- W empik go
Choroby wieku. Tom 1-2: studjum pathologiczne - ebook
Choroby wieku. Tom 1-2: studjum pathologiczne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 345 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J. I. Kraszewskiego
Ducha nie gaście.
S. Paweł do Thessalon. R. V. 19.
Trudno tym, co w pieniądzach ufają
wnijść do Królestwa Bożego.
Ś. Marek R. X 24.
Pamięci niepraktycznych ojców naszych
ten ubogi krzyżyk na mogile postawił.
J. I. K.
Tom I.
Wilno.
Nakładem Księgarni p… f. Rubena Rafałowicza.
1857
Pozwolono, drukować z obowiązkiem złożenia w Komitecie Cenzury prawem oznaczonej liczby egzemplarzy. Wilno 8 Października 1850 roku.
Cenzor, Paweł Kukolnik.
W Drukarni M. Z. Typografa.I.
Jeden z najdowcipniejszych niedowiarków naszych czasów, H. Heine, który się naszydził i z siebie i ze świata w ciągu utrapionego życia, niemiec sercem, francuz głową, nie widząc nigdy do siebie, choroby sceptycyzmu na którą i on i pisma jego bolały, wyrzekł w swem dziele o Niemczech, kilka słów dziwnie trafnych o dziewiętnastym Wieku. Udało się ślepej kurze ziarnko znaleźć – posłuchajcie.
"Pieniądz, powiada, jest początkiem i końcem wszystkich dzisiejszych dziel ludzkich, to łez gdy wznoszą Ludowe, pamiętają dobrze by na węgielnym kamieniu złożyć lalka sztuk monety, różnego rodzaju grosze zamknięte w skrzyneczce.
Tak – w średnich wiekach, wszelki gmach, każda budowa z kamienia czy z ducha, kościół i państwo spoczywały na wierze w wartość krwi, w krwawych ofiar znaczenie, dziś wszystkie ustawy i instytucje mają za zasadę pieniądz tylko, pieniądz sami nic więcej. Krwawa religja średniowieczna była przesądem (według żyda Heinego), religja gotowego grosza, jaką widzimy za dni naszych jest egoizmem. Rozum targnął się na pierwszą, uczucie wiali drugą… Posada na której się oprze kiedyś społeczność ludzka, lepszą będzie, i wszystkie wielkie serca dni naszych, boleściwie pracują nad jej wynalezieniem."
Póty Heine; to co powiedział po swojemu, mieszając-fałsz z prawdą, silniej się jeszcze daje uczuć ludziom wiary i serca niż jemu, człowiekowi fantazji utartej ze sceptycyzmem, w moździerzu niemiecko-francuzkim. Któż spojrzawszy na świat dzisiejszy nie boleje i nie przeczuwa smętnie przyszłości jaką solne czcią cielca złotego gotuje. Na nieszczęście, takeśmy daleko w tej fałszywej zabrnęli wierze, takeśmy ją wy rozumowali, uzacnili, ubrali w złociste słów strzępki i pozornie piękne zasady, ze wszelkie pokuszenie się przeciwko panującemu błędowi, zuchwalstwem się wyda i fałszu obrona. Ale nie wyrzec co się myśli i czuje w obec tego kierunku, u nas zgubniejszego niż gdzie indziej, nie podobna, choćby się przyszło na śmieszność i szyderstwo, choćby na odrzucenie pogardliwe narazić.
Cichą i ubogą protestacją, niech będzie to słówko nasze, i naprędce skreślony obrazek.II.
Wnijdźcie ze mną do tego (tomu, który się tam wznosi na pagórku, w tak pięknej okolicy wśród drzew, bielejąc czołem spartem na kolumnach – nieprawdaż że tu miło i pięknie – a nadewszystko jak porządnie!! jak porządnie! jakie do koła drogi, co za mosty, jak urządzony płodozmian, jakie przepyszne zabudowania gospodarskie, – i znowu – co za wzorowy porządek! Aż miło spojrzyć, że i my już tak czysto po niemiecku umiemy się uregulować.
Nie poznasz kraju swojego w tym zakątku tak przerobionym i urządzonym z cudzoziemska! Wioska pod sznur, chata w chata, jak jedna wedle rysunku i rozmiaru danego stawiane, ogródki rozmierzone pod cyrkiel, ploty jednej wysokości, ulica jak strzelił, drzewka stoją przy kolkach poprzywiązywane jak dzieci u boku guwernerów. wszędzie przy zmianach paliki z napisami, z numerami, w lesie policzkowano zapusty i wrony, na błotach nieużytki, wydmy nawet piaszczyste weszły w rachubę… prześlicznie! przecudownie!
Wyobrażam sobie, ze holender lub szwab, któryby tu przyjechał jakim wypadkiem, serdecznieby się zapewne uradował i wykrzyknął by z głębi przepełnionego serca niosąc dzięki niemieckim Bogom:
– A! nareszcie – zniemczeli i słowianie i nabrali rozumu… wkrótce niestanie ich i cały Boży świat pojdzie vorwärts! z nami, chórem śpiewając Germania!
Ale nam starym, zdziecinniałym, niedołężnym i zapewne ograniczonym ludziskom, co tośmy od kolebki przywykli do nieładu naszego, do nieopatrzności posępnej, do wód naszych ukochanych – czegoś smutno i tęskno za tą poezją, którą żelazny sznur geometryczny i linje agronoma i te wszystkie ulepszenia kieszeniowe, wyganiają gdzieś precz daleko!
Zdaje się nam, że z tak wzorowie urządzonego kraju i ptaki gdzieś zamilkłszy pouciekały, w dzikszych lasów ustronia, i kwiaty Boże nikomu na nic przy sianych pastwiskach niepotrzebne, bez pozwolenia uczonego agrykultora rosnąć i rozkwitać nieśmieją, i powietrze inne a cięższe i oko wstrzymywane co chwila nieubłaganemi linjami prostemi, znudzone i zniechęcone, nie ma tu czego szukać, nie ma pójść po co, więc się zamyka i nie pragnie obrazu, bo go ocenić nie potrafi…
Rozum nie umie i nie może zaprotestować przeciwko tak oczewistemu postępowi – ale serce i uczucie go nie przyjmują, ciężko im rozstać się ze znanym światem swoim, pod którego pierwotną powłoką, droga jakaś prastara myśl, dziś nielitościwie wygnana mieszkać musiała.
Przyznaję się chętnie do tej wady, do przesądu, do grzechu jeźli chcecie, że mi ten tak na nowo poprzerabiany kraj mój wcale się nie podoba, nie poznaję go, czuje się w nim obcy, tęskno mi, cudzo w nim, smutno. Zawsze mi się zdaje że człowiek obłąkał się szukając przedewszystkiem materjalnych tylko korzyści i poświęcając im najdroższe cele żywota. Bo nie pojmuję by ludzie tak zacięcie gospodarzący, mogli zarazem służyć sprawie duszy, jak służą interesowi kieszeni. Ten świat tak porządny, dziwnie suchy, zimny, straszny mi się nawet wydaje. Juściż, to przesąd zapewne, starość i niedołęztwo, biję się w piersi, przyznaje do winy, a przestać grzeszyć jednakże nie mogę.
Chciałbym uwierzyć w to, że wszystko co się, robi, robi bardzo dobrze i ku lepszemu prowadzi, że jesteśmy istotnie na prawej drodze, na szczerym gościńcu postępu… ale taki smutno i smutno, obejrzawszy się do koła siebie.
Wszelką poezją (o co może mniejsza dla wielu) wszystko w życiu niespodziane, własną swobodę odejmuje światu, taki postęp pod sznur i cyrkiel… coś tu musi być przesadzonego i fałszywego – prawdziwy postęp jakoś by powinien inaczej wyglądać.
Wolałbym z lichem dawne ubóstwo nasze, trochę nawet starego nieładu, a większe zasoby ducha, a gorętsze serca, a silniejsze uczucia. – Niech mi nikt nie dowodzi że można być najlepszym gospodarzem, agronomem, spekulantem, przemysłowcem i naj – czulszym a najpoetyczniejszym z ludzi. To są podobno żywioły, które z sobą nigdy w parze chodzić nie będą. Przerobi się świat na wielki kantor gospodarsko-industrjalno-komersyjny, ludzie na komisantów, książki na regestra, życie na rachubę podwójną przez habet i debet… i zapewne… komuś z tem będzie dobrze, ale nam starszym i leniwego umysłu ludziom, tęskno za szaraczkową przeszłością naszą!!
Powiadają że już tak jest wszędzie, u rozumniejszych braci na zachodzie… musimy więc naturalnie iść za przykładem cudzym i poprobować sobie także tego szczęścia… czas wreszcie i nam zostać ludźmi rozsądnymi, zimnymi, praktycznymi – jednem słowem – ale czyż mamy przestać być sobą??III.
Wnijdźmy więc do domu niezmiernie praktycznego człowieka, którego dwór jużeśmy tam wam ukazali na pagórku, w samym środku pól ornych, otoczony wspaniałemi budowlami gospodarskiemi.
Na ten pałacyk plan musiał dawać Marcom lub Lanci, tak dobrym a nie naszym smakiem wzniesiona ta willa europejska – rzekłbyś że jesteśmy gdzieś na drugim końcu Europy, nie u siebie w domu, takie to artystycznie piękne, kosmopolityczne, postępowe… a cudze. Ani śladu wedle dworu.
tego co go u nas dawniej otaczało – ogród angielski, trawniki przepyszne, holendernie, gorzelnia po niemiecku, a co krok to furtka, to słupek, to numer, to napis, i czysto i śliczniuchno umieciono, pogracowano, a każda rzecz na swojem miejscu, a każde miejsce ma swoje przeznaczenie, a nic nieużytecznego i zapomnianego… Ale wszedłszy tu poza okopy, ploty, zagrody, zdaje ci się żeś wpadł do więzienia, tak ci ciasno – i zachciewa się wybiedz na dalekie gdzieś, na dzikie pola, do zaresłych i poobalanych lasów, aby tam trochę zaczerpnąć swobody, powietrza i dać oku spocząć po tych nieznośnych linjach prostych, które świat czynią podobnym do kartki z geomtrji Laplace'a. Tu myśl Boża, myśl wielka, i nieskończenie rozmaita ustąpiła całkiem idei człowieka nieskończenie maluczkiej i jedno-
A! przecież i fizjonomia świata ma znaczenie swoje, a ta symetrja i regularność postępowa coś mówią formą swoją, a może się znajdą ludzie, dla których one będą postępem, pięknością, najwyższego dobra ziemskiego objemem – ale my stare niedołęgi, zatęskniła za tak nieznośnie poprzerabianym nam krajem naszym.
Nie mówcie nam, jakoby poezja godziła sio z takim postępem, nie dowodźcie że i on ma poezję swoją, my nie uwierzym temu, by całe życie wpatrując się w wasze sznury, można nabyć pojęć estetycznych o pięknie w naturze, by całe życie rachując, z wami i ważąc tylko, można tą czynnością podnieść się na duchu. Przyznajcie raczej że nie chcecie marzenia i poezji, żeście ukochali rzeczywistość i nie wierzycie w ducha, a więc i karmić go macie za rzecz próżną. Ale lak gawędząc nigdy podobno nie wnijdziemy do denni u którego drzwi rozprawiając stoimy, cicho więc, natrętny gdero, i otwórzmy drzwi na sprężynie… a, wchodzimy już nareszcie.
Sień, aż miło, jasna, biała, nic dla oka, ale nic bez użytku, a jak to poustawiane Łącznie, jak każdy oszczędzono kątek!… Dalej, jesteśmy w salonie oklejonym obiciem nowiuteńkiem, przystrojonym w meble palisandrowe świeże, pokryte trypą ciemnowiśniową; w zwierciadła z ramami rzezbionemi, w angielskie dywany… Salon to jak najściślej zastosowany do ogólnych prawideł dzisiejszego dobrego smaku, vulgo mody, nic w nim nie zastanawia, ale nic nie razi, każda rzecz tak jak być powinna, i nadto ani główki od szpilki… trochę kwiatów u okien, ale moda ich podlewać nie każe, uczucie nie zaleca, więc smutne i powiędłe stoją na straży, gdzie je któś z obowiązku postawił.
Pochodziwszy kwadrans po tym pokój, zachciewa się wprawdzie spać lub wyniś.
ale możeż być inaczej gdzie życie indywidualne człowieka nie objawia się niczem, gdzie nie poczuwasz nic coby cię pociągało, zaciekawiało, rozpowiło myśl, rozbudziło uczucie? Właśnie to dobre, że możesz w takim salonie będąc całkiem panem siebie, usnąć spokojnie lub zasiąść do obrachunku, jeżeli masz jaką rachubę prawdopodobieństw w głowie.
Mamże was dalej jeszcze z tego salonu prowadzić? nie, zdaje mi się że z niego potraficie się, wybornie domyślić reszty domu, w którym wszystko znaleźlibyście na swojem miejscu, wygodę, comfort, czystość, porządek, usługę nieliczną ale wyborną, sprzęt nie wystawny, ale dogodny, – nie wiele smaku, nigdzie życia, nigdzie świętej iskierki uczucia i poezji, które są w chłopskiej chacie, ale nie mają się gdzie pomieścić w takim nowiuteńkim domu ściśle obrachowanym na potrzeby właściciela.
Przed kanapą w salonie, na okrągłym stole, są i książki okryte niedostrzeżoną warstwą pyłu dowodzącą że je tu położono dla mody i przyzwoitości, ale nikt w rękę ich nie bierze; więdną one także jak kwiatki w oknach, których nie pieści ręka niczyja. Nigdzie niczego nie dotknęła się fantazja, nie ozłocił uśmiech, nie obmyła łza, – wszystko jakby dziś ze sklepu, z fabryki, do niczego nie przylega wspomnienie, w niczem udziału nie miało serce.
Nie idźmy dalej, nie ma po co, zostańmy już w salonie, powoli doczekamy się, że się tu pościągają wszyscy domu mieszkańcy – a naprzód sam gospodarz, którego mierzone kroki już słychać.
Mam honor przedstawię go państwu, nabywa się Jam Dembor.IV.
Bóg jeden raczy wiedzieć o pochodzeniu pana Dembora, nazwisko niby nasze, o krwi i rodzinie i przeszłości ich, różni różnie prawią. Jedni, przykładając rękę do twarzy i wskazując niby izraelską brodę, szepczą o jerozolimskiej genealogji, drudzy głośniej i śmielej mówią o dziaduniu kupcu w najbliższem wojewódzkiem mieście, inni czarno nabiałem przekonywają, że go potwierdziła heroldja a nawet dała mu ar mes parlantes Demboroga. To pewna, że nikt mu nic zarzucić nie może, a wielu go sławi jako człowieka potężnej intelligencji (wyrażenie czysto dzisiejsze i szerokiego nader zastosowania) – niesłychanie praktycznego (drugie wyrażenie charakterystyczne naszej epoki) pierwszego agronoma i technika, gospodarza nieporównanego, obywatel jakich mało i t… d… i t… d.
Spojrzawszy na twarz, przekonywasz się że w istocie niepospolitego masz przed sobą człowieka – głowa piękna, posągowa, rysy regularne choć bez żadnego wyrazu, czoło wyniosłe, oczy rozumne i jasne, nos orli, usta nieco szczupłe i zaciśnięte. Ale chłód śmierci wieje z tego oblicza zawsze zastygłego jak lód, wygolonego świeżutko, bez żadnej zmarszczki, bez żadnego żywotnego piętna. Strach przejmuje, gdy się rozmierzy obojętność i sceptycyzm jakich te rysy są uosobieniem, nie pociąga cię do nich nic, chociaż nie powiesz byś chwycił choćby najmniejszą odrobinkę, fałszu lub poniżającej jakiej namiętności, króluje tam i panuje zimniuteńki rozum. Jest to tez człowiek będący zawsze i wszelkie najzupełniej panem siebie. Gdyby można wcielić w krew i ciało machinę rachunkową Stenia, nie inaczejby zapewne wyglądała.
Niezmiernie przyzwoity, poważny, umiarkowany, surowy nieco, Jan Dembor zdaje ci się wyciosany z jednej bryły, tak dalece wszystko w nim zlewa się w doskonałą całość. Żadnego tu rozdwojenia które tak często trafia się w pospolitych słabych ludziach, nawet gdy śni i marzy, marzenia jego muszą być dalszym ciągiem tylko osnutych na jawie projektów i ponętnej rachuby. Nawet gdy sam jeden spoczywa, czyni to z godnością, z powagą, nie zrzucając z siebie jarzma przyzwoitości, do którego już przyrósł na wieki, w którem mu chodzić dobrze i wygodnie. Nikt go nie widział ani rozweselonym, ani smutnym, ani uśmiechnio – nym, ani płaczącym, ani nawet niespokojnym i ożywieńszym niż zwykle, nic go nie porusza i nie dręczy, nie bawi i nie niecierpliwi, gotów jest zawsze na wszystko co go spotkać może. Nie można powiedzieć by przenosił coś jednego nad drugie, zęby miał w czem upodobanie szczególne, tracące słabostką, oprócz zamiłowania porządku, oszczędności i przyzwoitości.
Litość jego i miłość dla ludzi, obrachowaną jest jak inne czynności, wymierzoną, ograniczoną stałym procentem od dochodu, i stale jedną – tyle a tyle ma dla biednych czasu i pieniędzy, więcej nie da ani grosza ani chwili. – Rządzi się rozumem nie sercem i z tego szuka chluby, dowodząc głośno, że jedynie czyn wyrozumowany, chłodny, może mieć jakąś zasługę, a litościwy uczynek bez przyłożenia doń serca jest większą ofiarą, niż nierozważne miłosierdzie i drażliwej płynące czułości.
Sofizmat ten wcale niezgorszy, rządzi całem jego życiem.
Dosyć majętny z rodziców, ale po nich wziąwszy fortunę, zadłużoną, powiększył ją pracą i skąpstwem, przyrobił ożenieniem i podniósł do pary miljonów, a że mu się to udało, stale trzyma się planu na który wszedł zrazu instynktowo – żyje nadzwyczaj oszczędnie i bez żadnej próżności dogadzającej wystawy, z oględnością i rachubą niemiecką nie dozwalając sobie tracić nic nad roczny procent od dochodów. Reszta natychmiast się kapitalizuje, obraca w procentujące papiery, w akcje, na kupno ziemi lub spekulacje i fabryki, powiększając co roku rosnącą w ten sposób majętność Dembora.
Najstaranniejsze odebrawszy wychowanie, Jan umiał z niego i z życia korzystać, ale zwróci się w jednym kierunku do celu jednego, i reszcie exystencji, niemal prawa bytu zaprzeczył. Długo podróżując po Niemczech i Anglji, wpatrzywszy się w rodzaj życia tamtejszego, za wzór je sobie postawił, i dorobił do tego co było winikłością jego charakteru, stosowną a wcale niezgorzej wyglądającą teorję, uchodząc z nią za najgodniejszego obywatela, najzasłużeńszego syna kraju, któren obdarza co rok nowym produkującym kapitałem i coraz nowym rodzajem przemysłu.
Ma też tę wielką pociechę, że przykład jego do pracy, przemysłu, oszczędności i spekulacji, do ulepszeń poprowadził bardzo wielu, i nawraca codzień obłąkanych, leniwych, zatwardziałych, przesądnych.
Jednej rzeczy tylko niedopatrzył się Dembor, i nie dojrzy już nigdy, że istotne dobro jakie czyni, psuje przesadą i wyłącznem rzuceniem się w kierunku, który dalej poprowadzić może niżeli sięga rachuba materjalna; nie rozumie i nie pojmuje że ubieganie się wyłącznie za materjalną korzyścią i postawienie jej na pierwszym celu, wiedzie wprost do wynarodowienia i zgaszenia ducha. Nie widzi że i sam się staje, i drugich robi uczciwymi żydami, zacnymi kupcami i komisantami, niemcami, anglikami chłodnemi, kosmopolitami bez barwy, którym w trzecim pokoleniu gdy ziemi zabraknie i przyjdzie się wynosić do Ameryki, serce już nie zabije do własnej ziemi, ani do starego ojców mogilnika, bo kości jego na szuwaks ani do cukrowni się nie zdały. Gdy mu przypadkiem zagra kto z tego tonu, Dembor leciuchno i przyzwoicie rusza ramionami, uśmiecha się półuśmiechem pogardliwym i szepcze pocichutku – Poezja! poezja!
Tak zupełnie to mówi jak nieboszczyk Napoleon powtarzał: – Ideologowie!
Dembor zowie mianem pogardliwem poezji, wszystko co nie produkuje, co nie pra – lityczne, co przeszkadza spekulacji, co zmiękcza i bałamuci, przywiązanie do własnej ziemi, miłość, wstręt, uwielbienie, łzy i radość.
Ideje jego o ludzkości i społeczeństwie wyrobiły się raczej rozumowaną drogą teorji, niż chrześćjańskiemi zasadami i natchnieniem. Pragnie ulepszeń dla wszystkich, zaprowadza u siebie czynsze, woła o nie u drugich, zakłada szkółki i ochrony, pilnuje kasy oszczędności, moralizuje lud, w przekonaniu, że to się wszystko wypłaci, a ludzkość w ten sposób od burz socjalnych zasłoniona zostanie. Miłosierdzie jest dla niego gradochronem. Nie o sprawiedliwość mu tu chodzi, ale o bezpieczeństwo własne i pokoleń przyszłych.
Zresztą zasady jego są jak najściślej nowoczesne, oparte na teorjach ekonomistów i obrachowane tak, by miłosierdzie, stosownym, nie dziś to jutro, wypłaciło się pro – centem amortyzacyjnym, pewnością jutra, spokojem, bezpieczeństwem, godnością… Jałmużna prywatna, kapryśna, nie uregulowana, psuje według niego i do próżnowania wdraża, nałogi złe podsyca; więc grosza nie da ubogiemu, ale założył dom pracy i przytułku dotąd pustką stojący, bo od niego żebracy jak od powietrza uciekają.
Jest to, jednem słowem, dobroczyńca ludzkości, jest to filozof, i nieposłyszsz o nim inaczej jeno jak o najzacniejszym człowieku. W istocie nic mu też zarzucić nie można, prócz że został machiną rachunkową, a człowiekiem nie jest wcale.V.
Teorja jego w zastosowaniu do kraju i społeczeństwa naszego, jest zresztą bardzo prosta. Przedewszystkiem, powiada on, wadami naszemi narodowemi były zawsze próżniactwo, brak wytrwałości, marnotrawstwo i niedbalstwo – potrzeba byśmy się nauczyli pracować, pilnować i rachować. Gdy kraj zbogaci się, gdy się w nim rozpowszechni powoli przemysł, oświata, dobry byt – będziemy silni, odrodzeni i szczęśliwi. – Zapomniał tylko pan Dembor że naówczas, będzie nam już tak dobrze, ale (o tak do – brze, że naładowawszy trzosy, napchawszy pugilaresy, gdzie się obrócim, poniesiemy wszędzie z sobą bez tęsknicy szczęście nasze; zapomniał i tego że… odrodzenie wszelkie poczynać się powinno w duchu, nie w kieszeni, że pierwej nam trzeba silnej wiary i namaszczenia chrześćjańskiego, niż przemysłu i pieniędzy, że bez tych dwojga, martwe dzieło wszelkie, a staranie o dobry byt nie odrodzi nas moralnie.
Zapomniał, że idąc w tym kierunku na pozor najrozumniejszym, ale poniżającym człowieka, ochłodniemy do zbytku, zastygniemy śmiertelnie, i gdy przyjdzie dzień taki jaki dziś już nadszedł dla szwabów, nie mogących się pomieścić w zabranych słowianom ziemiach, i wędrujących na stepy Ameryki – będziemi mogli opuścić nasze modrzewiowe kościołki i stare świątynie bez żalu, dla bożnic Mormeńskich, dla kościołów protestanckich, dla chwalenia Boga w lesie ze skowronkami, lub nie chwalenia go wcale, uważając modlitwę za stratę czasu, a zatem i kapitału procentującego.
Zreszta nie wina pana Dembora, że poszedł posłuszny za swoim wiekiem i zatem co mu się jasną wydało prawdą – nie wina jego że się podnieść nie umiał nad sferę tych poziomych aforyzmów, zimnych i martwych jak figury jeometryczne, przy rozkwitłych kwieciach i rozzielenionych drzewach.
Całe tedy swe życie nieubłaganie zastosował do formuły z którą je rozpoczął – ożenił się przyzwoicie, dzieci wychował starannie, a zresztą krzewi porządek, robi majątek i zasługuje codzień bardziej na imie znakomitego, a nadewszystko praktycznego człowieka, co dziś największą pochwałą – niestety!VI.
Jest to chwila w której Dembor oczekuje właśnie na śniadanie i po rannej pracy, przechadzać się zwykł po salonie. Wie z pewnością o której przyniosą tacę i zadzwonią na resztę towarzystwa, wie że nikt przed porą nie przyjdzie i odpoczywa nieco zamyślony, zwolna mierząc salon krokami równemi. Twarz jego posągowej martwości i kolorytu, nie zdradza żadnego uczucia, oczy patrzą ale nie widzą, dusza myśli o czem nawykła w danym czasie i okolicznościach. A że w tym roku nieurodzaj na buraki; –
przyszłość fabryki cukrowej, cena wełny i upadek owiec są nielada zadaniem. Nic dziwnego, zawikłane kwestje te męczą go nawet wśród spoczynku, nie dając chwili spokoju. Strata na burakach nagradza się zaraz ceną cukru, którego podrożenie spadnie na konsumentów, "taillables et corveables" po trosze znowu pokryje się ulepszeniem obiecanem w produkcji nowo sprowadzoną z Belgji machiną i świeżo nabytym sekretem mającym o pół raza podnieść procent wydatku z owcami cięższa sprawa, ale Dembor myśli zaprowadzić w kilku folwarkach wielkie gospodarstwo rybne, sztuczne zapłodniane i wie że to nowe źródło dochodów, wypełni próżnię jaką zrobił upadek owiec. Wchodzi tu w rachubę i post katolicki dziś znowu ściślej zachowywany, który zapewnia odbyt szczupaków i karpiów, i gastronomiczne postępy jakieśmy w ostatnich lat dziesiątkach zrobili.
Z tych przedmiotów pan Jan wpadł na nierównie smutniejsze i byłby się może nawet jeśli nie zasępił co zamyślił surowej, gdyby panowanie nad sobą ciągłe, dozwoliło objawu na zewnątrz jakiegokolwiek stanu duszy.
Zgadniecie państwo lub nie domyślicie się może, że pomyślał o rodzinie, o żonie, córce i synu, którzy niestety wcale mu się nie dali tak jakby był chciał, wykształcić na ludzi praktycznych, i nie poszli tą drogą jaką ich chciał poprowadzić. Poznajmy i ich nieco bliżej.VII.
Rzadko się kiedy zdarza, by najsilniej nawet uorganizowany człowiek, z wolą wyrobioną i energiczną, świat swój na obraz i podobieństwo własne mógł i umiał przerobić. Wpływ jego większy lub mniejszy, najczęściej rozbija się o właściwe wszystkim, nawet najsłabszym istotom jasnowidzenie wad i przesady tych z któremi żyją. Wprędce bardzo poczuwa się słabą stronę towarzyszów wędrówki, i codzień się ona potem widoczniejszą staje. Najpotężniejszy umysł w ciągłem zetknięciu się z najpospolitszym, zapoznany przezeń w swej wartości, oceniony zawsze jest trafnie ze strony wad, braków i niedostateczności. Każdy z nas łatwiej pozna słabiznę bliźniego, niż oszacuje cnoty. Jest to cechą ułomności ludzkiej, że nie ma człowieka, któryby doskonałym i niemylnym był dla wszystkich. Najlepiej nawet odegrywający rolę swoją, prędzej czy później odkryje się z jakąś słabostką i przez nią, wyspowiada że jest ułomną istotą.
Jan Dembor człowiek silnego wpływu i powagi wielkiej dla obcych i dalszych, temu zapewnie duchowi sprzeciwieństwa który jest w nas wszystkich po trosze" a rodzącemu się najczęściej z poznania lub przeczucia jakiejś ułomności w bliźnim – winien był że rodzina jego najmniej mu się dała pokierować, rozchodząc się w takim kierunku w jakim najmniej może widzić się ją spodziewał, despotyczny naczelnik, głowa domu i rodu.
Chociaż bardzo młodą poślubił żonę swoją i naprzód od niej rozpoczął nowe, drugie wychowanie, obmyślane systematycznie aby ją uczynić akcjonarjuszem i komisantem spółki pod firmą Jana Dembor i komp.; choć miał zrazu wszelką nadzieję że ją przekształcić potrafi na stosowną dla siebie towarzyszkę żywota – z nią mu się najgorzej powiodło, choć najwięcej do działania miał czasu i pomocniczych okoliczności. Było to dziewcze naówczas rozpieszczone przez matkę jako jedynaczka, panna mająca kilkakroć posagu, piękna jak anioł, swawolna, a nadewszystko lubiąca świat, zabawy, tryumfy salonowe. Kazać jej życie pojąć na serjo, księgą obowiązków i praw, było niemal niepodobna.
Dembor w początku ożeniwszy się, chcąc nią zawładnąć powoli i wpływ swój wzmocnić, dogadzał jej dziecinnym upodobaniom, starając się pomalutku przywieść do tego co nazywał ustatkowaniem, do wyrzeczenia się próżności światowych, i spełnienia ścisłego obowiązków komisanta swego, spólnika i rachmistrza. Nie poszło mu to łacno i żadnego zwycięztwa nie odniósł bez użycia siły prawie i przemocy, co naturalnie, rozerwało jeśli był kiedy jaki, związek serdeczny między niemi.
Mądre naostatek użycie gwałtowniejszych już środków, usuniecie się od stolicy, zamknięcie na wsi, odosobnienie, nudy, przywiodły biedna piękność do szukania innego dla życia pokarmu. Ale nie przewidział Dembor, że żona jego rzucając bale i stroje, ciągłe zachcenia podróży kosztownych i chętkę świecenia w salonach, zwróci się nie na tę drogę którą on jej wskazywał, ale na cale inną. Znudzona śmiertelnie, wypłakawszy się na próżno, bo łzy za dzieciństwo uważał poważny mąż, poczęła młoda pani w lekkich naprzód książkach szukać pokarmu i zabicia czasu, potem stała się nieznacznie, całkowitą blue stocking, niebieską pończochą. Zrazu uważając to tylko za przejście i kaprys, mąż nie sprzeciwiał się jej wcale, obrachowawszy że książki zawsze mniej niż fatałaszki kosztują i mają jakąś cenę: później gdy się ta gorączka literacka wzmogła, począł ją lekko prześmiewać – ale raz zasmakowawszy w tem zatrudnieniu i zapragnąwszy sławy, pani Demborowa znalazła się na właściwem sobie stanowisku i zejść z niego nic chciała. Zostawszy zapoznanym gienjuszem, muzą domorosłą, zapragnąwszy wieńców, myślała tylko o coraz nowych wawrzynach i dalszym pochodzie zwycięzkim.
Utrzymanie piękności, którą pielęgnowała starannie będąc pewna że takie jak ona wyjątkowe istoty nigdy zestarzeć nie mogą – potem nauka, a raczej zabawka literaturą – stały się… celem jej życia.
Bóg ją nie obdarzył ani szczególnym talentem, ani umysłem wyższym, ani uczuciem któreby powieść mogło na nowe drogi i jasne przed nią horyzonty roztoczyć – mierna choć żywego pojęcia, zręczna tylko i doskonała aktorka, pani Demborowa chciała raczej grać role uczonej, niżeli nią zostać w istocie. Miała cokolwiek łatwości w pisaniu czczych rzeczy, wiele przesady i pathosu mogącego uchodzić za poezją, dosyć nieporządnego oczytania, pamięć szczęśliwą, umiejętność wreszcie pochwytania wiadomostek i myśli cudzych i układania ich w jakąś niby własną całość – a tem wszystkiem mogła pospolitych ludzi ułudzić łatwo i uchodzić za wyższą, potężnie obdarzoną istotę, wyjątkową.
Kosztowała ją zapewne ta pracowicie odgrywana komedja życia, to zręczne przedstawianie się pożyczanem blasku, ale czegoż człowiek nie uczyni dla dogodzenia miłości własnej? Nie żałowała ani czasu ani pieniędzy, na prenumeraty, wspieranie uczonych przedsięwzięć, korrespondencje, sztukowanie artykułów i podtrzymywanie pism perjodycznych, a choć mąż nieobyczajnie się czasem z niej naśmiewał (szczególniej gdy byli sam na sam, nie oszczędzając jej wcale), ona pewna że dla decorum i sławy domu przed obcemi fantazje jej szanować musi i pokrywać je o ile możności – śmiało brnęła dalej, nie dając się pohamować.
Z nadzwyczajną zręcznością, umiała szczególniej przed każdym nowo przybyłym, niby niechcący i półsłówkami, pochwalać się z tem co czyniła, do czego wpływała i należała, co pisała, kto z nią korrespondował, jak ważną grała rolę, jak dobrze była uwiadomioną o wszystkiem co się gdzie działo w literaturze, na polu sztuk i umiejętności i t… p. Prawdę powiedziawszy wszystko co robiła, służyło jej tylko na to, by się miała czym pochwalić, i tego nic nie zaniedbywała, a ze nie zbywało jej na przebiegłości niewieściej, dla nieznajomych mogła nawet uchodzić za skromną, tak się la komedyjka odegrywała zręcznie, pół słówkami, tak się wszystko mówiło przypadkowo, niechcący, mimowoli, dając do zrozumienia i domyślania więcej może niż w istocie było. – Często nawet na przekorę, dla przyzwoitości, mąż nieszczęśliwy musiał odgrywać rolę pomocnika, choć w duszy się zżymał!
Piękność pani Demborowej, wybornie zachowana i utrzymywana starannie, bo o nią równie stała jak o swą sławę literacką, dopomogała jej jeszcze do świetnego grania tego dramatu Korynny wiejskiej, a raczej szlacheckiej Vittorji Acorombony.