Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ci i tamci. Tom 2: powieść z czasów kampanii węgierskiej T. T. Jeża. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ci i tamci. Tom 2: powieść z czasów kampanii węgierskiej T. T. Jeża. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 325 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ X.

Pró­ba ścią­gnię­cia An­drze­ja do zam­ku od ni­ko­go in­ne­go, zda­wa­ło się, tyl­ko od księż­nicz­ki wyjść mo­gła. Po­zo­ry wszak­że mylą nie­kie­dy. Tak się i tym ra­zem zda­rzy­ło.

Ze spo­so­bu, w jaki księż­nicz­ka plan oj­cow­ski przy­ję­ła, wnio­sko­wać na­le­ża­ło­by, że się prze­ciw­ko ca­łej ro­dzi­nie zbun­to­wa­ła. By­ło­by to nie­za­wod­nie na­stą­pi­ło, gdy­by jej do ochło­nię­cia z pierw­sze­go wra­że­nia cza­su nie dano. Na jej szczę­ście, za­po­mnia­no o niej. Księż­na, ba­ro­no­wa i mło­dzi ksią­żę­ta, po wyj­ściu z ga­bi­ne­tu księ­cia, prze­szli do sa­lo­nu żół­te­go i roz­pra­wia­li o pla­nie, po­dzi­wia­li wy­traw­ność księ­cia, traf­ność jego rzu­tu oka, na­de­wszyst­ko jego krew zim­ną.

– Za­dzi­wia­ją­cem jest to szcze­gól­niej – ode­zwał się je­den z młod­szych ksią­żąt – że we wszyst­kiem tem nie czuć, nie wi­dać śla­du, cie­nia re­sen­ty­men­tu z po­wo­du tej do­tkli­wej, jaka go w Wied­niu spo­tka­ła, obe­lgi. Sto­czy­ło się to po nim, jak rosa po zbroi ry­ce­rza.

– Cóż chce­cie! – od­par­ła mat­ka. – Oj­ciec wasz, to ry­cerz sta­re­go gniaz­da, dy­plo­ma­ta szko­ły me­ter­ni­chow­skiej.

– Spo­żyt­ko­wać po­tra­fił cały ma­te­ry­ał; sta­no­wi­ska wy­zna­czył i o re­zer­wie nie za­po­mniał.

– A więc, nous ol­lons en gu­er­re. Tam­bo­ur bat­tez la généra­le! – ode­zwał się ksią­żę Fe­rencz.

– Na twój udział do­sta­ła się rola ru­chli­wa – za­uwa­żył ksią­żę Lu­dwik. – W mo­jej plus ca chan­ge, plus c'est la meme chôse.

– W mo­jej – wtrą­cił ksią­żę Ga­bry­el – gdy­bym miał za co, wy­ekwi­po­wał­bym so­bie flo­tę i spró­bo­wał­bym, czy­by mi się nie uda­ło od­kryć ja­kiej Ame­ry­ki, a przy­najm­niej Au­stra­lii.

– Aże­by w niej dy­na­styę ksią­żę­cą Bar­ko­ny­ay'ów wy­awan­so­wać na kró­lew­ską, jak się dy­na­stya Bra­gan­ca z kró­lew­skiej na ce­sar­ską wy­awan­so­wa­ła – rzekł ksią­żę Fe­rencz.

– Nie – od­rzekł Ga­bry­el. – Je ne vise pas si haut. Trzy­mał­bym od­kry­cie swo­je w se­kre­cie aż do chwi­li, w któ­rej się roz­strzy­gnie za­targ po­mię­dzy Wę­gra­mi a Au­stryą i ofia­ro­wał­bym go mo­jej oj­czyź­nie.

Wy­ra­zy "mo­jej oj­czyź­nie" cie­nio­wa­ła zlek­ka iro­nia.

– Fe­rencz ma za­da­nie naj­kło­po­tliw­sze – ode­zwa­ła się księż­na – za­da­nie d'un révo­lu­tion­na­ire for­cé.

– Mam wzór do na­śla­do­wa­nia – od­parł Fe­rencz.

– W kim? – za­py­ta­ła ba­ro­no­wa.

– W hra­bi Szan­do­rze.

– A! – za­wo­ła­ła. – Praw­da. Mnie się zda­wa­ło, że plan papy cał­ko­wi­cie jest ory­gi­nal­ny.

– A twój mąż i mój szwa­gier?

– Praw­da – po­wtó­rzy­ła.

– Plan to jest świet­ny, ale zgo­ła nie ory­gi­nal­ny. Hi­sto­rya nie po­wia­da, kto jest wy­na­laz­cą jego. Noh­les­se ob­li­ge, zna­ne od­daw­na, jest wy­ra­zom po­li­ty­ki ro­do­wej, la­wi­ru­ją­cej po­mię­dzy pań­stwo­wą a na­ro­do­wą.

– Nie same tyl­ko rody po­li­ty­kę taką pro­wa­dzą – za­uwa­żył ksią­żę Ga­bry­el. – Dro­gi tej trzy­ma się tak­że l a hau­te fi­nan­ce, i to bar­dzo zręcz­nie, w jed­nej bo­wiem oso­bie łą­czą się czę­sto naj­sprzecz­niej­sze kie­run­ki.

– Ale – za­czę­ła księż­na, zwra­ca­jąc się do naj­star­sze­go syna – jak ty po­ra­dzisz so­bie dans cet­te ba­gar­re?

– O mnie się nie troszcz, mamo – od­rzekł. – Dla wła­snej roz­ryw­ki scho­dzi­łem nie­kie­dy na niż­sze szcze­ble dra­bi­ny. Roz­ko­chi­wa­łem w so­bie córy ludu. Po­trze­bu­ję tyl­ko roz­po­znać się nie­co w sto­sun­kach tu­tej­szych.

Księż­na i ba­ro­no­wa na­prze­mian roz­po­wie­dzia­ły mu o ko­ro­nie wę­gier­skiej, o gwar­dyi na­ro­do­wej i o in­nych ob­ja­wach miej­sco­wej re­wo­lu­cyj­no­ści, o na­stro­ju opi­nii prze­ciw­ko Niem­com etc.

– Ja­kież są tu oso­bi­sto­ści wy­bit­ne?

– Ap­te­karz stoi na cze­le gwar­dyi na­ro­do­wej; Ja­nosz, ho­dow­ca świń; Glau­ber, Ti­sza mir po­sia­da­ją, je­den dla­te­go, że dużo gada, dru­gi dla­te­go, że mil­czy.

– Par­tya ta­ro­ko­wa – do­da­ła ba­ro­no­wa.

– W par­tyi tej jed­nak – od­par­ła księż­na – role głów­ne od­gry­wa­ją ap­te­karz i ksiądz.

– Jak­że ksiądz? – za­py­tał ksią­żę Fe­rencz.

– Ot tak: re­wo­lu­cya go po­cią­ga, w tył się jed­nak oglą­da. Dzię­ki jemu, o mało ude­cy­do­wa­ne nie zo­sta­ło wy­pra­wie­nie w Czer­nej ojcu wa­sze­mu ko­ciej mu­zy­ki.

– Mama po­sia­da wia­do­mo­ści do­kład­ne – w for­mie spo­strze­że­nia rzekł ksią­żę Lu­dwik.

– Przez pan­ny słu­żą­ce, któ­re o wszyst­kiem wie­dzą.

– Do­brze jest – ode­zwał się ksią­żę Fe­rencz – znać to źró­dło in­for­ma­cyj­ne, zwłasz­cza, je­że­li w gro­nie jego świe­cą wdzię­ki mło­do­ści.

– Nie­ste­ty! – z ak­cen­tem zna­czą­cym od­rze­kła ba­ro­no­wa.

– Do­bie­ra mama, jak zwy­kle, sta­re i Niem­ki?

– Sta­re i Niem­ki – po­twier­dzi­ła.

Mio­dy ksią­żę skrzy­wił się; księż­na pod­chwy­ci­ła:

– Za­po­mnie­li­śmy o jed­nej jesz­cze oso­bi­sto­ści wy­bit­nej: dok­tór.

– Cóż to zacz?

– Po­lak.

– A?

– I pi­jak.

– Tem świet­niej na­ród swój przed­sta­wia.

– Po­sia­da jed­nak wiel­ką wzię­tość.

– Nie dziw, łą­czy w so­bie dwa, w oczach wę­gier­skich cen­ne przy­mio­ty.

– Wy­mie­nić na­le­ży jesz­cze jed­ną oso­bi­stość – ode­zwa­ła się ba­ro­no­wa: – ma­larz.

– Czy nie stra­cił on na wzię­to­ści od cza­su, jak w zam­ku za­miesz­kał? – za­py­ta­ła księż­na.

– Nie zda­je się – ba­ro­no­wa na to – moja Gret­chen o de­ma­go­gię go oskar­ża i utrzy­mu­je, że peł­ni w zam­ku funk­cyę wro­ga do­mo­we­go.

– Gret­chen li­czy wie­ku? – za­py­tał ksią­żę Fe­rencz.

– Lat trzy­dzie­ści kil­ka.

– A ma­larz?

– Dwa­dzie­ścia kil­ka.

– I na­tu­ral­nie, jako ma­larz, po­zu­je na Ra­fa­ela: wło­sy dłu­gie, mina me­lan­cho­licz­na.

– By­najm­niej. Nie po­zu­je on; jest to mło­dy czło­wiek, bar­dzo wy­kształ­co­ny, bar­dzo przy­zwo­ity i bar­dzo przy­stoj­ny, wca­le dys­tyn­go­wa­ny. Ja i Lina u nie­go lek­cye ry­sun­ków bie­rze­my.

– Ztąd się po­ka­zu­je, że jest on de­ma­go­giem dla pan­ny Gret­chen. Ale cóż to za je­den? Nie Wę­gier, ani Wioch, kie­dy nie po­zu­je.

– Po­lak.

– Ba! Po­la­cy w Czer­nej gar­ni­zo­nem, jak wi­dzę, sta­nę­li.

– Dwóch ich jest: dok­tór i ma­larz.

– I ma­larz w zam­ku miesz­ka?

– W zam­ku.

– To się wca­le do­brze skła­da. Naj­pier­wej więc z nim, i to nie­zwłocz­nie, zna­jo­mość za­bio­rę, to mu po­chle­bi. Po­ga­dam z nim o So­bie­skim, o Po­nia­tow­skim i o in­nych, je­że­li so­bie przy­po­mnę, tego ka­li­bru fi­gu­rach; po­mó­wię o de­mo­kra­cyi i ujmę go so­bie.

– W bi­blio­te­ce – ode­zwa­ła się ba­ro­no­wa.

Ksią­żę Fe­rencz wy­szedł. W cza­sie nie­obec­no­ści jego księż­na za­py­ta­ła księ­cia Ga­bry­ela, czy nie uło­żył so­bie pro­gra­mu po­dró­ży za gra­ni­cę?

– Hm? – od­rzekł. – Pro­gra­mu ukła­dać nie będę.

– Do­kąd jed­nak naj­przód kro­ki swo­je skie­ru­jesz?

– Do Szwaj­ca­ryi za­pew­ne, a to dla­te­go, że w Mo­na­chium do za­ła­twie­nia mam kil­ka in­te­re­sów. Na neu­tral­nym grun­cie szwaj­car­skim ob­my­ślę dal­szą wę­drów­kę neu­tral­ną.

O wę­drów­ce tej roz­mo­wa się za­wią­za­ła i to­czy­ła, kie­dy do sa­lo­nu wszedł ksią­żę Fe­rencz. Wszedł i od pro­gu rzu­cił wy­raz:

– No­wi­na!

Oczy wszyst­kich, za­py­ta­nia peł­ne wej­rze­nia na nie­go się zwró­ci­ły.

– Ma­larz się ulot­nił.

Wy­szedł, po­wró­ci – ode­zwa­ła się ba­ro­no­wa z ak­cen­tem, w któ­rym czuć się da­wa­ło tłu­mio­ne za­nie­po­ko­je­nie.

– Wy­szedł, ale nie po­wró­ci – od­parł ksią­żę.

– To być nie może!

– Idę do bi­blio­te­ki, drzwi za­mknię­te. Py­tam o ma­la­rza miesz­ka­nie, idę, izba otwar­ta, ale pu­sta. Zwra­cam się po in­for­ma­cye do mar­szał­ka dwo­ru i on mi go po­ka­zał. Wi­dzia­łem go.

– A więc? – wtrą­ci­ła ba­ro­no­wa.

– Wi­dzia­łem go zda­le­ka, na dro­dze wy­sa­dzo­nej to­po­la­mi; zmia­tał ku mia­stu ze szta­lu­gą na grzbie­cie.

– Cóż się sta­ło?

Głos ba­ro­no­wej wy­ra­żał nie­po­ko­jem na­ce­cho­wa­ne zdzi­wie­nie.

– I mnie to zdzi­wi­ło. Mar­sza­łek mi ob­ja­śnie­nia dać nie umiał.

– To nie­do­brze – ode­zwa­ła się księż­na. – Bądź co bądź, mio­dy ten Po­lak był w zam­ku ro­dza­jem pio­ru­no­chro­na.

– Te­gom się po pa­pie nie spo­dzie­wa­ła – ode­zwa­ła się ba­ro­no­wa w przy­pusz­cze­niu, że ksią­żę, ze wzglę­du na bier­ną neu­tral­ność, ja­kiej się w po­li­ty­ce trzy­mać za­mie­rzał, An­drze­ja od­pra­wił. Papa błąd po­peł­nił.

Opi­nia ta była opi­nią wszyst­kich, jak księż­na bo­wiem, tak ksią­żę­ta mło­dzi uzna­wa­li, że bier­ność neu­tral­no­ści zy­ski­wa­ła na obec­no­ści Po­la­ka pod da­chem zam­ko­wym – zy­ski­wa­ła w oczach Wę­grów zwłasz­cza.

– Obec­ność ta dla Wę­grów była obec­no­ścią Po­la­ka, dla Au­stry­aków ma­la­rza – tłó­ma­czył kro­czą­cy dro­gą dy­plo­ma­tycz­ną ksią­żę naj­młod­szy.

– Czy­by tego na­pra­wić nie moż­na? – ode­zwał się ksią­żę Lu­dwik.

– Na­pra­wić po­trze­ba ko­niecz­nie – z na­ci­skiem od­rze­kła ba­ro­no­wa. – Ja i Lina dziś po obie­dzie szturm do papy przy­pu­ści­my.

– Ja po­prę – do­da­ła księż­na.

W tej ma­te­ryi do obia­du to­czy­ła się roz­mo­wa, raz prze­ry­wa­na, znów wzna­wia­na. Księż­nicz­ka przy sto­le nie sie­dzia­ła. Przy­sła­ła oznaj­mie­nie, że się czu­je nie­zdro­wą; ba­ro­no­wa do niej cho­dzi­ła i po­wró­ci­ła z wia­do­mo­ścią, że do par­ku wy­szła.

– Nie­dy­spo­zy­cya ja­kaś – za­uwa­ży­ła księż­na.

– Dok­tór – ode­zwał się któ­ryś z mło­dych ksią­żąt.

– Po­ko­jów­ka jej po­wia­da – od­par­ła ba­ro­no­wa – że Lina mó­wi­ła, aże­by się zdro­wiem jej nie nie­po­ko­ić.

Obiad bez księż­nicz­ki spo­ży­to i bez niej na­stą­pi­ła sie­sta po­obied­nia, po któ­rej ba­ro­no­wa ojca wręcz za­in­ter­pe­lo­wa­ła.

– Dla­cze­go też papa ko­cha­ny, nas, to jest Liny i mnie, na­uczy­cie­la po­zba­wił?

– Nie ro­zu­miem – od­parł ksią­żę.

– Papa ma­la­rza od­pra­wił.

– Od­pra­wił się sam. Do mnie nie­wzy­wa­ny przy­szedł i po­dzię­ko­wał za służ­bę.

– Czy nie moż­na było dy­mi­syi nie przy­jąć?

– Mia­łem pro­sić?

– Obec­ność jego w zam­ku bar­dzo była po­ży­tecz­ną.

– Ze wzglę­du prze­to na po­ży­tek, jaki to­bie i Li­nie przy­no­sił, nie od­pra­wia­łem go, po­mi­mo, że mi już był nie­po­trzeb­ny.

– Po­ży­tecz­ność jego nie­tyl­ko się do nas ścią­ga­ła – od­par­ła ba­ro­no­wa i bar­dzo wy­mow­nie stre­ści­ła wszyst­ko, co się w tej ma­te­ryi przed obia­dem w nie­obec­no­ści księ­cia mó­wi­ło,

Ksią­żę wy­słu­chał, po­my­ślał i od­po­wie­dział:

– To praw­da.

– Opusz­cze­nie przez nie­go zam­ku czy­ni zły efekt..

– I to praw­da – uznał.

– Więc­by go – za­czę­ła ba­ro­no­wa – do po­wro­tu ja­koś na­mó­wić na­le­ża­ło.

– Hm? – mruk­nął. – Za­pew­ne, ja jed­nak na to spo­so­bu nie mam, mnie pro­sić nie wy­pa­da.

– Ale mnie, roz­mi­ło­wa­nej w lek­cy­ach ry­sun­ków ko­bie­cie, wy­pa­da – pod­chwy­ci­ła ba­ro­no­wa.

– Ph! tak, za­pew­ne; do pew­ne­go jed­nak stop­nia.

– O! – za­czę­ła – z Rześ­kim rzecz się tem ła­twiej do­ko­na, że jest to mło­dy czło­wiek, pe­łen przy­mio­tów i lep­sze­go to­wa­rzy­stwa, wy­so­ko ukształ­co­ny i bar­dzo dys­tyn­go­wa­ny; więc on mnie, gdy proś­by moje z proś­bą Liny po­łą­czę, od­mó­wić nie może.

– Wprost się jed­nak do nie­go, spo­dzie­wam się, nie zwró­cisz – za­uwa­żył ksią­żę w sen­sie prze­stro­gi.

– No, nie – od­rze­kła i do księ­cia Fe­ren­cza mowę zwra­ca­jąc, do­da­ła: – Re­wo­lu­cy­onizm Fe­ren­cza z góry w spra­wie tej jako ne­go­cy­ato­ra wy­zna­cza.

Mło­dy ksią­żę z ak­cen­tem uzna­nia gło­wę po­chy­lił.

– Trze­ba Rze­skie­go do zam­ku spro­wa­dzić ko­niecz­nie, ko­niecz­nie, i wpro­wa­dzić na po­ko­je.

Prze­ciw­ko wy­ra­zom ostat­nim ani ksią­żę, ani księż­na, ani nikt z opo­zy­cyą nie wy­stą­pił, dla­te­go ba­ro­no­wa pro­po­zy­cyę swo­ją po­par­ła w spo­sób na­stę­pu­ją­cy:

– Przyj­mu­je­my prze­cież Glau­be­rów, Ti­szów i in­nych, od któ­rych on o nie­bo całe wy­żej stoi. On zna roz­mi­ło­wa­nie Liny w ry­sun­kach; gdy się prze­to jesz­cze i o mo­jem do­wie….

– Roz­mi­ło­wa­nie to – prze­rwał ksią­żę Fe­rencz to­nem żar­to­bli­wym – przy­po­mi­na roz­mi­ło­wa­nie Roz­y­ny w lek­cy­ach mu­zy­ki.

– A! – od­par­ła ba­ro­no­wa z ge­stem od­po­wied­nim i do­da­ła: – Sto­imy na grun­cie neu­tral­no­ści bier­nej; nie­chże z grun­tu tego Po­la­cy nam nie ucie­ka­ją. Boć Rze­ski uciekł: od cze­go, od kogo?

Za­py­ta­nie ostat­nie wpro­wa­dzi­ło do roz­mo­wy nowy ży­wioł, któ­ry ją prze­cią­gnął nad mia­rę tak da­le­ce, że ksią­żę się tem znie­cier­pli­wił i z od­zna­cza­ją­cym go tak­tem dy­plo­ma­tycz­nym, prze­pro­wa­dził roz­mo­wę na grunt tu­ale­to­wy. Po­słu­ży­ła mu do tego wzmian­ka o An­glii. Wzmian­ka ta dro­gą po­wi­no­wac­twa idei wy­wo­ła­ła kró­lo­wę an­giel­ską, któ­ra, gdy w par­la­men­cie z mową wy­stę­pu­je, prze­ma­wia nie­tyl­ko sło­wa­mi, ale każ­dą szla­recz­ką, każ­dą wstą­żecz­ką, ko­kard­ką u odzie­ży jej upię­tą.

– Wszyst­ko z niej mówi.

– To nie do­brze – za­uwa­żył je­den z sy­nów; – mówi może za wie­le.

– Ale mówi za­gad­ko­wo.

– Więc tak, jak­by nie mó­wi­ła.

– Prze­ciw­nie. Za­gad­ki nie­zmier­nie waż­ną w dy­plo­ma­cyi od­gry­wa­ją rolę. Na­przy­kład: wło­ży­ła kró­lo­wa zół­ty fon­taż. Żół­ty fon­taż wkła­da się, gdy czyn­ność po­li­tycz­na ma na wi­do­ku Chi­ny, Ame­ry­kę Po­łu­dnio­wą lub Pań­stwo Ko­ściel­ne. Znak to, że ga­bi­net an­giel­ski w je­den z tych punk­tów ude­rzyć za­mie­rza. Za­cho­dzi jed­nak py­ta­nie: jak? Do za­zna­cze­nia tego py­ta­nia słu­ży umiesz­cze­nie fon­ta­zia pod szy­ją, na pier­si, na gło­wie, na tur­niu­rze. Sto­sow­nie do tego, w ga­bi­ne­tach po­wsta­je ruch umy­sło­wy, za­gad­nie­nie roz­wią­zu­ją tu traf­nie, ów­dzie nie wią­żą się i roz­chwie­wa­ją ko­ali­cye i przy­mie­rza. Wi­dzi­cie prze­to, do ja­kich je­den fon­taź pro­wa­dzi na­stępstw. Gdy­by nie to, nie by­ło­by ru­chu, a za­tem i ży­cia. O! dy­plo­ma­cya tym, któ­rzy się w nią wpa­try­wać umie­ją, wy­ka­zu­je wiel­kie głę­bie.

– Umiał się w nią wpa­try­wać Met­ter­nich – za­uwa­żył z prze­ką­sem ksią­żę Fe­rencz.

– Toć on nie na dy­plo­ma­tycz­nym po­tknął się grun­cie; a zresz­tą er­ra­re hu­ma­num est. Co do mnie, po­chwa­lić się tem mogę, żem nie błą­dził. Na do­wód mam mowę moją w izbie ma­gna­tów. Wy­dam ją z ko­men­ta­rza­mi, po­ka­że się wszyst­ko, jak na dło­ni. Do­łą­czę do niej trak­tat o sym­bo­li­sty­ce dy­plo­ma­tycz­nej we­dług odzie­ży, le­piej przez przod­ków na­szych, ani­że­li przez nas poj­mo­wa­nej.

Wes­tchnął, wstał i do ga­bi­ne­tu swe­go od­szedł.

– Lina nie nad­cho­dzi – ode­zwał się je­den z mło­dych ksią­żąt. – Gdy­by­śmy do par­ku ze­szli, mo­że­by­śmy ją gdzie spo­tka­li.

– Pora sprzy­ja – rze­kła księż­na.

To­wa­rzy­stwo się ro­ze­szło i w nie­speł­na go­dzi­nę póź­niej zgro­ma­dzi­ło się w ale­jach. Je­rzyk z wu­ja­mi w pił­kę grał. Pa­nie się prze­cha­dza­ły po­wo­li.

– Ach! gdzież Lina? – ode­zwa­ła się księż­na do cór­ki. – Nie­obec­ność jej nie­po­ko­ić mnie za­czy­na.

– Dziw­ną jest w rze­czy sa­mej.

– Tem dziw­niej­szą, że się z uciecz­ką Po­la­ka zbie­gła.

– Czyż­by mama przy­pusz­cza­ła? – za­czę­ła baro – nowa, a oczy jej na­gle męt­nym ja­kimś za­mi­go­ta­ły bla­skiem.

– Nie przy­pusz­czam nic. Ude­rzy­ło mnie to tyl­ko.

– Ko­in­cy­den­cya w rze­czy sa­mej za­sta­na­wia­ją­ca. Uciecz­ka Po­la­ka? znik­nię­cie Liny?

– Rzecz jed­nak nie­przy­pusz­czal­na.

– Cze­mu nie? – za­py­ta­ła ba­ro­no­wa to­nem roz­draż­nie­nia.

– Czyż się pan­ny wy­kra­da­ją wśród dnia bia­łe­go?

Je­den z mło­dych ksią­żąt w chwi­li tej sio­strzeń­ca opu­ścił i do pań się zbli­żył. Był to ksią­żę Ga­bry­el.

– Czy mu po­wie­dzieć moż­na? – za­py­ta­ła ba­ro­no­wa.

– Ba! brat ro­dzo­ny.

Ba­ro­no­wa udzie­li­ła mu spo­strze­że­nia, ty­czą­ce­go się zej­ścia się od­da­le­nia mło­de­go Po­la­ka i za dłu­giej nie­obec­no­ści księż­nicz­ki.

– Par­bleu, hm? – mruk­nął mło­dzie­niec. Nad­szedł dru­gi, na­stęp­nie trze­ci – i ten i ten po ko­lei tak samo, jak ksią­żę Ga­bry­el, przy­ję­li wia­do­mość o da­ją­cej do my­śle­nia nie­obec­no­ści sio­stry.

– Pięk­na mi pa­ra­da! – ode­zwał się ksią­żę Fe­rencz.

– Don­ner­wet­ter! – za­wtó­ro­wał mu ksią­żę La­josz.

– Nie trze­ba z tego ha­ła­su ro­bić – rzekł ksią­żę Ga­bry­el.

Księż­na mil­cza­ła; ba­ro­no­wa nic nie mó­wi­ła – tej ostat­niej szczę­ki drga­ły, oczy się iskrzy­ły; po­licz­ki okry­wa­ła bla­dość, o wzru­sze­niu we­wnętrz­nem świad­czą­ca. Usta mia­ła ścię­te, pierś pod­no­si­ła się od­de­chem, któ­ry z lek­kim świ­stem i z wy­sił­kiem nie­ja­kim przez nos prze­cho­dził.

– Na­le­ży jed­nak… – cią­gnął ksią­żę Ga­bry­el, za­my­ślił się nad tem, co ma po­wie­dzieć da­lej, gdy nie­opo­dal sły­szeć się dało wo­ła­nie ma­łe­go Je­rze­go:

– Ciot­ko Lino!

Wnet oczy wszyst­kich na chłop­ca się zwró­ci­ły.

– Ciot­ko Lino! łap! – wo­ła­nie po­wtó­rzył i pił­ką pro­sto­pa­dle do szpa­le­ru, po­ra­sta­ją­ce­go wzdłuż uli­cy bocz­nej, ci­snął.

W chwi­li tej wszy­scy na­raz uj­rze­li prze­su­wa­ją­cą się po za sze­re­giem drzew po­stać nie­wie­ścią. Po­stać się na miej­scu zwró­ci­ła, po­mię­dzy dwo­ma drze­wa­mi sta­nę­ła, ręce na­sta­wi­ła, pił­kę zła­pa­ła i od­rzu­ci­ła. Była to w oso­bie wła­snej księż­nicz­ka.

W gro­nie księż­ny na­stą­pi­ło uspo­ko­je­nie. Księż­na i ksią­żę­ta uspo­ko­ili się od­ra­zu, ba­ro­no­wa stop­nio­wo i nie cał­ko­wi­cie, gdy bo­wiem księż­nicz­ka na­de­szła, ci­ska­ła na nią wej­rze­nie ta­kie, jak­by ją na wy­lot przej­rzeć chcia­ła.

Gdy­by to­wa­rzy­stwo, w któ­rem się zgu­ba taka od­na­la­zła, na­le­ża­ło do sfer po­zio­mych, wąt­pli­wo­ści nie ule­ga, iżby księż­nicz­ka gra­dem py­tań za­sy­pa­ną zo­sta­ła. Mat­ka­by jej o zdro­wie py­ta­ła, bra­cia o to, co się z nią dzia­ło. Księż­na jed­nak rze­kła tyl­ko:

– Lina, a?

Z bra­ci zaś je­den ode­zwał się:

– Rzu­ci­li­śmy na cie­bie strasz­ne po­są­dze­nie.

– Na­przy­kład? – za­py­ta­ła.

– Po­są­dza­li­śmy cię o eska­pa­dę ro­man­so­wą. Do­my­śla­li­śmy się po­rwa­nia.

– Przez Ti­szę może? – od­par­ła.

– Nie.

– On je­den chy­ba w kra­inie tu­tej­szej był­by zdol­ny to uczy­nić.

– Taki przed­się­bier­czy?

– O przed­się­bier­czość po­dej­rze­wać go moż­na dla­te­go, że mało mówi.

– Mie­li­śmy na my­śli nie jego, ale ma­la­rza, Po­la­ka.

– A? – ode­zwa­ła się.

– Nie­obec­ność two­ja ze­szła się z jego uciecz­ką.

– Z jego ucie-czką? – wy­skan­do­wa­ła zdzi­wio­na.

– Uciekł – rzekł je­den z mło­dych ksią­żąt.

Księż­nicz­ki ob­li­cze po­wle­kła bla­dość, oczy pod­nio­sła i po­wio­dła nie­mi z wy­ra­zem ta­kim, jak­by o po­moc wzy­wa­ła; po chwi­li na usta jej uśmiech się za­błą­kał, z głę­bi pier­si ode­tchnę­ła i wy­si­łek wi­docz­ny na so­bie czy­niąc, spo­koj­nie bra­ta, któ­ry jej uciecz­kę An­drze­ja oznaj­mił, za­py­ta­ła:

– I jak­że to się sta­ło? uciekł?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: