- W empik go
Ciekawe, niezwykłe, zastanawiające - ebook
Ciekawe, niezwykłe, zastanawiające - ebook
Książka dla wszystkich, którzy interesują się światem, przyrodą i ludzką naturą. Każdy rozdział dotyka innego tematu, innej sfery ze świata nauki, paranauki, wiedzy, życia i metafizyki. W sposób przystępny zagłębiamy się w temat, który jest — zgodnie z tytułem — ciekawy, niezwykły lub zastanawiający. Książka szczególnie polecana dla tych, którzy chcieliby rozwinąć lub poszerzyć swoje zainteresowania, lecz brak im pomysłów. W tej książce znajdą je na pewno.
Kategoria: | Nauki przyrodnicze |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-793-9 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W każdym środowisku zawodowym czy amatorskim prędzej, czy później powstaje potrzeba wyróżnienia tych najlepszych. Zwycięzcy mogą liczyć na zaszczyt, uznanie i nagrodę. W ten sposób powstają różnego rodzaju konkursy literackie, fotograficzne, wybory Miss Świata czy chociażby wybory Miss Mokrego Podkoszulka. Cokolwiek…
W świecie nauki także nie brakuje okazji do wyróżnienia wybijających się ponad przeciętność naukowców. Najbardziej znaną nagrodą w tym środowisku jest oczywiście Nagroda Nobla. Laureaci mogą liczyć na światową sławę i na niemałe pieniądze, bo prawie milion dolarów!
Nagrody Nobla nie są przyznawane za teorie tylko za przełomowe odkrycia w świecie nauki. Z uwagi na ten wymóg zapisany w testamencie Alfreda Nobla, fundatora nagrody, nawet największy umysł dwudziestego wieku, Albert Einstein, nie otrzymał tej nagrody za swoją fundamentalną teorię względności tylko za mniejszej wagi wyjaśnienie zjawiska fotoelektrycznego. W ten sposób postanowiono uhonorować tę ważną z punktu widzenia współczesnej nauki postać.
Jako że pomysłowość ludzka nie zna granic, tak więc pewnego dnia jakiemuś zapewne żartownisiowi, przyszedł do głowy pomysł, aby urządzić rodzaj pastiszu Nagrody Nobla i, zamiast uhonorowywać najbardziej zasłużonych naukowców, za najbardziej doniosłe odkrycia, postanowiono dla żartu „wyróżniać” tych naukowców, których badania bardziej wywołują uśmiech niż podziw. Na przykład jeden z takich wyróżnionych naukowców prowadził swego czasu badania nad zachowaniem się roztoczy (żyjątka przebywające w kurzu) w nowym dla nich środowisku. Aby móc obserwować ich zachowanie, wkładał je sobie do ucha i notował, co robią. Wśród zanotowanych przez niego reakcji znalazły się: skrobanie, chodzenie i gryzienie.
Przez media często przewijają się doniesienia o przełomowych odkryciach naukowych, ale wśród całej rzeszy naukowców okazuje się, że nie brakuje takich, którzy — jak ten z naszego przykładu — zajmują się zagadnieniami niegodnymi poważnego naukowca. Oto kilka przykładów:
Jeden z norweskich naukowców badał, kiedy i po co ludzie wzdychają.
Brytyjski wykładowca z Uniwersytetu w Aston zajął się próbą wytłumaczenia, dlaczego kromka chleba posmarowana masłem spada na ziemię zawsze posmarowaną stroną, a nie na odwrót.
Trzem naukowcom z Uniwersytetu Keio w Japonii przyznano zaś AntyNobla za rozwikłanie sekretu psychiki gołębi i wytresowanie ich tak, aby odróżniały obrazy Moneta od obrazów Picassa.
Swego czasu AntyNobla z ekonomii otrzymał Karl Schwarzler i naród Liechtensteinu za możliwość wypożyczenia całego kraju na zjazdy, konferencje, seminaria, wesela i inne tego typu uroczystości…
Nie tylko konkretni naukowcy otrzymują tę wątpliwej chwały nagrodę. Nie brakuje także różnego rodzaju instytucji i organizacji, także państwowych czy międzynarodowych. Oto garść przykładów:
Japońska Agencja Meteorologiczna została dostrzeżona przez kapitułę nagrody za siedmioletnie badania mające dać odpowiedź, czy trzęsienie ziemi może zostać spowodowane przez suma poruszającego ogonem.
Pokojową nagrodę Ig-Nobel otrzymała brytyjska marynarka wojenna (British Royal Navy), która wydała zarządzenie, by podczas ćwiczeń rekruci, zamiast strzelać prawdziwymi nabojami, krzyczeli po prostu „»Bang!«”: Marynarze sprawdzają współrzędne celu, celują, przygotowują się do strzału i… głośno krzyczą „»Bang!«”. Oszczędzają za każdym razem 642 funty, co ma przynieść marynarce ponad milion funtów oszczędności rocznie. Oszczędnie, ale i… śmiesznie.
W innym roku także pokojowego AntyNobla otrzymało ęłęóLaboratorium Badawcze Sił Powietrznych w Bazie Sił Powietrznych im. braci Wright i Franka Pattersona w Dayton (stan Ohio) za badania nad stworzeniem „bomby homoseksualnej”, która miałaby wywoływać u żołnierzy wroga homoseksualny popęd do swoich towarzyszy broni.
Nie tylko wojsko otrzymuje pokojową nagrodę, także i cywilne instytucje, jak na przykład Szwajcarska Federalna Komisja Etyki ds. Biotechnologii Nieczłowieczej za przyjęcie zasady prawnej, która głosi, że rośliny mają godność.
Pomysłodawcą AntyNobli była redakcja magazynu satyrycznego „Journal of Improbable Research” („Roczniki Badań Nieprawdopodobnych”) wydawanego na Uniwersytecie Harvarda. Redakcja ta od początku, czyli od roku 1991 wybiera także laureatów, którzy mają zostać w ten szczególny sposób uhonorowani.
Nawiązując do nazwy pierwowzoru, żartownisie swoją nagrodę nazwali Ig Nobel, co stanowi grę słów, gdyż słowo „ignoble” znaczy „haniebny”. W Polsce nie przyjęła się jednak ta nazwa i wszyscy używają jej nazwy popularnej, czyli AntyNobel.
Sięgając pamięcią do początków ceremonii, to zaczęło się od skromnej uroczystości i zaproszenia 90 osób. Z roku na rok impreza jednak zyskiwała na popularności tak, iż trzeba było wprowadzić bilety wstępu, gdyż liczba miejsc siedzących była ograniczona. Początkowo ceremonia miała miejsce w sali wykładowej w Massachusetts Institute of Technology, lecz z uwagi na stale rosnące zainteresowanie, przeniesiono ją w roku 2006 do znacznie pojemniejszej sali Sanders Theatre na Uniwersytecie Harvarda.
Prawie całą formułę ceremonii skopiowano z prawdziwej Nagrody Nobla. Tutaj laureaci także mogą otrzymać nagrodę pieniężną w wysokości miliona dolarów (dokładnie to dziesięć milionów). Jedyny, drobny mankament jest taki, że nie są to dolary amerykańskie tylko niewiele warte dolary Zimbabwe. Chyba największą wartością dodaną przygotowaną przez organizatorów jest fakt, iż nagrody wręczane są przez laureatów prawdziwej Nagrody Nobla.
Dla każdego naukowca spotkanie się z takim laureatem to niesamowite przeżycie i zaszczyt. Czas jednak pokazał, że niewielu z wyróżnionych antynoblistów przybywało na uroczystość. Nie był to dla nich bowiem powód do dumy.
Choć początkowo otrzymanie takiego wyróżnienia było powodem do wstydu, to w ostatnich latach cieszy się ono coraz większą aprobatą. Naukowcy traktują swoje dokonania z przymrużeniem oka i coraz częściej stawiają się nawet osobiście na ceremonii wręczenia nagród.
Czasy się zmieniają. Teraz nie tylko talent się liczy, ale także odpowiednie „sprzedanie”, „wypromowanie się”. Na nic nasz geniusz, jeżeli nie znajdzie się nikt, kto zechciałby sfinansować nasze projekty i badania. Żyjemy w kulturze medialnej i naukowcy coraz lepiej zaczynają to rozumieć. Każdy rozgłos, choćby negatywny, sprawia, iż naukowiec jest rozpoznawalny i zauważalny przez wydawców i sponsorów. Jeden z laureatów o nazwisku Barss wyznaje, że „po odebraniu nagrody, w ciągu miesiąca udzieliłem więcej wywiadów, niż wcześniej przez wiele lat”. Inny nominowany, Jonathan Wayatt, który z dwoma innymi badaczami otrzymał AntyNobla za opracowanie raportu na temat załamywania się publicznych toalet w Glasgow pod ciężarem ich użytkowników, mówi tak: „Nie jesteśmy obrażeni. Opublikowaliśmy ponad 70 poważnych artykułów, ale tylko ten przyniósł nam rozgłos”.
Tak to już jest w świecie, że na nic cała nasza mądrość i talent, jeżeli nie ma nikogo, kto zechciałby nas wysłuchać. Poprzez wzięcie udziału w takim show badacze są w stanie sprawić, że inni zainteresują się w końcu tym, co mają naprawdę do powiedzenia. Dr Len Fisher z Bristolu, autorka epokowego dzieła pt. „Optymalne metody maczania keksów w kawie” twierdzi, że nagrodzie zawdzięcza zainteresowanie poważnych wydawców.
Smutny to los badacza, smutny los nauki, ale biznes ma swoje prawa. W tej chwili wszystko jest już skomercjalizowane. Aby nie kończyć tak smutnym akcentem, powróćmy jeszcze do samych laureatów. Kim oni są? Czy są to jacyś nawiedzeni, nie zawsze w pełni rozumu badacze sztuk tajemnych? Zazwyczaj nie. Są ciekawymi świata osobami, którzy zawsze chcą znać odpowiedź „dlaczego”: dlaczego coś jest, dlaczego działa itd. Są zwykłymi naukowcami i badaczami, którzy nie zawsze — w opinii swoich kolegów — zajmują się wielkimi zagadnieniami. Chcą jednak wiedzieć, dlaczego te małe, najmniejsze z najmniejszych zjawisk istnieje i działa.
Bez wątpienia do nagrody AntyNobla zostałby nominowany badacz Robert Symmer, który 350 lat temu opublikował 50-stronicowy artykuł naukowy o tym, że jego białe rajtuzy odpychają się od siebie, a z czarnymi przyciągają. Wtedy także wyśmiano go za tak niepoważne zajęcie, a on po prostu opisał dziwne (w tamtych czasach) zjawisko, które zaobserwował. Nie zważając na pośmiewisko, na jakie się naraził, w dalszym ciągu eksperymentował i obserwował zjawiska elektryczne, które potem zrewolucjonizowały przecież cały świat. Czasem z pozoru błahe zjawisko może stać się przyczynkiem do naprawdę wielkich odkryć.
Z pewnością wszystkich antynoblistów wspierałby wspomniany już Albert Einstein, który zapytany o to, jak wpadł na pomysł swojej teorii, odpowiedział po prostu, że nie bał się myśleć. Rzeczywiście, wyprowadzenie teorii względności jest dziecinnie proste. Trzeba tylko zgodzić się na to, że zdrowy rozsądek nie zawsze ma rację. Dalej wystarczy już podążyć drogą określoną przez matematykę, a wyniki same się pojawią.
Laureaci nagrody AntyNobla nie są naukowcami drugiej kategorii. Zajmują się tylko mniejszej wagi badaniami, lecz jak pokazał przypadek fizyka Andre Geima i oni potrafią być docenieni.
W roku 2000 Andre Geim pracował na holenderskim Uniwersytecie Nijmegen i razem ze swoim kolegą, Michaelem Berrym z Uniwersytetu Bristolu, badał oddziaływanie silnego pola magnetycznego na diamagnetyki, czyli na ciała nieoddziałujące magnetycznie. Jako przykład wybrał żywą żabę. Swoją pracę pt. „O latających żabach i lewitronach” opublikował na łamach prestiżowego „European Journal of Physics”. Udowadnia w niej, że posługując się wyjątkowo silnym polem magnetycznym, można sprawić, aby żaba lewitowała… Komentując falę krytyki i szyderstwa stwierdził, iż „nie był to głupi eksperyment, ale niezwykły”. Swoją pracą i postawą został dostrzeżony przez kapitułę AntyNobla i wyróżniony ową nagrodą.
W przeciągu kolejnych dziesięciu lat prowadził różne badania i projekty, aż w końcu jeden z nich okazał się tak przełomowy, iż w roku 2010 doczekał się prawdziwej nagrody Nobla! W ten sposób laureat AntyNobla, z którego wszyscy się śmiali, teraz dostąpił należytego mu szacunku i podziwu.
Za co otrzymał nagrodę specjalista od lewitujących żab? Za otrzymanie i opisanie grafenu, czyli nowej formy węgla o niezwykłych właściwościach. Grafen jest zbudowany z zaledwie jednej warstwy atomów tworzących sześcioczłonowe pierścienie. Jest w tej chwili najmocniejszym materiałem (ponad sto razy mocniejszym od stali), a jednocześnie jest tak elastyczny, że można go bez szkody rozciągać o dwadzieścia procent. Gdyby zrobić z niego hamak, utrzymałby ciężar czterech kilogramów, będąc zupełnie niewidocznym (trudno bowiem ujrzeć płachtę zrobioną z pojedynczej warstwy atomów), a sam ważyłby tyle, co koci włos. Materiał ten znalazł już swoje zastosowanie m.in. do budowy superszybkich, energooszczędnych tranzystorów.
W taki oto sposób toczy się koło fortuny, która czasem wystawia nas na pośmiewisko, a czasem na uwielbienie tłumów.
Na koniec zapoznajmy się jeszcze z innymi antynoblistami oraz z ich mało poważnymi badaniami. Może i wśród nich kryją się przyszli laureaci nagrody Nobla? Kto wie?
Antynobliści i ich badania
Naukowcy z Holandii — Anita Eerland, Rolf Zwaan i Tulio Guadalupe — zostali uhonorowani Ig Noblem za badania, z których wynika, że wieża Eiffla wyda się mniejsza, gdy przechylimy głowę w lewą stronę.
Czworo amerykańskich neurobiologów — Craiga Bennetta, Abigail Baird, Michaela Millera i Georga Wolforda — nagrodzono za badania aktywności mózgów martwych łososi.
Richard Stephens, John Atkins, Andrew Kingston (Uniwersytet Keele, Wielka Brytania) ęłęóoto otrzymali pokojowego AntyNobla za badania potwierdzające powszechnie panujące przekonanie, że przeklinanie przynosi ulgę w bólu.
Lianne Parkin, Sheila Williams, Patricia Priest (Uniwersytet Otago, Nowa Zelandia) — udowodniły, że w okresie zimowym ludzie rzadziej przewracają się na śliskiej nawierzchni, jeśli… mają skarpety włożone na buty.
W dziedzinie weterynarii: Catherine Douglas i Peter Rowlinson z Uniwersytetu Newcastle w Newcastle-Upon-Tyne w Wielkiej Brytanii, zostali uhonorowani za wykazanie, że krowy, które mają imię, dają więcej mleka niż krowy bezimienne.
Stephan Bolliger, Steffen Ross, Lars Oesterhelweg, Michael Thali i Beat Kneubuehl z Uniwersytetu w Bern w Szwajcarii — za eksperymentalne ustalenie, czy lepiej jest zostać uderzonym w głowę butelką pełną piwa, czy butelką pustą.
W dziedzinie medycyny: Donald L. Unger — za próbę znalezienia przyczyny artretyzmu stawów palców dłoni. W tym celu badacz konsekwentnie codziennie wyłamywał sobie palce lewej dłoni przez ponad 60 lat.
W dziedzinie zdrowia publicznego: Elena N. Bodnar, Raphael C. Lee i Sandra Marijan — za wynalezienie biustonosza, który w razie zagrożenia może być szybko przekształcony w dwie maseczki ochronne: jedną dla właścicielki stanika, a drugą dla innej osoby.
Massimiliano Zampini i Charles Spence — za zademonstrowanie, że jedzenie lepiej smakuje, jeśli… lepiej brzmi (przedmiotem badań były chipsy).
Marie-Christine Cadiergues, Christel Joubert i Michel Franc za odkrycie, że pchły żyjące na psie potrafią skakać wyżej niż pchły żyjące na kocie.
Sheree Umpierre, Joseph Hill i Deborah Anderson za odkrycie plemnikobójczych właściwości coca-coli oraz C.Y. Hong, C.C. Shieh, P. Wu i B.N. Chiang za udowodnienie, że to nieprawda.
Juan Manuel Toro, Josep B. Trobalon i Nuria Sebastian-Galles za wykazanie, że szczury nie zawsze potrafią odróżnić osoby mówiącej wspak po japońsku od osoby mówiącej wspak po holendersku.
Ivan Schwab został nagrodzony za odpowiedź na pytanie trapiące ludzkość od początku świata, czyli dlaczego dzięcioły nie mają bólu głowy.
Wasmia Al-Houty oraz Faten Al-Mussalam z Kuwejtu — za badania nad tym, jakiego rodzaju odchody najbardziej smakują miejscowym żukom.
John Mainstone i (nieżyjący) Thomas Parnell z Uniwersytetu w Queensland (Australia) za systematyczne badania, zaczęte w 1927 roku, w których kawałek bitumenu (smoły ziemnej) kapie z lejka z szybkością jednej kropli na 9—12 lat (w 2000 r. spadła ósma kropla).
Gauri Nanda z Massachusetts Institute of Technology (USA) za wynalezienie budzika, który ucieka i ukrywa się w czasie dzwonienia, dzięki czemu budzenie jest bardziej skuteczne i daje w efekcie statystycznie dłuższy dzień pracy.
Benjamin Smith z Uniwersytetu w Adelajdzie (Australia) za wąchanie i skatalogowanie zapachu zestresowanych żab.
Dr Yoshiro Nakamatsu z Tokio (Japonia) za robienie zdjęć i analizę retrospektywną każdego posiłku zjedzonego przez niego przez ostatnie 34 lata.
Lal Bihari z Uttar Pradesh (Indie) otrzymał nagrodę pokojową aż z trzech powodów. Po pierwsze — za aktywne życie po oficjalnym uznaniu go za zmarłego. Po drugie — za kampanię skierowaną (pośmiertnie) przeciwko inercji biurokracji i chciwości krewnych. Po trzecie — za założenie Stowarzyszenia Zmarłych Ludzi (Association Dead People) otwartego dla legalnie nieżyjących z całego świata. Laureat Lal Bihari, mimo iż „legalnie nie żyje” wywalczył jednak paszport hinduski, aby przybyć na ceremonię wręczenia Nagrody do Harvardu. Władze emigracyjne USA, sławny INS nie wpuściły jednak Lala Bihari do Stanów Zjednoczonych, gdyż… jest on oficjalnie nieżywy!
Pokojowego AntyNobla otrzymał zespół japońskich naukowców i biznesmenów za „promowanie pokoju i harmonii między gatunkami”. Doktor Matsumi Suzuki z Japońskiego Laboratorium Akustycznego z kolegami wynaleźli komputerowe urządzenie zwane „Bow-Lingual”, czyli „Słownik hau-hau”, tłumaczące język psi na japoński. Aparat testowany na 50 gatunkach psów potrafi podobno przetłumaczyć z psiego języka 200 „zwrotów i słów” w sześciu kategoriach emocjonalnych (radość, frustracja, groźba, smutek, żądanie i autoekspresja).
Przemyślny hiszpański wynalazca Eduardo Segura skonstruował pralkę z hydromasażem do prania psów i kotów.
Joel Slemrod z Business School w Uniwersytecie Michigan i Wojciech Kopczuk z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej za naukowe opracowanie, które stwierdzało, że ludzie potrafią opóźnić swoją śmierć, jeżeli daje im to możliwość zakwalifikowania się do niższych stawek podatku spadkowego.
John Keogh z Hawthorn w Australii za opatentowanie w 2001 r. koła oraz Australijski Urząd Patentowy za przyznanie temuż Johnowi Keoghowi patentu nr 2001100012. Laureat jest prawnikiem i w ten sposób chciał pokazać lukę w przepisach patentowych Australii. Słyszałem też, że teraz przymierza się do opatentowania ognia.
Donatella Marazziti oraz jej trzej koledzy z Uniwersytetu w Pizie otrzymali Ig Nobla z chemii. Ich praca wyjaśnia z punktu widzenia biochemii mózgu, że romantyczna miłość niczym nie różni się od cierpienia osób dotkniętych zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi.
Robert Faid z Greenvill w Południowej Karolinie uzyskał Ig Nobla z matematyki za udokumentowane wyliczenie, że z prawdopodobieństwem 8606091751882 do 1… Michaił Gorbaczow jest antychrystem.
Marie Dacke, Emily Baird, Marcus Byrne, Clarke Scholtz, Eric Warrant — za udowodnienie, że żuki gnojarze orientują się w przestrzeni na podstawie Drogi Mlecznej.
Masateru Uchiyama, Xiangyuan Jin, Qi Zhang, Toshihito Hirai, Atsushi Amano, Hisashi Bashuda, Masanori Niimi za udowodnienie, że słuchanie oper pozytywnie wpływa na myszy po przeszczepie serca.
Bert Tolkamp, Marie Haskell, Fritha Langford, David Roberts, Colin Morgan otrzymali AntyNobla za udowodnienie, że im dłużej krowa leży, tym bardziej prawdopodobne jest, że wstanie, ale jednocześnie nie łatwe będzie określenie, kiedy znów się położy.Niezwykłe opowieści o niezwykłych ludziach
Ludzie wybitnie uzdolnieni obdarzeni przez los niezwykłą łatwością analizowania i tworzenia stanowią filar rozwoju cywilizacji ludzkiej. To dzięki ich odkryciom i wynalazkom zmienia się nasz świat i życie. Pomyślcie tylko, jaki wkład należało włożyć, aby człowiek stanął na Księżycu, ilu ludzi musiało wpierw odkryć i zrozumieć prawa przyrody… Przecież nie wystarczy tylko wsiąść do rakiety, wycelować w Księżyc i wystartować. Zanim dotrzemy do Księżyca (około 3 dni), ten będzie znajdował się już tysiące kilometrów dalej. To wszystko trzeba przewidzieć i obliczyć. Dzięki naukowcom i badaczom możemy lepiej zrozumieć swoje miejsce we Wszechświecie i korzystać z możliwości, jakie daje Przyroda.
Naukowiec często kojarzy się z kimś wyalienowanym, człowiekiem w okularach zamkniętym w laboratorium, który poza swoimi badaniami nic więcej nie widzi. Nie jest to do końca prawda, choć rzeczywiście — jak na wielką indywidualność przystało — często zdarza się, że jest on kimś nietuzinkowym, a jego dziwne zachowanie jest powszechnie znane i nikogo nie dziwi. George Gamow w jednej ze swoich książek wspomina na przykład, że pewnego razu wracał z przyjęcia w towarzystwie Nielsa Bohra (jeden z najsłynniejszych fizyków XX wieku), jego żony i Hendrika Casimira. Było tuż przed północą, gdy opustoszałą ulicą przechodzili obok banku. Casimir, który lubił się wspinać, zauważył na ścianach budynku występy, które umożliwiały wspinaczkę. Zaraz też sprawdził to praktycznie, wchodząc po nich aż do drugiego piętra. Gdy Casimir zszedł, Bohr także postanowił spróbować swoich sił i zaczął się wspinać. Kiedy już minął pierwsze piętro, nagle pojawił się patrol policyjny. Policjanci spostrzegli przyklejoną do ściany budynku postać ludzką, jednak po przyjrzeniu się, z ulgą rzekli: „Ach, to tylko profesor Bohr”, po czym nie robiąc zbędnego tarabanu, oddalili się.
Innym razem tenże uczony prowadził wielogodzinną dyskusję z jednym ze swych współpracowników, amerykańskim fizykiem Victorem Weisskopfem, a gdy nadeszła godzina osiemnasta rozmówca oznajmił, że musi kończyć, ponieważ ma umówione spotkanie. Bohr pragnąc dokończyć dyskusję, odprowadził go do tramwaju, kontynuując rozmowę w drodze na przystanek. Gdy nadjechał tramwaj, Weisskopf wszedł na stopień, ale Bohr stojąc obok wejścia, nadal zawzięcie mu coś tłumaczył. Rozpoznając Bohra, motorniczy nie śmiał ruszyć z miejsca i wraz z pasażerami oraz zakłopotanym Weisskopfem czekał, aż uczony skończy. Trwało to parę minut, kiedy wreszcie Bohr sam zorientował się w sytuacji i pożegnał Weisskopfa.
Wielcy geniusze żyją często w swojej rzeczywistości, a otoczenie stara się im nie przeszkadzać. W końcu to ich wielki skarb. Dobrze to opisuje przypadek Dymitra Mendelejewa, twórcy słynnej tablicy, który uzyskał od cara pozwolenie na wzięcie rozwodu ze swoją pierwszą żoną, co należało do rzeczy rzadko praktykowanych w carskiej Rosji. Kiedy inni chcieli pójść tą samą drogą, argumentując, że Mendelejewowi pozwolono, car odpowiedział krótko: „To prawda, ale Mendelejew jest tylko jeden”. Pozyskanie noblisty jako wykładowcy to wielka nobilitacja dla miasta i uniwersytetu, co od razy przekłada się na wzrost zainteresowania uczelnią przez przyszłych studentów.
Czy rzeczywiście wielkie umysły są takie wielkie, czy to tylko kwestia zwykłej inteligencji i splotu przypadków? Różnie to bywa. Część uczonych to rzeczywiście wielkie umysły, część osiąga sławę dzięki ciężkiej pracy, a część zostaje sławna dzięki zrządzeniu losu, kiedy przez przypadek odkryją coś nowego. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Fortuna różnie potrafi zakręcić kołem. Czasem człowiek styka się z czymś nowym, ale nie potrafi tego dostrzec. Tak było na przykład z Williamem Crookesem, jednym z naukowców. Pewnego dnia stwierdził, że klisze fotograficzne, które leżały w pobliżu rury do wytwarzania promieni katodowych są niezaczernione. Zamiast zbadać przyczynę tego zjawiska, odesłał klisze do producenta w ramach reklamacji. W ten sposób stracił możliwość odkrycia promieni X i zdobycia wiecznej sławy, która stała się udziałem Wilhelma Roentgena. Wyobrażacie sobie jego szok, gdy zorientował się, jaka szansa przeszła mu koło nosa…
Niektórzy uczeni są tak pochłonięci swoimi badaniami i odkrywaniem nowych rzeczy, że często nie dbają o sławę a ich odkrycia, które często pozostają w formie zaledwie szkicu, nikną szybko w stercie innych papierów z równie niezwykłymi pracami. Do takich dziwaków należał na przykład Henry Cavendish, odkrywca wodoru, jeden z najwybitniejszych uczonych wszech czasów. Odkrył on między innymi prawo oddziaływania ładunków elektrycznych na kilkanaście lat przed Coulombem, ale swoich wyników nie ogłosił drukiem i nikt o nich nie wiedział. Dopiero po przeszło stu latach uczynił to James Maxwell po analizie zachowanych rękopisów.
Fizyk James Chadwick, odkrywca neutronu, jest ciekawym przykładem, jak nieśmiałość może przyczynić się do zdobycia Nagrody Nobla. Gdy miał szesnaście lat, postanowił studiować matematykę na Uniwersytecie w Manchesterze. Egzaminy wstępne odbywały się w dużej sali, gdzie w różnych częściach siedzieli w ławkach kandydaci na poszczególne wydziały. Kandydaci na matematykę i fizykę siedzieli w sąsiadujących ławkach. Nasz przyszły uczony przez przypadek usiadł w ławce dla potencjalnych fizyków i zdał sobie z tego sprawę dopiero po egzaminie, gdy oznajmiono mu, że został przyjęty na studia. W tym czasie fizyką nie interesował się w ogóle i nie zamierzał jej studiować. Od dziecka był jednak ogromnie nieśmiały i nie miał odwagi przyznać się do pomyłki. Chodził więc przez cały rok na wykłady i zastanawiał się, jak z tego ambarasu wybrnąć. W następnym roku sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdy katedrę fizyki objął Ernest Rutherford, znany już badacz zjawisk promieniotwórczych. Kiedy zaczął opowiadać o swoich eksperymentach związanych nie tylko z promieniotwórczością, ale także ze zjawiskami elektrycznymi i magnetycznymi Chadwick po raz pierwszy w życiu zachwycił się fizyką. Fizyka tak go wciągnęła, że w roku 1935 otrzymał Nagrodę Nobla właśnie z fizyki. Miał wtedy 44 lata. Fortuna zakręciła kołem i w jego przypadku wypadło pole z napisem „Wygrana”.
Wielkie umysły objawiają się często już w dzieciństwie. Przykładem jest irlandzki genialny matematyk i fizyk, William Rowan Hamilton znany, chociażby z równań Hamiltona. Już jako dziecko pięcioletnie poza angielskim znał dobrze grecki, łacinę i hebrajski. W ciągu następnych pięciu lat nauczył się jeszcze włoskiego, francuskiego, arabskiego i sanskrytu, a gdy miał lat czternaście znał jeszcze perski, malajski, syryjski i hindi.
Dużo większym cudownym dzieckiem był Lew Dawidowicz Landau, jeden z najwybitniejszych fizyków, choć swój geniusz objawiał początkowo tylko w matematyce, zupełnie lekceważąc pozostałe przedmioty szkolne, do których obnosił się z pogardą. Gdy uzyskał maturę w wieku dwunastu lat (!), znał już dokładnie całą wyższą matematykę, natomiast z innych przedmiotów uzyskiwał jedynie najniższe oceny umożliwiające zdanie do następnej klasy. Nie ma się zresztą co dziwić, skoro na przykład wypracowanie na temat „Eugeniusza Oniegina” wielkiego pisarza rosyjskiego Puszkina zawarł w jednym zdaniu: „Tatiana to bardzo nudna osoba…”. Gdy skończył osiemnaście lat, uzyskał dyplom uniwersytecki i był już autorem znanych, publikowanych prac naukowych z fizyki teoretycznej.
Podobnym genialnym matematykiem był John von Neumann, kolejny jeden z najwybitniejszych uczonych XX wieku. On także był cudownym dzieckiem i od wczesnych lat wykazywał geniusz matematyczny. Mając sześć lat, dzielił już w pamięci liczby ośmiocyfrowe, a w wieku lat ośmiu znał już rachunek różniczkowy i całkowy. Miał doskonałą fotograficzną pamięć, zapamiętywał od razu wszystko, co przeczytał. Mógł na przykład cytować z pamięci książkę telefoniczną, strona po stronie, ze wszystkimi jej numerami telefonów, nazwiskami i adresami lub cytować, także strona po stronie, z powieści przeczytanej kilka bądź kilkanaście lat wcześniej! Wśród tylu niezwykłych właściwości nie zabrakło jednak i słabszych stron. Jego druga żona — Klara — opowiadała na przykład, że pewnego razu wybrał się on do Nowego Jorku samochodem załatwić pewną sprawę, ale za jakiś czas zadzwonił do niej z przydrożnej stacji benzynowej z pytaniem „Po co on ma w ogóle jechać do tego Nowego Jorku”. Zapomniał…
Nie tylko do matematyki przyszli wielcy naukowcy odczuwają pociąg. Nie brakuje także praktyków, którzy zamiast pozostawać w wirtualnym świecie cyfr i teorii, eksperymentowali cały boży dzień. Taką właściwość wykazywał na przykład amerykański fizyk Henry Rowland. Jak tylko nauczył się chodzić, przepadał za eksperymentami naukowymi. Już jako dziecko trzyletnie wykonał z kartonu udany model zegara. W nieco późniejszym wieku budował butelki lejdejskie do wytwarzania wyładowań elektrycznych i konstruował elektromagnesy. Mając siedemnaście lat, zbudował w domu piec do odlewów żelaznych, z których sporządził wielki silnik elektryczny. Wśród wielu różnorakich doświadczeń nie mogło zabraknąć i sytuacji niebezpiecznych. Pewnego razu zrobił na przykład z papieru duży balon na gorące powietrze. Niestety balon spadł na dach pobliskiego domu, który zajął się ogniem. Wezwani na pomoc strażacy ugasili pożar i nikomu na szczęście nic się nie stało. À propos balonu: Oto inna historia, osiemnastowiecznego uczonego Antoine Gay-Lussaca.
Podczas jednego z lotów balonem w celu dokonania pomiarów naukowych atmosfery zdarzył się zabawny incydent. Otóż, gdy balon przestał się wznosić, tenże uczony postanowił wyrzucić z niego zbędny balast, aby móc wznieść się, choć jeszcze kilka metrów wyżej. Zaczął więc pozbywać się z balonu wszystkiego, co było dla niego zbędne, łącznie z krzesłem, na którym siedział. Pozostawił tylko przyrządy pomiarowe. Zabawny incydent dotyczy właśnie owego krzesła. Spadające z nieba krzesło zobaczyła młoda pasterka owiec. Sądząc, że to cud zaraz zwołała miejscową ludność, aby zobaczyli ten niebiański przedmiot, który zachował się w całości, ponieważ upadł na krzaki. Co prawda trochę się dziwiono, że krzesło stało się przedmiotem cudu, zwłaszcza że było ono dość marnie wykonane, ale miejscowy proboszcz polecił przenieść je do pobliskiego kościoła, gdzie zaraz stało się celem pielgrzymek z całej okolicy. Dopiero po pewnym czasie wyjaśniło się pochodzenie niebiańskiego krzesła. Najlepiej wyszła na tym owa pasterka, która będąc sierotą, została adoptowana przez pobożną i zamożną wdowę.
Niezwykłymi właściwościami oznaczał się Leonhard Euler, jeden z najwybitniejszych matematyków i fizyków wszystkich czasów, który wniósł ogromny wkład do wszystkich niemal działów matematyki, mechaniki, optyki i astronomii teoretycznej. Wydanie jego wszystkich dzieł obejmuje aż 73 tomy! Miał on fenomenalną pamięć. Podobnie jak John von Neumann potrafił cytować całe książki z pamięci jak, chociażby całą Eneidę Wergiliusza. Potrafił podać także pierwszy i ostatni wiersz na każdej stronie posiadanego wydania tej epopei. Ta niezwykła umiejętność przydała mu się w późniejszym czasie, kiedy stracił wzrok. Dzięki całej skarbnicy wiedzy zamkniętej w pamięci mógł z niesłabnącą aktywnością tworzyć nowe prace naukowe, które dyktował swoim asystentom.
Jedną z cech wielkich uczonych jest — przysłowiowe już — roztargnienie. Czasem wynika ono z ich natury a czasem zbytnim pochłonięciem uwagi jakimś naukowym zagadnieniem. Kiedyś na przykład wielki astronom angielski, William Herschel jechał konno tak zaczytany, że nie zauważył nawet, kiedy koń zrzucił go z siodła — dopiero po pewnym czasie spostrzegł to ze zdumieniem, siedząc na trawie z książką w ręku. Podobnie roztargniony był starszy o prawie sto lat jeden z największych uczonych wszech czasów, Izaak Newton. Pewnego razu na przykład wracając konno do domu, tuż przed stromym wzniesieniem zszedł z konia, aby ulżyć zwierzęciu. Był jednak tak zatopiony w rozmyślaniach, że nie zauważył, jak koń wysunął z uzdy łeb i pobiegł na pobliską łąkę. Dopiero kiedy na szczycie odwrócił się, aby znów go dosiąść, stwierdził skonsternowany, że trzyma w ręku pustą uzdę. Innym razem zaprosił na obiad paru przyjaciół z uniwersytetu. Kiedy skończyło się wino, przeprosił na chwilę gości i poszedł po następną butelkę. W drodze do piwnicy zaczął jednak rozmyślać o jakimś zagadnieniu matematycznym i zapomniał nie tylko o winie, ale także o gościach. Natychmiast udał się do swojej pracowni, aby wykonać odpowiednie rachunki. Goście na próżno czekali tego wieczoru na gospodarza.
Nie lepszym był sławny fizyk i matematyk Andre Amper. Gdy szedł kiedyś przez most na Sekwanie, spostrzegł kamień, który go zainteresował. Podniósł więc go i zaczął oglądać. Przypomniawszy sobie jednak o wykładzie, na który zmierzał, wyjął z kieszeni zegarek by sprawdzić czas. Stwierdziwszy, że jest już dość późno, włożył szybko kamień do kieszeni, a zegarek wyrzucił do rzeki. Innym razem idąc ulicą Paryża, pomyślał o pewnym problemie matematycznym i nie zwlekając, zaczął go rozwiązywać kredą na ścianie napotkanego powozu. Zanim jednak skończył rachunki, powóz odjechał, a wraz z nim rozwiązanie.
Francis Peyton Rous, amerykański patolog, laureat Nagrody Nobla z medycyny pewnego dnia zwierzył się Robertowi Weberowi, że zdarza mu się czasami zapominać swego nazwiska. W takiej sytuacji zwykł zastępować je popularnym nazwiskiem McGuinness.
Wspomnianego już Nielsa Bohra tak pochłaniały rozmowy, że rodziło to szereg zabawnych sytuacji. Gdy na przykład w roku 1923 przyjechał do Kopenhagi Albert Einstein, aby odwiedzić Bohra, ten przywitał go na stacji kolejowej. Jadąc tramwajem do domu, tak się jednak zagadali, że minęli przystanek, na którym powinni wysiąść. Kiedy zorientowali się, że pojechali za daleko, wsiedli w tramwaj jadący w przeciwnym kierunku, ale znów — pochłonięci rozmową — pojechali za daleko. Bohr wspominał później, że powtórzyło się to jeszcze parę razy, ponieważ tak byli zatopieni w rozmowie.
Jednym z nałogów Nielsa Bohra było palenie fajki. Pochłonięty jednak rozmową zawsze miał problemy, aby tę fajkę rozpalić. Kiedy bowiem zapalił już zapałkę i zbliżał do cybucha, by rozżarzyć tytoń, przychodziła mu do głowy jakaś nowa myśl, którą chciał się natychmiast podzielić z rozmówcą. Zastygał więc z palącą się zapałką i kontynuował dyskusję. Gdy w końcu spostrzegł, że zapałka zgasła zapalał nową, jednak i tym razem jakaś nowa myśl nie pozwalała mu rozpalić fajki. Świadomi tych kłopotów współpracownicy Bohra przy każdej okazji obdarowywali go możliwie największymi pudełkami zapałek, których mu zawsze brakowało.
Nie inaczej było w młodości Nielsa Bohra. Lubił na przykład grać w piłkę nożną, choć przeważnie stał na bramce. Pewnego razu podczas meczu miał niewiele do roboty, gdyż gra przeważnie odbywała się na połowie przeciwnika. Nagle jednak silnie kopnięta piłka zaczęła się toczyć w stronę jego bramki. Tymczasem on stał zamyślony koło słupka bramki, nie zwracając uwagi na grę i gdyby nie wołanie widzów, nie złapałby piłki. Zapytany po meczu odpowiedział, że przyszedł mu do głowy pewien problem matematyczny i tak mu zaprzątnął uwagę, że zaczął notować obliczenia na słupku bramki.
To nie jedyne pasje i słabości tego wielkiego uczonego. Pasjonował się między innymi filmami, zwłaszcza westernami, na które często zabierał swych współpracowników. Wspominali oni, że siedzenie obok Bohra w kinie było męczące, ponieważ zwykle nie nadążał on za akcją filmu i trzeba było mu tłumaczyć co to za bohater. Nie inaczej było podczas zebrań naukowych. Zdarzało się często, że gdy jakiś wizytujący fizyk wygłaszał referat na temat swej aktualnej pracy, to Bohr pozostawał w tyle za innymi w zrozumieniu toku myślenia referenta. Taki paradoks…
Oto kolejna słabość Nielsa Bohra: ciągłe niezadowolenie. Stale wprowadzał poprawki i ulepszenia do wszystkiego, co robił. Kiedy pisał artykuł naukowy, to nieustannie go przepisywał i wprowadzał liczne poprawki do ostatniej chwili, nawet gdy artykuł wysyłano już do druku. Z tą przypadłością związana jest humorystyczna opowieść dotycząca rozbudowy jego instytutu. Pewnego dnia Bohr oglądał postęp prac budowlanych. Majster, który dobrze poznał już tę cechę profesora, podszedł i powiedział: „Profesorze Bohr, jeśli chce pan przesunąć tę ścianę, to proszę decydować szybko, bo za parę godzin beton zastygnie…”.
Przeciwieństwem Bohra był współtwórca mechaniki i elektrodynamiki kwantowej, Paul Dirac. Ten z kolei niewiele zmieniał w napisanym już artykule. Gdy pewnego razu rozmawiał z jednym z fizyków, do gabinetu weszła sekretarka, mówiąc, iż przyniosła pilną korektę jego pracy. Gość chciał się pożegnać, aby umożliwić Diracowi pracę nad korektą, ale ten uspokoił go, mówiąc, że potrwa to tylko chwilę.
Po rzuceniu okiem na poszczególne strony i zaznaczeniu paru poprawek Dirac oddał korektę. Jego rozmówca był zdumiony i w pełnym podziwie dla szybkości Diraca wyznał, że jemu korekta zajmuje kilka godzin. „Ja zawsze myślę przed napisaniem pracy” — odpowiedział Dirac. Odpowiedź ta dobrze pasuje do innej, którą udzielił na pytanie, jakie jest jego hobby. Odpowiedział wtedy: „Myślenie”. Jednak i on miał słabe strony, choć nie można ich nazwać wadami. Przez całe życie był człowiekiem bardzo skromnym i niedbającym o rozgłos. Gdy przyznano mu Nagrodę Nobla z fizyki, chciał początkowo odmówić jej przyjęcia, gdyż bał się właśnie rozgłosu. Dopiero Ernest Rutherford wyperswadował mu ten zamiar, przekonując, że odmowa przyjęcia nagrody spowodowałaby jeszcze większy rozgłos.
Zupełnym dziwakiem był na przykład wspomniany już Henry Cavendish. Zawsze starał się robić wszystko to, co przedtem. O tej samej porze każdego dnia wychodził więc na spacer, starając się iść środkiem drogi, aby uniknąć spotkania z innymi ludźmi. Jego buty i inne ubrania musiały być ustawione zawsze w tym samym miejscu. Jego krawiec przynosił mu tego samego dnia każdego roku nowe ubranie będące dokładną kopią poprzedniego. Stale więc nosił się niemodnie, w stylu poprzedniego stulecia. Codziennie jadł identyczny obiad, który stanowił udziec barani. Był odludkiem i rzadko przebywał w towarzystwie innych. Szczególne przerażenie budziły w nim kobiety. Pokojówki i służące w jego domu miały surowy zakaz pokazywania się mu na oczy pod rygorem natychmiastowego zwolnienia. Swoje polecenia dla służby, także męskiej, wydawał przeważnie na karteczkach pozostawianych na stole. Jedyne co go interesowało to nauka. Wtedy czasem udawało się uzyskać od niego jakąś wypowiedź. Nie można było go jednak zapytać wprost. Należało zadać pytanie niejako w próżnię, nie patrząc na niego. Wtedy zdarzało się, że wypowiedział swoje zdanie.
Takim pochłoniętym do reszty pracoholikiem był także William Hamilton, który pracował zwykle stojąc lub chodząc koło tablicy w swoim gabinecie wypełnionym książkami i papierami, które pokrywały grubą warstwą niemal całą podłogę z wyjątkiem wąskiej ścieżki prowadzącej do drzwi. Pracował tak po dwanaście i więcej godzin dziennie, zaniedbując wielokrotnie posiłek, który kazał służbie postawić gdziekolwiek, a potem o nim zapominał. Zdarzało się często, że talerz szybko ginął pod stertą nowych zapisków i dokumentów. Kiedy po jego śmierci zaczęto uprzątać gabinet, znaleziono wiele takich zapomnianych talerzy z resztkami jedzenia, a także w ogóle nienaruszonych. Oprócz nich znaleziono jeszcze wiele niedokończonych lub niewysłanych listów. Warto wspomnieć o jego listach. Pisał niesamowicie długie listy, dochodzące nawet do stu stron!
Innym pracoholikiem był William Herschel, któremu zdarzało się szlifować zwierciadło do teleskopu non stop przez szesnaście godzin. Bliscy w trosce o niego karmili go w międzyczasie, wkładając kawałki jedzenia do ust.
Niecodzienne oddanie nauce wykazał także osiemnastowieczny francuski astronom Guillaume Legentil, który wyruszył do Indii należących wówczas do Francji, aby obserwować przejście Wenus przed tarczą Słońca. Z uwagi na wojnę Francji z Anglią, która dała się odczuć także w tej kolonii, przybył na miejsce za późno i nie zdążył zaobserwować tego zjawiska. Ponieważ następne przejście Wenus przed tarczą słoneczną miało nastąpić za osiem lat, postanowił przeczekać ten czas na miejscu, nie chcąc ryzykować spóźnienia. Pech jednak chciał, że w dniu tym niebo było zasnute całkowicie chmurami i nic nie zobaczył. Jak w takich sytuacjach bywa, oczywiście poprzedniego i następnego dnia, niebo było bezchmurne… Ponieważ na następne takie zjawisko trzeba było czekać ponad sto lat, postanowił wrócić do Francji. Pech go jednak nie opuszczał. Zanim dotarł do domu, statek, którym podróżował, dwukrotnie rozbijał się, a kiedy w końcu dotarł do Paryża, po jedenastu latach nieobecności, okazało się, że wszyscy uważali go za zmarłego i jego majątek został już dawno rozdzielony między spadkobierców.
Choć zazwyczaj wielkie umysły są wielkimi indywidualnościami, często o niecodziennych cechach, to bywają jednak wśród nich wyjątki takie jak amerykański fizyk Robert Wood, który lubił stroić innym żarty, oczywiście często wykorzystując do tego celu naukę. Oto dwa z wielu jego żartów z czasów studenckich: Pewnego dnia skonstruował z kolegą wielką tubę z kartonu o długości prawie trzech metrów. Gdy koniec tuby był wystawiony przez okno, można było, mówiąc cichym głosem, być bardzo dobrze słyszalnym przez przechodniów na ulicy w znacznej nawet odległości. Razem z kolegą zabawiali się więc kosztem niespodziewających się niczego przechodniów, mówiąc na przykład: „Pan coś zgubił!”. W niejednym powstawało przerażenie, gdy słyszał obok siebie głos, chociaż dookoła nie było żywej duszy.
Innym razem w drodze z domu studenckiego do laboratorium nabawił nie lada strachu zebranym w grupki czarnoskórym mieszkańcom dzielnicy murzyńskiej, gdy do pobliskiej kałuży wrzucił kawałek metalicznego sodu. Jak wiadomo, sód wrzucony do wody pali się gwałtownym żółtym płomieniem, sypiąc iskry i dając kłęby białego dymu. Mijając więc wielką kałużę, Wood zakaszlał i splunął do wody, wrzucając do niej niepostrzeżenie wyjęty z kieszeni sód. Rozległ się głośny huk i cała ulica zapłonęła żółtym ogniem. Wśród Murzynów wybuchła panika; zaczęli uciekać, krzycząc coś o wysłanniku szatana plującym ogniem.
Na zakończenie naszej opowieści o niezwykłych uczonych, przytoczymy jeszcze dwa zdarzenia, których bohaterem był Napoleon Bonaparte. Ten wielki przywódca należał do władców żywo interesujących się nauką i cenił naukowców. Sam zresztą miał duże zdolności matematyczne, ale ostatecznie wybrał jednak wojsko i politykę.
Pewnego razu znany ówczesny pisarz Jacques Bernardin de Saint-Pierre poskarżył się Napoleonowi, że w Instytucie Narodowym, którego obaj byli członkami, nie wszyscy odnoszą się do niego z należnym szacunkiem. Napoleon po chwili namysłu zapytał: „Czy zna pan rachunek różniczkowy?” — „Nie, odparł zaskoczony pisarz”. — „Na cóż więc się pan skarży” — odparł Napoleon. Najwidoczniej w jego oczach członek Instytutu, który nie znał wyższej matematyki, nie zasługiwał na szacunek.
Kiedy w 1798 roku zorganizował wyprawę do Egiptu, zabrał ze sobą kilkudziesięciu uczonych, głównie matematyków, ale także astronomów, przyrodników, geografów, inżynierów, lingwistów i wielu innych. Mieli oni założyć w podbitym kraju Instytut Egipski wzorowany na Instytucie Narodowym. Podczas jednej z bitew stoczonej przez oddziały inwazyjne padła znana komenda Napoleona: „Uczeni i osły do środka!”, która przeszła do historii ze względu na niezwykłe zestawienie słów. Był to jednak wyraz troski, jaką otaczano przedstawicieli świata nauki, a także zwierzęta juczne niezbędne w podboju Egiptu.