- W empik go
Ciche Wzgórze - ebook
Ciche Wzgórze - ebook
Magda totalnie schrzaniła swoje życie. Gdy odkryła, że ukochany ją zdradza, postanowiła go ukarać. Niestety wszystko potoczyło się zupełnie nie tak jak powinno i musi uciekać przed policją. Wracając do Cichego Wzgórza, nawet nie przypuszcza że naprawienie relacji z dawno niewidzianym bratem to nic, w porównaniu z klątwą jaka spada na miasto. Ucieczka z miasta nie będzie łatwa. Nie wszystkim będzie dane przeżyć działania klątwy.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-777-8 |
Rozmiar pliku: | 927 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przeżyłam.
Tylko to się teraz liczyło. Siedząc przy oknie w szpitalnej sali obserowałam pusty parking. Od czterech dni jestem w tym miejscu.Nie pamiętam jak się tutaj znalazłam.
Pomyślałam o najbliższych mi osobach. Wszyscy których kochałam już nie żyli. Kto by pomyślał, że takie spokojne i ciche miasto jak Ciche Wzgórze, będzie świadkiem okrutnych i krwawych zdarzeń jakie rozegrały się w przeciągu paru dni, podczas których postanowiłam wrócić do rodzinnego miasta. Wiem, że nawet gdybym nie zdecydowała się na powrót, nie dałabym rady zapobiec klątwie. Uniknęłabym tylko piekła jakie rozpętało się w mieście. To cud, że jakoś to przetrwałam. Postanowiłam wykorzystać ten czas na spisanie ostatnich kilku dni. Historia ta, mimo iż niewiarygodna wydarzyła się naprawdę. Teraz gdy to zapisuję w zeszycie, miasto zostało objęte kwarantanną, nikt nie ma prawa wejść do miasta póki przyczyny tej katastrofy nie zostaną wyjaśnione (w telewizji słyszałam o wycieku gazu, choć dla mnie to dopiero niezła bajka).
Zacznę od morderstwa.
Tak, wszystko zaczęło się od dnia w którym zabiłam swojego chłopaka…29 października 2019
Nienawidzę porannych pobudek. Szczególnie takich, gdzie od rana ujada pies sąsiadki, który zawsze gdy zostawał sam w mieszkaniu, szczekał jak opętany. Czasem naprawdę miałam ochotę zadusić gnoja. Nie znoszę yorków, dla mnie to nie psy, a szczekające na wszystko zabawki właścicieli. Wściekła na cały świat, a zwłaszcza na tego niby psa, poszłam do kuchni wstawić wodę na kawę. Przy porannej toalecie myślałam o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Jak mogłam po tym wszystkim normalnie funkcjonować? Czy zabójca zawsze jak nigdy nic po skończonej pracy wraca
do normalnego życia? Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Moje życie nigdy nie było normalne, a to zabójstwo było tego dobrym przykładem. Gwizdek czajnika przerwał mi dalsze myślenie. Poszłam do kuchni zalać wcześniej nasypaną kawę do kubka. Nie ma to jak poranna kawa, bez niej dzień nie należy do udanych. Sięgnęłam po telefon, który zostawiłam wieczorem na kuchennym blacie. Jednak nie był to wczesny ranek. Jedenasta siedemnaście, wspaniale. Dodatkowo na ekranie widoczne były nieodebrane dwa połączenia od Przemka. Tego mi jeszcze brakowało. Nie miałam ochoty przyjeżdżać do niego. Wybrałam jego numer. Całe życie w kłamstwie, pomyślałam. Od wyjazdu na studia do Poznania moje życie nie potoczyło się tak jak powinno. Szybko przerwałam naukę, bo ciężko było mi pogodzić pracę z nauką a chciałam żyć normalnie a nie wieść żywot biednego studenta, który liczy każdy grosz. Pragnęłam lepszego życia i udało się. Niestety poniosłam tego konsekwencje. Z pracą też nie było za wesoło i tak naprawdę od dwóch tygodni jestem na etapie szukania nowego zajęcia. Jakby tego było mało na własne życzenie spieprzyłam sobie życie.
— Cześć! — odezwał się Przemek
— Hej.- odpowiedziałam zaskoczona tym, że odebrał telefon.
Miałam nadzieję, że nie odbierze.
— Stało się coś? Nie odbierałaś.
— Miałam ciężką noc. Dopiero wstałam.
— Przyjedziesz do nas?
— Sama nie wiem, nie czuję się na siłach. Poza tym, wiesz że nie przepadam za tymi katolickimi świętami.
— Rozumiem. Gdybyś zmieniła zdanie odezwij się.
— Jasne.
— Do usłyszenia.
— Cześć.
Był rozczarowany, nie pierwszy raz. Gdy wyjechałam z Cichego Wzgórza, nawet nie pojechałam na pogrzeb ciotki Marty, która opiekowała się nami po śmierci rodziców. Nawet nie odpowiadałam na jego smsy. Czasu już nie cofnę, mogę jedynie poprawić relacje z Przemkiem, choć nie wiem czy jest sens cokolwiek naprawiać. Wzięłam do ręki kubek z gorącą kawą i poszłam do sypialni. Koniecznie musiałam przeliczyć kasę, którą zwinęłam z domu Karola. Postawiłam kubek na stoliku nocnym i chwyciłam plecak. Wysypałam całą zawartość na łóżko i zaczęłam liczyć.
Po kilku minutach spojrzałam na swoje zdobyte dwieście pięćdziesiąt tysięcy złotych. Nie mogłam uwierzyć. Tyle pieniędzy ten skurwiel trzymał w domu. Zastanawiałam się na co przeznaczę te pieniądze. Na konto bankowe nie wpłacę tej kasy, bo będzie to zbyt podejrzane. Pozostało mi schować pieniądze w domu, albo złożyć depozyt w banku. Nie miałam jednak czasu na podejmowanie decyzji, bo z myśli wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Przerażona zaczęłam pakować do plecaka porozrzucane banknoty i biżuterię.
Dzwonek ponownie zadzwonił.
Zamknęłam plecak i wcisnęłam go pod łóżko.
Podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Byłam zaskoczona widząc żonę Przemka, Kamilę.
Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi.
— Kamila? Co ty tutaj robisz?
— Cześć, postanowiłam wpaść do ciebie bo chciałam porozmawiać.
— Zapraszam. — powiedziałam otwierając szerzej drzwi.
Zaprowadziłam ją do salonu.
— Napijesz się czegoś?
— Może kawy. — odpowiedziała odgarniając do tyłu czarne włosy.
— Zapewne chcesz mnie przekonać bym przyjechała na Wszystkich Świętych? — spytałam przechodząc do kuchni.
— Przemkowi zależy na tym abyś przyjechała. Tak dawno się nie widzieliście. Tęskni za tobą.
— Ja też… -odpowiedziałam niemal szeptem wsypując kawy do kubka.
Wstawiłam wodę na kawę i wróciłam do salonu.
— Bardzo cię lubię, mimo iż tak rzadko się widujemy. Stało się coś? Możesz mi powiedzieć, pomogę jeśli będę mogła. Wiesz, że możesz na nas liczyć.
Gdyby to było takie proste, pomyślałam. Nie mogłam przecież powiedzieć jej o tym, że od dawna nie studiuję, nie mam pracy a dodatkowo zabiłam wczoraj dwoje ludzi. O tym ostatnim mogę wiedzieć tylko ja, zbyt wielkie ryzyko by komukolwiek o tym opowiadać.
— Masz rację, mam sporo kłopotów na głowie, ale jestem dorosła i muszę się sama z tym uporać. Skoro jednak chcesz wiedzieć, to totalnie spieprzyłam sobie życie. Nie studiuję, jestem bez pracy, facet mnie zdradza. Wiesz jak mi pomóc?
Kamila siedziała w milczeniu i spoglądała na mnie ze zrozumieniem. Byleby tylko nie chciała mnie przytulać, bo całkowicie się rozkleję. Całe szczęście gwizdek czajnika pozwolił przerwać krępujący dla mnie moment.
— Z mlekiem i cukrem? — zapytałam zalewając kawę.
— Czarna bez cukru.
Sobie też zrobiłam kawę, przyda się.
— Wiesz co? Jednak przyjadę do was, ale jutro ok?
— Przemek się ucieszy. Nawet nie wiesz jak długo czeka na twój przyjazd.
— Tylko proszę nie mów mu o moich problemach, dobrze? Chciałabym sama ze wszystkiego się wytłumaczyć. Zasługuje na szczerą rozmowę w cztery oczy.
— Możesz na mnie liczyć. Jeśli potrzebujesz pieniędzy na czynsz chętnie ci pomożemy.
— Nie, dzięki.
— W razie czego wal śmiało.
To miłe z jej strony, chociaż było mi głupio. Nie odzywałam się przez długi czas, a oni bez pretensji i wyrzutów, nawet pomoc oferują. Wiedziałam, że musiałam naprawić stosunki między mną a bratem.
*
Po wyjeździe Kamili, zrozumiałam że muszę zmienić swoje dotychczasowe życie. Postanowiłam zacząć od przyjazdu do Cichego Wzgórza. Najpierw musiałam coś zrobić z pieniędzmi, które
ukradłam z miejsca zbrodni.Stwierdziłam, że po powrocie do Poznania zajmę się tym problemem. Jakoś nie przejmowałam się, że mogę wpaść w ręce policji. Czyżbym aż tak była pozbawiona uczuć? Póki co schowałam plecak do szafy, na górną półkę za kartonami z dekoracjami bożonarodzeniowymi. Nienawidziłam wszelkich typu świąt a w grudniu jak szalona ozdabiałam mieszkanie i ubierałam choinkę. No cóż, kto nie kocha światełek? Bilet na pociąg już zakupiłam, wiec odliczałam czas do rodzinnego spotkania.
Będzie dobrze, zapewniałam siebie w myślach.
Niestety najbliższe dni spędzone w rodzinnej miejscowości będą początkiem koszmaru, którego nie każdy będzie mógł przeżyć.30 października 2019
Siedząc w pociągu myślałam o przeszłości. O tym jak upływało dzieciństwo pod opieką ciotki Marty, tragicznej śmierci rodziców i tych przykrych opiniach i docinkach ze strony dzieciaków w szkole. Dzieci naprawdę są okrutne. Nic dziwnego, skoro uczą się od swoich rodziców, a ci z kolei nie zawsze świecą przykładem. Całą drogę zaprzątały mi myśli krwawych zdarzeń, jakie rozegrały się wczorajszego wieczora…
Na razie w telewizji ani prasie nie było wzmianki o odnalezieniu zwłok w domu Karola. Mam dwadzieścia cztery lata i ogromny bagaż przykrych doświadczeń. Postanowiłam zająć się lekturą, ale ostatnie godziny nie pozwalały mi na odrobinę relaksu. Nawet spokojnie spać nie mogłam, dręczyły mnie senne koszmary. Przez okno w pociągu dojrzałam znajomy widok. Z oddali widać było słynne w mieście wzgórze, na którym mieścił się stary cmentarz a tuż za nim jesion opleciony bluszczem, który rozdwoił się nad miejscem, gdzie pochowani zostali nieszczęśliwie zakochani w sobie ludzie. Z oddali wyglądało to pięknie, z bliska zaś wyczuwało się złowrogą aurę, która otaczała to miejsce. Aż ciarki mnie przeszły na samą myśl. Przypomniałam sobie legendę, którą każdy mieszkaniec znał bardzo dobrze. Gdy jesion zrośnie się w pełni, kochankowie będą znowu razem a na miasto spadnie klątwa. Samo zjawisko rozdwojonego drzewa nad grobem było samo w sobie niezwykłe. Co do klątwy nie wierzyłam w tę historię. Czary, duchy, potwory, wszystko to brzmiało niewiarygodnie. Podobnie jak moje ostatnie krwawe dzieło. Podobno w każdej historii jest jakieś maleńkie ziarno prawdy, ale takie rzeczy są dobre dla turystów, którzy przyjeżdżali do miasta by ujrzeć na własne oczy cud natury. Przy okazji słuchając historii o duchach i klątwie.
Pociąg zaczął zbliżać się do stacji, więc wstałam, ściągnęłam walizkę z półki i poszłam w stronę wyjścia. Nie liczyłam na to, że ktoś będzie na mnie czekał. Sama też nie mogłam się zdecydować, o której godzinie przyjadę. Przynajmniej pamiętałam drogę do domu, w którym się wychowywałam. Domu ciotki Marty, którą w spadku odziedziczył Przemek. Po tym jak ciotka zachorowała na raka, to on zajmował się nią i był przy niej do ostatniej chwili. Ja olałam wszystkich i wyjechałam urywając kontakty. Bardzo odpowiedzialne i wygodne z mojej strony.
Stanęłam przy drzwiach wyjściowych, gdy znienacka usłyszałam znajomy głos:
— Proszę, proszę. Kogo to ja widzę.
Spojrzałam na blondynkę trzymającą na rękach małego yorka. Boże, tego tylko brakowało bym na samym starcie natknęła się na Dżesikę. Nienawidziłam tej walniętej suki. Zwłaszcza, że w szkole ona i jej paczka „pustaków” (tak mówiliśmy na nich z Przemkiem) dokuczali mi przez cały okres szkoły podstawowej.
— Ciebie też miło widzieć. — odpowiedziałam odwracając od niej wzrok.
— Postanowiłaś wrócić na stare śmieci? Życie w dużym mieście się nie spodobało?
Miałam ochotę zamordować tę dziwkę. Boże jak ona działa mi na nerwy, a to jej imię...Brak słów.
Pociąg zatrzymał się i gdy tylko drzwi się otworzyły, szybkim krokiem wyszłam ze środka.
— Miło było cię zobaczyć psycholko! — zawołała za mną Dżesika.
Chyba faktycznie polubię zabijanie, pomyślałam. Jej to z pewnością bym nie żałowała. Ciekawa jednak byłam jakiego dorwała frajera, który sponsorował jej operacje chirurgiczne. Facet pewnie tak samo pusty umysłowo jak Dżesika.
Przechodząc obok budynku dworca PKP skręciłam do parku. Po jego drugiej stronie znajdował się dom ciotki Marty, który należał już do Przemka. Spojrzałam za siebie, czy czasem nie wlecze się za mną Dżesika. Nigdzie jej nie było. Świetnie!
Usiadłam na ławce.
Mimo końca października, dzień był ciepły. Zdjęłam bluzę i wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon. Chciałam zadzwonić do Przemka, że już przyjechałam ale jakoś nie mogłam wybrać numeru. Bałam się. Mimo iż wiedziałam, że będę ciepło przyjęta, to jakoś nie mogłam pozbyć się uczucia tego dyskomfortu. Nie, nie zadzwonię. Wstałam i ruszyłam wdłuż parku na spotkanie z bratem. Rozmowa w cztery oczy będzie zdecydowanie lepsza.
Spojrzałam na kościelną wieżę, która znajdowała się nieopodal parku. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek chodziła do kościoła. Ciotka Marta nie zmuszała nas, a my z Przemkiem nawet zbytnio nie przepadaliśmy za tym miejscem. Woleliśmy inaczej spędzić niedzielę, niż od rana zrywać się z łóżka by potem w tej świątyni naprzemiennie trzeba było siadać, wstawać, klęczeć, potem znowu siadać, wstawać. Było to dla mnie niezrozumiałe i atmosfera wiecznie utrapionych i cierpiących ludzi, którzy nigdy nie śpiewali radosnych pieśni.
— Zgubiła się pani?
Przestraszyłam się. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek przerwie mi myśli.
Spojrzałam na policjanta, który do mnie podszedł. Na jego widok szybciej zabiło mi serce.
Boże! On zupełnie był podobny do mojego Stefana!
Oprócz krótko ostrzyżonych włosów, podobieństwo było zabójcze. Tak, to był Stefan Salvatore z _Pamiętników Wampirów_, a raczej Paul Wesley, który odgrywał rolę młodego wampira.
— Pan jest zupełnie podobny… — zaczęłam czując przy tym, że się czerwienię.
— Tak, wszyscy mi to mówią. — odpowiedział mężczyzna uśmiechając się.
— Stefan Salvatore, znaczy się Paul Wesley. Niesamowite! Pewnie ma pan sporo fanek.
— Zdarza się, nic na to nie poradzę. Mam na imię Marcin.
— Magda.- powiedziałam wstając z ławki.
Podałam mu rękę na powitanie.
Wciąż nie mogłam oderwać od niego wzroku. Moja serialowa miłość z czasów, gdy chodziłam do szkoły nagle stała obok mnie i rozmawiała ze mną. Co prawda nie był to sam Stefan, ale to podobieństwo. Zabójcze!
Chyba trafiła mnie strzała amora.
— Zatem, przyjechałaś w odwiedziny? — zapytał Marcin wskazując na walizkę.
— Tak, do brata na kilka dni. Dawno nie byłam w mieście, postanowiłam trochę posiedzieć i powspominać.
— Hej, mam twoją kawę. — odezwała się nagle policjantka, która znienacka pojawiła się obok nas.
— Dzięki. — odpowiedział Marcin odbierając od niej kubek z gorącym napojem.
— Magda Jakubiak? — zapytała po chwili policjantka.
— Taak… -odpowiedziałam niepewnie.
— Ale wypiękniałaś! Wyjazd dobrze ci zrobił! Jestem Ania Domagała, chodziłyśmy razem do klasy w podstawówce.
— Ania? — zapytałam przyglądając się dziewczynie. — O matko! To naprawdę ty!
Od razu przytuliłam ją na powitanie.
— Ile to już lat! Również się zmieniłaś, kolor włosów już nie blond. — powiedziałam patrząc na ciemne włosy związane w kucyka, które wystawały z tyłu czapki. — Twoje marzenie o pracy w policji się spełniło, gratuluję!
— Poszłam w ślady rodziców, nie żałuję. Widzę, że poznałaś już naszego Salvatora?
— Kochanie, przestań. — odezwał się Marcin czerwieniąc się.
— Kochanie? — zapytałam.
— Marcin to mój mąż. Wzięliśmy ślub rok temu. Od razu wpadł mi w oko, gdy przenosili go do jednostki w Cichym Wzgórzu.
Mój fikcyjny romans rodem z Harlequina prysł równie szybko jak się rozpoczął. Było mi strasznie przykro.
— Gratuluję! — powiedziałam radośnie.
Choć zadowolona z tej informacji nie byłam.
— Musimy iść dalej, miło było cię poznać. — powiedziała Ania — Na długo zostajesz w mieście? Może spotkamy się jeszcze?
— Chętnie. — odpowiedziałam kątem oka spoglądając na Marcina. — Zapisz sobie mój numer telefonu.
— Kochanie zapiszesz na swoim? W moim niestety bateria padła. — powiedziała rozczarowana tym faktem Ania próbując za wszelką cenę uruchomić telefon.
Niestety bezskutecznie.
— Ok, możesz podać. — odezwał się Marcin po chwili.
— 587 567 326
— Zapisane. — odpowiedział.
— Dziękuję kochanie. — powiedziała Ania całując go w policzek.
Poczułam w tym momencie zazdrość. Chyba zachowuję się jak jakaś psychiczna. Kto normalny bywa zazdrosny o męża dawno niewidzianej przyjaciółki? Nie dość, że bewzględna zabójczyni to jeszcze niepoprawna romantyczka. Zaczynam świrować.
— Do zobaczenia kochana, miło było cię spotkać.
— Mi również, nie spodziewałam się że ponownie się spotkamy. — odpowiedziałam obejmując ją na pożegnanie.
Podałam rękę Marcinowi.
— Do zobaczenia. — powiedziałam żegnając się ze swoim „ukochanym”.
Gdy odeszli, usiadłam ponownie na ławce. Spojrzałam na skręcających w alejkę parę policjantów. Głośno westchnęłam.
Chyba nie dane mi będzie żyć u boku Stefana.
*
Spojrzałam na dom, w którym mieszkał mój brat. Z zewnątrz wyglądał tak samo jak wyjeżdżałam stąd cztery lata temu. Biały piętrowy budynek z czarnym spadzistym dachem. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam.
To oczekiwanie było chyba najgorsze w moim życiu.
Po chwili drzwi otworzyły się i ujrzałam przed sobą Kamilę.
— Cześć, jednak udało ci się. — powiedziała przytulając się do mnie na powitanie.
— W końcu obiecałam.
— Wejdźmy do środka. Przemek jest jeszcze w pracy.
— A gdzie pracuje? — spytałam zamykając za sobą drzwi.
— W barze „Klątwa”, jest współwłaścicielem. Razem z Markiem prowadzą ten interes. Marka znasz, chodził do tej samej klasy co Przemek.
— Tym, w którym się podkochiwałam? No jasne, że znam. Co u niego?
— No cóż… -zaczęła Kamila — Szans u niego nie masz, ma faceta.
Zatkało mnie. Najprzystojniejszy facet jakiego znałam mieszkając w Cichym Wzgórzu okazał się gejem. Jakie to niesprawiedliwe.
— Bar „Klątwa”? — zapytałam po chwili.
— To dobry pomysł, w końcu według legendy na miasto ma spaść klątwa. — odpowiedziała Kamila śmiejąc się.
— Bardzo oryginalnie. — odpowiedziałam zostawiając walizkę przy szafce z butami.
Przeszłyśmy z korytarza do kuchni. Od razu oślepiła mnie biel jaka w niej panowała. Białe płytki, białe meble kuchenne.
— Jak w laboratorium. — powiedziałam rozglądając się dookoła.
— Pomysł Przemka, choć w deszczowe dni białe płytki się nie sprawdzają. Za dużo sprzątania. Napijesz się czegoś?
— Może być szklanka wody.
Kamila wyciągnęła z szafki dwie szklanki i sięgnęła po butelkę wody.
— Z lodem?
— Nie dzięki. — odpowiedziałam wciąż rozglądając się po kuchni.
— Nie wiedziałam o której będziesz, więc rano przygotowałam pokój dla ciebie. — powiedziała wlewając wody do szklanek.
Wzięłam do ręki swój napój i wyszłyśmy z kuchni.
— W drodze do domu spotkałam dawną znajomą Anię i jej męża. Wiesz, że jest on bardzo podobny do Paula Weselya?
— Też zauważyłaś to podobieństwo? Jak pierwszy raz widziałam go na mieście, myślałam że to faktycznie ten aktor.
— Moja miłość z czasów młodości. Zawsze marzyłam by wieść życie obok Stefana Salvatore. Niestety wyszło jak wyszło.
— Życie bywa okrutne. — podsumowała Kamila.
— Mogę zobaczyć swój dawny pokój? -wypaliłam niespodziewanie.
Byłam bardzo ciekawa jak bardzo się zmienił po tak długim czasie.
— Oczywiście. — powiedziała Kamila i zaprowadziła mnie na górę.
Dom z wewnątrz był zupełnie inny. Wystroje, meble i ściany. Wszystko było zupełnie mi obce. To nie ten dom, w którym się wychowałam, pomyślałam.
— Tutaj jest nasza sypialnia. — powiedziała Kamila wskazując na pierwszy pokój. — W drugim jest. W sumie to nic w nim nie ma. Wciąż czekamy.
Spojrzałam na nią. Uśmiechnęłam się do niej.
— Adopcja? — zapytałam
— Tak, sami nie możemy mieć dzieci a to będzie doskonałe rozwiązanie. Porzucone przez rodzica dziecko otrzyma szansę na lepsze życie.
— Z takimi rodzicami jak wy na pewno będzie szczęśliwe. — powiedziałam.
— Dziękuję. A tutaj z kolei jest twój pokój. Musieliśmy go odświeżyć, mam nadzieję że ci się spodoba.
Weszłyśmy do ostatniego pokoju. Byłam zadowolona. Wszystko było znajome: szafa, biurko, łóżko. Niebieskie ściany były tylko czymś nowym.
— Nic nie zmieniliście. Dlaczego?
— Przemek stwierdził, że to też twój dom. Musisz czuć się w nim swobodnie. Dlatego postanowiliśmy pozostawić meble. Jednie ściany wymagały zmian i firanki.
— Jest jak dawniej, dziękuję.
— Bardzo proszę. -odpowiedziała Kamila. — W korytarzu naprzeciwko twojego pokoju jest łazienka. My swoją mamy obok sypialni..Jesteś głodna?
— I to bardzo.
— Zatem chodźmy, zrobiłam lasagne. Lubisz prawda?
— Uwielbiam.
Chyba jednak ten dzień nie będzie taki zły.
*
Siedziałam na tarasie i popijając kawę spoglądałam na pobliskie domy. Spokój jaki panował dookoła, uświadomił mi jak bardzo tego pragnęłam. Rozkoszowałam się tą chwilą, gdy po chwili usłyszałam za sobą znajomy głos:
— Mogę się dołączyć?
Spojrzałam na Przemka.
— Jasne, siadaj. — odpowiedziałam.
— Cieszę się, że jesteś. -powiedział zadowolony. — Dawno się nie widzieliśmy.
— Faktycznie.
Była to jedna z tych krępujących i niezręcznych chwil jakich się bałam. Wyobrażałam sobie jak wpadamy sobie w objęcia, rozmawiamy i śmiejemy się wspominając dawne czasy. Spotkanie w wyobraźni było łatwiejsze niż w realu. Siedzieliśmy chwilę w ciszy patrząc na siebie i uśmiechając się. Nie wiedziałam co powiedzieć.
— Wszystko w porządku? — zapytał Przemek przerywając ten niezręczny dla mnie moment.
— Raczej tak, chociaż ostatnie dni dały mi nieźle w kość.
— Dlaczego się do mnie nie odzywałaś przez ten czas? Martwiłem się o ciebie.
— Wybacz, miałam swoje problemy. — skłamałam.
Tak naprawdę nie miałam ochoty na zwierzenia.Choć faktycznie, miałam na głowie jeden, dość poważny problem. Nie chciałam o tym mówić, nie teraz. Raczej nigdy się o tym nie dowie.
— Ważne, że jesteś. — powiedział rozczarowany — Wiem, że minęło sporo czasu, żałuję że relacje między nami nie są takie jak kiedyś. Może jest szansa na nadrobienie straconych lat? Tęskniłem za tobą siostrzyczko.
Chyba trafił w sedno, bo poczułam jak łzy spływają po mojej twarzy. Nigdy nie przyznawałam się do tego, ale brakowało mi jego towarzystwa. Wiele przeżyliśmy i nie powinniśmy się rozstawać,
dałam ciała. Przemek wstał i podszedł do mnie.
Przytulił się do mnie.
Popłakałam się.
Brakowało mi tego, cieszyłam się, że tu jestem.
Potem było już tylko lepiej. Sporo przegadaliśmy. Mój wyjazd, śmierć ciotki Marty. Jak bardzo tęsknił za mną i martwił się, a ja miałam wyjebane. Teraz będzie inaczej, obiecałam że więcej nie popełnię tego błędu. W pewnej chwili gdy byliśmy sami schodząc do salon na parterze miałam ochotę powiedzieć mu o tym, że zabiłam Karola. Niestety nie zrobiłam tego. Może to i lepiej. Będzie to jedyna tajemnica, jaką zabiorę ze sobą do grobu. Nie wiem jakby to zniósł, wiedząc że ma siostrę zabójczynię. Wystarczy, że jeden morderca w rodzinie był, kolejnego pewnie by nie zniósł.
Postanowiłam przejść się na spacer. Wróciłam do swojego pokoju po sweter. Spojrzałam na drzwi po drugiej stronie pokoju prowadzące na taras. Ciotka Marta uwielbiała pić kawę na nim siedząc przy stoliku. Z każdego pokoju na piętrze można było wyjść na taras i posiedzieć na świeżym powietrzu. W ciepłe, letnie wieczory przesiadywaliśmy z Przemkiem na tarasie, czasem spaliśmy w śpiworach, za co ganiała nas ciotka Marta. Miłe wspomnienia, szkoda że już te czasy nie wrócą. Żałuję, że nie pożegnałam się z ciotką zanim umarła.
Wyciągnęłam z szafy sweter i zeszłam na dół.
— Wychodzisz? — spytał Przemek wychodząc z kuchni.
W prawej ręce trzymał butelkę wina, w lewej trzy kieliszki.
— Myślałem, że posiedzimy i się napijemy.
— Niedługo wrócę, chciałabym trochę pospacerować. — odpowiedziałam. — Nie martw się, wrócę.
— Iść z tobą? — zapytał z obawą.
— Dam sobie radę, to spokojne miasto, nic mi się złego nie stanie braciszku. Poza tym chciałabym pobyć sama ze swoimi myślami.
— Jak chcesz, ale wina już nie będzie.
— Jutro kupisz nowe. Pracujesz jutro wieczorem w barze?
— Tak, a co? -zapytał Przemek odkładając kieliszki i butelkę na stoliku w salonie.
— Pomyślałam, że wpadnę zobaczyć jak pracujesz.
— Jeśli masz ochotę na spotkanie z Markiem, to rozczarujesz się.
— Wiem, Kamila mnie uświadomiła. — westnęłam. — Do później, pa.
— Pa.
Wychodząc z domu ruszyłam w stronę parku. Stamtąd będzie bliżej do centrum miasta. Alejki w samym parku były bardzo dobrze oświetlone. Czułam się bezpiecznie. Miałam ochotę wpaść do „Klątwy”, ale zmieniłam zdanie. Postanowiłam odwiedzić inne miejsce.
Wyszłam z alejki i poszłam na skróty, w stronę Biedronki. Zaraz za nią na końcu ulicy Krótkiej znajdował się dom, w którym mieszkali moi rodzice. Przechodząc przez parking samochodowy, skręciłam w ciemną uliczkę. Byłam prawie na miejscu, gdy usłyszałam za sobą jakiś hałas. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam podejrzaną grupę facetów. Cholera, zapomniałam że ta okolica nie cieszy się dobrą opinią. Tutaj co weekend pijani dresiarze robili awantury, dochodziło do bijatyk. Kiedyś nawet ktoś został dźgnięty nożem. Przyspieszyłam kroku.
Strach chyba pomaga, bo szybko znalazłam się na ulicy Krótkiej. Ulica faktycznie była krótka. Zaledwie trzy domy znajdowały się po prawej stronie. Po lewej zaś rosły same drzewa, a pomiędzy nimi stał ogromny dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły. Wieczorem dom robił przerażające wrażenie. Przeszłam przez zniszczoną furtkę i ruszyłam w stronę wejścia. Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i uruchomiłam w nim latarkę.
Podeszłam do drzwi wejściowych.
Chwyciłam z klamkę.
Serce podeszło mi do gardła ze strachu. Po co ja w ogóle to robię? Po cholerę chcę tam wejść? Przecież nic tam nie ma!
— Hej co ty tutaj robisz?!
Nagłe wołanie sprawiło, że podskoczyłam.
Spojrzałam na osobę, która szła w moim kierunku.
— Wiedziałem, że pakujesz się w kłopoty. — odezwał się znajomy głos.
Podeszłam do tajemniczego mężczyzny.
— Marek? — zapytałam niepewna — Co ty tutaj robisz?
— Ja zadałem ci to samo pytanie. — powiedział uśmiechając się. — Przemek nie ściemniał, wróciłaś. Cieszę się.
Spojrzałam na zrujnowany po latach budynek. — Sama nie wiem dlaczego tutaj przyszłam.