- W empik go
Chłopiec - ebook
Chłopiec - ebook
Mroczny thriller o złych wyborach w złym świecie
Mateusza porywa wir nocnego życia w wielkim mieście. W przeciwieństwie do ojca, gliniarza, rujnuje swoje życie osobiste i zawodowe. Przy życiu utrzymuje go głód doznań, prymitywnych i hedonistycznych, oraz pewien dług…
Zbigniew Zyśk – menadżer, romantyk, animator kultury. Pasjonat, znawca win, poezji i mikroekonomii. Od dzieciństwa związany z Kurpiowszczyzną, gdzie w zaciszu grusz i jabłoni toczy wewnętrzny bój z wrodzonym ekscentryzmem.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66613-05-8 |
Rozmiar pliku: | 876 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy byłem małym chłopcem, hałaśliwy i rubaszny świat za grubymi ścianami mojego domu zataczał wokół nas coraz większe i śmielsze kręgi. Poddawałem się tej kosmicznej sile, zostawiając ślad swoich stóp wszędzie tam, gdzie jeszcze, tak wtedy myślałem, nie stanął nigdy żaden człowiek.
Wszystko to runęło pewnego deszczowego dnia, a właściwie wieczoru, kiedy moja matka wyszła z domu z małą ortalionową torbą. Nie było jej ponad rok. Nie wiedziałem, co się z nią dzieję, ale bałem się kogokolwiek o to zapytać. Dni biegły, miesiące mijały, a ja nauczyłem się swojego nowego odbicia w poszarzałym oknie pustego pokoju.
Przed gwiazdką kolejnej zimy matka niespodziewanie wróciła. Ale nic już nie było takie jak kiedyś. Jakiś czas później dowiedziałem się, że odeszła od nas do jakiegoś innego mężczyzny, który ją porzucił. Cierpiała i czuła się upokorzona. Ciężko pracowała, żeby naprawić swój błąd, ale ojciec nigdy jej tego nie wybaczył.
Mój ojciec.
Dziś mam dwadzieścia pięć lat. Potrafię z prawą stopą wciśniętą w pedał mojego sportowego auta przeciąć na żółtym świetle zatłoczone skrzyżowanie, spojrzeć prosto w oczy nagrzanemu gigantowi w barze, podczas gdy wszyscy inni szukają wyjścia, sponiewierać pachnące ciało niedoświadczonej nastolatki i krnąbrnie patrzeć, jak ściera nasienie z płonącej twarzy, potrafię bez mrugnięcia okiem zrobić setki rzeczy, na samą myśl o których pocą się ręce i przyśpiesza tętno, jednak nie potrafię przejść obojętnie obok gabinetu mojego ojca.
Tak, możesz się śmiać. Śmiej się, skurwysynie. Porozciągałeś po całym domu kilometry kabli, plątaninę kamer i czujników. Zamiast uczyć się od starszego brata przyśpieszenia od zera do setki, wolałeś połknąć gliniarskiego bakcyla. Kto nas napadnie, popaprańcy? Nawet psy z osiedla nie srają na naszym trawniku, choć nie różni się niczym od dziesiątków innych trawników. Po prostu mijają karnie nasz dom i walą na podjeździe sąsiada.
Pewnie widziałeś, jak podjeżdżam pod garaż. Po to ci były te kamerki z trybem nocnym. A teraz patrzysz, jak stoję na początku długiego, ciemnego korytarza. Jak zaciskam pięści. Nienawidzę cię!ROZDZIAŁ 2
To prawda, sprzedawałem się nieraz. Na studiach ekonomicznych, na rozmowie kwalifikacyjnej do mojej wymarzonej pracy, na pierwszej prawdziwej randce. Nawet chwile cierpienia dzieliłem z dziewczynami. Ale bać chciałbym się sam. To jedyne co mi zostało. Ostatni bastion mojej intymności.
Teraz zrobię krok, a ty wyłączysz ten cholerny monitor. Zrób to!
Czuję, jak moje nogi miażdżą każdy atom podłogi, wywołując przy tym ciche, przenikliwe dźwięki, jak bicie serca, którego nie możesz ukryć, tonąc w ramionach innej osoby.
Blask. Światło wlało się do korytarza, rażąc mój wzrok. Zasłaniam oczy ramieniem. To dziwne, ale nie słyszałem otwierających się drzwi gabinetu. Po prostu bezszelestnie znikły.
Opuszczam ramię i widzę wyciągniętą rękę mojego ojca blokującą mi drogę. Nie mam wyjścia – wchodzę do gabinetu. Gdyby nie fakt, że zostałem tu przez niego zaproszony, pewnie bym go nawet nie zauważył. Jak zawsze ma na sobie białą koszulę i czarne spodnie, przez co zlewa się z otoczeniem jak staroświecka komoda i zakurzony wiktoriański fotel – zbyt nowy, żeby go wyrzucić, i zbyt stary, by swobodnie na nim siadać. Oczywiście wciąż w kaburze trzyma pistolet. Nie wiedzieć czemu, nigdy jej nie zdejmuje, nawet gdy jest sam. Jednak teraz widzę, że otwiera sejf w ścianie za biurkiem i odkłada broń.
– Cześć, Mateusz.
Na fotelu w drugim końcu gabinetu siedzi Stefan, przyjaciel ojca. Wygląda, jakby czekał, aż mu odpowiem. Nigdy tego nie robię. Dlaczego? Bo to pojeb. Nawet teraz siedzi w pełnym mundurze, a jest przecież prawie północ. Nie, przepraszam, zdjął czapkę i poluzował krawat, chyba nie jest w optymalnej formie. Nie mogę powiedzieć, że to typowy czterdziestopięcioletni policyjny świr. To ojciec chrzestny wszystkich świrów. Gdyby jutro napisali w „Gazecie Wyborczej”, że jako tajny agent w sypkich piaskach pustyni sam wykopał tunel z Kuwejtu do Bagdadu i to dzięki jego informacjom schwytano Saddama Husajna, to uwierzyłbym. Na Boga, naprawdę bym uwierzył.
Ten człowiek nie je, nie pije, nie śpi. W przeciwnym razie, co robiłby o północy w moim domu? Nie ma rodziny, ba, podejrzewam, że nigdy nie uprawiał seksu z prawdziwą kobietą. Robiliśmy kiedyś nawet z chłopakami takie zakłady, ale nie było chętnej studentki, która zechciałaby przeprowadzić eksperyment, choć przeznaczyliśmy na ten cel całe nasze kieszonkowe. Dla mnie koronnym argumentem na abstynencję seksualną Stefana jest fakt, że gdyby chciał zaliczyć jakąś laskę, musiałby najpierw zdjąć mundur – absurd!
Za plecami czuję oddech ojca, odwracam się. Wpatruje się we mnie tak, jak gdyby chciał przewiercić mnie wzrokiem.
– Moi synowie nocny tryb życia mają po mnie. Ale jakże różnie z niego korzystają. Sprawdź – mówiąc to, nawet nie mruga powiekami. – Stefan, sprawdź, czy jest czysty.
Czy jestem czysty? A kto by był, mając za ojca takiego tyrana? Mógłbym ci opowiadać o zwykłych rzeczach, o nowym samochodzie Roberta, o wyścigu, o imprezie nad rzeką, o ścieżce, którą zlizałem z nagiej piersi Weroniki. Jeszcze mam przed oczami ten obraz, jak rozpina koronkową białą bluzkę, jak wpełza na maskę śnieżnobiałego mercedesa Roberta, a ten usypuje na jej pachnącej, lekko słonej skórze dwie czterocentymetrowe ścieżki. Najpierw pochyla się sam, potem chwyta mnie za kark, mówiąc: „Oddaj pokłon królowej”. Zawsze tak robi, gdy się waham. Lubię to. Używki dają mi chwilę wytchnienia, są tak samo dobre jak seks, tylko nie niosą za sobą smutnych konsekwencji.
Tak, mógłbym to zrobić. Powiedzieć ci prawdę, gdybyś tylko chciał słuchać.
– Po co mnie sprawdzasz? Przecież już mnie skazałeś. – Ani na chwilę nie opuszczam wzroku. Patrzę w jego oczy tak samo jak on w moje. Niech nie wie, że się boję. – Chciałeś czegoś ode mnie?
Mrugnął. Tym samym przerwał wątłą nić łączącą nas przez chwilę. Odwrócił się i podszedł do masywnego biurka, gdzie jak zawsze czekała na niego szklaneczka whisky. Naprawdę nie wiem, jak może pić to świństwo. Po każdym łyku robi lekki grymas, jakby mu nie smakowało. Szymon mówi na whisky perfumy. Jak na niego to dość trafne spostrzeżenie. Pewnie trenuje picie po kryjomu, uszczuplając wątłe domowe zapasy, bo ma świadomość, że jako przyszły glina będzie się musiał tym katować.
– Zadźgany portier, młoda dziwka nad brzegiem Wisły, samobójczy skok zazdrosnego kochanka – komunikuje w przestrzeń ojciec, nie patrząc na mnie.
Czuję się dziwnie, jakby mnie tu nie było. Mam wrażenie, że wychowałem się, stojąc na dywanie w centralnym punkcie gabinetu mojego ojca, a mimo to do tej pory nie wiem, kiedy wyjść. Czego ode mnie oczekuje? Czy już skończył? Zawsze czekam na jakiś znak, ale on nigdy nie nadchodzi. Myślę, że dziś też go nie będzie i jak zwykle wyjdę za późno.
Pierwszy krok jest jak próba kopnięcia piłki w betonowych butach lub jak koszmarny sen, kiedy chcesz biec, ale nie możesz. Kolejny krok przynosi ulgę. Zawsze przynosi ulgę. Wychodzę bez pożegnania, jak zawsze.