Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Ciche cuda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciche cuda - ebook

Człowiek ma prawo do wszystkich emocji. Ma też prawo do uznania swoich krzywd i stanięcia w PRAWDZIE.

Trudy dzieciństwa, anoreksja, bulimia, uzależnienie od sportu, nieudane małżeństwo, samotne macierzyństwo, wieloletnia terapia jako osoby współuzależnionej i wiele innych, nie odniosły zwycięstwa nad pełnym radości uśmiechem.

Autorka znana z niebywałego autentyzmu, dzieląc się skrawkami ze swojej codzienności, łamie stereotypy dotyczące osób pochodzących z trudnych środowisk.

Swoim zwyczajem nie unika niewygodnych tematów, a jej odważne szczerość, wylewność i humor inspirują do poddania się refleksji nad własnym życiem.

Napisane z gawędziarskim talentem opowieści o drodze zwykłej dziewczyny, która mimo licznych upadków stara się żyć życie ze swoich marzeń, niewątpliwie rozbudzają nadzieję.

Optymizm bijący z szokujących faktów, został przekuty w CICHE CUDA. A te zdumiewają, otwierają szeroko oczy i nie pozwalają oderwać się od lektury.

Niemczynow wciska w fotel i… czyni to z niebywałym wdziękiem.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67859-63-9
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Opo­wieść 1

O pod­da­niu się i uzna­niu,
że nie na wszystko mamy wpływ

Wrócę do tego mo­jego na­zwi­ska, bo prze­cież obie­ca­łam Ci, przy­ja­cielu, że wy­ja­śnię, skąd ono w ogóle się wzięło i dla­czego, za­miast po­słu­gi­wać się nim w pełni, zo­stało owo „H”.

Wy­obraź so­bie dziew­czynę pełną kom­plek­sów, która za­wsze pod­pie­rała ściany na szkol­nych dys­ko­te­kach i w dzień Świę­tego Wa­len­tego sama wy­sy­łała so­bie kartki z ży­cze­niami. Wiesz, aby ko­le­żanki z klasy za­zdro­ściły. Dla­czego tak bar­dzo mi na tym za­le­żało? Do­prawdy nie wiem. Ale tak, to by­łam ja.

Ni­gdy nie na­le­ża­łam do szkol­nych pięk­no­ści. A już na pewno nie w cza­sach szkoły pod­sta­wo­wej. Ow­szem, mia­łam dłu­gie blond włosy, ale wtedy nie były po­strze­gane jako atut. Może dla­tego, że by­łam gruba i moja tu­sza jakby mnie za­sła­niała. Tak, by­łam gruba i czę­sto z tego po­wodu cier­pia­łam. Śmiem twier­dzić, że już wtedy kieł­ko­wało we mnie prze­ko­na­nie, że mu­szę brać, co mi się trafi, bo ina­czej zo­stanę sama, bez szansy na za­ło­że­nie ro­dziny, na któ­rej prze­cież tak bar­dzo mi za­le­żało. Pa­mię­tam, że gdy by­łam chyba w pierw­szej kla­sie szkoły pod­sta­wo­wej, za­ko­cha­łam się w ko­le­dze, Darku. Za­py­tał przez na­szą ko­le­żankę, czy zo­stanę jego dziew­czyną, a ja na­tych­miast się zgo­dzi­łam. Da­rek rzu­cił mnie po ty­go­dniu, ła­miąc moje serce i utwier­dza­jąc mnie w prze­ko­na­niu, że je­stem do ni­czego. Tak wów­czas o so­bie my­śla­łam. To był czas, kiedy hoł­do­wano za­sa­dzie „dzieci i ryby głosu nie mają”, a co za tym idzie, pew­nie i nie mają uczuć.

Po Darku pod­ko­chi­wa­łam się w ko­le­gach mo­jego brata, ale z po­wodu tu­szy nie da­wa­łam so­bie na­wet szansy na my­śle­nie, że i we mnie ktoś może się za­ko­chać. Nie­mal cała wcze­sna mło­dość upły­nęła mi na pie­lę­gno­wa­niu kom­plek­sów i prze­ko­na­niu, że jak już ktoś mnie ze­chce, to nie po­win­nam się zbyt długo za­sta­na­wiać. Dasz wiarę, że waż­niej­sze było dla mnie to, aby w ogóle ktoś ze mną był, niż to, kto to bę­dzie i jak mi bę­dzie w tym związku? Ani chwili nie po­świę­ci­łam na my­śle­nie o tym, jaki po­wi­nien być czło­wiek, któ­rego wy­biorę na ojca mo­ich dzieci.

W li­ceum za­ko­cha­łam się w „M”. My­ślę, że i on mnie lu­bił, a na pewno świet­nie się ze mną ba­wił. Tyle że miał dziew­czynę. Ce­lowo uży­wam tylko pierw­szej li­tery imie­nia, gdyż z tego, co mi wia­domo, ta para dziś jest szczę­śli­wym mał­żeń­stwem. W każ­dym ra­zie za­nim to na­stą­piło, przez wiele mie­sięcy „M” dzia­łał, jak to się te­raz mówi, na dwa fronty. A ja na to po­zwa­la­łam! Te­raz, gdy to pi­szę, aż się we mnie go­tuje. Po­zwa­la­łam na by­cie tą drugą, sa­mej so­bie od­bie­ra­jąc szansę na to, aby czło­wiek, który na to za­słu­guje, wziął mnie za rękę bez lęku, że ktoś nas zo­ba­czy, i prze­szedł ze mną, dajmy na to, szkol­nym ko­ry­ta­rzem. Tak było. Sy­tu­acje przeze mnie opi­sane nie są ni­czym nad­zwy­czaj­nym. Ot, ży­cie. W jego trak­cie pró­bo­wa­łam udo­wad­niać, że je­stem cool, wy­lu­zo­wana i tak da­lej. Uda­wa­łam, że wcale nie cier­pię, cho­ciaż do dziś pa­mię­tam to zła­mane serce. Jako do­ro­sła osoba wie­lo­krot­nie przy­tu­la­łam samą sie­bie w wy­obraźni, by ukoić we­wnętrzne, po­tłu­czone dziecko.

Mia­łam osiem­na­ście lat, gdy po­zna­łam pierw­szego męża, bio­lo­gicz­nego tatę mo­jego syna Re­mika. Nie wie­dzia­łam, czego chcę od związku. Bo w grun­cie rze­czy co może wie­dzieć osiem­na­sto­let­nia, za­kom­plek­siona dziew­czyna? Po pro­stu pra­gnę­łam mi­ło­ści. Chcia­łam jej chyba za nas dwoje i po­sta­no­wi­łam wy­peł­nić to ważne dla mnie za­da­nie.

Zda­łam do klasy ma­tu­ral­nej i zde­cy­do­wa­łam, że za­in­we­stuję czas i ener­gię w zdo­by­cie mo­jego przy­szłego męża. Sły­szysz, jak te­raz o tym opo­wia­dam? Chcia­łam „zdo­by­wać” mi­łość! Rany! – zro­bi­łam z uczu­cia ja­kiś szczyt, który ot tak, można osią­gnąć i mieć go już na za­wsze. Od­ha­czyć z li­sty rze­czy do zro­bie­nia. Nie mia­łam świa­do­mo­ści, jak bar­dzo się mylę. Coś ta­kiego, jak roz­wój du­chowy, było jesz­cze przede mną. Na szczę­ście i na nie­szczę­ście.

Cho­ciaż oboje po­cho­dzi­li­śmy z tego sa­mego, ma­łego mia­steczka i nasi ro­dzice się znali, to o ist­nie­niu przy­szłego pierw­szego męża do­wie­dzia­łam się od mo­jego brata. Piotr po­wie­dział:

– Ania, ty wi­dzia­łaś, ja­kim au­tem przy­je­chał ten Har­łu­ko­wicz? No­wym! Pro­sto z sa­lonu! Stoi na par­kingu obok rynku. Wszy­scy je oglą­dają.

Pod­nio­słam głowę znad książki, marsz­cząc brwi. Nowe auto? Czy do­brze sły­szę? No­wym au­tem nie może jeź­dzić ktoś, kto nie ma kon­troli nad swoim ży­ciem. (Tak wtedy my­śla­łam). Mu­szę się do­wie­dzieć, kim jest ten cały Har­łu­ko­wicz. Sta­tus ma­te­rialny ko­ja­rzył mi się z po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa, któ­rego tak bar­dzo pra­gnę­łam.

Jak do więk­szo­ści rze­czy, tak i do mi­ło­ści po­de­szłam czy­sto za­da­niowo. Wy­bra­łam się na dys­ko­tekę, cho­ciaż nie lu­bię i ni­gdy nie lu­bi­łam noc­nego ży­cia. Ale wiesz, jak jest, nie­kiedy warto po­świę­cić się w imię sprawy. Po­szło tak, jak chcia­łam. Za­krę­ci­łam się gdzie trzeba i po pew­nym cza­sie tań­czy­li­śmy ra­zem na par­kie­cie. Wtedy nie prze­szka­dzał mi mocno wy­czu­walny za­pach al­ko­holu. Sku­tecz­nie wy­zby­łam się z głowy my­śli, że może to mieć ja­ki­kol­wiek wpływ na na­sze przy­szłe ży­cie.

Po­bra­li­śmy się, gdy mia­łam za­le­d­wie dwa­dzie­ścia lat, a dwa lata póź­niej na świe­cie po­ja­wił się mój uko­chany syn, Re­mik. Je­den z dwóch naj­więk­szych cu­dów, ja­kich w ży­ciu do­świad­czy­łam. Nie uwa­żam, abym była wtedy go­towa na przy­ję­cie tak pięk­nej ła­ski, jaką jest ma­cie­rzyń­stwo. Mia­łam tylko dwa­dzie­ścia dwa lata. Mimo to sta­ra­łam się naj­bar­dziej, jak to tylko moż­liwe, da­jąc z sie­bie ab­so­lutne wszystko.

Nie mogę też po­wie­dzieć, aby mąż mi nie po­ma­gał. Lecz tak się skła­dało, że przez więk­szość czasu zwy­czaj­nie go z nami nie było. Tłu­ma­czył mi, że to przez obo­wiązki za­wo­dowe, a ja po­kor­nie wszystko przyj­mo­wa­łam. Do­piero dziś, z per­spek­tywy czasu, wi­dzę, że na co dzień nie mia­łam po­mocy zni­kąd. Ta­kim prze­ło­mo­wym mo­men­tem, gdy po­my­śla­łam, że chyba coś jest nie tak, jak po­winno, była noc, kiedy ze zmę­cze­nia usnę­łam w cza­sie kar­mie­nia pier­sią i wy­pu­ści­łam z rąk pię­cio­mie­sięczne dziecko. Dzięki Bogu anioł do­bra czu­wał nad nami, gdyż Re­mik je­dy­nie stur­lał się po mo­ich no­gach na łóżko, na któ­rym sie­dzia­łam. Obu­dzi­łam się na­tych­miast. Ob­lał mnie go­rący pot. Gdy mąż wró­cił na week­end do domu, po­wie­dzia­łam, że nie daję rady i że po­trze­buję po­mocy. Od­parł, że nie może prze­cież zre­zy­gno­wać z pracy, aby za­jąć się nie­mow­la­kiem. Nie mia­łam in­nego wyj­ścia, jak to po pro­stu przy­jąć.

Gdy moje ko­le­żanki bie­gały na randki, ja już mia­łam to, o co w grun­cie rze­czy mi cho­dziło. By­łam mę­żatką, matką. Nie wzię­łam ślubu z po­wodu ciąży, jak wów­czas wiele osób my­ślało. U mnie za­wsze wszystko mu­siało być jak spod li­nijki. Bez mar­gi­nesu na przy­pa­dek czy ludzki błąd. I chyba dla­tego tak trudno było mi się przy­znać do faktu, że o moim mał­żeń­stwie można po­wie­dzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest w nim mi­łość.

Dziś, po po­nad dwu­dzie­stu la­tach, gdy na to wszystko pa­trzę, do­cho­dzę do wnio­sku, że więk­szość, czego do­świad­czy­łam, stała się po­nie­kąd na moje ży­cze­nie. Uknu­łam plan zwany mał­żeń­stwem i zre­ali­zo­wa­łam go, zbyt­nio się nad nim nie za­sta­na­wia­jąc. By­łam kom­plet­nie nie­doj­rzała emo­cjo­nal­nie na taki krok, a jed­nak z ja­kichś przy­czyn nie po­tra­fi­łam się za­trzy­mać w swo­ich dzia­ła­niach. Wszystko miało iść zgod­nie z pla­nem. Zero od­chy­łek. Ro­zu­miesz? Ale na Boga, tak się prze­cież nie da.

Uro­dził się Re­mik i za­częły się schody. Nie było mię­dzy nami, jego ro­dzi­cami, mi­ło­ści na tyle sil­nej, by stwo­rzyć praw­dziwy, pe­łen sza­cunku i mi­ło­ści dom. Pod­czas gdy ja pró­bo­wa­łam ukła­dać ży­cie pod kon­kretny plan i re­ali­zo­wać cele, tata Re­mika zwy­czaj­nie, jak to młody męż­czy­zna, wo­lał iść z ko­le­gami na piwo.

Wście­ka­łam się. A im bar­dziej się wście­ka­łam, tym więk­sza po­wsta­wała mię­dzy nami prze­paść. Każde cią­gnęło linę w swoją stronę i żadne nie chciało pu­ścić. Ja, mimo wszystko, mimo bólu, jaki od­czu­wa­łam, chcia­łam ra­to­wać tę ro­dzinę, pró­bu­jąc za­bra­niać mę­żowi spo­tkań z ko­le­gami, a on krzy­czał, że... nie jest pan­to­fla­rzem. Nie­trudno się do­my­ślić, jaki miał być tego wszyst­kiego fi­nał.

„Walka” – świa­do­mie biorę to słowo w cu­dzy­słów – trwała sie­dem lat. Z czego ostat­nie dwa były istną tra­ge­dią. Wy­lą­do­wa­łam na od­dziale psy­chia­trycz­nym, gdyż tak bar­dzo za­drę­cza­łam się, że moje ży­cie nie jest ta­kie, ja­kie miało być. Ta­kie, jak za­pla­no­wa­łam. Tak się sta­ra­łam, a tu masz ci, babo, pla­cek. Mi­ster­nie tkany plan, mó­wiąc de­li­kat­nie, po pro­stu się ryp­nął.

Do­świad­cze­nia zdo­byte na od­dziale wy­ko­rzy­sta­łam do na­pi­sa­nia kilku scen w mo­jej de­biu­tanc­kiej po­wie­ści W ma­ra­to­nie ży­cia. W ja­kim mu­sia­łam być sta­nie, skoro z mo­ich czer­wo­nych adi­da­sów wy­cią­gnięto mi sznu­rówki, gdyż bano się o moje ży­cie? Nie­trudno się do­my­ślić, że w kiep­skim. Wam też, dro­dzy przy­ja­ciele, Czy­tel­nicy, gdy pa­trzy­cie na mój uśmiech, jest pew­nie trudno w to wszystko uwie­rzyć.

A jed­nak. Wy­cią­gnięto mi te sznu­rówki z bu­tów, dano ja­kiś pro­szek i zo­sta­wiono. Spa­łam chyba z dobę, tak bar­dzo by­łam wy­cień­czona. Wszystko, na czym mi za­le­żało, o co wal­czy­łam, co było dla mnie naj­waż­niej­sze, oka­zało się złu­dze­niem. Po­dmu­chem wia­tru, de­li­kat­nym lo­tem mo­tyla. Wie­dzia­łam, że przede mną roz­wód. Nie po­tra­fi­łam po­go­dzić się z tym, że nie ma w nas, ro­dzi­cach Re­mika, woli sku­tecz­nej walki. SKU­TECZ­NEJ! Nie ta­kiej na wy­nisz­cze­nie, lecz na zro­zu­mie­nie. Bo­lało... Bo­lało jak cho­lera.

Upa­dłam na dno. Do­słow­nie! Gdy wró­ci­łam z od­działu psy­chia­trycz­nego do miesz­ka­nia, które kie­dyś na­zy­wa­łam do­mem, zwy­czaj­nie osu­nę­łam się na pod­łogę i my­śla­łam, że już ni­gdy z niej nie wstanę. Naj­pierw le­ża­łam i wy­łam. Nie pła­ka­łam, lecz wy­łam! Jak ja­kieś opusz­czone, wy­głod­niałe zwie­rzę. Gdy już my­śla­łam, że skoń­czyły mi się łzy, prze­tur­la­łam się na ko­lana z za­mia­rem chwy­ce­nia ostat­niej de­ski ra­tunku.

– Do­bry Boże – wy­szep­ta­łam. – To ja. Ale się na­ro­biło, co? Mógł­byś tak cho­ciaż zer­k­nąć w moją stronę? W na­szą stronę. Mam synka. Ma na imię Re­mik i chce zo­stać pi­lo­tem. A ja, jego mama, nie mam siły żyć. Ja się już pod­daję, wiesz? Już nie będę nic pla­no­wać i zmu­szać ży­cia do ni­czego. Pod­daję się, tylko pro­szę, daj mi siłę w tym pod­da­niu. Będę ro­bić, co do mnie na­leży. Zer­k­niesz na mnie? Na nas? Tak zu­peł­nie ina­czej, bez planu. Ja się pod­daję i biorę wszystko, co dla mnie masz. Tylko pro­szę, daj mi siłę, bo brak mi jej na­wet na to, by zro­bić dziecku śnia­da­nie.

Nie­dawno, w jed­nym z wy­wia­dów, zo­sta­łam za­py­tana o to, co bym po­ra­dziła ko­bie­cie, która stoi na skraju i nie ma po­ję­cia, co zro­bić ze swoim ży­ciem. Re­dak­torka po­wie­działa:

– Pani Aniu, pani stała nad prze­pa­ścią. A te­raz, jak na pa­nią pa­trzę, wi­dzę ko­bietę suk­cesu. Jak to się robi?

Jak to się robi? – po­wtó­rzy­łam w my­ślach. A po­tem od­par­łam, zgod­nie z tym, co czuję, że nie­kiedy trzeba od­pu­ścić. Scho­wać dumę do kie­szeni i otwar­cie przy­znać, że coś nam się nie udało. Po­wie­dzieć so­bie wprost, że to czy tamto to to­talna klapa i nie ma co się oszu­ki­wać. Kiedy przy­znasz się przed sobą, że coś nie wy­szło i coś stra­ci­łaś, da­jesz so­bie prawo do prze­ży­cia pew­nego ro­dzaju ża­łoby. Ofia­ro­wu­jesz so­bie czas na płacz i po­że­gna­nie. Wkra­czasz w pro­ces, w któ­rego trak­cie uzna­jesz przed sobą, że nie tylko los i źli lu­dzie wpę­dzili cię w ta­ra­paty, lecz także ty mia­łaś w tym swój udział. A po­tem za­czy­nasz wy­cią­gać wnio­ski i po­wo­lutku wsta­jesz z ko­lan, by za­cząć dzia­łać.

Ja, Anna Har­łu­ko­wicz-Niem­czy­now, po­że­gna­łam dawne ży­cie. Uzna­łam, że było, po­pła­ka­łam nad nim i po­zby­łam się nie­mal wszyst­kich pa­mią­tek. Wszyst­kich oprócz na­zwi­ska mo­jego pierw­szego męża. Ono mi przy­po­mina, skąd wie­dzie mnie droga. Już raz le­ża­łam na zim­nej po­sadzce i wy­łam z bólu nad utra­co­nym ży­ciem, w któ­rym chcia­łam przy­pi­sać so­bie moc, ja­kiej czło­wiek ni­gdy nie miał i miał nie bę­dzie. Moc po­cho­dzącą od Boga. Ko­goś więk­szego od nas, komu można od­dać wszystko. Ta po­stawa na­zywa się po­korą.

Po­kor­nie przyj­muję, że nie na wszystko mam wpływ.

Po­kor­nie przyj­muję, że nie za­wsze musi być tak, jak chcę i jak za­pla­no­wa­łam.

Po­kor­nie uznaję, że się pod­daję, i dziś po­tra­fię czy­nić to bez lęku, że coś tracę.

„Niech bę­dzie wola Twoja”.

Ko­cham, pra­cuję, sta­ram się, ro­bię wszystko, co w mo­jej mocy, ale nie przy­wią­zuję się do efek­tów.

Po­wtó­rzę raz jesz­cze: NIE PRZY­WIĄ­ZUJĘ SIĘ DO EFEK­TÓW. NIE MU­SZĘ MIEĆ NAD WSZYST­KIM KON­TROLI. Otwie­ram się na nie­spo­dzianki. Przy­my­kam oczy, za­kła­dam dło­nie za głowę i uśmie­cham się, mó­wiąc: NIE NA WSZYSTKO MAM WPŁYW. Nie mu­szę go mieć! To ta­kie uwal­nia­jące.

Mogę ode­tchnąć głę­boko i po­wie­dzieć: Ty się tym zaj­mij, Boże, mój przy­ja­cielu. A po­tem ser­decz­nie się do sie­bie w lu­strze uśmiech­nąć.

Lu­bię to moje na­zwi­sko Har­łu­ko­wicz. Nosi je mój syn i je­śli mu­sia­łam coś za­ła­twić w jego szkole, gdy się przed­sta­wia­łam, od razu było wia­domo, kim je­stem. Lecz jak za­czę­łam pi­sać książki, moje oba na­zwi­ska z le­d­wo­ścią mie­ści­łyby się na okładce. Dla­tego zo­stało tylko „H”. I do­brze. Niech już tak bę­dzie.

Bier­ność – jest od­da­niem de­cy­zji w ręce in­nych.

Agre­syw­ność – jest po­dej­mo­wa­niem de­cy­zji za in­nych.

Aser­tyw­ność – jest po­dej­mo­wa­niem wła­snych de­cy­zji.

I bra­niem za nie od­po­wie­dzial­no­ści.

Anna H. Niem­czy­now z kil­ku­mie­sięcz­nym sy­nem, 2004 rok

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: