- W empik go
Chłopak znikąd - ebook
Chłopak znikąd - ebook
Przybyłem znikąd.
A tam czekała na mnie ona.
Czy dam radę pokonać przeszłość i być z moją dziewczyną z ogrodu?
Kacper Małkowski, po tym, jak zerwał z Kamilą, nie może poradzić sobie z uczuciem do dziewczyny. Jednakże wciąż przekonuje sam siebie, że było to jedyne rozwiązanie, aby chronić dziewczynę. Kamila spotyka się ze swoim ojcem, który także miał tajemnicze powody, aby ją odszukać. Młodzi zakochani nie potrafią przestać o sobie myśleć i w końcu postanawiają szczerze porozmawiać. Kacper otwiera się przed dziewczyną i wyjawia część swoich dramatycznych tajemnic. Miłość kwitnie, lec okazuje się, że nie jest tak łatwo odciąć się od przeszłości, a szczególnie od niebezpiecznych ludzi. Dużą rolę w wydarzeniach odegra kuzyn Kacpra, o sześć lat starszy Adrian Małkowski, właściciel jednego z modnych sopockich klubów.
„Chłopak znikąd” to drugi tom serii „Zbuntowani”, traktującej o młodych ludziach, którzy spotykają się w nader dramatycznych okolicznościach.
Książka była wydana wcześniej pod pseudonimem Anka Sangusz.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-964849-3-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wakacje rozpoczynały się beznadziejną pogodą, która idealnie korespondowała z moim samopoczuciem. Pochmurne niebo, wiatr, czasami zacinający deszcz idealnie oddawały to, co działo się w mojej głowie i w moim sercu.
Jakoś tydzień temu chciałem porozmawiać z Kamilą, bo czułem, że dłużej już tak nie wytrzymam. Przyjechałem rowerem do domu i zobaczyłem ją, jak próbowała otworzyć bramkę. I wówczas podszedł do niej jakiś rudy facet. Już zamierzałem zająć się nim, bo dziewczyna wyraźnie wpadła w popłoch, gdy go ujrzała, ale on nagle powiedział do niej, z jakąś dziwną determinacją, że musi z nią porozmawiać. Ja krzyknąłem to samo, ale zdałem sobie sprawę, że to nie takie proste.
Kamila niemalże stężała, spojrzała na mnie wzrokiem pełnym złości, uporała się w końcu z bramką i czym prędzej wbiegła do domu. Obrzuciłem rudego gościa mało przyjaznym wzrokiem, a ten wówczas krzyknął w stronę domu naszych sąsiadów:
– Kamila, jestem twoim ojcem!
Spojrzałem z nienawiścią na faceta, zabrałem rower i poszedłem na swoje podwórko. Zastanawiałem się przez chwilę, ale już zaraz przeskoczyłem przez płot i znalazłem się w jej ogrodzie. W moim ogrodzie. W jej...
Kamila siedziała na ławce, była pochylona, twarz schowała w dłoniach.
– Kama... – szepnąłem.
Drgnęła i uniosła gwałtownie twarz.
– Co tutaj robisz?
– Wszystko w porządku?
Parsknęła, nieco histerycznie.
– Ale o co pytasz? O to, że zostawił mnie chłopak, dla którego byłam podobno ważna, czy dlatego, że nagle, jak jakaś chora niespodzianka, pojawia się obcy facet i oznajmia, że jest moim ojcem. Ojcem! Naprawdę, co ja komuś złego w życiu zrobiłam, że wysypuje się na mnie tyle shitu?!
– Żałuję, że tak się stało. – Powiedziałem cicho. Stałem naprzeciwko niej i zaciskałem dłonie w pięści. Musiałem z całych sił nad sobą panować. Bo pragnąłem złapać ją za ręce, przyciągnąć do siebie i poczuć. Jej usta. Jej ciało. Ją całą. Lecz najprędzej dostałbym od niej czymś w łeb. Co w sumie byłoby niegłupie i całkowicie zrozumiałe.
– Ale, że co? Że pojawił się mój stary, czy dlatego, że zachowałeś się jak dupek?
– To drugie. – Odparłem szczerze.
Kamila wzruszyła ramionami.
– Życie to wybory.
– Wybrałem, bo musiałem.
– Jasne. – Zeskoczyła z ławki i pokiwała głową. – Niewątpliwie to był dobry wybór.
– Kama, poczekaj. – Chciałem ją złapać, ale wyrwała mi się. Popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym bólu, żalu i wściekłości. Była taka piękna...
– Zostaw mnie. Tak jak wtedy. Będzie tak, jak miało być od samego początku. Ty i ja... to była pomyłka. Zupełne nieporozumienie.
– Wcale, że...
– Zostaw mnie, Kacper! Idź do swojego życia, które jest pokręcone i nie ma dla mnie w nim miejsca! – Rzuciła się w stronę domu. Złapałem ją za rękę, ale ponownie wyrwała się. – Odczep się ode mnie! – Krzyknęła histerycznie, pobiegła w stronę ganku i po chwili zniknęła w domu. Dojrzałem jej matkę która patrzyła na mnie wzrokiem pełnym potępienia. Potarłem twarz, przeskoczyłem przez płot i poszedłem do siebie.
Musiałem to zrobić.
Po prostu... odczepić się od niej. Tylko jednocześnie zdałem sobie sprawę, że... Nie będę potrafił tego zrobić. Po prostu nie dam rady!
Kiedy znalazłem się w domu, moja siostra siedziała naburmuszona w kuchni.
– Karo, co to za mina?
– Jaka? – Mała objęła się ramionami i wydęła wargi.
– O co kaman?
– Jesteś osłem.
Uniosłem brew.
– A niby dlaczego?
– Bo już nie spotykamy się z Kamą. A ja ją bardzo polubiłam i miałam fajną jakby siostrę, a nie głupiego brata osła! – Karolina z trzaskiem odsunęła krzesło i pobiegła na górę. Po chwili dotarł do mnie trzask zamykanych głośno drzwi.
Westchnąłem i usiadłem przy stole.
– Chociaż z jednym się zgadzamy. Jestem osłem. – Pokiwałem głową sam do siebie.
Po chwili zrobiło się zamieszanie, do domu wpadli chłopcy, Dawid i Marek, którzy już pojutrze wyjeżdżali do swoich rodzin, a zaraz za nimi moja ciotka i wujek. Uśmiechnąłem się do chłopaków, przywitałem z ciotką i wymamrotałem przywitanie do wuja. Ten odpowiedział sucho, czym wcale nie wzbudził mojego zdziwienia. Stosunki moje i wuja były bardziej niż oficjalne i kiedy tylko mogliśmy, unikaliśmy się jak ognia. On nienawidził swojego brata, a ta nienawiść przeniosła się na mnie. Ja nienawidziłem ich wszystkich, ale wciąż czułem się winny wszystkiego tego, co dotknęło ich rodzinę, za sprawą mojej. Poza tym... był jeszcze mój kuzyn, Adrian. Jemu także byłem coś winien. I tak naprawdę... nie nienawidziłem go. Po prostu... musiałem mu pomóc. Straciłem tak wiele. Nie chciałem stracić także i jego.Rozdział 2
Dzisiaj odbierałem świadectwo szkolne. Najchętniej nie szedłbym wcale do szkoły, ale ciotka urwałaby mi za to głowę. Poza tym zadzwonił do mnie Staszek i spytał, czy idziemy po rozdaniu świadectw na Monciak. Wszyscy wiedzieli, że ja i Kamila nie jesteśmy już razem. Mój kumpel był niejako w kropce, bo przecież przyjaźnił się z Kamą, ale także lubił mnie, a ja jego. Któregoś dnia Kamila sama rozwiązała ten problem, zostawiając mnie i Staszka, sama podeszła do Sabriny i poszła z nią do miasta. Mój kumpel niezręcznie nieco spytał mnie, co się właściwie dzieje.
– Stary, nie moja sprawa, ale ty i Kama, kurczę, wydawaliście się parą idealną.
Wzruszyłem ramionami.
– To wszystko moja wina. Spieprzyłem.
– A chciałbyś naprawić?
– Chciałbym. Ale nie teraz.
– Nie kumam.
Zacisnąłem pięści.
– Ja też nie. Jestem walnięty. I tyle.
Teraz siedzieliśmy z ludźmi z klasy w pizzerii niedaleko Monciaka, było głośno i wesoło. Kamila żartowała z Krzyśkiem, a ja zastanawiałem się jak długo to wytrzymam. Nagle Ksenia wstała i powiedziała do naszej grupki:
– Dzisiaj w klubie, ludzie. Mamy stolik w loży VIP.
– Idziemy do „Dreamu”!!!
– Super! Będzie melanżeria!
– No to się bawimy razem, Serenowicz?
Kamila roześmiała się i przewróciła oczami.
– Chciałbyś, Markowski.
– Nie opowiadaj, kochasz mnie! – Krzysiek objął Kamilę za szyję, ta wywinęła się zgrabnie, ale nie odsunęła.
Poczułem, że trafia mnie szlag.
– Kacper, będziesz? – Staszek spojrzał na mnie.
– Nieszczególnie lubię ten klub. – Skrzywiłem się, jakbym zjadł cytrynę.
– Słyszałem, że zarządza nim twój brat, czy coś?
– Kuzyn.
– Stary, lepiej przyjdź. Może... – Staszek zerknął w stronę Kamy.
– Dobra, nie kończ. Przyjdę. – Westchnąłem i pokręciłem głową.
Pożegnałem się z towarzystwem, spojrzałem na Kamilę, ale odwróciła wzrok. No tak. Nienawidziła mnie. Nie wiem czy nie mocniej, niż ja sam. Byłem beznadziejny i wszystko cholernie źle rozegrałem. Ale chciałem ją chronić. Może... zrozumiałaby, gdybym jej wszystko wyjaśnił... Może powinienem schować te wszystkie cholerne wątpliwości i spróbować zaufać dziewczynie, która przecież na to zasługiwała?
Po południu wziąłem gitarę i poszedłem do ogrodu. Ostatnio częściej grałem i na powrót zacząłem komponować. Kiedyś bardzo to lubiłem. Moja mama pięknie grała i śpiewała, często pomagałem jej przy kompozycjach. Potem, gdy ją straciłem, uciekł ode mnie też zapał do tworzenia słów, muzyki. Już ich nie słyszałem, nie czułem. Ale teraz... Chciałem znowu tego spróbować. Wrócić właściwie. Pamiętałem piosenkę, którą skomponowała moja mama. Nie grałem jej od lat. Ale wciąż i wciąż słyszałem ją w swojej głowie. Może kiedyś zagram ją ponownie. Ale dzisiaj chciałem zaśpiewać coś innego. Ułożyłem to wczoraj. Myśląc o niej... Dziewczynie z ogrodu. Usiadłem niedaleko altanki, spojrzałem na sąsiedni ogród. Róże były zadbane, wiedziałem, że Kamila codziennie je podlewa. Był taki okres, że nie wychodziła do ogrodu i kwiatami zajmowała się jej mama. Ale teraz znowu wróciła do swojego ulubionego zajęcia. Dbania o swój ukochany ogród. Obserwowałem ją często z okna mojego pokoju. Jej okno wieczorami było szczelnie zasłonięte, zawsze spuszczała rolety, jakby wiedziała, że ja, po drugiej stronie podwórka, obserwuję ją, jak porąbany stalker. Tęskniłem za nią w każdej cholernej chwili i wyrzucałem sobie, że nie potrafiłem załatwić tego inaczej. A dzisiaj... gdy zobaczyłem, jak Krzysiek się do niej przystawia... skumulowana wściekłość pchała mnie do załatwienia tego w jeden, znany mi sposób. Od sześciu lat trenowałem Aikido, ta sztuka walki dawała mi wytchnienie i sprawiała, że czułem spokój i jakoś radziłem sobie ze wspomnieniami i z moją chorą przeszłością. A właściwie z przeszłością i teraźniejszością mojej rodziny. Ale jednocześnie umiałem się bić i potrafiłem sprowadzić przeciwnika do parteru praktycznie jednym ruchem. Ona już to widziała, wtedy na imprezie u Sabriny. Ale nie lubiłem tego. I nie chciałem robić cyrku przy ludziach z klasy. Już i tak dziewczyny patrzyły na mnie, jakbym wyrządził Kamili niewiadomo jaką krzywdę. Parsknąłem, sam do siebie.
– Zrobiłeś to, dupku! – Prychnąłem i położyłem palce na strunach gitary, która należała do mojej mamy. Zamknąłem oczy i zacząłem grać. I śpiewać.
Jesteś słońcem, w które mogę patrzeć.
Jesteś rzeką, w której mogę pływać.
Moim dzisiaj, jutro, zawsze.
Życiem, które nie chce minąć.
Moje serce bije w twoim rytmie,
Idę ścieżką, widząc tylko ciebie.
Będę kochać cię, gdy wszystko zniknie.
Będę widzieć cię, gdy umknę w niebie.
Zakończyłem to spokojnym riffem i spojrzałem w bok. Kamila stała przy altance, po swojej stronie ogrodu i patrzyła na mnie. Niewiele mogłem wyczytać z jej wzroku. Była doskonała w ukrywaniu własnych uczuć, prawie tak dobra, jak i ja.
– Więc wróciłeś do śpiewania. To twoja piosenka? – Spytała cicho i podeszła bliżej.
– Moja.
– Ułożyłeś słowa, muzykę?
– Tak. To... piosenka o tobie. – Popatrzyłem jej prosto w oczy.
– Na pewno. – Parsknęła.
Odłożyłem gitarę i podszedłem do ogrodzenia. Kamila nieznacznie się cofnęła.
– Będziesz dzisiaj w klubie? – Spytałem cicho.
– Będę. – Wzruszyła ramionami.
– Z Markowskim?
– A co cię to obchodzi? – Kama warknęła, chociaż dostrzegłem, że lekko drżą jej dłonie.
– Kamila...
– Wiem, wiem, nie możesz mi nic powiedzieć. Przerabialiśmy już to. Cześć! – Warknęła i pobiegła w stronę domu.
Powinienem biec za nią. Powinienem wyznać jej wszystko. I powiedzieć, że ją kocham. Że jest dla mnie wszystkim. Wiele rzeczy powinienem zrobić. Lecz teraz mogłem tylko zabrać swoją gitarę i pójść do domu. Który nawet nie był moim domem! Chociaż nie powinienem się tak irytować, w końcu ciotka starała się ze wszystkich sił, abyśmy czuli się dobrze w tym naszym „przyszywanym” domu.
Teraz mieszkałem oczywiście z moją siostrą, tymi dwoma łobuzami i z nową małą dziewczynką, która miała pięć lat. Dwaj chłopcy zostali zabrani przez babcię i ciotkę. A ta mała trafiła do nas po interwencji w jakiejś patologicznej rodzince. Miała na imię Ania i była bardzo przestraszona. Nic dziwnego. Rozumiałem ją doskonale.
*
Przyjechałem do domu dziecka w Poznaniu. Przenieśli mnie tam z Gdańska, bo ciągle uciekałem i jechałem do Sopotu, pod mój stary dom. Moja siostra trafiła do rodziny zastępczej, a potem dowiedziałem się, że wziął ją brat ojca. Nie wiem, jak po tym wszystkim w ogóle mógł na nas patrzeć. No, ale na mnie wyraźnie nie mógł. Wciąż tkwiłem w bidulu. Przez ponad pięć lat. Nauczyłem się tam funkcjonować i walczyć o swoje. Niejeden raz brałem udział w bójkach, a potem nauczyciel WF–u w szkole zauważył u mnie, tak zwany, potencjał i zacząłem uczęszczać na zajęcia z Aikido. I to w jakiś sposób mnie uratowało.
I któregoś dnia przyjechał do mnie on. Kiedy go ujrzałem, poczułem wściekłość, żal, a jednocześnie nadzieję. Bo powiedział tylko jedno słowo:
– Karolinka.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------