- promocja
- W empik go
Chłopak, który otworzył drzwi do Wszechświata - ebook
Chłopak, który otworzył drzwi do Wszechświata - ebook
Cliff Hubbard to ofiara losu. Dosłownie. W liceum w Happy Valley nazywają go Neandertalczykiem, bo jest wyjątkowo wysoki i masywny. Nie ma przyjaciół, mieszka na osiedlu przyczep kempingowych, a jego życie znacznie pogorszyło się po samobójczej śmierci brata.
Najbardziej na świecie nienawidzi uwielbianego przez wszystkich rozgrywającego szkolnej drużyny, Aarona Zimmermana, który wraca do szkoły po otarciu się o śmierć i zachęca wszystkich, by ich szkoła stała się przyjaznym miejscem. A pomóc w tym może mu tylko Neandertalczyk.
Ku własnemu zdziwieniu Cliff zgadza się współpracować. Kiedy chłopcy skreślają kolejne zadania z listy, Cliff czuje, że bierze udział w czymś znaczącym. Naprawienie relacji w szkole nie jest jednak łatwe, a kiedy Neandertalczykowi wydaje się, że dopiął swego, uświadamia sobie, że misja była ważniejsza, niż mu się wydawało.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7283-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Istnieją trzy zasady szkoły średniej nieodwołalnie wpisane w międzygwiezdną materię wszechświata.
Pierwsza: wszystko to ściema.
Zanim pomyślicie, że jestem jakimś zbuntowanym małym gnojkiem, to musicie wiedzieć, że nie jestem mały. Właściwie jestem olbrzymem. Mam szesnaście lat i w jakiś cudowny sposób przekroczyłem granicę stu trzynastu kilogramów. O rety, powiecie. Wynocha z miasta, stwierdzicie. Uważacie, że to szalone? Pozwólcie, że to przeformułuję: ważę sporo ponad setkę.
Czasami umysł ścisły jest klątwą samą w sobie.
Ale nie do końca jestem gruby, generalnie jestem duży. Dokładniej mówiąc, mam metr dziewięćdziesiąt osiem wzrostu. Byłem jak ten na wpół humanoidalny morświn postawiony jako ostrzeżenie idącego w kiepską stronę darwinizmu. Byłem jak niepokalanie poczęte z Mocy dziecko Jabby i Chewbakki. Ktoś taki jak ja nie musi szukać negatywnej uwagi, bo to ona znajduje go niczym samonaprowadzający pocisk. Oto kilka wspaniałych przykładów:
– Hej, Cliff! – powiedział Kyle Dunston siedemnastego września ubiegłego roku, gdy upuściłem ołówek na lekcji matematyki u pana Gunthera. – Wiesz, że kiedy się schylasz, rów między twoimi pośladami jest tak duży, że zmieściłby się tam Wielki Kanion?
– Spokojnie, Neandertalczyku – powiedziała Lacey Hildebrandt drugiego grudnia, gdy szedłem stanąć w kolejce po lunch. – Jestem pewna, że na stołówce skończyły się ciastka Twinkies i małe dzieci.
– Przepraszam, panie Hubbard – powiedział wspomniany wcześniej pan Gunther w zeszłym miesiącu po dzwonku, dokładnie dwudziestego trzeciego marca, gdy przyglądał się mojemu pokreślonemu zadaniu z wielomianów. – Czy możesz nie brzmieć jak odrzutowiec, gdy oddychasz? Nie słyszę własnych myśli.
To byłem ja, Clifford Hubbard, który miał tyłek jak Wielki Kanion i zjadał ciastka Twinkies nadziane małymi dziećmi, oddychając przy tym jak odrzutowiec, społeczności liceum w Happy Valley znany lepiej jako Neandertalczyk.
Wszystko to było istotne dla drugiej zasady szkoły średniej: ludzie byli do kitu.
I nie tylko uczniowie, jak wielokrotnie wykazywał pan Gunther, ale wszyscy. Na przykład:
1. Wicedyrektor Swagley, który zawsze spoglądał na mnie, jakbym był zbiegłym przestępcą podającym się za nieletniego. Jasne, a pomarańczowy kombinezon ukryłem w lesie w pobliżu miejsca, w którym pogrzebałem wszystkie ciała.
2. Doradca zawodowy pan Gubler, który zasugerował mi możliwość kariery w inżynierii sanitarnej. A teraz stereotypy na bok (inżynier sanitarny to innymi słowy: śmieciarz), inżynieria sanitarna to właściwie szeroka dziedzina, w której można otrzymać przyzwoite wynagrodzenie i która ma zbyt wielkie znaczenie dla bezpieczeństwa ekologicznego, by z niej drwić. Niestety, tak się złożyło, że mój ojciec był śmieciarzem – przynajmniej zanim został zawodowym bezrobotnym – a pan Gubler o tym wiedział, co sprawiło, że stał się Wielkim Wezyrem Dupków.
3. Kucharka, panna Prudy, która gapiła się na mnie, jakby zastanawiała się, co robię w kolejce po jej lunch, zamiast zajmować miejsce w lokalnym satanistycznym związku, w którym do jedzenia podawano ciasteczka Twinkies i małe dzieci.
Lista ciągnęła się w nieskończoność i prowadziła do Aarona Zimmermana.
Tego Aarona Zimmermana.
Nie chodziło o to, że był bardziej chamski niż inni. Naprawdę, jego poziom chamstwa był raczej przeciętny. Był po prostu najbardziej popularnym chamem w liceum Happy Valley.
To znaczy, spójrzmy prawdzie w oczy. Był spoko.
Jak bardzo spoko? Wyobraźcie sobie, że film _Wolny dzień pana Ferrisa Buellera_ był kręcony na faktach z życia Aarona Zimmermana – człowieka, którego woli cudownie posłuszny był cały wszechświat. Tylko że zamiast Matthew Brodericka, Aarona zagrałaby genetycznie zmodyfikowana hybryda nastoletniego klona Brada Pitta i Toma Cruise’a. Rozgrywający? Tak. Średnia ocen cztery zero? Tak. Nie widziałem kuśki tego gościa, ale podejrzewałem, że była rozmiarów małej głowicy nuklearnej. No bo dlaczego nie? Wszystko inne na świecie zdawało się mu sprzyjać.
Ale zanim nadszedł czas Listy – więcej o niej później – spotkałem się z Aaronem Zimmermanem tylko raz. Dlaczego ktoś tak popularny miałby w ogóle zauważyć moje istnienie?
Oczywiście dlatego, że moja głowa zetknęła się z jego piłką futbolową.
Dwunasty kwietnia (dwunasta pięćdziesiąt, jeśli chcecie konkretów).
Miałem na sobie moją „szczęśliwą bluzę” – zwykłą czarną z czterolistną koniczynką z przodu – co było ironiczną nazwą, ponieważ kiedy miałem ją na sobie, zawsze przytrafiały mi się złe rzeczy. Mój starszy brat Shane dał mi ją na urodziny, choć byłem pewien, że kupił ją u jakiegoś maga, bo z pewnością przynosiła cholernego pecha. W przedniej kieszeni miała dziurę, w którą lubiłem wsadzać prawy kciuk – za każdym razem nieco bardziej ją rozrywając. Nie potrafiłem się powstrzymać. Podejrzewam, że był to nerwowy tik, kiedy w zasadzie miałem na sobie tę tykającą bombę losu.
Tymczasem Aaron rzucił piłką przez zatłoczony korytarz do swojego kumpla Kyle’a Dunstona – tak, tego od uwagi o Wielkim Kanionie – tuż nad głowami wszystkich uczniów.
Niestety moja głowa również znajdowała się ponad głowami wszystkich innych. Piłka spotkała się z moją twarzą. Sto trzynaście kilo czy nie, posłała mnie lotem koszącym. Zamiast jednak rozbić kontinuum czasoprzestrzenne, wpadłem po prostu na najbliższą szafkę, pozostawiając w niej idealny odcisk niczym skamieniały ślad dłoni Neandertalczyka. Przez około pięć niepokojących sekund nie miałem pojęcia, co się wydarzyło. W mojej głowie działo się mniej więcej coś takiego:
_Och…_
_Echhhhh…_
_Bleeeeaaaarrrrgggghhhh…_
Wciąż zbierałem się z rzędu szafek, kiedy Aaron przemierzył zatłoczony korytarz, jakby przechodził przez Morze Czerwone. Chwyciłem wyciągniętą w moją stronę pomocną dłoń.
– Wow, nic ci nie jest? – zapytał na wpół się śmiejąc, na wpół brzmiąc, jakby mówił szczerze. – Naprawdę zepsułeś tę szafkę.
Wciąż walczyłem o umiejętność posługiwania się językiem angielskim, więc tylko mrugałem, nie potrafiąc pojąć tego nieuchwytnego stanu, który nazywaliśmy rzeczywistością. Aaron uśmiechał się, zerkając na wgiętą blachę, co w moim obecnym stanie mogłem wziąć za szczerą wesołość.
– Rety, coś ty jadł na śniadanie? Ciastka Twinkies i małe dzieci?
Wiem, że byłem duży, a w świecie, w którym żyjemy, duży zazwyczaj oznacza głupi, ale taki nie byłem. Natychmiast uświadomiłem sobie trzy rzeczy:
1. Ten tekst wyszedł pierwotnie z ust Lacey Hildebrandt.
2. Aaron Zimmerman umawiał się z Lacey Hildebrandt (to mogło zdawać się wielkim zbiegiem okoliczności, ale naprawdę nim nie było. Aaron był jak James Bond – zawsze miał dziewczynę, a nigdy chorób wenerycznych. A może miał je wszystkie? Któż mógł wiedzieć!).
3. Podczas krótkiego związku ta para najwyraźniej naśmiewała się z Neandertalczyka, który jadł ciastka Twinkies i małe dzieci.
I to doprowadziło mnie do licealnej zasady numer trzy: pięści przemawiają dobitniej niż słowa.ROZDZIAŁ 2
Moja pięść była jak kula burząca i poleciała wprost w kierunku genetycznie zmodyfikowanej twarzy klona Brada Cruise’a.
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że popełniłem fatalny błąd. Aaron nie był klonem tylko Brada Pitta i Toma Cruise’a. W mieszance znalazł się również Bruce Lee, ponieważ chłopak odsunął się do tyłu, unikając mojego ciosu. A potem doskoczył do mnie jak pajac wyskakujący z pudełka, prowadzony przez własną pięść, którą trafił mnie w żuchwę.
Byłem oczywiście ogromnym facetem graniczącym z kimś z krainy olbrzymów Gullivera, ale… cholera!
Zatoczyłem się do tyłu, niemal do mojego krateru w kształcie Cliffa, ale przytrzymałem się rękami. Aaron stał pewnie. Jego całujący go po tyłku kumpel Kyle Dunston najwyraźniej uważał, że Aaron był prezydentem Stanów Zjednoczonych, on sam należał do służby Secret Service, a sytuacja nagle stała się kwestią bezpieczeństwa narodowego. Kyle włączył się do walki, wymachując kończynami i wykonując wszystkie mordercze ruchy pijanej ośmiornicy.
Uśmiechnąłem się w duchu. Czekałem na to od siedemnastego września ubiegłego roku.
Ja ci dam Wielki Kanion.
Moja pięść była jak taran, prosta i szybka, wbijała się prosto w wylewającą słowa szczelinę jego twarzy. Znacie tę scenę z _Matrix Rewolucje_, kiedy Neo uderza agenta Smitha w głowę, a jego cała twarz się marszczy?
Tak, teraz było mniej więcej tak samo.
Kyle poleciał przez korytarz jak szmaciana lalka i wpadł w grupkę uczniów, którzy stali niczym sępy, karmiąc się zaistniałą sytuacją.
Przechyliłem się, kierując swój silny pęd w stronę ostatniego przeciwnika. Aaron wystartował ku mnie jak odrzutowiec. Zderzyliśmy się – dwie rozszalałe huraganowe fale ludzkiej furii. Może i miałem masę małego wieloryba, ale Aaron miał porażający refleks. Jego lewy hak trafił mnie w drugą stronę twarzy – bum!
Przynajmniej będę miał ją proporcjonalnie obitą.
Na szczęście dla mnie grawitacja była okrutną kurtyzaną. Znajdowałem się ponad nim, lekko wykrzywiony przez cios. Przetoczyliśmy się przez korytarz niczym wielka, nieregularna kula mniej więcej wielkości samochodu. Złapałem Aarona za szyję, ale ten postanowił zagrać według więziennych zasad i złapał mnie za sutki. Nie żeby ciężko je było znaleźć. Wydaje mi się, że moje piersi miały rozmiar miseczki B, przechodząc stopniowo do C, ponieważ cynamonowe bułeczki z brązowym cukrem nie chciały przestać być takie pyszne.
Aaron bulgotał, a ja krzyczałem, dlatego puściliśmy się jednocześnie. W tej chwili miałem ochotę zwinąć się w kulkę i zacząć płakać.
Obaj zdołaliśmy się wyprostować, jęcząc z bólu jak para zombie wprost z filmu _Romero_.
– Ty sukin… synie – powiedział Aaron pomiędzy oddechami. Brzmiał na tak samo wyczerpanego, jak ja się czułem. – Walczysz całkiem nieźle… jak na wyrzuconego na ląd wieloryba.
– Dzięki – odparłem. – Ty też… jak na taką narcystyczną… noszącą rajstopy… małą pipkę.
Aaron się roześmiał.
– Wow… Neandertalczyk umie mówić… i w ogóle.
– No błagam… Angielski jest moją domeną… ty pusty koguciku.
W tej samej chwili aktywowały się moje pajęcze zmysły i wyczułem okropne zakłócenie mocy. A może to tylko zebrani uczniowie rozpierzchli się, jakby przeczuwali zbliżające się kłopoty.
– Clifford Hubbard!
Cholera.
Wykrzyknik postawiła jedyna kobieta, która w liceum w Happy Valley nosiła kombinezon mocy. Trzymała się pod boki, co nigdy nie było dobrym znakiem. Przenigdy. Włosy opadały jej czarną prostą kurtyną na twarz, przysłaniając nieco Grymas Śmierci.
Dyrektor McCaffrey była wkurzona.
*
Zwróćcie uwagę, że nie wykrzyczała nazwiska Aarona. Tylko moje. A wiecie dlaczego?
Pamiętacie pierwszą zasadę szkoły średniej? Pamiętacie drugą?
Nie wykluczało to jednak sytuacji, gdy Aaron został odprowadzony do komnaty przesłuchań dyrektorki wraz ze mną. Kyle również dołączyłby do nas, gdyby nie to, że zakrwawiony gnojek został odesłany do higienistki.
– Usiądźcie – poleciła McCaffrey.
Aaron potulnie zajął miejsce, a ja raczej opadłem na ten cienki kawałek plastikowego badziewia udający mebel do siedzenia, który wydał z siebie przeciągły skowyt. Wyobraziłem sobie, jak krzesło rozpaczliwie recytuje _Ojcze nasz_, nim umiera pod moim tyłkiem.
Dla niewprawnego oka gabinet dyrektor McCaffrey lśnił radosnym profesjonalizmem, ale ja nie dałem się oszukać ścianie z dyplomami ani regałom zapełnionym inspirującymi bzdurnymi tytułami jak _Dzieci to nasza przyszłość_ lub _Nauka z_ __ _miłością_. I nawet nie każcie mi komentować kubka z napisem: „Najwspanialszy dyrektor na świecie”.
Od lat czekałem, aż McCaffrey spuści go z oka, bym mógł do niego narzygać.
Dyrektorka zajęła miejsce za biurkiem i splotła ręce i nogi w ciasny węzeł.
– Co tam zaszło? – zapytała.
Słowa zaczęły wyskakiwać z ust Aarona:
– Pani dyrektor, wygłupialiśmy się z Kyle’em i chyba obraziliśmy jakoś Cliffa, bo…
McCaffrey kręciła już głową z zamkniętymi oczami i jedną ręką na skroni, próbując powstrzymać swój detektor bzdur, aby ten nie przekształcił jej migreny w wybuch atomowy w czaszce. Drugą rękę uniosła, przerywając Aaronowi.
– Dobrze, wystarczy – powiedziała. Kiedy otworzyła oczy, spojrzenie wycelowała prosto we mnie. – Cliff, chcę, byś to ty opowiedział mi, co się tam stało.
Wydawało się, że nagle wszystkie mięśnie na twarzy Aarona zostały porażone. Miałem ochotę zrobić mu zdjęcie, aby ustawić sobie na tapetę w swoim iPhonie, mimo że takowego nie miałem. Ani żadnego innego głupiego smartfona. Ani nawet zwykłego durnego telefonu. Moja rodzina była tak biedna, że nie mogła sobie pozwolić na komórkę dla dziecka nawet gdyby T-Mobile dał nam starodawną cegłę z guzikami za darmo, ponieważ według taty rozmowy również kosztowały.
Wróćmy jednak do twarzy Aarona…
A, pieprzyć to. Chodziło o to, że nie chciałem rozmawiać z dyrektorką, nie miałem zamiaru tego robić, odmawiałem, a ona nie mogła mnie do niczego zmusić.
Ale, rety, mogłem się gapić.
Dobrą minutę piorunowaliśmy się z McCaffrey laserowymi spojrzeniami. Jej wzrok próbował wymusić na mnie posłuszeństwo. Mój przekazywał: _Ach tak, kobieto? Mogę zasnąć z_ __ _otwartymi oczami. No wiesz, już jestem nieprzytomny._
Aaron zerkał to na mnie, to na dyrektorkę, niepewny, jak się zachować przy całym tym spektaklu.
– Aaronie, możesz nas na chwilę zostawić? – poprosiła McCaffrey.
– Eee… – odparł Aaron. – Jasne. Powinienem poczekać na zewnątrz…?
Zniecierpliwiona dyrektorka zmarszczyła czoło.
– Tak, poczekam na zewnątrz – powiedział Aaron.
Wstał aż nazbyt chętnie i skierował się do drzwi, uprzednio pokazując mi środkowy palec.
Rękę i wyprostowany paluch skrył przy swoim torsie – całkowicie poza zasięgiem wzroku McCaffrey. Podstępny gnojek. Szedł powoli i długo trzymał gest, aż otworzył drzwi i wyszedł.
Zanim je zamknął, puścił do mnie oko.
Coś we mnie zapłonęło. Błysnęło i rozpaliło się – wypełniając moje wnętrze – i nagle miałem cel.
Gdy następnym razem zobaczę Aarona Zimmermana, zamierzam go pobić. Zamordować gnojka gołymi rękami.
Ale to później. Teraz w gabinecie znajdowaliśmy się tylko ja, McCaffrey i nasz problem.
– Wiesz – zaczęła, rozbijając ciszę jak szkło. – Mam naprawdę powyżej uszu tego gówna. Nie będziesz ze mną rozmawiał? Co chcesz tym osiągnąć? Komu niby pomagasz, milcząc? Miej świadomość, że na pewno nie sobie.
Podobało mi się, gdy McCaffrey przeklinała. Wiedziałem przynajmniej, że nie ściemniała. Nie stosowała żadnych bzdur z tych jej książek. Nie. Głęboko pod dyplomami i głupimi kubkami Joan McCaffrey była twardzielką, która lubiła kawę, wolne weekendy, mówiła szczerze i, podobnie jak ja, nie znosiła uczniów. Mogłem to uszanować. Na jej miejscu również bym siebie nienawidził.
Do diabła, byłem sobą i wciąż się nienawidziłem.
– Chodzi o Shane’a? – zapytała.
Moje pragnienie uczestniczenia w tej rozmowie przeszło z zera do minus pierdyliona.
– Wiem, że jest ci ciężko, Cliff – ciągnęła. – Ale minął już prawie rok. Twój brat chciałby, byś żył dalej. Nie sądzisz, że to… – Wskazała na mnie. – Cokolwiek to jest, nie stanowi osoby, którą pragnąłby widzieć w tobie brat?
Kiedy Shane chodził do szkoły, zapewne spędził więcej czasu w gabinecie dyrektorki niż poza nim. Znała Shane’a Hubbarda jako palącego trawę i sprawiającego nieziemskie problemy młodocianego przestępcę.
W ogóle jednak nie znała jedynego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miałem.
Pochyliłem się do przodu i wysyczałem przez zęby:
– Wal się.