- promocja
Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura - ebook
Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura - ebook
W XXI wieku dyktatura przyjmuje zupełnie nowe oblicze – cyfrowe. Prekursorem tej przemiany są Chiny, które choć od dawna są jednym z motorów światowej gospodarki, to wciąż pod względem ideologicznym pozostają krajem autorytarnym.
Chiny śmiało konkurują z Zachodem i korzystają przy tym z baz danych i sztucznej inteligencji jak żaden inny rząd. Dzięki najnowszym osiągnięciom techniki partia próbuje stworzyć najlepszy na świecie system obserwacji. Celem jest kontrola chińskiego rządu nad wszystkim. Nad tym, co to dla nas oznacza, zastanawia się Kai Strittmatter, wieloletni korespondent „Süddeutsche Zeitung” w Pekinie.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7972-4 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka jest przekazem z przyszłości (jeśli sprawy przybiorą zły obrót). Jest przekazem z waszej, a właściwie z naszej wspólnej przyszłości. W tej chwili sprawy nie idą w najlepszym kierunku – i właśnie dlatego powstała ta książka. Pomysł na nią zrodził się w dniu – a dokładniej w nocy – kiedy Donald Trump został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kiedy kończyłem ją pisać, chińskie partyjne czasopismo „Quishi” – „Poszukiwanie Prawdy” – ogłosiło Xi Jinpinga człowiekiem „wybranym przez historię”. Historia często płynie leniwym nurtem, który nas niesie tak, że w ogóle nie zauważamy jego ruchu. W tej chwili jest inaczej – zupełnie jakbyśmy byli świadkami jednego z tych momentów, w których spektakl zwany historią jest niemal fizycznie uchwytny. Coś się dzieje – i z nami, i z Chinami. Nie sposób już rozdzielić tych dwóch stron. Żyjemy w świecie bez prawdy, w świecie pełnym fake newsów, manipulowanym różnymi „faktami alternatywnymi” – ja w każdym razie żyję w takiej rzeczywistości od dwudziestu lat, zarówno przez wiele lat w Chinach, jak i w Turcji (2005–2012). W latach osiemdziesiątych studiowałem w Chinach, potem pracowałem tam jako dziennikarz – najpierw w latach 1997–2005, później jeszcze raz (2012–2018). Rządzenie za pomocą kłamstwa jest prawdopodobnie równie stare jak sama władza, a jednak nas, ludzi Zachodu, szokuje powrót autokratów (i kandydatów na autokratów), a wraz z nimi powrót kłamstwa jako narzędzia władzy. Urządziliśmy się w demokracji i żyjemy w wygodnym przekonaniu, że inne systemy polityczne i związane z nimi techniki bezpowrotnie odeszły w przeszłość. Tymczasem w Ameryce Donald Trump został wybrany na najwyższe stanowisko i jest obecnie najpotężniejszym człowiekiem akurat tej demokracji, która dla wielu krajów stanowiła wzór do naśladowania. To człowiek, który bardzo poważnie traktuje siebie i jest przywiązany do swojej nienawiści i ignorancji. Teraz zabiera się do niszczenia podstaw naszego uprzywilejowanego w skali globu życia z ostatnich dziesięcioleci. Ten człowiek wprawdzie ordynarnie wyzywa naszego rywala – Chiny, ale jednocześnie wyraża niekłamany podziw dla nieograniczonej władzy tamtejszego przywódcy. To człowiek, po którym Europa nie może się spodziewać niczego dobrego, bo on chce wywierać na nią presję i używać jej do swoich celów. Autokraci wszelkiej maści zwietrzyli swoje pięć minut i wyciągają rękę do awanturniczych populistów w naszych krajach.
Czas wsłuchać się w to, co nadchodzi, czas popatrzeć wokoło – zwłaszcza w stronę Chin. Powstaje tam właśnie nowa jakość – coś, czego do tej pory nie znaliśmy. Nowy kraj, nowy sposób rządzenia. Komunistyczna Partia Chin dała swojemu przewodniczącemu Xi Jinpingowi pozycję tak wysoką, jakiej nie miał żaden z przywódców od czasów Mao Zedonga. Xi jest na szczycie, a nad nim jest tylko niebo. Chiny znowu mają więc swojego „Sternika”. Xi skupia w ręku największą władzę od dziesięcioleci i rządzi krajem, który jest tak silny, jak nie był nigdy w ciągu ostatnich kilkuset lat. Rządzi narodem, którego wielką ambicją jest dalsze zwiększanie siły gospodarczej, politycznej i militarnej, a któremu jak prezent z niebios spadł demontaż Zachodu, dokonywany przez sam Zachód. Ma do dyspozycji technologie informacyjne XXI wieku wraz z ich radykalnie nowymi możliwościami kontroli i manipulacji. Takim arsenałem nie dysponował dotąd żaden dyktator. Tak więc Xi i jego partia zabierają się do wymyślania nowej formy dyktatury, właściwej epoce informacji. Są przy tym w pełni świadomi współzawodnictwa z systemami Zachodu, a to ma ogromne implikacje dla demokracji naszego globu.
To już nie są Chiny, jakie znaliśmy przez ostatnie czterdzieści lat – Chiny Deng Xiaopinga (1904–1997), który po śmierci Mao Zedonga (1976) zaaplikował krajowi „program reform i otwarcia”. Xi Jinping obiecał swojemu narodowi i światu „nową epokę” – i rzeczywiście buduje nowe Chiny. Teraz zarówno naród chiński, jak i świat mają powody do niepokoju. Gdzie Deng Xiaoping zalecał pragmatyzm, tam Xi Jinping znowu hołduje ideologii: z dawno niewidzianą pasją i nieustępliwością głosi idee Marksa i wciela w życie idee Lenina. A ponieważ wyczuwa, że wielu Chińczykom Marks już nic nie mówi, daje im w pakiecie także Konfucjusza i zapamiętały nacjonalizm. Deng głosił swojemu krajowi otwartość i ciekawość, tymczasem Xi znowu wpędza go w izolację.
Nie jest tak, że Xi chce zmusić swoją partię do czegoś, co jest obce jej naturze. Przeciwnie, on z wielką energią realizuje jej najgłębsze i najtajniejsze życzenia. Wielu działaczy partyjnych stawia sobie w cichości ducha zasadnicze pytanie: Do czego właściwie partia potrzebuje jeszcze tego niemal stuletniego wehikułu słusznie minionej ideologii z najsłuszniej minionych czasów? Tam, gdzie partii groził rozpad, Xi dał jej nową siłę i dyscyplinę, a tam, gdzie poruszała się po omacku, gdzie brakowało jej orientacji, wytyczył konkretną linię. Partia odwdzięcza mu się, przyjmując go już za życia do panteonu swoich wielkich myślicieli i wyposażając go w niemal nieograniczoną władzę. Xi przypomina wszystkim, że ten kraj był już kiedyś łupem partii – przypadł jej w udziale, kiedy zwyciężyła w wojnie domowej. W Chinach do dzisiaj armia należy do partii, nie do państwa. Samo państwo również należy do partii. No a partia? Partia obecnie należy tylko do Xi. Poddaje się swojemu przywódcy, który z dyktatury jednej partii ponownie czyni dyktaturę jednostki.
Partia nazywa Xi „zbawcą socjalizmu”. Wie też, że uratował jej władzę. Samego przywódcę bardzo dręczy chyba przypadek Związku Radzieckiego. Kiedyś miał nawet powiedzieć, że w ZSRR brakowało „właściwego człowieka”. W Chinach jest inaczej, Chiny mają teraz jego, Xi Jinpinga, i to dożywotnio. Nikt już nie prorokuje upadku jego systemu, a partia może sobie pozwolić na długofalowe plany. Rok 2024 będzie dla chińskiej partii rokiem epokowym, bo właśnie wtedy prześcignie ona siostrzaną Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego (która tak zawiodła) – KPCh będzie najdłużej rządzącą partią komunistyczną w dziejach ludzkości.
Zachód powinien ostatecznie porzucić myślenie życzeniowe – zdemaskowane już przed wielu laty przez pewnego mądrego autora jako „chińskie złudzenia”¹ – że gospodarcze otwarcie i rosnący dobrobyt w Chinach automatycznie spowodują liberalizację polityczną. I że ta zmiana dokona się dzięki handlowi. Przez długi czas, wbrew wszelkiej oczywistości, było to wyobrażenie praktyczne i uspokajające. Komunistyczna Partia Chin też była partią, jakiej świat jeszcze nie widział – wcielała bowiem w Chinach kapitalizm, określając go mianem „socjalizmu chińskiego typu”. Zaprawdę, była zdumiewającym zjawiskiem o fenomenalnej elastyczności i zdolności adaptacyjnej². Nigdy przy tym nie zrezygnowała ze swojego autokratycznego jądra, ale w ostatnich dekadach w samej partii i strategicznych miejscach w kraju trwały nieustanne działania reformatorskie, toczyły się oryginalne debaty, przeprowadzano zaskakujące eksperymenty i odważnie przekraczano rozmaite tabu.
W Chinach Xi Jinpinga już tak nie jest. Jego przywództwo spowodowało, że wszelkie nieortodoksyjne nurty nagle powysychały. Dyktator zaczyna udowadniać coś przeciwnego – że jeśli taki kraj jak Chiny chce się uczynić wielkim i silnym, to najlepszym systemem jest silna autokracja. Ba, udowadnia wręcz, że partia potrzebuje właśnie silnej dyktatury, żeby urzeczywistnić „chiński sen”. To dlatego Xi szybko rozprawia się z ważnymi zasadami polityki reform i otwartości Deng Xiaopinga. Chiny Xi nie są już państwem, które wszystko podporządkowuje sukcesowi gospodarczemu. Teraz najważniejsza jest kontrola polityczna. Jego partia nie przekazuje już zadań państwu, przedsiębiorstwom, społeczeństwu obywatelskiemu czy mediom – a więc tym wszystkim, którzy wywalczyli sobie pole swobodnego działania. Xi tę swobodę znowu zniszczył. We wstrząsanej kryzysami partii komunistycznej udało mu się w ciągu jednej kadencji zaprowadzić rządy żelaznej ręki. Różnorodne, żywe, niekiedy też buntownicze społeczeństwo Xi „zharmonizował” – jak się to określa w Chinach – czyli zdusił głosy wszystkich inaczej myślących i wszystko podporządkował partii. Zachowuje się jak człowiek, którego nie można skorumpować, i czyści kraj i partię, także pod względem ideologicznym. W Chinach nie ma prawa istnieć nawet piędź ziemi, na której nie spoczywałoby jego czujne spojrzenie. Xi czyni partię jeszcze bardziej nieomylną, niż kiedykolwiek była, jeszcze bardziej wszystkowiedzącą i wszechobecną.
A zatem Xi wykonuje jedną nogą ogromny krok do tyłu, w przeszłość. Jest leninistą z krwi i kości, ponadto ma apetyt na władzę. Niektórzy porównują go z Mao Zedongiem, ale to odniesienie jest nietrafione, ponieważ Mao był wiecznym buntownikiem, który w chaosie czuł się jak ryba w wodzie, fetyszami Xi Jinpinga są natomiast kontrola i stabilizacja. Pod wieloma względami jest on wręcz antytezą Mao: nie jest rewolucjonistą, tylko technokratą, jednakże technokratą elastycznym, zręcznie poruszającym się w labiryncie aparatu.
Przywraca jednak pewien eksperyment z dziedzictwa Mao: KPCh znowu ćwiczy się w dokładnym kontrolowaniu myśli i ponownie próbuje kształtować nowego człowieka. Partia uważa wręcz, że tym razem, przy drugim podejściu, ma znacznie większe szanse niż dawniej, ponieważ dyktatura Chin modernizuje się właśnie, korzystając z narzędzi XXI wieku.
Drugą nogą Xi stawia natomiast ogromny krok w przyszłość, sięga do miejsca, którego wielu dyktatorów już szukało, ale w którym żaden jeszcze nie był. Dawno minęły czasy, gdy partia reagowała nerwowo i trwożnie na nowe technologie, jak chociażby Internet. Reżim nie tylko nie obawia się już cyfrowego świata – on wręcz uwielbia poznawać nowe technologie. Chiny jak żaden inny kraj na świecie stawiają na technologie informacyjne. Partia wierzy, że sztuczna inteligencja (SI) oraz big data pozwolą stworzyć mechanizmy sterowania, które katapultują w przyszłość gospodarkę, a aparatowi władzy zapewnią odporność na kryzysy.
Jednocześnie partia dąży do stworzenia najdoskonalszego państwa policyjnego, jakie kiedykolwiek istniało na świecie. Więcej: takiego państwa, którego często nawet się nie podejrzewa o nadzór czy inwigilację, ponieważ ono wszczepia kontrolę wprost do głów swoich poddanych. Te nowe Chiny to już nie jedne wielkie koszary z ascezą i dyscypliną, jak to było jeszcze w czasach Mao, lecz raczej sprawiająca dobre wrażenie barwna mieszanka Roku 1984 George’a Orwella i Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya, w której człowiek oddaje się komercji i rozrywce i w ten sposób sam pozwala się nadzorować. Większość poddanych ma przy tym nieustannie świadomość, jakimi środkami nacisku dysponuje władza – jest to „promieniowanie tła” we wszechświecie tej partii³.
Ważnym elementem tych nowych Chin jest na przykład „system kredytu społecznego”. Od 2020 roku ma on odnotowywać w czasie rzeczywistym wszystkie działania każdego Chińczyka oraz sumę jego zachowań ekonomicznych, społecznych i moralnych, a następnie zapisywać na jego koncie nagrody i kary. Wizja ta zakłada, że wszechobecne algorytmy stworzą poddanego wydajnego ekonomicznie, społecznie dostosowanego i politycznie uległego, który sam siebie będzie zapobiegawczo cenzurował i stosował wobec siebie sankcje. Partia nie wymaga, jak niegdyś, fanatycznej wiary, dzisiaj wystarcza jej cicha współpraca.
Gdyby Xi i partia zrealizowali te plany, oznaczałoby to powrót do totalitaryzmu, tyle że teraz byłby to totalitaryzm w cyfrowych szatach. Autokraci na całym świecie mieliby natomiast otwartą drogę ucieczki do przodu: nowy system operacyjny, który można by zamawiać w Chinach, może nawet razem z umową serwisową. Czy system tworzony przez partię Xi Jinpinga może funkcjonować w kraju, którego społeczeństwo jest dzisiaj zróżnicowane jak nigdy dotąd, a oczekiwania i marzenia konsumpcyjne nowej klasy średniej są takie same jak w innych krajach? Przez dekady KPCh mówiła przecież, że ośrodki miejskie przeżywają pod jej rządami okres wyjątkowego dobrobytu. Dzięki temu zresztą klasa średnia stanowiła przez długi czas najbardziej zadowoloną część społeczeństwa i była największym sprzymierzeńcem partii. Wkrótce będzie też mogła głębiej odetchnąć, ponieważ Xi Jinping nakazał oczyszczenie trującej mgły, którą mieszkańcy chińskich miast uważali dotąd za powietrze. Jednakże wyzwania są ogromne. Społeczeństwo gwałtownie się starzeje, a podziału kraju na biednych i bogatych Xi na razie nie zdołał zmienić – Chiny, same nazywające siebie państwem komunistycznym, borykają się z nierównościami ekonomicznymi w społeczeństwie, które należy do najbardziej rozwarstwionych na świecie. W stołecznym Pekinie już kilka lat temu było więcej miliarderów niż w Nowym Jorku, a bezwstydna kleptokracja⁴ za przyzwoleniem władzy zbijała przez wszystkie te lata ogromne majątki, co pozostali obywatele przecież widzieli.