Cień bolesnych wspomnień - ebook
Cień bolesnych wspomnień - ebook
Poruszająca opowieść o ludziach, którzy ze wszystkich sił pragnęli być szczęśliwi. Czy w obliczu ciężkich czasów, w jakich przyszło im żyć, będzie to możliwe…? Jest 1937 rok. Po niespodziewanej i bolesnej śmierci matki wchodząca w dorosłość Anna przeprowadza się wraz z ojcem do Choczewa. Dziewczyna jest zrezygnowana i boi się o swoją przyszłość. Mając jednak na uwadze dobro ukochanego ojczulka, pokornie godzi się z tym, co przynosi jej los. Po kilku miesiącach, w czasie których zaaklimatyzowała się w nowym miejscu, poznaje Karla, młodego mężczyznę, który swoją naturalnością ujmuje ją za serce. Rok później zostają małżeństwem i wspólnie planują przyszłość. Marzą nie tylko o własnym lokum, ale i o powiększeniu rodziny. Oba życzenia spełniają się zaskakująco szybko, co sprawia, że państwo Schwarzowie są bardzo szczęśliwi. W nocy pierwszego września 1939 roku ich szczęście pęka jak bańka mydlana. Karl dostaje powołanie do wojska, a Anna, będąc w zaawansowanej ciąży, musi pogodzić się z nową rzeczywistością. Na domiar złego jej przyjaciółka Debora, córka żydowskiego przedsiębiorcy, popada w niemałe tarapaty. Z każdym kolejnym dniem nadziei na lepsze jutro ubywa… „Cień bolesnych wspomnień” to historia obrazująca losy zwyczajnych ludzi, których życie zostało zniszczone wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. "Do czego może doprowadzić nienawiść jednej osoby? Do tragedii tysięcy innych. Książka Adriany przedstawia historie ludzi takich jak my, chcących normalnie żyć i z życia korzystać. Wojna przekreśla wszystko, a Adriana świetnie pokazuje brutalną rzeczywistość tamtych lat. Polecam gorąco tę powieść. Nigdy nie zapominajmy, jak ważna jest zwyczajna, ludzka życzliwość." - Jolanta Sad, pisarka
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-117-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowo od autorki
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31.
32.
33.
34.
35.
36.
37.
38.
EPILOG
Podziękowania
Jeszcze kilka słów na koniec…Słowo od autorki
Gotschow, Chottschow, Choczau, Gotendorf, czy wreszcie Choczewo – to tylko kilka nazw, które na przestrzeni ostatnich wieków nosiła ta wyjątkowa i niezwykle malownicza miejscowość, oddalona od Morza Bałtyckiego zaledwie o parę kilometrów.
To właśnie tam postanowiłam osadzić fabułę, pokazując, jak niezwykle skomplikowana, a przy tym wyjątkowo barwna jest historia tego miejsca.
Aby usprawnić lekturę, zdecydowałam, że będę trzymać się jednej nazwy, dlatego też – pomimo że w tamtym czasie, a konkretniej od 29 grudnia 1937 roku, Chottschow został przemianowany na Gotendorf i trwało to aż do 1945 roku – w powieści tej będę posługiwała się polską nazwą: Choczewo. Również miejscowości sąsiednie oraz wszystkie inne wspomniane w tej książce będą miały polskie nazwy, jak na przykład Rieben – Rybno, Garzigar – Garczegorze, Lauenburg – Lębork itd.
Niektórych niemieckich słów, jak na przykład Mausebär, nie byłam w stanie jednoznacznie przetłumaczyć, zostały więc zapisane oryginalnie, czyli w języku niemieckim.
Życzę fascynującej i niezapomnianej lektury.
Adriana RakIch muss durch den Monsun,
Hinter die Welt,
ans Ende der Zeit,
bis kein Regen mehr fällt.
Gegen den Sturm, am Abgrund entlang
Und wenn ich nicht mehr kann, denke ich daran.
Irgendwann laufen wir zusammen
Durch den Monsun, dann wird alles gut1.
Muszę przez monsun,
za światem na koniec czasu,
gdzie nie pada deszcz.
Przez burzę, wzdłuż przepaści.
I kiedy już nie mogę, myślę o tym.
Kiedyś pobiegniemy razem.
Przez monsun, potem wszystko będzie dobrze.
Tokio Hotel, „Durch Den Monsun”
------------------------------------------------------------------------
1 https://www.tekstowo.pl/piosenka,tokio_hotel,durch_den_monsun.html (data dostępu: 25.08.2021). Tokio Hotel, „Durch den Monsun”, słowa: Bill Kaulitz, David Jost, Patrick Benzer, Dave Roth, Peter Hoffmann, z albumu: „Schrei”, 2005.1.
1937 rok
Wychodząc z lęborskiego mieszkania, uroniła łzy, które pospiesznie, z obawy przed zatroskanym wzrokiem ojca, szybko wytarła bawełnianą chusteczką.
To już koniec – pomyślała, zamykając za sobą drzwi.
Koniec beztroskich chwil, zabaw, spotkań z koleżankami. Koniec jej nastoletniego życia…
Od teraz wszystko miało być inaczej. Zostali z ojcem zupełnie sami, a los postanowił za nich. Wraz z nagłą śmiercią matki ich życie stopniowo zaczęło się zmieniać.
A przecież miało być tak pięknie. Jej ukochana matula miała żyć wiecznie, a przynajmniej na tyle długo, by w spokoju dożyć starości. Niestety okrutna choroba pokrzyżowała te plany. Trzy tygodnie temu trzydziestoośmioletnia Pauline Schulz odeszła, przeżywszy wiele tygodni męczarni. Pozostawiła po sobie smutek i pogrążoną w żałobie rodzinę.
Anna, jedyne dziecko Pauline i Petera, wciąż nie dopuszczała do siebie czarnych myśli. Odkąd zabrakło w jej życiu matki, żyła jakby w oddali, pokornie czekając na to, aż ta wróci. Bo przecież musiała wrócić! Nie mogła ich tak po prostu zostawić! Nie teraz, kiedy ojczulek dostał w pracy upragniony awans. I choć z prężnie rozwijającego się miasta, jakim bez dwóch zdań był Lębork, został przeniesiony do małej miejscowości, której nazwa zupełnie nic jej nie mówiła, wiedziała, że status ich życia znacznie się poprawi. A przynajmniej miał się poprawić, za sprawą trzypokojowego mieszkania, które ojciec miał dostać w przydziale. Jego pensja również miała wzrosnąć aż o trzydzieści marek. Dotychczas mieszkali w malutkim, ciemnym mieszkaniu na obrzeżach miasta.
Dziewczyna z rozrzewnieniem zarysowanym na twarzy przypomniała sobie dzień, w którym szczęśliwy ojciec wrócił do domu i oznajmił tę cudowną wiadomość. To było ponad miesiąc temu, na dwa tygodnie przed tym, kiedy ich ukochana matka i żona, dowiedziała się o śmiertelnej chorobie. Jeszcze wtedy żyli normalnie… Jeszcze.
– A co ty taki szczęśliwy jesteś? – zapytała Pauline, widząc, że jej mąż patrzy na nią i córkę z wielkim uśmiechem na ustach. – O, i dostałam nawet kwiaty? – zdziwiła się, gdy ten wręczył jej malutki bukiecik czerwonych róż.
– Kochane moje najdroższe – zaczął swoją przemowę. Był wyraźnie podekscytowany. – We wrześniu przeprowadzamy się do nowego mieszkania! Dostałem awans! Będziemy mieszkać sami – dodał, mając na myśli brata Pauline, który był kawalerem i po śmierci rodziców zamieszkał razem z siostrą i jej rodziną. Spał na malutkiej kanapie w kuchni. – I to w dodatku w trzypokojowym mieszkaniu! No co, nie cieszycie się?
– Ale jak to? – Matka nie kryła swojego zdziwienia.
– Podobno w Choczewie zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Jeden z maszynistów, pracujących dotychczas na stacji, wpadł pod lokomotywę podczas robót remontowych, wskutek czego amputowano mu nogę2. Takim oto sposobem potrzebny jest nowy pracownik. Gdy dowiedziałem się o tym, zgłosiłem swoją chęć kierownikowi, a ten już po dwóch dniach, czyli dzisiaj, przyszedł i oznajmił, że właśnie nadszedł mój szczęśliwy dzień. Że dostałem awans i za kilka tygodni będę mógł przeprowadzić się do Choczewa. Do tej pory na zastępstwo znajdą innego człowieka i przygotują dla nas mieszkanie.
– Do Choczewa? – Anna zaśmiała się, patrząc wymownie na ojca. – A gdzie to w ogóle jest…?
– To piękna okolica, zaufaj mi, córeczko. Jeszcze się w niej zakochasz!
– Ale ja tutaj skończyłam szkołę, miałam zapewnioną pracę u pani Braun, w sklepie. Mamo! Ja nie chcę stąd wyjeżdżać… – Siedemnastolatka nie potrafiła ukryć swoich emocji.
Przecież w Lęborku miała wszystko. Tutaj się urodziła, żyła, wychowywała. Miała swoje koleżanki, ulubione miejsca, do których chętnie lubiła powracać, i… swobodę, której z pewnością mogłaby jej pozazdrościć niejedna rówieśnica. Była jedynaczką, ukochaną córeczką rodziców, która wiedziała, jak umiejętnie postawić na swoim. Tym razem jednak czuła, że nie wygra. Zresztą wizja dużego, trzypokojowego mieszkania, w którym miałaby własny pokój, zrobiła na niej duże wrażenie.
Z każdym kolejnym dniem jej złość malała. Dziewczyna była coraz bardziej podekscytowana wizją przeprowadzki. Wpływ miały na to również rozmowy z jej koleżankami, które słysząc, że Ania będzie mieszkała w takich luksusach, były szczerze zadowolone z takiego obrotu spraw, bo bardzo ją lubiły i życzyły jej jak najlepiej. Same pochodziły z ubogich rodzin, dla których nowe lokum, składające się z trzech pokoi, było jedynie marzeniem. Jednym z tych, które miały się nigdy nie spełnić.
Wizja szczęśliwego życia legła jednak w gruzach. Pauline odeszła, a Anna i Peter zostali sami.
Każdy kolejny dzień uświadamiał im, że powinni się wyprowadzić. Zarówno dla córki, jak i dla męża przebywanie w mieszkaniu, które wciąż przypomniało im o obecności ukochanej osoby, wprawiało ich w ogromną depresję. I tak oto, pomimo początkowych obaw, dwójka rozbitków, spakowała swój życiowy dorobek w trzy niewielkie walizki i opuściła dawne mieszkanie, zostawiając je pod opieką brata matki, Heinricha.
Może Bóg jeszcze zlituje się nad nami i ofiaruje nam szczęście – pomyślała dziewczyna, ostatni raz patrząc na ten stary, potrzebujący pilnego remontu budynek, z którym wiązało się tyle pięknych wspomnień… Wspomnień, które na szczęście pozostaną z nią na zawsze.
*
Peter Schulz, dowiedziawszy się o nagłej śmierci żony, popadł w totalną rozpacz. Po tym, jak otrzymał informację, że jego ukochana, piękna i mądra kobieta odeszła z tego świata, poczuł, że w jednej chwili uchodzi z niego całe życie. Przecież była dla niego wszystkim. Ta śliczna, filigranowa blondynka niegdyś skradła jego serce, sprawiając, że ten zamknięty w sobie, nieśmiały chłoptaś, którym bez wątpienia kiedyś był, stał się odważnym, pełnym radości i ciekawym świata mężczyzną. Doszło nawet do tego, że dotychczas stroniący od nauki, za jej namową przeszedł odpowiednie szkółki i szkolenia, dzięki czemu pracował jako maszynista.
Poznali się, kiedy oboje jeszcze nie marzyli o miłości. Ba, widok zakochanych par był jedną z tych chwil, w których mogli się zaśmiewać do rozpuku. Wszystkie te czułe słówka, szepty, potajemne schadzki tak właśnie na nich działały. Były powodem do śmiechu i czymś, dzięki czemu mogli dogryzać swojemu rodzeństwu. Gdy jednak po kilku latach spotkali się ponownie, natychmiast się w sobie zakochali.
Trzydziestodziewięcioletni obecnie Peter do końca swoich dni będzie pamiętał te chwile. Dzień, w którym ponownie zobaczył Pauline – miłość swojego życia.
To był piękny, sierpniowy wieczór, który zamierzał spędzić wraz z dwójką najlepszych kolegów. Jeden z nich, niejaki Adam Bach, obchodził wtedy dwudzieste urodziny. Młodzi chłopcy postanowili zatem zrobić koledze prezent i zabrać go do pobliskiej wsi, gdzie mieszkali dziadkowie Petera. To właśnie tam rozpalili ognisko na polanie. Babcia Petera przygotowała dla chłopców niewielki poczęstunek, składający się z jednego bochenka i kilku kiełbas, które jej mąż wędził przez ostatnie dni w ich przydomowej wędzarni. Wychodząc z domu, do wiklinowego koszyka, do którego zapakowała żywność, dorzuciła jeszcze parę ogórków i pomidorów zebranych poprzedniego dnia. Chłopcy na jej widok byli wyraźnie poruszeni. Co prawda Peter doskonale znał swoją babcię i wiedział, że ta z pewnością przygotuje dla nich poczęstunek, jednak na widok koszyka wypełnionego prowiantem aż podskoczył z radości.
– Tylko nie zjedzcie wszystkiego od razu, bo was brzuchy rozbolą. – Staruszka się zaśmiała.
– Powiadają, że po takiej strawie nigdy nie bolą! – odpowiedział uradowany Adam.
Zastanawiał się, kiedy ostatni raz było mu dane zjeść takie frykasy. Z pewnością bardzo dawno temu, wszak ani w jego domu, ani w domu dziadków, który często odwiedzał, nie przelewało się. Ba, można by rzec, że był najbiedniejszym spośród całego towarzystwa.
Po kilku minutach rozmowy staruszka zostawiła jednak chłopców samych, wszak doskonale wiedziała, że młodość rządzi się swoimi prawami. W dodatku, wychodząc z polany, zobaczyła, jak w stronę trójki młodzieńców zmierzają trzy młode damy, mieszkanki wsi. Peter, na widok niewiast, domyślił się, że babcia nie zamierzała im przeszkadzać. I choć wizyta dawnych koleżanek była zupełnym zaskoczeniem, ucieszył się w mig, bo też towarzystwo pięknych niewiast zawsze poprawiało mu humor. Zresztą sądząc po reakcji kolegów, nie tylko jego.
Tego dnia śmiechom i zabawom nie było końca. Tym bardziej że Peter, widząc swoją dawną koleżankę, niejaką Pauline, rozweselił się na dobre. To właśnie z nią, będąc dzieckiem, spędzał każde wakacje na wsi. Zapamiętał dziewczynę jako radosną, ciekawą świata osóbkę, która po kilku latach wyrosła na wyjątkowo przystojną młodą damę.
Po zjedzeniu wiejskich przysmaków Adam pobiegł do domu dziadków Petera, by po chwili ponownie wrócić do roześmianego towarzystwa. W dłoniach trzymał swój wysłużony akordeon, na którym zaczął grać już po kilku kolejnych sekundach.
Halerz i grosz,
Oba były moje, tak moje,
Halerz stał się wodą…3
Na dźwięk doskonale znanych wszystkim słów towarzystwo rozbawiło się na dobre. Refren utworu zaśpiewali razem, wspólnie z Adamem.
Heidi, heido, heida.
Heidi, heido, heida.
Heidi, heido, heido hahaha.
Heidi, heido, heida.
Heili heilo heila.
Heili heilo heila.
To właśnie tego pamiętnego wieczoru niepostrzeżenie miłość wdarła się w jego życie. Pauline skradła serce Petera swoją naturalnością i otwartością, której jemu wciąż brakowało. Gdy tuż po północy odprowadził ją do domu, w towarzystwie przyjaciół, na pożegnanie Pauline nieśmiało wtuliła się w jego ramiona, co ten potraktował jako dobry znak. Początkowo spotykali się ukradkiem, kiedy ten pod różnymi pretekstami odwiedzał swoich dziadków. Szybko zrozumieli jednak, że nie mogą bez siebie żyć. Wbrew obawom postanowili wyjawić najbliższym swój sekret, a ci, o dziwo, nie oponowali. Pauline i Peter zaręczyli się jeszcze tego samego roku, a konkretnie w święta Bożego Narodzenia. Ślub wzięli w pewien piękny czerwcowy dzień i od tamtej pory byli nierozłączni, stanowiąc udaną parę.
Wszystko zmieniło się bezpowrotnie. Peter został sam i gdyby nie to, że miał u swojego boku wspaniałą córkę, która notabene była kopią jego żony, mężczyzna nie potrafiłby odnaleźć się w nowej, pustej dla niego, rzeczywistości.
Patrząc na nastoletnią dziewczynę, wiedział, że musi żyć. Żyć i ze wszystkich sił starać się o to, aby było jak dawniej.
Pytanie tylko, jak to zrobić, kiedy nie było już kobiety, która sprawiła, że jego życie nabrało odpowiednich kształtów? I że w ogóle chciało się każdego dnia wstawać i na nowo toczyć walkę z wszelkimi przeciwnościami?
Zasiadając z córką w pociągu, zrozumiał, że w najbliższym czasie trudno mu będzie znaleźć odpowiedzi na te pytania i jeszcze trudniej będzie mu żyć tak, jakby nic się nie stało.
Jego córka zasługiwała przecież na szczęście, a on, jako jej ojciec, musiał zatroszczyć się o jej przyszłość. Obiecał to żonie na łożu śmierci i powziął tę obietnicę za najważniejszą rzecz do wykonania w najbliższym czasie.
*
Państwo Irene i Willi Schwarzowie nie mieli łatwego życia. Tak jak ich dzieci, na czele z najstarszym Karlem, dziewiętnastoletnim młodzieńcem, który od kilku tygodni był dumnym pracownikiem pobliskiej mleczarni.
Z racji tego, że państwo Schwarzowie byli tak zwanymi robotnikami majątkowymi, rodzina żyła skromnie, a każdy dodatkowy grosz był na wagę złota. Cieszyło ich zatem podjęcie odpowiedzialnej i – jak się później okazało – dobrze płatnej pracy przez ich najstarszego syna.
Młody Karl dał się poznać kierownikowi mleczarni już parę lat wcześniej, kiedy to jako piętnastolatek zaczął pracę w folwarku pana Neumanna, znajdującym się w pobliskiej miejscowości. Karl każdego dnia, przez okres wakacyjny, zwoził do mleczarni mleko z gospodarstwa Gustava Neumanna. Kierownik zakładu, niejaki Heinrich Bauer, zapamiętał chłopca nie tylko jako pogodnego młodzieniaszka, lecz również jako chętnego do pracy. Nie obyło się bowiem bez sytuacji, w których Karl, widząc, jak wiele pracy czeka robotników mleczarni, pomagał im bezinteresownie, między innymi ładując bańki z mlekiem do auta dostawczego czy też sprzątając razem z nimi ogromne sale, przeznaczone do produkcji sera czy innych wyrobów.
Kiedy zatem miesiąc temu Karl odwiedził choczewską mleczarnię i zgłosił swoją kandydaturę na wakat pracownika zajmującego się wyrobem serów, Heinrich Bauer nie zastanawiał się ani chwili. Wiedział co prawda, że młodzieniec nigdy wcześniej nie wytwarzał żadnych wyrobów mleczarskich, jednakże – ze względu na pozytywne wspomnienia – postanowił dać mu szansę. I już po kilku dniach zrozumiał, że była to doskonała decyzja, bowiem Karl na dobre połknął bakcyla.
Tamtego wrześniowego dnia młody Schwarz był dumny jak paw. Właśnie minął pierwszy miesiąc jego pracy. Całą wypłatę chciał przekazać rodzicom. Wiedział przecież, że mają jeszcze na utrzymaniu całkiem sporą gromadkę. Najmłodsza z jego rodzeństwa, malutka Marie, miała niespełna trzy lata i od kilku miesięcy, od kiedy Irene wróciła do pracy, zajmowała się nią jedna z jej koleżanek, która sama miała córkę w podobnym wieku.
Gdy zjawił się w domu z sakiewką wypchaną markami i feningami, nie posiadał się z radości, prezentując domownikom zawartość starego, nieco już zniszczonego woreczka.
Dumni rodzice, widząc szczęście najstarszego syna, nie mieli serca odebrać mu tej radości i zgodnie oznajmili, że pierwszą wypłatę Karl powinien w całości zachować dla siebie. Tak na dobry początek dorosłego życia.
– Zima się zbliża, trzeba zapasów narobić, drewna kupić… – sprzeciwił się w mig. – Dam matuli choć trochę, na moje utrzymanie… Nie będę już dłużej siedział wam na głowie… – dodał, wyciągając w stronę matki lewą dłoń, w której trzymał dziesięć marek, co stanowiło w przybliżeniu równowartość jego kilkudniowej pracy.
Irene rozpłakała się.
– Synku, nie musisz… Jakoś damy radę, a ty sobie powolutku na swoją przyszłość odkładaj… Niedługo może jakaś żona się trafi, a wtedy to i dzieci będą migiem… – powiedziała, głaszcząc spoconą dłoń pierworodnego.
– Matka dobrze mówi – wtrącił się ojciec, stojący przy starym piecu, pamiętającym czasy swoich poprzednich właścicieli. – Mądry chłopak jesteś, obrotny… Teraz masz pracę… Znajdziesz sobie kogoś niedługo, a wtedy i pieniądze, i nowe mieszkanie będą potrzebne…
– Tak – przerwała mu Irene. – Niestety nie mamy z ojcem żadnych oszczędności, więc jeśli znajdziesz żonę, nie będziemy nawet w stanie wyprawić ci porządnego wesela, o innych rzeczach nie wspominając… Dlatego wszystkie zarobione pieniądze odkładaj z myślą o swojej przyszłości i nie patrz na nas… My sobie z ojcem zawsze jakoś poradzimy, prawda, Willi? – dodała, patrząc wprost na męża.
– Oczywiście – odpowiedział. – A ty, chłopaku, nie przejmuj się i słuchaj matki, a będzie dobrze. – Zbliżył się do syna i poklepał go po ramionach.
W tym momencie Karl po raz kolejny zrozumiał tę prostą prawdę, którą niegdyś wpajała mu ukochana babcia.
Mając u boku ludzi, którzy dają ci miłość i wsparcie, zawsze będziesz bogatym człowiekiem – mówiła często, czego początkowo, jako dziecko, nie był w stanie pojąć.
Jego rodzice wielokrotnie, na przestrzeni ostatnich lat, uświadomili mu jednak, że babcia wiedziała, co mówi.
Mając tak wspaniałych ludzi u boku, nie bał się o swoją przyszłość. Pomimo braku jakiegokolwiek materialnego majątku miał już przecież wszystko.
------------------------------------------------------------------------
2 Wątek inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. W rzeczywistości taka sytuacja miała miejsce kilka lat wcześniej, w 1923 roku, kiedy to Hugo Benthin podczas manewrowania lokomotywy wpadł pod nią, co skutkowało amputacją nogi. Po nieszczęśliwym wypadku mężczyzna pracował dalej na kolei, jednakże na zupełnie innym stanowisku – jako sprzedawca biletów.
Irena Elsner, „Dzieje gminy Choczewo do 1945 roku”, Wydawnictwo Elsir, Amberg 2015, s. 113.
3 Cytowany utwór to tekst autorstwa Alberta Ernsta Ludwiga Karla Grafa von Schlippenbacha pt. „Ein Heller und ein Batzen”. Powstał w 1830 roku. W późniejszym okresie piosenka cieszyła się dużą popularnością wśród żołnierzy Wermachtu.