Christopher i chłopcy w jego typie - ebook
Christopher i chłopcy w jego typie - ebook
Jedna z najważniejszych książek Christophera Isherwooda – autora „Pożegnania z Berlinem” i „Samotnego mężczyzny”.
Intymna opowieść o Berlinie lat 30. i odkrywaniu dumy z własnej tożsamości.
W 1929 roku młody pisarz Christopher Isherwood opuścił Anglię z plecakiem, dwiema walizkami i biletem w jedną stronę do Berlina. Zachłysnął się miastem, które mimo nadciągającego widma faszyzmu było pijane nocnym życiem, dekadencją i obyczajową wolnością. Ale „Christopher i chłopcy w jego typie” to nie tylko barwna, szczera i błyskotliwa opowieść o Berlinie znanym z opartego na prozie Isherwooda „Kabaretu”. To w tej książce zdecydował się opowiedzieć o swoim seksualnym wyzwoleniu i dumie z bycia częścią plemienia, które dziś nazywamy queerem.
W Berlinie Isherwood zrozumiał, że bycie gejem to nie „prywatny styl życia, który odkrył wraz z kilkoma przyjaciółmi” takimi jak W.H. Auden czy Stephen Spender. Nie tylko odnalazł tam ukochanego Heinza, ale też zrozumiał konieczność walki o prawa swojej społeczności – nieważne, czy łamią je faszyści, bolszewicy lub ktokolwiek inny. Zrozumiał też, że ma prawo do bycia dumnym z tego, kim jest: „Nigdy więcej nie mógł ulegać wstydowi, odmawiać praw członkom swojego plemienia i zaprzeczać jego istnieniu”.
Literatura najwyższej próby i queerowa klasyka – „Christopher i chłopcy w jego typie” to książka, która w końcu musiała się doczekać polskiego wydania.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-071-3 |
Rozmiar pliku: | 878 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W 1938 roku ukazała się książka _Lions and Shadows_ , która opisuje życie Christophera Isherwooda w wieku od siedemnastu do dwudziestu czterech lat. Tak naprawdę nie jest ona jednak autobiograficzna. Autor ukrywa w niej przed czytelnikiem ważne fakty na swój temat. Przy opisie wielu wydarzeń popada w nadmierny dramatyzm i nadaje postaciom fikcyjne nazwiska. We wstępie sugeruje nawet, że _Lions and Shadows_ powinno się czytać jak powieść.
Książka, którą teraz zamierzam napisać, będzie tak szczera i opierająca się na faktach, jak tylko się da, a przynajmniej na tyle, na ile mnie stać. Będzie to zatem książka inna niż _Lions and Shadows_ i ściśle rzecz biorąc, nie będzie to jej kontynuacja. Aczkolwiek rozpocznę ją w miejscu, w którym tamta się kończy: w dniu 14 marca 1929 roku, kiedy dwudziestoczteroletni Christopher wyjeżdża z Anglii, żeby po raz pierwszy w życiu odwiedzić Berlin.
Do przyjazdu do Berlina namówił go przyjaciel i dawny kolega szkolny Wystan Hugh Auden, który w _Lions and Shadows_ nosi nazwisko Hugh Weston. Wystan, wówczas dwudziestodwuletni, od ukończenia studiów w Oxfordzie przebywał w Niemczech na wakacjach.
Podczas pobytu w Berlinie poznał antropologa Johna Layarda – w _Lions and Shadows_ występuje jako Barnard. Layard z kolei był niegdyś pacjentem i uczniem amerykańskiego psychologa Homera Lane’a. Teraz zaś wprowadził Wystana w tajniki rewolucyjnych nauk Lane’a, które zainspirowały go do tego stopnia, że stały się punktem odniesienia w jego wierszach. Wystan zaczął pisać frazy, które brzmiały niczym kwestie chorego psychicznie dyktatora zamierzającego przejąć władzę nad ludzkością: „Przykaż uzdrowicielom… Czas zniszczyć błędy… Zabroń nam powtarzania przećwiczonych replik… Zabronuj ślad po domu umarłych… Gra już czeka na ciebie i innych… Miłość… potrzebuje śmierci… śmierci dawnych przyjaciół… Nowym architekturom, nowym drgnieniom serca”.
Według Lane’a-Layarda:
Istnieje tylko jeden grzech: nieposłuszeństwo wobec wewnętrznych praw naszej własnej natury. Nieposłuszeństwo to jest winą tych, którzy uczą nas w dzieciństwie, byśmy kontrolowali Boga (nasze pragnienia), zamiast pozwolić Mu wzrastać. Cały szkopuł w tym, żeby rozpoznać, co jest Bogiem, a co Diabłem. Jedyna pewna wskazówka jest taka, że Bóg zawsze pojawia się jako coś nierozsądnego, natomiast Diabeł zawsze sprawia wrażenie prawego i szlachetnego. Bóg wydaje się nierozsądny, ponieważ został wtrącony do więzienia i doprowadzony do szaleństwa. Tymczasem Diabeł jest uosobieniem świadomej kontroli i dlatego jawi się jako rozsądny i rozumny.
Co za rewolucyjne słowa! Kiedy Christopher je usłyszał, był nimi jeszcze bardziej podekscytowany niż Wystan, ponieważ usprawiedliwiały zmianę, której pragnął w swoim życiu, lecz nie śmiał jej dokonać. Teraz zaś cały płonął, żeby ją urzeczywistnić, uwolnić z kajdan swoje pragnienia, a rozum i zdrowy rozsądek cisnąć do lochu.
Jednakowoż, jeśli autor _Lions and Shadows_ sugeruje, że głównym motywem wyjazdu Christophera do Berlina była chęć poznania Layarda, to mija się z prawdą. Oczywiście bardzo chciał spotkać Layarda, lecz nie dlatego było mu tak śpieszno do tej podróży. Przede wszystkim pragnął poznać sam Berlin; Berlin, który obiecywał mu Wystan. Dla Christophera Berlin oznaczał bowiem Chłopców.
W szkole Christopher zakochiwał się w wielu chłopcach i darzył ich tęsknym, romantycznym uczuciem. Na studiach zdołał wreszcie pójść z jednym do łóżka. Zawdzięczał to wyłącznie inicjatywie swojego partnera, który – gdy Christopher wystraszył się i zaczął zgłaszać obiekcje – zamknął drzwi na klucz i zdecydowanym ruchem usiadł mu na kolanach. Do dziś jestem za to wdzięczny temu chłopakowi. Mam nadzieję, że wciąż żyje i może nawet czyta te słowa.
Później nastąpiły kolejne podobne doświadczenia, wszystkie dość przyjemne, ale żadne w pełni satysfakcjonujące. A to dlatego, że Christopher cierpiał na zahamowania, co wówczas nie było niczym niezwykłym wśród homoseksualistów z klasy wyższej; nie mógł po prostu odprężyć się w sytuacji erotycznej z przedstawicielem swojej warstwy i swojego narodu. Potrzebował cudzoziemca z klasy robotniczej. Uświadomił to sobie wyraźnie, kiedy w maju 1928 roku pojechał do Niemiec w odwiedziny do starszego kuzyna, który był konsulem brytyjskim w Bremie. Będąc tam, nie przeżył żadnych przygód miłosnych, lecz rozglądał się wokół siebie i widział, co traci. Podróż do Bremy nie jest nawet wspomniana na kartach _Lions and Shadows_, ponieważ Christopher nie miał wówczas ochoty opowiadać o wpływie, jaki wywarła na jego seksualność. Została opisana dopiero w powieści, która powstała wiele lat później, _Down There on a Visit_ , lecz przy zbyt dużym udziale fikcji, a zbyt małym szczerości.
Pierwsza wizyta Christophera w Berlinie trwała krótko – tydzień, góra dziesięć dni – ale to wystarczyło; teraz uważam ją za jedno z przełomowych wydarzeń w moim życiu. Wciąż jeszcze potrafię przywołać uczucie tamtego przyprawiającego o mdłości lęku, który towarzyszył Christopherowi, kiedy Wystan rozsunął ciężką, skórzaną kotarę w wejściu do baru dla chłopców zwanego Cosy Corner i wprowadził go do środka. Jesienią 1928 roku Christopher odczuwał mdłości innego rodzaju, choć równie silne i niezapomniane, gdy jako student medycyny wkroczył do sali operacyjnej w Szpitalu Świętego Tomasza, żeby po raz pierwszy w życiu obserwować zabieg chirurgiczny. Ale drzwi do sali operacyjnej, w przeciwieństwie do tych strzegących Cosy Corner, zaprowadziły go donikąd. Sześć miesięcy później bowiem całkiem porzucił medycynę.
W Cosy Corner Christopher poznał młodzieńca, o którym będę mówił Bubi (Dzieciak). Tak nazywali go przyjaciele, ponieważ miał ładną buzię, czarujące błękitne oczy, złote blond włosy i ciało o gładkiej, niemal pozbawionej włosów skórze, aczkolwiek jędrne i umięśnione. Ujrzawszy Bubiego, Christopher z miejsca się w nim zadurzył. Nie było w tym nic zaskakującego; po to właśnie przyjechał do Berlina, żeby się w kimś zadurzyć. Bubi okazał się pierwszym solidnym kandydatem do odegrania głównej roli w micie miłosnym Christophera.
Na czym ta rola polegała? Przede wszystkim Bubi miał być Germańskim Chłopcem, idealnym przedstawicielem swojej rasy. (Tak naprawdę Bubi był Czechem, ale można było na to przymknąć oko, ponieważ posługiwał się jedynie językiem niemieckim). Obejmując Bubiego, Christopher mógł trzymać w ramionach całą czarodziejsko-tajemniczą aurę cudzoziemskości, a konkretnie niemieckości. Za pośrednictwem Bubiego mógł obdarzyć miłością i posiąść cały naród.
Bardzo istotne było również to, że Bubi miał blond włosy – nie tylko dlatego, że to cecha wyróżniająca Germańskiego Chłopca. Blondyn – nieważne, jakiej narodowości – od dzieciństwa był dla Christophera magiczną istotą i miało tak pozostać przez wiele lat. Choć z trudem przychodzi mi stwierdzić dlaczego… John Layard zachęcałby mnie do wymyślenia jakiegoś wyjaśnienia, nawet jak najbardziej absurdalnego. Powiedziałby, że _wszystko_, co człowiek wymyśla na swój temat, stanowi część osobistego mitu i tym samym jest prawdą. Oto więc pierwsze wytłumaczenie, które przychodzi mi do głowy: Christopher utożsamiał się z ciemnowłosymi brytyjskimi przodkami, a Blondyna postrzegał jako najeźdźcę z obcej krainy, który przybywa go podbić i zgwałcić. A zatem Blondyn stawał się męskim, cudzoziemskim _yang_ parzącym się z żeńskim, rodzimym _yin_ Christophera… To dość jungowskie z ducha wyjaśnienie, lecz w żadnej mierze nie potrafię go odnieść do relacji łączących Bubiego z Christopherem. Bubi uprawiał między innymi boks, a więc musiał mieć w sobie skłonność do agresji. Ale wobec Christophera zachowywał się delikatnie, taktownie, nad wyraz wręcz uprzejmie.
Bubi nie tylko potrafił odgrywać Germańskiego Chłopca i Blondyna, ale też wcielał się w rolę, którą sam dla siebie stworzył: Wędrowca, Zagubionego Chłopca, bezdomnego marzyciela bez grosza przy duszy, lecz zarazem twardego człowieka, który przemierza ziemię, nie zważając na niebezpieczeństwa, obojętny na trudy. Tak właśnie Bubi postrzegał sam siebie i na takiego pozował przed Christopherem i wieloma innymi osobami. Bezbronność Bubiego w połączeniu z jego silnym poczuciem niezależności była czymś wyjątkowo pociągającym, a jednocześnie pełnym kokieterii. Pragnąłeś go chronić, lecz on wcale tego nie potrzebował. A może jednak? Chciałeś mu pomóc, lecz on nie przyjmował pomocy. Ale czy na pewno? Popisy Bubiego w roli Wędrowca nie robiły na Wystanie najmniejszego wrażenia. Pomimo tego, w dużej mierze po to, by sprawić przyjemność Christopherowi, napisał o Bubim piękny wiersz pod tytułem _Ten ukochany_.
W trakcie całego pobytu Christophera w Berlinie Bubi spędzał z nim codziennie po kilka godzin. Dla Christophera był to okres uniesienia, rozbudzonych uczuć, niepokoju, nadziei i ciągłego zerkania na zegarek, a każda mijająca chwila zdawała się dojmująco bolesna. Pragnął zatrzymać dla siebie Bubiego na zawsze, posiąść go całkowicie, choć wiedział, że to niemożliwe i absurdalne. Gdyby był dzikusem, mógłby rozwiązać ten problem, po prostu pożerając Bubiego – z magicznych, nie gastronomicznych powodów. Jeśli chodzi o samego Bubiego, trudno wyobrazić sobie bardziej uprzejmego towarzysza, ale nie mógł nic zrobić – ani w łóżku, ani poza nim – żeby Christopher poczuł się bezpieczniej.
Chodzili razem na zakupy i Bubi dostawał drobne prezenty, głównie koszule, skarpety i krawaty; nie pozwalał jednak, by Christopher zbyt wiele na niego wydawał. W restauracjach jadali sznycle po wiedeńsku i desery z bitą śmietaną. Poszli do zoo, przejechali się kolejką górską w Luna Parku i pływali w Wellenbadzie, wielkim krytym basenie z mechanizmem do tworzenia sztucznych fal. W kinie widzieli _Burzę nad Azją_ Pudowkina i _Puszkę Pandory_, film Pabsta na podstawie sztuki Franka Wedekinda.
Zwłaszcza ten drugi seans okazał się dla Christophera niezwykle pouczający, jak raczył nieżyczliwie zauważyć Wystan, ponieważ pokazywał tragiczne konsekwencje prób usidlenia kogoś, kto ze swej natury jest rozwiązły. Christopher rzeczywiście urządził Bubiemu awanturę, gdy ten nie przyszedł na umówione spotkanie. Poinstruowany wcześniej przez Wystana powtórzył starannie krótką przemowę rozpoczynającą się od słów _Ich bin eifersüchtig_ (jestem zazdrosny). Bubi słuchał cierpliwie. Być może nawet rozumiał odczucia Christophera, ponieważ sam, jak później odkrył Wystan, miał dużą słabość do dziwek i bez przerwy się za nimi uganiał, oddając im wszystkie pieniądze. Następnie Bubi udzielił Christopherowi obszernej odpowiedzi, położył mu dłoń na ramieniu i przemawiał uspokajającym tonem. Ale Christopher wciąż niedostatecznie znał niemiecki i nie potrafił zrozumieć żadnego z wciskanych mu przez Bubiego kłamstw.
Wszystko jednak zostało wkrótce wybaczone. Kiedy Christopher odjeżdżał do Londynu, Bubi wyciągnął z kieszeni tanią, pozłacaną łańcuszkową bransoletkę – zapewne niechciany prezent od jakiegoś wielbiciela – i zapiął mu ją na nadgarstku. Ten drobiazg zachwycił Christophera, nie tylko jako dowód miłości, ale także symbol własnego wyzwolenia: wciąż uważał noszenie biżuterii przez mężczyzn za akt odwagi, a ta bransoletka miała mu teraz stale przypominać, że sam należy do nielicznego grona wyzwolonych. Po powrocie do domu obnosił się z nią prowokacyjnie. Ale jego matka Kathleen wcale nie była tym zszokowana, jedynie nieco zdziwiona, że chce nosić coś tak pospolitego.
Pomimo zaabsorbowania Bubim Christopher znalazł w Berlinie czas, żeby spotkać się z Johnem Layardem. W każdych innych okolicznościach byłby zafascynowany jego przenikliwością, szyderczym poczuciem humoru, zadziwiającą szczerością i opowieściami o Homerze Lanie. Ale teraz teorie Layarda wydały mu się nazbyt akademickie, zwłaszcza w zestawieniu z zajęciami praktycznymi z Bubim.
Jednak w następnym roku podczas wizyty w Anglii Christopher ponownie spotkał Layarda. Zaprzyjaźnili się i Layard wiele go nauczył. Wyleczył nawet Christophera – a raczej sprawił, że Christopher sam się wyleczył – ze wstydu przed cielesnością w sytuacjach intymnych. Christopher wstydził się kępki włosów, która wyrosła mu na lewej łopatce na starej bliźnie po trądziku. Layard wyjaśnił mu, że to przejaw konfliktu pomiędzy instynktem – owłosioną lewą łopatką – a świadomą kontrolą, czyli bezwłosą prawą. Bóg i Diabeł znowu zwarli się ze sobą w uścisku.
– Widzisz, twój instynkt usiłuje uwolnić twoją zwierzęcą naturę, próbuje cię zmusić, byś ją uznał. A więc sprawił, że porosłeś _futrem_! Uważam, że to piękne!
I na dowód prawdziwości swoich słów Layard pocałował jego owłosioną łopatkę. Christopher zachichotał zakłopotany. Ale od tego dnia stopniowo zaczął zapominać o tej kępce włosów, nawet gdy zdejmował koszulę w miejscach publicznych.
Niebawem po powrocie z Berlina Christopher zapadł na ostrzejsze niż zazwyczaj zapalenie migdałków. W tamtym czasie szczególnie dokuczał mu ból gardła. Wystan nazywał tę przypadłość „chrypką kłamstw” i przypominał mu, że według Lane’a to symptom elementarnej nieszczerości w życiu człowieka. Christopher był skłonny przyznać, że wiedzie w Anglii zasadniczo zakłamane życie, ponieważ na pozór dostosowuje się do standardów moralności, którymi w głębi ducha gardzi i które odrzuca. Ale Lane mawiał również: „Każda choroba jest lekarstwem, jeśli wiemy tylko, jak ją znieść”, a Christopher był pewien, że już wie, jak na powrót uczynić swoje życie szczerym. Pilnie uczył się niemieckiego – z podręcznika Hugona _Niemiecki w trzy miesiące bez nauczyciela_. Pisał po niemiecku listy do Bubiego, który odpowiadał na nie taktownymi prośbami o pieniądze. A gdy tylko znów mógł sobie pozwolić na podróż, Christopher wrócił do Niemiec. Było to na początku lipca.
Wystan przebywał teraz w otoczonej lasami wiosce Rothehütte w górach Harz. Powietrze pachniało żywicą i rozbrzmiewało romantycznymi dźwiękami dzwonków uwiązanych na krowich szyjach. Pod koniec dnia, gdy krowy schodziły do wioski z wyżej położonych pastwisk, same po kolei odłączały się od stada i odnajdywały drogę do swoich gospodarstw. Z łatwością można było sobie wyobrazić, że krowy to zaczarowani ludzie, ponieważ całe miejsce wyglądało jak sceneria którejś z baśni braci Grimm, tyle że ze stacją kolejową.
Wystan przebywał w gospodzie w towarzystwie radosnego, pogodnego chłopaka, którego przywiózł ze sobą z Berlina. Zdążył się już tu całkowicie rozgościć. Jego pokój przypominał każdy inny pokój, w którym kiedykolwiek mieszkał, czyli był zawalony książkami i papierami, a Wystan czytał i pisał z typową dla siebie niespożytą energią. Christophera przywitał tak, jak się wita gościa we własnym domu; zachowywał się, jakby cała wioska wraz ze wszystkimi jej mieszkańcami należała do niego. Wystan z pewnością był głównym tematem rozmów miejscowych. Zabawiał ich, wygrywając na pianinie w bufecie dworcowym niemieckie pieśni ludowe oraz angielskie hymny, i budził ich ciekawość, gdy na pobliskiej łące uprawiał nago zapasy ze swoim przyjacielem.
Nazajutrz po przyjeździe Christophera zadzwonił na jego prośbę do Berlina i poprosił Bubiego, by do nich dołączył. Ale minęły dwa dni, a Bubi się nie zjawiał. Christopher odchodził od zmysłów. Postanowił udać się do Berlina i odnaleźć Bubiego. Aby pomóc w poszukiwaniach, Wystan podał mu adres mieszkającego tam znajomego Anglika, który miał na imię Francis. I Francis rzeczywiście okazał się pomocny, towarzyszył Christopherowi w Cosy Corner i innych barach, służąc jako tłumacz, gdy ten przepytywał chłopców znających Bubiego. Tak oto Christopher dowiedział się, że Bubi zniknął, ponieważ był poszukiwany przez policję.
A zatem Christopher wrócił niepocieszony do Rothehütte. Na drugi dzień zjawiła się tam policja. Musieli dostać cynk od któregoś z bywalców berlińskich barów, że Bubi może dołączyć do Christophera w tej górskiej kryjówce. Kiedy policjanci przesłuchiwali Wystana, właściciel gospody ukradkiem wręczył Christopherowi list. Miał przyklejony holenderski znaczek. Przysłał go Bubi. Christopher przeczytał go pod nosami policjantów. Bubi pisał, że przebywa w Amsterdamie i zamierza zaciągnąć się jako chłopiec okrętowy na statek płynący do Ameryki Południowej. Czy Christopher może mu czym prędzej wysłać trochę pieniędzy na _poste restante_? Wyjaśnił, że nie podaje adresu, pod którym się zatrzymał, ponieważ jest w Holandii nielegalnie, a ten list mógłby wpaść w niepowołane ręce. Jeśli chodzi o pieniądze, Bubi przyrzekł sobie, że już nigdy nie poprosi o więcej, ponieważ Christopher i tak już okazał mu wielką hojność. Ale teraz znajdował się zupełnie sam, pośród nieznajomych. Na całym świecie nie było nikogo, komu mógłby zaufać. Z wyjątkiem Christophera, jego ostatniego prawdziwego i kochanego przyjaciela… Christopher ucieszył się z listu niewymownie. W miarę, jak go czytał, sam zaczął mieć poczucie, jakby stał się honorowym członkiem świata przestępczego. Teraz musiał wykorzystać nadarzającą się sposobność. Musiał wykazać się brawurą i jak najszybciej wyruszyć do Amsterdamu, żeby zobaczyć się z Bubim, zanim ten wypłynie w rejs.
Tymczasem policja, nie chcąc odchodzić z pustymi rękami, zainteresowała się przyjacielem Wystana. Poprosili go o okazanie dokumentów – i niestety okazało się, że było z nimi coś nie w porządku. (Chłopcy mówią: „Z moimi dokumentami jest coś nie w porządku” i „Z moim brzuchem jest coś nie w porządku” tym samym płaczliwym tonem, jakby w obu przypadkach chodziło o dolegliwość fizyczną). Policjanci wkrótce skłonili chłopaka do przyznania, że uciekł z domu poprawczego, po czym zabrali go ze sobą.
Jak tylko wyszli, Christopher pokazał Wystanowi list, a Wystan zgodził się pojechać z nim do Amsterdamu, choć nie był zbyt życzliwie nastawiony do Bubiego, który pośrednio ponosił winę za aresztowanie jego przyjaciela. Kiedy opuszczali Rothehütte, właściciel gospody, pomimo skandalu związanego z najściem policji, wciąż odnosił się do nich z wielką uprzejmością. Z pełnym wyrozumiałości uśmiechem zwrócił się do Wystana:
– Przypuszczam, że w Berlinie dzieje się wiele rzeczy, które zupełnie nie mieszczą nam się w głowie.
Po przyjeździe do Amsterdamu niemal natychmiast wpadli na Bubiego; szedł właśnie na pocztę, żeby sprawdzić, czy nadszedł list od Christophera. Zdumienie i zachwyt na twarzy Bubiego były najwspanialszym widokiem, jaki Christopher mógł sobie wymarzyć. A gdy pierwsze radosne uściski dobiegły końca, jeszcze większą satysfakcję sprawił mu nagły smutek chłopaka.
– Zostało nam tak mało czasu razem.
Bubi był prawdziwym Niemcem, jeśli chodzi o upajanie się emocjonalnymi rozstaniami. Krótkie spotkanie z Christopherem zamienił bowiem w rozciągniętą w czasie uroczystość pożegnalną: chodzili razem na pożegnalne spacery, jadali pożegnalne posiłki, wznosili pożegnalne toasty, uprawiali pożegnalną miłość. Wreszcie nadszedł dzień, w którym statek Bubiego miał odpłynąć. Oczy wezbrały mu łzami z powodu szczerego żalu nad losem samotnego Wędrowca i ściskając dłonie Christophera i Wystana, powiedział:
– Kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkamy!
(Rzeczywiście, spotkali się, i to nie raz, w różnych miejscach. Kolejny raz Christopher zobaczył się z Bubim trzy lata później w Berlinie. Czuł się bardzo dziwnie, mogąc gawędzić z nim po niemiecku – dziwnie i nieco smutno, ponieważ wraz z dzielącą ich barierą językową runęło magiczne wyobrażenie Germańskiego Chłopca. Bubi wydał mu się teraz zupełnie innym człowiekiem, wcale nie bezbronnym i zabawnie przebiegłym. Christopher czuł się całkowicie swobodnie w jego towarzystwie, lecz ani trochę nie był w nim zadurzony).
Christopher spędził z Wystanem w Amsterdamie jeszcze jeden dzień, zanim powrócił do Anglii. Obu dopisywały humory. Co za ulga i szczęście, że mogli wreszcie zostać sami. Łodzią turystyczną wybrali się na wycieczkę po kanałach i porcie, ale cały czas byli głęboko pogrążeni w prywatnej rozmowie i żartach, ledwo zwracając uwagę na otoczenie. Przy wysiadaniu z łodzi wszystkich pasażerów proszono o wpisanie się do księgi gości. Obok ich dwóch podpisów Wystan zanotował cytat z wiersza Ilji Erenburga poświęconego rewolucji rosyjskiej:
Czytajcie o nas i zachwycajcie się!
Jeśli nie żyliście w naszych czasach – żałujcie!
W sierpniu Christopher wyjechał z Londynu do odległego nadmorskiego miasteczka, gdzie zatrudniono go, by udzielał lekcji małemu chłopcu, a przynajmniej, żeby czymś zajął mu czas w letnie wakacje. W trakcie pobytu tam Christopher przeżył swoje pierwsze – i zarazem ostatnie – kompletne doświadczenie seksualne z kobietą. Po zmroku w tej małej mieścinie można było co najwyżej grać w karty, upijać się lub kochać. Obydwoje byli więc już pijani. Ona była od niego jakieś pięć, sześć lat starsza, do tego niefrasobliwa, elegancka, dowcipna. No i zamężna. Lubiła seks, ale bynajmniej nie była go desperacko spragniona. Christopher zaczął ją całować, nie przejmując się, do czego może to doprowadzić. Kiedy odpowiedziała tym samym, zaskoczyło go i jednocześnie rozbawiło to, z jaką łatwością przychodzi mu stosowanie swoich zwykłych chwytów i ruchów na tej niecodziennej dla niego partnerce. Czuł ciekawość i frajdę płynącą z uczestnictwa w tej nowej grze. Poczuł również narcystyczne w dużej mierze pożądanie; ona powiedziała mu, że jest bardzo atrakcyjny, a jego ogarnęła ekscytacja, że się z nią kocha. Ale wiele heteroseksualnych osób mogłoby przyznać, że czasami czują się podobnie. Najbardziej jednak liczyło się to, że był autentycznie podniecony. Gdy oboje osiągnęli orgazm, zaczął namawiać ją, by poszła do jego pokoju, gdzie mogliby zrzucić z siebie resztę ubrań i kontynuować to, co zaczęli. Ona jednak się nie zgodziła, ponieważ zaczęła trzeźwieć i martwiła się, że ktoś ich może razem nakryć. Nazajutrz stwierdziła:
– Widać, że miałeś w swoim życiu wiele kobiet.
Czego to wszystko dowodzi? Że Christopher zyskał ogromną pewność siebie. Że seks jako taki stawał się dla niego czymś naturalnym – w tym sensie, w jakim pływanie jest naturalne dla kogoś, kto wie, jak pływać, i sytuacja tego akurat wymaga. To wszystko zawdzięczał Bubiemu.
Pytał więc sam siebie: czy teraz chcę sypiać z kolejnymi kobietami i dziewczynami? Skądże znowu, o ile tylko mogę mieć chłopców. Dlaczego wolę chłopców? Ze względu na ich sylwetki, ich głosy, ich zapach i to, jak się poruszają. A poza tym chłopcy potrafią być romantyczni. Mogę umieścić ich w swoim micie i zakochać się w nich. Dziewczyny bywają nieskończenie piękne, ale nigdy romantyczne. Prawdę mówiąc, ich całkowity brak romantyzmu najbardziej mi się w nich podoba. Są tak niesamowicie praktyczne.
A czy nie mógłbyś podniecać się również sylwetkami dziewcząt – gdybyś tylko odpowiednio się do tego przyłożył? Zapewne. A czy nie mógłbyś stworzyć kolejnego mitu i umieścić w nim dziewcząt? Ale po co, u licha? Cóż, byłoby to dla ciebie o wiele wygodniejsze. Nie miałbyś wtedy tych wszystkich problemów. Społeczeństwo by cię zaakceptowało. Stałbyś się wreszcie taki sam jak prawie wszyscy.
W tym punkcie tego rachunku sumienia Christophera zwykle ogarniała nagła, ślepa furia. Ci cholerni Prawie Wszyscy. Dziewczęta są tym, co państwo, Kościół, prawo, prasa oraz lekarze wspierają i czego każą mi pożądać. Moja matka też się za nimi opowiada. Milcząco, lecz nieubłaganie pragnie, żebym się ożenił i spłodził jej gromadkę wnucząt. Jej wola jest wolą Prawie Wszystkich, a ich wolą jest moja śmierć. _Moją_ wolą zaś jest żyć zgodnie z własną naturą i znaleźć miejsce, w którym będę mógł być tym, kim jestem… Ale jedno powinienem przyznać – nawet gdybym miał taką samą naturę jak oni, w dalszym ciągu musiałbym z nimi walczyć, w taki czy inny sposób. Gdyby chłopcy nie istnieli, musiałbym ich wymyślić.
Psychologowie mogliby stwierdzić, że tym wyznaniem Christopher sam sobie szkodzi, a jego agresję uznać za wysoce podejrzaną. Mogliby nawet oskarżyć go o stłumioną heteroseksualność. Wystan zresztą czasami tak sobie żartował, mówiąc, że Christopher to jedynie „obdarzony dobrym gustem heteryk”, i wyrażając niepokój, że prędzej czy później mu to przejdzie. Od tamtego czasu minęło blisko pięćdziesiąt lat i obawy Wystana okazały się płonne.
Wystan wrócił do Anglii, gdzie niebawem miał rozpocząć pracę nauczyciela. Bubi przebywał gdzieś w Ameryce Południowej; nigdy nie pisał. Layard wyjechał z Berlina. 29 listopada Christopher wyruszył w swoją trzecią w tamtym roku podróż do Niemiec. Tyle że tym razem nie zakładał z góry, jak długo potrwa jego pobyt. Niewykluczone, że udawał się na emigrację. Kiedy niemiecki urzędnik, sprawdzając jego paszport, zapytał o cel wizyty, Christopher mógł zgodnie z prawdą odrzec:
– Szukam dla siebie ojczyzny i chcę sprawdzić, czy czasem tu się nie znajduje.
Rankiem zaraz po przyjeździe Christopher poszedł odwiedzić Francisa, który był teraz jedyną mówiącą po angielsku osobą, jaką znał w Berlinie. Francis mieszkał przy ulicy In den Zelten, z której roztaczał się widok na park Tiergarten. Kiedy ogromne drzwi wejściowe do budynku zamknęły się za nim z hukiem, Christopher z typowym dla siebie nerwowym pośpiechem pobiegł po schodach na drugie czy trzecie piętro – zapomniałem już które – i zadzwonił do drzwi.
Te po chwili otworzyły się na oścież i stanął w nich Francis, rozczochrany i wściekły, jedną ręką trzymając poły swojego szkarłatnego szlafroka z jedwabiu. Natychmiast zaczął krzyczeć po niemiecku. Christopher znacznie lepiej rozumiał język, więc wiedział, że Francis każe mu się wynosić i nigdy więcej nie wracać, w przeciwnym razie wezwie policję. Nagle wrzaski ustały, a drzwi zatrzasnęły się tuż przed jego nosem. Christopher stał, wpatrując się w nie, zbyt zaskoczony, żeby się ruszyć. W końcu zawołał:
– Francis, to ja, Christopher!
Drzwi ponownie się otworzyły i z mieszkania wyłonił się Francis.
– Rety, ależ mi głupio! Najmocniej przepraszam! Byłem pewien, że jesteś tym chłopcem, który wczoraj wieczorem przyszedł ze mną do domu. Myślał, że skoro jestem pijany, może wszystko zwinąć. Ale przyłapałem go i wyrzuciłem na ulicę… Ale przecież ty nawet go nie przypominasz… Rety, ja cię _znam_, prawda?
– Byłem tu latem, szukałem kogoś. A ty okazałeś się tak uprzejmy, że oprowadziłeś mnie po różnych barach. Prawdę mówiąc, właśnie wróciłem z Anglii…
– Może wejdziesz do środka? Obawiam się tylko, że straszny tu bałagan. Nigdy nie wstaję o tak nieludzkiej porze, o której tu sprzątają. To twoja pierwsza wizyta w Berlinie?
– Nie… Jak już mówiłem, byłem tu latem…
– Wybacz mi, kochany, ale przed obiadem mam kompletną pustkę w głowie. Przypuszczam, że nie masz nic przeciwko, żeby zjeść obiad tutaj, nieprawdaż? Czy też to ponad twoje siły?
Wyzwaniem, któremu miał sprostać Christopher, okazał się obiad w towarzystwie pracowników i części pacjentów doktora Magnusa Hirschfelda z Institut für Sexual-Wissenschaft, czyli Instytutu Nauk Seksualnych, który mieścił się w sąsiednim budynku. Mieszkanie należało do siostry doktora Hirschfelda, która dwa pokoje wynajmowała Francisowi. Tak się złożyło, że miała akurat wolny trzeci pokój, za który liczyła znacznie mniej, ponieważ był mały i ciemny. Zanim obiad dobiegł końca, Christopher postanowił się do niego wprowadzić.
Wykorzystano tu między innymi fragmenty wiersza _Petycja_ w przekładzie Stanisława Barańczaka (W. H. Auden, _44 wiersze_, przeł. Stanisław Barańczak, Kraków 1994, s. 23) .
Cytat z wiersza W. H. Audena _Petycja_, dz. cyt.