Chemia - ebook
Luciano Soarez, brazylijski baron narkotykowy, w wyniku porachunków gangów stracił już dwóch chemików zajmujących się jego laboratorium, gdzie badano jakość sprowadzanych narkotyków, a także je produkowano.
Postawiony pod ścianą mężczyzna korzysta z pomocy przyjaciela, Rafaela Werthwocka, gdy ten obiecuje załatwić nowego pracownika. Soarez chce, aby tym razem jego nowy człowiek pozostał pod szczególną opieką, nawet jeśli musiałby trzymać go pod kluczem.
Rafael dotrzymuje słowa, ale Luciano się nie spodziewa, że jego przyjaciel porwie Clover Green, młodą kobietę pracującą na co dzień w policyjnym laboratorium.
Luciano za wszelką cenę chce pokazać dziewczynie, gdzie znajduje się jej miejsce, ale pewna katastrofa powoduje, że już nic nie pozostanie takie samo.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8418-448-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LUCIANO
Wpatrywałem się w telefon z niedowierzaniem i wściekłością. Chwilę wcześniej dostałem zdjęcie niepozostawiające żadnych wątpliwości co do tego, co się stało.
Z ekranu smartfona wpatrywały się we mnie szeroko otwarte martwe oczy. Na środku czoła dostrzegłem ślad po kuli, zapewne kalibru sporych rozmiarów…
Ciało Klemensa znaleziono dzisiaj rano niedaleko Copacabany. Leżał w śmierdzącej uliczce z raną postrzałową głowy. Ktoś z tamtejszego gangu doniósł o tym Ottavio, zanim jeszcze zjechała się policja, więc mieliśmy szansę, aby zadziałać, choć gliny okazały się moim najmniejszym problemem.
Mógłbym powiedzieć, że to morderstwo to czysty przypadek, przecież w Brazylii co dziesięć minut ktoś padał ofiarą zabójstwa, a ich liczba pozostawała znacznie wyższa niż na przykład w Syrii, ale wiedziałem, że to nie pieprzony przypadek. W ciągu pół roku straciłem dwóch chemików i wiedziałem, czyja to sprawka. Nie wierzyłem w aż takie zbiegi okoliczności.
– Luciano?
Spojrzałem na ojca, który przyglądał mi się od dłuższej chwili, marszcząc brwi. Przylecieliśmy do Houston przedwczoraj i żaden z nas nie spodziewał się komplikacji, nie w trakcie kilku dni naszej nieobecności.
Bez słowa podałem mu telefon, a zaraz potem usłyszałem ciche warknięcie.
– Niech to szlag trafi.
Salvadore Soarez mimo swojego wieku nadal pozostawał w pełni sił i czasami się zastanawiałem, czy kiedyś przyjdzie taki moment, że odejdzie na emeryturę. Praktycznie już od paru lat to ja podejmowałem wszystkie decyzje, ale ojciec zawsze stał gdzieś tam z boku i wszystkiemu się przyglądał.
– To nie przypadek. To Nelson Gattaz.
Wiedziałem o tym, kiedy tylko zobaczyłem zdjęcia martwego Klemensa. Ani przez sekundę nie miałem wątpliwości, że to on. Nelson Gattaz postawił sobie za cel zniszczenie nas i naszego biznesu już jakiś czas temu. Ten śmieć pojawił się dosłownie znikąd, pałając żądzą mordu i utrudniając nam wszystko tak bardzo, jak to tylko możliwe. W dodatku w żaden sposób nie potrafiliśmy go namierzyć, nie mówiąc o schwytaniu. Kiedy tylko wydawało nam się, że znajdowaliśmy się naprawdę blisko, ten gnojek rozpływał się w powietrzu.
W naszym laboratorium pracowały dziesiątki ludzi, ale bez człowieka dowodzącego tym wszystkim i znającego się na rzeczy mieliśmy związane ręce. To Klemens pilnował każdego szczegółu – proporcji, stężenia i całej produkcji. Musieliśmy koniecznie kogoś znaleźć. To wojna, a ja nie zamierzałem jej przegrać. Nelson może wychodzić ze skóry i zabijać każdego mojego chemika, ale nigdy nie osiągnie naszego poziomu. Nie pozwolę mu na to.
Oprócz produkcji narkotyków na szeroką skalę zajmowaliśmy się handlem bronią oraz skupem różnego rodzaju substancji, głównie z biednych krajów, oraz puszczaniem ich w dalszy obieg po przebadaniu. Nelson usilnie próbował odebrać nam klientów, rynek zbytu, pragnął przysporzyć nam więcej wrogów, ale jak do tej pory każdy jego plan spełzał na niczym tylko dzięki temu, że aktywnie z nim walczyliśmy.
– Trzeba znaleźć nowego chemika – oznajmiłem, odbierając od ojca telefon, a następnie zablokowałem urządzenie i wrzuciłem je do kieszeni marynarki. – Ale tym razem znajdzie się on pod naszą stałą opieką, w moim domu i pod kluczem.
Salvadore pokiwał powoli głową i zacisnął usta w wąską linię. To czas na zdecydowane metody i stanowcze działania, a przede wszystkim takie, dzięki którym utrzymamy przy życiu nowego specjalistę. Znalezienie kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami i doświadczeniem w Brazylii graniczyło z cudem. Tamtejsza rzeczywistość nie wyglądała kolorowo, a na dobre wykształcenie mieli szanse nieliczni, prawdę mówiąc tylko ci mający bogatych rodziców. Klemensa znalazłem po długich tygodniach, lecz tym razem brakowało mi czasu na mozolne poszukiwania. Każdy tydzień bez odpowiedniego fachowca przynosił ogromne straty, a o tym w tej chwili nie chciałem nawet myśleć.
Jeśli Gattaz myślał, że mnie powstrzyma, zabijając moich ludzi, to tkwił w błędzie. W głównej mierze sprowadzaliśmy narkotyki z Kolumbii, ale mieliśmy też swoje laboratorium, gdzie produkowaliśmy środki odurzające, lecz powstająca tam ilość nie wystarczała na obszerny amerykański rynek.
Potrzebowałem człowieka, który badałby jakość kolumbijskich narkotyków oraz czuwał nad produkcją tych produkowanych u nas.
– Nelson Gattaz nadal sprawia problemy – stwierdził Werthwock, kiedy ojciec skończył opowiadać mu, co zaszło.
Rafael stał na czele całego Houston, a właściwie to trzymał łapę na całej Zatoce Meksykańskiej. W tej części Stanów nic nie działo się bez jego wiedzy i aprobaty. Na szczęście bardzo szybko doszliśmy do porozumienia.
Tylko on mógł pomóc nam wejść na amerykański rynek i zrobił to już wiele lat temu. Położenie miasta okazało się idealne do tego, by szmuglować tony koksu wodą, wprost do Ameryki.
Rafael stał się też jednym z naszych najważniejszych partnerów, a współpraca układała się bezproblemowo i przynosiła wszystkim ogromne profity.
– Nie mam pojęcia, skąd weźmiemy kolejnego chemika – warknąłem, starając się zapanować nad złością. – W Brazylii załatwić kogoś, i to natychmiast, graniczy z cudem. Potrzebuję czasu, którego, do cholery, nie mam.
Tydzień postoju jeszcze wchodził w grę, ale nie dłużej. Każda zwłoka mogła doprowadzić do tego, że Los Angeles czy Las Vegas znajdą sobie innego dostawcę. Na to nie mogłem pozwolić, bo to największa istniejąca kopalnia złota, jeśli chodziło o biznes narkotykowy.
– Pomogę wam – zaoferował Rafael po chwili, angażując się w nasz problem, chociaż przyleciałem tu z ojcem, aby rozwiązać inne kwestie i dogadać różne biznesy.
– W jaki sposób? – zapytałem i wziąłem uspokajający wdech, lecz ten i tak, do diabła, nie pomógł.
– Mam swoje sposoby i zaraz się przekonamy, czy jestem w stanie załatwić wam odpowiedniego człowieka bez dużych komplikacji, i to w miarę szybko.
Być może w Stanach łatwiej o kogoś, kto zna się na rzeczy. Zdecydowanie amerykańska gospodarka należała do tych najbardziej rozwiniętych, co wiązało się także z faktem, że odsetek wykształconych ludzi pozostawał tu bardzo wysoki, na co zresztą w tym momencie mocno liczyłem.
W czasie, kiedy Rafael wykonywał telefony, a Salvadore stał przy oknie w gabinecie naszego wspólnika, ja napisałem do Ottavio, aby zebrał ludzi i zrobił wycieczkę do Padre Miguel, jednej z dzielnic należących do Nelsona. Z pewnością wybuchnie krwawa jatka, zapewne też zginą cywile, jeśli nie okażą się mieć na tyle rozumu, żeby ukryć się w domu, albo sprzyjający temu skurwielowi, ale mało mnie to obchodziło. Pragnąłem wreszcie dostać w swoje ręce nieuchwytnego Gattaza…
Mój rozmówca musiał też powiadomić szefa tamtejszej policji o naszych zamiarach po to, żeby opóźnić ich akcję. Od wielu lat praktykowaliśmy takie zagrywki, zresztą nikt nawet nie miał złudzeń, że policja w tym kraju mogła cokolwiek zrobić. Do kilku dzielnic Rio nie odważyłby się wjechać żaden radiowóz, bojąc się zemsty gangów.
Opłacałem wielu, posiadałem rozległe kontakty w całym kraju. Mój ojciec zbudował swoje imperium na przemyśle narkotykowym i przez lata trzymał się obranej ścieżki, ale z chwilą, kiedy zostawił mi wolną rękę, poszedłem o krok dalej. Kupiłem pieprzoną elektrownię na obrzeżach San Paulo, posiadałem też sieć galerii handlowych Casa Luciano, mających swoje siedziby nie tylko w Brazylii, lecz także w Meksyku i Stanach, a pierwsza z nich powstała w Houston. Zarobiłem krocie podczas ustawiania meczy na mundialu dwa lata temu. Sporo kosztowało mnie opłacenie sędziów, ale wszystko zwróciło mi się z ogromnym zyskiem. Bez inwestowania nie było szans na zrobienie jakiegokolwiek biznesu i miałem tego świadomość, dlatego sporą sumę wsadziłem w lasy w Amazonii. Wpakowałem trochę kasy w opłacenie różnych osób, żeby spokojnie wyciąć kilkanaście hektarów, a następnie sprzedać działki, każdą za dziewięć milionów dolarów, oraz drewno.
Czasami ojciec przecierał oczy, nie dowierzając temu, jaką fortunę na tym zbiłem. Jego ojcowska duma aż puchła, kiedy na nasze konto wpływały kolejne miliony. Tym, co miałem, dzieliłem się z najbliższymi. Salvadore i Rosa Soarez trwali jako małżeństwo od prawie trzydziestu lat i wpajali mi od małego, że najwyższą wartość stanowiła rodzina.
– Być może mam dla was kogoś – odezwał się Rafael, wyrywając mnie z zamyślenia.
W jego głosie słyszałem jednak rezerwę, której nie zarejestrowałem jeszcze chwilę wcześniej.
Nieważne. Ufałem mu, wiedziałem, że sam ma interes, żeby rozwiązać nasz problem.
– Kiedy go dostarczysz? – zapytałem natychmiast i przetarłem dłońmi zmęczoną twarz.
Od kilku dni prawie non stop pozostawałem na nogach, a teraz czułem się potwornie zmęczony i wkurzony całą sytuacją. Nie mogłem czekać tygodniami na chemika, to nie wchodziło w grę.
– Nie wiem. Mój człowiek ma się tym zająć. Musimy poczekać na więcej informacji.
Kiwnąłem głową. Nie posiadałem innych, lepszych perspektyw. Kolejny transport przylatywał awionetką pojutrze z Kolumbii i cała produkcja w Brazylii stanęła. Nie mogłem wybrzydzać.
– Rosa dzwoni. – Salvadore spojrzał na nas przepraszająco i ruszył do drzwi.
Moja matka miała doprawdy niezwykły dar w telefonowaniu do ojca w najmniej odpowiednich chwilach.
– Jeśli załatwię ci człowieka, na kiedy dostanę towar?
Rafael podszedł do biurka, przy którym nadal siedziałem, a następnie rozparł się wygodnie w dużym fotelu i spojrzał na mnie wyczekująco.
– Jeśli załatwisz mi kogoś, towar pojawi się u ciebie za tydzień.
Zanim wypuszczałem narkotyki z Kolumbii w świat, musiałem zyskać pewność, że to najlepszej jakości towar, bez zbędnych domieszek i innego gówna. Nie po to tyle lat się starałem, żeby wejść na amerykański rynek, żeby jeden trefny transport zniweczył wszystko, na co pracował najpierw mój ojciec, a później ja.
Rafael też miał swoje zobowiązania i rozumiałem, że także musiało mu zależeć na tym, aby jak najszybciej rozwiązać tę sprawę.
Jego telefon odezwał się w tym samym momencie, kiedy Ottavio mi napisał, że zbierają ekipę i jadą do Padre Miguel. Nie obchodziło mnie, ile osób zginie. Chciałem pokazać Nelsonowi, że wiem o tym, co zrobił, i że nie puszczę mu tego płazem.
Pozostawałem królem Rio. Rządziłem całą strefą południową i północną, a większość strefy zachodniej także należała do mnie. Dbałem o najbiedniejszych, zapewniałem im dostęp do opieki medycznej oraz wybudowałem trzy szkoły, nie z dobroci serca, ale po to, by ludzie wiedzieli, że mają najlepiej za moich czasów, że to ja zacząłem dbać o mieszkańców slumsów, że to mnie wszystko zawdzięczali.
– Mam dobre informacje. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos wspólnika. Mężczyzna zakończył połączenie, uśmiechając się szeroko.
Nie musiał się odzywać, jego mina mówiła sama za siebie.
– Mów – ponagliłem.
– Mam dla ciebie człowieka, zdolnego ogarnąć twoje laboratorium. To chemik z laboratorium policyjnego z Houston.
Skrzywiłem się lekko. Miałem lekką awersję do amerykańskich psów.
– Policjant. Super – mruknąłem bez zbytniego entuzjazmu.
Nie chciałem gardzić pomocą przyjaciela, wkurzało mnie jednak to, że nie wszystko szło tak, jak powinno.
– Nic innego nie wymyślę, przykro mi.
– Doceniam twoją pomoc – zapewniłem szybko. – Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć?
– Moi ludzie dostarczą ci go w ciągu kilku najbliższych dni, najszybciej, jak się da.
Miałem nadzieję, że Rafael znalazł kogoś zaufanego, komu zapłacę, a nie będę musiał przykładać spluwę do głowy, ale w tym momencie uświadomiłem sobie, że to mrzonki.
– Rozumiem, że nic nie wie o tym, że ma dla mnie pracować? – upewniłem się w swoich przypuszczeniach, na co mój towarzysz lekko skinął głową.
– Nic innego nie wymyślę, Luciano.
Nie zamierzałem gardzić tym, co zdołał załatwić. Nie miałem innego wyjścia, chociaż zapewne stracę trochę czasu i nerwów, zanim namówię gościa do współpracy.
– Ile?
Rafael zaśmiał się cicho. Jego to bawiło, podczas gdy ja stałem na granicy wytrzymałości.
– Sto tysięcy.
Kiwnąłem głową. To niewygórowana cena za kogoś, kto poprowadzi moje laboratorium i bardzo dochodowy biznes. Ta inwestycja z pewnością mi się zwróci, i to w bardzo krótkim czasie. Natomiast teraz wyciągnę wnioski i zadbam o wszystko tak, jak należy. Kiedy tylko dostanę chemika w swoje ręce, nie spuszczę go z oczu. Przykuję sobie faceta do nogi, jeśli zajdzie taka potrzeba.2
CLOVER
– Nikki, musisz zjeść śniadanie.
Starałam się przybrać najbardziej stanowczy ton, jaki tylko umiałam, ale zarówno ja, jak i ona dobrze wiedziałyśmy, że dla jedynej siostrzenicy zrobię wszystko, łącznie z podaniem jej słodkich płatków na pierwszy posiłek, chociaż moja siostra wyraźnie uprzedzała, że to kiepski pomysł.
– Czy naprawdę nie mogę dostać tych miodowych kółeczek? – upewniła się, wykrzywiając usteczka w podkówkę.
Miała cztery, prawie pięć lat, była rezolutna i bardzo bystra, czasami aż za bardzo. Stała się naszym oczkiem w głowie, odkąd tylko pojawiła się na świecie, i nie potrafiłam jej niczego odmówić.
– Okej, ale to nasza tajemnica. – Spojrzałam na nią znacząco, czując już wyrzuty sumienia, że oszukiwałam własną siostrę. Wtedy cofnęłam się pamięcią i naprawdę nie potrafiłam sobie przypomnieć, bym pozwalała Nikki na słodkie płatki śniadaniowe, więc coś takiego musiało się wydarzyć bardzo dawno, dlatego w sumie czułam się usprawiedliwiona.
– Przysięgam! – obiecała uroczyście, uśmiechając się szeroko.
Nasypałam porcję miodowych kółeczek do zielonej miseczki, nalałam mleka, a następnie postawiłam ją przed dziewczynką.
– Dzięki, ciociu! – pisnęła zachwycona. – Jesteś najlepsza!
Uśmiechając się, wstawiłam miskę po swojej owsiance do zlewu, z zamiarem umycia jej dopiero, gdy mała skończy śniadanie.
Dziewczynka stanowiła owoc związku mojej siostry bliźniaczki Jess z futbolistą o złej sławie, którego poznała w ostatniej klasie liceum. I chociaż każdy ją uprzedzał, że to zły wybór, i prosił, aby dała sobie spokój, ona tego nie zrobiła. Pociągała ją cała towarzysząca mu otoczka, kariera sportowa, lecz ta zakończyła się zaraz po liceum z powodu słabości do różnego rodzaju używek.
Owszem, facet płacił alimenty, jakieś parę dolarów, ale nic poza tym. Od początku wychowywałyśmy więc Nikki same. Nasz ojciec zmarł, kiedy byłyśmy małe, a zaledwie kilka miesięcy po tym, jak poszłyśmy na studia, mama uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu. Pijany kierowca wjechał w bok jej auta z taką siłą, że strażacy mieli spory problem, aby ją uwolnić. Lekarze walczyli o jej życie, robili, co w ich mocy, ale niestety los mamy najwidoczniej został przypieczętowany. Zostałyśmy więc same, a później na świecie pojawiła się Nikki i wniosła do niego sporo światła oraz nadziei, chociaż bywało naprawdę trudno. Nadal spłacałyśmy ogromną kwotę wyliczoną za czas spędzony przez mamę w szpitalu.
Na całe szczęście obie dostałyśmy stypendia umożliwiające nam dalszą naukę, bez potrzeby płacenia ogromnych pieniędzy, których przecież nie miałyśmy.
Kiedy Nikki pojawiła się na świecie, dzieliłyśmy się opieką nad nią, godząc przy tym pracę i naukę. Ja rozwijałam się w dziedzinie chemii i mikrobiologii, a moja bliźniaczka pielęgniarstwa. Obie próbowałyśmy zastąpić dziewczynce ojca, mimo że to niewykonalne, to starałyśmy się z całych sił.
Chociaż nie o tym marzyłam, to udało mi się znaleźć posadę w policji, a ona sporo zmieniła w moim życiu. Miałam dobrze płatną i względnie lekką pracę, i w dodatku mogłam bez problemu wymieniać się z Jess opieką nad Nikki, kiedy mała zachorowała i nie mogła pójść do przedszkola. Wystarczało nam na podstawowe potrzeby, ale bez szaleństw. Ogromnie cieszyłam się z tego, co posiadałam, i że mimo kłód rzucanych nam pod nogi udało nam się zdobyć wykształcenie.
Teraz właśnie Jess spała po nocnej zmianie w szpitalu i to ja odwoziłam Nikki na zajęcia.
– Masz spakowany plecak? – Wolałam się upewnić, że wszystkiego dopilnowałam i mała znów nie pójdzie bez kapci.
– Mam – odparła z dumą. – I niczego nie zapomniałam!
Po tych zapewnieniach udałam się na górę, aby ubrać się w przygotowane wieczorem jeansy i biały T-shirt. Założyłam kaburę i z sejfu wyjęłam broń. Narzuciłam też skórzaną katanę, aby rodzice dzieciaków nie patrzyli na mnie podejrzliwie, chociaż i tak większość wiedziała, czym się zajmowałam.
Kiedy wróciłam na dół, Nikki była już gotowa do wyjścia. Mogłam z dumą przyznać, że moja siostrzenica wyrosła na śliczną, dobrą i samodzielną dziewczynkę.
Wyszłyśmy na zewnątrz i udałyśmy się prosto do auta, gdzie zapięłam ją w foteliku, a następnie ruszyłyśmy dobrze nam znaną trasą do przedszkola.
– Mirabell ma urodziny, ciociu. Zaprosiła mnie – oznajmiła jakoś w połowie drogi Nikki pełnym ekscytacji głosem, chociaż już wczoraj wieczorem ciągle o tym opowiadała. – Ma mieć dmuchaną zjeżdżalnię w ogrodzie i nawet klauna, wiesz? Czy mogę iść?
Nie potrafiłam przejść obojętnie wobec jej błagalnego tonu, więc zgodziłam się bez wahania. Jeśli ja szłam do pracy, Jess na pewno miała wolne.
– Musisz pomyśleć nad prezentem – przypomniałam, bo najwidoczniej moja siostrzenica zapomniała o czymś tak nieistotnym, jak prezent dla solenizantki.
Do samego przedszkola opowiadała mi, co lubi Mirabell i co mogłybyśmy jej kupić. Mała wymieniła chyba ze sto zabawek, włączając w to lalki, planszówki, pluszaki i jakieś gadżety. Odprowadziłam dziewczynkę pod same drzwi, dałam buziaka, a następnie pojechałam do pracy.
Kiedy Jess zaszła w ciążę, myślała, że świat zawalił się jej na głowę, na domiar złego mama miała ten wypadek, a jej śmierć doszczętnie nas zdruzgotała. Ale mała okazała się najlepszym, co mogło nam się przydarzyć, stała się dla nas małą pocieszycielką i motywacją, aby walczyć o lepsze jutro.
Zawsze pytano nas, czy to prawda, że bliźniaki łączy szczególna więź. I zawsze potwierdzałam ten fakt. Kiedy coś złego działo się u niej, ja natychmiast to czułam. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale to tkwiło głęboko w mojej podświadomości. Kiedy byłyśmy małe, siostra pojechała rowerem do sklepu. Od razu wiedziałam, że coś się stało. Pobiegłam do mamy z płaczem, a po chwili przyszła sąsiadka, by powiedzieć, że Jess wywróciła się i złamała nogę.
W momencie, kiedy ten pieprzony futbolista wyrzucił ją z auta na środku drogi, przebywałam akurat w domu z mamą i niemal czułam jej ból. Bez wahania mogłam odpowiedzieć, że to prawda, iż bliźniaki łączy więź. Jess czuła to samo, wielokrotnie opowiadała, co ją ogarniało, kiedy mnie dotykało nieszczęście.
Zamyślona, nie zauważyłam postaci zagradzającej mi drogę, kiedy wchodziłam do budynku, gdzie mieściło się moje laboratorium.
To Alan.
– Cześć, skarbie. – Cmoknął mnie w policzek, chociaż prosiłam, żeby nie robił tego w miejscu pracy.
Mój facet pracował jako technik kryminalistyczny, zbierał materiały, zabezpieczał ślady. Spotykaliśmy się od roku, chociaż próbował umówić się ze mną o wiele wcześniej. Uważałam jednak, że moja praca oraz obowiązki kolidują z jakimkolwiek związkiem. Prawdę mówiąc, nadal nie zmieniłam zdania, Alan jednak okazał się przyjemną odmianą od codzienności.
Był moim pierwszym chłopakiem od czasów liceum, rozumiał moją sytuację i to, że nie zawsze miałam wolny wieczór.
– Hej – odpowiedziałam, rozglądając się, by sprawdzić, czy nikt nas nie obserwował.
To nie tak, że się wstydziłam. Po prostu nie lubiłam plotek, a tego z pewnością nie dałoby się uniknąć, gdyby wszyscy się dowiedzieli, co nas łączyło.
Starałam się utrzymać ten fakt w tajemnicy, chociaż zapewne ktoś mógł się domyślać. Kontakty intymne między pracownikami nie pozostawały zbyt mile widziane, a mnie za bardzo zależało na tej pracy, żeby ryzykować.
– Masz jutro wolny wieczór? – zapytał, cofając się o krok, aby zachować między nami przyzwoity dystans.
– Tak, Jess dziś kończy nocki – potwierdziłam ku jego radości.
– W takim razie jutro zabieram cię do kina, a później na kolację ze śniadaniem. Co ty na to?
– Tylko pod warunkiem, że ty coś ugotujesz.
– Jasne, kotku, co tylko zechcesz.
Rozmowę przerwało nam kilku mężczyzn wchodzących do budynku. Ponieważ musiałam się jeszcze przebrać, machnęłam chłopakowi na pożegnanie, a następnie udałam się prosto do szatni.
Alan miał ten komfort, że mieszkał sam, a ja mogłam nocować u niego od czasu do czasu. W sumie u mnie też mógłby spać, ale musiałam zyskać pewność, że nasz związek stał się czymś poważnym. Nie chciałam mieszać Nikki w głowie, nie mogłam pozwolić, aby ktoś pojawił się w naszym życiu, a później odszedł.
Oczywiście jak każdego ranka, tak i dziś na moim biurku leżały oznaczone saszetki z kodami i czymś w środku, co mogło się okazać kokainą albo amfetaminą. Kolejna trudna noc dla policji w Houston.
W poniedziałki rano zazwyczaj miałam tego cztery razy tyle, bo w weekendy patrole w mieście potrajano, a co za tym szło, tych wszystkich zdobyczy przekazywano mi o wiele więcej.
Zazwyczaj w odebranych przez policję woreczkach znajdowały się narkotyki, ale zdarzały się także paczuszki z mąką czy solą, bo dzieciaki chciały zaszpanować na mieście. Odpaliłam komputer, przygotowałam wzór raportów, a następnie włożyłam rękawiczki i przystąpiłam do działania.
Pracowałam kilka godzin we względnym spokoju, aż podczas pory lunchu do mojego stanowiska podeszła Sandra, sekretarka jednego z inspektorów. Myślałam, że chciała pierwsze wyniki, aby wprowadzić je do bazy, ale kobieta podała mi karteczkę.
– Trzeba tam jechać – poinformowała i przeciągnęła językiem po dolnej wardze. – Coś tam znaleźli, ale to tajna akcja. Szef prosi, żebyś nikomu nie mówiła.
Często się zdarzało, że wysyłali mnie w teren, abym pobrała pierwsze próbki albo poinstruowała, jak to zrobić, także kiedy odnajdywano proszek na ciele albo ubraniu, lub w innych miejscach, takich jak jakieś pomieszczenia.
Dziś raczej w grę nie wchodziły narkotyki, tym zajmowałam się tutaj. Podejrzewałam, że mogło chodzić o ślady biologiczne, które musiano pobrać natychmiast.
Zakończyłam swoje obowiązki, sprzątnęłam stanowisko i wytarłam mikroskop, a następnie posegregowałam miarki i wysłałam to, co już miałam, do Sandry.
Włożyłam karteczkę do kieszeni spodni, wzięłam swoją walizkę, a następnie zeszłam do szatni, aby coś na siebie włożyć. Skoro sprawa okazała się poufna, wszystkich ciekawskich informowałam w takich sytuacjach, że udawałam się na lunch.
Nawigacja doprowadziła mnie do starego magazynu na obrzeżach miasta i już samo otoczenie mocno mnie zaniepokoiło. Odrapane budynki, walające się wszędzie śmieci oraz zapach uryny. Gdybym nie dostrzegła nieoznakowanego radiowozu w pobliżu, miałabym poważne wątpliwości co do tego, czy faktycznie mogłam się tu zatrzymać.
Wysiadłam z auta i rozejrzałam się po okolicy, upewniając się jeszcze, czy moja broń nadal znajdowała się tam, gdzie umieściłam ją rano.
Podeszłam do drzwi wielkiego budynku, a wtedy przede mną pojawił się mężczyzna. Nie wyglądał podejrzanie, prawdę mówiąc, na moje oko jedynie zbyt elegancko się ubrał, ale jeśli to federalny, to wiele tłumaczyło, ponieważ u nich taki wygląd to standard.
– Pani od inspektora? – zapytał podejrzliwie, a ja skinęłam głową. – Zapraszam.
Postąpiłam krok w przód, a nieznajomy otworzył szerzej drzwi i wtedy coś mi się nie spodobało. Być może to cisza panująca wokół, a może jego ciemne rękawiczki, sama nie wiedziałam. Za jego plecami usłyszałam głosy i cofnęłam się o krok, a następnie odwróciłam gwałtownie. Facet postąpił o krok w moją stronę, a wtedy zyskałam pewność, że to nie policjant i że znalazłam się w niebezpieczeństwie. Intuicja mnie nie myliła, w jego dłoni zobaczyłam nóż, a raczej w ten sposób nie wita się przybyłych na miejsce techników lub członków oddziału chemicznego.
Bez zastanowienia sięgnęłam po broń i strzeliłam. Trafiłam go w ramię. Typ wypuścił nóż i złapał się za krwawiące miejsce.
– Suka – wypluł jadowicie, mierząc mnie morderczym spojrzeniem.
Zapewne się nie spodziewał, że tak szybko sięgnę po spluwę.
Serio, wiedząc, że pracuję w policji, miał do dyspozycji jedynie nóż?
– Zrób jeszcze krok, a cię zastrzelę! – krzyknęłam, mierząc w jego głowę. – Kim jesteś? Co tu robisz?
Patrzył na mnie lekko zaskoczony, ale po chwili błysnął zębami w uśmiechu. Wtedy dopiero sobie uświadomiłam, że inspektor mnie wystawił. Wysłał mnie tutaj Bóg wie po co, ale ten dupek na pewno nie był policjantem i nie dostrzegłam tu żywej duszy. Przynajmniej tak mi się zdawało.
Nie zachowałam odpowiedniej czujności, bo skupiłam się na mężczyźnie z raną postrzałową i za późno się zorientowałam, że ktoś za mną stał. Próbowałam wykonać cios łokciem, ale na marne. Ogromną dłonią pchnięto w dół rękę, w której trzymałam broń, a następnie poczułam mocny cios w tył głowy. Zachwiałam się i ogarnęło mnie przerażenie. Upadłam na betonową nawierzchnię i ostatnie, co usłyszałam, to szyderczy śmiech postrzelonego mężczyzny.3
CLOVER
Kiedy rano wychodziłam z domu, nie przypuszczałam, jak tragicznie skończy się dla mnie ten dzień. Leżałam właśnie na pace samochodu, ze związanymi z tyłu rękami, nie mając pojęcia, dokąd mnie wieziono. Próbowałam uwolnić nadgarstki z krępujących więzów, ale lina okazała się mocno zaciśnięta, przez co po chwili poczułam spływającą wilgoć. Krew… Bolała mnie głowa i żebra, w ustach czułam metaliczny posmak. Zostałam porwana. Tylko dlaczego? Kto mógł mnie ogłuszyć? Kiedy próbowałam przesunąć nogę, okazało się, że te także zostały związane. Uniosłam się i dostrzegłam siedzącego na drewnianej ławeczce mężczyznę.
– Śpiąca królewna się obudziła – odezwał się, zauważywszy, że patrzyłam na niego już kompletnie przytomna.
Facet wydawał się sporych rozmiarów, nie miał włosów, a od skroni po samą szyję ciągnął się dziwny tatuaż. Nie potrafiłam jednak na dłużej skupić na nim wzroku przez zawroty głowy, które mnie dopadły.
Poczułam strach tak silny, że przyprawił mnie o mdłości, i chociaż uważałam się za osobę opanowaną, która potrafiła poradzić sobie w każdej sytuacji, tak teraz odniosłam wrażenie, że z tego bagna nie istniało żadne wyjście. Co się ze mną stanie? I w jakim celu zostałam porwana? Handlarze organami? Dopiero po chwili sobie przypomniałam, że to komendant wysłał mnie do miejsca, skąd zostałam uprowadzona…
– Kim jesteś? – szepnęłam z trudem, czując, że jeszcze nie odzyskałam w pełni sił.
– Leż spokojnie, zaraz będziemy na miejscu.
– Gdzie? – Ochrypłam i ledwie mogłam przełknąć ślinę. – Czego ode mnie chcesz?
– Prywatne lotnisko. Jesteś komuś potrzebna, złotko. Leż grzecznie, to nie będę cię musiał znowu ogłuszać.
Jesteś komuś potrzebna…
Co tu się właściwie działo? Komu mogłabym się przydać i do czego? Przemocą i podstępem pozbawiono mnie wolności, a nie przypominałam sobie, abym słyszała cokolwiek nieprzeznaczonego dla moich uszu albo trzymała w rękach jakieś tajne akta… Badałam cholerne narkotyki, nie pracowałam jako żadna ważna persona w policji… Moja siostra to zwykła pielęgniarka, a siostrzenica to przedszkolak…
Nie miałam pojęcia, co zrobić, nadgarstki potwornie szczypały, więc dalsze próby uwolnienia się postanowiłam odłożyć na później.
Leżałam spokojnie, próbując zebrać siły, analizowałam ostatnie miesiące swojego życia, ale nadal nic nie przychodziło mi na myśl, nie natrafiłam na żaden trop, który mógłby coś rozjaśnić.
Obiecałam sobie, że zachowam zimną krew, bez względu na wszystko. Nie zacznę błagać o litość, nie zobaczą moich łez. To nie w moim stylu, choć jeśli zechcą mnie torturować…
Nigdy nie stałam się ofiarą przemocy, chociaż raz zostałam postrzelona na służbie. Musiałam swoje odrobić na mieście, by dostać się wyżej, i to właśnie wtedy uzbrojony diler trafił mnie w ramię podczas pościgu. Bolało jak diabli, ale zdawałam sobie sprawę z faktu, że w tym przypadku ból szybko zelżał, ponieważ otrzymałam pomoc, w przypadku tortur zaś sprawy wyglądały zupełnie inaczej. One miały sprawiać ból, a ten przybierał na sile z każdą minutą…
Ktoś musiał mieć jakiś powód, aby dopuścić się czegoś takiego, ale porwanie dla okupu na pewno nie wchodziło w grę.
Zaczęłam się zastanawiać, co zrobi Jess, kiedy nie wrócę do domu. Na samą myśl o piekle, jakie przeżyje moja rodzina, poczułam piekące pod powiekami łzy.
Kiedy auto się zatrzymało, łysy otworzył tylne drzwi i podniósł mnie z podłogi, a następnie postawił na ziemi. Na chwilę straciłam zdolność widzenia, kiedy z ciemnej paki zostałam wystawiona na działanie promieni słonecznych. Gdyby nie ten dryblas, z pewnością bym się wywróciła. Stanie ze związanymi nogami wydawało się bardzo trudne.
– Rozwiąż mnie… – zaczęłam, ale w tej samej chwili mężczyzna włożył mi kawałek szmaty do ust.
– Siedź cicho, a nie stanie ci się krzywda.
Szarpnęłam głową w przypływie paniki i nieudolnie próbowałam się wyrwać, ale związane ręce i nogi wszystko utrudniały. Poczucie frustracji i beznadziei sprawiło, że podjęłam kompletnie bezsensowną decyzję i próbowałam się wyszarpać z uścisku tego gościa.
– Stój spokojnie, głupia suko – warknął i potrząsnął mną tak mocno, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy, a ból głowy wrócił ze zdwojoną siłą. – Za chwilę staniesz przed Lucianem Soarezem, wiesz, kto to?
Zadrżałam mimowolnie i kiwnęłam głową. Według mediów pozostawał biznesmenem, ale wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że to jedynie pozory. Nikt nie śmiałby postawić mu zarzutów, choć miał na sumieniu naprawdę wiele.
Ten facet trzymał w szachu połowę brazylijskiego świata przestępczego. Często bywał w Los Angeles i Houston i widywano go w towarzystwie Rafaela Werthwocka, człowieka żyjącego z narkotyków i handlu bronią, ale oficjalnie właściciela hoteli. Żadnemu z nich nie udało się postawić zarzutów. W co ja się wpakowałam? I jak to się właściwie stało?
Panika ścisnęła mnie za gardło, jeszcze raz spróbowałam się uwolnić, niestety z marnym skutkiem.
Łysy zarzucił mnie sobie na bark i ruszył przez betonową płytę lotniska. To opuszczone miejsce, kilkanaście mil od Houston, znajdujące się w szczerym polu. Wokół betonowego pasa rosły wysokie krzewy i drzewa, niepielęgnowane od lat. Dawno temu miała tu powstać baza wojskowa, ale zrezygnowano z tego pomysłu. Najwidoczniej teraz to świetna lokalizacja do robienia ciemnych interesów.
Szybko odrzuciłam wersję o porwaniu dla okupu, a także tę, że mogłam dysponować ważnymi informacjami… Ale handlu organami nie mogłam wykluczyć…
Próbowałam sobie przypomnieć wizerunek człowieka, który zlecił moje porwanie. Drogie garnitury, piękne kobiety, najnowsze samochody i potężna sylwetka.
Po chwili mężczyzna postawił mnie na ziemi, a ja kompletnie oszołomiona ponownie próbowałam złapać równowagę.
Zmęczona, poobijana i zapewne odwodniona, chwiałam się niczym trzcina na wietrze i gdyby łysy znowu nie złapał mnie za ramię, z pewnością bym upadła. Przed nami znajdowało się czterech mężczyzn, za nimi stały trzy duże auta. Natychmiast skupiłam wzrok na człowieku, o którym wspomniał łysy bandzior.
Teraz w niczym nie przypominał mężczyzny z gazety. Stał w lekkim rozkroku, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Kucyk, który zrobiłam rano, przekrzywił się na bok, a część włosów opadła mi na oczy. Odrzuciłam głowę, aby pozbyć się przeszkadzających kosmyków, i próbowałam zignorować tępy ból w skroniach.
Luciano miał na sobie zielone wojskowe spodnie i długie czarne buciory. Jego muskularną klatkę piersiową opinała czarna bokserka. Opalone ramiona przerażały, pozostając dowodem na ogromną siłę, a blizny świadczyły o tym, że niejedno w życiu przeszedł i najwidoczniej wygrał. Próbowałam przełknąć ślinę, ale szmata w ustach utrudniała sprawę.
Świdrował mnie spojrzeniem ciemnych oczu, jakby próbował dostać się do mojej głowy i sprawdzić, o czym tak naprawdę myślałam. To oceniające i taksujące spojrzenie wzbudzało we mnie wstręt. I wyglądało na to, że nie do końca podobało mu się to, co właśnie zobaczył. Czyli ja.
– Tak jak szef kazał, dostarczona w jednym kawałku – zarechotał łysy i pchnął mnie lekko, nadal nie zwalniając uścisku.
Przyjrzałam się jego krótko przystrzyżonym czarnym włosom i mogłabym przysiąc, że miał dłuższe i bardziej czarne rzęsy niż moje, nawet po maskarze, a do tego mocno zarysowany podbródek i kości policzkowe, co czyniło jego twarz wyrazistszą i niebezpieczniejszą.
Jeden z mężczyzn stał obok niego i mogłam wnioskować, że musieli zajmować równe pozycje, bo reszta znajdowała się z tyłu, kilka kroków za nimi, jakby w ten sposób ukazując hierarchię tych bandziorów. To jego ojciec? A może wspólnik?
Uniosłam dumnie głowę i wytrzymałam oceniające spojrzenie Soareza. Choć w środku trzęsłam się jak osika, nie dałam mu satysfakcji, nie pokazałam swojego strachu. Byłam mu do czegoś potrzebna, a to już jakaś karta przetargowa, nawet jeśli pragnął mojej wątroby lub nerek… Wmawiałam sobie, że mnie nie zabije, chociaż nie miałam takiej pewności. Nie mogłam.
– Są świadkowie?
Drgnęłam, kiedy się odezwał.
Głos miał mocny i ostry, jakby się wściekał, chociaż jeszcze nic się nie wydarzyło.
– Komendant załatwił sprawę – odpowiedział łysy, uśmiechając się szeroko. – Nikt nic nie wie.
Zamrugałam kilka razy, próbując odgonić to dziwne uczucie pieczenia pod powiekami. Człowiek, dla którego pracowałam od kilku lat, bez żadnych skrupułów oddał mnie w ręce brazylijskiego mafiosa. Stróż prawa, do cholery, oddał mnie bandziorom!
Gdy goryl puścił moje ramię, próbowałam złapać równowagę, ale związane nogi i skrępowane za plecami ręce uniemożliwiły mi utrzymanie się w pionie. Zamknęłam oczy, czekając, kiedy upadnę na twarz. Jak w zwolnionym tempie obserwowałam, jak ziemia zbliża się niebezpiecznie, i kiedy już myślałam, że uderzę twarzą w rozgrzany beton, ktoś mocno mnie chwycił i postawił do pionu. Uderzył w moje nozdrza mocny korzenny zapach z nutką sandałowca i zobaczyłam czarne buty za kostkę. Ciemna dłoń ich właściciela kontrastowała z moją niemal białą skórą. Luciano miał śniadą karnację, ale nie na tyle, żeby uznać go za rdzennego Brazylijczyka.
– Nogi – warknął tylko w stronę łysego, na co ten wyciągnął zza paska nóż, a następnie rozciął więzy na moich kostkach.
Rozstawiłam stopy, wreszcie czując, że potrafię stabilnie ustać, chociaż miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą oplatał mnie sznur, zaczęło piec, sprawiając dyskomfort.
– Podziękuj szefowi za prezent – zwrócił się Soarez do człowieka, który mnie tu przywiózł. – Odwdzięczę się w odpowiednim czasie.
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, mężczyzna pociągnął mnie w stronę stojącego nieopodal samolotu. Nie stawiałam oporu, kiedy wlókł mnie za sobą po schodkach. Sprzeciw nie przyniósłby żadnego rezultatu, nie miałam szans w starciu z kilkoma nieznajomymi, związana i bez sił. Kiedy znaleźliśmy się na pokładzie, mężczyzna bez uprzedzenia popchnął mnie na skórzane fotele.
Upadłam twarzą na siedzenie i dopiero po kilku sekundach udało mi się usiąść. Potrząsnęłam głową, próbując pozbyć się włosów z twarzy, ale w tej samej chwili ktoś złapał je w garść i odciągnął mi głowę.
– Wyjmę tę szmatę z twoich ust, ale mam warunki – zastrzegł cicho. Znalazł się tak blisko, że wyraźnie widziałam jego oczy. Miały barwę gorzkiej czekolady. – Nie szarpiesz się, nie krzyczysz i nie histeryzujesz, jasne?
Szybko przytaknęłam. Zaakceptuję wszystko, co zaproponuje, aby tylko znów móc normalnie oddychać. Kiedy tylko biała szmata zniknęła, uwalniając moje drogi oddechowe, kilka razy wciągnęłam głęboko powietrze. Luciano podał mi butelkę z wodą, a ja natychmiast się do niej przyssałam, wypijając niemal połowę. Trzymał butelkę przy moich ustach i kiedy ją odsunął, niemal poleciałam na niego, nadal odczuwając pragnienie.
– Czego ode mnie chcesz? – wysapałam niemal natychmiast. – Rozwiąż mnie.
Zakręcił butelkę i rzucił ją pod moje nogi, cały czas patrząc mi w oczy.
Nie miałam pojęcia, czy to odpowiedni czas na stawianie żądań, ale ręce tak bardzo mi zdrętwiały, że obawiałam się, iż odpadną, jeśli czegoś nie zrobi.
Nie sądziłam także, że tak od razu odpowie na moje pytanie, mężczyzna jednak udzielił odpowiedzi, kompletnie mnie zaskakując.
– Potrzebuję kogoś, kto zająłby się moim laboratorium – oznajmił tak zwyczajnie, jakby mówił o pogodzie albo o tym, co zje na kolację. – Chodzi mi o badanie czystości narkotyku i produkcję.
Powinnam odetchnąć z ulgą, bo jednak moje organy pozostawały bezpieczne, ale nie do końca tak się stało.
– Nie mogłeś zwyczajnie kogoś zatrudnić? – wypaliłam, niewiele myśląc. Czułam się zmęczona, obolała i przerażona. – Jestem policjantką, badam narkotyki, by walczyć z przestępcami, nie im pomagać.
Strach o własne życie to nic w porównaniu do uczucia, że mogę już nie zobaczyć Nikki i Jess. Bałam się, że nigdy się nie uwolnię. Poczułam pieczenie pod powiekami, ale szybko powstrzymałam łzy. Przecież obiecywałam sobie, że się nie rozpłaczę, a z każdej sytuacji istniało wyjście, czasami nawet kilka.
– To nie takie proste. – Luciano wydawał się spokojny, a ton jego głosu okazał się zupełnie inny niż ten usłyszany na lotnisku: bardziej miękki, mniej ostry i autorytatywny. – Dasz mi to, czego potrzebuję, i za kilka miesięcy odzyskasz wolność.
Prawie parsknęłam śmiechem na to jawne kłamstwo.
– Myślisz, że dam sobie zamydlić oczy? – zapytałam spokojnie, nie chcąc zdenerwować tego mężczyzny. Robiłam wszystko, aby panować nad głosem i go nie rozdrażnić. Ramiona tego gościa zajmowały niemal całą przestrzeń na oparciach fotela, a ja nie byłam idiotką. – Mam dla ciebie pracować, a ty później puścisz mnie w świat? Nie rób ze mnie głupiej.
– Nie powiedziałem, że nią jesteś – odrzekł spokojnie.
– Do tego dochodzi kwestia współpracy policji w Houston z mafią. Mój komendant, czyli człowiek, który mnie zatrudnił, a potem oddał w twoje ręce, na pewno mnie zabije, jeśli ty tego nie zrobisz.
Luciano milczał, dosadnie dając do zrozumienia, że nie zamierza odpowiadać na kolejne pytania. Zadrżałam na myśl, że Jess umierała ze strachu, że nie wróciłam do domu po pracy. Lada chwila Alan też się dowie o moim zaginięciu. Na pewno zorganizują poszukiwania.
W pewnej chwili mężczyzna się pochylił, zbliżając się niebezpiecznie, a następnie zapiął mój pas, po czym ponownie zajął swój fotel.
Siedziałam w samolocie odrywającym się właśnie od ziemi, z jednym z najniebezpieczniejszych mężczyzn w Ameryce Łacińskiej, i nie miałam pojęcia, co czekało mnie w najbliższej przyszłości. Pocieszającym okazał się fakt, że byłam mu potrzebna, więc moje szanse na przeżycie okazały się większe, niż początkowo myślałam. Nie zamierzałam go drażnić, a być może nadarzy się sposobność do ucieczki. Potrzebowałam tylko trochę czasu na obmyślenie planu i przywyknięcie do nowej sytuacji zesłanej mi przez los.