-
W empik go
Cień na Starym Mieście - ebook
Cień na Starym Mieście - ebook
"Cień na Starym Mieście" – zagadka, która wciąga od pierwszej strony W sercu warszawskiego Starego Miasta, gdzie historia splata się z tajemnicą, rozgrywa się mroczna gra o władzę, pieniądze i życie. "Cień na Starym Mieście" to porywający kryminał, który zabierze Cię w podróż po wąskich uliczkach i luksusowych apartamentach, gdzie pod pozorami elegancji czai się zbrodnia.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 131 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 1: CIAŁO W LUKSUSIE
Mgła. Nie taka gęsta, żeby dusić, raczej wilgotny, perłowy całun, który późny marzec lubił zarzucać na Warszawę tuż przed świtem. Trzymała się bruku Starego Miasta jak duch kochanki, która nie chciała odejść, rozmywała kontury kamienic, tłumiła dźwięki budzącego się powoli miasta. Gdzieś w oddali zahuczał pierwszy poranny autobus, niczym mechaniczny zwierz budzący się z ociąganiem. Tutaj, przy ulicy Świętojańskiej, panowała jednak cisza, przerywana jedynie kapaniem wody z rynny kamienicy numer dwanaście i szelestem niewidzialnych skrzydeł gołębia, który poderwał się z gzymsu pobliskiego kościoła.
Kamienica numer dwanaście była inna. Wciśnięta między bardziej wiekowe sąsiadki, udawała starą, ale jej serce biło rytmem nowoczesności. Gruntownie odrestaurowana, czy raczej zbudowana na nowo za fasadą imitującą historię, lśniła dyskretnym bogactwem. Mosiężne klamki, wypolerowane na błysk, drzwi z litego dębu, które zamykały się z cichym sykiem hydraulicznego samozamykacza, kamery monitoringu ukryte dyskretnie pod odtworzonymi z pietyzmem zdobieniami. Tutaj nie mieszkał byle kto. Tutaj mieszkał Ryszard Majewski. A przynajmniej mieszkał do wczoraj.
Zofia Kaczmarek, klucze w zmarzniętej dłoni, podeszła do ciężkich drzwi. Pracowała dla Majewskiego od trzech lat, dwa razy w tygodniu, wtorki i piątki. Zawsze o siódmej rano. Lubiła tę pracę, mimo że sam Majewski był człowiekiem oschłym, rzadko obecnym, a jego żona, Izabela, zjawiała się jeszcze rzadziej, traktując apartament bardziej jak ekskluzywny mieszkanie na parterze niż dom. Ale płacili dobrze i na czas, a mieszkanie, choć ogromne – prawie trzysta metrów na dwóch poziomach – było zazwyczaj nieskazitelnie czyste. Pani Zofia miała właściwie niewiele do roboty: kurze, łazienki, czasem jakieś pranie. Dziś był piątek, 28 marca 2025 roku. Dzień jak co dzień, myślała, wkładając klucz do zamka.
Zamek przekręcił się z nietypowym oporem, jakby coś go blokowało od środka. Zmarszczyła brwi. Może pan Majewski zapomniał przekręcić zasuwę? Zdarzało mu się. Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły. Uchyliły się na kilka centymetrów, ukazując fragment lśniącej, marmurowej posadzki holu. Z wnętrza powiało dziwnym chłodem i absolutną ciszą. Zazwyczaj o tej porze słychać było ciche mruczenie lodówki z kuchni albo szum wentylacji. Dziś – nic.
"Dzień dobry?" – rzuciła cicho w głąb mieszkania. Odpowiedziała jej tylko cisza, gęsta i nienaturalna. Poczuła pierwszy, nieprzyjemny skurcz w żołądku. Coś było nie tak. Zawsze zostawiał dla niej światło w przedpokoju. Dziś panował tam półmrok, rozświetlany jedynie bladym poblaskiem ulicznych latarni, sączącym się przez wielkie okna salonu na końcu korytarza.
Ostrożnie pchnęła drzwi szerzej i weszła do środka. Zdjęła buty, jak zawsze, stawiając je równo na wycieraczce. Cisza w apartamencie aż dzwoniła w uszach. Zrobiła kilka kroków w głąb holu, jej oczy przyzwyczajały się do mroku. Marmur pod jej stopami był zimny. W powietrzu unosił się słaby, metaliczny zapach, zmieszany z czymś słodkawym, mdlącym. Zapach, którego nie znała, a który sprawił, że włoski na karku stanęły jej dęba.
"Panie Ryszardzie?" – powiedziała głośniej, jej głos zabrzmiał niepewnie w pustej przestrzeni. Żadnej odpowiedzi. Zajrzała do ogromnego salonu po lewej. Wielkie okna wychodziły na Wisłę, ale teraz zasłonięte były ciężkimi, jedwabnymi zasłonami. Na stoliku kawowym z onyksu stały dwie puste szklanki i karafka z bursztynowym płynem do połowy opróżniona. Porządek. Nienaganny, zimny porządek. Tylko jeden z obrazów na ścianie – nowoczesna abstrakcja w jaskrawych kolorach – wisiał lekko krzywo. Pani Zofia była pedantką. Zauważyła to od razu, ale teraz nie to było najważniejsze.
Ruszyła dalej, w stronę kuchni. Może zasłabł? Może potrzebuje pomocy? Kuchnia była po prawej stronie holu. Nowoczesna, lśniąca stalą i czarnym granitem, wyglądała jak z katalogu. Na blacie stał ekspres do kawy, zimny. Obok leżał tablet, ciemny ekran odbijał jej zaniepokojoną twarz. Nic nie wskazywało na obecność kogokolwiek.
Zawahała się przed schodami prowadzącymi na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie i gabinet Majewskiego. Metaliczny zapach był tu silniejszy. I ten słodkawy odcień... jakby... jakby zepsute owoce, ale nie do końca. Coś gorszego. Coś organicznego. Przełknęła ślinę, czując suchość w gardle. Ręce zaczęły jej drżeć.
"Panie Majewski!" – zawołała raz jeszcze, jej głos był już prawie piskliwy ze strachu. Cisza. Tylko jej własny, przyspieszony oddech i łomotanie serca.
Musiała sprawdzić. Co jeśli on tam leży i potrzebuje pomocy? Zebrała się na odwagę. Zaczęła wchodzić po schodach. Stopnie z ciemnego drewna, poręcz ze szkła i stali. Luksusowe, zimne. Każdy jej krok odbijał się echem w nienaturalnej ciszy. Na półpiętrze minęła kolejną abstrakcję, która wydawała się na nią patrzeć pustymi oczodołami barwnych plam.
Na piętrze znajdowały się trzy pary drzwi. Jedne prowadziły do głównej sypialni, drugie do gościnnej, trzecie do gabinetu. Drzwi do gabinetu były lekko uchylone. To stamtąd wydobywał się ten zapach. I to stamtąd biła ta przerażająca cisza.
Pani Zofia podeszła do drzwi gabinetu. Zawahała się, jej ręka zawisła nad klamką. Bała się. Cholernie się bała. Ale ciekawość, a może poczucie obowiązku, kazały jej zajrzeć do środka. Delikatnie pchnęła drzwi.
Gabinet był urządzony w ciężkim, klubowym stylu. Ciemne, skórzane fotele, masywne biurko z mahoniu, regały pełne książek, które wyglądały, jakby nigdy nie były czytane. Na ścianach wisiały stare mapy i sztychy przedstawiające Warszawę sprzed wieków. Okno, podobnie jak w salonie, było zasłonięte. Jedyne światło pochodziło z niewielkiej lampki na biurku, która rzucała krąg żółtego światła na blat i fragment perskiego dywanu.
I właśnie w tym kręgu światła, na dywanie, leżał on. Ryszard Majewski.
Pani Zofia zamarła. Wciągnęła gwałtownie powietrze, ale zamiast krzyku z jej gardła wydobył się tylko cichy, zduszony jęk. Zakryła usta dłonią, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
Majewski leżał na plecach, ubrany w elegancki, jedwabny szlafrok w kolorze burgunda. Ręce miał rozrzucone na boki, jakby w geście poddania. Głowa była nienaturalnie odchylona do tyłu, a oczy szeroko otwarte, wpatrzone w sufit z wyrazem niedowierzania i przerażenia. Ale to nie oczy były najgorsze. Najgorsza była szyja.
Przez całą jej szerokość, od ucha do ucha, biegła ciemna, nierówna linia. Rana. Głęboka, ziejąca. Szlafrok wokół szyi był przesiąknięty krwią, która utworzyła na drogocennym dywanie wielką, lśniącą, ciemnoczerwoną kałużę. Krew była już częściowo skrzepnięta, czarna na brzegach. Metaliczny, słodkawy zapach uderzył w nozdrza pani Zofii z nową siłą.
Poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Cofnęła się o krok, potem drugi, wpadając plecami na ścianę korytarza. Dyszała ciężko, próbując złapać oddech. Obraz martwego Majewskiego wrył jej się pod powieki. Oczy. Ta rana. Krew.
Musiała uciekać. Musiała wezwać pomoc.
Odwróciła się i niemal zbiegła po schodach, potykając się na ostatnim stopniu. Nie zważając na buty, wypadła z apartamentu na korytarz, a potem na zewnątrz, na zimne, wilgotne powietrze poranka. Dopiero tam, na ulicy, wsparta o zimny mur kamienicy, z trudem łapiąc oddech, zdołała wyciągnąć z kieszeni komórkę. Jej palce drżały tak bardzo, że ledwo udało jej się wybrać numer alarmowy.
"Halo? Policja? Proszę... proszę przyjechać... Świętojańska dwanaście... Mój szef... On... on nie żyje... On jest zamordowany!" – wykrztusiła, a potem zalała się łzami, jej ciałem wstrząsały dreszcze szoku i przerażenia. Mgła wokół niej zdawała się gęstnieć, pochłaniając jej cichy szloch.
Niebieskie światła migotały upiornie we mgle, odbijając się od wilgotnych kamieni bruku i fasad kamienic. Dyskretna elegancja ulicy Świętojańskiej została brutalnie przerwana przez policyjne taśmy, dwa radiowozy zaparkowane pod kątem i grupę gapiów, która zaczynała się zbierać mimo wczesnej pory – kilku mieszkańców w szlafrokach wychylających się z okien, bezdomny przemykający zaułkiem, dostawca pieczywa, który zatrzymał swój furgon.
Pierwsi na miejscu byli młodzi funkcjonariusze z patrolu – posterunkowy Kowalski, zaledwie rok po szkółce, o twarzy pryszczatego licealisty, i starszy aspirant Nowak, zmęczony życiem weteran patrolówki, który widział już chyba wszystko, ale i tak każde takie wezwanie zostawiało w nim osad goryczy. To Nowak uspokajał roztrzęsioną Zofię Kaczmarek, owiniętą w policyjny koc termiczny, siedzącą na schodkach pobliskiej bramy. Kowalski, blady jak ściana, stał przy wejściu do kamienicy, pilnując, by nikt niepowołany nie wszedł do środka. Przez radio Nowak zdawał już wstępny raport dyżurnemu, używając oszczędnych, fachowych terminów: "Mężczyzna, lat około sześćdziesięciu... rana cięta szyi... brak oznak życia... miejsce zbrodni wstępnie zabezpieczone... czekamy na grupę dochodzeniowo-śledczą i prokuratora".
Wkrótce zaczęli zjeżdżać się kolejni. Technicy kryminalistyki w białych kombinezonach, z ciężkimi walizkami pełnymi sprzętu. Lekarz medycyny sądowej, doktor Malinowski, siwowłosy mężczyzna o stoickim wyrazie twarzy, który zdawał się niewzruszony widokiem śmierci. Prokurator dyżurny, młoda, ambitna kobieta w nienagannie skrojonym kostiumie, której zacięty wyraz twarzy świadczył o determinacji. W powietrzu unosiła się mieszanina profesjonalnego skupienia, rutyny i ledwie skrywanego napięcia. Morderstwo w takim miejscu, dotyczące takiej osoby – Ryszard Majewski był postacią znaną, wpływową i kontrowersyjną – to nie była zwykła sprawa. To była sprawa, która trafi na pierwsze strony gazet.
Komisarz Adam Kruk przyjechał jako jeden z ostatnich. Jego wysłużony, grafitowy opel vectra zaparkował kilkadziesiąt metrów dalej, na miejscu zarezerwowanym dla mieszkańców, ale Kruk zignorował tabliczkę. Wysiadł z samochodu, przeciągając się z jękiem. Był po pięćdziesiątce, ale czuł się na siedemdziesiąt. Wysoki, lekko przygarbiony, o pooranej zmarszczkami twarzy i oczach, które zdawały się nosić ciężar całego świata. Włosy miał przerzedzone, w kolorze soli z pieprzem, niechlujnie zaczesane do tyłu. Ubrany był w stary, znoszony prochowiec narzucony na wygniecioną koszulę i sweter. Nie dbał o wygląd. Dawno przestał.
Telefon od dyżurnego obudził go przed szóstą, wyrywając z niespokojnej drzemki pełnej niewyraźnych, szarych snów. Kolejne morderstwo. Tym razem "gruba ryba", jak to określił dyżurny. Biznesmen, deweloper, Stare Miasto. Kruk westchnął wtedy ciężko, patrząc na szarugę za oknem swojego małego mieszkania na Woli. Warszawa budziła się do życia, a on musiał jechać oglądać śmierć. Znowu. Czasem zastanawiał się, dlaczego jeszcze to robi. Może z przyzwyczajenia. Może dlatego, że nic innego nie potrafił. A może dlatego, że gdzieś głęboko, pod warstwą cynizmu i zmęczenia, tliła się jeszcze iskierka wiary, że złapanie mordercy ma jakiś sens. Że przywraca chociaż na chwilę zaburzony porządek świata. Głupia iskierka, ale nie potrafił jej zgasić.
Szedł w stronę kamienicy numer dwanaście powoli, rozglądając się uważnie. Mgła trochę rzedła, odsłaniając piękno starych murów, ale niebieskie światła policyjnych kogutów nadawały wszystkiemu nierealny, chorobliwy odcień. Minął taśmę policyjną, kiwając głową Nowakowi, który stał teraz przy wejściu, rozmawiając przez radio.
"Komisarz Kruk" – mruknął do młodego Kowalskiego, który wyprężył się na jego widok jak struna. Chłopak miał w oczach mieszaninę podniecenia i strachu. Kruk pamiętał to uczucie z własnych początków. Szybko mijało.
"Dzień dobry, panie komisarzu. Prokurator i technicy są już na górze. Znaleziono go w gabinecie na piętrze" – zameldował Kowalski.
"Kto znalazł?" – spytał Kruk, jego głos był niski, lekko zachrypnięty.
"Sprzątaczka. Zofia Kaczmarek. Tam siedzi" – Kowalski wskazał głową na skuloną postać owiniętą w koc. – "Strasznie roztrzęsiona."
Kruk spojrzał na kobietę. Widział ten rodzaj szoku już setki razy. "Pogadaj z nią później. Na razie niech ktoś jej zrobi herbaty albo kawy. I niech nie odjeżdża."
Wszedł do środka kamienicy. W holu panował półmrok i chłód. Marmur, stal, dyskretny luksus. Drogo. Bardzo drogo. W powietrzu unosił się słaby zapach środków czystości zmieszany z czymś innym. Czymś mdlącym, metalicznym. Krew. Nawet tutaj, na dole, było to wyczuwalne. Kruk zmarszczył brwi. Rana musiała być poważna, krwawienie obfite.
Winda była nowoczesna, cicha. Wcisnął guzik najwyższego piętra, gdzie znajdował się dwupoziomowy apartament Majewskiego. Drzwi mieszkania były szeroko otwarte, zabezpieczone policyjną taśmą. W środku kręciło się kilku techników w białych kombinezonach, cicho wykonując swoją pracę. Błyskały flesze aparatów fotograficznych. Kruk wszedł do środka, starając się niczego nie dotykać.
Apartament był urządzony z ostentacyjnym bogactwem, ale bez gustu. Mieszanina nowoczesnego designu z antykami i sztuką współczesną, która zdawała się krzyczeć: "patrzcie, ile mam pieniędzy". Wszystko było nieskazitelnie czyste, uporządkowane. Zimne. Bezduszne. Jak muzeum albo luksusowy hotel.
W salonie zauważył dwie szklanki i karafkę na stoliku. Gość? A może gospodarz lubił wypić przed snem podwójnie? Spojrzał na ścianę. Obrazy. Dużo obrazów. Jeden z nich, jaskrawa abstrakcja, wisiał lekko krzywo. Kruk podszedł bliżej. Nie dotknął go, tylko przyjrzał się uważnie. Czyżby ślad walki? Ale reszta salonu była nietknięta. Żadnych przewróconych mebli, rozbitych przedmiotów. Dziwne. Zanotował to w pamięci.
Prokurator Kownacka i doktor Malinowski stali przy schodach prowadzących na piętro. Kownacka była skupiona, notowała coś w swoim notesie. Malinowski miał na twarzy wyraz profesjonalnego znudzenia.
"Adam, dobrze, że jesteś" – powiedziała Kownacka na widok Kruka. – "Mamy tu niezły bałagan."
"Jak zawsze" – mruknął Kruk. – "Co wiemy?"
"Ryszard Majewski, lat sześćdziesiąt dwa. Znaleziony przez sprzątaczkę około siódmej rano. Leży w gabinecie na piętrze. Przyczyna śmierci raczej oczywista, ale poczekajmy na opinię doktora."
Malinowski wzruszył ramionami. "Głęboka rana cięta szyi. Prawdopodobnie przecięta tętnica szyjna i żyła główna. Wykrwawienie. Czas zgonu? Wstępnie między dziesiątą wieczorem a drugą w nocy. Będę wiedział więcej po sekcji. Narzędzie... ostre, długie ostrze. Nóż, może brzytwa. Nie znaleźliśmy go na miejscu."
"Znaki walki?" – spytał Kruk.
"Minimalne" – odparł Malinowski. – "Kilka siniaków na nadgarstkach, jakby ktoś go przytrzymywał, ale nic poważnego. Obrona była słaba albo żadna. Może był zaskoczony. Albo odurzony."
"Toksykologia coś powie" – dodała Kownacka. – "Na dole stały dwie szklanki. Zabezpieczone."
"Włamanie?" – Kruk skierował wzrok na drzwi wejściowe.
"Wygląda na to, że nie. Sprzątaczka twierdzi, że drzwi były zamknięte, ale nie na zasuwę. Otworzyła je swoim kluczem. Technicy sprawdzają zamki, ale na pierwszy rzut oka nic nie jest uszkodzone."
Kruk skinął głową. Brak włamania, minimalne ślady walki, brak narzędzia zbrodni. To zawężało krąg podejrzanych. Ktoś, kogo Majewski znał. Ktoś, kogo wpuścił do środka. Albo ktoś, kto miał klucz.
"Idę na górę" – powiedział Kruk.
Ruszył po schodach, czując na sobie wzrok prokurator i lekarza. Wiedział, co myślą. Że znowu będzie węszył, kwestionował, szukał dziury w całym. Taka była jego rola. Taka była jego natura.
Zapach na piętrze był intensywny. Gęsty, słodkawy odór krwi wypełniał powietrze. Drzwi do gabinetu były otwarte. Kruk zatrzymał się w progu. Technicy już tam pracowali, oświetlając pomieszczenie mocnymi lampami, zbierając ślady, fotografując każdy szczegół. Ale nawet w tym sterylnym, profesjonalnym chaosie, centralny punkt sceny przykuwał uwagę z makabryczną siłą.
Ryszard Majewski leżał w kałuży własnej krwi. Kruk widział w swoim życiu dziesiątki zwłok, ale ten widok i tak nim wstrząsnął. Brutalność. Ostateczność. Pustka w szeroko otwartych oczach ofiary. Znał Majewskiego tylko z mediów – deweloper rekin, człowiek, który nie liczył się z nikim i niczym w pogoni za zyskiem. Teraz był tylko ciałem. Bezwładnym workiem mięsa stygnącym na drogim dywanie.
Kruk wszedł ostrożnie do gabinetu, zakładając na buty foliowe ochraniacze, które podał mu jeden z techników. Podszedł bliżej ciała, ale nie za blisko, by nie zatrzeć śladów. Przyjrzał się ranie na szyi. Czyste cięcie. Głębokie. Wykonane pewną ręką. To nie była robota amatora, kogoś, kto działał w afekcie. To wyglądało na egzekucję.
Rozejrzał się po gabinecie. Podobnie jak reszta mieszkania, panował tu porządek. Książki równo ustawione na półkach, papiery na biurku ułożone w schludne stosy. Komputer był wyłączony. Sejf w ścianie za obrazem wydawał się nienaruszony. Nic nie wskazywało na rabunek.
Spojrzał na biurko. Lampka wciąż się paliła. Obok niej leżał otwarty, elegancki notes oprawiony w skórę i drogie pióro. Kruk wskazał je technikowi.
"Zabezpieczcie to ostrożnie. Sprawdźcie odciski. I zobaczcie, co jest w środku."
Podszedł do okna. Ciężkie zasłony były zaciągnięte. Delikatnie, przez rękawiczki, odsunął fragment materiału. Za oknem rozciągał się widok na dachy Starego Miasta i Wisłę w oddali. Piękny widok. Majewski musiał lubić tu siedzieć. Zastanowił się, czy zabójca też patrzył przez to okno, zanim wyszedł. Czy czuł satysfakcję? Strach? A może nic?
Jego wzrok padł na ścianę obok biurka. Wisiała tam kolekcja starych map Warszawy w eleganckich ramach. Jedna z nich, przedstawiająca miasto z XVIII wieku, wisiała lekko krzywo. Dokładnie tak samo, jak ten abstrakcyjny obraz na dole. Dwa krzywe obrazy w nieskazitelnie uporządkowanym mieszkaniu. Przypadek? Kruk nie wierzył w przypadki. Coś tu nie grało. Jakiś drobny fałsz w tej starannie zaaranżowanej scenie.
Kucnął przy ciele, przyglądając się jeszcze raz twarzy Majewskiego. Wyraz niedowierzania i szoku. Czyżby znał swojego zabójcę? Czyżby nie spodziewał się ataku?
Metaliczny zapach krwi drażnił jego nozdrza. Czuł narastający ciężar tej sprawy. Morderstwo wpływowego biznesmena, brak oczywistych śladów, potencjalne powiązania z polityką i wielkimi pieniędzmi. To będzie długie i brudne śledztwo. Kruk westchnął w duchu. Podniósł się z trudem, czując ból w kolanach. Starzeje się. Zdecydowanie się starzeje.
"Komisarzu?" – usłyszał za sobą głos. Odwrócił się. W drzwiach gabinetu stał jeden z techników. – "Znaleźliśmy coś. Chyba. Pod paznokciami ofiary."
Kruk podszedł bliżej. Technik pokazał mu małą, przezroczystą torebkę z próbką. W środku znajdował się niewielki fragment czegoś, co wyglądało jak... włókno? Może nić? Ciemna, prawie czarna. Zbyt mała, by określić materiał gołym okiem.
"Zabezpieczcie to. Wyślijcie do laboratorium priorytetowo" – polecił Kruk. – "Sprawdźcie też ubranie ofiary, dywan, wszystko wokół. Może jest tego więcej."
To był pierwszy konkretny ślad. Mikroskopijny, ale zawsze coś. Krok w nieznane. Początek długiej drogi. Kruk poczuł znajomy dreszcz – mieszaninę ekscytacji i znużenia. Polowanie się rozpoczęło.
Usłyszał kroki na schodach. Ktoś wchodził na piętro. Po chwili w drzwiach gabinetu pojawiła się młoda kobieta. Aspirant Ewa Zalewska. Jego nowa partnerka. Przydzielona mu zaledwie miesiąc temu. Pełna energii, zapału i wiary w policyjne procedury. Dokładne przeciwieństwo Kruka. Spojrzała na scenę w gabinecie, jej twarz na moment stężała, ale szybko odzyskała profesjonalny wyraz. Jej oczy spotkały się ze wzrokiem Kruka.
"Panie komisarzu" – powiedziała cicho, jej głos był opanowany, ale w oczach czaił się cień szoku. – "Jestem."
Kruk skinął głową, nie odrywając wzroku od martwego ciała Ryszarda Majewskiego.
"Witaj w piekle, młoda" – mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej. – "Mamy robotę."
Cień na Starym Mieście dopiero zaczynał gęstnieć.
ROZDZIAŁ 2: SCENA ZBRODNI I PARTNERKA
Ewa Zalewska stała w progu gabinetu, starając się zachować profesjonalny spokój, choć widok przed nią był jak cios w splot słoneczny. Szkolenie w Szczytnie, staże, pierwsze samodzielne sprawy – nic nie przygotowuje człowieka w pełni na widok brutalnie zamordowanego człowieka we własnym domu, w kałuży gęstniejącej krwi. Zapach był obezwładniający – metaliczna woń krwi zmieszana z czymś słodkawym, mdlącym, co podrażniało gardło i wwiercało się w nozdrza. Do tego dochodził teraz chemiczny odór środków używanych przez techników kryminalistyki, którzy poruszali się po pomieszczeniu niczym upiory w swoich białych kombinezonach.
Jej spojrzenie mimowolnie powędrowało ku komisarzowi Krukowi. Stał niedaleko ciała, lekko przygarbiony, z rękami w kieszeniach starego prochowca, obserwując pracę techników. Jego twarz była nieprzenikniona, poorana zmarszczkami, oczy zmęczone, ale czujne. Miał reputację trudnego, cynicznego gliny z doskonałą intuicją, który działał często na granicy przepisów. Praca z nim była dla Zalewskiej jednocześnie wyzwaniem i szansą. Chciała się uczyć, chciała się wykazać, ale czuła też dystans, jaki Kruk stwarzał wokół siebie.
"Panie komisarzu" – powtórzyła ciszej, wchodząc ostrożnie do gabinetu, stąpając po wyznaczonej przez techników ścieżce i naciągając na buty foliowe ochraniacze. – "Jestem. Co mamy?"
Kruk odwrócił się powoli. Jego spojrzenie było badawcze, jakby oceniał jej reakcję na scenę.
"Mamy Ryszarda Majewskiego, lat sześćdziesiąt dwa, poderżnięte gardło" – powiedział sucho, wskazując brodą na ciało. – "Znaleziony dziś rano przez sprzątaczkę. Wstępny czas zgonu: wczoraj wieczorem, między dwudziestą drugą a drugą w nocy. Brak śladów włamania. Brak narzędzia zbrodni na miejscu. Minimalne ślady obrony, jakieś siniaki na nadgarstkach. Ktoś go trzymał, albo on próbował się zasłonić. Rana cięta, głęboka, prawdopodobnie jedno, pewne cięcie. Malinowski mówi, że to robota kogoś, kto wiedział, co robi, albo miał dużo szczęścia. Wykrwawił się szybko."
Zalewska skinęła głową, notując kluczowe informacje w swoim służbowym tablecie. Jej palce poruszały się szybko po ekranie, starając się uchwycić każdy szczegół. Była metodyczna, lubiła porządek i fakty. To była jej siła, jej sposób na radzenie sobie z chaosem i brutalnością tej pracy.
"Technicy coś znaleźli?" – spytała, rozglądając się po gabinecie. Pomieszczenie było duże, urządzone w ciężkim, męskim stylu. Drogo, ale bezosobowo. Jak scenografia teatralna przedstawiająca gabinet bogatego człowieka sukcesu.
"Pod paznokciami ofiary znaleziono jakieś ciemne włókno. Czekamy na analizę laboratoryjną" – Kruk wskazał na małą torebkę z dowodem, którą jeden z techników właśnie opisywał. – "Poza tym... scena jest podejrzanie czysta. Żadnych odcisków palców tam, gdzie powinny być – na biurku, na klamce od wewnątrz. Ktoś tu sprzątał. Albo był bardzo ostrożny i miał rękawiczki."
"Co sugeruje premedytację" – dokończyła Zalewska.
"Albo kogoś, kto dobrze zna policyjne procedury" – mruknął Kruk, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej zamyślone. – "Rozejrzyj się, Zalewska. Zobacz, co ty zauważysz. Czasem świeże oczy widzą więcej niż stare i zmęczone."
Potraktowała to jako wyzwanie. Zaczęła powoli obchodzić gabinet, starając się patrzeć, a nie tylko widzieć. Technicy byli jak tancerze w spowolnionym filmie – jeden opylał proszkiem daktyloskopijnym powierzchnię mahoniowego biurka, drugi robił zdjęcia detali podłogi pod ultrafioletem, szukając śladów biologicznych, które mogły zostać pominięte gołym okiem. Trzeci pakował do torby dowodowej otwarty notes i pióro leżące na biurku.
Biurko było duże, imponujące. Poza notesem i piórem stała na nim tylko droga lampa i podstawka z wizytówkami. Żadnych osobistych drobiazgów, zdjęć rodziny, niczego, co świadczyłoby o człowieku, który tu pracował. Tylko biznes. W szufladach, które technicy ostrożnie otwierali, znajdowały się segregatory, dokumenty, materiały biurowe. Wszystko ułożone w idealnym porządku.
Zalewska podeszła do regałów z książkami. Grzbiety oprawione w skórę, klasyka literatury, albumy o sztuce, książki o historii Warszawy. Wyglądały na drogie i... nietknięte. Na półkach nie było kurzu, ale grzbiety nie nosiły śladów częstego używania. Bardziej element dekoracji niż księgozbiór bibliofila.
Spojrzała na ściany. Stare mapy Warszawy w eleganckich ramach. Jedna z nich, ta obok biurka, wisiała lekko przekrzywiona. Kruk musiał to zauważyć. Ale dlaczego? Czy to miało znaczenie? Podeszła bliżej, przyglądając się ramie. Była ciężka, z ciemnego drewna. Kurz na górnej krawędzi był równomierny, nie wyglądało na to, by ktoś ją niedawno przesuwał. A jednak wisiała krzywo.
"Panie komisarzu" – zaczęła, wskazując na mapę. – "Ten obraz..."
"Wiem" – przerwał jej Kruk, podchodząc bliżej. – "Wiszący krzywo. Podobnie jak ten w salonie na dole. Co o tym myślisz?"
Zalewska zmarszczyła brwi. "Może podczas sprzątania? Albo... szukano czegoś za nimi? Sejfu?"
"Sejf jest tam" – Kruk wskazał na inny obraz, przedstawiający scenę batalistyczną. – "Technicy już sprawdzili. Zamknięty, bez śladów manipulacji. Poza tym, jeśli ktoś szukałby czegoś za mapą, pewnie by ją zdjął albo bardziej przesunął. To wygląda inaczej. Jakby ktoś ją przypadkiem poruszył... albo celowo zostawił lekko krzywo."
"Żeby coś zasygnalizować?" – Zalewska poczuła dreszcz. – "Albo żeby nas zmylić?"
"Możliwe. Albo po prostu tandetne gwoździe" – Kruk wzruszył ramionami, ale jego oczy pozostały czujne. – "Zanotuj to. Dwa krzywe obrazy. Może to nic. A może klucz."
Wrócili do obserwacji techników. Jeden z nich właśnie skończył pracę przy ciele. Podniósł się, ściągając rękawiczki.
"Skończyliśmy wstępne oględziny ciała, komisarzu" – powiedział. – "Zabezpieczyliśmy próbki spod paznokci, włosy, mikroślady z ubrania. Kieszenie szlafroka puste. Na nadgarstkach faktycznie zasinienia, wyglądają na świeże, powstałe tuż przed lub w trakcie zdarzenia. Na dłoniach brak ran obronnych."
"Dobra robota, Piotrek" – mruknął Kruk. – "Możecie go zabrać."
Technicy sprawnie umieścili ciało Ryszarda Majewskiego w czarnym, foliowym worku. Dźwięk zasuwanego zamka błyskawicznego był w tej ciszy nienaturalnie głośny, ostateczny. Zalewska odwróciła na chwilę wzrok. Nawet po kilku latach służby ten moment zawsze był trudny. Chwila, w której człowiek przestawał być ofiarą, a stawał się dowodem rzeczowym numer jeden.
Gdy technicy wynosili worek z gabinetu, Kruk i Zalewska przenieśli się do salonu na dole. Tutaj atmosfera była nieco lżejsza, choć wciąż napięta. Technik kończył właśnie zabezpieczać szklanki i karafkę ze stolika kawowego.
"Co tam mamy?" – spytał Kruk, podchodząc bliżej.
"Dwie szklanki typu 'old fashioned'" – zameldował technik. – "W jednej resztki czegoś, co wygląda na whisky, może z lodem, bo są ślady wody. W drugiej podobnie, ale mniej płynu. Na obu są odciski palców, ale musimy sprawdzić w bazie, czy należą do ofiary, czy kogoś innego. Na jednej ze szklanek jest też słaby ślad szminki, ciemnoczerwony. Zabezpieczone. Karafka zawierała whisky, około jednej trzeciej zawartości. Na karafce też są odciski."
"Dwie osoby piły whisky" – podsumowała Zalewska. – "Mężczyzna i kobieta? Ślad szminki by na to wskazywał."
"Albo dwóch mężczyzn, a szminka to przypadek. Może sprzątaczka dotknęła?" – Kruk był sceptyczny. – "Sprawdźcie odciski Kaczmarek dla porównania. Ale tak, prawdopodobnie Majewski miał gościa. Pytanie, czy ten gość wyszedł drzwiami, czy oknem... a raczej, czy wyszedł żywy."
"A co z tym krzywym obrazem tutaj?" – Zalewska spojrzała na jaskrawą abstrakcję na ścianie.
Kruk podszedł do obrazu. Przyjrzał mu się z bliska, tak jak mapie na górze. "Ten sam schemat. Wisi krzywo, ale bez ewidentnych śladów niedawnego przesuwania. Dwa punkty tworzą linię, Zalewska. Trzy tworzą wzór. Na razie mamy dwa. Zobaczymy, czy znajdziemy trzeci."
Rozejrzał się po salonie. Jego wzrok zatrzymał się na drzwiach balkonowych prowadzących na taras z widokiem na Wisłę.
"Sprawdzaliście taras?" – spytał technika.
"Tak jest, komisarzu. Nic ciekawego. Czysto. Żadnych śladów butów, niedopałków, nic. Balustrada czysta."
Kruk podszedł do drzwi balkonowych. Były zamknięte na klucz od środka. "A monitoring?"
"Budynek ma kamery przy wejściu głównym, w holu i w windzie. Zabezpieczyliśmy nagrania z ostatnich dwudziestu czterech godzin. Na pierwszy rzut oka widać, jak Majewski wraca wczoraj około dwudziestej pierwszej. Sam. Potem wchodziła sprzątaczka dziś rano. Pomiędzy nimi... nikogo nie widać na głównym wejściu."
"Nikogo na głównym wejściu" – powtórzył Kruk zamyślony. – "A inne wejścia? Od podwórza? Garaż podziemny?"
"Jest wejście od strony podwórza, mniej używane, ale też z kamerą. I zjazd do garażu podziemnego, dwa miejsca parkingowe należą do tego apartamentu. Tam też są kamery. Musimy przejrzeć te nagrania dokładnie."
"Zróbcie to priorytetowo" – polecił Kruk. – "Zalewska, ty się tym zajmiesz. Przejrzyj klatka po klatce nagrania ze wszystkich kamer od wczoraj od, powiedzmy, osiemnastej, do dziś rano do siódmej trzydzieści. Szukaj wszystkiego, co nietypowe. Kto wchodził, kto wychodził. Samochody w garażu. Dostawcy. Kurierzy. Nawet jeśli ktoś wyglądał niewinnie, zapisz czas i zrób screencapa."
"Zrozumiałam, panie komisarzu" – odparła Zalewska. Cieszyła ją konkretne zadanie. Analiza danych to było coś, w czym czuła się mocna.
Kruk chodził po salonie tam i z powrotem, jak lew w klatce. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, analizując skąpe fakty, tworząc i odrzucając hipotezy.
"Dobrze, podsumujmy, co wiemy na pewno" – zatrzymał się przed Zalewską. – "Majewski nie żyje, zamordowany we własnym domu. Czas zgonu: późny wieczór, noc. Narzędzie: ostry nóż lub coś podobnego, brak na miejscu. Dostęp: brak włamania, sprawca prawdopodobnie wszedł za zgodą ofiary lub miał klucz. Scena: częściowo posprzątana, brak odcisków tam, gdzie powinny być, ale znaleziono obce włókno pod paznokciami ofiary i potencjalne odciski oraz ślad szminki na szklankach. Motyw: nieznany. Rabunek raczej wykluczony. Co jeszcze?"
"Dwa krzywo wiszące obrazy" – dodała Zalewska. – "I potencjalny gość lub goście, którzy pili z nim whisky."
"I siniaki na nadgarstkach" – przypomniał Kruk. – "Sugerujące jakąś formę przytrzymania, walki, choć krótkiej."
"A co z tą czystością sceny?" – zastanawiała się Zalewska. – "Jeśli ktoś zadał sobie trud, żeby zatrzeć odciski, dlaczego zostawił szklanki? Dlaczego nie zauważył włókna pod paznokciami? To niekonsekwentne."
"Właśnie. Niekonsekwentne" – zgodził się Kruk. – "Chyba że sprzątanie było pobieżne, wykonane w pośpiechu. Albo sprawca był zdenerwowany. Albo... chciał, żebyśmy znaleźli te szklanki. Żeby skierować podejrzenia na kogoś konkretnego? Kobietę od szminki?"
"Możliwe" – przyznała Zalewska. – "Musimy ustalić, kto to mógł być. Żona? Kochanka? Partnerka biznesowa?"
"Żona. Izabela Majewska." – Kruk spojrzał na zegarek. Było już po dziesiątej. – "Prowadzi galerię sztuki niedaleko stąd. Podobno małżeństwo było fikcją. Pieniądze, zdrady, te sprawy. Ona będzie naszym pierwszym przystankiem."
------------------------------------------------------------------------