Cień bieli - ebook
Na północy Islandii, gdzie bezlitosny ocean uderza o czarne klify, a wiatr niesie zapach soli i grozy, Sofia i Raven stają naprzeciw mężczyznom, których przeszłość jest utkana z przemocy i koszmaru. Niklas i Jónas nigdy nie ponieśli kary, aż do chwili, gdy w ich życie wkracza ktoś, kto wie zbyt wiele. To duszny, pełen napięcia kryminał z elementami dramatu, o miłości silniejszej niż strach, o prawdzie, której cena jest zbyt wysoka… i o Islandii, która pamięta każdy ślad krwi.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-739-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie od razu ją widziała. Na początku był tylko niepokój. Dziwne wrażenie, jakby coś lub ktoś stał za plecami, gdy gasiła światło. Niewyjaśniony dreszcz w ciele, kiedy budziła się nagle o trzeciej w nocy z uczuciem, że nie jest sama. A potem… ta cisza. Gęsta i lepka.
Wypełniona czymś więcej niż zwykłym milczeniem ścian. Kiedy opowiadała o tym sobie samej, mówiła:
— To tylko stres. Zmiana. Nowe miejsce. Przeprowadzki są przecież wyczerpujące.
A przecież, to miało być początkiem. Ich, czysta karta.
Ale coś w nim było… nieruszone. Jakby czas się tu zatrzymał. Jakby powietrze pamiętało coś, o czym nikt już nie mówił. Pierwszy raz zobaczyła ją w nocy przy drzwiach w sypialni.
Niewyraźnie. Stała z tyłu, przy drzwiach. Biała. Nieruchoma. Kiedy odwróciła się gwałtownie nikogo już nie było. Zadrwiła z siebie.
Za dużo kawy. Za mało snu.
Zmęczenie, które potrafi pobudzać wyobraźnię. Ale potem zaczęła ją widywać częściej. Zawsze w tym samym miejscu. W sypialni, gdzie światło z ulicy rzucało blade odbicie na ścianę. Nie ruszała się. Nie mówiła. Nie robiła nic. Po prostu stała. Czasem płakała. Choć łez nie było widać, czuła to. Czuła to tak silnie, że budziła się ze ściśniętym gardłem i wilgotnymi oczami. Leżała potem bez ruchu, wsłuchując się w oddech męża, który spał tuż obok, nieświadomy niczego. Aż pewnej nocy on pierwszy zobaczył smutną kobietę w bieli. Nie ona. To on się odwrócił, spojrzał w kąt i szepnął ledwie słyszalnie, jakby się bał, że jeśli powie to na głos, wszystko stanie się zbyt realne. Teraz już wierzył Sofii bardziej.
— Czy ty też ją widzisz? — zapytał Raven.
I wtedy… wiedziała, że już to nie tylko jej wyobraźnia. Wiedziała, że to, co przez tygodnie widziała, właśnie zostało wypowiedziane na głos. Nie była sama. Nie była szalona. Od tej chwili patrzyli razem. W noc. W cień. W żal, który przybrał ludzką postać. I już nie mogli odwrócić wzroku.Rozdział 1🐾
Zawsze coś zostaje. Miałam wrażenie, że mieszkanie oddycha. Nie jak dom pełen życia. Jak coś, co przez długi czas milczało i nagle zaczęło cicho szeptać. Z zewnątrz, nic niezwykłego. Przeciętny dom z minionych dekad, trochę zmęczony czasem, trochę odrapany, ale z potencjałem.
Tak przynajmniej twierdzili wszyscy.
„Dobra lokalizacja. Duże okna. Wysokie sufity.”
Ale nikt nie wspominał o tym, co się czuje, kiedy zamykasz drzwi od środka i nagle robi się… za cicho. Jakby ściany nasłuchiwały. Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam, wpatrując się w sufit, licząc tykanie zegara w kuchni. Mój mąż, Raven spał obok, oddychał głęboko, pewnie z ulgą, że w końcu się wprowadziliśmy.
Całe te przeprowadzki są męczące. Nowy start. Ale we mnie coś zgrzytało. Niepokój, który nie miał imienia.
Druga noc była gorsza. Obudziłam się nagle. Bez powodu. Zlana potem, z sercem tłukącym się jak oszalałe. Było coś dziwnego w powietrzu chłód, którego nie dało się wytłumaczyć. Podniosłam się powoli, czując, że nie jestem sama. Nie w sensie fizycznym.
W sensie… instynktownym. Zwierzęcym. W kącie coś się poruszyło. Zamarłam. Ale to był tylko cień. Tak sobie wmawiałam. Cień drzewa za oknem, reflektor samochodu, ruch firanki. Wszystko, tylko nie to, co naprawdę poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Trzeciej nocy byłam już pewna. Nie spałam. Leżałam z otwartymi oczami, celowo. Czekałam.
I kiedy zegar wybił trzecią trzy, znów to poczułam, jak powietrze staje się cięższe, jakby ktoś właśnie wszedł do pokoju i zapomniał zamknąć za sobą drzwi. I wtedy ją zobaczyłam. Stała. Cicho.
W kącie. Kobieta. Blada. Bardzo smutna.
W długiej sukni, której dół wydawał się niemal znikać w podłodze.
Nie poruszyła się. Nie odezwała. Ale patrzyła. Nie to było jednak najgorsze. Najgorsze było to, że nie czułam strachu. Czułam żal. Tak potężny, że aż chciało mi się płakać. Taki, który był w całym otoczeniu, starszy od tego mieszkania. Żal, który nie krzyczał. Po prostu był. Rano nie powiedziałam ani słowa tylko jak zawsze zrobiłam kawę.
Uśmiechnęłam się. Udawałam, że nic się nie wydarzyło.
Bo co miałam powiedzieć?
„_Widziałam kobietę, która nie żyje, ale płacze w naszej sypialni”?_
Nie. Jeszcze nie. Jeszcze nie byłam gotowa przyznać się nawet przed sobą.
Ale w końcu powiem mężowi. Zawsze mi wierzy, ufa.
***
Mijały dni. Każdej nocy, to samo. Aż przywykłam. Jak do dźwięku lodówki w nocy. Jak do cienia za szybą. Czasem myślałam, że może tak właśnie wygląda obłęd. Powolny. Cichy, nie przychodzi z wrzaskiem, tylko szeptem, który zostaje w głowie. Ale potem przyszła ta noc. Inna. Nie spałam. Leżałam bokiem, plecami do ściany. Za nią, w kącie, czułam ten znajomy chłód. Wiedziałam, że tam jest. Jak zawsze. Aż nagle poczułam, że coś się zmienia. Oddech obok mnie przyspieszył. Obróciłam się powoli. Raven siedział na łóżku.
— Znów nie śpisz? — zapytał cicho. Miał zmierzwione włosy i lekko zachrypnięty głos.
— Nie mogłam zasnąć — odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od miejsca, gdzie przed chwilą ona tam była.
Nasza mała czarna suczka Mimi, siedziała obok fotela, nieruchoma, z uszami uniesionymi do góry. Wpatrywała się w pustą przestrzeń przy ścianie dokładnie tam, gdzie przed chwilą stała ta kobieta.
— To przez nią? Widzisz ją znowu?
Zamilkłam na moment, zaciskając dłonie na kolanie.
— Tak.
— Nie wiem, czy ją widzę… Ale czuję. Jakby patrzyła. — Odpowiedział Raven. –Od samego początku czuję czyjeś obecność. Ale nic, poza tym.
Suczka poruszyła się nagle, jakby coś w niej odpuściło. Przestała się wpatrywać, otrząsnęła lekko i wskoczyła na łóżko, układając się między nimi. Wcisnęła nos w mój bok, jakby chciała dodać otuchy. Mój mąż przysunął się bliżej, głaszcząc ją automatycznie po miękkim grzbiecie.
— Czuję jakby to miejsce… oddychało czymś więcej niż tylko nami. Ale ja jej jeszcze nie widziałem.
Spojrzałam na niego z ukosa.
— Jeszcze.
— Tak. Jeszcze.
Cisza, która zapadła po tych słowach, nie była pusta. Była końcem samotności. I początkiem czegoś, czego nie da się cofnąć. W nocy wszystko wraca. Nie ufałam sobie. Od kilku tygodni patrzyłam w lustro i nie poznawałam twarzy.
Zbyt blada. Zbyt pusta. Z oczami, które wyglądały, jakby ktoś zostawił je otwarte i wyszedł. Na zewnątrz byłam normalna. Na zewnątrz potrafiłam się uśmiechnąć, rozmawiać o rachunkach, zmywarce, o naszej Mimi i innych przyziemnych sprawach.
Ale w środku?
W środku wszystko zaczynało się sypać. Mieszkanie miało być nowym początkiem. Czystym tłem, na którym mieliśmy coś zbudować, ja, Raven i Mimi. Ale od pierwszego dnia czułam, że w tych ścianach już coś się wydarzyło. Coś, co nie zostało dokończone. W nocy spał. On zawsze spał spokojnie, głęboko, a ja leżałam obok, nieruchoma, nasłuchując ciszy, która brzmiała zbyt głośno. W tej ciszy było miejsce na wszystko: na myśli, których nie chciałam mieć. Na obrazy, których nie dało się wygonić, na to… coś. Z początku nie widziałam jej dokładnie. Był tylko ciężar w powietrzu. Uczucie obecności, którego nie da się nazwać, ale które zna każdy, kto kiedyś obudził się z wrażeniem, że coś patrzy. Z czasem zaczęłam ją widzieć.
Najpierw w półśnie. Potem w lustrze. W końcu po prostu, tam. W kącie. W cieniu. W miejscu, gdzie światło z latarni zawsze gasło jako pierwsze. Stała. Zawsze tak samo. Kobieta w białej sukni. Zbyt cicha. Zbyt nieruchoma. Zbyt ludzka, żeby była tylko wyobrażeniem. Zbyt martwa, żeby była kimkolwiek innym. Ale nie o ducha chodziło. Nie o to, co nadprzyrodzone. Chodziło o ból, który z niej emanował. Nie straszyła. Nie krzyczała. Cierpiała. Na tyle głęboko, że czułam go pod własną skórą. Widzę kobietę, która nie istnieje, ale boli mnie tak, jakby to była moja matka, moja siostra, moje dziecko? Nie chciałam litości. Ani podejrzeń. Nie chciałam patrzeć na męża i widzieć w jego oczach pytanie: Czy wszystko z tobą w porządku? Nie było. I ja to wiedziałam. Chociaż Raven nigdy mnie nie oceniał. Zawsze był przy mnie i wspierał. Ale pewnej nocy coś się zmieniło. To on pierwszy się obudził. Usiadł. Złapał oddech. Spojrzał w kąt, ten sam. I przez chwilę był całkiem cicho. A potem zapytał głosem jak gdyby już znał odpowiedź.
— Czy ty też ją widzisz?
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Bo w tej jednej chwili pękła bańka samotności. Nie była już tylko moja. W tym spojrzeniu nie było lęku. Była… ulga. Że nie oszalałam. Że nie byłam sama. Że coś tu jest, naprawdę. I że to nie ja się psuję. Od tamtej nocy patrzyliśmy razem. W cień. W kąt. W coś, co nie powinno istnieć, a jednak istniało. I oboje zaczęliśmy rozumieć, że nie każda historia kończy się śmiercią.
Niektóre trwają dalej. W miejscach, gdzie nikt nie słucha. To, co zostaje między słowami.
— Więc… nie tylko ja, tak? — odezwał się cicho. Zbyt cicho, jak na kogoś, kto właśnie zobaczył coś, co nie miało prawa istnieć. Siedział na skraju łóżka, plecami do mnie, dłonie zaciśnięte w pięści. Jakby próbował coś utrzymać — może oddech, może zdrowy rozsądek. Albo siebie.
Leżałam jeszcze przez chwilę bez ruchu, jakbym chciała wtopić się w pościel, w materac, zniknąć. Czułam chłód w plecach. Nie od okna. Od jej obecność.
— Widzisz ją… tak po prostu? — zapytałam. Głos miałam ochrypły. Nie dlatego, że dopiero się obudziłam. Dlatego, że coś we mnie właśnie pękało.
— Od kilku dni. Ale myślałem, że… Że mi się wydaje. Albo, dlatego, że chciałem ją zobaczyć, żebyś nie była sama.
— Przeze mnie?
Odwrócił się. Nasze spojrzenia się spotkały. Po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę się widzieliśmy.
— Zmieniłaś się — powiedział. — Jesteś… gdzieś indziej. Nawet kiedy jesteś tu.
Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo miał rację. Nie byłam „tu”. Od tygodni żyłam między nocą a półświadomym stanem. W dusznej ciszy, zbyt pełnej emocji, by je wypowiedzieć.
— Myślałem, że coś się psuje między nami. — Jego głos drżał. — Że może żałujesz.
— Żałuję tylko tego, że nie porozmawialiśmy o tym wcześniej.
To była prawda. Gorzka i prosta. Nosiłam ją w sobie jak grzech, jak hańbę. A przecież niczego nie zrobiłam. Po prostu czułam. Zbyt mocno. Zbyt dużo.
Wstałam i podeszłam do okna. Patrzyłam na ulicę mokrą od deszczu, połyskującą w świetle latarni jak szkło posypane brokatem. Z dołu dolatywał dźwięk silnika, śmiech, świat zewnętrzny. Ten, który toczył się bez nas.
— Myślisz, że to… duch? — zapytał z wahaniem. — Czy może zwariowaliśmy razem?
Uśmiechnęłam się gorzko. Bez radości.
— Nie wygląda jak coś z horroru. Nie straszy. Ona po prostu… tam jest. I to boli. Jej obecność boli. Jakby chciała, żebyśmy coś zrozumieli i pomogli jej.
— Ale co?
— Nie wiem. — Oparłam się czołem o szybę. — Może to, że cierpiała. Że ktoś jej nie zauważył, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Może to wystarczyło, żeby zostać.
Milczeliśmy. W pokoju byliśmy tylko my dwoje, Mimi i ona cicha, nieruchoma, nienazwana. Raven wstał powoli i podszedł do mnie. Jego dłoń dotknęła mojego ramienia. Delikatnie, jakby się bał, że pęknie.
— Może powinniśmy z kimś porozmawiać. O tym. O niej. O tym, co się dzieje z nami.
Spojrzałam na niego. Jego oczy, zmęczone, czerwone, były pełne czegoś, czego się nie spodziewałam, strachu. Ale nie przed duchem.
Przed mną. Przed tym, że może mnie nie rozumieć. Przed tym, że może już mnie nie ma w środku.
— Jeśli powiemy to komuś… — zaczęłam powoli.
— ...to zmieni się w historię o psychice. O stresie. O niedospaniu. Wszystko sprowadzą do słów i definicji. A to, co naprawdę tu jest, zostanie zagłuszone.
— A jeśli już jesteśmy chorzy?
— To przynajmniej jesteśmy w tym razem.
Ujęłam jego dłoń. Ścisnęłam. Silniej niż planowałam. Bo prawda była taka, że bałam się bardziej niż kiedykolwiek. Nie duchów. Nie zjaw. Bałam się siebie. Tego, co mogło we mnie pęknąć i już nigdy się nie zrosnąć. Bo coś we mnie cicho, niepostrzeżenie, zaczęło się utożsamiać z tą kobietą. Z jej milczeniem. Z jej samotnością. Z tym patrzeniem w pustkę, jakby nikt nigdy nie zapytał: „Co ci się stało?”
I właśnie wtedy, w tej chwili wspólnego milczenia, kątem oka znów ją zobaczyliśmy. Stała jak zawsze, ale jej głowa była przechylona delikatnie na bok. Jakby nas słuchała. Nie ruszyła się, ale coś się zmieniło. Bo pierwszy raz od początku, wyglądała, jakby wiedziała już coś, czego my jeszcze nie jesteśmy świadomi.Rozdział 2🐾
Nie wszystko można zostawić za drzwiami.
Zaczęło się od zwykłego pytania. Takiego, które można zignorować, udawać, że się nie słyszało.
— Jak myślisz… kim ona była?
Zadane półgłosem, między łykiem kawy, a kliknięciem myszki. Ale nie zignorowałam. Zamarłam, wpatrzona w ekran laptopa, choć nic już nie czytałam. To pytanie uderzyło w coś, co ukrywałam, nawet przed sobą.
— Nie wiem. — Mój głos był miękki, jakby ostrożny. — Ale wydaje się… samotna. Jakby nikt jej nie zauważył, dopóki nie zniknęła.
Siedzieliśmy razem przy kuchennym stole, pierwszy raz od tygodni bez telefonu między nami. Bez muzyki. Bez sztucznego wypełniacza ciszy. Była między nami przestrzeń. Ale nie pusta. Wypełniona czymś, co zaczęło żyć obok nas.
— Może ktoś ją skrzywdził — odezwał się po chwili. — Może nikt nie wiedział, że cierpi. Może wszyscy myśleli, że daje sobie radę.
Spojrzałam na niego.
— A może po prostu była cicha. Jak wiele z nas. Jak ja. I przestała mieć siłę mówić. –zamilkłam.
Nie chodziło już tylko o nią. Nasze rozmowy o duchu coraz częściej dotykały miejsc, których wcześniej nie ruszaliśmy. Mojego wycofania. Jego obojętności. Własnych słabości, które chowaliśmy za codziennością.
Za zakupami, rachunkami, za suchym „jak ci minął dzień”?
— Myślisz, że… została, bo ktoś nie zapytał, czy potrzebuje pomocy?
— Może. — Westchnęłam. — A może zapytał za późno.
Po południu zaczęliśmy szukać. Bez planu, bez systemu. Po prostu wpisywaliśmy w wyszukiwarkę wszystko, co mogło pasować: kobieta zaginiona, tajemnica w starym bloku, niewyjaśnione zgony, duchy w mieszkaniu.
Większość informacji była kłamstwami i nadawały się do śmieci, ale późnym wieczorem, w jednym z archiwalch miejskiego rejestru, znalazłam ją.
— Czekaj… — wyszeptałam. — Zobacz.
Przesunęłam laptop w jego stronę. Artykuł sprzed kilkunastu lat. Niewielki, ledwie kilka zdań. Kobieta zaginiona w wieku 30 lat. Mieszkała na tej samej ulicy. Brak świadków. Brak śladów włamania. Zniknęła, jakby wyparowała.
— I co? — zapytał. — Myślisz, że to ona?
— Nie wiem. — Wpatrywałam się w datę. — Ale nikt jej nie znalazł do dziś.
Znowu ta cisza. Nieprzyjemna. Ciężka. Jakby między nami usiadł ktoś trzeci. Ktoś, kto nie chciał już być pomijany.
— Sofia, zobacz. — Pokazał mi zdjęcie dołączone do artykułu. — To może być ona. Te rysy. Usta. Tylko włosy inne.
— A może tylko tak nam się wydaje. Bo chcemy, żeby to się jakoś kleiło.
— A może to wszystko ma nas gdzieś zaprowadzić.
W tej chwili coś trzasnęło. Z kuchni. Niegłośno. Jakby ktoś poruszył szklankę. Albo drgnęła półka. Oboje zamarliśmy. Spojrzeliśmy na siebie. Czuliśmy, jak atmosfera się zagęszcza. Jakby każda rozmowa o niej przyciągała ją bliżej. Jakby jej obecność była nie tylko konsekwencją miejsca, ale konsekwencją naszej uwagi. Patrzyła. Nie żeby nas wystraszyć czy skrzywdzić ale żeby być zauważoną.
— Czego ona chce? — zapytał cicho.
Odpowiedziałam jeszcze ciszej, z zamyśleniem, jakbym właśnie zdała sobie z czegoś sprawę.
— Może wcale nie chce odejść. Może po prostu… chce, żeby ktoś ją w końcu usłyszał. Nie każdy chce pamiętać…
***
Sąsiadkę zobaczyłam pierwszy raz przypadkiem, chociaż przecież mieszkaliśmy drzwi w drzwi. Stara kobieta.
Zbyt drobna, zbyt nieruchoma, jakby całe życie złożyło się do środka i zamknęło w ciele. Siedziała na ławce nieopodal, z papierosem w dłoni, którego nigdy nie zapalała. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, nieślepo raczej tak, jakby widziała coś, czego inni już nie dostrzegają. Nie planowałam z nią rozmawiać. Ale coś mnie do niej przyciągnęło. Ciekawość. A może instynkt. Taki, którego się nie nazywa, tylko idzie za nim. Wyszłam z domu. Wolno. Bez planu. Po prostu usiadłam obok.
— Dzień dobry — powiedziałam cicho.
Starsza kobieta nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na mnie. Uważnie. Jakby rozważała, czy odpowiedź się opłaca.
— Jesteś z tego domu, prawda? — odezwała się w końcu. Głos miała suchy, jak popiół.
— Tak. Przeprowadziliśmy się niedawno.
— Młodzi zawsze się tam pchają. Piękne, wysokie sufity, duże okna. Jak z katalogu. A potem… — urwała. — Potem już ich nie widać.
Zadrżałam. Nie od zimna. Od tego, jak to zostało powiedziane.
— Co to znaczy?
— To znaczy, że to nie jest mieszkanie dla tych, którzy dużo czują. A pani wygląda na taką, co słyszy więcej niż powinna.
Milczałam. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Starsza pani zaciągnęła się papierosem, mimo że ten wciąż nie był zapalony. Jakby to było tylko gestem. Albo rytuałem.
— Była kiedyś taka jedna. Młoda. Ładna. Zawsze sama. Zniknęła z dnia na dzień. Nikt nie słyszał krzyku. Nikt nie widział światła. Po prostu… przestała być. A mieszkanie zostało.
— Znała ją pani?
— Nie. Ale pamiętam ją lepiej niż niektórych, których znałam całe życie. Bo ona patrzyła tak, jak pani teraz. — Znów spojrzała uważnie. — Jakby coś się kończyło, ale jeszcze nikt nie zauważył.
— Dlaczego nikt jej nie szukał?
— Może szukał. Ale nie wystarczająco mocno. Albo nie z tych powodów, co trzeba.
To jedno zdanie wbiło się we mnie jak cierń. Bo przecież o to chodziło. Nie, że ktoś zniknął. Tylko, że nikt naprawdę nie zapytał, dlaczego.
— Myśli pani, że ona…, że tam została?
Starsza kobieta nie odpowiedziała. Tylko spojrzała w górę, na okno naszej sypialni.
— Niektóre miejsca nie chcą być puste — powiedziała cicho. — A niektóre kobiety nie miały do kogo wrócić, więc zostały tam, gdzie ostatni raz czuły cokolwiek.
Zapadła cisza. Tym razem ja spojrzałam w górę. Na to samo okno. Na ten sam kąt. I nagle miałam wrażenie, że ona tam stoi. Patrzy przez szybę. Czeka. Ale kiedy mrugnęłam nikogo już nie było. Wstałam. Zamierzałam podziękować, może pożegnać się. Ale kobieta już wstała. Nie patrzyła na mnie. Odeszła wolno. Bez słowa. Zostawiła za sobą tylko tytoń z papierosa, który nigdy się nie palił.
I echo historii, która nie miała zakończenia. To nie szept. To wspomnienie, które nie przestało krzyczeć. Wróciłam do mieszkania i przez kilka minut po prostu stałam w przedpokoju. Buty jeszcze miałam na nogach. Torebka zsunęła się z ramienia i zawisła na nadgarstku. Nie ruszałam się. Nie rozbierałam. Nie przywitałam się z Mimi i Ravenem. Stałam. Bo czułam, że coś się zmieniło. Nie wiedziałam co. Nic nie było inne. Dom wyglądał tak samo. Ale nie brzmiał tak samo. W ciszy, która wcześniej była duszna, ale nieruchoma, teraz coś się poruszyło. Jakby ktoś dopiero co przeszedł przez salon. Albo jakby przed chwilą ktoś przestał mówić. Weszłam do sypialni. Był tam. Siedział na łóżku. Pochylony do przodu. Z telefonem w dłoni, ale bez ruchu. Jakby próbował coś napisać i utknął w połowie zdania. Spojrzał na mnie. Nie zapytał o nic. Ale w jego oczach było napięcie. Oczekiwanie. Może strach. Może to, co czaiło się między nami od dawna.
_Nie mów, że ją słyszysz. Nie mów, że idziesz dalej niż ja._
— Rozmawiałam z sąsiadką — powiedziałam w końcu.
Mój głos był inny. Jakbym mówiła z miejsca, które dopiero co odkryłam w sobie i jeszcze nie byłam pewna, czy mi wolno.
— Pamięta ją. Tamtą kobietę. Mówi, że nikt jej nie słuchał. Że patrzę tak jak ona.
Zamilkłam. Czułam, że ręce mi drżą, ale nie chciałam ich ukrywać. Ciało wiedziało coś wcześniej niż głowa. Wiedziało, że coś nadchodzi.
— Przecież to wszystko może być przypadek — powiedział Raven. Szybko. Nerwowo. — Starsza kobieta, która coś słyszała, coś sobie dopowiada. Może my też sobie dopowiadamy.
— A jeśli nie?
Podeszłam do kąta pokoju. Tego kąta. Nie patrzyłam na niego tylko na miejsce, w które patrzyłam od tygodni. I wtedy to się stało. Nie głos. Nie dźwięk. Myśl. Ale nie moja.
_„Nie krzyczałam. Nikt by nie usłyszał.”_
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. O krok cofnęłam się. Jakbym właśnie dotknęła ognia.
— Sofio, co się stało? — zapytał. Zerwał się. — Hej! Powiedz coś.
Patrzyłam na niego, a raczej przez niego. Twarz miałam białą jak ściana. Oczy rozszerzone.
— Słyszałam ją.
— Co?
— W głowie. Ale… to nie byłam ja. To była ona. To, co powiedziała. Wiem, że to nie była moja myśl. To przyszło z zewnątrz. Czułam to… jak dotyk. Jakby ktoś przyłożył mi rękę do serca i powiedział: _patrz._
Usiadłam powoli na podłodze. Zsunęłam się w dół, jakby nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
— Ona nie chciała umrzeć — szepnęła. — Ale wiedziała, że nikt nie przyjdzie. I przestała walczyć.
— Przestań. Proszę cię, przestań. To nie ty. To coś z tobą robi.
— A jeśli to nie „coś”? — podniosłam wzrok. — A jeśli to wszystko, co się w nas zbiera, kiedy latami milczymy? Może to nie duch, tylko historia, której nikt nie dokończył. I teraz szuka kogoś, kto będzie miał odwagę ją dopowiedzieć.
Przysiadł obok. Trzymał moją dłoń. Ale ona była daleko. Zobaczyłam ją. Wyraźnie. Tym razem twarz nie była już rozmyta. Oczy miały kształt. Wargi zadrżały. Ale nadal nie było dźwięku. Tylko obecność. Bolesna, krucha, kobieca. Obecność kogoś, kto był. I kto nadal czekał na słowo, którego nigdy nie dostał.
— Nie mogę już udawać — szepnęłam. — Bo czuję, jak to mnie rozsadza od środka. Jeśli jej nie wysłucham, to zostanie we mnie.
Zamknęłam oczy. A wtedy znów to przyszło.
_„Nie byłam ważna. Ale istniałam. Chociaż przez chwilę.”_
Łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie ze strachu. Z czegoś głębszego. Z żałoby po kimś, kogo nie znałam. Ale kogo rozumiałam aż do bólu. Nie przyszła po nas. Przyszła, bo nie miała, dokąd pójść.
***
Leżeliśmy w łóżku, ale nie spaliśmy. Od godziny. Może dłużej. Cisza między nami nie była kłótnią. Była czymś znacznie cięższym, próbą zrozumienia, która nie miała języka. W końcu to on pierwszy się odezwał.
— Sofia, wiesz… Przez całe życie myślałem, że rzeczy mają swój porządek. Że świat to logika, przypadek i czasem może jakiś absurd, ale zawsze coś, co da się poukładać. A teraz… — zawahał się — …teraz siedzę obok ciebie i czuję, że ktoś tutaj cierpi. I nie potrafię tego nazwać, a to mnie przeraża bardziej niż sama myśl, że mamy w mieszkaniu ducha.
Spojrzałam na niego. Jego twarz była zmięta, cień zarostu podkreślał zmęczenie, którego wcześniej nie zauważałam. Zawsze wydawał się taki… stabilny. Racjonalny. Twardo stąpający po ziemi. Ale teraz? Teraz był tylko człowiekiem, który też nie miał odpowiedzi.
— Ona nie chce nas skrzywdzić — powiedziałam. — Czuję to. Nie przyszła po nas. Ona po prostu… została. Bo nie miała gdzie pójść.
— A może nie po prostu. Może ktoś ją zostawił. I teraz… nie potrafi przestać czekać.
Zamknęłam oczy.
— Może. Ale myślę, że to już nie chodzi o czekanie. Tylko o to, żeby ktoś zauważył, że w ogóle istniała. Że coś się z nią stało. Że była człowiekiem, który zniknął i nikogo to nie poruszyło.
— Myślisz, że mamy jej pomóc?
— Nie myślę. Wiem.
Raven zamilkł. Wstał z łóżka. Przeszedł kilka kroków po pokoju. Zatrzymał się w rogu. Tym samym.
— Więc jak jej pomóc? To nie jest jakiś film, że wypowiesz formułkę, spalisz świece i wszystko znika. Ona nie potrzebuje egzorcyzmu. Ona potrzebuje… –Zatrzymał się. Odwrócił. Jego oczy były wilgotne — …potrzebuje kogoś, kto jej wysłucha. Kto ją zobaczy. A ja nie wiem, czy jestem na to gotowy.
— Nikt z nas nie był — szepnęłam. — Ale ona czekała już wystarczająco długo.
Usiedliśmy razem na podłodze. Obok ściany. W półmroku. Patrzyliśmy na siebie. Mówiliśmy powoli. Jakbyśmy opowiadali coś nie tylko sobie, ale też komuś, kto słucha w ciemności.
— Kim byłaś? — zapytał on. — Jak miałaś na imię?
— Czy próbowałaś mówić? — dodałam. — Czy ktoś cię zignorował? Co przeżyłaś? Czy ktoś cię zamordował?
I wtedy, po raz pierwszy od początku wszystkiego, coś się poruszyło. Nie przedmioty. Nie powietrze. Ona. Nie pojawiła się w pełni. Ale czuliśmy, jak obecność zbliżyła się. Jakby usiadła naprzeciwko nas. Cicho. Czekając. I wtedy znów to przyszło. Nie głos. Myśl. Ale zrozumiałam. I on też. _„Powiedzcie im, że byłam powiedzcie, że to nie była tylko cisza.”_
— Ona… — mój mąż przełknął ślinę — …ona nie chce sprawiedliwości. Nie chce złości. Ona chce, żeby ktoś wiedział, że się nie rozpadła w nicość. Że nie była tylko niczym.
Kobieta skinęła głową. Łzy spływały mi po twarzy. Niedramatycznie. Cicho, ale ciężko. Jakby ktoś płakał za własną wersją siebie, która nigdy nie miała głosu.
— Jeśli pomożemy jej odejść — powiedziałam cicho — może i my… w końcu ruszymy dalej.
— Z tobą… wszystko się zmieniło — powiedział on po chwili. — Od kiedy ją widzisz, jesteś… inna. Mocniejsza i bardziej krucha jednocześnie. Jakbyś nagle była nie tylko sobą, ale też nią.
— Bo jestem — odpowiedziałam. — Każda z nas jest nią. Albo była. Albo będzie.
Tej nocy już nie próbowaliśmy spać. Siedzieliśmy razem w tym samym miejscu. Mimi leżała przy nas, spokojnie oddychając. I nie baliśmy się jej obecności. Bo przestała być obcą. Stała się historią, którą trzeba opowiedzieć.Rozdział 3🐾
Zamknęłam drzwi mocniej niż planowałam. Dźwięk odbił się od ścian naszego domu jak krzyk. Mimi zaskomlała cicho, a ja nie potrafiłam nawet podejść i jej pogłaskać.
— Nie musisz trzaskać — powiedział z kuchni. Jego głos był zbyt spokojny, zbyt bezpieczny, jakby bał się rozpętać burzę.
— A może właśnie muszę? — Odparłam, zdejmując buty jakby były kulami przykutymi do moich nóg.
Nie chciałam tej kłótni. Przysięgam, że nie. Ale coś we mnie pękało. Wciąż widziałam jej twarz, ten smutny uśmiech, jakby wiedziała wszystko, ale nie mogła powiedzieć nic. Mimi stała przy drzwiach sypialni i wpatrywała się w coś z takim spokojem, że aż mnie przeszył dreszcz.
— Ona tu była. Wiem to.
— Wiem — odparł. — Też ją widziałem.
Zamilkłam. Bo to jedno słowo wywróciło wszystko.
— Widziałeś ją?
— Stała przy oknie. W białej sukni, jak wtedy kiedy razem ją widzieliśmy. Ale… jakby nie patrzyła na mnie. Jakby szukała czegoś poza mną.
Usiadłam na krześle, nagle słaba, jakby ziemia osunęła się pod moimi stopami.
— Myślałam, że już wariuję — wyszeptałam. — Albo że coś…, że coś jest ze mną nie tak.
Podszedł do mnie, położył dłoń na mojej. Była ciepła. A ja drżałam.
— Hej. Nie jesteś sama. Dowiemy się, kim ona była. Dajmy jej coś więcej niż to czekanie.
— Nie chcę się z tobą kłócić tak, żebyśmy potem musieli się naprawiać. Nie chcę wojny w domu, kiedy świat i tak już wystarczająco boli.
— Ja też nie — odpowiedział natychmiast. — Więc powiedz, jak możemy to naprawić, zanim powiemy za dużo.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Chodź do mnie.
Objął mnie. Trzymał długo. Tak, jakby znał moje wszystkie wersje. Te rozsypane. Te okrutne. Te, które boją się zasnąć.
Mimi spokojnie spała, a księżyc za oknem biały, prawdziwy, cichy świadek tej nocy. To nie był przypadek, że tam trafiliśmy.
Od kilku dni śnił mi się dom. Drewniany, porzucony, z werandą otuloną mgłą. Za każdym razem pies szczekał przez sen. I za każdym razem, kiedy budziłam się spocona, miałam przed oczami tylko jedno: ścieżkę wśród głazów, po prawej stronie jeziora Hvalvatn.
Z popękanym kominem, stojący samotnie na zboczu wzgórza jak stara rana na ciele Islandii. Mgła przetaczała się po werandzie jak milczący język, a za nią cień kobiety, tam, gdzie ziemia pęka wzdłuż starych lawowych pasm, a mchy mają odcień zgniłozielony, prawie czarny.
Pojechaliśmy tam w dzień bez wiatru, rzadkość na Islandii. Powietrze było gęste, jakby coś je przytrzymywało. Niebo zawisło nisko, blade jak znoszona koszula, a słońce, mimo że obecne, zdawało się nie dawać żadnego ciepła.
Zatrzymaliśmy się tam, gdzie kończyła się droga, a dalej była tylko ścieżka, wąska jak wspomnienie. Mech chrzęścił pod butami jak suche szkło, a w oddali słychać było tylko ptaki, przelatujące jak duchy przeszłości. I wtedy go zobaczyliśmy. Nie dom, który się pamięta, ale taki, który się czuje, jakby siedział komuś na duszy od lat.
Drewno sczerniałe, framugi pożarte przez czas. Weranda przechylona, jakby chciała się zapaść pod ciężarem wspomnień.
I ta kokarda… biała, poruszająca się na wietrze, który pojawił się nagle, tylko tutaj. W środku pachniało kurzem. Pachniało nieobecnością. Na podłodze leżały stare gazety, poplamione i brudne. W ścianie tkwił gwóźdź, bez obrazu, tylko cień po ramie. A na komodzie zdjęcie.
Kobieta. Dziecko. Za nimi to samo wzgórze, ta sama dolina, którą właśnie przeszliśmy. Na odwrocie, wyblakłym atramentem, rozmytym widziałam tylko „Elísabet”. Nie trzeba było więcej. Powiedzenie jej imienia na głos było jak zdjęcie ciężaru z piersi. Jakbyśmy ją wywołali. Jakby czekała na to latami.
— Co, jeśli to ona nam to pokazuje? — zapytałam go rano. — Co, jeśli… mamy tam pójść?
— Jeśli to sen, to cholernie konkretny — odparł Raven i zaczął się ubierać.
Nie potrzebowaliśmy mapy. Wystarczyło jechać. Tam, gdzie krajobraz stawał się zbyt cichy, a powietrze pachniało czymś martwym, ale znajomym. Przeszliśmy kilkaset metrów przez mech, aż w końcu dom sam się przed nami otworzył. Stał jak kość w gardle krajobrazu… drewniany, szary. Ale żył. Mimi pisnęła, wbiegła do środka jak zahipnotyzowana.
— Tu mieszkała — powiedziałam cicho. — Czuję to.
W środku był kurz, zimno, kilka gazet z lat pięćdziesiątych i… zdjęcie. Kobieta na werandzie. Włosy spięte, uśmiech półprzytomny. I dziecko przy jej nodze. Z tyłu: Elísabet og Einar, 1969 rok.
— Elísabet — Raven przeczytał na głos. — Ma na imię Elísabet.
Oparłam się o spróchniałą framugę, jakbym nie miała już siły stać.
— Ona straciła dziecko.
— Myślisz, że to, dlatego została?
— Myślę, że nie mogła odejść. Nie kiedy ono odeszło pierwsze.
Drewniany, sypiący się, z wbitym na werandzie gwoździem, na którym wisiała… biała kokarda. Jak z dziecięcej sukienki. Wszystko jak w moich snach. W środku było zdjęcie. Jedno.
— Einar to syn?
— Najprawdopodobniej — powiedział cicho, patrząc na twarz kobiety. — Ona wygląda znajomo.
Złożyłam zdjęcie jak świętość i wsunęłam do kieszeni.
— Ma na imię Elísabet — wyszeptałam. — I czekała, aż to powiemy na głos.
Nie wróciliśmy od razu. Siedzieliśmy jeszcze chwilę przed domem Elísabet, jakby nie wypadało odejść za szybko. Jakbyśmy zostawiali tu kawałek siebie.
— To miejsce… — powiedział Raven, zerkając w stronę ciemniejącego nieba. — Czułem to od początku. Jakby coś tu było znajome.
Skinęłam głową.
— Bo my też… –Zawiesiłam głos. Powiedzenie tego na głos przypominało rozdrapanie świeżej rany, tej, która nigdy się naprawdę nie zagoiła. — Też straciliśmy dziecko.
On nie odpowiedział od razu. Tylko wciągnął powietrze jak ktoś, kto właśnie został uderzony.
— Myślałem, że już o tym nie mówimy — szepnął.
— Ale ona nas znalazła. Bo my wiemy, co to znaczy.
Spojrzał na mnie z czymś, co przypominało niedowierzanie.
— Myślisz, że to, dlatego ją widzimy?
Pokręciłam głową powoli.
— Myślę, że ona nas czuje. Czuje stratę. I może… może my jesteśmy dla niej jak echo. Jak odbicie tego, co sama przeżyła.
Było zimno. A może to nie był chłód. Może to była pustka, która od lat mieszkała w naszych kościach. Przykucnęłam obok kamiennego kręgu, dotknęłam ziemi, jakby tam wciąż biło czyjeś serce. Zamknęłam oczy, bo inaczej nie dałabym rady.
— Czasem myślę, że to był sen. Albo kara. Albo…, że nie zasłużyłam.
— Sofia, nie mów tak — szepnął stanowczo. — Nie wolno ci.
Odwróciłam się do niego i po raz pierwszy nie bałam się wykrzyczeć tej ciszy, która nas dławiła od miesięcy.
— Czemu nie rozmawialiśmy o naszym dziecku? Czemu każdy dzień był, jak gra w udawanie, że nie było go. A przecież serduszko już biło.
Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
— Bo myślałem, że jak nie będziemy rozmawiać, to przestanie boleć.
— A przestało?
— Nie.
Objął mnie, zanim zdążyłam osunąć się na kolana. Tulił jak ktoś, kto boi się, że jeśli puści, zniknę razem z nocą.
— Ono nie była snem — powiedziałam. — nasze dziecko było prawdziwa. Tak jak Elísabet. Tak jak my.
Kiedy wróciliśmy do domu, Mimi spojrzała w stronę okna. Znów tam była. Ale dziś… była inna. Nie smutna. Nie zraniona. Cicha. Obecna. Prawdziwa. Wiedzieliśmy już, że to nie przypadek. Że między nami a nią jest nić.
Niewidzialna, ale niewyobrażalnie silna. A potem, usłyszeliśmy ją. Nie szept. Nie echo. Głos.
— Jesteście dobrzy. Nie jesteście sami.
I nagle cisza nie bolała już tak bardzo. W domu było zbyt cicho. Za cicho, jakby ściany wstrzymywały oddech. Pies stał przy drzwiach i co chwilę popiskiwał, jakby coś go wołało na zewnątrz. Albo nas.
— Chodźmy się przejść — Raven powiedział cicho.
Nie protestowałam. Potrzebowałam tej ciszy, ale nie w zamknięciu. Potrzebowałam, by świat oddychał razem ze mną, a nie przeciwko mnie. Założyliśmy grube swetry i wyszliśmy na zewnątrz. Islandzka noc była jak coś świętego nie groźna, nie przyjazna. Obecna. Czarna jak węgiel, przetykana chmurami, które sunęły nisko, jakby dotykały ramion. Gdzieś daleko szumiało jezioro. Słabo. Jak czyjeś serce. Szliśmy w milczeniu.
Mimi wyprzedzała nas co chwilę, potem wracała, jakby pilnowała, żebyśmy się nie zgubili. Buty zapadały się w miękkim mchu, pachnącym chłodną wilgocią i starą lawą.
W końcu Raven się odezwał.
— Myślałem, że potrafię z tym żyć.
Spojrzałam na niego. W jego oczach odbijał się księżyc rozmyty w łzach, które jeszcze nie spadły.
— Z czym?
— Z tym, że go nigdy z nami nie będzie. Z tym, że wracaliśmy z tego cholernego szpitala. Że nigdy nie poczujemy jego zapachu.
Poczułam, jak moje gardło zaciska się jak pętla.
— Ja też.
Stanęłam. Bo już nie mogłam iść dalej.
— Czasem wydaje mi się, że nasze dziecko jest tu. Że śmieje się w ścianach. I że Elísabet, …, że ona przyszła nie po pomoc. Tylko żeby nam przypomnieć, że nie możemy się od tego odwrócić.
Raven objął mnie od tyłu. Czułam, jak drży.
— Myślałem, że oszczędzę ci bólu. Że jak nie będę mówił, to ty też zapomnisz.
— Nie chcę zapominać — powiedziałam przez łzy.
— Zapomnienie to jak druga śmierć.
Staliśmy tak, pośrodku islandzkiej nocy, a wiatr przelatywał obok nas, świszcząc jak westchnienie dziecka.
— Czy my go zdradziliśmy? — zapytałam cicho. — Że żyjemy dalej, że śmiejemy się czasem?
— Nie — odpowiedział. — Zdradzilibyśmy, gdybyśmy przestali kochać. Gdybyśmy przestali czuć.
Mimi zawyła cicho, po czym znieruchomiała. Spojrzała gdzieś w ciemność tam, gdzie nie było nic. A jednak może było?
Nie bałam się. Bo coś we mnie pękło…, ale tym razem z ulgi.
— kocham cię… — wyszeptałam.
— Kocham cię. — Raven, odpowiadając ścisnął moją dłoń.
I wtedy pozwoliłam łzom płynąć.
Całą sobą. Tak, jakby noc była jedynym miejscem, gdzie można się rozpaść, nie wypadając z życia.
— Dziękuję — powiedziałam do przestrzeni, która nas otaczała. — Za to, że byłeś. Za to, że wciąż jesteś.
Kiedy wróciliśmy, Mimi zwinęła się na podłodze przy drzwiach. A my… po raz pierwszy od miesięcy zasnęliśmy przytuleni, nie uciekając w osobne sny.Rozdział 8🐾
Poczułam, jak coś zaciska mi się na karku.
Mgła była tak gęsta, że nie widziałam ani ściany naprzeciwko, ani śladów Mimi na wilgotnych deskach werandy. Tylko cisza i ten znajomy chłód, jakby duch Elísabet próbował mnie dotknąć, ale tym razem… to nie była ona.
Mimi zaczęła warczeć. Cicho, nisko, niemal groźnie. Przystanęła przy drzwiach wejściowych, zjeżona, jakby próbowała mnie przed czymś ostrzec.
Otworzyłam drzwi z wahaniem i wtedy ją zobaczyłam.
Stała w mgle. Dziewczyna?
Nie, coś mi nie pasowało. Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, może trzydzieści, a jednak… jej spojrzenie było starsze. Zbyt spokojne. Zbyt pewne.
Miała ciemne włosy, wilgotne od mgły, twarz jakby wyrzeźbioną z lodu, surową, ale dziwnie znajomą.
I te oczy… cholernie głębokie, jakby widziały rzeczy, których nikt z nas nie powinien widzieć.
— Szukacie Elísabet. — Powiedziała, zanim zdążyłam się odezwać. Jej głos był miękki, niski, niemal melodyjny. — I dlatego tu jestem.
— Kim jesteś? — zapytał Raven ostro, stając za mną. Czułam, jak jego ciało się spina.
— Rakel — odpowiedziała. — Moja matka i babcia znały Elísabet. Mieszkałyśmy niedaleko. Chcecie znać prawdę? To pozwólcie mi wejść.
Nie czekała na pozwolenie. Przeszła obok mnie, a z jej płaszcza spadły krople, zostawiając ślady na podłodze jakby… krew? Nie, to tylko deszcz.
Usiadła przy stole, jakby znała to mieszkanie od zawsze.
— Nie powinno mnie tu być. To mieszkanie w którym dawno, chwilę mieszkała Elísabet. Ale kiedy ona znowu zaczęła się pojawiać… Wiedziałam, że nie mogę milczeć. Macie rację. Została zamordowana. Ale to dopiero początek.
Patrzyłam na nią w milczeniu, próbując pozbierać myśli.
— Znasz Niklasa? — zapytałam.
Rakel skinęła głową.
— Zbyt dobrze. Widziałam, co zrobił. I wiem, co zrobi jeszcze, jeśli nikt go nie powstrzyma. Ale nie jesteście gotowi na całą prawdę. Jeszcze nie.
— Czemu nam pomagasz? — Raven był nieufny. I miał rację.
Rakel spojrzała na mnie.
Prosto. Głęboko.
I przez chwilę miałam wrażenie, że widzi wszystko, mój strach, moją złość, ten chaos we mnie, który rośnie z każdym dniem.
— Bo ja też widziałam Elísabet. — Powiedziała cicho. — Czasem we śnie, czasem w odbiciu luster. I wiem, gdzie zginęła naprawdę. Policyjne akta mówią, że ciała nigdy nie odnaleziono. Niklas ją ukrywał. Karmił strachem. Bawił się jej ciszą.
Zacisnęłam palce na krawędzi stołu, aż zbielały mi kostki.
— Dlaczego wyglądasz tak młodo? — zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Uśmiechnęła się lekko.
— Czas to tylko iluzja, kiedy żyje się w cieniu śmierci. Ale jestem starsza, niż myślisz, Sofia. I zbyt długo milczałam.
Spojrzałam na Ravena. Wiedziałam, co myśli. Że to może pułapka. Że nie można jej ufać. Ale Elísabet stała za nią. Widziałyśmy ją obie. I wiedziałam, że musimy iść dalej. Nawet jeśli to wszystko skończy się… piekłem.
— To, co odkryliście, to dopiero początek — powiedziała Rakel. — Niklas… on nie tylko zabił Elísabet. On stworzył piekło, z którego nigdy nie uciekła. I nie była jedyna.
Podniosłam wzrok na Ravena. On już wiedział. Widział to w moich oczach.
— Więc, dlaczego nam pomagasz? — zapytałam cicho.
Rakel milczała przez chwilę.
— Bo ja nadal żyję. Ale noszę w sobie ich śmierć. I nie chcę odejść, zostawiając to wszystko w mroku. Moja babcia była młodą położną. To ona przyjęła poród Elísabet.
Urwała.
— Jesteś młoda… — szepnęłam, choć brzmiało to głupio.
Spojrzała mi prosto w oczy.
— To, co widzisz, to tylko skóra. Ale w środku jestem starsza od was obojga. Czas się zatrzymał, kiedy po raz pierwszy spojrzałam na Elísabet.
Raven wziął moją dłoń. Znowu. I wiedziałam, że nie jestem sama. Że dopóki mamy siebie, przetrwamy wszystko.
Rakel wyciągnęła coś z kieszeni, złożoną kartkę papieru.
Stary rysunek. Symbol, który widzieliśmy na ścianie strychu Elísabet.
— To tam musicie iść. — Powiedziała. — Ale uważajcie. To nie jest miejsce, które chce zostać odnalezione.
A wtedy, za jej plecami, znów ją zobaczyłam. Elísabet. Uśmiechała się lekko. I patrzyła tylko na mnie.
Godzinę później jechaliśmy już samochodem, a Rakel siedziała z tyłu, cicho, niemal nieruchomo, jakby każda sekunda w samochodzie przypominała jej o czymś, czego nie chciała pamiętać. Raven trzymał kierownicę mocno, a jego szczęka była zaciśnięta jak przed burzą.
Ja dotykałam jego uda, łagodnie, dla równowagi. Dla spokoju, którego już w sobie nie miałam.
Domek letniskowy Elísabet czekał na nas w milczeniu. Przykryty cienką warstwą mgły i ciszy, która była gorsza niż krzyk.
Mimi znowu warczała. Tym razem głośno, desperacko, jakby błagała, żebyśmy tam nie wchodzili.
— Ona czuje, że to miejsce jeszcze oddycha. — Powiedziała Rakel.
Zadrżałam. Weszliśmy do środka. Zapach stęchlizny, kurzu, starej krwi i czegoś, co nie należało do tego świata, uderzył mnie od razu. Znałam już ten zapach. To był zapach śmierci.
I Elísabet.
Rakel prowadziła nas spokojnie, bez słowa. Przeszliśmy przez kuchnię, przez salon… I wtedy stanęła.
— To tu.
Pokazała na starą szafę, która stała przy ścianie sypialni.
— Coś tu ukryła. W dniu, w którym Niklas przyszedł po nią.
Raven spojrzał na mnie. Pokiwałam głową. Razem odsunęliśmy mebel. Ściana za nim miała pęknięcie, niewielkie, ale wyraźne. Rakel wyciągnęła z kieszeni nóż i zaczęła odłupywać kawałek po kawałku.
A ja zastanawiałam się skąd ona to wszystko wie. W środku było coś zawiniętego w płótno. Wyjęliśmy to ostrożnie.
— Co to jest? — zapytałam drżącym głosem.
Rakel spojrzała na mnie, a potem na Ravena.
— Kolejny dowód. Na to, że Elísabet nie umarła przez przypadek. Że ją zabito z pełną świadomością.
Rozwinęłam płótno. W środku była stara, zardzewiała broń. Z wygrawerowanymi inicjałami. _N.J. Niklas_.
— To jego. — Wyszeptałam.
— I był tu z nią. — Dodał Raven. — W tym miejscu. Z tą bronią.
Rakel skinęła głową.
— To nie był napad. Nie włamano się. Elísabet znała go. Wpuściła go. I nie zdołała już wyjść.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Nawet Mimi się uspokoiła jakby czuła, że coś właśnie się ujawniło.
Wtedy Elísabet znów się pojawiła. Cicho. Stała obok nas, blada, prawie przezroczysta. Uśmiechała się lekko.
I patrzyła… tylko na Rakel.
— Ona cię zna. — Powiedziałam.
Rakel odetchnęła drżąco.
— Tak. Bo widziała mnie wtedy. Jak się skradałam przez okno, jak chciałam ją ostrzec. Ale byłam za późno. Byłam małą dziewczynką.
Spojrzałam na Ravena. W jego oczach był gniew. I determinacja.
Zbliżaliśmy się do prawdy. I nie mogliśmy już się cofnąć.
Gdy wróciliśmy do domu, było już po zmroku. Mgła zniknęła, jakby nigdy jej nie było, ale w mojej głowie nadal tlił się ten chłód, który zostawiła po sobie.
Rakel siedziała w milczeniu, nie zdejmując nawet płaszcza. Mimi wskoczyła na moje kolana i wtuliła się we mnie tak mocno, jakby chciała mnie zatrzymać na zawsze.
— Myślisz, że wystarczy? — zapytałam Ravena, kiedy zostaliśmy sami w sypialni.
Otworzył starą drewnianą skrzynię, w której trzymaliśmy wszystkie dotychczas zebrane dowody. Zdjęcia, kopie akt, notatki z rozmów, ślady, które znaleźliśmy u Elísabet.
I teraz starą broń. Zardzewiała, z jego inicjałami. Dowód śmierci.
— Jeszcze nie. — Odpowiedział cicho. — Ale zbliżamy się.
Położył pistolet delikatnie na samym dnie, zawinięty w płótno. Jakby kładł coś świętego. Albo przeklętego.
— Jeśli teraz pójdziemy z tym na policję, zlekceważą nas — dodał. — Albo… ostrzegą Niklasa. Nie możemy ryzykować. Nie, dopóki Mimi jest z nami. Dopóki nie mamy wszystkiego.
— Czyli czekamy?
— Nie. Szukamy dalej.
Spojrzałam na skrzynię. Była ciężka, jakby wypełniała się nie tylko dowodami, ale całą tą tragedią. Ciężarem prawdy. Wtedy drzwi uchyliły się cicho.
Rakel.
— Macie jeszcze jedną rzecz, którą powinniście dodać. — Powiedziała spokojnie.
W rękach trzymała coś owiniętego w skórę. Rzuciła to na łóżko. Odsłoniłam materiał.
Stary dziennik. Skórzana oprawa, pożółkłe strony, zapisane drobnym pismem.
— To jej. Elísabet — powiedziała Rakel. — Znalazłam go wiele lat temu. Schowany za deską w jej starej spiżarni. Trzymałam go… nie wiedziałam, czy komukolwiek ufać. Ale teraz wiem, że to wy musicie go mieć.
Dotknęłam stron. Drżały mi palce.
— Ona tam wszystko opisała — powiedziała Rakel cicho. — Niklasa. Jónasa. Strach. Krew.
Spojrzałam na Ravena. Nie musiał nic mówić. Dodał dziennik do skrzyni. Powoli. Uważnie. To była nasza walka. I jeszcze się nie skończyła. Ale prawda była coraz bliżej.
Zrobiłam dla Rakel kawę. Czarną, mocną, z odrobiną cytryny, tak jak powiedziała, że lubi. Postawiłam kubek na stole i spojrzałam w stronę fotela.
Pusty.
— Rakel? — zawołałam cicho, starając się nie obudzić Mimi. — Jesteś w łazience?
Cisza. Raven wyszedł z kuchni. Zmarszczył brwi, widząc moją minę.
— Co się stało?
— Nie ma jej. Nie zostawiła notatki, nie zabrała płaszcza, nic.
Wyszliśmy przed dom. Ślady na śniegu były świeże. I było ich więcej niż powinno.
— Ktoś tu był — powiedział Raven, kucając przy odbiciu ciężkich butów. — Dwa różne rozmiary. Jeden… duży.
Zimno ścisnęło mi kręgosłup.
— Niklas… i Jónas?
Spojrzał na mnie ponuro.
— Zabrali ją.
Zakręciło mi się w głowie.
Rakel, odważna, milcząca Rakel, poszła na chwilę na zewnątrz, może tylko zaczerpnąć powietrza… a oni już tam byli. Czekali. Jak sępy. Pobiegłam do skrzyni. Otworzyłam ją z hukiem. Wszystko było na miejscu. Broń. Dziennik. Zdjęcia.
— Nie zabrali dowodów. Chcieli tylko jej.
— Bo wie za dużo — powiedział Raven. — I coś planowali. Musimy ją znaleźć, zanim będzie za późno.
— A jeśli ją zabiją?
Złapał mnie za ramiona.
— Nie myśl tak. Musimy działać.
Wtedy Mimi zaczęła warczeć. Spojrzała w stronę drzwi. Zaskomlała. Potem pobiegła do okna i znowu zawarczała, wściekle.
Raven podszedł i otworzył okno. W śniegu, na parapecie, leżał kawałek materiału. Chusta. Ta sama, którą Rakel miała dziś na szyi. Przesiąknięta krwią. Zgięłam się wpół.
— To ostrzeżenie. — Wyszeptałam. — Wiedzą, że z nami współpracowała.
— I chcą, żebyśmy popełnili błąd. — Mruknął Raven. — Ale nie damy się. Znajdziemy ją. I ich.
Patrzyłam na ten skrawek tkaniny, jakby miał się zaraz spalić. Wiedziałam jedno. Nie mogliśmy pozwolić, żeby Rakel umarła jak Elísabet.
Nie po tym wszystkim. Raven spojrzał na mnie z powagą, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
— Sofia, jeśli oni ją zabrali… nie mamy czasu. Niklas nie zostawia śladów. Nie zostawia ludzi przy życiu.
Poczułam, jak nogi uginają mi się pod ciężarem tych słów. Przysiadłam na progu, oddychając nierówno.
— Musimy ją znaleźć, Raven. Nie pozwolę, żeby stało się z nią to samo, co z Elísabet. Nie teraz. Nie po tym, co dla nas zrobiła.
— Zrobimy to — powiedział stanowczo. Kucnął przede mną i chwycił moją twarz w dłonie. — Ale musimy być mądrzy. Nie możemy rzucić się na oślep. Chcesz, żeby Mimi została sierotą?
Zacisnęłam powieki. Łzy cisnęły się do oczu, ale nie pozwoliłam im wypłynąć.
— Masz rację — wyszeptałam. — Szlag, masz rację. Ale nie mogę… nie mogę oddychać, kiedy pomyślę, że ona jest tam… sama. Że ją dotykają, że ją biją, że…
— Nie pozwolimy im jej zniszczyć. — Powiedział z ogniem w głosie. — Zrobimy wszystko, co trzeba. Ale razem. Ty i ja.
— Ty i ja. — powtórzyłam.
Wtedy Mimi zaszczekała gwałtownie. Wbiegła pod okno i stanęła jak wryta. Podążyłam za nią spojrzeniem. Na parapecie leżał materiał. Czerwony. Poszarpany. Z plamą krwi.
Raven otworzył okno. Wzięłam to do ręki. To była jej chusta. Ta, którą miała dziś na szyi.
— To ich podpis. — Powiedział cicho. — To ich sposób mówienia _„Mamy ją. I nic nie możecie zrobić.”_
— Ale się mylą. — Warknęłam. — Mylą się, jeśli myślą, że się poddamy.
Wbiegłam po schodach. Poszłam znów sprawdzić dowody.
Otworzyłam skrzynię, w której trzymaliśmy dowody.
Dziennik Elísabet. Broń Niklasa. Zdjęcia. Wszystko było na miejscu. Raven stanął obok mnie.