Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Cień Peruna - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
21 kwietnia 2025
9,00
900 pkt
punktów Virtualo

Cień Peruna - ebook

Bieruń. Miasteczko, gdzie historia nie tylko żyje... ale czasem zabija. Po latach nieobecności historyk Dobrowolski wraca do rodzinnego Bierunia, by objąć posadę nauczyciela. Jednak zamiast spokoju i nostalgii, wita go zimne milczenie mieszkańców, tajemnicze symbole na murach i dziwne szepty po zmroku. Gdy znajduje medalion z wyrytym znakiem błyskawicy, rusza lawina wydarzeń, która na zawsze zmieni jego życie — i życie całego miasteczka. W cieniu burzowego nieba odradza się zapomniany kult. Starosłowiański bóg Perun domaga się czci, a jego wyznawcy są gotowi na wszystko — nawet na krwawą ofiarę. Czy uda się odkryć prawdę, zanim grom spadnie po raz ostatni? „Cień Peruna” to mroczna opowieść o dziedzictwie, które nie chce umrzeć. Zakorzeniona w słowiańskim folklorze, wciąga niczym deszczowy koszmar. Wejdziesz do lasu… ale czy zdołasz wrócić?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 71 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CIEŃ PERUNA

Autor: M. Thariel

Kiedy pociąg wreszcie wtoczył się na małą stacyjkę w Bieruniu, miałem wrażenie, że czas się cofnął. Z peronu zerkało na mnie kilka osób, jakby sprawdzali, kto o tej porze raczy odwiedzać ich miasto. Zdjąłem z półki skórzaną walizkę, narzuciłem płaszcz i wysiadłem, czując natychmiastowy chłód wiosennego powietrza.

Dworzec był niewielki, przykryty dachówką przybrudzoną sadzą. Poczekalnia wyglądała na pustą, tylko starsza kobieta drzemała na ławce. Ktoś kaszlnął, ktoś się pożegnał z konduktorem. Po chwili zorientowałem się, że nikt nie wyszedł, by mnie powitać, choć spodziewałem się, że może chociaż Jan Nowak - mój dawny przyjaciel - dotrzyma słowa i przyjdzie.

Ruszyłem przez peron, mijając niewielką budkę z gazetami, w której jeszcze czuć było zapach niedzielnej drożdżówki. Zapytałem niskiego mężczyzny w kaszkiecie o drogę do rynku; choć doskonale ją pamiętałem, chciałem potwierdzić, czy cokolwiek się zmieniło. Popatrzył na mnie spode łba i warknął tylko:- A bo ja wiem... prosto i w lewo, panie.

Podziękowałem, ale odpowiedziała mi cisza. Wyszedłem na wąską uliczkę prowadzącą ku centrum. Koła mojej walizki turkotały na nierównym bruku, a w głowie kołatała mi myśl: „Czy oni mnie nie rozpoznają? Czy aż tak się zmieniłem przez te lata?"

Za zakrętem ukazał się stary młyn, który pamiętałem z dzieciństwa - stał tam jak ponury strażnik, skrzypiąc cicho na wietrze. Poznałem też woń wilgoci od pobliskiej rzeki. Spojrzałem na wieżę kościoła, teraz przykrytą chmurami. I wtedy, choć słońce na chwilę wychynęło zza chmur, przeszły mnie ciarki. Byłem w domu, a zarazem w miejscu, które przyprawiało mnie o dziwne, niespokojne bicie serca.

Otworzyłem drzwi do niewielkiej kamienicy w samym centrum Bierunia - kiedyś mieszkała tu moja ciotka, a po jej śmierci dom przeszedł w moje ręce. Wnętrze pachniało zatęchłą wilgocią, jakby nikt go nie wietrzył miesiącami. W korytarzu leżał drobny pył, a schody jęknęły żałośnie pod moim ciężarem.

Wszedłem do starego saloniku, odkąd pamiętam pełnego rodzinnych pamiątek. Panele były wykrzywione od wilgoci, a meble przykryto prześcieradłami, tworząc z nich białe kształty przypominające duchy. Ściągnąłem z kanapy zakurzone płótno, przetarłem ręką po oparciu - kurz uniósł się wokół wąską chmurką.

Serce ścisnęła mi nostalgia. Przypomniałem sobie, jak biegałem tu, mając może sześć lat, goniony przez psa, który merdał ogonem i szczekał radośnie. Wtedy wszystko wydawało się jaśniejsze, większe i cieplejsze. Teraz mrok i chłód wdarły się w każdy kąt.

Zostawiłem walizkę przy kanapie i rozpakowałem tylko najpotrzebniejsze rzeczy. W planach miałem krótki odpoczynek, a potem spotkanie z Janem Nowakiem. Zastanawiałem się, czy wciąż prowadzi zakład fotograficzny za rogiem, tak jak to zapowiadał, gdy byliśmy jeszcze nastolatkami.

Chciałem się jednak rozejrzeć po domu - zwłaszcza że w pamięci miałem stare rodzinne pudła na strychu. Wiedziałem, że były tam fotografie i notatniki taty, a także listy ciotki, których nigdy nie zdążyłem przeczytać.

Zanim jednak wszedłem na strome schody prowadzące na strych, uwagę zwróciła mi niewielka, drewniana skrzynka w kącie salonu. Była to skrzynka, którą ojciec trzymał zawsze w sypialni, zamkniętą na klucz. Teraz widniała na niej cienka warstwa kurzu i nie była zabezpieczona. Czy to możliwe, że ciotka zostawiła ją otwartą?

Zbliżyłem się i uniosłem wieko. Wewnątrz, obok kilku pożółkłych świętych obrazków, leżał... kawałek płaskiego, drewnianego medalionu, na którym ktoś wyrył znak przypominający błyskawicę. Pod spodem widniały słowa, jakby pisane cyrylicą czy starosłowiańskim alfabetem. Nie rozumiałem ich, ale czułem niepokój.



Westchnąłem ciężko i schowałem medalion do kieszeni. Postanowiłem odłożyć rozważania na później, a teraz przewietrzyć dom i udać się do szkoły, by przedstawić się dyrektorowi i podpisać odpowiednie papiery. Nim jednak wyszedłem, dziwny, niewytłumaczalny niepokój zaszczepił się w moim wnętrzu - jakby to drewno z wyrytą błyskawicą przeniosło na mnie cząstkę swojej energii.

Szkoła powszechna mieściła się w dwupiętrowym budynku z czerwonej cegły, zbudowanym prawdopodobnie pod koniec XIX wieku. Już od progu poczułem zapach starych desek i wosku do podłóg. Echo moich kroków odbijało się na pustym jeszcze korytarzu.

Była dopiero pora wczesnopopołudniowa, lekcje się skończyły, a uczniowie rozeszli do domów. W sekretariacie zastałem drobną kobietę o surowym wyrazie twarzy. Kiedy tylko zauważyła mnie w drzwiach, zmierzyła mnie wzrokiem, który na moment przypomniał mi spojrzenia mieszkańców na stacji kolejowej.

- Dzień dobry - przywitałem się, lekko skłaniając głowę. - Nazywam się...- Wiem, kim pan jest - przerwała mi, choć nie powiedziała tego niegrzecznie, a raczej rzeczowo. -Nowy nauczyciel historii. Dyrektor czeka na pana w gabinecie.

Wskazała palcem na koniec korytarza. Spojrzałem w tamtą stronę i ruszyłem. Czułem na plecach jej wzrok aż do chwili, gdy nie zniknąłem za zakrętem.

Dyrektorem szkoły był mężczyzna w średnim wieku, o przerzedzonych włosach i okularach w stalowych oprawkach. Przedstawił się jako Stefan Grajek i przywitał mnie zdawkowym uśmiechem. Miał w sobie coś z żołnierskiej dyscypliny - gesty wykonywał szybko i zdecydowanie.

Usiadłem na krześle naprzeciw niego w niewielkim gabinecie. Na ścianie wisiała mapa Polski z narysowaną - zapewne dziecięcą ręką - granicą Śląska, a obok portret Marszałka Piłsudskiego.

- Proszę, proszę - zaczął dyrektor, układając nerwowo papiery na biurku. - Pan jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. To coś nowego w naszej szkole - zawiesił głos. - Cieszę się, że w końcu mamy historyka z prawdziwego zdarzenia.

Podziękowałem za te słowa, choć wyczułem w nich pewną rezerwę. Pomyślałem, że może w Bieruniu obawiają się, iż ktoś z „wielkiego świata" przyjdzie i zacznie wszystko zmieniać.

- Ma pan trzy klasy do poprowadzenia, zajęcia pięć dni w tygodniu. Warunki są skromne, ale... - przerwał, widząc, że spoglądam na niego pytająco. - Domyślam się, że szuka pan pewnie jeszcze sposobu na zrealizowanie swoich badań naukowych?- Owszem - przytaknąłem. - Mieszkam tu zresztą od dziecka, choć dawno mnie nie było. Chciałbym wykorzystać pobyt w Bieruniu do spisania kroniki miejskiej i przejrzenia archiwów. Mam nadzieję, że znajdzie się tu sporo interesujących dokumentów.

Dyrektor uniósł brew.- Dokumenty... hm, tak, pewnie w bibliotece miejskiej, a także w kościele są jakieś stare zapiski. Ksiądz Stanisław to pracowity człowiek, prowadzi kronikę parafialną. Ale radzę zachować ostrożność. Wiele z tych starych rzeczy jest... jakby to ująć... niewygodnych dla miejscowej ludności.

Zaciekawiło mnie to, więc zapytałem, czy ma na myśli jakieś dawne konflikty. Dyrektor popatrzył na mnie przez okulary.

- Nie moja to sprawa, panie... - tu szukał mojego nazwiska w papierach - panie Dobrowolski. Ja tylko prowadzę szkołę. Co się działo w dawnych czasach, niech pan lepiej pyta proboszcza albo może ludzi starszych. Oni znają te wszystkie legendy.

Nie dopytywałem. Zamiast tego odetchnąłem i uśmiechnąłem się, choć serce znów zabiło mi szybciej. Dyrektor nie krył, że wolałby, żebym nie zagłębiał się w niewygodne tematy. Dokładnie to samo, co zawsze w Bieruniu: mówienie półsłówkami, zbywanie ciekawskich.

Po kwadransie wyszedłem z gabinetu z plikiem papierów pod pachą, czując narastające przekonanie, że kluczem do zrozumienia teraźniejszości Bierunia będzie właśnie przeszłość, o której nikt nie chce mówić.

Była już prawie czwarta po południu, gdy stanąłem przed niewielką witryną zakładu fotograficznego „J. Nowak & Syn". W oknie wystawowym dostrzegłem kilka zdjęć ślubnych oraz portrety dzieci z pierwszej komunii. Szyld wyglądał dość świeżo - musiał zostać niedawno odmalowany.

Z wahaniem nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Dzwoneczek przy drzwiach zadzwonił krótko.- Chwileczkę! - zawołał męski głos z zaplecza.

Po chwili zza kotary wyszedł Jan Nowak - niewysoki, o kręconych włosach, z twarzą, którą wciąż rozpoznałbym wśród tysięcy, bo była to twarz przyjaciela z najwcześniejszych lat mojej młodości. Przywitałem go uśmiechem, który po chwili sam przygasł, bo zauważyłem w jego wzroku coś, czego nie potrafiłem nazwać - rodzaj zdziwienia połączonego z... obawą?

- Jak się masz, Janie? - zapytałem serdecznie, wyciągając rękę. - Dawno się nie widzieliśmy.- No, no... - mruknął, a potem wreszcie uścisnął moją dłoń. - A jednak wróciłeś. Słyszałem, że masz uczyć w szkole.

Kimże mógł być „informator" Jana? W Bieruniu wieści pewnie rozchodzą się szybko.-Tak, tak. Już byłem u dyrektora. Powiem ci, że niewiele się tu chyba zmieniło, co? -rozejrzałem się po skromnym wnętrzu zakładu.

Jan spojrzał na mnie wymownie.- Zależy, co masz na myśli. Ludzie przychodzą, robią zdjęcia, kupują klisze, czasem się cieszą, czasem smucą. Miasteczko może wydawać się ospałe, ale... - zawiesił głos i popatrzył na mnie badawczo. - Pewnie zastanawiasz się, co się działo, gdy cię nie było?

Nie mogłem zaprzeczyć, więc tylko skinąłem głową. Jan wskazał mi krzesło przy niewielkim stoliczku, na którym stał dzbanek z herbatą i dwie filiżanki. Usiedliśmy. Przez moment myślałem, że nasza rozmowa będzie swobodna, że powrócą wspomnienia dziecięcej przyjaźni - wspólne łowienie ryb w rzece, pierwsze psoty na sąsiadach... Ale Jan był wyraźnie spięty.

- Wiesz, Bieruń zawsze miał... specyficzną atmosferę - zaczął. - Ludzie trzymają się tradycji, nawet tych, które dawno powinny przeminąć.- Domyślam się, masz na myśli jakieś ludowe zwyczaje... pogańskie wierzenia? - zapytałem wprost, bo przypomniał mi się medalion z symbolem błyskawicy.

Jan uniósł brwi.- Skąd wiesz? - zapytał przyciszonym głosem, jakby bał się, że ktoś nas podsłucha.Wzruszyłem ramionami.- Studiowałem historię, sporo czytałem o dawnych kultach słowiańskich. A pamiętasz, jak w dzieciństwie straszono nas bogiem piorunów? Ojciec mówił mi: „Nie wychodź w nocy, bo Perun cię porwie."

Jan przygryzł wargę.- A jednak wróciłeś - powtórzył. - Może... może zostaw to. Zajmij się nauczaniem dzieci, pisaniem swoich artykułów. Ale nie wchodź w rzeczy, które mogą przynieść ci kłopoty.

Uderzyło mnie to, jak bardzo chciał ukrócić temat. Kiedyś, gdy byliśmy nastolatkami, Jan uwielbiał słuchać opowieści o duchach, czytać legendy. Teraz przybrał ton doświadczonego człowieka, który woli przemilczeć niewygodne fakty.

- Co masz na myśli? - spytałem spokojnie. - Czy tu naprawdę coś się dzieje?- Dzieje się wiele - padła niejasna odpowiedź. - Nawet nie wiesz ile.

Chciałem drążyć, ale Jan zmienił temat, proponując mi herbatę. Po chwili do zakładu wszedł klient - kobieta w średnim wieku, która potrzebowała pilnie wywołać zdjęcia. Pomyślałem, że nie ma co naciskać, więc wymieniliśmy tylko kilka zdań i umówiliśmy się, że spotkamy się następnego dnia wieczorem, żeby wspólnie coś wypić i porozmawiać na spokojnie.

Wychodząc z zakładu, odwróciłem się jeszcze, by rzucić przyjacielowi pożegnalne spojrzenie. Zobaczyłem, jak Jan pospiesznie zapina fartuch fotografa i odwraca się do klientki - a jednak czułem, że za tym gestem kryła się jakaś skryta obawa, a może ostrzeżenie, bym nie zapuszczał się zbyt głęboko w historię Bierunia.

Powietrze stało się chłodne, gdy zbliżał się wieczór. Przeszedłem przez rynek, praktycznie pusty, choć jeszcze nie było późno. Jedyne światło biło z jednej karczmy, w której - sądząc po odgłosach - bawiła się grupka robotników. Zapach taniego piwa docierał aż na zewnątrz.

Nie chciałem wchodzić do środka, wolałem spokój. Ruszyłem w stronę domu, mijając ratusz i kilka cichych uliczek, które pamiętałem z czasów dzieciństwa. Wspomnienia wciąż powracały - obraz chudego chłopca biegającego po brukowanej drodze w zniszczonych trzewikach, głosy starych kobiet dyskutujących o jakichś dziwnych wydarzeniach w okolicy.

Kiedy dotarłem do kamienicy, cisza wydawała się przytłaczająca. Uchylone drzwi na podwórze skrzypnęły. Wszedłem do wnętrza, zapaliłem lampę naftową, bo elektryczność w tej części domu jeszcze nie była podłączona (ot, uroki prowincji).

Usiadłem w salonie i zacząłem przeglądać notatki, które przyniosłem ze sobą z Krakowa. Miałem w planach napisać artykuł naukowy o przenikaniu się pogańskich rytuałów z tradycją chrześcijańską na polskich ziemiach wschodnich i południowych. Okolice Bierunia nadawały się doskonale - wiedziałem, że jeszcze w XIX wieku istniały tu silne wpływy rodzimowiercze, choć oficjalnie kościół je potępiał.

Wyciągnąłem też z kieszeni medalion z błyskawicą. Przez chwilę obracałem go w palcach, przyglądając się starannemu wykonaniu. Drewno było ciemne, miejscami pęknięte, a wgłębienia w kształcie błyskawicy wypełnione jakąś czerwonawą substancją- może kiedyś była to farba, teraz przypominała zaschniętą krew. Westchnąłem, czując irracjonalny lęk.

Nagle z korytarza dobiegł mnie stłumiony dźwięk, jakby ktoś stuknął w drzwi. Zamarłem, nasłuchując. Po chwili powtórzyło się: trzy krótkie puknięcia. Wstałem powoli, lampę uniosłem wysoko, by rozświetlała drogę.

- Kto tam? - zapytałem, gdy znalazłem się przy drzwiach.

Cisza. Po sekundzie usłyszałem jednak szept - nierozpoznawalne słowa. Przybliżyłem ucho do drewna, ale wciąż nie umiałem zrozumieć. Odblokowałem zamek, uchyliłem drzwi...

Za progiem nikogo nie było. Tylko ciemny korytarz, który prowadził do wyjścia na podwórko. Poczułem chłodny powiew nocnego powietrza. Rozejrzałem się - może to jakiś żart? Może dzieciaki z okolicy?

Wyjrzałem na zewnątrz. Puste podwórze, blask księżyca padał na zrujnowany płot i kupkę starych desek. Nagle kątem oka zauważyłem cień przemykający przy murze sąsiedniej kamienicy. Nie zdążyłem jednak nic zobaczyć wyraźnie - cień zniknął za rogiem, cichy i szybki.

Zamknąłem drzwi, mocniej przekręcając klucz. Serce waliło mi w piersi. Niepokój, który towarzyszył mi od początku, przybierał na sile. Było tak, jakby Bieruń - nocą - ożywał w zupełnie innym wymiarze, pełnym szepty i kroków, których lepiej byłoby nie słyszeć.

Uspokoiłem się odrobinę, idąc do kuchni po kubek wody. Kilka chwil spędzonych na wyrównaniu oddechu pozwoliło mi ochłonąć. Ale lampę zostawiłem zapaloną. Nie miałem zamiaru siedzieć w ciemnościach, zwłaszcza że noc dopiero się zaczynała, a ja już czułem, jak kropelki potu spływają mi po skroni.

Tego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. Leżałem w łóżku, nasłuchując każdego skrzypnięcia i zawodzenia wiatru za oknem. A gdy w końcu znużenie wzięło górę, nawiedziły mnie sny - chaotyczne, pełne błysków, w których widziałem ciemną sylwetkę stojącą na polanie w lesie i unoszącą ręce w geście modlitwy. Nad tą postacią kłębiły się czarne chmury, a w nich przecinały niebo ostre, białe błyskawice.

Przez sen zdawało mi się, że słyszę szepty, które układały się w niezrozumiałe słowa. Widziałem płomienie, tańczące w rytm nienazwanego obrzędu. A potem, w ułamku sekundy, wszystko przeszywał oślepiający blask - grzmot, który sprawiał, że krew w żyłach przestawała płynąć. Obudziłem się z krzykiem, a serce waliło mi jak oszalałe.

Tak przywitała mnie pierwsza noc w rodzinnym Bieruniu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij