Chłopak, który oszalał na moim punkcie - ebook
Chłopak, który oszalał na moim punkcie - ebook
Dwa złamane serca. Jedna umowa na udawane randki. Co może pójść nie tak?
Lucie sądziła, że ma wszystko, czego pragnie – kochającego mężczyznę, śliczne mieszkanie i pracę, w której jest naprawdę świetna. Ale piękna bańka prysła, kiedy Lucie nakryła swojego idealnego narzeczonego na tym, jak bzyka się ze swoją osobistą trenerką na ich wymarzonej nowiusieńkiej sofie. Teraz, trzy miesiące później, Lucie mieszka ze swoją najlepszą przyjaciółką i próbuje poukładać sobie życie bez zdradzieckiego niedoszłego męża.
Theo wybiera się na długi weekend do malowniczej Szkocji, gdzie ma być drużbą na ślubie brata. Perspektywa pięknych widoków, a także darmowej wyżerki właściwie powinna go napawać większym entuzjazmem. Gdyby tylko nie żywił uczuć do przyszłej panny młodej…
Kiedy los niespodziewanie krzyżuje drogi tych dwojga, Lucie i Theo zacieśniają więzi przy pączkach, opowiadając o swoich miłosnych katastrofach… i dochodzą do wniosku, że chyba mogą sobie nawzajem pomóc. Jeśli oboje będą przestrzegać zasad, nie ma mowy, żeby coś poszło nie tak.
Pisemny kontrakt? – Załatwiony.
Zmysłowe randki na niby? – Załatwione.
Seksualne iskrzenie, od którego wręcz może zająć się pościel? – A jakże, zała...
Chwila, co?!
Tego nie było w umowie...
Komedia romantyczna, druga z cyklu Love For Days. Uwaga: choć to osobna, niezależna historia, akcja tej powieści rozgrywa się po wydarzeniach opisanych w książce Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę, więc zawiera treści zdradzające jej fabułę.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6696-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lucie
Jakiż to smutny dzień, kiedy człowiek uświadamia sobie, że całe jego życie można zmieścić do jednej walizki i dwóch pudeł.
Uśmiecham się niezręcznie do rodziców, kiedy wtaszczają do mieszkania cały mój dobytek.
– Och, nie musieliście tego wszystkiego przywozić. – W wolnym tłumaczeniu: szkoda, że tego nie spaliliście.
Moja matka uśmiecha się życzliwie i macha nonszalancko ręką, po czym zamyka mnie w miażdżącym uścisku, poklepując po plecach i rytmicznie się kołysząc.
– Luciella, tak dawno się nie widziałyśmy. Och, moje dziecko! – Jej silny włoski akcent ogrzewa mi serce niczym kocyk.
Ujmuje moją twarz w dłonie i ściska mi policzki, a potem trajluje po włosku, jak bardzo mnie kocha i jak się za mną stęskniła. Można by pomyśleć, że nie widziałyśmy się całe tygodnie – ale nie, minęły raptem cztery dni. Po prostu lubi dramatyzować.
– Mamo, dobrze cię widzieć. Szkoda, że nie zadzwoniłaś i nie powiedziałaś, że będziecie. – Silę się na swobodny ton, ale prawda jest taka, że nie zaszkodziłoby, gdyby mnie o tym poinformowali choćby z niewielkim wyprzedzeniem. Może wtedy nie zastaliby mnie w piżamie i zdążyłabym włożyć stanik!
Przywołuję na twarz wymuszony uśmiech i spoglądam na tatę. Wyciera czoło chusteczką, zmordowany po tym, jak tachał te wszystkie pudła na trzecie piętro do mieszkania, które teraz dzielę z moją najlepszą przyjaciółką. No dobrze, właściwie to podnajmuję pokój, w którym Aubrey miała wcześniej gabinet – ale na jedno wychodzi.
– _Ciao_, tato.
Uśmiecha się, a jego ciemne oczy aż błyszczą.
– Cześć, _bambina_.
Mama gładzi mój policzek i patrzy mi w oczy.
– Luciella, dlaczego Lucas zwozi do nas twoje rzeczy? Czemu się z nim nie spotkasz i nie spróbujesz się z nim dogadać? Hmm? – Ściąga wargi.
_Bo to zdradziecki łajdak_.
Zaciskam zęby, żeby tylko nie powiedzieć tego na głos.
To trochę... skomplikowane. Tata Lucasa i mój są wspólnikami w firmie, a poza tym najlepszymi przyjaciółmi. Można powiedzieć, że dorastałam z Lucasem; chyba z góry było wiadomo, że kiedyś będziemy razem. Nasi rodzice w każdym razie bardzo do tego dążyli. Moja matka zawsze go uwielbiała. Lucas jest wiceprezesem do spraw sprzedaży w firmie mojego ojca. I choć bardzo chciałam, żeby poznali prawdę, nie mogłam ich dodatkowo przytłaczać tym, że mój wspaniały narzeczony mnie zdradził. To nie ich problem, tylko nasz. Powiedziałam więc wszystkim, że rozstaliśmy się w zgodzie. I dlatego nasi rodzice nadal przy każdej okazji agitują za tym, żebyśmy się zeszli.
– Mamo, przestań naciskać. To się nie wydarzy. Z nami koniec.
_On już się z tym pogodził_.
Wzruszam ramionami i unoszę brwi.
Mama wzdycha przeciągle, odgarniając z twarzy długie, lśniące brązowe loki.
– Słyszę, co mówisz. Ale matka może mieć chociaż cień nadziei. – Uśmiecha się słabo, a potem przenosi wzrok na pudła. – Tomas, gdzie paczka z jedzeniem? Zostawiłeś ją w samochodzie? No to nie stój tak. Idź po nią! _Oh, mio Dio_.
Mama jest chyba jedyną osobą, która może bezkarnie komenderować Tomasem Gordio.
Mój ojciec to ważna persona, słynie z ciętego języka i nosa do interesów, ale za bardzo ją ubóstwia, żeby się z nią sprzeczać. Dorastałam z nadzieją, że ja też kiedyś spotkam kogoś, kto będzie mnie kochał tak samo, jak ojciec kocha moją matkę.
Szeroko się uśmiecham, nastawiając uszu na wzmiankę o jedzeniu. Moja mama – jak typowa Włoszka – uwielbia gotować. Jej wałówki są już owiane legendą, a to znaczy, że ja i Aubrey pewnie nie będziemy musiały gotować przynajmniej ze dwa tygodnie. Już na samą myśl o tych pysznościach cieknie mi ślinka.
Do przedpokoju wchodzi moja najlepsza przyjaciółka.
– Czy ktoś tu wspominał o jedzeniu? – Uśmiecha się do mojej mamy i serdecznie ją obejmuje. – Witaj, Stello.
Kiedy tata schodzi ponownie na dół, a Aubrey zaciąga moją mamę do salonu, spoglądam na kartony i marszczę brwi. To relikty przeszłości, to, co zostało po moim nieudanym związku. Mój były narzeczony napisał do mnie w zeszłym tygodniu i oświadczył, że pakuje do pudeł wszystko, co zostawiłam w naszym mieszkaniu. Najwyraźniej chciał je szybko opróżnić i sprowadzić swoją nową zabawkę, żeby mogła się nacieszyć moim pięknie urządzonym domem i nowiusieńką kuchnią.
Do górnego pudła jest przyklejona koperta. Pochylam się i ją odrywam, a serce ściska mi się na widok znajomego niechlujnego pisma. W środku jest liścik.
Lucie, jeśli o czymś zapomniałem lub jeśli chcesz jeszcze coś zabrać, daj mi znać.
Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku.
Lucas
Nie dołączył żadnego całusa. Osiem lat razem i nie zasłużyłam nawet na marne „cmok” na końcu. Dłuższą chwilę patrzę na jego podpis. Lucas i Lucie – mamy nawet pasujące imiona. Wszyscy uważali, że to znak i że jesteśmy sobie przeznaczeni. Uwaga, spoiler: wszyscy się mylili.
Zgniatam jego liścik w kulkę i ciskam ją niedbale do kartonu, przesuwając paczki stopą pod ścianę.
Kiedy przed trzema miesiącami wróciłam któregoś wieczoru do naszego/jego eleganckiego mieszkanka i nakryłam mojego kochającego narzeczonego na tym, jak posuwa swoją dziewiętnastoletnią osobistą trenerkę na naszej/jego kanapie, spakowałam wszystkie swoje ciuchy, buty oraz kilka ulubionych torebek, i wybiegłam z domu, nawet się za siebie nie oglądając. Cokolwiek znajduje się w tych kartonach, nie jest to coś, czego bym chciała, pewnie jakieś szpargały i inne pierdółki, uzbierane przez te lata, gdy ze sobą byliśmy. Głównie tandetne i nic nieznaczące barachło, które kiedyś definiowało całe nasze życie, a teraz niechciane zostało wrzucone do pudeł, gdzie będzie już tylko zbierać kurz.
Moje rzeczy zagracają korytarz, tak że nie mogę domknąć drzwi wejściowych, więc chwytam rączkę walizki i przeciągam ją do mojego pokoju. Nie jest to może najpiękniejszy pokój pod słońcem: jednolite ściany w kolorze magnolii, upstrzone pustymi haczykami na zdjęcia i tłustymi plamami po masie klejącej, oraz tanie meble z sosny, które razem z psiapsiółką wyszukałyśmy w lokalnym sklepie charytatywnym. Daleko mu do luksusowego, stylowego apartamentu z dwiema sypialniami, który wyremontowałam z Lucasem, ale nie mam co narzekać. Nie stać mnie na wynajem własnego mieszkania i mogę tylko dziękować za taką fantastyczną przyjaciółkę jak Aubrey, która była gotowa odstąpić mi swój gabinet i pracować w łóżku, żebym miała dach nad głową i w wieku dwudziestu sześciu lat nie musiała się wprowadzać z powrotem do rodziców. To by dopiero było żałosne.
Otwieram walizkę, unoszę klapę i spoglądam na to, co zdaniem Lucasa jest moją własnością. Są tam nasze zdjęcia oprawione w ramki, rzeczy, które kupiliśmy na wakacjach, jakieś breloki do kluczy, pluszowy miś, którego mi sprezentował, kiedy zaczęliśmy się spotykać, kilka płyt CD i DVD oraz czarna Magiczna Kula Zgadula, którą mam, odkąd byłam nastolatką.
Opadam na moje niezbyt wygodne łóżko, sięgam po kulę i obracając ją w dłoniach, myślę o porażce, jaką jest moje życie. Nie mam nic oprócz ciuchów, tej walizki i dwóch pudeł pełnych śmieci.
Zamykam oczy i potrząsając kulą, wypowiadam pytanie:
– Czy Lucie jest przegrywem?
Unoszę powieki i z niecierpliwością wpatruję się w atramentowe okienko, czekając, aż na wierzch wypłynie mały trójkącik.
ZDECYDOWANIE TAK.
– Och, cudownie. Nawet pijane laski w klubowej toalecie udzieliłyby mi więcej wsparcia – prycham i ciskam zdrajczynię na łóżko.
Ale szczerze mówiąc, kula ma rację. Na tę chwilę jestem przegrywem, który nie ma absolutnie nic do zaoferowania.
Kiedy byłam z Lucasem, naiwnie podporządkowałam mu całe swoje życie, nie myśląc o tym, co będzie, jeśli nam się nie ułoży. To on miał przed sobą fantastyczne perspektywy i szybką ścieżkę kariery w biznesie. Jest ode mnie starszy o pięć lat, więc kiedy ja przymierzałam się do tego, żeby pójść na moje wymarzone literaturoznawstwo, on skończył studia z wyróżnieniem i właśnie stawiał pierwsze kroki w swojej nowej, wspaniałej pracy. Miałam wtedy osiemnaście lat, byłam w nim szaleńczo zakochana i po prostu głupia. Pozwoliłam, żeby odwiódł mnie od moich planów. Gdybym poszła na studia, na pewno miałabym dla niego znacznie mniej czasu – i nie oszukujmy się, na co mi właściwie dyplom, skoro on kosił taką forsę? Dlatego odłożyłam na bok swoje ambicje i zatrudniłam się w naszej rodzinnej firmie jako osobista asystentka Lucasa. W zasadzie nawet mi to nie przeszkadzało. W każdym razie nie przyznawałam się do tego. I uczciwie mówiąc, byłam w tym naprawdę dobra. Z moimi wspaniałymi zdolnościami organizacyjnymi i okiem do szczegółów rządziłam tym miejscem – i nim też! Lucas po prostu nie mógł się beze mnie obyć... do czasu.
Nie ma to, jak być mądrym po fakcie.
Nieświadomi naszej przyszłej problematycznej sytuacji, przeprowadziliśmy się do mieszkania wymagającego remontu, które Lucas kupił za prowizję otrzymaną po pierwszym roku pracy. Ja byłam jeszcze młoda i nie zarabiałam zbyt wiele jako asystentka, więc to Lucas opłacał wszystkie rachunki i to jego nazwisko widniało na umowie hipotecznej i papierach stwierdzających własność samochodu. Środki z jego karty kredytowej poszły na remont i meble, ja z kolei płaciłam za jedzenie i inne niezbędne rzeczy. Nieważne, że sama wszystko wybrałam i urządziłam, że go wspierałam i umożliwiłam mu zdobycie tego, co ma. To wszystko było jego.
Z prawnego punktu widzenia pewnie mogłabym się z nim procesować o jakąś odprawę, może z tytułu ustawy o związkach partnerskich albo uprawnień przysługujących konkubentom czy czegoś w tym stylu, ale nie mogłabym tego zrobić, nie mieszając nazwiska moich rodziców z błotem i nie wciągając ich w nasze życiowe dramaty. Dlatego machnęłam na to ręką. Trzy miesiące temu spokojnie wyszłam z jego mieszkania ze swoimi ubraniami i obwieściłam, że już nigdy więcej nie chcę go widzieć. Okej, może nie aż tak spokojnie. Trochę krzyczałam po włosku, rzuciłam klątwę na jego przyszłe dzieci, pocięłam jego designerskie dżinsy i podlałam jego roślinki wybielaczem – ale go nie zabiłam, więc właściwie było spokojnie, no nie?
Niestety po rozstaniu straciłam nie tylko ukochanego i dach nad głową, lecz także źródło utrzymania, bo nie zamierzałam pracować dla człowieka, który rozdeptał mi serce. Co jak co, ale nie jestem masochistką.
Miałam wszystko, planowałam ślub, wybierałam imiona dla naszych dzieci, i nagle zostałam z niczym – bez domu, bez pracy i bez perspektyw.
Mogę tylko powiedzieć: dzięki Bogu za przyjaciół! Moja wieloletnia psiapsiółka Aubrey przyszła mi z pomocą i skierowała moje życie na właściwe tory. Przygarnęła mnie do siebie, wysłuchała mojego biadolenia, oglądała ze mną filmy z Meg Ryan, dopóki oczy nie zaczęły nam krwawić, i pochłonęła ze mną takie ilości czekolady i lodów, że obie przytyłyśmy prawie po pięć kilogramów. A potem, kiedy nikt w mieście nie chciał mnie zatrudnić jako osobistej asystentki, Aubrey załatwiła mi robotę u siebie. Najlepiej! Owszem, to (bardzo) nisko opłacany staż, ale za to w wydawnictwie, a ponieważ już od dzieciństwa byłam wielkim molem książkowym, taka praca to dosłownie spełnienie moich marzeń, z których zrezygnowałam, żeby spełnić oczekiwania Lucasa.
Teraz co prawda znajduję się na najniższym szczeblu drabiny, ale robię, co do mnie należy, żeby zasłużyć na uznanie, i przy odrobinie szczęścia, a także dzięki prawdziwej harówce liczę, że pod koniec mojego rocznego angażu zdobędę etat młodszego redaktora, który ma przypaść w udziale najlepszemu stażyście. Wystarczy, że pokonam dwie inne dziewczyny, które również zaczęły staż w tym samym czasie co ja, czyli sześć tygodni temu, oraz udowodnię, że chcę tę posadę i zasługuję na nią bardziej niż one. To nie powinno być trudne – ciężka praca mi niestraszna i nie mam nic przeciwko zdrowej konkurencji.
Dobiega do mnie śmiech mamy i Aubrey, więc niechętnie dźwigam się na nogi i idę do nich. Mama zawładnęła kuchnią: podczas gdy ona podgrzewa lazanie, tata i Aubrey dzielą się focaccią, maczając kawałki w przygotowanym przez mamę dressingu. W powietrzu unoszą się zapachy mojego dzieciństwa.
Uśmiecham się i też odrywam sobie kawałek chlebka.
Aubrey śmieje się wesoło i z radości aż się rumieni.
– Mamy pełną zamrażarkę. Dobra, powiem to: kocham twoją mamę... chociaż ona pewnie już dawno o tym wie. – W żartach trąca ją ramieniem i znowu napycha sobie usta.
Mama podnosi na mnie wzrok.
– Lucie, pamiętaj o przyjęciu ojca z okazji jego przejścia na emeryturę. Wiem, już mówiłaś, że przyjdziesz, ale chciałam się tylko upewnić, że się nie rozmyśliłaś. To dla niego ważne. Nie będzie to dobrze wyglądać, jeśli się nie pojawisz. Ludzie zaczną zadawać pytania.
_Och, wiedziałam..._
Ściska mi się żołądek. Przeżuwam powoli focaccię i kiwam głową, nie spuszczając wzroku z kropli oliwy, która skapnęła mi na kuchenny blat.
– Przypomnij mi, kiedy to jest? – Wiem dokładnie kiedy. Po prostu gram na zwłokę, modląc się w duchu, żeby z nieba niczym meteor spadła mi jakaś naprawdę świetna wymówka. Właściwie prawdziwy meteor też dałby radę.
– W sobotę, nie w tę najbliższą, tylko w następną. Lucie, nie możesz się nie pokazać. – W jej głosie pobrzmiewa coś pomiędzy prośbą a rozkazem.
– Lucas też będzie? – Tak naprawdę chcę zapytać o coś innego. Chcę zapytać, czy jego kochanica też przyjdzie, ale w tych słowach to niemożliwe.
– Tak, oczywiście. Nie zamierzam wycofywać zaproszenia dla Maitlandów tylko dlatego, że ty i Lucas przechodzicie chwilowy kryzys. Kto wie, może ze sobą porozmawiacie i przypomnicie sobie, co w sobie kochacie – mówi łagodnie, ujmując moją dłoń.
_Chwilowy kryzys, ha!_
Uśmiecham się słabo, unikając piorunującego spojrzenia Aubrey; nie podoba jej się to, że nie powiedziałam rodzicom, co zrobił.
– Dobra, przyjdę. – I będę wyglądać tak powalająco, że Lucas padnie mi do stóp, błagając o przebaczenie. Skoro już muszę tam być, to przynajmniej zadam szyku i sprawię, że będzie gorzko żałował.
_Muszę się napić._
Idę do lodówki, wyjmuję butelkę wina i podnoszę ją w geście propozycji.
– Kto ma ochotę?
– Ja! – wyrywa się Aubrey i rusza do szafki, w której trzymamy kieliszki.
Mama cmoka z dezaprobatą.
– Luciella, dopiero piętnasta!
Kiwam głową i mrugam do niej porozumiewawczo.
– Ale dziś jest niedziela, a w niedzielę nie obowiązują żadne zasady. Dla mnie to idealna pora na wino!