Chłopiec z ostatniej ławki - ebook
Chłopiec z ostatniej ławki - ebook
W mojej klasie było puste krzesło, ale teraz siedzi na nim chłopiec o imieniu Ahmet.
Ma dziewięć lat (jak ja), ale na początku wydawał mi się bardzo dziwny. Nigdy się nie odzywał i nigdy się nie uśmiechał, i nie lubił słodyczy – nawet cytrynowych cukierków, moich ulubionych!
W końcu okazało się, że wcale nie jest dziwny. Jest uchodźcą, który uciekł przed Wojną. Prawdziwą. Taką z bombami i ogniem, i łobuzami, którzy krzywdzą innych. I im więcej się o nim dowiaduję, tym bardziej chcę się z nim zaprzyjaźnić.
Więc z moją paczką, Josie, Michaelem i Tomem, postanowiliśmy działać.
Wspólnie obmyśliliśmy plan…
Pełne serca i humoru spojrzenie dziecka na kryzys uchodźczy, ukazujące niezwykłą wartość przyjaźni i bezinteresowności w świecie, który nie zawsze wydaje się mieć sens. Wartościowa opowieść o tym co w życiu ważne. Idealna pozycja dla dzieci w wieku od 9-12 lat.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6793-6 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na tyłach mojej klasy stało kiedyś puste krzesło. Nie było specjalne. Tylko puste, bo nikt na nim nie siedział. Ale potem, zaledwie trzy tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego, mnie i trójce moich najlepszych przyjaciół przytrafiła się najbardziej ekscytująca rzecz, jaka komukolwiek może się przydarzyć. A wszystko zaczęło się od krzesła.
Zazwyczaj w rozpoczynaniu nowego semestru najlepsze jest to, że dostaje się dodatkowe kieszonkowe na zakup przyborów szkolnych. Co roku w ostatnią niedzielę wakacji mama zabiera mnie na Superspecjalną Wycieczkę, podczas której wynajduję sobie zestaw przyborów na nowy rok szkolny. Czasami ogarnia mnie takie podekscytowanie, że stopy mrowią mnie od środka i nie wiem, do którego sklepu chcę wejść najpierw. Tam, gdzie mieszkam, nie ma zbyt wielu fajnych sklepów z artykułami szkolnymi – zawsze mają tylko nudne zestawy z dinozaurami dla chłopców i z księżniczkami dla dziewczynek. Mama zabiera mnie więc autobusem i pociągiem do miasta, gdzie są całe ulice pełne sklepów – a nawet ogromne domy towarowe, które z zewnątrz przypominają bloki mieszkalne.
W zeszłym roku padło na kosmiczny komplet z astronautą dryfującym wokół Księżyca. Na dodatek był przeceniony, więc starczyło mi na piórnik, pomoce matematyczne, gumki i długą linijkę – a i tak został mi ponad funt! Ta linijka to jeden z moich ulubionych przyrządów dydaktycznych, bo astronauta pływa w jej środku w wodzie zmieszanej ze srebrnymi gwiazdkami. Niestety po wielu godzinach bawienia się nią astronauta utknął po jednej stronie i już więcej nie chciał się ruszyć. Ale to nie moja wina. Pan Thompson, nasz zeszłoroczny nauczyciel, miał tak nudny głos, że moje ręce stale potrzebowały jakiegoś zajęcia. Właśnie dlatego warto mieć w klasie fajne przybory – bo nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie powstrzymać mózg przed zaśnięciem albo zrobieniem czegoś, co skończy się szlabanem.
W tym roku mam zestaw z Tintinem i Milusiem. Kocham Tintina. Chociaż jest tylko postacią z komiksu i nie jest prawdziwy, kiedy dorosnę, chcę we wszystkim go przypominać. Myślę, że zawód reportera, który łączy się z rozwiązywaniem zagadek i przeżywaniem przygód, to bez dwóch zdań najlepsza praca na świecie. Dawniej rodzice na każde urodziny kupowali mi nowiutki komiks o Tintinie, a teraz mama zachowuje te, które jej biblioteka zamierza wyrzucić, bo są za stare albo wystrzępione, i daje je mnie, więc mam już całą kolekcję. Wszystkie czytam po pięćdziesiąt razy. Ale muszę znaleźć inne zwierzę, z którym będę podróżować, bo mam uczulenie na psy. Nie wydaje mi się jednak, żeby koty, chomiki, a nawet tresowane myszy mogły okazać się choć w połowie tak użyteczne jak pies Tintina, Miluś. I choć zastanawiam się nad tym od co najmniej roku, nadal nic nie przychodzi mi do głowy.
Ponieważ komplet z Tintinem kosztował dużo więcej niż ten z astronautą i nie obejmowała go żadna promocja, było mnie stać tylko na piórnik, małą linijkę i dwie gumki. Podjęcie decyzji zajęło mi mnóstwo czasu, ale w końcu udało mi się dojść do wniosku, że warto wydać całe kieszonkowe za jednym zamachem. A to dlatego, że, po pierwsze, na wszystkim jest Tintin, a po drugie, kiedy wciśnie się guzik na piórniku, Miluś szczeka i słychać okrzyk Kapitana Baryłki: „Do stu baryłek!”. Już mi się w tym roku oberwało za wciśnięcie go na matmie, ale jeśli nie możesz użyć szczekającego guzika na matematyce, to jaki w tym sens?
Nie lubię matmy. Proste obliczenia są w porządku, ale w tym roku uczymy się o dzieleniu pisemnym, potęgach i różnych rzeczach, których mój mózg nie znosi. Czasem proszę o pomoc, ale to zawstydzające, kiedy musisz mnóstwo razy podnosić rękę, żeby zadać to samo pytanie. Mam szczęście, bo Tom, Josie i Michael zawsze pomagają mi, jeśli z czymś sobie nie radzę. To moi najlepsi przyjaciele i wszystko robimy razem.
Tom ma krótkie, sterczące włosy, krzywy uśmiech i jabłko Adama, które wygląda, jakby piłeczka ping-pongowa utknęła mu w gardle. Jest najniższy w naszej grupie, ale za to najzabawniejszy. Dołączył do naszej klasy dopiero w zeszłym roku – po tym, jak jego rodzice przeprowadzili się tu z Ameryki, ale od razu się zaprzyjaźniliśmy. Ma trzech starszych braci, którzy drażnią się z nim i mu dokuczają. Nie na serio – tylko dla żartu. Ale myślę, że kradną mu też jedzenie, dlatego jest taki chudy i wiecznie supergłodny. Raz zjadł na lunch całą pizzę z dodatkowymi składnikami i podwójnego cheeseburgera i nadal nie był syty! Więc gdy tylko mogę, chowam przed nim moje przekąski i czekoladowe batoniki.
Josie ma wielkie brązowe oczy i co najmniej milion piegów na całej twarzy. Jest wysoka i tyczkowata i zawsze żuje swoje włosy. To najszybsza dziewczyna z naszego rocznika, potrafi też kopnąć piłkę z drugiego końca boiska tak, żeby wpadła do bramki. Jest najfajniejszą osobą, jaką znam, a znam ją od trzeciego roku życia. Nasze mamy mówią, że od razu zawiązała się między nami przyjaźń, już pierwszego dnia w przedszkolu, więc one też postanowiły się zaprzyjaźnić. Nie pamiętam z tamtego okresu zbyt wiele na własny temat, ale Josie pojawia się we wszystkich moich szkolnych wspomnieniach. W zeszłym roku nawet pierwszy szlaban dostałyśmy razem – a wszystko przez chomika, który nazywał się Herbert.
Josie podsłuchała, jak jeden z łobuzów ze starszej klasy mówi, że po lekcjach zamierza spuścić naszego klasowego chomika, Herberta, w toalecie. Powiedziała mi o tym i klamka zapadła: należało wyruszyć na Chomiczą Misję Ratunkową. Przed końcem lekcji Herbert trafił do mojego plecaka, a potem prosto do mojego domu. Ale oczywiście mama o wszystkim się dowiedziała i kazała mi odnieść go zaraz następnego dnia. Nudny pan Thompson zignorował moje próby tłumaczenia, co się stało, i wlepił mi szlaban. A Josie, chociaż wcale nie musiała, wstała i oznajmiła, że pomogła mi ukraść Herberta – tylko po to, żeby móc towarzyszyć mi podczas szlabanu. Wiesz, że przyjaciel to twój Najlepszy Przyjaciel, kiedy dobrowolnie godzi się zostać z tobą po lekcjach.
Michael ma najbardziej czadowe, najbardziej puchate afro ze wszystkich chłopaków w naszej klasie. Większość osób uważa, że jest dziwny. Ale nie my. Okulary ma zawsze połamane, a sznurówki rozwiązane, więc gdy idzie, cały czas się potyka albo na coś wpada. Ale my tak się do tego przyzwyczailiśmy, że już nie zwracamy na to uwagi. Michael zwykle siedzi cicho, za to kiedy się odezwie, dorośli często są pod wrażeniem i oświadczają, że to „niezrównane” lub „niebanalne”, albo używają innych dziwnych słów zaczynających się od „nie”. Nie wiem, co one znaczą, ale wydaje mi się, że chcą przez to powiedzieć, że Michael jest mądry. Dorośli uwielbiają wymyślać długie słowa, by opisywać proste sprawy.
Inne dzieciaki często śmieją się z Michaela, bo nie umie szybko biegać ani prosto kopnąć piłki, ale on się tym nie przejmuje. Mnie też byłoby wszystko jedno, gdyby moja rodzina była taka bogata. Jego tata jest profesorem, a mama prawniczką, a ponieważ zawsze są zajęci, kupują Michaelowi wszystkie najnowsze gadżety i książki, i najbardziej czadowe gry. Kiedy w zeszłym roku poszliśmy do niego na urodziny, po raz pierwszy zobaczyliśmy jego pokój. Wyglądał jak wnętrze sklepu z zabawkami. Pewnie łatwiej jest nie zwracać uwagi na to, co ludzie o tobie myślą, kiedy w twoim życiu jest tyle zabawek.
Josie i Michael zawsze urządzają zawody, które z nich dostanie najwięcej złotych gwiazdek i szóstek w klasie. Michael jest najlepszy z historii, a Josie – z matmy. Ale czytanie i pisanie idzie mi lepiej niż im – zwłaszcza Josie. Nie znosi czytać i nigdy, przenigdy nie czyta poza szkołą. Twierdzi, że brak jej wyobraźni, więc czytanie książek mija się z celem. Wydaje mi się to dziwne, bo jak ktoś może nie mieć wyobraźni? Myślę, że musiała jakąś mieć, kiedy była młodsza, ale pewnie wyleciała jej z głowy, gdy w zeszłe wakacje spadła z roweru. Mama mówi, że ludzie pozbawieni wyobraźni są w środku martwi. Ale ja nie sądzę, żeby Josie była martwa gdziekolwiek – za dużo gada.
Kiedy ma się troje wspaniałych przyjaciół, szkoła wydaje się najcudowniejszym miejscem na świecie, nawet w najnudniejszy dzień. Chociaż w tym roku lekcje zrobiły się o wiele ciekawsze – a to dzięki naszej nowej nauczycielce, pani Khan.
Pani Khan ma supersprężyste włosy i pachnie dżemem truskawkowym – co jest o wiele lepsze niż śmierdzenie starymi skarpetami, jak pan Thompson. Jest nowa w naszej szkole i supermądra – o wiele mądrzejsza niż pan Thompson. A w piątki, jeśli przez cały tydzień byliśmy grzeczni, przyznaje nam nagrody. Żaden inny nauczyciel na naszym roku tego nie robi.
Pani Khan pozwala nam robić różne interesujące rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiliśmy. W pierwszym tygodniu szkoły pomogła nam stworzyć instrumenty muzyczne z materiałów znalezionych w szkolnym pojemniku na odpady do recyklingu, a w drugim przyniosła nowiutki komiks, którego nie było jeszcze nawet w szkolnej bibliotece, i czytała nam go na głos.
Potem, w trzecim tygodniu nauki, zdarzyło się coś tak zaskakującego, coś, co wzbudziło we wszystkich taką ciekawość, że nawet pani Khan nie potrafiła nas zmusić, żebyśmy skupili się na lekcjach. A wszystko zaczęło się od pustego krzesła.
***
Jest trzeci wtorek po rozpoczęciu roku, pani Khan sprawdza obecność. Właśnie ma odczytać moje nazwisko, kiedy rozlega się głośne pukanie do drzwi. Zwykle do drzwi pukają uczniowie z innych klas, którzy przynoszą nauczycielowi jakąś wiadomość, więc nikt nie zwraca na to uwagi; ale tym razem zjawia się pani Sanders – Dyrka. Pani Sanders zawsze spina włosy dokładnie w ten sam sposób, a gdy do kogoś mówi, spogląda na niego znad szkieł okularów. Wszyscy się jej boją, bo kiedy wyznacza karę, winna osoba nie może po prostu siedzieć sobie w klasie, gdyż Dyrka każe jej zapamiętywać długie wyrazy ze słownika i nie pozwala wyjść, dopóki ofiara nie nauczy się wszystkich na pamięć – zarówno znaczenia, jak i pisowni! Krążą nawet plotki o dzieciakach z młodszych klas, które tkwiły w pustej szkole godzinami, bo musiały przyswoić sobie słowa długie jak ta strona!
Gdy więc widzimy w drzwiach panią Sanders, wszyscy milkniemy. Dyrka podchodzi do pani Khan. Wygląda bardzo poważnie, a my zastanawiamy się, kto ma kłopoty. Przez kilka sekund szepcze coś i kiwa głową, a potem nagle odwraca się, patrzy na nas znad okularów i wskazuje puste krzesło z tyłu klasy.
Wszyscy odwracamy się, by na nie zerknąć. Wygląda tak:
Jak już wiecie, jest to dość zwyczajne krzesło, a stoi puste, bo dziewczynka o imieniu Dena odeszła z naszej klasy pod koniec zeszłego roku i przeprowadziła się do Walii. Nikt zbytnio za nią nie tęskni, poza jej najlepszą przyjaciółką Clarissą. Dena lubiła się przechwalać i zawsze opowiadała, ile prezentów dostaje co tydzień od rodziców i ile ma par adidasów, mówiła też o wielu innych rzeczach, które nikogo nie obchodziły. Lubiła siedzieć w ostatniej ławce, bo mogły wtedy z Clarissą udawać, że robią ćwiczenia, podczas gdy tak naprawdę rysowały swoje ulubione gwiazdy popu i podśmiewały się z osób, których nie lubiły. Ktoś inny mógł zająć jej miejsce, ale nikt nie chciał siedzieć obok Clarissy. Dlatego krzesło pozostawało puste.
Pani Sanders szepcze z panią Khan przez kolejnych kilka sekund, po czym wychodzi z sali. Spodziewamy się, że nauczycielka się odezwie, ale ona wygląda, jakby na coś czekała, więc my też czekamy. Wszystko zdaje się bardzo poważne i ekscytujące. Ale zanim zaczniemy zgadywać, co się dzieje, wraca pani Sanders – i tym razem nie jest sama.
Obok niej stoi chłopiec. Chłopiec, którego żadne z nas nigdy wcześniej nie widziało. Ma krótkie ciemne włosy, wielkie oczy, które prawie nie mrugają, i gładką, bladą skórę.
– Posłuchajcie mnie wszyscy – zaczyna pani Khan, a chłopak podchodzi i staje przy niej. – To jest Ahmet i od dziś dołączy do naszej klasy. Dopiero co przeprowadził się do Londynu i jest w szkole nowy, więc mam nadzieję, że wszyscy zrobicie, co w waszej mocy, żeby poczuł się tu mile widziany.
W ciszy patrzymy, jak pani Sanders prowadzi go w stronę pustego krzesła. Jest mi go żal, bo wiem, że siedzenie obok Clarissy raczej mu się nie spodoba. Ona wciąż tęskni za Deną, a poza tym wszyscy wiedzą, że nienawidzi chłopców – twierdzi, że są głupi i śmierdzą.
Myślę, że to chyba jedna z najgorszych rzeczy na świecie, kiedy jesteś gdzieś nowy i musisz siedzieć z ludźmi, których nie znasz. Zwłaszcza jeśli gapią się na ciebie z krzywą miną, jak w tej chwili Clarissa. W duchu od razu obiecuję sobie, że zaprzyjaźnię się z nowym chłopcem. Tak się składa, że mam dziś w plecaku trochę cytrynowych landrynek, postanawiam więc, że na przerwie dam mu jedną. I spytam Josie, Toma i Michaela, czy też zostaną jego przyjaciółmi.
W końcu lepiej jest mieć czworo przyjaciół, niż nie mieć żadnych. Szczególnie w przypadku kogoś, kto sprawia wrażenie tak wystraszonego i smutnego, jak chłopiec siedzący w ostatniej ławce.