę była rozczarowana tym, że Adam woli coś notować na kolanie niż trzymać ją za rękę, z drugiej strony chciała się do czegoś przydać. Może zapamięta coś ważnego z tego, co mówią…
– Chcemy przywrócić to, co osiem lat temu tu powstało! – grzmiał teraz jakiś facet obok Mateusza. – Międzyzakładowy Komitet Strajkowy musimy reaktywować! Gdańsk już stoi! Żeby tak razem, nie każdy zakład osobno! Żeby to był jeden wielki ruch społeczny, tak jak osiem lat temu! Niech żyje „Solidarność”! – Brawa i okrzyki przetoczyły się po hali.
– Chodźcie tędy – szepnął nagle, zjawiając się znikąd, facet w pomiętym drelichu, który ich przywitał. Opuścili halę. Przełazili przez jakieś rumowiska, mijali slalomem jakieś kopalniane wózki i przechodzili przez tory kolejowe.
Matko, ile tu jest tych torów?! Dobrze, że wzięłam buty na płaskiej podeszwie… – marudziła Kaśka, czując, jak obciążony ryzami papieru plecak staje się jeszcze cięższy.
Dotarli do jakiegoś baraku na uboczu, który przypominał zaniedbany miejski szalet. Faktycznie była to kiedyś łaźnia, ale przy którymś z remontów przeniesiono ją w inne miejsce, a budyneczek zaczął pełnić funkcję komórki na rupiecie. Komórka, jak się okazało, wbrew odrażającemu wyglądowi, wewnątrz tętniła życiem.
Czyli tak wygląda komórka konspiracyjna – zgryźliwie zażartowała w myślach Katarzyna.
Przedstawili się i wreszcie mogli wyładować z plecaków przywieziony papier.
– Makulaturowy… – wykrzywił się jeden z młodzieńców. – Dobre i to. Na ulotki wystarczy. Chociaż mieliśmy nadzieję na lepszy, żeby jakiś porządny biuletyn strajkowy wydrukować albo nawet gazetę.
Adam zaczął się tłumaczyć, a Kaśka powiodła wzrokiem po garstce młodych ludzi.
Ale wariaci! – pomyślała, patrząc na pełnych zapału chłopaków, na oko studentów. Na widok kilku paczek papieru wstąpił w nich taki entuzjazm, że zaczęli na głos wykrzykiwać mniej lub bardziej finezyjne tytuły prasowe, widząc już łamy stworzonych przez siebie gazet. Z jednej strony czuła podziw dla ich odwagi i zapału, z drugiej – ogarniał ją lekki niepokój. Jakoś nie potrafiła się przełamać i do nich przyłączyć, a Adam jakby o niej zapomniał. Niby nic się nie działo, rozmawiali tylko przecież… Na zmianę splatała ręce na piersiach i wkładała je w kieszenie szortów. Słuchała chłopaków przerzucających się półsłówkami, jakby rozmawiali jakimś szyfrem, i nic nie rozumiała. Jej kolega wydawał się swobodny. Pokazał pozostałym swoje notatki, coś tam zaraz zaczęli przepisywać… Strasznie jej to wszystko imponowało. Był kimś. Był bratem Mateusza. A ona kim? Co ona tu w ogóle robi? Dobra, dostarczyli papier, skoro dla niej nie ma tu żadnego zadania, to może by już sobie poszli…
Wyczuła w kieszeni papierek. Wyjęła go i zaczęła międlić bezmyślnie w palcach. Adam rzucił na nią okiem i nagle przerwał rozmowę.
– Skąd to masz? – Wyjął jej z ręki świstek i obejrzał pod światło. – Tak! To jest to! To jest stara pieczęć ze Stoczni Gdańskiej! Mateusz tego szukał! Dzięki ci! No nie wiesz nawet, jaki jestem szczęśliwy! – Twarz mu się rozpromieniła, jakby odnalazł wygrany kupon totolotka, i od razu pokazał wszystkim stary skrawek kartki. Papierek zaczął krążyć z rąk do rąk, a Adam porwał dziewczynę w objęcia. Katarzynie zawirowało w głowie, całe pomieszczenie zataczało koła. Czy on ją właśnie pierwszy raz pocałował?
– Jasna cholera! Chodu! Idą tu! – krzyknął nagle jeden z chłopaków, który cały czas patrzył przez okno. Na horyzoncie widać było zbliżających się w szyku uzbrojonych milicjantów. – ZOMO tu idzie! Wiejemy!
Wszystkie osiem osób zerwało się z miejsc i zaczęło w pośpiechu chować po kątach rozłożone notatki i zdjęcia. W kilkanaście sekund tajna opozycyjna redakcja znów przybrała wygląd rupieciarni, a jej redaktorzy wydali rozkazy opuszczenia lokalu.
– Adam, ty z dziewczyną możecie zostać. Może jakoś ich odciągniecie… Wam nic chyba nie zrobią… – rzucił ten od papieru i czmychnął przez tylne wyjście.
– Nie, no… Ja tu nie zostanę! – Kaśka wreszcie odważyła się odezwać. – Spadajmy stąd! – Głos jej zadrżał, jakby miała się rozpłakać.
– Czekaj, tylko wezmę tę pieczęć, żeby Mateusz miał na wzór… Gdzieś tu ją cisnęli…
– Zostaw! Zwiewajmy! Ja idę.
– Dobra, zaraz cię dogonię – rzucił Adam i odwrócił się do niej tyłem, bacznie świdrując wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu cennego skrawka papieru.
Katarzyna udała się do tylnych drzwi, którymi wyszli wcześniej uczestnicy tajnego spotkania. Serce jej zamarło, gdy zobaczyła zbliżającego się, uzbrojonego w tarczę i pałkę milicjanta, a za nim jeszcze dwóch. Po kolegach redaktorach nie było śladu. Jakby sobie tylko znanym sposobem rozpłynęli się w powietrzu. Cofnęła się w głąb, natrafiając na plecy Adama, i chwyciła go za koszulę. Zaskoczony chłopak potknął się o coś i oboje wywalili się na podłogę. Kaśka błyskawicznym ruchem przeturlała się do niego i przylgnęła mocno do jego ciała, bojąc się, że milicja zacznie do nich strzelać. Zacisnęła powieki i wtuliła się w jego bark. W takiej pozie zastał ich patrol ZOMO.
– A wy tu czego? Nie macie lepszych miejsc na schadzki? – zapytał milicjant, kiedy oni powoli podnosili się z podłogi.
– My… ech… My nie wiedzieliśmy… – Adam jąkał się zakłopotany, gramoląc się z brudnej posadzki, a Katarzyna na klęczkach wciągała wymiętoszoną bluzkę w spodenki, mrugając i robiąc przy tym niewinną minę.
Nie strzelają? Żyję jeszcze… – przemknęła jej trzeźwa myśl, gdy zdała sobie sprawę, w jakiej pozie zobaczył ich patrolujący okolicę milicjant.
– Co wy tu robicie? Dokumenty proszę… – zażądał nagle funkcjonariusz.
– Nie mamy, my tu tylko się chcieliśmy umówić, no… wie pan. Tak, żeby rodzice nie wiedzieli – zaczął tłumaczyć Adam, a Kaśce znów zaczęło bić szybciej serce. Jaki on jest bystry i dzielny!
Milicjant popatrzył na nastolatków i poczuł do nich nagły przypływ sympatii. Sam przecież też się kiedyś ukrywał z koleżankami w składziku, by go babcia nie przyłapała na zabawach w doktora.
– Gówniarze… – Machnął ręką i powlókł wzrokiem po graciarni. – A może wy na gigancie jesteście? – Ponownie wpił wzrok w Adama i Kasię.
– Nie, skąd… Tak sobie tylko tu… – Adam przestępował nerwowo z nogi na nogę.
– Zabierajcie się stąd. Nie wiecie, że tam zadymiarze już się szykują? Lepiej się od tych strajkujących buntowników trzymać z daleka. Jazda, zmykajcie, żeby was tu nikt nie zobaczył.
Milicjant nie musiał dwa razy powtarzać. Kaśka i Adam natychmiast ruszyli biegiem przez setki metrów pustych torów kolejowych w kierunku widocznych w oddali zabudowań. Mieli nadzieję, że gdzieś tam będzie jakieś przejście, jakaś dziura w siatce albo chociaż płot wystarczająco niski, by dali radę przez niego przejść. Katarzynie brakło już tchu, gdy wreszcie stanęli zziajani przy ogrodzeniu. Chyba nikt ich nie gonił. Parę metrów dalej była dziura, którą wydostali się poza teren zakładu. Szli teraz spokojniej, żeby wyrównać oddech i dostać się do PKS-u. Autobus do Katowic właśnie nadjeżdżał, więc resztkami sił zerwali się znów do biegu. Zdążyli. Ledwo dysząc, wcisnęli się do środka. Pragnęli tylko odpocząć. Niestety zostały jedynie miejsca stojące, więc uwiesili się na uchwytach przymocowanych do drążka pod sufitem i kiwając się, próbowali złapać oddech.
Jakiś pasażer przeglądał w autobusie „Trybunę Robotniczą”. Stojąc nad nim, dziewczyna rzucała okiem na tekst. Było coś o tym, że trwa strajk w kopalni „Manifest Lipcowy”.
To tutaj! – pomyślała, ale bardziej zaciekawiła ją notatka o tym, że w wieku dziewięćdziesięciu lat zmarł wczoraj Enzo Ferrari, twórca legendarnych samochodów wyścigowych. Nigdy nie widziała żadnego ferrari na własne oczy, ale zrobiło się jej jakoś przykro.
*
Kiedy dotarli do Katowic, byli tak zmęczeni, że rozstali się na dworcu autobusowym i każde pojechało w swoją stronę. Katarzyna wyciągała właśnie klucze z plecaka, gdy drzwi do mieszkania otworzyły się i ukazały się w nich zatroskane twarze obojga rodziców.
– Przecież nie jest jeszcze tak późno. – Wzruszyła ramionami, widząc ich zdenerwowane oblicza i młodszego brata, który zza drzwi pokoju pokazał jej język.
– Kasiu… – Głos mamy zaczął drżeć ze zdenerwowania.
– Chodź, córciu, do pokoju – zaczął ojciec, a Katarzyna poczuła, że to nie koniec przygód na dziś.
Ale przecież nic się nie stało! Dopiero słońce zachodzi, nic nie narozrabiała, więc co oni tacy jacyś przestraszeni. Czy ktoś już zdążył donieść na nią i Adama, czy co? Ogarnął ją nagły niepokój.
Ojciec stał oparty o regał, a po chwili gestem zachęcił córkę, żeby usiadła na kanapie.
– Pamiętasz, jak kiedyś pytałem, czy nie pojechałabyś z nami za granicę?
– Pamiętam – potwierdziła dziewczyna. – I pamiętam, że powiedziałam, że nigdzie nie mam zamiaru wyjeżdżać. Że możecie jechać beze mnie. I co?
– No więc… – Ojciec pogładził się obiema rękami po twarzy. – No więc tak się złożyło…
– Kasiu… Tata ma jednak wyjechać na tę placówkę do Niemiec – przerwała mama.
– Co?! – Kaśka uniosła brwi. – To niech jedzie! Ja zostaję! – Wzruszyła ramionami i oparła się wygodniej.
– Kasiu, tu chodzi o to, że musi jechać cała rodzina. Inaczej nas nie wypuszczą z kraju. – Ojciec zaczął krążyć po pokoju. – Co ty na to?
Wstała z kanapy. Była nabuzowana wydarzeniami dzisiejszego dnia, więc zmarszczyła brwi i zaplotła ramiona na piersi. Adam ją pocałował! No i to wszystko, co dziś widziała, w czym brała udział… Miałaby to teraz rzucić?! Zostawić Adama i te ważne sprawy? Nigdy! Wreszcie poczuła, że coś się dzieje, coś istotnego, coś, w czym chce brać udział! Nigdzie nie jedzie! Musi być jakiś sposób!
Przeżuwała w myślach kłopotliwą nowinę i rozważała różne warianty, z których żaden nie zakładał wyjazdu, niektóre wręcz nie nadawały się do przedstawienia, bo były zbyt krwawe i tragiczne w skutkach, więc powstrzymała się od wyrażania na głos swoich morderczych zapędów. Nie ma mowy, żeby teraz wyjechała! W życiu! Musi być jakiś sposób. Musi! I nagle ją olśniło:
– To wy sobie jedźcie na tę całą placówkę, a ja zostanę z ciocią. Przecież zawsze mi mówiła, że mogę na nią liczyć w każdej sprawie – wydeklamowała swoje stanowisko i klapnęła na fotel. Rodzice, zaskoczeni jej propozycją, przez krótką chwilę patrzyli na córkę i na siebie nawzajem lekko zakłopotani.
– A wiesz, że to może być jakieś rozwiązanie… – Mama złagodziła ton i zerknęła na męża. – Postaraj się dowiedzieć, czy tak mogłoby być. Czy dorastająca licealistka może tu zostać z krewną, żeby skończyć szkołę, a my pojedziemy tylko z Pawełkiem – zwróciła się do niego. – Ja porozmawiam z moją siostrą.
Od razu podeszła do telefonu i wykręciła numer. Przeciągły sygnał powtarzał się kilkanaście razy i był na tyle głośny, że mącił ciszę, jaka zapadła w pokoju po ostatniej wymianie słów. Nikt nie odbierał.
– Dziwne. Mówiła, że już na pewno w połowie sierpnia będą w domu. No nic, zadzwonię jutro. – Mama odłożyła słuchawkę, a Katarzyna powlokła się do swojego pokoju i padła na tapczan.
BESTSELLERY
- EBOOK
20,93 zł 29,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Sonia DragaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Obyczajowe"„Spośród wielu sposobów, do których uciekają się pisarze, by opowiedzieć świat, preferuję posługiwanie się narracją precyzyjną, jasną i uczciwą, która opisuje fakty z życia codziennego w sposób fascynujący.”(z wywiadu z...EBOOK
35,00 zł 50,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
32,17 zł 42,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
37,49 zł 49,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,20 zł 24,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.