Chwila z - ebook
Chwila z - ebook
O najważniejszych i najmocniejszych doświadczeniach ludzie z piłkarskiego świecznika opowiadają właśnie w tych wywiadach. Kilkugodzinna rozmowa powoli rozłupuje skorupy, pokazuje wnętrze piłkarzy, trenerów – osób, dla których piłka nożna jest jedną z najważniejszych wartości w życiu.
Takie od początku jest założenie „Chwili z”, cyklu wywiadów, który ukazuje się na łamach „Przeglądu Sportowego” od lipca 2015 roku. W tej książce autorka wybrała rozmowy, które poruszyły ją najmocniej. Robert Lewandowski – najlepszy napastnik na świecie wspomina, jak wielką pustkę odczuwał po śmierci ojca. Paweł Kryszałowicz opowiada o swojej walce z rakiem, Radosław Kałużny wspomina, jak przez ponad 30 lat ukrywał, że ojciec bił go w młodości.
25 rozmów Izabeli Koprowiak z ludźmi ze świata piłki nożnej to długa i głęboka podróż do ich wnętrz, na końcu której widać, jak wiele doświadczeń łączy ludzi z pozoru tak różnych.
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8250-191-9 |
Rozmiar pliku: | 19 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy w 2013 roku bardzo poważnie zachorowała moja mama, zdałam sobie sprawę, jak ciężko wyłączyć emocje i normalnie pracować, jednocześnie walcząc o zdrowie i życie najbliższej osoby. W mojej rodzinie kilkunastomiesięczne zmagania zakończyły się zwycięstwem, jednak kosztowały mnóstwo sił, przewartościowały wszystko, co wcześniej zdawało mi się tak istotne. Rzuciły też nowe światło na ludzi, o których pisałam od 2004 roku jako dziennikarka „Przeglądu Sportowego”. Dotarło do mnie, że to, co widzimy na boisku, jest efektem całego ich życia, nie tylko sportowego. Zaczęłam się zastanawiać, ilu z nich przeżywa osobiste dramaty, o które nikt ich nie pyta. Jak często muszą zakładać maski, udawać niezniszczalnych, podczas gdy ich dusze trawi cierpienie? Kim tak naprawdę są ci ludzie, których wydaje się, że tak dobrze znamy? Wiemy przecież, gdzie grają, ile strzelili goli w ostatnim sezonie, na ile wycenia ich Transfermarkt… Tylko co z tego? Profil na stronie 90minut.pl to suche fakty, a ja chciałam wiedzieć, co się kryje głębiej, jak myślą, co czują, z jakich doświadczeń się składają.
Aby to odkryć, potrzebowałam od bohaterów moich wywiadów przede wszystkim czasu. Prosiłam, by poświęcili mi co najmniej dwie godziny: a to przecież i tak niewiele, by odbyć wędrówkę w głąb ich życia. Tak powstał cykl, który nazwałam „Chwila z” – nazwa powstała od Miejsca Chwila, klubu, w którym początkowo był realizowany w formacie wideo. Po pewnym czasie przeistoczył się w rozmowy, które słyszałam tylko ja i mój dyktafon, które były i są bardzo kameralne, w których zawsze najważniejszy był człowiek, nie jego wizerunek czy statystyki. I które pokazały inną, często zupełnie nieznaną twarz ludzi ze świata piłki.
Przez te siedem lat uświadomiłam sobie, na czym polegają rozmowy, o których nigdy się nie zapomina. Tak ważne, tak poruszające, że choć mijają lata, ja wciąż mam przed oczami moich bohaterów. Każda z nich to osobna historia, ale jedno się nie zmieniało: zawsze czułam wdzięczność, że obcy jednak mi ludzie wpuszczają mnie do swojego świata, obdarzają zaufaniem – bardzo mi zależało, by go nie nadużyć. I nie oceniać – mogę mieć inne poglądy, przemyślenia, ale nie chcę, by rzutowały na obraz, jaki przedstawiam. Te spotkania były dla mnie jak lekcje życia. Bardzo różne, bardzo cenne. Wiele mówiły również o mnie. Pytania, jakie zadawałam od 2015 roku, zmieniały się w zależności od tego, z czym ja akurat rezonowałam najmocniej. Zmieniali się też moi rozmówcy. Od niektórych z tych spotkań minęło kilka miesięcy, od innych kilka dobrych lat. Niektórzy z bohaterów są już w zupełnie innym miejscu w życiu – bardzo cennym jest spojrzeć na ich słowa z perspektywy i zderzyć je z teraźniejszością, która najlepiej pokazuje, jak świat bywa nieprzewidywalny.
Niezwykle trudno było mi wybrać 25 wywiadów, ocenić, które powinny się w tej książce znaleźć. Wybór był więc mocno subiektywny. Z zamkniętymi oczami zaczęłam przypominać sobie rozmowy, które zostawiły największy ślad w mojej pamięci. Być może za jakiś czas ta lista wyglądałaby inaczej? W każdej chwili mogłabym przecież wymienić co najmniej sto dodatkowych nazwisk, które chciałabym tu umieścić, postaci, które otwartością i szczerością bardzo mocno mną poruszyły. Na to może przyjdzie jeszcze czas. Dziś po prostu kłaniam się z wdzięcznością wszystkim rozmówcom, którzy od lipca 2015 roku uchylali dla mnie drzwi do swojej rzeczywistości. Nie sportowcom, piłkarzom czy trenerom, a właśnie ludziom.
Warszawa, maj 20221
Orest Lenczyk
UWIELBIAŁEM STALINA
Jak się przywitać? Kto powinien wyciągnąć rękę na powitanie jako pierwszy? Ja – jako kobieta czy on – jako człowiek znacznie starszy ode mnie? Wiedziałam, że nestor wśród trenerów Orest Lenczyk do zasad savoir-vivre przykłada ogromną wagę, dlatego w trakcie podróży na umówiony wywiad intensywnie rozmyślałam, jak się powinnam zachować. Nie ma miejsca na błąd. Jest postrachem młodych dziennikarzy, lubuje się w wyciąganiu na wierzch ich niewiedzy, jednym pytaniem potrafi całkowicie wybić z rytmu. Rzuca insynuacje, przerywa, pozostawia niedopowiedzenia. Można się czuć jak podczas testów na inteligencję, gdzie w rolę surowego profesora wciela się trener z trzema tytułami mistrza Polski na koncie.
Z taką świadomością pojechałam do Krakowa na pierwszy wywiad z cyklu „Chwila z”. Orest Lenczyk zdawał się idealnym gościem: intrygującym, niedostępnym, wymagającym. To ostatnie przede wszystkim, dlatego w trakcie podróży intensywnie rozmyślałam, jak się zachować na przywitanie. Spotykamy się w Brasserie w Hotelu Francuskim, który od 1912 roku wpisuje się w historię Krakowa. Miejsce o ponad stuletniej tradycji, w którym historia bije z każdego detalu, idealnie wpasowuje się w styl bycia 73-letniego wówczas szkoleniowca. Po kilkunastu sekundach stres całkowicie mija. Orest Lenczyk przytula mnie na powitanie. Zaskakuje po raz pierwszy. Nie ostatni. Choć o takiej formie przywitania też słyszałam. Podobno sprawdzał w ten sposób piłkarzy, orientował się, czy na porannych treningach nie czuć od nich alkoholu.
Jest lipiec 2015, od ponad roku pozostaje bez pracy. Prowadzi spokojne życie w Krakowie, ma czas, by spotkać się z wnukami, choć przyznaje, że czuje już chęć powrotu do zawodu. Kiedy spokojnym tonem opowiada kolejne historie ze swojego życia, czuję się właśnie jak jedna z jego wnuczek. Zupełnie zapominam, że w środowisku piłkarskim miał opinię ekscentryka, o legendach dotyczących jego treningów z piłkami lekarskimi na sali gimnastycznej, o strachu, jaki wywoływał we mnie przed wywiadem.
Jakie ma pan pierwsze obrazy z dzieciństwa?
Jak przez mgłę pamiętam powrót z zachodu żołnierzy radzieckich, którzy zatrzymali się u nas na podwórzu. Jakieś pojazdy, konie… Sanok był malutkim miastem, więc o wszystko było trudno, tym bardziej że tylko ojciec pracował, a nas była czwórka rodzeństwa. Często chodziło się boso, ale to było normalne. Najważniejsze, że nigdy nie chodziłem głodny. Po wojnie przyjechał do nas repatriant ze Związku Radzieckiego. Wsadzono go do naszego „majątku”. Został nam pokój z kuchnią, on zajął resztę. Nie ukrywam, że wychowywany byłem przez ludzi, którzy utrwalali władzę ludową. Uwielbiałem Józefa Stalina. O jego śmierci dowiedziałem się z głośnika. Byłem sam w domu, kiedy usłyszałem, że zmarł. Popłakałem się. Następnego dnia w szkole był apel, po nim poszliśmy do klasy. Wszyscy stanęli na baczność, wychowawczyni zaczęła mówić o tym wydarzeniu, kiedy jeden z kolegów zaśmiał się. Pobiła go. Nie rozumiałem, o co chodzi, byłem jednak bardzo krytyczny wobec wszystkiego, co związane z Hitlerem.
Jak w rzeczywistości radzieckiej funkcjonował pana brat o imieniu Adolf?
Mój brat ma na imię Aleksander Adrian.
Na Wikipedii jest informacja, że urodził się w 1941 roku i nadano mu imię Adolf (z czasem, już po tym wywiadzie, została usunięta).
Jeśli to przypadek, wybaczam autorowi. Ale jeśli ktoś zrobił to specjalnie, jest to zwykłe chamstwo.
Jeden z trudniejszych momentów z dzieciństwa to pobyt w szpitalu w Krakowie, gdy miał pan sześć lat?
Mocno to przeżywałem, bo wylądowałem w tym szpitalu sam, a byłem maminsynkiem. Byłem przyczepiony do jej spódnicy, do trzeciej klasy odprowadzała mnie do szkoły. Gdy w 1969 roku rozpaczałem po śmierci ojca, kolega mi powiedział: „Jak ci matka umrze, to dopiero wtedy zobaczysz, co to znaczy”. Miał rację.
Śmierć mamy w 1994 roku zmieniła pana?
Świat mi się zawalił. Pamiętam, jak brat zadzwonił o szóstej rano z informacją, że właśnie zostawił mamę w szpitalu. Przeszła wylew. Miała 80 lat, ale serce działało sprawnie. Gdyby przez 11 dni nie nastąpił ponowny wylew, to istniała szansa, że będzie sparaliżowana, ale umysłowo pozostanie sprawna. Niestety, w jedenastym dniu nastąpił. Wiadomo, że każdy kiedyś skończy swój żywot, ale gdy dotyczy to bliskiej osoby, to myśli się: czemu nie później… To straszny moment, jakby zapadła czarna kotara. Już nie mogę się do niej przytulić, poprosić o radę. Była mądrym człowiekiem, idealistką. Gdy zwolniono mnie z klubu, powiedziała: „Jakbyś się trochę lepiej uczył, to nie byłbyś trenerem”. Piła do tego, że brat i siostra są lekarzami, a ja jakimś tam nauczycielem gimnastyki, jak to określała moja ciocia ze Lwowa. Jakiś czas później usłyszałem jednak od mamy: „Dobrze, że jesteś trenerem, bo jak twój brat wraca do domu, to śmierdzi szpitalem”. Trochę mnie tymi słowami pogłaskała. Byłem blisko niej, nie chciałem pracować z dala od Sanoka. Miałem propozycję z klubów z Gdańska, ze Szczecina, ale odmawiałem, zdecydowałem się dopiero po jej śmierci.
Ma pan trójkę rodzeństwa. W dzieciństwie trzeba było walczyć o swoje?
Rodzicom najbardziej zależało, żebyśmy skończyli szkołę. W młodości kolegowałem się z różnymi ludźmi. Byłem bardzo młody, gdy zacząłem grać w seniorach Stali Sanok. Często pół autobusu wracało „po lufie”. Ale trener zawsze sadzał mnie obok siebie, obiecał moim rodzicom, że będzie mnie pilnował.
Nie kusiło pana, by wkupić się w starsze towarzystwo?
Od kiedy spróbowałem alkoholu i papierosów, to stanowiły dla mnie coś obrzydliwego. Pamiętam, jak w 1956 roku przyjechali do Sanoka repatrianci. Zmęczeni, z tobołami, cały czas paląc. Wracając ze szkoły, przechodziliśmy obok nich, dawali nam całe paczki papierosów. Miały piękne opakowania: z pilotem, czołgiem, fajną folią. Poszliśmy do parku, koledzy zaczęli palić. Pociągnąłem i zwymiotowałem. To był mój jedyny raz w życiu.
Papieros przez wiele lat wydawał się atrybutem trenerów.
Trudna sytuacja. Na początku mojej pracy przychodził kapitan czy kierownik drużyny i pytał, czy możemy zatrzymać autokar, bo zespół chce zapalić. Ale chyba miałem rację, czując taką awersję, ponieważ w ostatnim klubie, w którym pracowałem (Zagłębie Lubin), paliło tylko dwóch graczy.
Aleksander Kłak, którego prowadził pan w Igloopolu, stwierdził, że spotkał w Dębicy dwie osoby, które nie piły: pana i Marka Zuba. Dodał jednak, że w tamtych czasach abstynencja w piłce oznaczała brak akceptacji.
Zgadza się. Dlatego miałem wiele kłopotów.
Stracił pan coś?
Raczej nie zyskałem. Sytuacja bardzo częsta: ktoś polewa alkohol, jeden z trenerów, który pił całe życie, patrząc w moją stronę, mówi po chamsku: „K… jemu nie lej, bo i tak nie wypije”. Reszta od razu miała wyrobione zdanie, w myśl zasady: nie pije, to donosi. A ten, o którym mówię, obsunął się w końcu pod stół, co wcale człowieka nie dyskwalifikowało, raczej stawało się anegdotą.
Czy to się zmieniło?
Mam takie poczucie. Wtedy był duży problem z alkoholem, dziś istnieje, ale z piwem, którego smak zupełnie mi nie odpowiada. To niby słaby trunek, ale wciąga.
Jest pan od czegoś uzależniony?
Od biegania. Od 40 lat dwa–trzy razy w tygodniu przebiegam pięć kilometrów.
Czym jest dla pana muzyka?
Współczesnej zupełnie nie rozumiem, wychowałem się na innych dźwiękach. Przed wyjazdem z rodziną na wakacje nagrywałem na kasetę muzykę poważną, by wjeżdżając do Wiednia, puścić walca Straussa. To mnie poruszało. Podobno byłem bardzo delikatnym człowiekiem. Przyjaciel powiedział mi, że przez piłkę nożną schamiałem. Ma rację.
W jakim klubie zraniono pana najbardziej?
W Bełchatowie. Dyrekcja kopalni postawiła ultimatum prezesowi GKS. Wiedział, że jeśli mnie nie zwolni, sam zostanie wyrzucony. Pomówiono mnie o rasizm w stosunku do zawodnika z Peru. Pozbyto się mnie, prezesa Ożoga w końcu też zwolniono. Bardzo porządny facet. Życie mnie jednak nauczyło, że jak ktoś jest porządny, ma problem. Zdania, które radca prawny GKS napisał o mnie w dokumencie uzasadniającym moje zwolnienie, bardzo mnie zabolały. Wicemistrzostwo w mieście, gdzie nie ma rynku, dworca kolejowego, nie zostało w najmniejszym stopniu docenione.
Na jakim etapie życia jest pan jako trener?
Nie uważam się za głupszego od wielu byłych trenerów reprezentacji ani też od szkoleniowców w ekstraklasie. Rozumiem jednak sytuację, że następuje gwałtowna wymiana pokoleń, chociaż Giovanni Trapattoni jeszcze pracuje i daje sobie radę. Być może gdybym zjadł tyle makaronu co on też bym pracował. Ale mimo że fanem pasty nie jestem, myślę sobie: „Proszę bardzo, do roboty, panie Lenczyk!”.
* Wywiad ukazał się w lipcu 2015 roku. Orest Lenczyk do pracy trenerskiej już nie wrócił.
BIOGRAM
urodzony: 28 grudnia 1942 roku w Sanoku; kariera trenerska: Karpaty Krosno (1970–1971), Stal Rzeszów (asystent, 1972), Siarka Tarnobrzeg (1972–1974), Stal Mielec (asystent, 1974– –1975), Wisła Kraków (asystent, 1975–1977), Wisła Kraków (1977–1979), Śląsk Wrocław (1979––1980), Ruch Chorzów (1982–1984), Wisła Kraków (1984–1985), Stal Sanok (koordynator, 1985), Igloopol Dębica (1985–1986), Widzew Łódź (1987–1988), GKS Katowice (1990–1991), Wisła Kraków (1994), Pogoń Szczecin (1995), GKS Katowice (1995–1996), Ruch Chorzów (1996–1999), GKS Bełchatów (koordynator, 1999), Widzew Łódź (1999–2000), Wisła Kraków (2000–2001), Ruch Chorzów (2002), GKS Bełchatów (2005–2008), Zagłębie Lubin (2009), Cracovia (2009–2010), Śląsk Wrocław (2010–2012), Zagłębie Lubin (2013–2014)