Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciećwierz - ebook

Seria:
Data wydania:
16 maja 2023
Ebook
25,50 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,50

Ciećwierz - ebook

W starej willi w jednej z dzielnic Poznania dochodzi do tragedii. Dwie starsze kobiety zostają brutalnie zamordowane. Dom należał do osiemdziesięcioletniej emerytowanej nauczycielki, kolekcjonerki cennych figurek z Ćmielowa. Poszlaki tylko pozornie wskazują na zabójstwo w związku z włamaniem.

Dlaczego ktoś zamordował spokojną staruszkę? Jaką rolę odegrały w tym porcelanowe figurki? Kim jest tytułowy "ciećwierz"?

Do akcji wkracza policjatka śledcza Florentyna, która równocześnie musi poradzić sobie z własnym dramatem. Nic bowiem z jej przeszłości nie okazało się takie, jak sądziła.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-470-6
Rozmiar pliku: 984 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CIEĆWIERZ

Miko­łaj Bora naprawdę kochał swoją żonę. Kiedy ją poznał, od razu wie­dział, że to ta jedyna. Wcze­śniej takie okre­śle­nia wyda­wały mu się głu­pie, bo niby skąd czło­wiek ma to wie­dzieć? Prze­cież to nie­moż­liwe, żeby zoba­czyć kogoś i od razu mieć taką pew­ność. Ale tak wła­śnie się stało. Był z Flo­ren­tyną szczę­śliwy i tylko jedna rzecz spę­dzała mu sen z powiek – fakt, że ona nie chciała mieć dziecka. Co prawda ni­gdy tego nie powie­działa wprost, ale każdą suge­stię, aby posta­rali się o potomka, odrzu­cała, odsu­wa­jąc to na czas bli­żej nie­okre­ślony.

Nie teraz, za wcze­śnie, kie­dyś o tym pomy­ślimy, są tysiące spraw, któ­rymi muszę się naj­pierw zająć.

Tak naprawdę dla Flo­ren­tyny waż­niej­sza była praca niż rodzina i Miko­łaj w jakimś sen­sie to rozu­miał. Sam też był poli­cjan­tem i to takim, który lubił to, co robił. Poszu­ki­wa­nie i łapa­nie prze­stęp­ców dawało mu ogromną satys­fak­cję, zwłasz­cza wtedy, kiedy zło zostało nale­ży­cie uka­rane. Pod tym wzglę­dem rozu­mieli się z Flo­ren­tyną dosko­nale. Ale po jakimś cza­sie zaczęło mu cze­goś bra­ko­wać.

Może śmie­chu w domu?

Może cha­osu?

Może cze­goś wię­cej niż tylko akta sądowe, zdję­cia z miejsc zbrodni i psy­cho­lo­giczne por­trety prze­stęp­ców?

Ow­szem, to był ich świat, w któ­rym oboje dobrze się poru­szali, ale prze­cież obok tego wszyst­kiego, obok tego całego zła, w pew­nym sen­sie przez nich doty­ka­nego, ist­niało też inne życie. To, w któ­rym czło­wiek auto­ma­tycz­nie się uśmie­chał.

Z całą pew­no­ścią nie pla­no­wał romansu. Flo­ren­tyna była dla niego kimś wyjąt­ko­wym i ni­gdy nie myślał o tym, żeby ją zdra­dzić. Gdyby ktoś go zapy­tał, jak to się stało, że kocha­jąc swoją żonę, jed­no­cze­śnie zako­chał się w innej kobie­cie, chyba nie potra­fiłby tego racjo­nal­nie wytłu­ma­czyć. Może był słaby? Może podatny? A może był po pro­stu dup­kiem?

Polę poznał przy­pad­kiem. Kiedy wycho­dził z kawiarni z kawą, ona wła­śnie do niej wcho­dziła. No i pech chciał, że wylał na nią całą zawar­tość papie­ro­wego kubka. Na szczę­ście miała na sobie kurtkę, ale i tak tro­chę popa­rzył jej dło­nie. Kom­plet­nie nie wie­dział, jak się wytłu­ma­czyć, prze­pra­szał ją chyba ze sto razy, aż w końcu powie­działa mu, że to cią­głe prze­pra­sza­nie jest o wiele gor­sze niż ból spo­wo­do­wany opa­rze­niem, który dawno już minął. Roze­śmiał się wtedy, a potem zapa­trzył w jej ciemne, sko­śne oczy. Była szczu­płą bru­netką o hip­no­ty­zu­ją­cym spoj­rze­niu. W ramach prze­pro­sin zapro­sił ją na latte, a ona to zapro­sze­nie przy­jęła.

Ktoś kie­dyś powie­dział, że naj­więk­sze romanse zaczy­nają się od kawy wypi­tej zupeł­nie przy­pad­kowo. I tak wła­śnie było tym razem. Miko­łaj nie pla­no­wał widy­wa­nia się z Polą, a jed­nak kiedy zapro­po­no­wała, żeby wymie­nili się nume­rami tele­fo­nów, jakoś nie potra­fił odmó­wić. A potem brnął w to dalej. Ich spo­tka­nia były nie­re­gu­larne, widy­wali się raz na tydzień, cza­sem rza­dziej, a jed­nak po każ­dym z nich Miko­łaj miał ochotę na kolejne. Począt­kowo tylko ze sobą roz­ma­wiali i trudno było to nazwać flir­tem. Pola opo­wia­dała o tym, że uwiel­bia tatu­ować ludzi, two­rzyć na ich ciele sztukę, którą mieli nosić do końca życia. Była arty­styczną duszą i to chyba Miko­łajowi naj­bar­dziej się podo­bało. On z kolei mówił jej o swo­jej pracy i o tym, jak bar­dzo potrze­buje jakiejś rów­no­wagi. Spo­ty­kali się coraz czę­ściej, on cza­sem ury­wał się z pracy, żeby z nią poroz­ma­wiać, ona nie mogła docze­kać się jego tele­fo­nów. Pew­nego dnia popro­siła, żeby do niej wpadł i pomógł zamon­to­wać lampę. W zasa­dzie to spe­cjal­nie kupiła nową, żeby mieć pre­tekst. Wtedy też po raz pierw­szy się ze sobą prze­spali.

Trudno powie­dzieć, w któ­rym momen­cie Pola doszła do wnio­sku, że Miko­łaj jest męż­czy­zną jej życia. Ich roz­mowy, począt­kowo o wszyst­kim i o niczym, z cza­sem zbo­czyły w kie­runku rodziny. Ona zapew­niała go, że jej naj­więk­szym marze­niem jest posia­da­nie dzieci, zabawy z nimi, przy­cze­pia­nie kolo­ro­wych rysun­ków na lodówkę, poranne kłót­nie o to, czy płatki je się z cie­płym, czy zim­nym mle­kiem, ślady po paście do zębów na lustrze i wszyst­kie te rze­czy, które wiążą się z wycho­wy­wa­niem potom­stwa. Miko­łaj był zachwy­cony. Kiedy jej słu­chał, uśmie­chał się, a cza­sem nawet zamy­kał oczy i wyobra­żał sobie sie­bie w roli ojca.

Czy zako­chał się w Poli tak samo mocno jak we Flo­ren­ty­nie? Nie umiałby na to pyta­nie odpo­wie­dzieć, ale prawda była taka, że coraz czę­ściej myślał o tej dziew­czy­nie i zasta­na­wiał się, jak pogo­dzić swoje dwa życia. Pola mówiła mu, że niczego od niego nie chce, że nie ocze­kuje roz­wodu ani podej­mo­wa­nia jakich­kol­wiek decy­zji. Chce po pro­stu z nim być i uro­dzić mu dziecko. Miko­łaj czuł, że to, co robi, jest złe, jest nie­spra­wie­dliwe w sto­sunku do żony, ale kom­plet­nie nie wie­dział, jak ten pro­blem roz­wią­zać.

Kło­pot pole­gał na tym, że kiedy był w domu z Flo­ren­tyną, liczyła się tylko ona. Chciał wyna­gro­dzić jej ten swój nie­po­trzebny romans, a potem zapo­mnieć o wszyst­kim i dalej żyć jak wcze­śniej. Ale kiedy potem spo­ty­kał się z Polą, niczego nie był już pewien. Coś go do niej cią­gnęło, a świa­do­mość, że mógłby zostać ojcem, potwor­nie go krę­ciła.

Tam­tego dnia zapo­wia­dali piękną, jesienną pogodę.

– Za dużo pra­cu­jesz, Flo – powie­dział Miko­łaj, kiedy rano przy­ła­pał swoją żonę w kuchni na robie­niu nota­tek.

Zgrzyt­nęła zębami.

– Miko­łaj, w tej pracy nie ma takiego poję­cia jak „za dużo” i sam wiesz o tym naj­le­piej. Nie można mniej pra­co­wać, kiedy masz trupa. Nie możesz powie­dzieć sobie – okej, trup poczeka, a ja teraz wybiorę się do spa na masaż balij­ski.

– Trup aku­rat może pocze­kać – zauwa­żył spo­koj­nie.

Zaczer­wie­niła się.

– Ale jego rodzina już nie. Każdy chce wie­dzieć co i dla­czego. I kiedy zła­piemy mor­dercę. Serio, tobie muszę to tłu­ma­czyć? Prze­cież jesteś poli­cjan­tem.

Miko­łaj usiadł naprze­ciwko niej i chwy­cił ją za dło­nie.

Wyrwała je, bo była zła.

A potem znowu pomy­ślał o dziecku.

Wyszedł z domu i spoj­rzał w niebo. Świe­ciło słońce, było przy­jem­nie cie­pło. A przed nim krótka wyprawa z Wro­cła­wia do Ole­śnicy, gdzie miał prze­pro­wa­dzić rekru­ta­cję w tam­tej­szej Komen­dzie Powia­to­wej. Szef go o to popro­sił, więc trudno było się nie zgo­dzić, cho­ciaż aku­rat dzi­siaj Miko­łaj naj­chęt­niej zostałby w domu i poważ­nie poroz­ma­wiał z żoną. Kiedy wsia­dał do samo­chodu, zadzwo­niła Pola.

– Gdzie jesteś? – spy­tała.

– Wybie­ram się do Ole­śnicy.

– Mogę jechać z tobą?

Zasta­no­wił się przez moment. W zasa­dzie nic nie stało na prze­szko­dzie, cho­ciaż miał ochotę na chwilę samot­no­ści. Ale może Pola poprawi mu nastrój?

– Okej, będę u cie­bie za kwa­drans.

Roz­łą­czył się, a kiedy kilka sekund póź­niej znowu usły­szał dźwięk wibru­ją­cej komórki, uśmiech­nął się pod nosem.

– O czymś zapo­mnia­łaś? – zapy­tał, nawet nie zer­ka­jąc na wyświe­tlacz.

– Tu Kac­per. – Miko­łaj usły­szał głos brata swo­jej żony.

Zesztyw­niał.

– Sorry, myśla­łem, że to Flo.

– Chciał­bym się z tobą spo­tkać.

– Po co? – zdzi­wił się Miko­łaj. Głos Kac­pra był jakiś inny. Zupeł­nie jakby szwa­gier o coś miał do niego pre­ten­sję.

– Chyba potrze­buję wyja­śnie­nia, dla­czego zdra­dzasz moją sio­strę.

Miko­łaj poczuł gwał­towny ucisk w żołądku. Aż zaci­snął zęby z bólu.

– Kac­per…

– Nie, nie pró­buj się wykrę­cać. Widzia­łem cię kie­dyś w kawiarni z jakąś dziew­czyną. Chcia­łem nawet podejść i się przy­wi­tać, ale ty nagle chwy­ci­łeś ją za rękę i poca­ło­wa­łeś. Pomy­śla­łem, że to jakieś nie­po­ro­zu­mie­nie, i uzna­łem, że lepiej będzie o tym zapo­mnieć. A potem zoba­czy­łem cię z nią raz jesz­cze w Parku Tołpy. Cudowny widok, kiedy razem kar­mi­li­ście kaczuszki. Rozu­miem, że Flo wie o wszyst­kim?

– Kac­per… nie mogę dzi­siaj z tobą roz­ma­wiać, ale obie­cuję, że ci to wyja­śnię.

– Dzi­siaj, teraz.

Miko­łaj sam nie wie­dział, dla­czego to zro­bił, ale po pro­stu się roz­łą­czył. Musiał wszystko na spo­koj­nie prze­my­śleć, zasta­no­wić się, co powie­dzieć Kac­prowi i jak się do tej roz­mowy przy­go­to­wać. Kiedy Pola wsia­dła do jego samo­chodu, uśmiech­nął się z dużym wysił­kiem.

– Co jest? – Od razu wyczuła jego dziwny nastrój.

– Może jed­nak zosta­ła­byś dzi­siaj w domu? Muszę coś jesz­cze zała­twić, nie wiem, ile to potrwa.

Pola zmarsz­czyła czoło.

– Coś się stało?

– Nie, po pro­stu cza­sem tak jest w mojej pracy. Miała być tylko rekru­ta­cja, ale wpa­dło po dro­dze coś jesz­cze.

– Mam czas. Jadę z tobą – odparła dziew­czyna.

Miko­łaj spu­ścił głowę. Wtedy dotarło do niego, że nie może tego dłu­żej cią­gnąć.

Musiał zro­bić ostre cię­cie, ale w tej chwili nie potra­fił. Nie chciał teraz kłó­cić się z Polą, nie chciał dopro­wa­dzić do tego, żeby wpa­dła we wście­kłość, bo wtedy byłby zagro­żony z obu stron.

Poczuł się jak w jakiejś cho­ler­nej pułapce, z któ­rej nie potra­fił się wydo­stać.

– Dobrze, to jedźmy, może coś zjemy po dro­dze, poga­damy, ale potem, Pola… – Zawie­sił głos.

Dziew­czyna zaci­snęła pię­ści.

– A potem, Pola, nasze drogi się rozejdą, tak? Myślisz, że jestem głu­pia? Prze­cież widzę, że coś się dzieje, a ty mi ściem­niasz, że masz jakieś dodat­kowe obo­wiązki. Nie bądź tchó­rzem.

Miko­łaj odwró­cił głowę.

Naj­bar­dziej prze­ra­żał go fakt, że nie potra­fił sam pod­jąć decy­zji. Że ktoś robił to za niego, zmu­szał, doci­skał. Z jed­nej strony Kac­per, z dru­giej Pola. A on sam, Miko­łaj, nie miał nic do powie­dze­nia. Par­szy­wie się z tym czuł. Jak czło­wiek słaby, który nie potrafi sta­wić czoła temu, w co sam się wpa­ko­wał.

Przez jakiś czas jechali w mil­cze­niu, Pola odwró­ciła głowę i chyba drze­mała na sie­dze­niu obok. Może to i lepiej.

Nagle po raz kolejny zawi­bro­wała jego komórka.

Kac­per.

Cho­lera, trzeba to jakoś zała­go­dzić.

– Kac­per, sorry, ale dzi­siaj nie dam rady. Mam urwa­nie głowy w pracy.

– A to cie­kawe, bo jadę za tobą i z tego, co się orien­tuję, zmie­rzasz w stronę Ole­śnicy. Pyta­nie tylko, kto sie­dzi obok cie­bie?

Miko­łaj poczuł, jak zaczyna się pocić, a jego serce coraz moc­niej tłu­cze się w pier­siach.

– Kac­per, ja ci to wszystko wyja­śnię, ale nie dzi­siaj.

– Masz jechać do Zajazdu pod Kogu­tem, to nie­da­leko stąd, bez żad­nych sztu­czek, jestem tuż za tobą, więc będę widział każdy twój ruch.

To, co wyda­rzyło się potem, trwało sekundę. Zde­spe­ro­wany Miko­łaj nagle ostro zaha­mo­wał i zawró­cił. Kac­per pró­bo­wał mu na to nie pozwo­lić, więc zaje­chał mu drogę. A Miko­łaj, aby unik­nąć zde­rze­nia, odbił w prawo. I wje­chał pro­sto w drzewo.

Zgi­nął na miej­scu.

Pola miała drobne obra­że­nia, ale tak naprawdę nic jej się nie stało. Była w szoku.

Sły­szała jed­nak całą roz­mowę Miko­łaja z Kac­prem, dotarło też do niej, że brat Flo­ren­tyny nie­mal sie­dział im na ogo­nie. Na doda­tek, gdy ude­rzyli w drzewo, nie zatrzy­mał się, tylko poje­chał dalej. Zapa­mię­tała markę samo­chodu. Obie­cała sobie, że odnaj­dzie tego skur­wy­syna i zrobi wszystko, żeby zapła­cił za tę zbrod­nię. Do tego jed­nak potrzebny był plan. Ucie­kła z miej­sca wypadku, zanim przy­je­chała poli­cja. Nie chciała być z tym powią­zana, wtedy nikt o nic nie będzie jej podej­rze­wał.ROZDZIAŁ 1

Roz­dział

1

Flo­ren­tyna otwo­rzyła bom­bo­nierkę i uważ­nie przyj­rzała się cze­ko­lad­kom. To była wer­sja limi­to­wana i każda pra­linka sma­ko­wała ina­czej. Się­gnęła po pierw­szą z pra­wej strony i prze­gry­zła ją na pół. Prze­łknęła, a potem wybrała kolejną. Zja­dła ich około ośmiu, ale tak naprawdę nie potra­fiła powie­dzieć, jaki miały smak. Moż­liwe, że były orze­chowe, kar­me­lowe, wiśniowe, z dodat­kiem koniaku, a nawet z kawał­kami ana­nasa. Tak przy­naj­mniej wyni­kało z opisu, ale ona nie mogła tego potwier­dzić. Dostała je w pre­zen­cie od swo­jej grupy śled­czej, któ­rej pew­nie wyda­wało się, że sło­dy­cze roz­wiążą jakoś jej pro­blemy.

Pudło.

Mniej wię­cej od dwóch mie­sięcy nie czuła nic. Nie wie­działa, czy jest cie­pło, czy zimno, jak sma­kują cze­ko­ladki czy cho­ciażby chleb. Nie zauwa­żyła, że powoli mia­sto zaczęło szy­ko­wać się do świąt Bożego Naro­dze­nia i że pod koniec listo­pada spadł pierw­szy śnieg. Nie do końca była pewna, czy pije kawę, czy her­batę, czy może jed­nak zwy­kłą wodę. A cza­sem nie wie­działa nawet, czy jest noc, czy dzień.

Flo­ren­tyna cier­piała na stę­pie­nie zmy­słów. I nie było to spo­wo­do­wane cho­robą, tylko potwor­nym roz­cza­ro­wa­niem i żalem, że prze­szłość oka­zała się zupeł­nie inna, niż myślała. Do tej pory wyda­wało jej się, że zwią­zek z Miko­ła­jem był ide­alny. Oczy­wi­ście, kłó­cili się i nie zawsze we wszyst­kim się zga­dzali. Ale to chyba było nor­malne. A jed­nak myśleli, że są dla sie­bie stwo­rzeni. Patrzyli prze­cież w tym samym kie­runku, lubili te same rze­czy. I chcieli dla sie­bie podob­nego życia. Z tą jedną małą róż­nicą, że Flo­ren­tyna nie potra­fiła zde­cy­do­wać się na dziecko, a Miko­łaj coraz czę­ściej na to nale­gał.

Czy wła­śnie dla­tego zna­lazł sobie kochankę? Czy wła­śnie dla­tego posta­no­wił znisz­czyć ich zwią­zek i spró­bo­wać szczę­ścia gdzie indziej? Naj­bar­dziej prze­ra­żał ją fakt, że niczego się nie domy­śliła. Nie miała nawet cie­nia podej­rzeń, że Miko­łaj pro­wa­dzi dwa życia. Była prze­ko­nana, że kochają tylko sie­bie i tylko sobie patrzą głę­boko w oczy. To, czego nie­dawno dowie­działa się od Poli o swoim zmar­łym mężu, było tak wstrzą­sa­jące, że przez kilka pierw­szych dni nie była w sta­nie z nikim na ten temat roz­ma­wiać. Nawet z Kac­prem, który wyszedł już ze szpi­tala. Flo­ren­tyna na­dal nie mogła uwie­rzyć, że kobieta, z którą spo­ty­kał się jej brat, pró­bo­wała go zabić. Zmie­szała jego leki anty­de­pre­syjne, podwo­iła dawkę i zaser­wo­wała je z alko­ho­lem. Kac­per w sta­nie kry­tycz­nym tra­fił na OIOM, a wszystko dzięki szyb­kiej inter­wen­cji sąsiadki, która zauwa­żyła otwarte drzwi do jego miesz­ka­nia, weszła do środka i zna­lazła nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Gdyby nie ona, kto wie, czy plan Poli nie powiódłby się w stu pro­cen­tach.

Każ­dego wie­czoru Flo­ren­tyna łykała silne leki nasenne, mając nadzieję, że prze­śpi ten naj­gor­szy okres, a kiedy się obu­dzi, to wszystko albo okaże się jedną wielką pomyłką, albo przy­naj­mniej prze­sta­nie tak bar­dzo boleć.

Do niczego takiego jed­nak nie doszło.

Dzi­siaj była już mądrzej­sza o wie­dzę doty­czącą jej prze­szło­ści. Wie­działa, kim była Pola i jaki udział miał Kac­per w wypadku Miko­łaja. Tyle że tego wszyst­kiego było po pro­stu za dużo. Flo­ren­tyna czuła się zdra­dzona przez naj­bliż­sze jej osoby i zupeł­nie nie potra­fiła sobie z tym pora­dzić. Jej bólu nie ukoił nawet fakt, że Pola została oskar­żona o próbę zabój­stwa.

Było jej wszystko jedno, czy dosta­nie zgodę na urlop, po pro­stu pew­nego dnia poło­żyła wnio­sek na biurku szefa i powie­działa, że przez naj­bliż­szych kilka tygo­dni nie zjawi się w pracy. Zamknęła się w sobie, sie­działa w swo­ich czte­rech ścia­nach i pró­bo­wała jakoś prze­trwać. Dwa razy była u niej Monika Kulm, ale nie­wiele udało jej się zdzia­łać. Za pierw­szym razem Flo­ren­tyna nawet nie otwo­rzyła drzwi. Za dru­gim nie­chęt­nie wpu­ściła ją do środka.

– Hej, ja chyba wiem, jak się czu­jesz, ale może pora już wró­cić do świata żywych? – spy­tała aspi­rantka szta­bowa, patrząc w puste oczy swo­jej prze­ło­żo­nej.

Ale Flo­ren­tyna tylko pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Nie mam ochoty na żadną pracę, tak naprawdę nie mam ochoty zupeł­nie na nic. Ale nie martw się, nie popeł­nię samo­bój­stwa, chyba jestem na to zbyt silna. Skoro nie zro­bi­łam tego po śmierci Miko­łaja, to tym bar­dziej nie zro­bię tego teraz, kiedy wiem, że wszystko, co bra­łam za pew­nik, oka­zało się jedną wielką wydmuszką.

Monika nie chciała dopy­ty­wać o szcze­góły, co nieco obiło jej się o uszy, ale dosko­nale wie­działa, że jaka­kol­wiek roz­mowa na ten temat nie ma teraz sensu. Bar­dziej zale­żało jej na tym, żeby Flo­ren­tyna znowu zja­wiła się na komen­dzie, w tych swo­ich różo­wych ubra­niach i z różo­wymi paznok­ciami, i zde­cy­do­wa­nym, choć miłym tonem żądała szyb­kiej i efek­tyw­nej roboty. Niech nawet mówi do nich myszko i kaczuszko, pal licho. Ale niech się w końcu ock­nie z tego letargu.

– Mamy zabój­stwo star­szej kobiety i jej przy­ja­ciółki. I powiem ci szcze­rze, że nie wiemy, jak się do tego zabrać. Zostały zna­le­zione w piw­nicy, obie miały bar­dzo dużo obra­żeń od cięż­kich przed­mio­tów. Sprawę zgło­sił syn jed­nej z nich, ale dopiero po kilku dniach, bo w momen­cie zabój­stwa prze­by­wał w innym mie­ście. Mamy tro­chę zaczę­tych wąt­ków, ale tak naprawdę naj­bar­dziej potrzebna jest tam twoja ocena sytu­acji – pró­bo­wała jakoś zachę­cić Flo­ren­tynę do pod­ję­cia tematu.

Ale poli­cjantka śled­cza tylko wzru­szyła ramio­nami.

– Jakoś mnie to nie wciąga. Nie mam chwi­lowo ochoty na poszu­ki­wa­nie mor­dercy, poza tym jestem prze­ko­nana, że pora­dzi­cie sobie beze mnie.

Monika zaci­snęła pię­ści. W jakimś sen­sie rozu­miała Flo­ren­tynę, cho­ciaż ona sama wycho­dziła z zało­że­nia, że czło­wiek nawet w obli­czu naj­więk­szych prze­ci­wieństw losu powi­nien iść do przodu. Tylko w ten spo­sób można było wygrać. Flo­ren­tyna zawsze wyda­wała jej się wyjąt­kowo twardą i silną kobietą, bez względu na kolor ubrań, jakie nosiła. Była sta­now­cza, wie­działa, czego chce i tak naprawdę zawsze miała rację. Zupeł­nie nie przej­mo­wała się tym, co o niej mówiono i jak bar­dzo śmiano się z jej daru pre­ko­gni­cji, dzięki któ­remu roz­wią­zy­wała kry­mi­nalne zagadki. Wszyst­kie śledz­twa, które pro­wa­dziła, koń­czyły się suk­ce­sem, a prze­cież to było chyba w tej pracy naj­waż­niej­sze.

Monika chrząk­nęła.

Nie podo­bało jej się, że patrzyła teraz na kogoś zupeł­nie pozba­wio­nego emo­cji i chęci do życia. To nie była ta Flo­ren­tyna, którą znała. Monika też miała różne doświad­cze­nia z face­tami i nie wszyst­kie były udane, ale mimo to nie pod­da­wała się i nie robiła z tego życio­wego dra­matu. Po pro­stu docho­dziła do wnio­sku, że do tej pory tra­fiała na samych dup­ków, co wcale jesz­cze nie zna­czyło, iż musiało tak być do końca życia. A nawet jeśli, to co? Czy tylko po to czło­wiek żyje?

– Nie prze­kre­ślaj sie­bie samej tylko dla­tego, że ktoś oka­zał się świ­nią. Nie chcę oczy­wi­ście brzmieć jak jakiś domo­ro­sły psy­cho­log, ale sama pew­nie dobrze wiesz, że to porażki powo­dują, iż sta­jemy się sil­niejsi.

Flo­ren­tyna par­sk­nęła śmie­chem.

– To w tym przy­padku coś chyba nie wyszło. Wyobraź sobie, że po tym wszyst­kim, co usły­sza­łam, jakoś nie poczu­łam się sil­niej­sza, a wręcz prze­ciw­nie. Wydaje mi się, że byłam zbu­do­wana ze szkła, może i twar­dego, ale jed­nak szkła. Ktoś zrzu­cił mnie z dużej wyso­ko­ści, a wtedy mogło stać się tylko jedno, prawda? Szkło roz­pry­sło się na setki drob­nych kawał­ków.

Monika wzru­szyła ramio­nami.

– No i co? I nie da się już tego poskle­jać?

Flo­ren­tyna odwró­ciła się do niej ple­cami.

– Pyta­nie raczej brzmi, czy ja chcę być z powro­tem poskle­jana. Może pasują mi te roz­sy­pane kawałki, może wcale nie muszę sta­wać na nogi.

Monika wyjęła z siatki, którą ze sobą przy­nio­sła, nie­wielki pla­sti­kowy pojem­nik.

– W środku są pie­rogi z kapu­stą i grzy­bami. Robiła je moja mama, więc mogę tylko zarę­czyć, że są pyszne. Podej­rze­wam, że nie­wiele jesz, a jeżeli już, to pew­nie jakieś świń­stwa. To dzi­siaj zjedz pie­rogi, dobra?

Flo­ren­tyna otwo­rzyła pojem­nik dwa dni póź­niej, ale w dal­szym ciągu nie poczuła ani smaku, ani zapa­chu.

*

Pro­ku­ra­tor Flo­rian Mączyń­ski rów­nież pró­bo­wał się skon­tak­to­wać ze śled­czą Borą, ale bez­sku­tecz­nie. Flo­ren­tyna nie odbie­rała od niego tele­fo­nów, nie odpo­wia­dała na e-maile. Zasta­na­wiał się, czy nie powi­nien jej odwie­dzić, oba­wiał się jed­nak, że nie otwo­rzy mu drzwi. Nie do końca wie­dział, co ją spo­tkało, ale wyczu­wał, że musiało ją to wyjąt­kowo zabo­leć. Domy­ślał się jedy­nie, o co mogło cho­dzić, osta­tecz­nie prze­żył coś podob­nego. Kilka lat temu zosta­wiła go żona i wtedy rów­nież wyda­wało mu się, że życie nie ma sensu. A jed­nak toczyło się dalej, bez względu na to, co myślał Mączyń­ski i jak bar­dzo czuł się zagu­biony. Z per­spek­tywy tych kilku lat mógł powie­dzieć, że czło­wiek co prawda ni­gdy nie zapo­mina bólu, który ktoś mu zadał, ale mimo wszystko potrafi z ranami żyć dalej. I nawet się uśmie­chać.

Sie­dział teraz w swoim gabi­ne­cie i nagle zer­k­nął na Lulę, bul­doga fran­cu­skiego, z któ­rym jakiś czas temu Flo­ren­tyna spę­dziła kilka dni.

– Moż­liwe, że ty możesz pomóc – ode­zwał się po chwili, mru­żąc oczy.

Zro­bił Luli zabawne zdję­cie, a potem wysłał je poli­cjantce. Dopi­sał też, że znowu musi wyje­chać na dwa dni, a sytu­acja jest o tyle pod­bram­kowa, że osoba, która do tej pory zaj­mo­wała się Lulą, nie jest już brana pod uwagę. A wszystko z tego względu, że sama teraz posiada psa, który abso­lut­nie nie tole­ruje pro­ku­ra­tor­skiego bul­doga. To nie była prawda, ale Mączyń­ski doszedł do wnio­sku, że takie kłam­stwo jest abso­lut­nie dozwo­lone.

Flo­ren­tyna odczy­tała wia­do­mość kilka godzin póź­niej. Począt­kowo chciała ją ska­so­wać, jak wszyst­kie poprzed­nie, ale coś kazało jej zatrzy­mać wzrok na roze­śmia­nym pysku Luli i samej przez to odro­binę się uśmiech­nąć. Osta­tecz­nie pies nie był niczemu winien. Chyba może się nim zająć, prze­cież cał­kiem dobrze się ostat­nio doga­dy­wały.

Wybrała numer Mączyń­skiego, który ode­zwał się już po pierw­szym sygnale.

– Flo­ren­tyna? Nawet nie wiesz, jak się cie­szę, że oddzwa­niasz.

– Nie mam siły, żeby roz­ma­wiać, ale jeżeli to fak­tycz­nie takie pilne, to przy­wieź Lulę dzi­siaj wie­czo­rem – powie­działa poli­cjantka, a potem się roz­łą­czyła.

Mączyń­ski sze­roko się uśmiech­nął. To mogło nie zna­czyć jesz­cze nic, ale mogło też bar­dzo dużo. Może po tych paru tygo­dniach, a nawet mie­sią­cach zamknię­cia się w sobie, dostrzeże jed­nak jakieś maleń­kie świa­tełko i będzie chciała wró­cić do pracy? Mączyń­ski podob­nie jak Monika był prze­ko­nany, że tylko nowe śledz­two będzie w sta­nie wycią­gnąć Flo­ren­tynę z mara­zmu i zmu­sić do cze­goś wię­cej, niż tylko patrze­nie na pustą ścianę.

Nawet jeżeli była ona poma­lo­wana na różowy kolor.ROZDZIAŁ 2

Roz­dział

2

Flo­ren­tyna poja­wiła się na komen­dzie we wto­rek o godzi­nie dzie­wią­tej rano. Jej wej­ście zro­biło gigan­tyczne wra­że­nie nie­mal na wszyst­kich pra­cow­ni­kach poli­cji. Ale nie dla­tego, że w końcu wró­ciła po paru tygo­dniach prze­rwy, zde­cy­do­wa­nie więk­szym wstrzą­sem oka­zał się jej ubiór. Sły­nęła z tego, że nosiła wyłącz­nie odważne kolory, wśród któ­rych domi­no­wał róż. Nikt oczy­wi­ście nie wie­dział, że wła­śnie w ten spo­sób wal­czyła z demo­nami i pró­bo­wała poko­lo­ro­wać swój świat, żeby cał­ko­wi­cie nie pogrą­żyć się w roz­pa­czy po śmierci męża. Wybie­rała więc różowe spód­nice, pudrowe swe­try, spodnie w kolo­rze fuk­sji i całe mnó­stwo cukier­ko­wych dodat­ków. A dzi­siaj przy­szła do pracy ubrana na czarno.

Miała na sobie ciemne spodnie, czarny swe­ter i czarne buty. Zre­zy­gno­wała też z maki­jażu, a włosy byle jak ścią­gnęła gumką. To nie była Flo­ren­tyna, do któ­rej przy­zwy­cza­jeni byli poli­cjanci Komendy Głów­nej w Pozna­niu. I cho­ciaż wcze­śniej pod­śmie­chi­wali się z jej wyglądu, prze­wra­ca­jąc oczami na widok nad­miaru różu, to jed­nak teraz jakoś nie było im do śmie­chu. Kiedy Monika zoba­czyła Flo­ren­tynę na kory­ta­rzu, poczuła silne ukłu­cie w brzu­chu, zupeł­nie jakby zja­dła coś cięż­ko­straw­nego. To raczej ona nale­żała do tych, które ubie­rały się na czarno i szaro, i to głów­nie ona nie cier­piała różo­wa­to­ści swo­jej prze­ło­żo­nej. A jed­nak to, co zoba­czyła teraz, wcale jej się nie spodo­bało.

– O Jezu, nawet nie wiesz, jak dobrze, że cię widzę – powie­działa tylko i posłała Flo­ren­ty­nie nie­pewny uśmiech.

Poli­cjantka nie zare­ago­wała.

– Jesteś na czarno, wiesz? Nie masz na sobie nawet grama różu – wyrwało się Monice.

Flo­ren­tyna pod­nio­sła na nią wzrok.

– A to cię mar­twi? Bo dla mnie prze­stało to mieć jakie­kol­wiek zna­cze­nie. Albo może wręcz prze­ciw­nie – w tych wszyst­kich kolo­ro­wych rze­czach wcale nie czuję już się dobrze. Może to minie, a może tak już zosta­nie. Kiedy otwo­rzy­łam wczo­raj szafę, aż roz­bo­lały mnie oczy od patrze­nia na moje ciu­chy. Dla­tego poszłam do naj­bliż­szego sklepu i kupi­łam to, co mam na sobie. I wiesz co? W dupie to mam. W dupie mam, jak wyglą­dam, czy jestem różowa, zie­lona, czy nie­bie­ska. Nie wiem nawet, co jem. Coś się jed­nak zmie­niło, bo po spa­ce­rze z Lulą doszłam do wnio­sku, że już nie chce mi się sie­dzieć w domu.

– Z Lulą? – powtó­rzyła Monika.

– To bul­dożka fran­cu­ska. Należy do pro­ku­ra­tora Mączyń­skiego, który popro­sił mnie, żebym się nią zajęła przez kilka dni. I nawet jeżeli zro­bił to celowo, to plan naj­wy­raź­niej się udał, bo to wła­śnie Lula wycią­gnęła mnie z domu.

– To dobrze. – Monika unio­sła w górę kciuk. – I pew­nie to, co teraz powiem, wyda ci się okrop­nie głu­pie, ale chyba wolę cię w słod­kich kolo­rach – dodała, marsz­cząc czoło. – Ale spoko. Czarny też jest okej.

Flo­ren­tyna nie odpo­wie­działa.

– Jeżeli macie jakąś sprawę, nad którą obec­nie sie­dzi­cie, to zarzą­dzam spo­tka­nie w moim biu­rze. Macie kwa­drans. Przy­go­tuj­cie się, przy­nie­ście notatki i zaczy­namy. I nie wra­cajmy wię­cej do tematu moich ciu­chów ani tego, w jakim kolo­rze jest mi naj­le­piej. To nie wasza sprawa. Aha, dzięki za pie­rogi. Myślę, że były dobre, cho­ciaż na­dal nie mam smaku.

Flo­ren­tyna nie musiała cze­kać tych pięt­na­stu minut, cho­ciaż zazwy­czaj jej grupa docho­dze­niowa chęt­nie się spóź­niała. Zwłasz­cza Mar­cin Miłoch, star­szy aspi­rant. Tym razem jed­nak zja­wili się punk­tu­al­nie, jakby nie chcieli przy­spa­rzać jej dodat­ko­wych zmar­twień. To nie było nor­malne zacho­wa­nie i dosko­nale o tym wie­działa, ale na razie nie miała siły, żeby opie­przyć ich za to, iż trak­tują ją jak ciężko chorą.

– Co mamy?

– Zabój­stwo dwóch sta­ru­szek. Pierw­sza z nich to Zofia Pela, lat osiem­dzie­siąt jeden, a druga to jej przy­ja­ciółka Kor­de­lia Cza­pliń­ska, lat osiem­dzie­siąt dwa. Obie zna­le­zione w jed­nej ze sta­rych willi na Soła­czu, w piw­nicy. Zamor­do­wane tępym narzę­dziem, liczne rany od ude­rzeń, a w przy­padku Zofii Peli dodat­kowo rany kłute. Tech­nicy zabez­pie­czyli ślady w domu, wszę­dzie bowiem panuje bała­gan, ist­nieje zatem podej­rze­nie, że doszło do kra­dzieży cen­nych rze­czy.

– Kto zna­lazł ciała? – spy­tała Flo­ren­tyna.

– Syn zamor­do­wa­nej. Na co dzień z nią nie miesz­kał, ale dosyć czę­sto ją odwie­dzał, wła­śnie ze względu na jej wiek. W dniu mor­der­stwa prze­by­wał wraz ze swoją przy­ja­ciółką nad morzem, w Sar­bi­no­wie. Kiedy wró­cił do Pozna­nia i nie mógł skon­tak­to­wać się ze swoją matką, przy­szedł do niej do domu.

– Dzwo­nił do niej rów­nież pod­czas swo­jego pobytu nad morzem?

– Twier­dzi, że roz­ma­wiał z nią w dniu wyjazdu, potem dzwo­nił dwa dni póź­niej, ale nie odbie­rała. Nie zasta­no­wiło go to jed­nak, bowiem matka czę­sto zosta­wiała tele­fon w róż­nych miej­scach i miała wyci­szony dźwięk. Nad morze wybrał się tylko na krótki wypad, wła­śnie ze względu na matkę. Ni­gdy nie zosta­wiał jej na dłu­żej niż kilka dni. Teraz jest w cięż­kim sta­nie, ponie­waż czuje się winny, że ją zosta­wił. W dro­dze powrot­nej do Pozna­nia cały czas do niej dzwo­nił, ale ponie­waż na­dal nie odbie­rała, posta­no­wił, że od razu do niej poje­dzie. Drzwi wej­ściowe nie były zamknięte, co już wzbu­dziło jego podej­rze­nia. Kiedy wszedł do środka, zoba­czył bała­gan i poroz­rzu­cane rze­czy. Zadzwo­nił po poli­cję, zanim jesz­cze zaczął szu­kać matki, ale kiedy przy­je­cha­li­śmy na miej­sce, oka­zało się, że już ją zna­lazł. A przy oka­zji jej przy­ja­ciółkę. Obie kobiety, tak jak już wspo­mi­na­łam, zostały zamor­do­wane, a ich ciała leżały w piw­nicy w kałuży krwi.

– Są jacyś podej­rzani? Jakie­kol­wiek poszlaki? Co tak naprawdę mamy?

– To jest dom wol­no­sto­jący, oto­czony dosyć dużym ogro­dem, dla­tego sąsie­dzi niczego nie widzieli ani nie sły­szeli. Przy­naj­mniej tak twier­dzą. Prze­py­ta­łem tych miesz­ka­ją­cych po pra­wej i po lewej stro­nie, mam szcze­gó­łowe notatki, ale nic szcze­gól­nego nie przy­kuło ich uwagi. Oczy­wi­ście są prze­ra­żeni i prze­ko­nani, że to jakiś wła­my­wacz, który szu­kał szyb­kiego łupu, ale ponie­waż natknął się na dwie star­sze osoby, to bez skru­pu­łów je zabił – powie­dział Mar­cin.

– Czy syn wie, co zgi­nęło z domu?

– Na razie ciężko nawią­zać z nim jaki­kol­wiek kon­takt. Wydaje mi się, że jest tro­chę opóź­niony w roz­woju, cho­ciaż moż­liwe, że to złe okre­śle­nie. Po pro­stu spra­wia wra­że­nie, jakby wol­niej myślał i potrze­bo­wał dużo czasu, żeby zro­zu­mieć, o co pytamy, a potem skon­stru­ować w miarę sen­sowną odpo­wiedź. Facet ma na imię Fran­ci­szek i ma pięć­dzie­siąt cztery lata, ale mówi o sobie Fra­niu. Na doda­tek w trze­ciej oso­bie – Fra­niu nie­po­trzeb­nie poje­chał nad morze, to Fra­niu jest wszyst­kiemu winny – wyja­śniła Monika.

– Spraw­dzi­li­ście, czym się zaj­muje?

Naj­młod­szy z poli­cjan­tów, sier­żant szta­bowy Antoni Malań­ski, ski­nął pota­ku­jąco głową.

– Pra­cuje jako tele­an­kie­ter w nie­wiel­kiej fir­mie pod Pozna­niem.

– Ale wspo­mi­na­li­ście, że może być upo­śle­dzony, czy to nie prze­szka­dza mu w tego rodzaju pracy?

Monika zaprze­czyła.

– Wyobraź sobie, że nie, dotar­łam nawet do jego pra­co­dawcy, który powie­dział mi, że Fran­ci­szek Pela jest jed­nym z lep­szych pra­cow­ni­ków w jego fir­mie, głów­nie ze względu na swoje opa­no­wa­nie i spo­kój. Ni­gdy nie pod­nosi głosu, nie dener­wuje się, tylko zawsze wysłu­chuje klienta, nawet jeśli ten ma jakieś nie­przy­jemne uwagi. Ta praca polega na tym, że cią­gle prze­pro­wa­dzasz nie­mal iden­tyczne roz­mowy, co wielu oso­bom wydaje się po pro­stu nudne. Tym­cza­sem Pela za każ­dym razem pod­cho­dzi do tego jak do cze­goś nowego, cie­ka­wego i nie spra­wia mu pro­blemu to, że musi się powta­rzać. Nie prze­szka­dza mu rów­nież fakt, że bar­dzo czę­sto tra­fia do nega­tyw­nie nasta­wio­nych respon­den­tów, któ­rzy nie mają naj­mniej­szej ochoty na odpo­wia­da­nie na pyta­nia, niektó­rzy z nich rzu­cają więc słu­chawką, a inni po pro­stu wyła­do­wują swoją złość na nim.

– Okej, brzmi nawet sen­sow­nie. A ta narze­czona czy też przy­ja­ciółka, z którą był nad morzem?

– O niej jesz­cze zbyt wiele nie wiemy. Nie kon­tak­to­wa­li­śmy się z nią. Ale dla­czego sku­piasz się głów­nie na nim? – zain­te­re­so­wała się Monika.

Flo­ren­tyna pod­parła brodę dłońmi.

– W przy­padku tego rodzaju zbrodni w pierw­szej kolej­no­ści podej­rze­nie pada na naj­bliż­szych człon­ków rodziny. Wiesz o tym dosko­nale. I to, co wydaje ci się mało praw­do­po­dobne, nagle oka­zuje się strza­łem w dzie­siątkę. Nie mówię, że tak jest w tym przy­padku, ale zaczę­ła­bym od bar­dzo dokład­nego prze­świe­tle­nia syna, zanim ruszymy dalej.

Monika ski­nęła głową.

– No tak, tyle że on ma alibi. Facet fak­tycz­nie był nad morzem, a jego roz­pacz czy też może jakiś prze­ra­ża­jący smu­tek, nie wydają mi się uda­wane. Ale masz rację, to jesz­cze o niczym nie świad­czy.

Flo­ren­tyna uśmiech­nęła się w myślach. Monika rzadko kiedy publicz­nie przy­zna­wała jej rację. Zawsze była raczej powścią­gliwa. Widocz­nie brak różu tak dziw­nie na nią wpły­wał.

– Oczy­wi­ście bar­dzo praw­do­po­dobne jest rów­nież to, że fak­tycz­nie cho­dziło o kra­dzież z wła­ma­niem, a mor­dercą okaże się zupeł­nie przy­pad­kowa osoba. Nie­mniej jed­nak musimy prze­świe­tlić prze­szłość Zofii Peli i dowie­dzieć się o niej abso­lut­nie wszyst­kiego. Podob­nie jak o jej przy­ja­ciółce. Z kim się przy­jaź­niły, z kim się naj­czę­ściej kon­tak­to­wały, do jakiego fry­zjera cho­dziły, jakie były ich ulu­bione sklepy, czy nale­żały do jakichś kółek, nie wiem – spo­ty­kały się na wspól­nym czy­ta­niu ksią­żek czy też dzier­ga­niu sza­li­ków, cokol­wiek. Bar­dzo ważne są ich kon­takty z innymi ludźmi. I jesz­cze jedno. Czy pani Zofia była bogata?

Mar­cin potwier­dził.

– Tak nam się wydaje. W domu znaj­duje się dużo sta­rych mebli, moim zda­niem to antyki, na ścia­nach wiszą ogromne obrazy, co prawda ja się na tym nie znam, ale same ramy wyglą­dają na bar­dzo dro­gie. Dużo rze­czy było powy­rzu­ca­nych z szu­flad, dla­tego trudno nam powie­dzieć, czy coś zgi­nęło, ale tak to wygląda. Moż­liwe, że zło­dziej szu­kał biżu­te­rii albo jakichś innych cen­nych przed­mio­tów. Syn na razie niczego jesz­cze nam nie powie­dział.

– Dla­tego musimy koniecz­nie usta­lić, z kim Zofia Pela utrzy­my­wała zna­jo­mo­ści. Była star­szą kobietą, miała nie­peł­no­spraw­nego umy­słowo syna, więc mogła oka­zać się łatwym łupem dla kogoś z zewnątrz. Mówi­li­ście, że nie było śla­dów wła­ma­nia. To by ozna­czało, że ktoś zadzwo­nił do drzwi, a Pela mu otwo­rzyła. Pyta­nie brzmi, czy wtar­gnął do środka, czy go wpu­ściła, wła­śnie dla­tego, że wcze­śniej wie­działa, kto to jest. Zacznij­cie od usta­le­nia tego, o czym powie­działam, a ja jesz­cze raz prze­py­tam sąsia­dów. Wbrew pozo­rom, nawet jeżeli twier­dzą, że o niczym nie mają poję­cia, to pod­czas roz­mowy bar­dzo szybko oka­zuje się, że wie­dzą znacz­nie wię­cej, niż dekla­rują. I jesz­cze jedno – co wiemy o dru­giej ofie­rze?

– Kor­de­lia Cza­pliń­ska, lat osiem­dzie­siąt dwa. Samotna, bez­dzietna wdowa. Byli­śmy w jej miesz­ka­niu w celu prze­szu­ka­nia, ale nie natra­fi­li­śmy na nic, co mogłoby pchnąć śledz­two do przodu. Spraw­dzi­li­śmy też połą­cze­nia z jej komórki, ale kon­tak­to­wała się głów­nie z Zofią Pelą oraz leka­rzem rodzin­nym. Miesz­ka­nie jest zaplom­bo­wane i pozo­staje do dys­po­zy­cji poli­cji. Cze­kamy, aż zgłosi się ktoś upraw­niony, ale na razie cisza.

– To fak­tycz­nie nie­wiele mamy. – Flo­ren­tyna wstała, dając im tym samym do zro­zu­mie­nia, że uważa pierw­sze spo­tka­nie za zakoń­czone. Monika chciała coś jesz­cze powie­dzieć, może nawet zapro­po­no­wać kawę, ale posta­no­wiła, że nie będzie się narzu­cać. Osta­tecz­nie do tej pory nie prze­pa­dały za sobą i czę­sto dawała temu wyraz. Głu­pio byłoby teraz poka­zy­wać, że nagle strasz­nie lubi swoją sze­fową i przej­muje się jej losem. Choć może tak naprawdę było, bo pod­czas ostat­niego śledz­twa, zabój­stwa mło­dego chło­paka nad jezio­rem Rusałka, aspi­rantka odnio­sła wra­że­nie, że jakoś lepiej poznała Flo­ren­tynę i nawet tro­chę zaczęła ją lubić.

Ale nic na siłę.

– Coś jesz­cze? – Sze­fowa spoj­rzała na nią pyta­jąco.

– Nie, sorry, zamy­śli­łam się. Dobra, to zabie­ramy się do roboty. Jak coś będziemy mieli, to oczy­wi­ście mel­du­jemy – odpo­wie­działa szybko.

Sta­nęła jed­nak w drzwiach, odwró­ciła się i powie­działa:

– Faj­nie, że jesteś.

A potem wyszła szybko z pokoju, bo poczuła, że się czer­wieni.ROZDZIAŁ 3

Roz­dział

3

Flo­ren­tyna posta­no­wiła, że wróci do domu pie­szo. Było dość zimno i wil­gotno, ale kom­plet­nie jej to nie prze­szka­dzało. Więk­szość witryn skle­po­wych była już ude­ko­ro­wana na Boże Naro­dze­nie i nie­mal z każ­dej wystawy łypały na nią pla­sti­kowe Miko­łaje, kusiły cho­inki, bombki i oczy­wi­ście świa­tełka. Sta­nęła przed jedną, drugą, a potem trze­cią, ale nie poczuła zupeł­nie nic. Te święta mogłyby się dla niej w ogóle nie odbyć. Już po śmierci Miko­łaja naj­chęt­niej by o nich zapo­mniała, ale w tym roku było jesz­cze gorzej. Teraz dodat­kowo poja­wił się potworny żal, z któ­rym nie potra­fiła sobie pora­dzić. Wyda­wało jej się absur­dem, że świat cie­szy się z nad­cho­dzą­cych świąt, pod­czas gdy ona prze­żywa wewnętrzną tra­ge­dię.

Oczy­wi­ście, że było to głu­pie myśle­nie, ale nic nie mogła na to pora­dzić. Nie chciała, żeby inni się rado­wali, pod­czas kiedy ona była jed­nym wiel­kim krzy­kiem roz­pa­czy. Na jed­nej z wystaw sklepu obuw­ni­czego mię­dzy butami sie­dział anioł wyko­nany z drutu, sty­ro­pianu i bia­łego, błysz­czą­cego mate­riału. Nie miał twa­rzy, a jed­nak Flo­ren­ty­nie i tak wyda­wało się, że patrzy na nią jakoś iro­nicz­nie. Dokład­nie tak samo patrzyła Pola, kiedy Flo­ren­tyna odwie­dziła swo­jego brata Kac­pra, żeby poznać jego nową dziew­czynę. Od samego początku coś jej się w niej nie podo­bało, ale nie potra­fiła tego nazwać. Tak samo jak nie potra­fiła uświa­do­mić sobie, skąd zna per­fumy, któ­rych uży­wała Pola. Kiedy w końcu dowie­działa się wszyst­kiego, poja­wiła się odpo­wiedź. Dwa, może trzy razy wyda­wało jej się, że Miko­łaj pach­nie jakoś ina­czej. Nie zwró­ciła wtedy na to więk­szej uwagi, dopiero potem dotarło do niej, że jej mąż pach­niał Polą. Naj­bar­dziej w tym wszyst­kim prze­ra­żał ją fakt, że czło­wiek ni­gdy niczego nie mógł być pewny. Nie mógł na nikim w stu pro­cen­tach pole­gać, nie mógł ufać bez­gra­nicz­nie i bez żad­nych trosk cie­szyć się z nad­cho­dzą­cych dni. Bo wszystko mogło się wyda­rzyć. Tak wła­śnie było w jej wypadku. Czuła się zdra­dzona zarówno przez Miko­łaja, jak i przez Kac­pra. I kom­plet­nie nie rozu­miała, dla­czego jej to zro­bili.

To, że Pola posta­no­wiła odna­leźć jej brata, roz­ko­chać go w sobie, a potem się na nim zemścić, było dodat­kową łyżką tru­ci­zny w tym całym cho­rym kok­tajlu kłamstw, krę­tactw i nie­do­po­wie­dzeń. Flo­ren­tyna nie chciała znać szcze­gó­łów, wystar­czyła jej infor­ma­cja, że Pola prze­pro­wa­dziła się do Pozna­nia, odszu­kała Kac­pra, a potem dopro­wa­dziła do sytu­acji, w któ­rej się poznali. Kac­per był łatwym łupem, wystar­czyło obsy­pać go kom­ple­men­tami, oka­zać zain­te­re­so­wa­nie i zachwy­cić się jego sztuką, by szybko go sobie zjed­nać. Pola miała jesz­cze tę zaletę, że była po pro­stu ładna i mogła się podo­bać. Nic dziw­nego zatem, że Kac­per tak szybko się w niej zako­chał.

Plan był bar­dzo pro­sty. Pola chciała się zemścić na kimś, kto spo­wo­do­wał wypa­dek, w któ­rym zgi­nął Miko­łaj, męż­czy­zna jej życia. Pro­blem pole­gał jed­nak na tym, że dla Flo­ren­tyny to rów­nież był męż­czy­zna jej życia.

I kto miał rację? Raz jesz­cze zer­k­nęła na sztucz­nego anioła, a potem zde­cy­do­wa­nym kro­kiem weszła do sklepu i zapy­tała, czy może go kupić.

– Ale my tu raczej sprze­da­jemy obu­wie – zdu­miała się młoda eks­pe­dientka.

Flo­ren­tyna ski­nęła głową, że ow­szem, wie, ale bar­dzo zależy jej na tej wła­śnie deko­ra­cji.

– Zapłacę pani dwie­ście zło­tych, to chyba dobra cena za tego anioła, prawda? – spy­tała.

Dziew­czyna wzru­szyła ramio­nami, a potem powie­działa, że musi skon­tak­to­wać się ze swoim sze­fem. Chwilę póź­niej pode­szła do okna, się­gnęła po anioła i podała go Flo­ren­ty­nie, pro­po­nu­jąc jed­no­cze­śnie jakieś okropne zimowe kozaczki. Poli­cjantka podzię­ko­wała, wyjęła z port­fela dwie­ście zło­tych, zabrała deko­ra­cję i wyszła ze sklepu. Zdu­miona eks­pe­dientka zoba­czyła po chwili, jak kobieta rzuca figurkę na zie­mię, a potem po niej ska­cze. Wystar­czyło kilka minut, żeby po sty­ro­pia­nowo-meta­lo­wej kon­struk­cji nie zostało abso­lut­nie nic.

– Jezu, jakaś wariatka – wyszep­tała dziew­czyna, a potem ostroż­nie pode­szła do drzwi i na wszelki wypa­dek prze­krę­ciła zamek.

Na szczę­ście Flo­ren­tyna nie była zain­te­re­so­wana niczym wię­cej. Odwró­ciła się na pię­cie i ruszyła przed sie­bie, zosta­wia­jąc na ulicy zmiaż­dżo­nego anioła.

Kiedy dotarła w oko­lice domu, zoba­czyła, że pod kamie­nicą stoi Kac­per i wpa­truje się w okno jej miesz­ka­nia. Cof­nęła się o pół kroku. Nie miała naj­mniej­szej ochoty na spo­tka­nie, cho­ciaż brat wydzwa­niał do niej nie­mal każ­dego dnia. Wie­działa, że prę­dzej czy póź­niej będą musieli skon­fron­to­wać się z tym wszyst­kim, co się wyda­rzyło, ale na razie nie była w sta­nie się do tego zmu­sić. Nie chciała słu­chać jego uspra­wie­dli­wień, tłu­ma­czeń, tak naprawdę nie chciała w ogóle na niego patrzeć. Tak, to był jej uko­chany brat, jedyna bli­ska osoba, która została jej na świe­cie, ale nie teraz. Nie w tym momen­cie.

Kac­per zde­cy­do­wa­nie stra­cił na wadze. Wyglą­dał, jakby schudł co naj­mniej dwa­dzie­ścia kilo. Miał zapad­nięte policzki, tro­chę nie­przy­tomny wzrok, a jego szczu­płe ramiona nawet w kurtce wyda­wały się wyjąt­kowo wątłe. Flo­ren­ty­nie ści­snęło się serce, ale nie chciała roz­bu­dzać w sobie więk­szego współ­czu­cia. Dla­czego jej nie powie­dział?

Dla­czego nawet sło­wem nie wspo­mniał o tym, że Miko­łaj kogoś ma?

Dla­czego nie przy­szedł z tym do niej, nie podzie­lił się tą infor­ma­cją?

Być może gdyby wie­działa, wszystko poto­czy­łoby się ina­czej. Być może ode­szłaby od Miko­łaja, ale on dalej by żył.

Wszyst­kie sce­na­riu­sze były moż­liwe, ale już nie po tam­tym dniu. Teraz zostało tylko mnó­stwo nie­do­mó­wień i pytań, na które już ni­gdy nie otrzyma odpo­wie­dzi. Scho­wała się za rogiem domu i odcze­kała, aż Kac­per w końcu wsiadł do samo­chodu i odje­chał. Widziała jesz­cze, jak wyciąga komórkę, po chwili roz­legł się dźwięk w jej wła­snym tele­fo­nie. Nie ode­brała.

W domu cze­kała na nią roz­ra­do­wana Lula. Flo­ren­tyna na jej widok szcze­rze się uśmiech­nęła, a potem podra­pała ją po mię­ciut­kiej gło­wie.

– Lubię cię, wiesz? Myśla­łam, że już niczego nie czuję, ale kiedy ty tu jesteś, to przy­naj­mniej roz­bu­dza się we mnie maleńka radość na twój widok. Pocze­kaj chwilę, wezmę czapkę i ręka­wiczki i pój­dziemy na spa­cer. Cie­kawa jestem, czy twój pan fak­tycz­nie wyje­chał – zasta­no­wiła się przez moment. – Wiesz co? Prze­cież ja to mogę spraw­dzić. Prze­cież wiem, gdzie on mieszka. Pro­po­nuję, żeby­śmy udały się dokład­nie w tamte oko­lice na spa­cer i zupeł­nie mimo­cho­dem spraw­dziły, czy pro­ku­ra­tor Mączyń­ski jest w domu.

Po zała­twie­niu przez Lulę spraw pierw­szej potrzeby poje­chały na Strze­szyn, gdzie miesz­kał Flo­rian Mączyń­ski.

Lula od razu zorien­to­wała się, gdzie są, i zaczęła cią­gnąć poli­cjantkę w stronę domu, w któ­rym miesz­kał jej pan.

– Hej, mała, nie tak szybko. Poza tym to ma być małe, nie­winne śledz­two, a nie takie osten­ta­cyjne naj­ście.

Na moment zatrzy­mała się, a potem się uśmiech­nęła.

– Cho­ciaż dla­czego nie? Masz rację, Lula.

Flo­ren­tyna, nie zasta­na­wia­jąc się długo, pode­szła do dwu­pię­tro­wego bia­łego domu oto­czo­nego rów­nie bia­łym mur­kiem, sama otwo­rzyła furtkę, która na szczę­ście nie była zamy­kana na klucz, a potem poko­nu­jąc trzy schodki, sta­nęła przed dużymi ciem­no­bor­do­wymi drzwiami. Już z daleka zauwa­żyła, że w domu świeci się świa­tło, a zatem z całą pew­no­ścią ktoś musiał być w środku.

– Ojej! – zawo­łał na jej widok Mączyń­ski, a na jego twa­rzy wyma­lo­wało się gigan­tyczne zdu­mie­nie połą­czone z zakło­po­ta­niem.

Nic dziw­nego. Osta­tecz­nie dał się zła­pać na gorą­cym uczynku. A to jego „ojej” zabrzmiało jak z innej epoki.

– Pobyt ci się skró­cił czy może jed­nak nie zdą­ży­łeś jesz­cze wyje­chać? – spy­tała poważ­nym tonem Flo­ren­tyna.

Mączyń­ski się zaczer­wie­nił.

– Tak, to zna­czy nie, cho­dzi o to…

Chyba po raz pierw­szy w życiu widziała go zakło­po­ta­nego i nie­pew­nego tego, co ma powie­dzieć.

– Okej – powie­działa, bo posta­no­wiła, że nie będzie go wię­cej męczyć. – To nawet nie był naj­gor­szy pomysł, muszę przy­znać. Lula zmu­siła mnie do tego, żebym wyszła z domu, a tak naprawdę osią­gnęła znacz­nie wię­cej. Byłam dzi­siaj w pracy – stwier­dziła.

Mączyń­ski się uśmiech­nął.

– A może wej­dziesz na chwilę? Zro­bię ci kawę, her­batę, mam nawet cia­sto wła­snej roboty.

Flo­ren­tyna ze zdu­mie­niem unio­sła brwi.

– Wła­snej roboty? Chcesz mi powie­dzieć, że wła­śnie upie­kłeś szar­lotkę?

– Szar­lotkę to aku­rat nie, ale prze­te­sto­wa­łem nowy prze­pis na pier­nik i wydaje mi się, że mogę go zali­czyć do uda­nych.

– Nie mam smaku – poin­for­mo­wała go Flo­ren­tyna.

– Covid? – zdu­miał się Mączyń­ski.

Poli­cjantka par­sk­nęła śmie­chem.

– Nie. Nie mam smaku na nic, na życie rów­nież. Ale osta­tecz­nie mogę spró­bo­wać two­jego pier­nika, może będzie tak bar­dzo nie­do­bry, że nawet ja to poczuję – dodała zło­śli­wie.

Lula z rado­ścią pomer­dała tym czymś, co miało być ogon­kiem.ROZDZIAŁ 5

Roz­dział

5

Flo­ren­tyna była pod wra­że­niem. Do tej pory czę­sto musiała kilka razy pro­sić Mar­cina, żeby coś zro­bił, a przy­naj­mniej mu o tym przy­po­mi­nać. Tym razem było jed­nak ina­czej i poli­cjant już następ­nego dnia zja­wił się w biu­rze, żeby przed­sta­wić jej kom­plet infor­ma­cji, o które pro­siła.

– Dom aukcyjny Desa Uni­cum, kwie­cień dwa tysiące dwu­dzie­stego roku. Przed­mio­tem aukcji była figurka o „deli­kat­nych kształ­tach, wyry­so­wa­nych smu­kłymi liniami por­ce­lany”. To nie moje słowa, oczy­wi­ście, podaję opis. Sprze­dano ją za dwa­dzie­ścia dwa tysiące zło­tych. Dla mnie nie do poję­cia, ale oka­zało się, że była to nie­jaka „Dziew­czyna na plaży” pro­jektu Lubo­mira Toma­szew­skiego, a za takie cacka kolek­cjo­ne­rzy płacą ogromne pie­nią­dze. Pocho­dziła z Zakła­dów Por­ce­lany Sto­ło­wej w Cho­dzieży, co podobno ozna­cza jakość i pre­stiż. Podob­nie jak pol­ska por­ce­lana z Ćmie­lowa. Fachowcy twier­dzą, że z cha­rak­te­ry­stycz­nym sty­lem epoki idzie w parze indy­wi­du­alny sznyt jej twórcy. To znowu cytat.

Flo­ren­tyna się uśmiech­nęła. Musiała przy­znać, że nie­źle się przy­go­to­wał.

Mar­cin zaś mówił dalej.

– Kolek­cjo­ne­rzy mówią na takie cuda „białe złoto”. Spraw­dzi­łem to i oka­zało się, że zaczęło ono powsta­wać w Pol­sce już pod koniec osiem­na­stego wieku w Ćmie­lo­wie wła­śnie. W latach pięć­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku arty­ści pla­stycy zatrud­nieni w Insty­tu­cie Wzor­nic­twa Prze­my­sło­wego roz­po­częli pracę z por­ce­laną, two­rząc takie figurki jak ta „Dziew­czyna na plaży” – utrzy­mane w tak zwa­nym stylu New Look, czyli pro­ste, czę­sto asy­me­tryczne formy z geo­me­trycz­nymi deko­ra­cjami. Kie­dyś były to popu­larne bibe­loty, które stały w wielu meblo­ścian­kach, dzi­siaj są to kolek­cjo­ner­skie rary­tasy. Rze­komo gwa­ran­tem ich dłu­go­wiecz­no­ści jest jakość oraz spo­sób obróbki mate­riału. A por­ce­lana z Ćmie­lowa czy Cho­dzieży jest świe­tli­sta, cienka, ale jed­no­cze­śnie bar­dzo twarda i wytrzy­mała dzięki wyso­kiej tem­pe­ra­tu­rze wypa­la­nia. W prak­tyce ozna­cza to wysoką odpor­ność na zary­so­wa­nia czy pęk­nię­cia. To tyle. Wyku­łem na pamięć, ale mam nadzieję, że wyczer­pa­łem temat.

– Z tego, co mówił Fran­ci­szek Pela, i z tego, co sama zoba­czy­łam, można wywnio­sko­wać, że jego matka posia­dała tego rodzaju por­ce­lanę. Nie­stety nie wiemy dokład­nie co, bo jej syn już nie potra­fił sobie przy­po­mnieć takich szcze­gó­łów, a ja natknę­łam się wyłącz­nie na tanie, bez­war­to­ściowe przed­mioty. To, co możemy zro­bić, to zle­cić obser­wo­wa­nie wszyst­kich domów aukcyj­nych i to nie tylko w Pozna­niu, ale rów­nież w całej Pol­sce, i popro­sić o poin­for­mo­wa­nie nas, jeżeli coś z cho­dzie­skiej lub ćmie­low­skiej por­ce­lany pojawi się na aukcjach. Wycho­dzę z zało­że­nia, że zło­dziej praw­do­po­dob­nie odczeka jakiś czas, ale prę­dzej czy póź­niej będzie chciał pozbyć się ukra­dzio­nych rze­czy i je spie­nię­żyć – powie­działa Flo­ren­tyna. – To może być nasz trop, bo na razie niczego innego nie mamy.

– A roz­ma­wia­łaś już z tech­ni­kami? – zapy­tał Mar­cin. – Zwłasz­cza z tym nowym?

– Nowym? – Flo­ren­tyna zmru­żyła oczy. – To już nie ma z nami Kamila?

– Jest, ale dołą­czył do niego Kuba. Facet podobno przy­je­chał z Rze­szowa. Mówi się, że jest cho­ler­nym szcze­gó­la­rzem i jeżeli kto­kol­wiek miałby coś zna­leźć, to wła­śnie on.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: