Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ciche wody. Tom 2: powieść współczesna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciche wody. Tom 2: powieść współczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 272 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CI­CHE WODY .

Od bar­dzo daw­na nie pa­mię­ta­no w War­sza­wie zimy tak oży­wio­nej i tak ob­fi­tej w zaj­mu­ją­ce plot­ki, jak ta, któ­ra wła­śnie upły­wa­ła, – pod wzglę­dem me­te­oro­lo­gicz­nym da­jąc księ­ciu Igna­ce­mu pole do ob­ser­wa­cyj i po­rów­nań nie­zmier­nie na­ucza­ją­cych.

Czem dla nie­go były zmia­ny at­mos­fe­rycz­ne, z któ­rych on naj­roz­ma­it­sze, wiel­ce hy­po­te­tycz­ne wy­cią­gał wnio­ski (jest to wła­ści­wo­ścią, dy­let­tan­tów, że śmie­lej się rzu­ca­ją na ciem­no­ści, niż praw­dzi­wi ucze­ni) – czem dla księ­cia były prze­sko­ki baro i ter­mo­me­trycz­ne, tem dla po­spo­li­tej ga­wie­dzi ru­chy tego świa­ta, któ­re­go ona wi­dy­wa­ła tyl­ko czą­stecz­kę, chwy­ta­ła tyl­ko od­gło­sy.

Wnio­sko­wa­no z wi­zyt, z ich trwa­nia, z twa­rzy, któ­rą, wi­dzia­no w oknie ka­re­ty, na­resz­cie z przed­po­ko­jo­wych ob­ser­wa­cyj lo­kaj­skich, któ­re nie­kie­dy do wca­le szczę­śli­wych pro­wa­dzi­ły roz­wią­zań za­wi­łych kwe­styj.

Kil­ka do­mów sto­ją­cych na gó­rze, zaj­mu­ją­cych sta­no­wi­sko pierw­szo­rzęd­ne, szcze­gól­ną zwra­ca­ło bacz­ność. Szep­ta­no so­bie o hra­bi­nie Ju­lii i jej fan­ta­zy­ach, o eks­cen­try­cy­zmie hra­bian­ki Eli­zy, o pu­ry­ta­ni­zmie hra­bi­ny Lau­ry, ba­ła­muc­twie jej syna roz­ko­cha­ne­go w pięk­nej Eli­zie, po­kąt­nym ja­kimś ro­man­sie pięk­ne­go Zdzi­sia, o księ­ciu Igna­cym, któ­ry da­wał już li­te­rac­kie wie­czo­ry, i o – za­mie­rzo­nem a ma­ją­cem się na pew­no sko­ja­rzyć mał­żeń­stwie jego cór­ki z sy­nem hr.Lau­ry.

Od­gad­nię­to tę myśl ra­czej niż się o niej do­wie­dzia­no, bo nie było jesz­cze naj­mniej­szych po­szlak, gdy już vox po­pu­li wró­żył księż­nicz­ce, że zo­sta­nie hra­bi­ną, Lam­ber­to­wą.

Roz­bu­dzo­na była nie­zmier­nie cie­ka­wość spek­ta­to­rów dra­ma­tu prze­wi­dy­wa­ną ka­ta­stro­fą, jaka z ro­ze­rwa­nej mi­ło­ści hrab.Eli­zy i Lam­ber­ta mu­sia­ła ko­niecz­nie wy­nik­nąć.

Co mia­ła po­cząć po­rzu­co­na, jak mógł się zna­leźć po­sta­wio­ny mię­dzy mat­ką, a ide­ałem, hra­bia Lam­bert?

Epi­zo­dycz­ne po­sta­ci tego kar­na­wa­łu ni­kły w bla­sku dwóch głów­nych, któ­re wią­za­ła mi­łość a dzie­li­ła prze­paść.

Wpraw­dzie obie ro­dzi­ny były na jed­nej kar­cie hi­sto­ryi za­pi­sa­ne w rów­nym rzę­dzie, obie z prze­szło­ści wy­nio­sły wy­po­sa­że­nie wspo­mnień ob­fi­te, lecz cha­rak­ter ro­dzin, ich losy, tra­dy­cye sta­wi­ły je na dwóch krań­cach prze­ciw­nych. Mię­dzy hra­bi­ną Lau­rą a Ju­lią były tyl­ko kon­tra­sta i an­ty­te­zy – ani jed­nej my­śli wspól­nej.

Traf, któ­ry się bawi wy­naj­du­jąc ła­mi­głów­ki naj­oso­bliw­sze dla po­cie­chy spek­ta­to­rów, zbli­żył ser­ca dwoj­ga mło­dych lu­dzi wca­le do sie­bie nie­prze­zna­czo­nych. Py­ta­li się wszy­scy, co z tego mia­ło wy­nik­nąć? Naj­nie­spo­koj­niej­szą była sama hra­bi­na Ju­lia, któ­rej ży­cze­niem naj­go­ręt­szem było skle­je­nie tego mał­żeń­stwa.

Przy­po­mi­na­my, że w po­cząt­kach uwa­ża­ła je za tak praw­do­po­dob­ne i nie­mal ła­twe, iż ra­cho­wa­ła na we­se­le po Wiel­kiej­no­cy. Wszyst­ko pra­wie po­szło po jej my­śli, choć nie jej sta­ra­niem, ale nie­zmier­ną śmia­ło­ścią Eli­zy ma­rze­nie zmie­ni­ło się w rze­czy­wi­stość – hr.Lam­bert był za­ko­cha­ny – lecz mi­łość ta nie obie­cy­wa­ła nic oprócz chy­ba ja­kie­goś skan­da­lu…

Wy­czer­pa­ły się środ­ki dal­sze­go dzia­ła­nia, a hr. Ju­lia oba­wia­ła się uciec do ostat­nie­go, do sta­now­cze­go wy­ma­ga­nia roz­wią­za­nia, aby nie ścią­gnąć re­ku­zy i nie ze­rwać sto­sun­ków.

Zro­zu­mia­ła ona bar­dzo do­brze przy­by­cie księ­cia Igna­ce­go z cór­ką, spro­wa­dzo­ne­go umyśl­nie, aby Lam­bert mógł ją po­znać. Mał­żeń­stwo było wi­docz­nie uło­żo­ne, po­sta­no­wio­ne, szło tyl­ko o skło­nie­nie syna, by woli mat­ki był po­słusz­ny.

Moż­na so­bie wy­sta­wić, z ja­kiem obu­rze­niem i zgro­zą, mó­wio­no u hra­bi­ny Ju­lii o de­spo­ty­zmie pani Lau­ry.

Nie­po­ko­ju hra­bi­ny wca­le się nie zda­wa­ła po­dzie­lać cór­ka, któ­ra wszyst­kie groź­ne wia­do­most­ki przyj­mo­wa­ła chłod­no i obo­jęt­nie, je­śli nie ja­kimś uśmie­chem wzgar­dli­wym. Nie mo­gła się tej obo­jęt­no­ści wy­dzi­wić hra­bi­na Ju­lia, i tro­chę ją, to po­cie­sza­ło, bo po­są­dza­ła Eli­zę, iż mu­sia­ła już ja­kieś zo­bo­wią­za­nie uzy­skać.

Hra­bian­ka na py­ta­nia nie od­po­wia­da­ła wca­le.

Ksią­żę Igna­cy od daw­na po­ufa­le był zna­jo­my z puł­kow­ni­kiem Le­li­wą. Lu­bił go uczo­ny ksią­żę, gdyż miał w nim nie­osza­co­wa­ne­go po­śred­ni­ka, po­sła, in­for­ma­to­ra w wie­lu drob­nych oko­licz­no­ściach, któ­re­mi sam się zaj­mo­wać nie lu­bił.

W parę dni po przy­by­ciu księ­cia, sta­ry przy­ja­ciel domu sta­wił się, po­wi­ta­ny nie­zmier­nie czu­le.

– Jam cię z utę­sk­nie­niem wy­glą­dał, za­wo­łał ksią­żę – jaki ty mi je­steś po­trzeb­ny!… Mnóz­twa rze­czy tu­tej­szych pa­mięć mnie od­bie­gła – ty wszyst­ko wiesz, ra­cho­wa­łem jak na Za­wi­szę….

– Był­bym po­śpie­szył na usłu­gi wcze­śniej, rzekł Le­li­wa, ale nie chcia­łem być na­tręt­ny…

– Ty! na­tręt­ny! roz­śmiał się ksią­żę.

Za­le­d­wie sie­dli, ksią­żę już za­ga­ił o wy­do­by­cie swej paki z książ­ka­mi i uła­twie­nie for­mal­no­ści do jej od­zy­ska­nia, któ­re chciał Le­li­wie po­wie­rzyć.

– Nie mogę się roz­go­spo­da­ro­wać bez mo­ich ksią­żek – mó­wił go­spo­darz; – zmi­łuj się jedź ty po nie i wy­proś, aby mi od­da­no.

Le­li­wa pod­jął, się tej usłu­gi. Ksią­żę po­tem za­czął mó­wić o roz­pra­wie, któ­rą pi­sał i chciał po­słać sław­ne­mu me­te­oro­lo­go­wi hol­len­der­skie­mu; o ar­ty­ku­le w ga­ze­cie, prze­ciw któ­re­mu chciał małą notę umie­ścić w ja­kimś dzien­ni­ku; py­tał o uczo­nych, o po­sie­dze­nia "Bi­blio­te­ki War­szaw­skiej, " o sztu­kę dra­ma­tycz­ną, gdyż' i ta go zaj­mo­wa­ła żywo…

Gdy się wy­czer­pa­ło mnóz­two tych przed­mio­tów, na któ­re ksią­żę wpa­dał nie wie­dzieć jaki upa­tru­jąc mię­dzy nie­mi zwią­zek, za­le­d­wie da­jąc tchnąć Le­li­wie, – puł­kow­nik w koń­cu gwał­tem zwró­cił mowę do spraw po­tocz­nych.

– Cóż to prze­cie księ­cia spro­wa­dzi­ło do nas? rzekł; bo już­ci wo­lał­byś zi­mo­wać w Pa­ry­żu, w po­łu­dnio­wej Fran­cyi, gdzieś na brze­gu Włoch, w Rzy­mie na­wet, niż tu… Ksią­żę, nig­dy nie lu­bi­łeś na­sze­go po­czci­we­go mia­stecz­ka.

– My­lisz się, ko­cha­ny puł­kow­ni­ku – wtrą­cił ksią­żę, – lu­bię je bar­dzo, tyl­ko zdro­wie cór­ki trzy­ma­ło mnie w kli­ma­cie ła­god­niej­szym. Bogu dzię­ki, jest te­raz zu­peł­nie zdro­wa, i ja się mo­głem zbli­żyć do kra­ju.

– Tu­taj po­są­dza­ją, ko­cha­ne­go księ­cia… o pew­ne pro­jek­ta! we­so­ło rzekł puł­kow­nik.

– O ja­kie?

– Całe mia­sto pre­ten­du­je, że musi być osnu­ty, uło­żo­ny ma­ry­aż księż­nicz­ki z hr. Lam­ber­tem….

Ksią­żę zda­wał się moc­no zdu­mio­ny – cof­nął się nie­co.

– Któż to mówi?

– Spy­taj ksią­żę, kto o tem nie mówi? cią­gnął puł­kow­nik, – o tem tyl­ko ga­da­ją wszy­scy…

– A cóż mó­wią?

Le­li­wa po­czął se­ryo bar­dzo.

– Znasz mnie ksią­żę, iż je­stem sta­rym, wier­nym słu­gą jego domu (puł­kow­nik był za­wsze wszę­dzie tym naj­wier­niej­szym przy­ja­cie­lem ro­dzi­ny), wiesz, że po­chleb­stwem nie każą się nig­dy usta moje. Będę ehem ogól­ne­go gło­su…. Kraj ca­ły­by się cie­szył z po­łą­cze­nia dwóch tak do­stoj­nych ro­dzin… przy­kla­snę­li­by wszy­scy! Nic sto­sow­niej­sze­go, nic pięk­niej­sze­go po­my­śleć nie moż­na…. Ten anioł wasz i ten zna­ko­mi­ty mło­dzian….

Księ­ciu się twarz uśmie­cha­ła, a puł­kow­nik prze­rwał swą, mowo wes­tchnie­niom głę­bo­kiem. Urwał na­gle i spo­sęp­niał.

– Cóż więc? co? wtrą­cił ksią­że.

– Ten naj­ślicz­niej­szy ze wszyst­kich pro­jek­tów, naj­ro­zum­niej­szy, ode­zwał się puł­kow­nik, trze­ba chy­ba Boga pro­sić, aby przy­szedł do skut­ku.

Tu prze­stał mó­wić Le­li­wa… po­tarł swe siwe na­je­żo­ne wło­sy.

– Jako przy­ja­ciel ro­dzi­ny, miał­bym na su­mie­niu, gdy­bym nie po­śpie­szył z prze­stro­gą.

Szyb­ko zbli­żył się ksią­żę do nie­go, oka­zu­jąc nie­po­kój.

– Zmi­łuj się – cóż tam ta­kie­go? na­stra­szy­łeś mnie…

– Mat­ka po­dob­no o tem nie wie, albo nie bie­rze tego na se­ryo, ale Lam­bert jest na­mięt­nie roz­ko­cha­ny w dziew­czy­nie, dla któ­rej istot­nie gło­wę stra­cić moż­na, w cór­ce hr.Ju­lii.

– Ba­ła­muc­two może kar­na­wa­ło­we – plot­ki! rzekł ksią­żę.

– Już­ciż­bym o tem nie mó­wił, gdy­bym nie miał prze­ko­na­nia, że to rzecz nie­zmier­nej wagi, mo­ści ksią­żę. Ta­kie­mu anioł­ko­wi jak księż­nicz­ka Mar­ta, tej isto­cie z nie­bios spa­dłej, na­le­ży mąż, coby ją ca­łem ser­cem mógł ko­chać, umiał ten… skarb osza­co­wać! Wy­dać ją za naj­zac­niej­sze­go w świe­cie mło­dzień­ca, bo za ta – kie­go mam hr.Lam­ber­ta, ale sza­le­nie roz­ko­cha­ne­go w in­nej, któ­rej i po ślu­bie z pew­no­ścią, ko­chać nie prze­sta­nie – a! mo­ści ksią­żę, krzyk­nął z ogrom­nym za­pa­łem puł­kow­nik – toby był kry­mi­nał!

Wzdry­gnął się ksią­żę.

– Ale hr.Lau­ra nic mi o tem nie wspo­mnia­ła…. Czyż być może, by nie wie­dzia­ła?

– Z pew­no­ścią nie wie chy­ba, jak da­le­ko rze­czy za­szły…. mó­wił Le­li­wa. Eli­za jest nie­sły­cha­nie śmia­łą, wzię­ła to po mat­ce, pięk­ną, ro­zum­ną, cza­ru­ją­cą. Roz­ko­cha­ła się za­pa­mię­ta­le, i kom­pro­mi­tu­jąc się w oczach ca­łe­go mia­sta, opa­no­wa­ła Lam­ber­ta….

– A toś mi za­bił kli­na! za­wo­łał ksią­że. Przy­zna­ję ci się, tak, je­cha­łem tu z tym pro­jek­tem, nie ro­bię przed tobą ta­jem­ni­cy, było to ma­rze­nie moje, wpro­wa­dzić naj­droż­sze, je­dy­ne dzie­cię moje w dom nie­po­szla­ko­wa­ny, w któ­rym cno­ty są tra­dy­cyą i spad­kiem po­ko­leń. Lam­bert…. ale mo­żeż to być, aby on, sen­sat taki, An­glik po­waż­ny, roz­mi­ło­wał się w pło­chej dziew­czy­nie, w cór­ce tej Ju­lii!

– C`est de no­to­ri­été pu­bli­que, skon­klu­do­wał puł­kow­nik. Ze­chcesz ksią­żę, to się sam na­ocz­nie bę­dziesz mógł prze­ko­nać o tem, bo ich dwo­je, en téte á téte, spo­ty­kać moż­na w uli­cy, tak za­ję­tych sobą, iż ni­ko­go nie wi­dzą i o ni­ko­go dbać się nie zda­ją.

– Ale hra­bi­na Lau­ra! ona! żeby nie wie­dzia­ła o tem, że­by­ście wy jej o tem nie d o nie­śli, nie prze­strze­gli!

– Znasz ksią­żę tę do­stoj­ną na­szą ma­tro­nę, prze­rwał Le­li­wa. Być może, iż ją ostrze­ga­no, ona tego nie bie­rze se­ryo, bo ma to prze­ko­na­nie ma­tek i ro­dzi­ców daw­nej daty, że dzie­ciom dane roz­ka­zy speł­nio­ne być mu­szą….

Nie wąt­pię też, że gdy po­wie Lam­ber­to­wi: "Żeń się," oże­ni się…. Ale, ksią­żę mój, ta­kie za­mąż­pój­ście dla wa­szej cór­ki…

Wes­tchnął ksią­żę Igna­cy….

– W isto­cie to anioł nie­win­no­ści, to dzie­cię, któ­re­bym chciał tyl­ko od­dać czło­wie­ko­wi, coby oce­nić je umiał…. Na świe­cie nic mi się tak nie uśmie­cha­ło jak wej­ście do tego domu, taka mat­ka jak hr.Lau­ra!

– A! za­wo­łał puł­kow­nik skła­da­jąc ręce – w isto­cie, ide­ał ma­tro­ny pol­skiej…. Klę­kam przed tą nie­wia­stą.

– Dla mo­jej Mar­ci, do­dał ksią­żę, coby to było za szczę­ście!…

Za­my­ślił się nie­co i rzekł gło­sem ośmie­lo­nym:

– Ko­cha­ny puł­kow­ni­ku – wiesz co? sło­wo ci daję, z dzi­siej­szej mło­dzie­ży wy­bie­ra­jąc, jesz­cze­bym Lam­ber­ta z tą głu­pią jego na­mięt­no­ścią wo­lał, niż in­ne­go bez żad­nej. To uczci – wy czło­wiek, il se fera une ra­ison, przy wią­że się, na­mięt­ność zwy­cię­ży.

Le­li­wa usta skrzy­wił, brwia­mi ru­szył – nie po­wie­dział nic.

– Da­ruj mi, mój dro­gi ksią­żę – ode­zwał się po dłu­giem mil­cze­niu – da­ruj mi, prze­bacz, bła­gam, żem ci tu przy­niósł tak nie­smacz­ną, prze­stro­gę. Su­mie­nie mi na­ka­zy­wa­ło;

Ude­rzył się w pier­si.

Za­my­ślo­ny, chmur­ny stał ksią­żę Igna­cy. Nic nad to przy­krzej­sze­go dla nie­go być nie mo­gło; pra­gnął na­de­wszyst­ko spo­ko­ju, aby swo­im uczo­nym do­ga­dzać fan­ta­zy­om swo­bod­nie, a tu, w chwi­li gdy zda­ło mu się, że do por­tu do­pły­wał, wiatr z czy­ste­go nie­ba pę­dził go zno­wu na burz­li­we mo­rza prą­dy.

Le­li­wa szu­kał ka­pe­lu­sza już i chciał od­cho­dzić, po­że­gna­li się w mil­cze­niu, bar­dzo ser­decz­nie, choć ksią­żę miał nie­ja­ki żal do tego zbyt gor­li­we­go przy­ja­cie­la, że mu tak nie­li­to­ści­wie oczy otwo­rzył.

Po odej­ściu go­ścia siadł roz­my­ślać, a owo­cem głę­bo­kich roz­trzą­sa­li za­da­nia, któ­re miął przed sobą, było, żeby się otwar­cie roz­mó­wić z hra­bi­ną, Lau­rą.

Do tej przy­stęp miał ksią­żę o każ­dej dnia go­dzi­nie, chciał tyl­ko obrać taką, któ­ra­by naj­sto­sow­niej­szą była do po­uf­nej sam na sam roz­mo­wy. Ob­ja­wiać hr.Lau­rze tego o czem się do­wie­dział od puł­kow­ni­ka – nie miał od­wa­gi; po­sta­no­wił ostroż­nie ją wy­ba­dać o stan ser­ca hr. Lam­ber­ta.

Przy­cho­dzi­ło mu te­raz na myśl, że co­dzień by­wa­ją­cy (z roz­ka­zu mat­ki) Lam­bert, w isto­cie do Mar­ty się ja­koś opie­sza­le i nie­śmia­ło zbli­żał; krót­ko ba­wił, mó­wił naj­wię­cej z Szor­dyń­ską, i nie oka­zy­wał naj­mniej­szej ocho­ty do lep­sze­go po­zna­nia swej na­rze­czo­nej. Mar­ta też spo­glą­da­ła na nie­go z prze­stra­chem ja­kimś, zda­ją­cym się nie zmniej­szać, ale ro­snąć.

Nie­spo­koj­ny, po obie­dzie, nad wie­czór po­szedł ksią­żę do pa­ła­cu hr.Lau­ry, któ­rą za­stał samą z pan­ną Anie­lą, ale ta na­tych­miast się wy­su­nę­ła….

Za­czę­to od rze­czy obo­jęt­nych. Ksią­żę Igna­cy wie­dząc, jak hra­bi­na czy­ta­ła wie­le, wy­li­czył jej cały sze­reg no­wo­ści, któ­re so­bie po­no­to­wał.

– Był u was Lam­bert? za­py­ta­ła hra­bi­na.

– Był na chwi­lę rano – rzekł ksią­żę… – ale ba­wił krót­ko. Ona nie­śmia­ła bar­dzo, a on tak ja­koś… z da­le­ka cią­gle, że sam nie wiem jak­by ich zbli­żyć….

Wie, ko­cha­na hra­bi­na – do­dał – że ten po­czci­wy i ro­zum­ny Lam­bert strasz­nie mi się wy­dał ja­koś zmie­nio­ny.

– W czem? w czem? nie­spo­koj­nie za­wo­ła­ła hra­bi­na.

– Nie ma tej daw­nej mło­dzień­czej swej we­so­ło­ści – prze­mó­wił nie­śmia­ło ksią­żę, – chwi­la­mi wy­da­je mi się smut­nym, roz­tar­gnio­nym, jak­by obar­czo­nym….

Lau­ra prze­ni­kli­wie spoj­rza­ła na księ­cia chcąc go zba­dać i od­kryć, czy mu już cze­go nie do­nie­sio­no.

– Jak­że bo ksią­żę chcesz – ode­zwa­ła się… – żeby w tak uro­czy­stej chwi­li, gdy czło­wiek swo­ją przy­szłość sta­wi na sza­lę i bie­rze na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za los dru­giej, ma­ją­cej mu się od­dać isto­ty – nie przy­cho­dzi­ły my­śli po­waż­ne i pew­na oba­wa? Nie idzie tu o szczę­ście wła­sne; wię­cej da­le­ko pew­nie o to dru­gie, za któ­re ma się wziąć przed su­mie­niem, Bo­giem i ludź­mi od­po­wie­dzial­ność. Lam­bert, wierz mi ksią­żę, jest nie­zep­su­tym i za­cnym a po­czci­wym chłop­cem…

– Świę­cie w to wie­rzę! rzekł ksią­żę ręce skła­da­jąc – ale ko­cha­na hra­bi­no, czło­wie­kiem jest…

– Wszy­scy­śmy ludź­mi, po­śpiesz­nie do­da­ła Lau­ra – wszy­scy sła­bi; idzie o to, w kim za­sa­dy pew­ne tak są wsz­cze­pio­ne, by się sła­bo­ści nie do­zwa­la­ły oba­wiać.

Ksią­żę przy­su­nął się z krze­słem do sta­rusz­ki, po­ca­ło­wał ją w rękę i rzekł ci­cho:

– Mów­my szcze­rze…. jak ro­dzi­ce, któ­rych los dzie­ci nad wszyst­ko ob­cho­dzi…. Lam­bert nie ma ja­kiej mi­łost­ki w ser­cu?

Hra­bi­na Lau­ra za­ru­mie­ni­ła się moc­no.

– Pew­na je­stem mój ksią­żę, iż już ci coś szep­nię­to, nie bez złej my­śli, o czem był­byś się do­wie­dział ode­mnie. Hra­bi­na Ju­lia z całą, swą prze­bie­gło­ścią, mogę śmia­ło po­wie­dzieć, sza­tań­ską, wy­war­ła wszyst­kie siły i cza­ry wła­sne i cór­ki, aby mi po­chwy­cić Lam­ber­ta. Wiem o tem, wie­dzia­łam, ża­den krok jego nie uszedł bacz­no­ści mo­jej. Ba­ła­mu­co­no go, mo­gło się lu­dziom pło­chym zda­wać, że bę­dąc grzecz­ny tyl­ko, mu­siał być za­ko­cha­ny, bo dziew­czy­na i bar­dzo ślicz­na, i jak ogień spryt­na, nie­sły­cha­nie śmia­ła…..

Mo­gła ba­wić Lam­ber­ta, i po­wiem ci otwar­cie, żem się jej dla nie­go oba­wia­ła – lecz, czyż po­dob­na, aby ma­jąc do wy­bo­ru mię­dzy tym two­im anioł­kiem, a tą ja­kąś…. swa­wol­ni­cą roz­trz­pio­ta­ną, nie po­czuł gdzie jest dla, nie­go szczę­ście!

– Tak, tak! prze­bąk­nął ksią­że za­du­ma­ny, ale te swa­wol­ni­ce wiel­ki urok mają.

– Na nie­szczę­ście – od­po­wie­dzia­ła hr.Lau­ra – lecz nikt z nie­mi nie idzie do oł­ta­rza…. Sko­czyć w prze­paść w chwi­li sza­łu…. tyl­ko nie zwią­zać się na całe ży­cie. Lam­bert ma przed ocza­mi los hr.Lu­dwi­ka, hi­sto­ryę hr.Ju­lii i przy­kład tego coby go cze­ka­ło. Lam­bert wie – do­da­ła z ener­gią wiel­ką, – że prę­dzej­bym umar­ła, niż na po­dob­ny zwią­zek do­zwo­li­ła; że umie­ra­jąc rzu­ci­ła­bym na nie­go klą­twę, gdy­by mi śmiał wpro­wa­dzić do domu taką isto­tę…. Ksią­żę po­ca­ło­wał w rękę sta­rusz­kę.

– Niech no się pani uspo­koi…. niech się ko­cha­na hra­bi­na nie ir­ry­tu­je…. Mów­my, czy może on na­braw­szy sma­ku do ta­kiej dra­stycz­nej isto­ty, po­ko­chać moją ci­chą, bo­jaź­li­wą nie­śmia­łą gó­łąb­kę?…

Sta­rusz­ka pod­nio­sła gło­wę.

– Niech się nie ko­cha­ją, aż po ślu­bie – do­da­ła żywo – to da­le­ko le­piej, niż żeby się roz­ro­man­so­wy­wa­li te­raz, ma­jąc po­cząć nie ro­mans, ale dro­gę ży­cia wspól­ne­go cięż­ką i trud­ną….

– Ja­bym tak Mar­cie chciał wi­dzieć szczę­śli­wą! wes­tchnął ksią­żę.

– I bę­dzie szczę­śli­wą, i musi być, o ile na świe­cie, w wa­run­kach bytu na­sze­go szczę­ście jest moż­li­we…. Lam­bert, ja, oto­czy­my ją naj­więk­szą czu­ło­ścią i sta­ra­niem, aby

…. idąc dro­gą

Na ostry ka­mień nie tra­fi­ła nogą!

Bądź ksią­żę pe­wien, bę­dzie dla mnie wię­cej może niż wła­snem dzie­cię­ciem! będę dla niej wię­cej niż mat­ką…. po­wierz mi ją śle­po –

i bądź spo­koj­ny…. Ja Lam­ber­ta znam, ja za nie­go, ja za jej przy­szłość rę­czę! Roz­czu­lił się ksią­że Igna­cy.

– Do­syć, do­syć! za­wo­łał – będę spo­koj­ny! Za­my­ka­ni oczy! Wiem komu za­ufa­łem!

Na­tem skoń­czy­ła się draż­li­wa roz­mo­wa, po któ­rej hr.Lau­ra dłu­go zo­staw­szy sama, uspo­ko­ić; się nie mo­gła. Cze­ka­ła na syna, po­trze­bo­wa­ła z nim szcze­rze i otwar­cie się roz­ga­dać. Wie­czo­rem przy­by­li go­ście, zaj­rzał przy­ja­ciel wszyst­kich do­mów i ro­dzin, puł­kow­nik, przy­szedł Zdzi­sław, któ­ry te­raz prze­my­kał się do­syć czę­sto., był i pan Adolf zaj­mu­ją­cy miej­sce w ką­ci­ku.

Nie ry­chło, gdy się to wszyst­ko ro­ze­szło, a Lam­bert da­wał do­bra­noc, za­trzy­ma­ła go hra­bi­na.

– Lam­ciu! no, mów, ode­zwa­ła się, jak ci się Mar­ta po­do­ba­ła?

Za­sko­czo­ny tem py­ta­niem hra­bia sta­nął i dłu­go się nie mógł na od­po­wiedź ze­brać.

– Ani mi się po­do­ba­ła, ani nie po­do­ba­ła – rzekł w koń­cu; ale dla cze­go się mama pyta o to?

– Bo – bo chcę, żeby ci się po­do­ba­ła. I spój­rza­ła na nie­go wy­ra­zi­ście. Lam­bert po­czął się z wol­na prze­cha­dzać po sa­lo­nie.

– Mo­głeś się do­my­ślić że ży­czę, pra­gnę, chcę, aby była two­ją, żoną….

Rzu­ci­ła na nie­go okiem po dru­gi raz, i zo­ba­czy­ła tyl­ko chmur­ne czo­ło.

– Po­wiem ci, że nie­zu­peł­nie je­stem z cie­bie kon­ten­ta od pew­ne­go cza­su. To­bie się zda­je, że ja nie wi­dzę nic, że nie wiem nic. Eli­za cię ba­ła­mu­ci, ty się da­jesz ba­ła­mu­cie, mi­mo­wol­nie złe jej to­wa­rzy­stwo od­dzia­ły­wa na cie­bie…. Trze­ba z nią ze­rwać zu­peł­nie….

– Nie mam po­trze­by zry­wać, od­po­wie­dział Lam­bert bar­dzo po­waż­nie, – bo nic za­wią­zy­wa­łem nic. Znam ją, bawi mnie, znaj­du­ję ją ład­ną….

– To wszyst­ko źle: jej pięk­ność nie po­win­na mieć dla cie­bie uro­ku, jej pa­pla­nie bez­wstyd­ne nie po­win­no cię ba­wić. Wiesz, na ja­kiem…. gno­jo­wi­sku ten kwia­tek uro­snął…. Lam­ber­cie….

– Nie­mniej on bar­dzo ład­nie pach­nie! od­parł zim­no hra­bia.

Hra­bi­na rzu­ci­ła o stół gwał­tow­nie ro­bo­tą, któ­rą, trzy­ma­ła, i za­ła­ma­ła ręce…

– Dziec­ko moje! ja cię nie po­zna­ję!

– Ale, mam­ciu ko­cha­na – rzekł ła­god­niej syn – niech mi mama wie­rzy, nie ma gro­żą­ce­go nic…. Mam tyl­ko obo­wią­zek po­wie­dzieć w obro­nie tej istot­nie nie­szczę­śli­wej Eli­zy, że, ona czu­je cała, okrop­ność swo­je­go po­ło­że­nia, że tem gno­jo­wi­skiem się brzy­dzi.

– A! ci­cho! ko­me­dye! obrzy­dłe ko­me­dye! krzyk­nę­ła mat­ka. '

– Nie – rzekł zim­no Lam­bert – czu­je się ko­me­dye… ta­kiej roz­pa­czy nie ode­gra ża­den naj­lep­szy ar­ty­sta.

– Kto miał ta­kie­go na­uczy­cie­la jak jej mat­ka! wy­buch­nę­ła hr.Lau­ra.

Wi­dząc wzbu­rze­nie wiel­kie, Lam­bert zbli­żył się, usi­łu­jąc uko­ić mat­kę.

– Mama ko­cha­na – rzekł – nie ma naj­mniej­sze­go po­wo­du nie­po­ko­ić się. Jak­kol­wiek mara nie­wy­sło­wio­ną li­tość nad tą, bied­ną, wiem, że mi o ni­czem wię­cej my­śleć nie­wol­no….

– Li­to­wać się nie po­wi­nie­neś na­wet – do­da­ła mat­ka – to plu­gaw­stwo nie war­te mi­ło­sier­dzia

Lam­bert za­mil­czał.

– Pro­szę, bła­gam, wy­ma­gam, do­da­ła mat­ka, abyś się zbli­żył do Mar­ty….

– Peł­nię roz­ka­zy mamy, od­parł po­wol­nie syn, – ale prze­pra­szam za­ra­zem że z góry za­pro­te­stu­je. Je­śli mi się Mar­ta nie­po­do­ba, nie oże­nię się z nią, go­to­wem wca­le się nie że­nić, a prze­ciw mo­jej skłon­no­ści nie chcę – toby było świę­to­kradz­two.

– To są głu­pie idee nowe! krzyk­nę­ła hra­bi­na; idee, któ­rych się na­by­wa mię­dzy ludź­mi pło­chy­mi. Mał­żeń­stwo dla uczci­we­go czło­wie­ka świę­to­kradz­kiem być nig­dy nie może; w jego mocy za­wsze do­trzy­mać na co przy­siągł u oł­ta­rza….

– Na mi­łość przy­się­ga! szep­nął Lam­bert.

– Tak, na mi­łość, ale nie na tę, jaką wy ro­zu­mie­cie, nie na na­mięt­ne roz­ko­cha­nie, ale na mi­ło­ści­we i peł­ne sza­cun­ku obej­ście się. To jest w mocy czło­wie­ka. Mał­żeń­stwo nie zo­sta­ło po­sta­no­wio­ne dla do­go­dze­nia pas­syi, ale dla ugrun­to­wa­nia ro­dzi­ny i spo­łe­czeń­stwa. Kto je in­a­czej ro­zu­mie, ten grze­szy….

Lam­bert skrzy­wił się nie­znacz­nie.

– Dla cze­go nie masz się oże­nić z Mar­tą? do­da­ła mat­ka. Mło­da jest, ład­na, do­bre­go domu, ma wszyst­kie wa­run­ki. Ja ci ją prze­zna­czam….
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: