Choćby jedna noc - ebook
Choćby jedna noc - ebook
Fletcher jedzie w góry, by odpocząć. Jest zdumiony, gdy w hotelu wita go Stevie, żona zmarłego przyjaciela. Zawsze mu się podobała, ale jako żona kumpla była niedostępna. Teraz prowadzi hotel butikowy w dawnym domu rodzinnym. Cieszy się wolnością, nie chce nowego związku. Obecność Fletchera budzi w niej wspomnienia, a także pożądanie. Ulegając chwili, puka do jego drzwi. Chce spędzić z nim noc i rano go pożegnać…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9924-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stevie po raz ostatni poprawiła narzutę, po czym odsunęła się od dużego łóżka z baldachimem i z dumą rozejrzała po pokoju.
Bardzo lubiła drobne świąteczne akcenty, rodzinne pamiątki wyciągnięte z pudeł na strychu, którymi ozdabiała pokoje. Nareszcie wszystko zaczęło się układać. Życie było dobre. Nie, fantastyczne. W końcu spełniła marzenie, by zamienić stuczterdziestoletni wiktoriański dom w stylu królowej Anny w luksusowy hotel butikowy.
Minione półtora roku to był trudny okres dla biznesu turystycznego. A w zasadzie dla wszystkich na całym świecie. Jakoś jednak udało jej się przetrwać i teraz czekała na sukces. Gdy tylko bank potwierdzi, że udzieli jej pożyczki, zacznie dalej działać.
Dźwięk silnika samochodu na podjeździe uprzedził ją o zbliżającym się gościu. Zdziwiła się, bo nie pamiętała, by rezerwowała komuś pokój, ale może zrobiła to Elsa przed urlopem. Stevie zatrudniała dwie osoby: Elsę, która pomagała w sprzątaniu i prowadziła wycieczki w góry, oraz Penny królującą w kuchni. Jeszcze nie wynaleziono tego, czego ta kobieta nie potrafiłaby ugotować czy upiec.
Z pełnym satysfakcji uśmiechem podeszła do okna. Tak, wszystko idzie zgodnie z planem.
Jednak na widok kabrioletu o niskim zawieszeniu, który właśnie objechał podjazd i zatrzymał się przed drzwiami, jej uśmiech zgasł. Skrzywiła wargi z dezaprobatą.
Typowe auto na pokaz, by pochwalić się bogactwem. Jej mąż by się nim zachwycił. Poczuła gorzki smak w ustach. Od tygodni nie myślała o Harrisonie, ale czasami coś nagle go przywoływało, a wraz z tym powracało poczucie niedoskonałości i zależności, jakie w niej rozwinął i pielęgnował.
Odwróciła się od okna, przypominając sobie, że już nie jest tamtą kobietą. Znów jest sobą, Stevie Nickerson, właścicielką Nickerson House. Budynek należał do jej rodziny od końca dziewiętnastego wieku, pradziadkowie zbudowali go z drewna z pobliskiego tartaku Nickerson Mill & Lumber Company. Tu są jej korzenie. Tutaj jest szczęśliwa. I choćby się waliło i paliło, z uśmiechem powita swojego jedynego gościa.
Zbiegła lekko po schodach, przesuwając dłonią po balustradzie z lśniącego drewna, ozdobionej łańcuchem z jemioły i jarzębiny. Znała ten dom na pamięć, mogła się po nim poruszać z zamkniętymi oczami. Teraz podzieli się nim z innymi. Gdy dotarła do recepcji, drzwi się otworzyły. Przez kilka sekund nie widziała twarzy gościa, od tyłu oświetlonego słońcem.
Widziała tylko wysoką postać z lekko przygarbionymi ramionami i workiem marynarskim.
- Witamy. Mam nadzieję, że miał pan dobrą podróż – odezwała się, gdy drzwi się zamknęły.
Wtedy zobaczyła jego zaczesane do tyłu włosy, szare oczy pod ciemnoblond brwiami i pokryte zarostem kości policzkowe. Jej uwagę przyciągnęły wargi mężczyzny, górna jakby wyrzeźbiona, i zmysłowa pełna dolna. Znała tę twarz, zachowała się w ciemnych zakamarkach jej pamięci. Zadrżała, bo te wspomnienia przywołały lęk.
Fletcher Richmond, przyjaciel jej męża. Tu, w jej domu. Nie widziała go od śmierci Harrisona. Wcześniej zdawało się, że drogi obu mężczyzn się rozeszły, a ona, mówiąc szczerze, czuła ulgę, bo nie musiała już udawać, że jego wizyty są jej obojętne.
Nigdy nie przestała się zastanawiać, co doprowadziło do kresu tej przyjaźni. Ale wtedy też jej małżeństwo się rozpadało i to zabierało jej energię. Fletcher pojawił się na pogrzebie Harrisona i złożył jej kondolencje. Teraz na jego widok przeżyła szok.
Lekko położyła rękę na szyi, jakby to pomogło jej wydobyć z siebie głos. To na pewno jakaś pomyłka.
- Stephanie? – Wyglądał na równie zaskoczonego.
- Teraz mówią na mnie Stevie.
Harrison nalegał, by używała pełnej wersji imienia, tak wypadało żonie mężczyzny z ambicjami. Uważał, że będzie idealnym dodatkiem do jego politycznych ambicji pod warunkiem, że wyprostuje zęby, weźmie lekcje dykcji i będzie się odpowiednio ubierać i zachowywać. Tak, była w nim zakochana i wszystko to zrobiła, a na dodatek odłożyła na bok dyplom z zarządzania hotelami. Uwierzyła, że go kocha. Co gorsza, uwierzyła, że on ją kocha.
- Stevie? Czemu?
Fletcher nie tracił czasu, zawsze taki był. Pamiętała też, że był jedynym znanym jej mężczyzną, który jednym spojrzeniem zbijał ją z tropu. Nawet teraz czuła, że krew w jej żyłach płynie szybciej, a towarzyszyło temu pulsowanie w dole brzucha. I jak zwykle siłą woli je ignorowała.
- Zawsze tak do mnie mówiono, w każdy razie zanim poznałam Harrisona. A teraz wybacz. Masz rezerwa…
- Nie miałem pojęcia, że to twój hotel. Chociaż pamiętam, jak Harrison kiedyś wspominał, że twoja rodzina zajmowała się hotelarstwem.
Tak, z pewnością wspominał, i niewątpliwie w jego ustach brzmiało to wytworniej.
- Dzwoniłem tu wczoraj – ciągnął Fletcher. – Zarezerwowałem pokój na dwa tygodnie.
Dwa tygodnie? Przeraziła się.
- Zaraz sprawdzę – odparła.
Obudziła komputer i weszła na stronę rezerwacji. Rzeczywiście, widniało tu nazwisko Fletchera. Elsa zanotowała też, że chce odbyć kilka wycieczek z przewodnikiem. Jak mogła tego nie zauważyć? Gdyby wiedziała o jego przyjeździe…
Odwołałaby rezerwację? Wybrała się na długą wyprawę łodzią? Otrząsnęła się. To idiotyczne. Jest dorosła i potrzebuje gości. Zaczęła nucić pod nosem, jak zawsze, gdy była zdenerwowana. Harrisona potwornie to irytowało. Jakie to symboliczne, że właśnie Fletcher obudził w niej tę reakcję.
- A tak – powiedziała. – Jest pan w apartamencie Beaumont. Ma pan bagaże, panie Richmond?
- Fletcher, proszę. Jesteśmy starymi przyjaciółmi.
Przyjaciółmi? Nigdy tak nie myślała. Fletcher i Harrison przyjaźnili się w college’u i w pierwszych latach ich małżeństwa. Ilekroć Fletcher pojawiał się w mieście, mąż się nią chwalił. Nigdy nie uważała go za przyjaciela, zwłaszcza że jego widok wywoływał w niej krępujące podniecenie. Siłą woli przywołała na twarz uśmiech.
- A zatem, Fletcher, co z bagażem?
- Mam tylko to. – Pokazał jej worek marynarski i zabójczy uśmiech.
Zawsze był atrakcyjny, lecz kiedy się uśmiechał, stanowił poważne zagrożenie. Ale ona wiedziała, że uroda bywa zwodnicza. Nie świadczy o wartości człowieka.
Zebrała się w sobie. Bez wątpienia Fletcher lada moment zacznie się szarogęsić. Jak Harrison. Czyż jej zmarły mąż nie powtarzał, że on i Fletcher są z ulepieni z jednej gliny?
- Jeśli zechcesz ze mną pójść, pokażę ci apartament – powiedziała sztywno i wyszła zza lady recepcji.
W tej samej sekundzie poczuła się bezbronna. Nie była drobna, ale Fletcher przewyższał ją o kilkanaście centymetrów, co w pewnym stopniu pozbawiało ją poczucia, że ma nad wszystkim kontrolę. Może w pracy powinna nosić szpilki.
Nie. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie ubierać się dla kogoś, by tego kogoś zadowolić, a zwłaszcza faceta. Nosiła skromną, ale elegancką czarną sukienkę, z krótkim rękawem w lecie i długim w zimie, a do tego buty na niskim obcasie. Wyprostowała się i ruszyła na schody.
- Ładne miejsce – zauważył Fletcher, idąc za nią.
- Dziękuję. Należy do mojej rodziny od pięciu pokoleń.
- Ciekawe, Harrison nigdy o tym nie mówił.
Nie zrobiłby tego. Co prawda jej rodzina była dobrze sytuowana, nigdy jednak nie była tak niebotycznie bogata jak ród Harrisona. Jego zdaniem powinna być wdzięczna, że wyniósł ją ponad przeciętność i odmienił jej życie. Cóż, zdecydowanie je odmienił, pomyślała z goryczą.
- To twój pokój – oznajmiła, gdy dotarli do końca korytarza. Otworzyła podwójne drzwi do pokoju, gdzie niegdyś była główna sypialnia, i cofnęła się, przepuszczając Fletchera. – Znajdziesz tu wszystko, co potrzebne, gdyby jednak okazało się inaczej, proszę daj mi znać. Wystarczy podnieść słuchawkę i wybrać zero.
- Pięć pokoleń, mówisz? – spytał.
Nie miała ochoty dzielić się z nim rodzinną historią, ale ta była przecież wydrukowana w informacjach dla gości na stoliku w holu, więc zdecydowała się na skróconą wersję.
- Mój pradziadek zbudował ten dom dla swojej angielskiej narzeczonej. Od tamtej pory należy do Nickersonów.
- Ale nie zawsze był tu hotel?
- Nie. Po śmierci dziadka babcia urządziła tu ośrodek w stylu hippie, co zirytowało miejscowych, bo myśleli, że założyła jakąś sektę. Zawsze powtarzała, że dzięki temu ja i mój ojciec mieliśmy co jeść, więc warto było popsuć komuś trochę krwi. Zmiany, jakie wówczas wprowadziła, dodatkowe łazienki i powiększenie kuchni, ułatwiły zamianę budynku na hotel butikowy.
Fletcher się zaśmiał, a ona poczuła motyle w brzuchu. Zawsze tak było. Jego śmiech rozjaśniał przestrzeń. Gdy opowiadał jakąś historię, ludzie chłonęli każde jego słowo.
- Musiała być kobietą z charakterem. Nadal tu mieszka?
- Zmarła dwa lata temu. Wciąż za nią tęsknię. Może Harrison ci mówił, że wzięła mnie do siebie, kiedy byłam dzieckiem, a moi rodzice zginęli w lawinie.
- Bardzo mi przykro.
Te słowa mogły zabrzmieć jak banał, a jednak, o dziwo, poczuła w nich ogromne zrozumienie i współczucie.
- Dziękuję. Więc jak mówiłam, znajdziesz tutaj wszystko. Śniadanie możesz dostać do pokoju albo zjeść w jadalni. Poinformuj nas tylko dziś do dziesiątej.
- Osoba, z którą rozmawiałem przez telefon, jest też przewodniczką?
- Tak, ale w tej chwili jest nieobecna. Mogę ci załatwić innego przewodnika.
- Może sama ze mną pójdziesz.
- Mam zbyt wiele zajęć.
- Wydaje mi się, że moja rezerwacja obejmuje też towarzyszenie mi w wyprawach kogoś z Nickerson House.
Jęknęła w duchu, zachowując obojętną minę.
- No cóż, w takim razie zgoda. Oczywiście będę wdzięczna, jeśli mnie uprzedzisz, kiedy chcesz gdzieś się wybrać. Coś jeszcze?
Odwróciła się do wyjścia i po raz drugi zatrzymał ją głos Fletchera.
- Zjedz ze mną kolację. Pogadamy o dawnych czasach.
Na sekundę zamknęła oczy i wzięła uspokajający oddech. Problem w tym, że przy okazji głębiej wciągnęła jego zapach. Cytrusowy z nutą drewna sandałowego i ciepła męskiego ciała. Zapach, który teraz był tak samo zakazany jak w czasie, gdy była żoną jego najlepszego przyjaciela.
- Fletcher – powiedziała z westchnieniem irytacji – jestem dziś zajęta. Szczerze mówiąc, wolałabym nie wracać do dawnych czasów, skoro przez ostatnie osiemnaście miesięcy starałam się o nich zapomnieć.
Zamknęła drzwi i ruszyła korytarzem. Drżącą ręką chwyciła się balustrady. Czemu pozwoliła, by ją zdenerwował? To jej hotel, jej dom. On jest tu gościem. Zostanie dwa tygodnie, potem zniknie. Nie mogła się już doczekać tego dnia, a w międzyczasie musi przestrzegać zasad gościnności, jakie ustanowiła, choćby w duchu się przeciw nim buntowała.