Cień Tatr - ebook
W sercu majestatycznych Tatr, gdzie piękno krajobrazu splata się z mrokiem tajemnic, komisarz Janusz Wójcik staje przed sprawą, która odmieni jego życie. Gdy młoda turystka, Anna Kowalska, zostaje brutalnie zamordowana na odludnym szlaku – z poderżniętym gardłem i kamieniami ułożonymi wokół ciała w zagadkowym, rytualnym wzorze – Wójcik, zmagający się z własnymi demonami przeszłości, podejmuje śledztwo. Wraz ze swoim ambitnym, lecz niedoświadczonym asystentem, Kubą Nowakiem, zagłębia się w labirynt górskich sekretów, gdzie starożytne legendy, nazistowski skarb i mroczna historia splatają się w śmiertelną intrygę.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 54 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ 1: ODKRYCIE NA SZLAKU
Poranne mgły snuły się leniwie nad szlakiem, przesłaniając ostre kontury tatrzańskich szczytów. Wiatr, zimny i wilgotny, niósł ze sobą zapach mokrej ziemi i igliwia, a w oddali słychać było ciche zawodzenie strumienia, który przecinał dolinę. Na odludnym szlaku, z dala od zgiełku Zakopanego, panowała cisza, przerywana jedynie odległym krakaniem wron. To miejsce, gdzie natura rządziła niepodzielnie, a człowiek był zaledwie intruzem. Krajobraz był surowy, pełen kontrastów: szare skały wystawały spod warstwy mchu, a ścieżki ginęły we mgle, jakby zapraszały do zgubienia się w ich labiryncie. Powietrze, chłodne i ostre, szczypało w płuca, a każdy oddech zamieniał się w obłok pary, który szybko rozpływał się w wilgotnej aurze poranka.
Komisarz Janusz Wójcik wysiadł z radiowozu, mrużąc oczy w bladym świetle świtu. Jego buty zachrzęściły na żwirze, a dłonie automatycznie powędrowały do kieszeni starej, znoszonej kurtki, szukając paczki papierosów, których – jak sobie przypomniał – nie zabrał. Westchnął ciężko, a jego oddech zawisł w powietrzu jak widmo przeszłości, które nie chciało go opuścić. Miał pięćdziesiąt dwa lata, ale czuł się, jakby przeżył dwa razy tyle. Twarz poorana zmarszczkami, oczy podkrążone od braku snu i nadmiaru wspomnień, postura lekko zgarbiona – wszystko to świadczyło o życiu pełnym ciężaru. Tragiczna śmierć żony w wypadku samochodowym sprzed sześciu lat wciąż odbijała się echem w każdym jego kroku, a butelka whisky, którą zostawił na kuchennym stole, była cichym towarzyszem jego samotnych wieczorów.
Podszedł do aspiranta Kuby Nowaka, który nerwowo zabezpieczał teren taśmą policyjną, starając się nie deptać śladów na wilgotnej ziemi. Nowak był młody – nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat – i pełen zapału, który w oczach Wójcika graniczył z naiwnością. Jego jasne włosy sterczały spod czapki z daszkiem, a ręce drżały lekko, gdy rozciągał żółto-czarną taśmę między drzewami. Wójcik spojrzał na niego z mieszanką irytacji i pobłażania, jak na szczeniaka, który jeszcze nie wie, że świat potrafi gryźć.
— Dzień dobry, komisarzu — powiedział Nowak, prostując się i próbując nadać swojemu głosowi pewności. Nie udało się. Drżenie w tonie zdradzało, że to jedna z jego pierwszych poważnych spraw, może nawet pierwsza, w której widział zwłoki na własne oczy. — Ciało znalazł Michał Gąsienica, miejscowy przewodnik. Był tu o szóstej rano, jak co dzień sprawdza szlaki.
Wójcik skinął głową, nie odrywając wzroku od miejsca zbrodni. Ciało młodej kobiety leżało na ziemi, blade i nieruchome, jak marionetka, której przecięto sznurki. Poderżnięte gardło było wyraźnym, brutalnym śladem po ostatnim akcie jej życia. Krew, już zakrzepła, tworzyła ciemną plamę na kamieniach, kontrastując z zimną szarością poranka. Ale to nie sama śmierć przykuła jego uwagę – wokół zwłok ułożono kamienie w precyzyjnym, niemal rytualnym wzorze. Każdy kamień był starannie dobrany: płaski, gładki, o podobnej wielkości, ułożony tak, że razem tworzyły coś na kształt okręgu z promieniami wychodzącymi na zewnątrz. Wójcik zmrużył oczy, próbując zrozumieć, co widzi. Czy to chaos, czy celowość? Odpowiedź na razie mu umykała.
— Ktoś tu się postarał — mruknął, wyciągając z kieszeni mały notes i ogryzek ołówka. Jego głos był ochrypły, naznaczony latami palenia i nadużywania alkoholu, a każde słowo brzmiało, jakby wydobywał je z głębi zmęczonej duszy. Zanotował kilka szczegółów: ułożenie kamieni, stan ciała, godzinę przybycia. Pismo miał koślawe, ale czytelne – nawyk z czasów, gdy jeszcze wierzył, że porządek w notesie przełoży się na porządek w śledztwie. Teraz wiedział, że to iluzja, ale przyzwyczajenie zostało.
Podszedł bliżej, kucając przy ciele z trudem. Kolano zaskrzypiało boleśnie – pamiątka po dawnym pościgu, który zakończył się upadkiem z wysokości i miesiącami rehabilitacji. Ofiara, Anna Kowalska, miała na sobie strój turystyczny: kurtkę przeciwdeszczową, spodnie trekkingowe, plecak leżący kilka metrów dalej. Ale jej buty… Wójcik zmarszczył brwi. Eleganckie, skórzane, z lekkim obcasem – zupełnie niepraktyczne na górskie szlaki. Wyglądały, jakby wybrała się na spacer po Krupówkach, a nie na wędrówkę w Tatrach. To nie pasowało. Nie pasowało do miejsca, do sytuacji, do śmierci.
Nowak podszedł ostrożnie, stąpając na palcach, jakby bał się zakłócić ciszę, która spowijała miejsce zbrodni. — Myśli pan, że to morderstwo rytualne? Te kamienie… — zapytał, wskazując głową na okrąg wokół ciała.
Wójcik nie odpowiedział od razu. Jego wzrok padł na jeden z kamieni, na którym widniał wyryty symbol – krzyż wpisany w koło, z zawijasami na końcach. Coś mu to przypominało. Legendy, które słyszał jako dziecko, gdy spędzał wakacje u dziadków w górach. Opowieści o duchach Tatr, o dawnych rytuałach górali, o znakach, które miały odpędzać złe moce – albo je przywoływać. Nie był pewien. Pamięć była mglista, jak krajobraz wokół niego, a lata spędzone w miejskim brudzie Krakowa oddaliły go od tych historii. — Możliwe — mruknął w końcu. — Albo ktoś chce, żebyśmy tak myśleli.
Wstał, prostując się powoli. Ból w kolanie rozlał się po nodze, ale zignorował go, jak ignorował większość rzeczy, które go dręczyły. Spojrzał na Michała Gąsienicę, który stał z boku, zaciskając dłonie na kijku trekkingowym. Góral był wysoki, barczysty, z twarzą pooraną zmarszczkami od życia w górach. Miał na sobie starą kurtkę, poplamioną błotem, i spodnie, które widziały więcej szlaków niż Wójcik mógłby zliczyć. Jego oczy, ciemne i nieprzeniknione, unikały kontaktu wzrokowego, co budziło w komisarzu instynktowną nieufność. Gąsienica wyglądał jak człowiek, który wie więcej, niż chce powiedzieć – a Wójcik miał dość doświadczenia, by wyczuć takie rzeczy na kilometr.
— Panie Gąsienica, proszę mi powiedzieć, co pan tu robił o tak wczesnej porze? — Zapytał, podchodząc do niego wolnym krokiem. Jego ton był rzeczowy, ale w oczach czaiła się podejrzliwość.
Gąsienica wzruszył ramionami, jakby pytanie było niepotrzebnym kłopotem. — Jak co dzień, panie komisarzu. Sprawdzam szlaki dla turystów. Czasem znajduję śmieci, czasem zagubionych wędrowców. Ale coś takiego… — Pokręcił głową, ale jego głos był zbyt spokojny, zbyt opanowany jak na człowieka, który kilka godzin wcześniej natknął się na zwłoki. Wójcik zauważył, że dłonie górala zacisnęły się mocniej na kijku, a knykcie pobielały. Niewielki gest, ale wystarczający, by wzbudzić ciekawość.
— I nic pan nie zauważył? Żadnych obcych, podejrzanych osób? — Drążył Wójcik, zatrzymując się metr od Gąsienicy. Stał na tyle blisko, by wyczuć zapach tytoniu i mokrej wełny bijący od górala, ale na tyle daleko, by nie przekroczyć granicy, która mogłaby go spłoszyć.
— Nie, nikogo nie widziałem — odparł Gąsienica krótko, spuszczając wzrok na ziemię. Jego odpowiedź brzmiała jak wyuczona formułka, zbyt prosta, zbyt gładka.
Wójcik zmrużył oczy. Nie wierzył mu. Coś w postawie Gąsienicy – w tym, jak unikał spojrzenia, jak jego głos nie zdradzał emocji – budziło niepokój. Może góral coś ukrywał. Może widział więcej, niż chciał przyznać. A może po prostu nie lubił policji, co w tych stronach nie byłoby niczym niezwykłym. Na razie Wójcik nie miał dowodów, by go przycisnąć, ale zanotował w pamięci, że Gąsienica będzie wymagał szczególnej uwagi.
Odwrócił się do Nowaka, który wciąż kręcił się przy taśmie, próbując wyglądać na zajętego. — Zabezpieczcie ślady butów, zróbcie zdjęcia — rzucił oschle. — I sprawdźcie, czy w okolicy są jakieś kamery monitoringu, choć wątpię, żeby coś tu było. To nie Krupówki.
Nowak skinął głową i ruszył do pracy, a Wójcik wrócił do oględzin. Klęknął ponownie przy ciele, ignorując protest kolana. Jego wzrok padł na srebrny wisiorek leżący kilka centymetrów od prawej ręki ofiary. Podniósł go ostrożnie, używając końcówki ołówka, by nie zatrzeć odcisków palców. Wisiorek był mały, ale elegancki – owalny, z delikatnym grawerem na odwrocie. Wójcik obrócił go w dłoniach, mrużąc oczy, by odczytać inicjały: „A.K.”. Anna Kowalska. Pasowało do ofiary. Ale coś tu nie grało. Wisiorek był drogi, wykonany z solidnego srebra, z subtelnym wzorem kwiatowym – zupełnie niepasujący do reszty jej stroju. Turystyczna kurtka, spodnie z sieciówki, a tu nagle taki drobiazg? Czy to prezent? A może coś, co zostawił morderca?
Schował wisiorek do plastikowego woreczka na dowody, który wyjął z kieszeni, i zanotował jego położenie w notesie. Ale jego myśli na moment uciekły gdzie indziej. Zapach lasu – wilgotnej ziemi, igliwia, mchu – przeniósł go do wspomnień z dzieciństwa. Wakacje u dziadków w Murzasichlu, wędrówki po szlakach, śmiech rodziców, ciepło ogniska. Beztroskie lata, zanim życie stało się pasmem strat i rozczarowań. A potem, jak zawsze, przyszła inna pamięć – ta, której nie mógł się pozbyć. Wypadek. Żona, Maria, na poboczu drogi, rozbity samochód, krew na asfalcie. Był wtedy na służbie, zbyt zajęty, by odebrać jej telefon. Gdyby wrócił wcześniej, gdyby ją odwiózł… Poczucie winy, ostre jak nóż, przecięło mu pierś.
Potrząsnął głową, zmuszając się do powrotu do rzeczywistości. Nie mógł sobie pozwolić na słabość, nie teraz. Wstał, otrzepując ręce z ziemi, i spojrzał na Tatry majaczące w oddali. Szczyty, ledwo widoczne przez mgłę, wydawały się obojętne na to, co działo się u ich stóp. Ale Wójcik czuł, że ta sprawa jest inna. Nie chodziło tylko o morderstwo – chodziło o coś większego, coś, co mogło wstrząsnąć tym miejscem i nim samym. Musiał ją rozwiązać. Dla Anny Kowalskiej, dla jej rodziny, ale też dla siebie – żeby udowodnić, że jeszcze nie jest wrakiem, za jaki się uważał.
Mgła zgęstniała, a wiatr przyniósł odległy odgłos kroków – czy to echo, czy ktoś zbliżał się do szlaku? Wójcik odwrócił się, ale nikogo nie dostrzegł. Spojrzał na Gąsienicę, który wciąż stał z boku, wpatrując się w ziemię. Coś w jego postawie – może lekki ruch ramion, może sposób, w jaki trzymał kijek – sprawiło, że komisarz poczuł ukłucie niepokoju. Góral wiedział więcej, niż mówił. Wójcik był tego pewien.
— Nowak, chodź tu na chwilę — zawołał, nie odrywając wzroku od Gąsienicy. Aspirant podbiegł posłusznie, a Wójcik ściszył głos. — Obserwuj go. Coś mi tu nie gra.
Nowak spojrzał na górala, potem na komisarza, i skinął głową, choć w jego oczach czaiło się pytanie, którego nie odważył się zadać. Wójcik nie zamierzał mu tłumaczyć – jeszcze nie. Zamiast tego wrócił do ciała, przyglądając się raz jeszcze kamieniom. Symbol na jednym z nich wciąż go dręczył. Krzyż w kole, zawijasy… Musiał to sprawdzić. Może w Zakopanem znajdzie kogoś, kto zna stare legendy – bibliotekarkę, historyka, kogokolwiek. To mogło być kluczem.
Chłód poranka przenikał przez jego kurtkę, a oddech tworzył kolejne obłoki pary. W oddali wrona zakrakała raz jeszcze, a jej głos odbił się echem wśród skał. Wójcik spojrzał na Annę Kowalską – na jej nieruchome ciało, na krew, na kamienie – i poczuł, że to dopiero początek. Początek czegoś mrocznego, coś, co wywróci jego świat do góry nogami. Zacisnął usta, czując ciężar odpowiedzialności, ale też iskrę, której nie czuł od lat – iskrę ciekawości, która kiedyś czyniła go dobrym detektywem.
Gąsienica poruszył się, jakby chciał odejść, ale zatrzymał się, gdy zauważył, że Wójcik na niego patrzy. Ich spojrzenia spotkały się na moment – krótką, intensywną chwilę – zanim góral spuścił wzrok. Wójcik uśmiechnął się pod nosem, ale bez radości. To był uśmiech człowieka, który wie, że gra dopiero się zaczyna.
------------------------------------------------------------------------
ROZDZIAŁ 2: PRZESŁUCHANIE W KOMENDZIE
Komenda policji w Zakopanem była miejscem, które zdawało się uwięzione w czasie. Budynek, wzniesiony w latach 70., Nosił ślady minionych dekad – od wyblakłych, szarych ścian po metalowe kraty w oknach, które miały chronić przed intruzami, ale teraz wydawały się bardziej symbolem stagnacji. Wewnątrz panował specyficzny zaduch – mieszanka zapachów starego papieru, kawy z automatu i potu, który zdawał się wsiąkać w każdą powierzchnię. Korytarze były wąskie, oświetlone słabym, migoczącym światłem neonówek, a podłogi skrzypiały pod ciężarem kroków, jakby protestowały przeciwko ciężarowi spraw, które tu trafiały. Pokój przesłuchań, do którego zmierzali, był skromny i surowy: metalowy stół przykręcony do podłogi, dwa krzesła z twardym oparciem po przeciwnych stronach i małe, zakratowane okienko, przez które ledwo wpadało światło. Na suficie wisiała neonówka, która buczała cicho, rzucając blade, migoczące światło na twarze obecnych. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i starego tytoniu, a jedynym dźwiękiem, poza buczeniem neonówki, było tykanie zegara na ścianie, odmierzającego czas z mechaniczną obojętnością.
Komisarz Janusz Wójcik wszedł do pokoju przesłuchań, zamykając za sobą drzwi z cichym trzaskiem. Jego kroki były ciężkie, jakby każdy stawiał z trudem, a stara, znoszona marynarka wisiała na nim jak na wieszaku – stracił na wadze od czasu śmierci żony, a ubrania, które kiedyś pasowały, teraz wydawały się za duże. Twarz miał pooraną zmarszczkami, oczy zmęczone i podkrążone, a siwe włosy, choć krótko przycięte, zdradzały oznaki zaniedbania. Usiadł naprzeciwko Michała Gąsienicy, przeszywając go badawczym spojrzeniem. Jego oczy, choć zmęczone, były jak dwa ostrza, próbujące przebić się przez mur milczenia górala. Aspirant Kuba Nowak zajął miejsce z boku, opierając się o ścianę z zeszytem w ręku. Jego postawa była sztywna, a wzrok skupiony na przesłuchiwanym. Nowak był młody, ambitny, ale brakowało mu doświadczenia – w jego ruchach było coś nerwowego, jakby nie do końca wiedział, jak się zachować w tej sytuacji. Miał na sobie mundur, który wciąż wyglądał na nowy, jakby dopiero co zdjęto go z wieszaka w magazynie, a jasne włosy sterczały spod czapki, którą zdjął i położył na stole obok siebie.
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------
W empik go