Christianitas - od rozkwitu do kryzysu - ebook
Christianitas - od rozkwitu do kryzysu - ebook
Niniejsza książka jest opowieścią o kryzysie. Tym najpoważniejszym, bo dotykającym sfery ducha, kryzysie naszego kręgu cywilizacyjnego ukształtowanego przez chrześcijaństwo przekazane ludom Europy przez Kościół rzymski.
Jaka jest przyczyna tego kryzysu, alias kto lub co za tym stoi? Niniejsza książka nie rości sobie najmniejszych nawet pretensji do wyczerpania tego tematu. Autor stoi jednak na stanowisku, że w historii nic nie jest dane raz na zawsze i nic nie jest zdeterminowane. Nie rządzą nami jakieś bezosobowe siły z kategorii „obiektywnych praw dziejowych” lub duchy o nieokreślonej proweniencji („duch postępu”, „duch soboru”).
Kryzys, o którym mowa, dotyczy ludzi i został przez ludzi wywołany. Przez konkretne decyzje polityczne (forsujące np. laicyzację lub prące do rewolucji), przez konkretne idee polityczne i propagandowe narracje, które nie wzięły się znikąd, wreszcie przez zakulisowe działanie zorganizowanych grup nacisku (np. masoneria). Nie chodzi tu bynajmniej o jakąś zwulgaryzowaną teorię spisku, choć ta ostatnia – wskazując na działania konkretnych ludzi lub grup – jest o wiele mniej uwłaczająca dla rozumu ludzkiego, aniżeli pogląd wskazujący, że światem rządzą jakieś bezosobowe moce.
Święty papież wielokrotnie zwracał uwagę – o czym piszemy w książce – na wszechstronność kryzysu współczesnego Zachodu, a tym samym i zagrożeń, wobec których stoi Kościół przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia. Dzisiaj jeden z następców św. Jana Pawła II abdykuje, bo „osłabły siły ducha” (Benedykt XVI), a drugi twierdzi, że najpoważniejszym problemem Kościoła w dwudziestym pierwszym wieku jest… „bezrobocie młodych” i abdykuje ze sprawowania Urzędu Nauczycielskiego, mówiąc: „Kim jestem, by ich sądzić”.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61344-80-3 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejsza książka jest o kryzysie. Tym najpoważniejszym, bo dotykającym sfery ducha, kryzysie naszego kręgu cywilizacyjnego ukształtowanego przez chrześcijaństwo przekazane ludom Europy przez Kościół rzymski. Nasze czasy są świadkiem znacznego przyspieszenia i pogłębienia zjawisk kryzysowych. Zmienia się postać tego świata – coraz szybciej i w coraz gorszym kierunku.
Święty Jan Paweł II już w 1982 roku mówił: „Duch tego świata pragnąłby, byśmy skapitulowali w najbardziej podstawowych zasadach życia chrześcijańskiego. Dziś, jak nigdy przedtem, podstawowe prawdy wiary są kwestionowane, a wartości etyki chrześcijańskiej atakowane i ośmieszane. Rzeczy, które budziły oburzenie poprzedniej generacji, teraz zapisane są w księgach ustawodawczych społeczeństwa! Te procesy należą do zjawisk największej wagi i nie można ich nie dostrzegać, nie udzielając na nie odpowiedzi, ani też nie wystarczy tu banalna odpowiedź. Sprawy o tak wielkiej doniosłości wymagają pełnej uwagi naszego chrześcijańskiego sumienia”.
Od czasu, gdy papież z Polski wypowiadał te słowa, minęło ponad trzydzieści lat, wyrosło całkiem nowe pokolenie Europejczyków, czy szerzej – ludzi Zachodu, które mierzy się nie tylko z „kulturą aborcji” i „kulturą antykoncepcji”, ale z coraz silniejszymi wysiłkami w kierunku radykalnej „dekonstrukcji” rodziny, płci oraz istoty ludzkiej. Któż by się spodziewał jeszcze parę lat temu, że na synodzie biskupów w Watykanie z dużym trudem uda się odrzucić pomysły dowartościowujące dewiacje i cudzołóstwo. Jak pokazał synod z października 2014 roku, większość biskupów uważa, że trzeba iść w tym nowym „kierunku duszpasterskiej wrażliwości”. Zabrakło jedynie większości kwalifikowanej.
Święty papież wielokrotnie zwracał uwagę – o czym piszemy w książce – na wszechstronność kryzysu współczesnego Zachodu, a tym samym i zagrożeń, wobec których stoi Kościół przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia. Dzisiaj jeden z następców św. Jana Pawła II abdykuje, bo „osłabły siły ducha” (Benedykt XVI], a drugi twierdzi, że najpoważniejszym problemem Kościoła w dwudziestym pierwszym wieku jest… „bezrobocie młodych” i abdykuje ze sprawowania Urzędu Nauczycielskiego, mówiąc: „Kim jestem, by ich sądzić”.
Tak wygląda kapitulacja wobec prawdziwego problemu (kryzysu cywilizacji chrześcijańskiej] przykrywana tematami zastępczymi z rodzaju pokazowej „walki z ubóstwem”. Któryż to z Apostołów tak bardzo troszczył się o los biednych, że przeliczał wartość drogocennego olejku wylanego na stopy Pana na wartość funduszu pomocowego dla ubogich? A Pan mówi: „Ubogich zawsze mieć będziecie”.
Jaka jest przyczyna tego kryzysu, alias kto lub co za tym stoi? Niniejsza książka nie rości sobie najmniejszych nawet pretensji do wyczerpania tego tematu. Autor stoi jednak na stanowisku, że w historii nic nie jest dane raz na zawsze i nic nie jest zdeterminowane. Nie rządzą nami jakieś bezosobowe siły z kategorii „obiektywnych praw dziejowych” lub duchy o nieokreślonej proweniencji („duch postępu”, „duch soboru”).
Kryzys, o którym mowa, dotyczy ludzi i został przez ludzi wywołany. Przez konkretne decyzje polityczne (forsujące np. laicyzację lub prące do rewolucji], przez konkretne idee polityczne i propagandowe narracje, które nie wzięły się znikąd, wreszcie przez zakulisowe działanie zorganizowanych grup nacisku (np. masoneria]. Nie chodzi tu bynajmniej o jakąś zwulgaryzowaną teorię spisku, choć ta ostatnia – wskazując na działania konkretnych ludzi lub grup – jest o wiele mniej uwłaczająca dla rozumu ludzkiego, aniżeli pogląd wskazujący, że światem rządzą jakieś bezosobowe moce.
Prawdą jest również maksyma imć pana Zagłoby, że „nie masz takowych terminów, z których by viribus unitis przy Boskich auxiliach podnieść nie można”. Dlatego w czasach kryzysu spotykamy wielkich obrońców christianitas jako ładu cywilizacyjnego – tytanów ducha i intelektu. Także o nich jest ta książka.
W książce znajduje się również blok tekstów odnoszących się (także w charakterze polemik) do historii Polski. Jednak w większości wypadków mówimy tutaj również o zagadnieniach z naszych dziejów, odnoszących się do konfrontacji z przejawami kryzysu zachodniej cywilizacji. Zarówno komunizm, jak i narodowy socjalizm były rezultatami duchowego tąpnięcia, które zaistniało na Zachodzie na długo przed 1914 rokiem, a które papież Pius XII nazwał „zbrodniami Majestatu wobec Chrystusa Króla”.
Teksty, które złożyły się na niniejszą książkę, ukazywały się (choć nie wszystkie) w ciągu kilkunastu lat na łamach prasy konserwatywnej w Polsce oraz na portalu PCh24. Nie jest to jednak zestaw „odgrzewanych kotletów”. Przeważająca większość tekstów została rozbudowana o nowe treści. Niektóre są zupełnie nowe.
Grzegorz KucharczykHagia Sophia i Cluny – chrześcijańska cywilizacja i barbarzyńcy
Kocham ten kościół i jego święte chorągwie,
Jego srebrne naczynia i jego kandelabry,
Światła, ikony, ambonę.
Ilekroć tam zachodzę, do tego kościoła Greków,
Gdzie zawsze czuć woń kadzidła,
Brzmią liturgiczne śpiewy,
A kapłani w ornatach lśniących złocistym blaskiem,
Kroczący uroczyście, pełni są dostojeństwa –
Powracam zaraz myślą do naszej dawnej świetności:
Do potęgi Bizancjum.^(¹)
Przed niemal stu laty w ten sposób opisywał Hagię Sophię – niegdyś największą bazylikę chrześcijańskiego świata, a od 1453 roku zamienioną w meczet – Grek z Aleksandrii Konstandinos Kawafis. Ten jeden z piękniejszych wierszy autora Itaki jest świadectwem nie tylko melancholii ogarniającej na widok najwspanialszej niegdyś świątyni całego katolickiego świata zdegradowanej do roli meczetu (a już niedługo, w 1934 r. – z woli Kemala Atatürka – do muzeum). To także dowód na to, że mentalność współczesnych – a z pewnością dwudziestowiecznych Greków – została ukształtowana przez duchowe i kulturowe dziedzictwo Bizancjum, a nie starożytnej Hellady; powstała ona nie tyle w cieniu Partenonu ile raczej pod kopułami Hagii Sophii.
Wspanialsza niż świątynia Salomona
Świątynia Mądrości Bożej – wybudowana w latach 532–537 za panowania największego cesarza bizantyjskiego Justyniana I Wielkiego – była katedrą patriarchy Konstantynopola (do 1054 r. katolickiego) i tradycyjnym miejscem koronacji bizantyjskich cesarzy. Jeśli wierzyć relacji Euzebiusza z Cezarei, cesarz Justynian osobiście brał udział w projektowaniu wspaniałej bazyliki, a dokładne wskazówki otrzymywał z anielskim pośrednictwem z nieba. Do historii przeszły też słowa Justyniana, który po wejściu do ukończonej bazyliki miał wykrzyknąć: „Salomonie, prześcignąłem cię!”.
Materiał potrzebny do budowy patriarszej i cesarskiej bazyliki ściągano z całego obszaru wschodniego cesarstwa (chociaż za Justyniana cesarstwo było ponownie tylko jedno – cesarz odzyskał przecież nie tylko Afrykę Północną, ale również Italię z Rzymem). Szlachetny budulec płynął też z Egiptu i Syrii. Wykorzystano również kolumny ze słynnej efeskiej świątyni Artemidy (jednego z siedmiu cudów starożytnego świata).
Wspaniałość Hagii Sophii była legendarna: „Ogromna kopuła spoczywa na niewysokim tamburze (podbudowie), nad którym biegnie dookoła zwarty ciąg okien, tak więc wnętrze kościoła jest pełne światła, którego źródło i kierunek są w pierwszej chwili nieuchwytne. Nocą oświetlał je zespół żyrandoli zawieszonych na łańcuchach . Zwiedzający ma wrażenie, jakby zgubił się w olbrzymiej podwodnej grocie, jarzącej się światłem, które płynie z niewidomego źródła, i wyłożonej lśniącymi kamieniami szlachetnymi”^(²). Dokładny opis głównego ołtarza, przy którym Najświętszą Ofiarę sprawował tylko patriarcha, wspaniałych mozaik oraz największych uroczystości kościelnych i państwowych sprawowanych w murach tej świątyni odnajdujemy w dziele cesarza Konstantyna VII Porfirogenety De caeremoniis, pochodzącym z X wieku.
Hagia Sophia doświadczała wszystkich dramatycznych wydarzeń, które były udziałem Konstantynopola – chodzi tutaj bynajmniej nie tylko o nawiedzające miasto nad Bosforem silne trzęsienia ziemi (jedno z nich, już w 558 r. spowodowało zawalenie się centralnej kopuły bazyliki Mądrości Bożej). Także o szalejący w Bizancjum na przełomie VIII i IX wieku ikonoklazm, który nie ominął również bazyliki. Jego ofiarą padły wspaniałe złociste mozaiki przedstawiające Chrystusa, Matkę Bożą oraz świętych.
Wraz z całym miastem bazylika doświadcza wielkich oblężeń muzułmańskich – wielkiego, trwającego cztery lata między 674 a 678 rokiem, oraz krótszego w latach 717–718 (wspomnieć należy, że w 626 r. Konstantynopol wytrzymał oblężenie przez Persów). Trudno przecenić rolę tej pierwszej obrony miasta przed Arabami. To przecież pod murami Miasta Konstantyna kroczący dotąd od zwycięstwa do zwycięstwa islam poniósł dotkliwą porażkę, na długo wcześniej zanim pod Poitiers marsz Arabów na innym krańcu świata chrześcijańskiego powstrzymali Frankowie (732 r.).
Gdy na murach trwała walka obrońców z nacierającymi muzułmanami, w „kościele Greków” trwały nieustające modły. Ta sytuacja – niestety bez szczęśliwego zakończenia – powtórzy się również w 1453 roku podczas ostatniego oblężenia Konstantynopola przez muzułmanów. W 1204 roku po zdobyciu miasta przez uczestników IV krucjaty Hagia Sophia aż do 1261 roku na nowo stała się bazyliką katolicką (od 1054 r. trwała schizma wschodnia). Tam też koronowani byli łacińscy władcy Konstantynopola. Zdobyciu miasta przez łacinników towarzyszyło plądrowanie nie tylko pałaców cesarskich, ale i świątyń Konstantynopola – nie wyłączając bazyliki Mądrości Bożej. Fakt ten został od razu stanowczo potępiony przez papieża Innocentego III.
Ostatnie oblężenie
W grudniu 1452 roku w bazylice Mądrości Bożej został uroczyście odczytany akt zawartej w 1439 roku podczas soboru florenckiego unii między Kościołem wschodnim i zachodnim. W uroczystości uczestniczył cesarz Konstantyn XI wraz ze swoim dworem. Czytelnym znakiem dokonanego zjednoczenia było włączenie do modlitw mszalnych imienia biskupa Rzymu. Niespełna pół roku później, na początku kwietnia 1453 roku, rozpoczęło się drugie oblężenie Konstantynopola przez Turków (pierwsze w 1422 r. miasto zwycięsko odparło).
Podobnie jak podczas wcześniejszych oblężeń miasta przez muzułmanów, również w 1453 roku – od 5 kwietnia (początek oblężenia) do 29 maja (ostateczny szturm Turków) – trwały w Konstantynopolu nieustanne modlitwy. Na mury wychodziły procesje z relikwiami świętych oraz ikoną Matki Boskiej (Hodegetria) – patronki miasta. Centralnym miejscem modlitw była ponownie Hagia Sophia. Tutaj też ostatecznie, ale jakże za późno, dopełniła się unia florencka. W bazylice modlili się zarówno katolicy rzymscy (wśród obrońców dużo było Wenecjan i Genueńczyków), greccy i ci, którzy do tej pory trwali w oporze przed przyjęciem unii. Ale nawet ci ostatni uczestniczyli w nabożeństwach i sakramentach bez względu na to, czy odprawiali je w świątyni łacinnicy czy Grecy.
Tysiące ludzi szukało schronienia w olbrzymiej bazylice. Według dawnej legendy, nawet gdyby niewierni mieli sforsować mury, świetlisty anioł z nieba miał ich przegonić sprzed wrót do bazyliki i z całego miasta. W wieczór poprzedzający ostateczny szturm Turków na miasto do bazyliki Mądrości Bożej przybył również ostatni cesarz bizantyjski (a właściwie ostatni basileos Romaioi – cesarz Rzymian) Konstantyn XI, by pojednać się z Bogiem.
29 maja 1453 roku Konstantynopol został zdobyty przez Turków. Jak pisał Steven Runciman, data ta „stanowi punkt zwrotny w historii. Oznacza koniec starej opowieści, opowieści o bizantyjskiej cywilizacji. Przez jedenaście setek lat stało nad Bosforem miasto, gdzie uwielbiano intelekt, a naukę i literaturę klasycznej przeszłości przechowywano i studiowano . Było to również wielkie miasto kosmopolityczne, gdzie równolegle z towarami swobodnie wymieniano idee, i którego obywatele widzieli siebie jako spadkobierców Grecji i Rzymu uświęconych przez wiarę chrześcijańską”^(³).
To był również koniec najwspanialszej bazyliki świata chrześcijańskiego. Turcy po zdobyciu miasta zabili albo zabrali w jasyr tysiące chrześcijan, którzy schronili się w bazylice. Do ostatniej chwili jednak trwały modlitwy, także przy głównym ołtarzu. Niektórzy podobno widzieli, jak kapłani, stojący do końca przy ołtarzu, wzięli ze sobą święte naczynia liturgiczne i uciekli przed Turkami przez południową ścianę świątyni, która w cudowny sposób rozstąpiła się przed nimi. Mają wrócić, gdy świątynia na nowo zostanie oddana chrześcijanom.
Jedną z pierwszych decyzji zwycięskiego sułtana Mehmeda (Zdobywcy) było bowiem zamienienie Hagii Sophii w meczet. Sułtan wjechał do Konstantynopola po trzech dniach rabowania miasta, na co zezwolił swoim żołnierzom. Pierwsze kroki skierował właśnie do świątyni Mądrości Bożej. Tam jeden z ulemów odczytał z ambony muzułmańskie wyznanie wiary. Chwilę potem sułtan stanął na płycie głównego ołtarza bazyliki – według niektórych świadectw wjechał na nią konno – i stamtąd oddał pokłon Allahowi.
„Słońce Cluny”
Początek X wieku po Chrystusie był początkiem kolejnego „ciemnego stulecia” w dziejach Kościoła zachodniego. Papiestwo od kilkudziesięciu lat było igraszką w ręku kilku możnych rodów rzymskich; wielu biskupów to przede wszystkim wielcy panowie feudalni, otrzymujący inwestyturę od lokalnych seniorów (książąt, królów), lojalni przede wszystkim wobec nich; nastąpił upadek dyscypliny kościelnej, szerzy się symonia, a i małżeństwa duchownych nie sprzyjają oddaniu się bez reszty i bezinteresownie obowiązkom duszpasterskim. Nie ma wielkich katedr – zarówno funkcjonujących jako Domy Boże, jak i miejsca naukowej refleksji.
Dokładnie w tym czasie, w burgundzkim Cluny w 910 roku, doszło do przełomowego wydarzenia w dziejach nie tylko Kościoła zachodniego, ale całej zachodniej Europy. Dzięki fundacji księcia Wilhelma Akwitańskiego powstał w Cluny benedyktyński klasztor. Akt fundacyjny przewidywał nie tylko stosowne uposażenie materialne dla synów św. Benedykta, ale również zawierał egzempcję (wyłączenie) klasztoru spod wpływów lokalnej władzy świeckiej i duchownej. Cluny od początku podlegało bezpośrednio i wyłącznie Stolicy Apostolskiej. Tak rozpoczęła się historia opactwa, które w krótkim czasie rozrosło się do potężnej kongregacji klasztorów benedyktyńskich i bez którego nie można zrozumieć nie tylko historii Kościoła, ale i całej zachodniej christianitas w X, XI i XII wieku. Te trzy stulecia były świadkiem dynamicznego rozrostu kluniackiej kongregacji i równie dalekosiężnych wpływów mnichów z Cluny na najważniejsze wydarzenia tamtej epoki – odnowę Kościoła (tzw. reformy gregoriańskie), ruch krucjatowy oraz odnowienie życia artystycznego i naukowego (tzw. renesans XII w.).
W zgodnej opinii badaczy dziejów Kościoła założenie klasztoru w Cluny było początkiem długiego procesu odnowy Kościoła – in capita et in membra. Proces był długi, ale przez to systematyczny, dobrze przygotowany, organiczny. Hasłem Cluny nie było „otwieranie się na świat”, ale oddzielenie się od niego, aby tym lepiej otworzyć się na surowość, ale i piękno pierwotnej reguły św. Benedykta. Reformatorzy z Cluny zaczynali przede wszystkim od siebie. Ale to z ich grona wyszli papieże: św. Grzegorz VII, bł. Urban II oraz Paschalis II, którzy na przełomie XI i XII wieku przypieczętują dzieło odnowy Kościoła powszechnego, w tym jego emancypację spod dominacji władzy świeckiej. To w murach kluniackiego opactwa schronienie przed cesarzem Henrykiem V znalazł w 1119 roku papież Gelazy II, który tam też umarł. Konklawe, które odbyło się w Cluny, wyniosło na Tron Piotrowy Kaliksta II, którego jedną z pierwszych decyzji było postanowienie o łączeniu odtąd godności opata Cluny z godnością Księcia Kościoła (kardynała).
Dawny mnich kluniacki bł. Urban II mówił o Cluny, że „świeci ponad ziemią na podobieństwo drugiego słońca. Do niego można odnieść słowa naszego Pana: Jesteście światłością świata”. „Słońce Cluny” w X–XII wieku najmocniej świeciło świętością swoich członków. Jeden po drugim następowali po sobie wielcy i święci opaci: Odon (927–942), Majol (948–994), Odilon (994–1049), Hugo (1049–1109). W latach 1122–1156 Cluny rządził opat Piotr z Montbaisier. Nie doczekał się wyniesienia na ołtarze, ale do historii przeszedł jako Piotr Venerabilis (Czcigodny). Jak mawiał Grzegorz VII, inny świątobliwy papież wywodzący się z burgundzkiego opactwa: „Żaden klasztor nie równa się z nim, ponieważ nie było w Cluny opata, który nie byłby świętym”.
Cluny było więc atrakcyjne swoją świętością. Na początku XII wieku istnieje już potężna, licząca niemal 1200 klasztorów, kongregacja kluniacka – sieć domów zakonnych podporządkowanych opactwu– –matce. Najwięcej (883) było ich wtedy we Francji, niemal 100 w Niemczech i Szwajcarii, ponad 50 w północnych Włoszech, ponad 40 w Anglii oraz 31 w królestwach hiszpańskich.
Jak widzimy, Cluny dawało Kościołowi papieży i niejednokrotnie gościło ich w swoich murach. Przybywali do opactwa nie tylko szukać schronienia, ale również – o czym będzie jeszcze mowa – by konsekrować powstającą tam wspaniałą bazylikę. W 1245 roku, po zakończeniu obrad I soboru powszechnego w Lyonie, opactwo było świadkiem odwiedzin papieża Innocentego IV, króla Francji św. Ludwika IX oraz wielu ojców soborowych (m.in. łacińskich patriarchów Konstantynopola oraz Antiochii).
Cluny w wydatny sposób współdziałało w narodzinach i rozszerzaniu idei krucjatowej. Już w pierwszej połowie XI wieku pojawiła się w kręgu Cluny myśl o konieczności wsparcia – nie tylko modlitwą, ale i mieczem – chrześcijan walczących za Pirenejami o odzyskanie ziem dawnego katolickiego królestwa Wizygotów spod władzy Arabów. Mnisi kluniaccy – przede wszystkim ci, którzy na fali ruchu odnowy w Kościele objęli stolice biskupie, w tym również stolicę biskupa Rzymu (św. Grzegorz VII, bł. Urban II) – uczynili wiele zarówno dla rozszerzenia idei krucjatowej na pomoc dla wschodnich chrześcijan, jak i dla wykształcenia się na Zachodzie etosu rycerza chrześcijańskiego, miles Christi.
Tradycja i piękno liturgii – narzędzia odnowy
Zaproponowana przez Cluny recepta na odnowienie Kościoła to powrót do tradycji (pierwotna reguła św. Benedykta), dyscypliny i modlitwy. Z inicjatywy opata św. Odilona wprowadzono w Kościele powszechnym Dzień Zaduszny, a Cluny wiele uczyniło dla odnowy pamięci o Kościele cierpiącym w czyśćcu. Ale modlitwa miała być piękna i w pięknej oprawie. Stąd pieczołowitość mnichów kluniackich w odniesieniu do liturgii. Właściwą atmosferę dla Sakramentu Ołtarza miała tworzyć wspaniała świątynia. Dzieło budowy bazyliki w Cluny pod wezwaniem św.św. Piotra i Pawła, patronów opactwa, jest związane z postacią św. Hugona opata (1049–1109). Wedle współczesnej mu klasztornej kroniki „zachęcony przez polecenie z wysoka, zbudował on bazylikę jako namiot na chwałę Bożą o takim splendorze, że gdyby mieszkańcy nieba mieli się kontentować naszymi ziemskimi warunkami, można by było o niej mówić, że jest przedsionkiem aniołów”.
Pierwszy kamień pod nowy kościół klasztorny (tzw. Cluny III) został położony w 1088 roku. W 1095 roku konsekracji głównego ołtarza w powstającej bazylice dokonał papież Urban II podczas swojej pamiętnej podróży do Francji, podczas której ogłosił I wyprawę krzyżową. Święty opat nie doczekał końca budowy „namiotu Bożego” o niebiańskim splendorze. Konsekracja całej bazyliki została dokonana w 1130 roku przez papieża Innocentego II, czterdzieści dwa lata po rozpoczęciu budowy świątyni.
Przez niemal cztery następne wieki romańska bazylika św. Piotra w Cluny była największą świątynią chrześcijaństwa, prym ten utraciła dopiero na rzecz odnowionej na początku XVI wieku Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Rozmiary kluniackiej bazyliki były imponujące. Zgodnie z zamysłem św. Hugona w jej murach mieli się zmieścić naraz wszyscy mnisi z całej kluniackiej kongregacji – od Hiszpanii po Niemcy, od Anglii po Italię.
W centrum pełnej splendoru kluniackiej liturgii była adoracja Najświętszego Sakramentu. Dla katolików zmuszanych dzisiaj do obserwowania skandalicznej komunii świętej udzielanej na rękę, pietyzm mnichów odnoszący się do Eucharystii musi wyglądać jak zetknięcie się z innym, niebiańskim światem. Zacytujmy jednego z historyków zajmujących się dziejami w Cluny: „Sługa, którego powinnością było zanieść worek do młyna, nie mógł być «rozwiązły». Zaczynał od umycia kamienia młyńskiego, chronionego przez zasłony, następnie ubierał się na biało, głowę nakrywał humerałem w ten sposób, że tylko oczy było widać. Dopiero wówczas mógł zemleć ziarno na mąkę, przesiać ją i umyć. Po odśpiewaniu modlitw dalsze czynności przejmowali trzej bracia, również ubrani na biało. Wysypywali mąkę na nieskazitelnej czystości stół i mieszali ją z wodą nalewaną z naczynia używanego w czasie Mszy. Zalecano wykonawcom, aby podczas wypieku nie zanieczyszczali „Eucharystii przenajświętszej tajemnicy” nie tylko śliną, ale i oddechem. Ze swojej strony, kapłan wezwany do sprawowania Eucharystii, niezależnie czy chodziło o jedną z dwóch codziennych Mszy konwentualnych, czy o Msze prywatne, mył dwa razy ręce na znak oczyszczenia; pierwszy raz, jak nakazuje tradycja, przed założeniem szat liturgicznych, drugi, tuż przed konsekracją. Ta wiara w realną Obecność była tak mocna, że Bernard ustalił procedurę zachowania się na wypadek, gdyby podczas Ofiary Eucharystycznej kropla «Krwi Pańskiej» spadła na obrus ołtarza, korporał lub ornat. Należy wyciąć kawałek materiału w ten sposób uświęconego i przechowywać go od tej pory między relikwiami”^(⁴).
Cluny – opactwo papieży, miejsce najświetniejszej świątyni zachodniego chrześcijaństwa, przechowywało w swoich murach i za murami klasztoru prawdziwy skarbiec relikwii. Klasztorne inwentarze z XVI wieku informują m.in. o przechowywaniu tam relikwii Krzyża Świętego, gąbki, którą pojono Chrystusa na Kalwarii, kawałka skały, z której Zbawiciel nauczał Modlitwy Pańskiej. Oprócz relikwii przechowywano w Cluny Księgę Genesis z notatkami św. Augustyna, psałterz św. Jana Chryzostoma, bogate zbiory manuskryptów – rezultat pracy ogromnego przyklasztornego skryptorium.
Większość tych relikwii oraz dóbr kultury została bezpowrotnie zniszczona podczas francuskich wojen religijnych w XVI i XVII wieku, które nie ominęły również słynnego opactwa. A konkretnie nie ustrzegło się ono najścia oddziałów hugenockich, które w typowy dla siebie sposób zaznaczyły swoją obecność daleko posuniętym wandalizmem, którego ofiarą padały wyżej wymienione oraz inne „przykłady papistowskich zabobonów”^(⁵).
„Ulica łajdacka”, czyli Cluny jako „dobro narodowe”
Śmiertelny cios wymierzyła opactwu dopiero rewolucja francuska. W 1789 roku wszyscy mnisi zostali wygnani z jego murów, a opactwo zostało określone jako „dobro narodowe”. Rewolucja potraktowała je w sposób taki sam, jak wszystkie inne pomniki dawnej Francji – „pierworodnej córy Kościoła”. W tym samym czasie, gdy motłoch bezcześcił bazylikę i groby królów Francji w Saint–Denis, oddział armii republikańskiej (w 1792 r.) bezcześcił bazylikę w Cluny. W 1798 roku całe opactwo wraz z jego wspaniałą świątynią zostało sprzedane (jako „dobro narodowe”) za niewiele ponad dwa miliony franków trzem „uczciwym obywatelom” z niedalekiego Mâcon. Jeden z nich – niejaki pan Gemillon, udowodnił w oczach Republiki swoją „uczciwość”, zrzucając sutannę. Inny zaś z nabywców słynnej bazyliki – pan Batonard, kupiec winny – skłonił lokalne władze do zgody na taką cenę sprzedaży, oferując łapówkę w postaci wina wartego siedem tysięcy franków.
„Uczciwi obywatele” potraktowali wspaniałą bazylikę jako dochodowy kamieniołom, miejsce pozyskiwania solidnego materiału budowlanego sprzedawanego z zyskiem (przede wszystkim lokalnym odbiorcom). W ciągu kilku lat niegdyś największa bazylika zachodniego świata została rozebrana do fundamentów. Dzwony z bazyliki, pochodzące z XII wieku, dar cesarzowej Matyldy (żony cesarza Henryka V, a następnie hrabiny Andegawenii) zostały przetopione na armaty. Tak zakończyła się niemal dziewięćsetletnia historia opactwa.
Trudno znaleźć w nowożytnej Europie równie dramatyczny przykład kulturowego wandalizmu, jakim było zniszczenie bazyliki w Cluny. Podobno Napoleon Bonaparte już jako cesarz Francuzów, przejeżdżając przez Burgundię, odmawiał odwiedzin w Cluny, nie chcąc spotykać się z „barbarzyńcami”, którzy dozwolili na taką dewastację. Ale to tylko legenda. Do Paryża już w 1800 roku dochodziły wieści o dokonujących się w Cluny zniszczeniach (raportował o tym paryski historyk sztuki A. Lenoir, który udał się do Burgundii), ale zarówno Pierwszy Konsul, jak i później cesarz Francuzów nie uczynił nic, by powstrzymać wandalizm. Zakończył się on dopiero w 1820 roku, ale już wówczas z bazyliki nie pozostał niemal ślad.
Dzisiaj, przechadzając się ulicami kilkutysięcznego miasteczka Cluny, niejednokrotnie na ścianach domów można odnaleźć motywy herbowe lub reliefy roślinne. Niechybny dowód na to, że dom został zbudowany z materiału pozyskanego z lokalnego „kamieniołomu”. Nieprzypadkowo główna ulica w mieście, w którym co rusz widać tego typu świadectwa, nazywana jest również la rue scelerate – ulicą łajdacką. Obecnie Cluny – jak napisał jeden z brytyjskich autorów – to „pusta muszla wypełniana przez wiatr i naszą ciekawość, co tutaj kiedyś istniało” (E. Mullins).
Od wspaniałości największych świątyń chrześcijaństwa po nędzę ruin i przygnębiający status muzeum – oto wspólna droga, którą przeszły Hagia Sophia i Cluny, Wschód i Zachód. Zaatakowane zostały w różnym czasie przez dwie fale barbarzyńców – muzułmanów i rewolucjonistów. A ponieważ dla wielu – na Wschodzie i na Zachodzie – „ludzie ci byli jakimś rozwiązaniem” (by raz jeszcze zacytować tu Kawafisa), Cluny to ciągle ruiny, a Hagia Sophia jest wielkim muzeum. Los tych wspaniałych świątyń przypomina również o tym, że nic nie jest dane raz na zawsze, albo, jak mówi św. Paweł: „Niech ten, który stoi, baczy, by nie upadł”. Ale przecież pamięć o wielkiej przeszłości nie wygasła zupełnie. Nie słychać co prawda głosów na Zachodzie, domagających się rekonstrukcji wielkiej bazyliki kluniackiej, zwłaszcza w czasie, gdy istniejącym do tej pory wielkim świątyniom grozi zamiana w kluby nocne (vide Holandia). Jednak już w wypadku Hagii Sophii, co rusz – i to nie tylko wśród prawosławnych Greków – pojawiają się głosy domagające się oddania bazyliki chrześcijanom (ostatnio do głosów tych dołączył profesor Donald Heinz z uniwersytetu w Chicago). Rząd w Ankarze jednak może być spokojny. Zwrot bazyliki wyznawcom Chrystusa z pewnością nie będzie wyznaczony przez Komisję Europejską jako jeden z warunków akcesji Turcji do UE.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji.
Sprzedaż książki w Internecie:
Przypisy
K. Kawafis, W kościele, przeł. A. Libera.
R. Browning, Cesarstwo bizantyńskie, tł. G. Żurek, Warszawa 1997, s. 45-46.
S. Runciman, Upadek Konstantynopola 1453, tł. A. Dębnicki, Warszawa 1994, s. 169.
D. Iogna-Prat, Ład i wykluczenie. Cluny i społeczność chrześcijańska wobec herezji, judaizmu i islamu (1000-1150), Tyniec 2013, s. 311.
Zob. O. Christin, Une revolution symbolique. L’iconoclasme huguenot et la reconstruction catholique, Paris 1991.