- W empik go
Ciche wody. Tom 2: powieść współczesna - ebook
Ciche wody. Tom 2: powieść współczesna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 272 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od bardzo dawna nie pamiętano w Warszawie zimy tak ożywionej i tak obfitej w zajmujące plotki, jak ta, która właśnie upływała, – pod względem meteorologicznym dając księciu Ignacemu pole do obserwacyj i porównań niezmiernie nauczających.
Czem dla niego były zmiany atmosferyczne, z których on najrozmaitsze, wielce hypotetyczne wyciągał wnioski (jest to właściwością, dylettantów, że śmielej się rzucają na ciemności, niż prawdziwi uczeni) – czem dla księcia były przeskoki baro i termometryczne, tem dla pospolitej gawiedzi ruchy tego świata, którego ona widywała tylko cząsteczkę, chwytała tylko odgłosy.
Wnioskowano z wizyt, z ich trwania, z twarzy, którą, widziano w oknie karety, nareszcie z przedpokojowych obserwacyj lokajskich, które niekiedy do wcale szczęśliwych prowadziły rozwiązań zawiłych kwestyj.
Kilka domów stojących na górze, zajmujących stanowisko pierwszorzędne, szczególną zwracało baczność. Szeptano sobie o hrabinie Julii i jej fantazyach, o ekscentrycyzmie hrabianki Elizy, o purytanizmie hrabiny Laury, bałamuctwie jej syna rozkochanego w pięknej Elizie, pokątnym jakimś romansie pięknego Zdzisia, o księciu Ignacym, który dawał już literackie wieczory, i o – zamierzonem a mającem się na pewno skojarzyć małżeństwie jego córki z synem hr.Laury.
Odgadnięto tę myśl raczej niż się o niej dowiedziano, bo nie było jeszcze najmniejszych poszlak, gdy już vox populi wróżył księżniczce, że zostanie hrabiną, Lambertową.
Rozbudzona była niezmiernie ciekawość spektatorów dramatu przewidywaną katastrofą, jaka z rozerwanej miłości hrab.Elizy i Lamberta musiała koniecznie wyniknąć.
Co miała począć porzucona, jak mógł się znaleźć postawiony między matką, a ideałem, hrabia Lambert?
Epizodyczne postaci tego karnawału nikły w blasku dwóch głównych, które wiązała miłość a dzieliła przepaść.
Wprawdzie obie rodziny były na jednej karcie historyi zapisane w równym rzędzie, obie z przeszłości wyniosły wyposażenie wspomnień obfite, lecz charakter rodzin, ich losy, tradycye stawiły je na dwóch krańcach przeciwnych. Między hrabiną Laurą a Julią były tylko kontrasta i antytezy – ani jednej myśli wspólnej.
Traf, który się bawi wynajdując łamigłówki najosobliwsze dla pociechy spektatorów, zbliżył serca dwojga młodych ludzi wcale do siebie nieprzeznaczonych. Pytali się wszyscy, co z tego miało wyniknąć? Najniespokojniejszą była sama hrabina Julia, której życzeniem najgorętszem było sklejenie tego małżeństwa.
Przypominamy, że w początkach uważała je za tak prawdopodobne i niemal łatwe, iż rachowała na wesele po Wielkiejnocy. Wszystko prawie poszło po jej myśli, choć nie jej staraniem, ale niezmierną śmiałością Elizy marzenie zmieniło się w rzeczywistość – hr.Lambert był zakochany – lecz miłość ta nie obiecywała nic oprócz chyba jakiegoś skandalu…
Wyczerpały się środki dalszego działania, a hr. Julia obawiała się uciec do ostatniego, do stanowczego wymagania rozwiązania, aby nie ściągnąć rekuzy i nie zerwać stosunków.
Zrozumiała ona bardzo dobrze przybycie księcia Ignacego z córką, sprowadzonego umyślnie, aby Lambert mógł ją poznać. Małżeństwo było widocznie ułożone, postanowione, szło tylko o skłonienie syna, by woli matki był posłuszny.
Można sobie wystawić, z jakiem oburzeniem i zgrozą, mówiono u hrabiny Julii o despotyzmie pani Laury.
Niepokoju hrabiny wcale się nie zdawała podzielać córka, która wszystkie groźne wiadomostki przyjmowała chłodno i obojętnie, jeśli nie jakimś uśmiechem wzgardliwym. Nie mogła się tej obojętności wydziwić hrabina Julia, i trochę ją, to pocieszało, bo posądzała Elizę, iż musiała już jakieś zobowiązanie uzyskać.
Hrabianka na pytania nie odpowiadała wcale.
Książę Ignacy od dawna poufale był znajomy z pułkownikiem Leliwą. Lubił go uczony książę, gdyż miał w nim nieoszacowanego pośrednika, posła, informatora w wielu drobnych okolicznościach, któremi sam się zajmować nie lubił.
W parę dni po przybyciu księcia, stary przyjaciel domu stawił się, powitany niezmiernie czule.
– Jam cię z utęsknieniem wyglądał, zawołał książę – jaki ty mi jesteś potrzebny!… Mnóztwa rzeczy tutejszych pamięć mnie odbiegła – ty wszystko wiesz, rachowałem jak na Zawiszę….
– Byłbym pośpieszył na usługi wcześniej, rzekł Leliwa, ale nie chciałem być natrętny…
– Ty! natrętny! rozśmiał się książę.
Zaledwie siedli, książę już zagaił o wydobycie swej paki z książkami i ułatwienie formalności do jej odzyskania, które chciał Leliwie powierzyć.
– Nie mogę się rozgospodarować bez moich książek – mówił gospodarz; – zmiłuj się jedź ty po nie i wyproś, aby mi oddano.
Leliwa podjął, się tej usługi. Książę potem zaczął mówić o rozprawie, którą pisał i chciał posłać sławnemu meteorologowi hollenderskiemu; o artykule w gazecie, przeciw któremu chciał małą notę umieścić w jakimś dzienniku; pytał o uczonych, o posiedzenia "Biblioteki Warszawskiej, " o sztukę dramatyczną, gdyż' i ta go zajmowała żywo…
Gdy się wyczerpało mnóztwo tych przedmiotów, na które książę wpadał nie wiedzieć jaki upatrując między niemi związek, zaledwie dając tchnąć Leliwie, – pułkownik w końcu gwałtem zwrócił mowę do spraw potocznych.
– Cóż to przecie księcia sprowadziło do nas? rzekł; bo jużci wolałbyś zimować w Paryżu, w południowej Francyi, gdzieś na brzegu Włoch, w Rzymie nawet, niż tu… Książę, nigdy nie lubiłeś naszego poczciwego miasteczka.
– Mylisz się, kochany pułkowniku – wtrącił książę, – lubię je bardzo, tylko zdrowie córki trzymało mnie w klimacie łagodniejszym. Bogu dzięki, jest teraz zupełnie zdrowa, i ja się mogłem zbliżyć do kraju.
– Tutaj posądzają, kochanego księcia… o pewne projekta! wesoło rzekł pułkownik.
– O jakie?
– Całe miasto pretenduje, że musi być osnuty, ułożony maryaż księżniczki z hr. Lambertem….
Książę zdawał się mocno zdumiony – cofnął się nieco.
– Któż to mówi?
– Spytaj książę, kto o tem nie mówi? ciągnął pułkownik, – o tem tylko gadają wszyscy…
– A cóż mówią?
Leliwa począł seryo bardzo.
– Znasz mnie książę, iż jestem starym, wiernym sługą jego domu (pułkownik był zawsze wszędzie tym najwierniejszym przyjacielem rodziny), wiesz, że pochlebstwem nie każą się nigdy usta moje. Będę ehem ogólnego głosu…. Kraj całyby się cieszył z połączenia dwóch tak dostojnych rodzin… przyklasnęliby wszyscy! Nic stosowniejszego, nic piękniejszego pomyśleć nie można…. Ten anioł wasz i ten znakomity młodzian….
Księciu się twarz uśmiechała, a pułkownik przerwał swą, mowo westchnieniom głębokiem. Urwał nagle i sposępniał.
– Cóż więc? co? wtrącił książe.
– Ten najśliczniejszy ze wszystkich projektów, najrozumniejszy, odezwał się pułkownik, trzeba chyba Boga prosić, aby przyszedł do skutku.
Tu przestał mówić Leliwa… potarł swe siwe najeżone włosy.
– Jako przyjaciel rodziny, miałbym na sumieniu, gdybym nie pośpieszył z przestrogą.
Szybko zbliżył się książę do niego, okazując niepokój.
– Zmiłuj się – cóż tam takiego? nastraszyłeś mnie…
– Matka podobno o tem nie wie, albo nie bierze tego na seryo, ale Lambert jest namiętnie rozkochany w dziewczynie, dla której istotnie głowę stracić można, w córce hr.Julii.
– Bałamuctwo może karnawałowe – plotki! rzekł książę.
– Jużciżbym o tem nie mówił, gdybym nie miał przekonania, że to rzecz niezmiernej wagi, mości książę. Takiemu aniołkowi jak księżniczka Marta, tej istocie z niebios spadłej, należy mąż, coby ją całem sercem mógł kochać, umiał ten… skarb oszacować! Wydać ją za najzacniejszego w świecie młodzieńca, bo za ta – kiego mam hr.Lamberta, ale szalenie rozkochanego w innej, której i po ślubie z pewnością, kochać nie przestanie – a! mości książę, krzyknął z ogromnym zapałem pułkownik – toby był kryminał!
Wzdrygnął się książę.
– Ale hr.Laura nic mi o tem nie wspomniała…. Czyż być może, by nie wiedziała?
– Z pewnością nie wie chyba, jak daleko rzeczy zaszły…. mówił Leliwa. Eliza jest niesłychanie śmiałą, wzięła to po matce, piękną, rozumną, czarującą. Rozkochała się zapamiętale, i kompromitując się w oczach całego miasta, opanowała Lamberta….
– A toś mi zabił klina! zawołał książe. Przyznaję ci się, tak, jechałem tu z tym projektem, nie robię przed tobą tajemnicy, było to marzenie moje, wprowadzić najdroższe, jedyne dziecię moje w dom nieposzlakowany, w którym cnoty są tradycyą i spadkiem pokoleń. Lambert…. ale możeż to być, aby on, sensat taki, Anglik poważny, rozmiłował się w płochej dziewczynie, w córce tej Julii!
– C`est de notoriété publique, skonkludował pułkownik. Zechcesz książę, to się sam naocznie będziesz mógł przekonać o tem, bo ich dwoje, en téte á téte, spotykać można w ulicy, tak zajętych sobą, iż nikogo nie widzą i o nikogo dbać się nie zdają.
– Ale hrabina Laura! ona! żeby nie wiedziała o tem, żebyście wy jej o tem nie d o nieśli, nie przestrzegli!
– Znasz książę tę dostojną naszą matronę, przerwał Leliwa. Być może, iż ją ostrzegano, ona tego nie bierze seryo, bo ma to przekonanie matek i rodziców dawnej daty, że dzieciom dane rozkazy spełnione być muszą….
Nie wątpię też, że gdy powie Lambertowi: "Żeń się," ożeni się…. Ale, książę mój, takie zamążpójście dla waszej córki…
Westchnął książę Ignacy….
– W istocie to anioł niewinności, to dziecię, którebym chciał tylko oddać człowiekowi, coby ocenić je umiał…. Na świecie nic mi się tak nie uśmiechało jak wejście do tego domu, taka matka jak hr.Laura!
– A! zawołał pułkownik składając ręce – w istocie, ideał matrony polskiej…. Klękam przed tą niewiastą.
– Dla mojej Marci, dodał książę, coby to było za szczęście!…
Zamyślił się nieco i rzekł głosem ośmielonym:
– Kochany pułkowniku – wiesz co? słowo ci daję, z dzisiejszej młodzieży wybierając, jeszczebym Lamberta z tą głupią jego namiętnością wolał, niż innego bez żadnej. To uczci – wy człowiek, il se fera une raison, przy wiąże się, namiętność zwycięży.
Leliwa usta skrzywił, brwiami ruszył – nie powiedział nic.
– Daruj mi, mój drogi książę – odezwał się po długiem milczeniu – daruj mi, przebacz, błagam, żem ci tu przyniósł tak niesmaczną, przestrogę. Sumienie mi nakazywało;
Uderzył się w piersi.
Zamyślony, chmurny stał książę Ignacy. Nic nad to przykrzejszego dla niego być nie mogło; pragnął nadewszystko spokoju, aby swoim uczonym dogadzać fantazyom swobodnie, a tu, w chwili gdy zdało mu się, że do portu dopływał, wiatr z czystego nieba pędził go znowu na burzliwe morza prądy.
Leliwa szukał kapelusza już i chciał odchodzić, pożegnali się w milczeniu, bardzo serdecznie, choć książę miał niejaki żal do tego zbyt gorliwego przyjaciela, że mu tak nielitościwie oczy otworzył.
Po odejściu gościa siadł rozmyślać, a owocem głębokich roztrząsali zadania, które miął przed sobą, było, żeby się otwarcie rozmówić z hrabiną, Laurą.
Do tej przystęp miał książę o każdej dnia godzinie, chciał tylko obrać taką, któraby najstosowniejszą była do poufnej sam na sam rozmowy. Objawiać hr.Laurze tego o czem się dowiedział od pułkownika – nie miał odwagi; postanowił ostrożnie ją wybadać o stan serca hr. Lamberta.
Przychodziło mu teraz na myśl, że codzień bywający (z rozkazu matki) Lambert, w istocie do Marty się jakoś opieszale i nieśmiało zbliżał; krótko bawił, mówił najwięcej z Szordyńską, i nie okazywał najmniejszej ochoty do lepszego poznania swej narzeczonej. Marta też spoglądała na niego z przestrachem jakimś, zdającym się nie zmniejszać, ale rosnąć.
Niespokojny, po obiedzie, nad wieczór poszedł książę do pałacu hr.Laury, którą zastał samą z panną Anielą, ale ta natychmiast się wysunęła….
Zaczęto od rzeczy obojętnych. Książę Ignacy wiedząc, jak hrabina czytała wiele, wyliczył jej cały szereg nowości, które sobie ponotował.
– Był u was Lambert? zapytała hrabina.
– Był na chwilę rano – rzekł książę… – ale bawił krótko. Ona nieśmiała bardzo, a on tak jakoś… z daleka ciągle, że sam nie wiem jakby ich zbliżyć….
Wie, kochana hrabina – dodał – że ten poczciwy i rozumny Lambert strasznie mi się wydał jakoś zmieniony.
– W czem? w czem? niespokojnie zawołała hrabina.
– Nie ma tej dawnej młodzieńczej swej wesołości – przemówił nieśmiało książę, – chwilami wydaje mi się smutnym, roztargnionym, jakby obarczonym….
Laura przenikliwie spojrzała na księcia chcąc go zbadać i odkryć, czy mu już czego nie doniesiono.
– Jakże bo książę chcesz – odezwała się… – żeby w tak uroczystej chwili, gdy człowiek swoją przyszłość stawi na szalę i bierze na siebie odpowiedzialność za los drugiej, mającej mu się oddać istoty – nie przychodziły myśli poważne i pewna obawa? Nie idzie tu o szczęście własne; więcej daleko pewnie o to drugie, za które ma się wziąć przed sumieniem, Bogiem i ludźmi odpowiedzialność. Lambert, wierz mi książę, jest niezepsutym i zacnym a poczciwym chłopcem…
– Święcie w to wierzę! rzekł książę ręce składając – ale kochana hrabino, człowiekiem jest…
– Wszyscyśmy ludźmi, pośpiesznie dodała Laura – wszyscy słabi; idzie o to, w kim zasady pewne tak są wszczepione, by się słabości nie dozwalały obawiać.
Książę przysunął się z krzesłem do staruszki, pocałował ją w rękę i rzekł cicho:
– Mówmy szczerze…. jak rodzice, których los dzieci nad wszystko obchodzi…. Lambert nie ma jakiej miłostki w sercu?
Hrabina Laura zarumieniła się mocno.
– Pewna jestem mój książę, iż już ci coś szepnięto, nie bez złej myśli, o czem byłbyś się dowiedział odemnie. Hrabina Julia z całą, swą przebiegłością, mogę śmiało powiedzieć, szatańską, wywarła wszystkie siły i czary własne i córki, aby mi pochwycić Lamberta. Wiem o tem, wiedziałam, żaden krok jego nie uszedł baczności mojej. Bałamucono go, mogło się ludziom płochym zdawać, że będąc grzeczny tylko, musiał być zakochany, bo dziewczyna i bardzo śliczna, i jak ogień sprytna, niesłychanie śmiała…..
Mogła bawić Lamberta, i powiem ci otwarcie, żem się jej dla niego obawiała – lecz, czyż podobna, aby mając do wyboru między tym twoim aniołkiem, a tą jakąś…. swawolnicą roztrzpiotaną, nie poczuł gdzie jest dla, niego szczęście!
– Tak, tak! przebąknął książe zadumany, ale te swawolnice wielki urok mają.
– Na nieszczęście – odpowiedziała hr.Laura – lecz nikt z niemi nie idzie do ołtarza…. Skoczyć w przepaść w chwili szału…. tylko nie związać się na całe życie. Lambert ma przed oczami los hr.Ludwika, historyę hr.Julii i przykład tego coby go czekało. Lambert wie – dodała z energią wielką, – że prędzejbym umarła, niż na podobny związek dozwoliła; że umierając rzuciłabym na niego klątwę, gdyby mi śmiał wprowadzić do domu taką istotę…. Książę pocałował w rękę staruszkę.
– Niech no się pani uspokoi…. niech się kochana hrabina nie irrytuje…. Mówmy, czy może on nabrawszy smaku do takiej drastycznej istoty, pokochać moją cichą, bojaźliwą nieśmiałą gółąbkę?…
Staruszka podniosła głowę.
– Niech się nie kochają, aż po ślubie – dodała żywo – to daleko lepiej, niż żeby się rozromansowywali teraz, mając począć nie romans, ale drogę życia wspólnego ciężką i trudną….
– Jabym tak Marcie chciał widzieć szczęśliwą! westchnął książę.
– I będzie szczęśliwą, i musi być, o ile na świecie, w warunkach bytu naszego szczęście jest możliwe…. Lambert, ja, otoczymy ją największą czułością i staraniem, aby
…. idąc drogą
Na ostry kamień nie trafiła nogą!
Bądź książę pewien, będzie dla mnie więcej może niż własnem dziecięciem! będę dla niej więcej niż matką…. powierz mi ją ślepo –
i bądź spokojny…. Ja Lamberta znam, ja za niego, ja za jej przyszłość ręczę! Rozczulił się książe Ignacy.
– Dosyć, dosyć! zawołał – będę spokojny! Zamykani oczy! Wiem komu zaufałem!
Natem skończyła się drażliwa rozmowa, po której hr.Laura długo zostawszy sama, uspokoić; się nie mogła. Czekała na syna, potrzebowała z nim szczerze i otwarcie się rozgadać. Wieczorem przybyli goście, zajrzał przyjaciel wszystkich domów i rodzin, pułkownik, przyszedł Zdzisław, który teraz przemykał się dosyć często., był i pan Adolf zajmujący miejsce w kąciku.
Nie rychło, gdy się to wszystko rozeszło, a Lambert dawał dobranoc, zatrzymała go hrabina.
– Lamciu! no, mów, odezwała się, jak ci się Marta podobała?
Zaskoczony tem pytaniem hrabia stanął i długo się nie mógł na odpowiedź zebrać.
– Ani mi się podobała, ani nie podobała – rzekł w końcu; ale dla czego się mama pyta o to?
– Bo – bo chcę, żeby ci się podobała. I spójrzała na niego wyraziście. Lambert począł się z wolna przechadzać po salonie.
– Mogłeś się domyślić że życzę, pragnę, chcę, aby była twoją, żoną….
Rzuciła na niego okiem po drugi raz, i zobaczyła tylko chmurne czoło.
– Powiem ci, że niezupełnie jestem z ciebie kontenta od pewnego czasu. Tobie się zdaje, że ja nie widzę nic, że nie wiem nic. Eliza cię bałamuci, ty się dajesz bałamucie, mimowolnie złe jej towarzystwo oddziaływa na ciebie…. Trzeba z nią zerwać zupełnie….
– Nie mam potrzeby zrywać, odpowiedział Lambert bardzo poważnie, – bo nic zawiązywałem nic. Znam ją, bawi mnie, znajduję ją ładną….
– To wszystko źle: jej piękność nie powinna mieć dla ciebie uroku, jej paplanie bezwstydne nie powinno cię bawić. Wiesz, na jakiem…. gnojowisku ten kwiatek urosnął…. Lambercie….
– Niemniej on bardzo ładnie pachnie! odparł zimno hrabia.
Hrabina rzuciła o stół gwałtownie robotą, którą, trzymała, i załamała ręce…
– Dziecko moje! ja cię nie poznaję!
– Ale, mamciu kochana – rzekł łagodniej syn – niech mi mama wierzy, nie ma grożącego nic…. Mam tylko obowiązek powiedzieć w obronie tej istotnie nieszczęśliwej Elizy, że, ona czuje cała, okropność swojego położenia, że tem gnojowiskiem się brzydzi.
– A! cicho! komedye! obrzydłe komedye! krzyknęła matka. '
– Nie – rzekł zimno Lambert – czuje się komedye… takiej rozpaczy nie odegra żaden najlepszy artysta.
– Kto miał takiego nauczyciela jak jej matka! wybuchnęła hr.Laura.
Widząc wzburzenie wielkie, Lambert zbliżył się, usiłując ukoić matkę.
– Mama kochana – rzekł – nie ma najmniejszego powodu niepokoić się. Jakkolwiek mara niewysłowioną litość nad tą, biedną, wiem, że mi o niczem więcej myśleć niewolno….
– Litować się nie powinieneś nawet – dodała matka – to plugawstwo nie warte miłosierdzia
Lambert zamilczał.
– Proszę, błagam, wymagam, dodała matka, abyś się zbliżył do Marty….
– Pełnię rozkazy mamy, odparł powolnie syn, – ale przepraszam zarazem że z góry zaprotestuje. Jeśli mi się Marta niepodoba, nie ożenię się z nią, gotowem wcale się nie żenić, a przeciw mojej skłonności nie chcę – toby było świętokradztwo.
– To są głupie idee nowe! krzyknęła hrabina; idee, których się nabywa między ludźmi płochymi. Małżeństwo dla uczciwego człowieka świętokradzkiem być nigdy nie może; w jego mocy zawsze dotrzymać na co przysiągł u ołtarza….
– Na miłość przysięga! szepnął Lambert.
– Tak, na miłość, ale nie na tę, jaką wy rozumiecie, nie na namiętne rozkochanie, ale na miłościwe i pełne szacunku obejście się. To jest w mocy człowieka. Małżeństwo nie zostało postanowione dla dogodzenia passyi, ale dla ugruntowania rodziny i społeczeństwa. Kto je inaczej rozumie, ten grzeszy….
Lambert skrzywił się nieznacznie.
– Dla czego nie masz się ożenić z Martą? dodała matka. Młoda jest, ładna, dobrego domu, ma wszystkie warunki. Ja ci ją przeznaczam….