Ciemna strona miłości - ebook
Ciemna strona miłości - ebook
Oparta na prawdziwej historii saga dwóch skłóconych rodów syryjskich. Przez ponad sto lat – od końca Imperium Osmańskiego aż do lat siedemdziesiątych XX wieku, przez trzy pokolenia – obserwujemy sytuację w Syrii, kolejnych rządzących, konflikty między religiami, systemami politycznymi i ludźmi, struktury rodzinne i obyczajowe, codzienne życie ludzi na różnych szczeblach drabiny społecznej. Książka jest miejscami bardzo mocna i szokująca, miejscami pełna baśniowego wschodniego uroku, w którego odmalowywaniu Rafik Schami jest mistrzem.
Czytelnik znajdzie w powieści wątki kryminalne, polityczne, obyczajowe, a także miłosne – historię syryjskich Romea i Julii. Dziewięćset stron fascynującej opowieści o fascynującym i nieznanym Wschodzie, pozwalającej zrozumieć również aktualne wydarzenia. Epos to także ciemne strony historii Syrii i wyznanie miłości autora do utraconej i zagrożonej ojczyzny.
Arcydzieło! Cudowna proza łącząca mity, opowieści, baśnie, legendy i niezwykłą historię miłosną… To barwny świat rodem z “Tysiąca i jednej nocy” – wspaniały romans, nie szczędzący jednak Czytelnikowi ostrych ukłuć żalu i gniewu.
„Die Zeit”
Nie znajdziecie tu fajerwerków i narracyjnych sztuczek. Ale znajdziecie bohaterów, których losy przejmą Was do głębi, barwne i wielowymiarowe postaci zarysowane z cierpliwą i błyskotliwą precyzją.
„The Guardian”
Pełna rodowych waśni, kochanków, morderców, złoczyńców i niebanalnych postaci – to wciągająca i skłaniająca do refleksji opowieść.
„The Washington Times”
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-592-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie brakowało prób godzenia obu klanów w Mali. Wszystko na darmo. Także ostatnia, którą podjęli dwaj biskupi, zakończyła się katastrofą. Chociaż wierzono, że dzięki pomocy Niebios wendeta się skończy.
Biskupi Kościoła katolickiego i Kościoła prawosławnego w Damaszku traktowali wrogość między rodzinami jako hańbę, zwłaszcza że wioska była położona w środku muzułmańskiego regionu. Do obu dostojników wciąż dochodziły wstrząsające wieści. Goście byli uznawani za wrogów jednego Kościoła tylko dlatego, że podarowali piastra drugiemu. Nierzadko zakonnice i opaci delegacji zagranicznych nie dostawali zgody na wizytę w klasztorze, ponieważ byli najpierw u konkurencji.
W roku 1941, zgodnie z kalendarzem juliańskim, Kościół prawosławny obchodził Zmartwychwstanie Chrystusa 7 kwietnia, a Kościół katolicki zgodnie z gregoriańskim – 14 kwietnia. Dlatego biskupi uzgodnili, że święto pojednania powinno trwać tydzień, aby na zawsze pozostało w pamięci chłopów jako znak braterstwa. Uzgodnili, że będą celebrować mszę na inaugurację święta prawosławnej Niedzieli Wielkanocnej wspólnie w pobliżu katolickiego kościoła Świętego Giorgiosa, a później zorganizują obiad w prawosławnym klasztorze Świętej Tekli. W następną niedzielę księża z wioski mieli świętować z dwoma klanami katolickie nabożeństwo w pobliżu klasztoru Świętej Tekli, a potem zjeść obiad na dziedzińcu kościoła Świętego Giorgiosa.
Tej niedzieli, 7 kwietnia 1941 roku, wielu mieszkańców Mali wylewało łzy wzruszenia, ponieważ jeszcze żadne nabożeństwo od czasu ich narodzin nie było tak uroczyste i wspaniałe. Odbywało się na placu wioskowym pod gołym niebem.
Wszyscy Musztakowie i Szahinowie przyjechali do Mali, zaprosili swoich przyjaciół i znajomych. Wieś liczyła tego dnia nie dwa tysiące, ale siedem tysięcy ludzi. Niebo było błękitne, słońce jak w lecie. Po uroczystej mszy obaj biskupi udzielili zebranym błogosławieństwa i w ten sposób rozpoczęli wielkanocne świętowanie. Muzycy grali do tańca na fletach, lutniach i bębnach. Następnie około dwunastej uroczysta procesja miała się udać do wielkiego klasztoru Świętej Tekli. Tam już od tygodnia kucharze przygotowywali się na przybycie tłumów. Wszystko jednak odbyło się zupełnie inaczej.
Około jedenastej rozległy się strzały. Pierwszym zabitym był Musa Szahin. Mordercą okazał się drugi syn Georga, Hasib Musztak, który specjalnie przybył z Bejrutu do Mali, aby stać przy swym ojcu w tym trudnym dniu.
Hasib studiował medycynę na Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie. Był zdolnym uczniem. Musztak nie wysłał swego syna na studia do Damaszku, ponieważ był zdania, że: „W Damaszku zostanie co najwyżej rzeźnikiem”. W 1937 roku Hasib skończył uniwersytet z najwyższym wyróżnieniem. Potem chciał odbyć trzyletnią praktykę w szpitalu w Bejrucie, dopóki jego żona Dorothea, Amerykanka, nie skończy swoich studiów języka arabskiego. Do Mali przyjeżdżał tak często, jak mógł, gdyż był przywiązany do wioski i do ojca. Musztak lubił swego mądrego syna i jego żonę, która mówiła po arabsku lepiej niż niektórzy Arabowie.
Złośliwe osoby twierdziły, wspierane przez podstępnych i kłamliwych Szahinów, że synowa nie brała na poważnie obmacywanek starego Musztaka, ale że Hasibowi to się nie podobało. Denerwował się nawet wtedy, gdy ktoś podszedł zbyt blisko do jego żony. Uchodził za bardzo zazdrosnego.
Po nabożeństwie owego 7 kwietnia 1941 chciano tańczyć i śpiewać aż do pojednawczego przyjęcia. Najpiękniej było na wewnętrznym dziedzińcu kościoła Świętego Giorgiosa. Biskupi siedzieli na swych tronach i spoglądali z dobrotliwym uśmiechem na tańczących. Widzowie stali ciasno obok siebie. Podano arak, ufundowany przez obu rywali i symbolicznie zmieszany przez obu hierarchów. Pięćdziesięcioprocentowa wódka anyżowa wkrótce zaczęła działać.
Musa, piąty syn Jusufa Szahina, chociaż miał żonę i dwoje dzieci, jak już wiadomo, był kobieciarzem. Tego dnia wciąż obłapiał wielką Amerykankę i cieszył się z jej przystępności.
Musa był śmiałym mężczyzną, do tego pięknym jak z obrazka. Prawdopodobnie jasnowłosej kobiecie spodobały się jego zaloty. Zachowywał się jak mały chłopiec. Bawiły ją jego próby mówienia po angielsku. Śmiech kobiety Musa rozumiał jako potwierdzenie swego uroku. Włożył więc Amerykance rękę pod bluzkę. Prawie nikt tego nie zauważył, ale Dorothea z przerażenia momentalnie zesztywniała.
Podpity Hasib przerwał rozmowę i syknął, aby Musa zostawił jego żonę w spokoju. Ten jednak wybełkotał w odpowiedzi obraźliwe słowa, że to, co pieprzy stary Georg Musztak, jest dostępne dla wszystkich.
Hasib nie odpowiedział. Zostawił żonę tam, gdzie stała, i zniknął. Zwolennicy Szahinów zgromadzeni wokół Musy śmiali się nieco powściągliwie, aby biskupi nic nie zauważyli. To nie trwało długo. Hasib błyskawicznie wrócił. Wycelował w czoło swego wroga i Musie ostatni śmiech zamarł na ustach.
Skały odbiły dźwięk strzałów i rozniosły echem po górskich wąwozach. Wybuchła panika i ludzie rozbiegli się we wszystkie strony. Każdy z klanów opłakiwał kilkunastu ciężko rannych, którzy zostali na kościelnym dziedzińcu.
Zwłoki Musy zostały zadeptane przez uciekających ludzi, którzy krzycząc, rzucili się do bramy, aby znaleźć schronienie w bezpiecznym miejscu. Zadziwiające było to, że wielu potem nie pamiętało szczegółów morderstwa, a jedynie wypowiedź położnej, według której Musa powiedział rzekomo wiele tygodni wcześniej, że widział we śnie, jak został stratowany przez stado wołów.
Hasib spokojnie wziął żonę za rękę. Nie poszedł do bramy, ale przeszedł przez kościół. Od tylnego wejścia szybko dotarł do obejścia swego ojca. Ucałował dłoń starego i otrzymał dwa żarliwe pocałunki w policzki.
– Pokazałeś tym skurczybykom, kto to Musztak – powiedział Georg – a mnie uratowałeś od obłudy. Niech Bóg błogosławi twoim drogom. – I wetknął synowi sakiewkę ze złotymi lirami do kieszeni kurtki. – Zostaw tu wszystko i uciekaj. W Bejrucie kupisz to, czego potrzebujesz. Uściskaj swego syna ode mnie – dodał cicho i dał wiernemu parobkowi Basilowi znak. Ten zaprowadził jego syna i pobladłą synową do koni przy tylnym wejściu wielkiej posiadłości.
Dokładnie trzy godziny później para przedostała się przez granicę libańską.
Hasib następnego dnia przed południem dotarł do Bejrutu. Sprzedał konie, postarał się o potrzebne dokumenty dla swojej żony i czteroletniego syna Georga i wyjechał do Ameryki. Trzy miesiące później przyszły stamtąd pierwsze listy. W kolejnych latach ku swemu zadowoleniu ojciec dowiedział się, że dwóch kolejnych synów, Jack i Philip, wniesie nazwisko Musztak w następne stulecie. Adres Hasiba pozostał jednak nieznany. Stary Georg wiedział, że Jusuf Szahin ma krewnych w Ameryce.
(...)52. Tamam i Sarkis
Na placu wioskowym, naprzeciwko wejścia do ogrodu kościoła Świętego Giorgiosa, znajdował się wielki dom. Lucia kazała gruntownie wyremontować pierwsze piętro, wyposażyć w najnowocześniejsze sprzęty i urządzić według aktualnej mody. Czynsz był tak niski, że zapłacono go za cały rok z góry. Teraz mogła przyjeżdżać do Mali o każdej porze.
Tamam, właścicielka domu, darzyła sympatią damasceńską rodzinę już choćby dlatego, że lubiła rozmawiać z Lucią. Z mieszkańcami wioski nie zamieniała ani słowa. Miała wielki ogród warzywny i wiele winnic, a wszystko inne przywoziła na grzbiecie swego osła z sąsiedniej wioski Ajn Jusuf. Dlatego Lucia, gdy przyjeżdżała do Mali, miała z sobą dodatkową walizkę pełną najlepszego jedzenia, czekolady i konserw mięsnych. Nie można było sprawić Tamam większej radości.
Claire czytała wtedy – jak wszystkie zakochane dziewczęta – mnóstwo romansów, przede wszystkim francuskich, ale historie miłosne gospodyni domu usuwały wszystkie książki w cień.
Tamam była szczególną kobietą. Mieszkała tylko z synem Dżamilem. W wiosce uchodziła za zdziwaczałą i po kątach szeptano, że jest winna śmierci swego męża. Kochała go od dziecka. On mieszkał ze swymi rodzicami w małym domu obok wielkiego majątku jej rodziny. Ojciec Tamam był wówczas zamożnym chłopem. Dziewczyna nie była ładna, ale niektórzy starali się o jej rękę. Odmawiała, a ojciec był zadowolony, że po tym, jak owdowiał, córka zostanie przy nim i nie będzie musiał jej dzielić z żadnym innym mężczyzną. Kiedy dowiedział się o miłości do syna sąsiadów, zakazał jej kontaktu z tym młodzieńcem, który pracował w kamieniołomie i często nie starczało mu na porządne jedzenie. Tamam kochała ojca i była rozdarta między uczuciem do niego i do swego ukochanego. Całymi nocami płakała z tęsknoty za Sarkisem, który przysiągł nigdy więcej nie zbliżyć się do żadnej innej kobiety. Zaproponował jej ucieczkę, ale Tamam nie chciała wystawiać samotnego ojca na drwiny chłopów. Miała nadzieję, że jego śmierć rozwiąże problem, ale on opierał się czasowi.
Para czekała dwadzieścia lat. Kiedy ojciec Tamam zmarł, Sarkis miał czterdzieści lat, a ona zbliżała się do czterdziestki. Czekali jeszcze kolejny rok, aby Tamam mogła zdjąć czarne żałobne ubrania. Mala do tego dnia nie znała jeszcze ani jednej baśni o pełnych poświęcenia kochankach, która kończyłaby się szczęśliwie. Wszystkie historie miały zawsze tragiczny finał. Ciężko pracujący chłopi nie lubili cudownych, wzruszających historii miłosnych rodem z baśni, które rozgrywałyby się w bujnych ogrodach albo wśród powiewających jedwabnych szat, prawdopodobnie dlatego, że życie w surowych górach stałoby się przez to jeszcze bardziej nieznośne.
Tamam bała się nocy poślubnej. Sąsiadka, doświadczona położna, opowiadała jej przerażające historie o nocy poślubnej pewnej leciwej panny młodej, której błona dziewicza była twardsza niż skóra. Nierzadko mężczyźni potrzebowali pomocy położnej, aby przebiła błonę dziewiczą za pomocą wskazującego palca.
Sąsiadka rozkoszowała się lękiem panny młodej; opowiadała jej również o mężczyźnie z wioski, którego członek złamał się podczas rozdziewiczania, tak że odtąd był skrzywiony w prawo. Inny zaś pchnął ze wszystkich sił, ale jego młoda żona miała już trzydzieści pięć lat, więc jej błona odrzuciła go jak trampolina, a on spadł z łóżka na plecy i potłukł sobie potylicę. Mężczyzna ów od czasu wypadku zdziwaczał, mówił tylko po hiszpańsku i unikał kobiet.
Tamam czuła żelazne szpony strachu ściskające jej serce, ale miała nadzieję, że położna przesadza, aby poczuć się ważniejszą. Jednak jej noc poślubna była gorsza niż wszystkie te opowieści razem wzięte. Sarkis upił się, aby dodać sobie odwagi. Tamam, która nie znosiła alkoholu, była przerażona śmierdzącym, spoconym mężczyzną, który grubymi rękami próbował po prostu zedrzeć z niej majtki pod sukienką. Błagała go, tłumaczyła, że powinien zważać na to, iż nie jest już najmłodsza. To sprawiło, że Sarkis stał się jeszcze bardziej gwałtowny.
– Nie potrzebuję żadnej położnej! – zawołał, jakby i on słyszał o tych historiach. – Przez trzydzieści lat hartowałem i ostrzyłem swoje dłuto.
Ani słowa o miłości, żadnego delikatnego dotyku. Dotąd jego palce, chociaż pokaleczone przez pracę w kamieniołomie, były na jej skórze delikatniejsze niż płatki róży. Teraz jednak Sarkis nie miał pachnącej twarzy i nie był nieśmiałym kochankiem. Był obcym mężczyzną, który leżał na niej całym ciężarem i pozbawiał ją powietrza.
Wszedł w jej suche wnętrze. Tamam krzyknęła tak głośno, że muzycy, śpiewacy i tancerze na chwilę przerwali, potem jednak wszyscy podnieśli kielichy i świętowali. Tamam ich znienawidziła. Jedli jej chleb i świętowali jej ból.
Noc zdawała się nie mieć końca. Kobieta czuła się bliska śmierci. Płakała, a to tylko zachęcało Sarkisa do nieustannego wchodzenia w nią. Późną porą zapukała do drzwi stara ciotka i powiedziała tylko:
– Dowód honoru.
Sarkis wyrwał spod Tamam białe prześcieradło z plamą krwi, dowodem dziewictwa, i dał go starej. Znowu zaczęła się wśród gości zabawa, która trwała pod oknem sypialni aż do świtu.
Małżeństwo wytrzymało nie dłużej niż dwa miesiące. Potem Tamam zebrała wszystkie siły i wyrzuciła męża z domu. Sarkis się nie bronił. Wrócił do swego starego mieszkania i był gorzko rozczarowany tą kobietą, na którą czekał tak długo i która wciąż opowiadała mu, szlochając, o potrzebie uciech miłosnych. Zgrywała zakonnicę, i to jaką! Podczas nocy poślubnej zaczęła krzyczeć, jakby na nią napadł. A jeszcze zanim wypełnił swój obowiązek – zasnęła.
Tydzień później zażądała, żeby spał oddzielnie w małym pokoju, ponieważ rzekomo u jego boku miała koszmary, w których on ciągle ją gwałcił. Spać samemu w śmierdzącej budzie? To po co się żenić? – pytał Sarkis u fryzjera, a inni mężczyźni przytakiwali pełni współczucia i pogardy.
Sarkis nie opowiadał jednak mężczyznom, że nie znalazł drogi powrotnej do żony, ponieważ sam siebie nienawidził. Dlaczego odrzucił wszystkie te piękne chętne kobiety? Córkę sąsiada Sa’idę z miękkimi ramionami, która po śmierci rodziców wciąż przychodziła do niego, podarowała mu gałązkę bazylii i zapewniała, że taki mężczyzna jak on potrzebuje uczciwej kobiety, która zagrzeje mu łóżko i wyda na świat udane dzieci. „Spójrz na moje piersi, dotknij mego brzucha – mówiła. – Czy nie są jak stworzone dla ciebie?”. A on ich dotknął, miała mocne, krągłe piersi i uroczy pępek. W końcu odesłał ją do domu. Czy jakiś mężczyzna jest większym idiotą?
Sa’ida próbowała przez dwa lata, potem wyszła za wioskowego kowala, brudnego, nieznośnie grubiańskiego mężczyznę. A teraz? Kowal był zadbany, miał trzech synów, jednego ładniejszego od drugiego, a wszyscy trzej zostali wychowani przez matkę na dobrych chrześcijan. Cała wioska mówiła o Sa’idzie, która z psa zrobiła gospodarza.
A młoda wdowa Walida? Czy nie płakała nocami przy jego łóżku, żeby pozwolił jej przyjść do siebie? On jednak był wierny Tamam i nie okazywał Walidzie żadnej sympatii. „Ja jestem wdową i ty jesteś wdowcem. Jedyną różnicą jest to, że twoja partnerka leży nad ziemią” – powiedziała wtedy mądra Walida. „Miała wówczas rację – myślał Sarkis – Tamam jest żywym trupem”.
Pewnej nocy Sarkis zniknął ze wsi. Cztery tygodnie później bawiące się dzieci znalazły jego zwłoki w nieczynnych kamieniołomach.
(...)77. Przewrót za przewrotem
Kiedy rankiem 31 marca 1949 roku niebo szarzało nad Damaszkiem, do Starego Miasta dotarły jadące z południa dwa wozy opancerzone, a za nimi dwa samochody terenowe i cztery wojskowe transportery. Samochody rozdzieliły się na dwie grupy. Jeden wóz opancerzony, jedna terenówka i dwa transportery pojechały do domu premiera, pozostałe – do budynku rozgłośni radiowej.
Kiedy wóz opancerzony zahamował ostro przed rządową rezydencją, pełniący wartę żołnierz obudził się z niespokojnego snu. Z pojazdu wysiadł krępy pułkownik. Żołnierz zasalutował.
– To jest pucz – powiedział pułkownik.
Żołnierz nie rozumiał tego słowa. Był to pierwszy przypadek w arabskiej historii, że ktoś mówił o puczu.
– Czy powinienem obudzić Jego Ekscelencję? – zapytał niepewnie żołnierz.
– Niekoniecznie – odpowiedział pułkownik i odwrócił się do swoich żołnierzy, którzy tymczasem ustawili się na baczność. – Wyprowadźcie go! – krzyknął wzburzonym głosem.
Dwóch mężczyzn minęło żołnierzy, wtargnęło do pałacu i pobiegło schodami na górę. Po krótkim czasie dały się słyszeć przekleństwa premiera. W towarzystwie dwóch żołnierzy wyszedł z domu i bez słowa wpatrywał się w pułkownika. Znał go: Husni Hablan był pozbawionym charakteru sługą Francuzów, a jednocześnie utrzymywał potajemny kontakt z niemieckimi nazistami. Paskudny człowiek.
Premier był potomkiem bardzo zacnej starej damasceńskiej rodziny. Dlatego też upierał się przy tym, aby się odpowiednio ubrać, zanim wyjdzie z żołnierzami.
– Za tę obrazę zostanie pan ukarany. I tym razem nie wyjdzie pan już z więzienia – powiedział w końcu gniewnie. Tak jak jego pełniący wartę żołnierz, nie rozumiał sytuacji.
Husni Hablan się roześmiał.
– Możesz mnie pocałować w dupę ze swoimi groźbami. Ja jestem sądem, a ty idziesz do więzienia, ponieważ ja tego chcę.
Premier był zszokowany wulgarnym językiem pułkownika.
– Odprowadzić! – zawołał puczysta i żołnierze odprowadzili, wciąż niepewnie, mężczyznę, który ciągle jeszcze był ich premierem. Ten zaś szedł jak zamroczony do samochodu, aby w swoim czarnym garniturze zająć miejsce między dwoma nieumytymi żołnierzami.
– A teraz ruszajmy do wielkiego głupka! – zawołał oficer i rozkazał kolumnie jechać w stronę szpitala, w którym leżał ciężko chory prezydent oczekujący na operację żołądka.
Wkrótce dziesięciu do tej pory najważniejszych ludzi w państwie znalazło się w więzieniu. Już przed południem radio po austriackiej muzyce marszowej nadało pierwszy komunikat przywódcy puczystów – Husniego Hablana. Damasceńczycy, którzy od zawsze nienawidzili swoich rządzących, całymi dniami świętowali i tańczyli.
Pułkownik Hablan wprowadził się ze swoją żoną do pałacu i dwa tygodnie później ogłosił się marszałkiem. Kiedy dowiedział się z jakiegoś ilustrowanego czasopisma, że marszałkowie zawsze noszą laskę, zamówił jedną z czystego złota u jubilera. Zażyczył sobie, żeby laska była masywna i miała oryginalny kształt. Jubiler, który ucieszył się ze zlecenia, jeszcze nigdy nie widział laski marszałkowskiej. Za wzór wziął więc wałek do ciasta, który przypadkiem kupił tego dnia i którego forma mu się spodobała.
Syryjczycy ze swoim talentem do ośmieszania każdego władcy opowiadali, że dyktator cierpiał pod razami swojej żony, która zapewne okładała go wałkiem, kiedy wracał z pijackich orgii do domu. Teraz więc on z kolei chciał jej pokazać, co potrafi.
Husni Hablan bawił się dużo i chętnie, szczególnie w ambasadach Stanów Zjednoczonych i Francji. Wkrótce jednak poczuł, że Francuzi i Amerykanie chcą zmarginalizować jego znaczenie. Nieufny, odwrócił się od swoich sojuszników. Potem poznał gdzieś Antuna Sa’adę, młodego ambitnego poszukiwacza przygód, który czcił i naśladował Hitlera. Jego zwolennicy nazywali go Syryjskim Nacjonalistą, sami nosili czarne koszule i kopiowali hakenkreuz, podobny do wiatraczka. Ambitny Antun Sa’ada chciał zjednoczyć Liban, Syrię, część Palestyny, Iraku i Jordanii pod przywództwem Syrii. Hablan jako dyktator Damaszku uznał pomysł młodego nacjonalisty za genialny i miał nadzieję, że dzięki jego realizacji będzie traktowany przez Francuzów i Amerykanów z szacunkiem.
Sa’ada był gotowym na wszystko fanatykiem, intelektualistą z ambitnymi politycznymi planami, ale bez doświadczenia w walce zbrojnej. Przy pierwszej próbie zajęcia posterunku policji w górach Libanu poniósł straszliwą klęskę. Jego ludzie zostali rozstrzelani, on sam zbiegł do Damaszku i uciekł pod opiekę swego protektora – Hablana.
Wkrótce potem amerykański ambasador zgłosił się do Hablana i szorstko zakomunikował, że jest to bardzo niebezpieczne zagranie. Liban znajduje się pod opieką Francji, więc jeśli Hablan natychmiast nie wycofa terrorysty Sa’ady z Libanu, Stany Zjednoczone nie będą mogły go dalej chronić.
Hablan się przestraszył i od razu wydał swego sojusznika Libańczykom, ci stracili Sa’adę w ciągu dwudziestu czterech godzin, zanim jeszcze zdołał zdradzić, jakie osoby, grupy czy rządy stały za nim. Śmierć w imię idei spowodowała, że Antun Sa’ada został dla swoich zwolenników męczennikiem. Syryjscy nacjonaliści, którzy jako polityczna siła byli wprawdzie mało znaczący, ale perfekcyjnie zorganizowani i zdecydowani na wszystko, mieli teraz jednego nowego wroga: Husniego Hablana – tchórza.
Sto trzydzieści siedem dni po swoim puczu, 14 sierpnia 1949 roku, dyktator został obalony. Wszystko przebiegało jak w filmie. Oddziały wmaszerowały do stolicy. Aby uniknąć rozlewu krwi, szef służby bezpieczeństwa, który należał do kręgu puczystów, skontaktował się z sierżantem dowodzącym ochroną pałacu prezydenckiego. Sierżant dostał dużo pieniędzy za to, aby pewnego ranka, nie rzucając się w oczy, zniknąć i nakazać swoim ludziom, żeby zachowali spokój, dopóki nie wróci.
Marszałek jeszcze spał, kiedy oddziały dotarły do pałacu. Pułkownik Dartan, puczysta, wysłał młodego porucznika do Hablana. Atletycznie zbudowany oficer nazywał się Mansur, był wiernym zwolennikiem straconego Antuna Sa’ady i pragnął zemsty. Mansur wyjął swój pistolet i wdarł się na górę po szerokich marmurowych schodach. Pułkownik Hablan wyszedł rozwścieczony z sypialni w chwili, kiedy młody silny oficer w stroju maskującym dotarł do półpiętra. Zanim pułkownik zrozumiał, co oznacza hałas, wielka ręka chłopskiego syna wylądowała na jego policzku. Niski krępy dyktator stracił równowagę i upadł na ziemię. Usłyszał tylko:
– To twoja zapłata za zdradę męczennika Antuna, ty skurwysynu!
Dyktator wzywał pomocy. Włożył w te słowa całą siłę swojego państwa, ale odkrył, że to państwo jest bezsilne. Przyłączyła się do niego tylko jego żona, ale ją odprawiono. Posłuchała. Była blada jak trup.
Oficer Mansur kopniakami strącił Hablana po schodach. Dyktator przeklinał i bez przerwy błagał o pomoc. Kiedy dotarł na dół, jego twarz krwawiła.
– Parszywy psie! – zwymyślał go Mansur. Pułkownik Dartan, ukryty za okularami przeciwsłonecznymi, stał w oddali i bez ruchu przyglądał się mężczyźnie, który wcześniej wydawał mu rozkazy. Dwóch żołnierzy skrępowało dyktatora starą liną śmierdzącą gnojem.
– Do przodu, na maskę! – zawołał porucznik Mansur.
Dartan w tym czasie wsiadł do swego samochodu i pojechał do rozgłośni radiowej, aby osobiście podać pierwszy komunikat.
Mansur prowadził swój wóz pancerny z wrzeszczącym na masce dyktatorem ulicami Damaszku, a potem dalej w kierunku Mazzy. Na wąskiej wiejskiej uliczce zatrzymał się w ustalonym miejscu i czekał, aż dojedzie do niego drugi samochód z obalonym premierem Barazim. Scena była dobrze i precyzyjnie wyreżyserowana. Czterech żołnierzy przegnało dyktatora i jego oddanego premiera, obu w piżamach, boso i ze związanymi rękami – na pola. Tam podszedł do nich Mansur i wrzasnął, że są agentami CIA i zdrajcami narodu syryjskiego, dlatego zostaną natychmiast straceni. Zastrzelił obu. Barazi nie powiedział ani słowa. Przez cały czas był jak zamroczony. Już pierwszy strzał okazał się śmiertelny. Jedynie postrzelony Hablan głośno krzyczał i wymyślał tchórzom, którzy teraz zostawili go na pastwę losu. Mansur ostatni raz skierował pistolet w czoło dyktatora leżącego na plecach i zawołał tak głośno, że słyszeli go wszyscy żołnierze:
– Tę kulkę przesyła ci Antun Sa’ada, mój ukochany przywódca! – W ciszy rozległ się ostatni strzał.
Pułkownik Dartan, nowy puczysta, wolał wycofać się na drugi plan i stamtąd pociągać za sznurki, dlatego też wystawił podporządkowany sobie rząd cywilny. Ten jednak nie utrzymał się zbyt długo, 19 grudnia 1949 zamachu stanu dokonał pułkownik Szaklan, wcześniejszy zwolennik nacjonalisty Antuna Sa’ady. Szaklan, człowiek nieufny i twardy, był wrogiem Anglików, a przyjacielem Niemców i Francuzów. Rządził Syrią żelazną ręką, aż pod koniec lutego 1954 roku pułkownik Batlan zmusił go kolejnym puczem do ucieczki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------