Cień Ulicy. Tom 3 - ebook
Nowy Jork 1952 rok. Po wielkiej bitwie o miasto wszystko powoli wraca do normy. W tym też czasie splatają się losy dwójki głównych bohaterów. Mia córka znanej z pierwszych dwóch części Jane Aston wraz ze swoim towarzyszem wyrusza na swoją ostatnią przygodę. Kierując się maksymą przeżyj swoje życie takie jakie jest. Klasycznie jest tutaj przygoda, akcja, twisty fabularne oraz bardzo ładne zwieńczenie trylogii. Książka przeznaczona dla osób powyżej 16 roku życia.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-320-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Antagonista z sercem?
Siema pamiętacie takiego czarnego sukinsyna z poprzednich części?. Tak to właśnie ja. Ten cholerny dziad, który się zwał czarnym jeżem. Taki sobie koleżka co wszystkich mordował i go krytykowano. Muszę wam coś opowiedzieć. Pewną bardzo ładną i trochę łzawą historię. Będzie tu trochę łez, krwi i szyderczego śmiechu. Ostatnie co pamiętam to że walczyłem z Jane na Time Square. A potem pustka. Zresztą poczułem miecz w swoich trzewiach, który mnie zabił. Tak mi się wtedy wydawało. Historia będzie ładna o to się postaram. Bo muszę to powiedzieć i to mocno. Kilka minut później jak Jane mnie przebiła i wszyscy odeszli już z placu boju usłyszałem dwa głosy. Były kobiece bo nic nie widziałem tylko słyszałem. Poczułem jeszcze do tego kilka uderzeń w brzuch i w nogi. Przez chwilę zdołałem usłyszeć jedynie :
— Zabierz mu moc. Jeśli trzeba to go dobij. To należy już teraz do nas.
— Dobrze pani, ale on już i tak nie żyje.
— Nie obchodzi mnie to. Chce tej mocy. Świat się zmienia.
Odeszły a ja pozbawiony mocy mogłem tylko liczyć na cud. Bądź łut szczęścia. Byłem w próżni, która mnie otaczała. Leżałem blady bez żadnego koloru. Nawet mój kolor ten dobry zblakł. Może ludzie i jeże mnie widzieli na ziemi. Odbudowywali miasto a ja byłem nieprzytomny. Jak osoba, która ma zaraz zginąć. Nie czekałem wcale na ratunek. Znowu słyszałem głosy. Tym razem inne. Ktoś mnie ciągnął po ziemi. Strasznie świeciło mi w oczy. Po chwili zaczęły mnie boleć, ale dalej byłem nieprzytomny. Poczułem przepływ dobra. Jakieś niezwykłe coś czego nie czułem od bardzo dawna. Bycie złym jest fajne i dobre, ale do pewnego momentu. Potem kiedy mam taką sytuację jak teraz wszystko się odwraca. A może dostanę drugą szansę pomyślałem w duchu. Mogłem tak myśleć bo mi na tym zależało.
Kiedy tracisz nagle wszystko musisz narodzić się na nowo. Z reguły takie historie kończą się dobrze. Pamiętam jedynie tyle, że gdzieś mnie zabrano. Ciągle słyszałem głosy lecz tym razem te przyjazne. Już na pewno nie byłem ciągnięty po ziemi. Leżałem prawdopodobnie na jakimś łóżku. Było mi miękko i ciepło bo to mogłem wyczuć. Musiałem po prostu odnaleźć się w nowej sytuacji. Mówiłem często sobie, że będzie dobrze. Głosy nie cichły a zwłaszcza jeden. Chyba każdy kto wtedy by mnie zobaczył był by w szoku. Ten lekki bas i dykcja. Usłyszałem to w duchu bo mogłem się domyślić gdzie jestem. Wcale nie musiałem się bać. Postać wyglądająca jak coś co mogłem znać powiedziała do innych :
— Wiem możecie go nie lubić, ale musimy mu pomóc. Nintrus przygotuj recepturę. Ratujemy każdego pamiętacie. Wszyscy wiemy kto to był, ale nie zostawię go w potrzebie.
Nic mi nie mówiło to imię, ale głos już mogłem poznać. Dalej wcale nie mogłem w to uwierzyć. Tylko na chwilę zdołałem otworzyć w końcu oczy. One też były bardzo blade. Pozbawione koloru i błysku jak kiedyś. Ktoś pochylał się nade mną. Zanim znowu zamknąłem oczy powiedziałem tylko :
— Irintis i odpłynąłem.
Dopiero potem dowiedziałem się kto tak naprawdę mnie uratował. Mogłem się domyślić po ogromnym świetle które świeciło mi w oczy. Musiało upłynąć kilka dni a ja miałem dostać drugą szansę.
Obudziłem się w jakimś bardzo miłym pokoju. Kawałek przed sobą widziałem jakiś strój. Położony na wieszaku w moim ulubionym kolorze. Różowym bo od razu go poznałem. To mój dawny ulubiony kolor. Musiałem jeszcze na początek przetrzeć oczy. Nie to wcale nie był jakiś powalony sen. Tylko czysta i nieprzenikniona prawda.
Dostrzegłem drzwi, które gdzieś prowadziły. Pewnie na zewnątrz a co tam. Spojrzałem na swoje ręce i palce. Były różowe tak samo pewnie jak skorupa. Chciałem się dowiedzieć co się tutaj zadziało. Wstałem i ubrałem się w ten strój. Nie był ciasny a jego krój był na mnie idealny. Napiłem się również od razu szklanki Elinium bo stała na stole. Obudziło mnie to nie powiem.
Mieszanka soku z jagód i marakui zawsze robiła robotę. Smakowało mi tak samo jak to co ktoś postawił na tacy. Jeśli mieli tutaj kucharza to koleś był zajebisty. Pieczona kaczka połączona z oprusem czyli takimi ziemniakami i kapustą kiszoną. Cudowne kurwa no przepraszam. Na stole oprócz dobrego jedzenia znalazłem jeszcze kartkę. Adresowaną prosto do mnie. Nie było nadawcy, ale na pewno pochodziła tego miejsca. Bardzo krótka i treściwa. Wziąłem ją do ręki i przeczytałem na niej :
— Spotkajmy się na głównej polanie. Potrzebuje pogadać. Wyjdź przez drzwi i idź lekko prosto. Na pewno trafisz.
Dobrze pójdę zgodnie z tą kartką pomyślałem i tak zrobiłem. Otworzyłem drzwi i musiałem zasłonić oczy. Zobaczyłem ogromną polanę. Taka wielkość to mi się nawet nie śniła. Ciężko było ocenić ile ona tak naprawdę ma wielkości. W mordę no, ale w porządku. Szedłem bardzo powoli bo nie mogłem jeszcze opanować nóg. Niby się obudziłem, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Musiały się przyzwyczaić do normalnego chodu. Jeszcze może chwila i będzie dobrze. Owszem tak się stało i było.
Kilka kroków w przód i w tył i mogłem już chodzić. Zwykłe poruszanie które się udało. Poszedłem zgodnie z kartką. Prosto na wprost. Faktycznie autor liściku wcale się nie pomylił. Autor albo autorka to bez znaczenia. Podszedłem tak blisko jak się dało i wtedy już wiedziałem kto napisał tą kartkę. Postać ubrana w biały kaptur przysłaniający ją. Gdy go zdjęła ujrzałem siwe włosy. Nie czułem wcale strachu tylko nie wiem jak to opisać. Jakąś wielką ulgę. Podszedłem tak blisko jak tylko mogłem i czekałem na jakiś znak. Postać odwróciła się do mnie i zeskoczyła z piedestału. Pomarszczone czoło i zmarszczki na twarzy. Do tego laska w dłoni i wyblakłe zęby. Uśmiechnęła się do mnie bardzo mocno i odparła krótko :
— Obudziłeś się czarny jeżu. Witaj wśród żywych. Poznajesz mnie prawda?.
Myślałem, że to tylko opowieść, ale wcale nie. Przede mną stała Irintis czyli bardzo znana pani białych cieni. Nigdy takich nie widziałem, ale nawet jako zły słyszałem o tym. Były silne, mądre i na szczęście dobre. Bo biały kolor zawsze oznacza coś dobrego. Taki jest jego symbol o czym miałem się przekonać. Ukłoniłem się przed Irintis i odparłem krótko :
— Dobrze wiesz, że powinien już nie żyć. Kto mnie uratował?. Ty na pewno też i te białe istoty. Czuje się dobrze w tym kolorze. Jednak ja przecież byłem zły Irintis.
— Czasami nie ty decydujesz o czyimś losie Ortisie. Owszem ja cię znalazłam i dałam ci nową skorupę, strój i twoją pierwotną moc. Lecz wcześniej nie ja decydowałam czy będziesz żyć czy nie. Potrzebujesz jeszcze miecza, ale i wybaczenia.
Zastanawiałem się szczerze jak można wybaczyć takiej osobie jak ja. Nie miałem już co prawda czarnego koloru, ale pewnie ludzie pamiętają. Dobrze potrzebuje łaski, ale czy ktoś mi wybaczy. Bolało mnie odbieranie mi mocy. Tak samo jak danie mi jej. Musiałem znieść ból, ale to było tego warte. Spojrzałem prosto w oczy tej staruszki i powiedziałem ciepło:
— Rozumiem dlatego chciałem to wiedzieć. Potrzebuje jeszcze jakiegoś miecza. Zastanawiam się też co z moją czarną mocą?. Moje czarne cienie zniknęły tak samo jak moja moc.
Staruszka uderzyła laską o ziemię. To musiało być bardzo mocne uderzenie skoro nawet ja to poczułem. Wcale się nie bałem. Znów spojrzała mi w oczy i powiedziała :
— Twoja czarna moc nie do końca zniknęła. Zanim tu trafiłeś moje cienie znalazły jej część. Bardzo małą, ale nie pozwolę na to żebyś znowu był zły.
— Jak to? nie rozumiem zapytałem bardzo dosadnie bo się bałem jak cholera.
Staruszka jednak zdołała mnie uspokoić. Bardzo mocno zapunktowała u mnie. Potrafiła uspokoić moje szarpnięte nerwy i burzę w środku mnie. Cała Irintis ale miała na mnie haka. Strzeliła we mnie tą swoją laską. Promień walnął mnie czarną mocą tak tą mocą. Jednak to wcale nie bolało. Spojrzałem dokładnie na swoje ręce. Były czarne, ale bardzo jasno-czarne. Po chwili znowu stałem się różowy. Nie rozumiałem z tego totalnie nic. Staruszka podeszła od razu do mnie i odparła krótko :
— Nic nie poczułeś prawda?. A to dlatego, że ta moc została zmodyfikowana. Przez specjalną maszynę, która jest jedyną na świecie. Dostaniesz swoją dawną moc i możesz z niej korzystać. To bardzo jasny czarny. Elunis jego przyjazna odmiana. Prawie najjaśniejszy na całym naszym świecie. Wystarczy że złożysz palce w gest Wiktorii. Wtedy kolor się pokaże.
Złożyłem palce w ten gest. Faktycznie chwilę później byłem już bardzo śniado czarny. Nieźle, ale wciąż musiałem poznać odpowiedź na jedno pytanie. Irintis powiedziała, że to nie ona mnie uratowała. Więc skoro zrobiła to Jane, ale po co. Najpierw potrzebowałem jeszcze jakiegoś ostrza. Takiego, które by mogło mi pasować. Zastanawiałem się głęboko czy mieli tutaj jakiegoś kowala. Pewnie tak bo stojąca przede mną postać na pewno miała broń. Stąd, ale na 100 procent. Spojrzałem na nią raz jeszcze i odparłem prosząc:
— Irintis bardzo dziękuje, ale ja też potrzebuje jakiejś broni. Najlepiej miecza z kolorową rękojeścią.
Znowu spojrzała na mnie, ale bardzo łagodnie. Jak mama spogląda na swoje dzieci. Widać było w tych oczach ogromną czułość i do tego zrozumienie. Bardzo dobrze, że tutaj trafiłem odparłem do siebie w myślach.
— Dostaniesz Ortisie moja w tym głowa.
Wcale nie brano mnie tutaj za intruza. Po prostu musieli przywyknąć do mojej obecności. Wiadomo, że na początku każdy by się bał. Mój inny kolor skorupy jednak nie budził lęku. Moja wybawicielka numer dwa powiedziała mi gdzie mam iść po broń. Miałem jedynie odpowiednio skręcić. Prosta droga, ale trzeba było zapamiętać dokładnie gdzie iść. Bardzo się ucieszyłem z rozmowy z Irintis. To była moja pierwsza rozmowa po przebudzeniu się, ale jednak. Od nowa uczyłem się życia.
Innego niż dawno dawno temu. Skręciłem oczywiście odpowiednio i znalazłem szyld kowala. Spójrz na swoje ostrze to głosił umieszczony na górze szyld. Szczerze mówiąc to było bardzo ciekawe. Ktoś miał wielką głowę do wymyślania takich nazw. Wcale mi to nie przeszkadzało wręcz przeciwnie. Chwilę później wszedłem już do środka. Naprawdę zaskoczył mnie ogrom broni jaki tam był. Każdy dostępny rodzaj. Od bardzo ostrych maczug aż do każdego rodzaju miecza. Musiałem oczywiście coś wybrać. Kowal na szczęście był człowiekiem. Też wyglądał bardzo staro jak na swój wiek. Miał może z 70 lat. Zdradzała go bardzo długa siwa broda i przygarbienie. Widać było, że gość swoje przeżył. Podszedłem do lady i zdjąłem kaptur. Musiałem wyglądać szczerze i tak dosyć dziwnie. Biorąc pod uwagę, że jestem różowy. Ale co tam przestało mi to powoli przeszkadzać. Kowal spojrzał na mnie dokładnie. Przyjrzał mi się a dokładniej mojej posturze. Poprawił sobie okulary i zapytał mnie :
— Różowy jeż i to pierwszy raz w moim sklepie. Czego sobie życzysz?.
— Potrzebuje jakiegoś miecza. Najlepiej takiego, żeby mieścił się w jednej ręce. Mam nadzieje, że masz takie. Może być dowolny kolor rękojeści.
Znowu na mnie spojrzał tym razem na wielkość mojej skorupy. To akurat zostało cały czas takie same. Na szczęście bo nie miałem jej wielkiej, ale też małej. Taka średnia skorupa jeża. Kowal był bystry i to było widać. Zanim jeszcze wziął się do pracy zadał mi jedno pytanie mówiąc:
— Panie jeżu chcesz naprawdę kupne ostrze czy robione moją własną dłonią?. Ja potrafię wykuć każdy rodzaj miecza i to bez wyjątku.
Swoimi różowymi oczami spojrzałem na kowala. Ten kolor był bardzo łagodny i potrafił budzić zaufanie nie grozę. Wystawiłem ku niemu swoją dłoń i odparłem krótko :
— Jestem Ortis i możesz mi mówić nawet po imieniu Panie Dlowin. Poproszę miecz jednoręczny prosty jak strzała. Dodatkowo rękojeść dowolnego koloru i wybrany przez pana wzór.
Kowal wszystko zapisał. Zaproponował mi w między czasie zapalić Hurusa. Zgodziłem się z wielką chęcią. Musiałem bo chciałem się wyciszyć. Nie to nie była trawa. Z realnego życia poza kartką są takie leki. Destresan, Valierian czy jakoś tak. Hurus nie jest maryśką. Jest to mieszanka ziół polnych. Szałwia, valer, lipa, meliisa i hurus. Zmieszane chemicznie i połączone jedną mieszanką. To się paliło jak szluga, ale działało jak leki uspokajające. Na wyciszenie i odprężenie. Wziąłem go do ręki i wyszedłem na zewnątrz. Kowal znając moje preferencje miał mi go zrobić w ciągu kilku godzin. A może minut nie wiedziałem.
Poprosiłem jedną osobę o ogień. Akurat miała go przy sobie więc użyczyła mi go. Hurus powoli wlatywał w moje płuca. Wypuściłem zieloną chmurę prosto w niebo. Wziąłem go do ust powoli raz jeszcze. Po chwili wypuściłem powietrze i znowu w niebo poleciała zielona chmura. Od razu czułem się dużo lepiej. To było naprawdę zajebiste nie powiem, że nie. Czekałem już aż wezmę swój miecz do ręki. Musiałem mieć przecież jakąś broń. Ten kowal mnie również bardzo zdziwił. W bardzo pozytywnym sensie. Zakładałem, że pewnie zaskakiwał tak wszystkich. O czym mowa. Chodzi o jego niech pomyślę podejście do wykonywania tego miecza. Był bardzo oddany swojej pracy. Pewnie robił to latami i z wielkiej pasji.
Zajebiście bo jeszcze kiedyś kochałem takich ludzi. Nadal kocham, ale mając już róż. Usłyszałem, że kowal woła mnie do siebie. Stare porzekadło brzmi, że cierpliwość popłaca. Tak też było w tym wypadku. Kowal zawołał mnie po imieniu. Wszedłem z powrotem do środka. Kowal położył miecz na stole. Powiedział, żebym wziął go do ręki i ocenił. Bardzo uważnie spojrzałem na niego. Miecz był obłędny. Bardzo lekki z Tiroprasium. Obróciłem go w dłoni i spojrzałem na ostrze i rękojeść. Ostrze wyglądało normalnie, ale rękojeść już zupełnie w moim guście. Grawerowana i pełna różu i koloru fiołków. To wręcz idealnie współgrało z tym co miałem na myśli. Do miecza dołączona była pochwa. Mogłem mieć go na plecach albo w pasie. Dopasowana i nowoczesna jak na ich standardy. Założyłem ją oczywiście na pas. Przytwierdziła się do niego. Nie cisnęło mnie to wręcz przeciwnie. Od razu schowałem tam swój nowy miecz. Był kompletnie zajebisty tak jak ta pochwa. Ona również była kolorowa. Niebiesko-szara jak zdążyłem już zauważyć.
Podziękowałem bardzo mocno kowalowi. Musiałem wyglądać nie lada tajemniczo, ale nie szkodzi. Moc była i jest miecz jest, ale czegoś mi tutaj brakowało. Jednej bardzo ważnej rzeczy. Musiałem jeszcze raz szczerze pogadać z Irintis. Chociaż to czego miałem zażądać mogło skończyć się źle. Na szczęście wiedziałem gdzie iść. Mogłem się spodziewać, że będzie stać w tym samym miejscu co zawsze. Wcale się nie pomyliłem. Tym razem już ubrany w inny strój mogłem do niej inaczej podejść. Tym razem stała twarzą do mnie. Bez kaptura z laską przy pasie. Starsze osoby niestety je mieli. Musieli do normalnego chodzenia. Podszedłem kawałek bliżej i zapytałem ją mówiąc :
— Staruszko ja potrzebuje jeszcze jednej rzeczy. Chyba wiesz o czym mówię.
Irintis wykonała salto z laską i stojąc przede mną powiedziała :
— Ortis mogę ci dać jedynie jednego jak na razie. Białe cienie są dużo bardziej dobre i wrażliwe zwłaszcza na nowych właścicieli. Musisz je odnaleźć i przekonać do siebie. To nie będzie proste, ale postaraj się. Jest ich na ten moment 8 ale może być więcej. Wiesz co jeszcze musisz zrobić.
O w mordę nie pomyślałem aż zrobiło mi się gorąco. Oni mnie zabiją to była kolejną myśl, która przeszła przez moją głowę. Nie i koniec odparłem sam do siebie. Zbierałem się, ale naprawdę się bałem. Miałem iść pod dom swojego wroga i co pogadać z nim?. Chyba nie do ciężkiej. Aż mnie skręcało ze strachu. Nieustraszony czarny jeż kurwa. A nie bo nieprawda. Chciałem znać odpowiedzieć na pytanie dlaczego, ale strach mną zawładnął. Pani białych cieni mnie wyczuła i to od razu. Sami wiemy, że trudne rozmowy muszą być prowadzone. Nie można wiać od tego bo to zgubne. Otarłem łzę z policzka.
Zamknąłem oczy i nagle ktoś za mną stanął. Złapał mnie za ramię, ale nie było go jeszcze widać. Pokazał się dopiero po chwili. Wyglądał jak skrzyżowanie anioła i jakiejś istoty rodem z rodowego fantasy. Jego całe białe i lśniące oczy. Postura anioła z lekkimi skrzydłami wystającymi zza pleców. Lśniąca postura i światło które go otaczało. Na głowie oczywiście niebieski kaptur i drobne ostrze w pasie. Bardzo ciekawe i osobliwe. Patrząc w oczy tego kolesia można było odnieść wrażenie, że potrafił dostrzec we mnie dobro. Miał ciało ukryte pod strojem wiedziałem to i zauważyłem od razu. Wystawił w moją stronę dłoń i odparł krótko :
— Witaj. Zostałem przysłany do ciebie różowy. Potowarzyszę ci w twojej przygodzie.
Dałem mu dłoń chociaż była świetlista. Lekko się ukłoniłem i po dłuższym namyśle zapytałem go :
— Dziękuje możesz mi powiedzieć czego jesteś cieniem przyjacielu?.
Na jego twarzy zauważyłem coś w rodzaju uśmiechu. Tak to chyba był uśmiech. Mnie się tak łatwo nie oszuka. Nie odpowiedział na moje pytanie od razu. Widać może się bał czy coś. Wcale nie musiał bo ja naprawdę nie gryzę. W końcu podniósł głowę do góry i odparł mówiąc:
— Przepraszam a tak. Tilron biały cień działalności charytatywnej. Jestem cieniem wszystkich takich akcji Ortisie.
Zajebiście bo takie akcje często dają nadzieje jakimś dzieciakom. Ciekawe jak to działa. Muszę się potem dopytać a tymczasem znowu musiałem chyba odpocząć. Byłem rozwalony jeszcze tym wszystkim co się zadziałało. Podziękowałem Irintis raz jeszcze. Była tym oczywiście urzeczona. Mogłem już wrócić do swojego pokoju. Tak to nazywałem, ale to mógł być równie dobrze mój dom.
Przecież tutaj było jak w domu pomyślałem idąc tam z Tirlonem. Dotarłem tam dość szybko, ale nie bez problemów. Po drodze musiałem jeszcze zajść po coś do picia. Byłem niezwykle spragniony po takim dniu. Problem polegał na tym, że najbliższy targ znajdował się prawie po drugiej stronie polany. Ech ryknąłem pod nosem i szedłem dalej. Tak przy okazji obserwowałem miasto. Bo to wyglądało jak miasto. Taka polana w kształcie miasta. Co za zajebistość i to niezła. Cała struktura miejska i rozciągająca się polana. Nie wiadomo oczywiście na ile, ale na pewno na bardzo dużą odległość. Mój własny biały cień okazał się bardzo miłym towarzyszem. Dużo gadał, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Udało mi się zdobyć jego zaufanie. Powoli i jakbym wjeżdżał pod górkę, ale jednak. Nie każdy ma i miał okazję spotkać białego cienia. Cudowne uczucie połączone z tym, że on miał być ze mną. Doszedłem w końcu na ten targ. Otoczony był bardzo ładnymi kwiatami co jeszcze bardziej było no ładne. Fiskus i Fiołki otaczały cały okoliczny targ.
To taki sklep, ale na dworze no nie. Cudowny i nie pozbawiony piękna. Miałem naprawdę rozsądny i duży wybór produktów. Od soku czereśniowego aż do zwykłej wody z ich własnego źródła. Chciałem zrobić sobie mały zapas. Musiałem mieć na drogę jak to bywa w każdej przygodzie. Dlatego najpierw przechodziłem targ wzdłuż i wszerz, aby coś znaleźć. Udało się i byłem bardzo zadowolony. Kupiłem sobie kilka słodyczy i wodę oraz sok z wiśni. Wiśnie tutaj też rosły, ale dwie polany dalej. Dopiero po takich zakupach wróciłem bardzo szczęśliwy do domu. Cień szedł obok mnie cały czas. Raz chował się i nie było go widać a raz był widoczny całkowicie. Rozumiałem to bo nie było co tutaj rozumieć. Takie po prostu chyba były te białe cienie. Ukryte i tajemnicze. Wiadomo miały swoją głębię, ale na swój własny sposób.
Bardzo ciekawe ale jednak. Tak samo jak czarne każdy miał inną specyfikę i kolor. Te dobre kolory bo białe były tylko z nazwy. Cieszyłem się, że kogoś takiego mam. Wróciłem w końcu do domu. Normalne zwykłe życie co nie. Zakupy, pójście gdzieś na spacer i wypad na miasto. Mogłbym tutaj szczerze mówiąc zostać. Wiedziałem niestety, że to jest bardzo chwilowy przystanek. Schowałem to co miałem do małej lodówki. Drobne, ale dla mnie w porządku. Mój cień na razie gdzieś znikł. Nie zauważyłem go odkąd wszedłem do domu. Chwilę później już lezałem na małym łóżku. Na razie było ono moje. Przewracając się na drugi bok zasnąłem nawet nie wiedząc kiedy. Jedyne co poczułem to co, że ktoś przykrył mnie kocem. Bardzo miękkim i aksamitnym kocem. Odpłynąłem w objęcia Morfeusza i chciałem, żeby coś mi się przyśniło. Miałem nadzieje na jakieś urocze i piękne sny. Niestety oczekiwania nie spełniły rzeczywistości. Przynajmniej pierwszy sen. Śniłem o tym co mi się stało. Przecięcie mieczem przez Jane a potem jak ktoś prawie mnie dobił i zabrał moją moc. Spociłem się niemiłosiernie. Dostałem zimnych potów i drgawek. Na szczęście mój cień cały czas czuwał. Nie chciałem się obudzić więc trzymałem oczy bardzo głęboko zamknięte. Jego moc działała i to bardzo. Białe światło, które łączyło mnie i jego. Chwilę później pojawił się inny sen.
Taki na który czekałem. Ale i nie spodziewałem się tego totalnie. Jedynka i dwójka opowiadały o mnie jak o srogim sukinsynu, który podbije świat. Tak, ale był moment na cmentarzu. Tam spotkałem Liz nie fizycznie, ale jej ducha. Właśnie ona mi się przyśniła. We śnie podeszła do mnie i pogłaskała mój policzek. Stałem jak słup soli, ale musiałem opanować emocje. Inaczej nie dało rady. Nie grałem też twardziela, który się dusi samym sobą. Wyglądała tak samo jak kiedyś. Lekko wystawiłem swoje różowe dłonie i odparłem tamując łzy :
— Liz kochanie co tu robisz?. Przecież to tylko sen.
Znowu poczułem tą dłoń. Oplotła mój policzek i dotknęła mnie. Mogłem przyjrzeć, że to nie Liz, ale to była ona. To łapanie chyba było celowe. Rozpłakałem się przyznaje. Mimo, że to był sen łzy mi leciały z oczu. Przecież i tak bardzo za nią tęskniłem i pragnąłem jej. Liz przytuliła mnie tylko i odparła krótko :
— Owszem to sen, ale chce ci coś podarować. Wystaw ręce kochanie.
Posłusznie to zrobiłem, ale nie oczekiwałem niczego wielkiego. Przecież Liz nie żyła i zmarła już dawno. Pamięc jednak jest jak komputer. Może wywoływać nagłe wspomnienia. Najczęściej te dobre, które się gdzieś w nas kryją. Muszą się kryć i często są one gdzieś głęboko. Mózg tak działa, ale są też tego dobre strony. Po prostu nie rozpamiętujesz tego co działo się złego w twoim życiu. Liz założyła mi coś na palec. Serdeczny tam gdzie zakłada się najważniejsze świadectwo miłości. Spojrzałem na rękę i było mi słodko. Miło, słodko i jakbym znowu się zakochał. Patrząc na różowo-czarny pierścień z grawerem dla mojego misiaczka Ortisa znowu zamarłem. Liz pocałowała mnie tylko prosto w usta i odparła :
— Słonko to jest ostatnia pamiątka po mnie. Wiesz, że ja już nie wrócę. Zobaczysz mnie w krainie zimna i wiecznego życia.
— Liz co to jest? Co ja mam na palcu? Czy to jest.. -zapytałem dalej tuląc Liz do siebie.
Liz pewnym siebie głosem odparła krótko patrząc mi prosto w oczy:
— Nie Ortisie. To nie jest serce nieskończoności. To ma jedynie Jane a Rękawicę Prawdy Markus. Pierścionek, który ci daje nazywa się Sercem Odrodzenia. Kiedy przechodzisz na jasną stronę mocy możesz dostać takie serce. Istnieją tylko 2 na świecie. Znalazłam je dla ciebie. Działa podobnie, ale może go tylko używać osoba, która ze złego stała się dobra. Kocham cię Ortis. Używaj tego mądrze mój dobry jeżu.
— Liz …
Chciałem dodać tylko jedno zdanie. Ja ciebie też księżniczko. Jeszcze zdążyłem, ale po tym już się obudziłem. Spojrzałem na swój mały zegarek. Była 8.45 rano. Mój cień czuwał bo go czułem. Uspokajał mnie przez sen podczas gdy się wiłem jak głupi. Od razu po mojej pobudce skroił mi dwa jajeczne tosty i przynosząc mi je na tacy odparł :
— Stary kto to był w twoim śnie?. Mówiłeś przez sen, że kogoś kochasz. Widzę, że twoja obrączka świeci się na śniado czarno.
O w mordę. Faktycznie na mojej dłoni zaświeciło się to serce, które dostałem we śnie. To wcale nie był jak widać do końca sen. Taki pół sen pół jawa. Różowo-czarny pierścionek ten sam jak w moim śnie. Ja cię chrzanię a myślałem, że to jakaś ściema. Okazało się, że jednak wcale nie. Cudowne uczucie, kiedy ktoś docenia cię do dnia dzisiejszego. Zwłaszcza osoba, którą kiedyś kochałeś. To było bardzo mocno prawdziwe. Tak i potrafiło być chociaż nie mogłem w to uwierzyć. Pierścień zawibrował na moim palcu. Z czarnego koloru wydobył się tym razem róż. Bardzo ładna i aksamitna odmiana różowego. Moja cała dłoń zadrżała. Z pierścionka wydobyła się moc przeznaczona tylko dla mnie. W myślach podziękowałem Liz i obiecałem sobie, że będę tego używał mądrze. Wziąłem zjeść tosta. Były bardzo smaczne i jadalne. Przepiłem to jednym z moich kupionych wczoraj soków. Pomarańczowo-wiśniowy z domieszką cukru. W końcu jedząc śniadanko musiałem odpowiedzieć mojemu towarzyszowi na pytanie. Przeżułem kawałek który miałem w ustach i odparłem do niego tak :
— To była moja ukochana. Bardzo ją kiedyś kochałem. Niestety została zabita. To jest jej ostatni prezent jaki dostałem. Bardzo mi się podoba. Ledwo zdążyłem jej podziękować za to. Jeszcze zdążyłem, ale musiałem być w niezłym szoku. Ogromnym, lecz mogę ją zobaczyć. Dobrze wiem gdzie.
Chyba mój kumpel się wzruszył. Po prostu myślał, że posłucha bardzo pięknej opowieści o miłości. Niestety miała bardzo smutny koniec. Teraz mogłem patrzeć na moje własne serce założone na palec miłości. Serdeczny to palec miłości tak moi drodzy. Bardziej zastanawiało mnie pytanie kto ma drugie takie serce. Skoro są takie dwa to kto ma drugie?. Zastanawiające i tajemnicze, ale i piękne. Tirlon chyba był dokładnie tego samego zdania. Skoro miał być ze mną całą przygodę. Dojadłem to co miałem dojeść i odstawiłem talerz. Umyłem go i wtedy sobie coś przypomniałem. Jedno miejsce jeszcze zanim miałem opuścić świat białych cieni.
Było dla mnie kiedyś bardzo ważne ale musiałem tam pójść. Ubrałem więc bardzo szybko swój miecz i wyszedłem z domu. Popędziłem na tą polanę gdzie odbito moją moc. Miejsce pamiętne, ale jednak bardzo ważne dla mnie. Jak sobie przypomnę co robiłem mając czarną moc. Moje oczy płonęły łzami i to gorzkimi. Gdybym to mógł tylko cofnąć pomyślałem. Kucnąłem na tej polanie i myślałem o moim nowym życiu. Było ciekawe, ale miałem wątpliwości czy ktoś mi wybaczy i czy kiedykolwiek wybaczy. Miałem 63 lata i wcale młodo nie wyglądałem. Byłem pół staruszkiem ale jeszcze bez laski. Zanim jeszcze miałem iść na spotkanie przeznaczeniu musiałem pomyśleć jak to rozegrać. Nie mogłem sobie iść na spotkanie z Jane tak o sobie. Przecież ona była bohaterką jedynki i dwójki. Należał się jej osobisty szacunek. Bardziej zajebisty i uczciwy niż mi. Takiej srogiej mendzie, która dopiero co stała się dobra. Ale do rzeczy. Nie chciałem wcale mówić tam przemowy, ale musiałem przygotować się do tego mentalnie. Trudne rozmowy wcale nie są i nie były moim konikiem. Tirlon też starał się mnie pocieszyć. Mówił coś w stylu, że będzie dobrze i wspierał mnie. Po prostu chyba każdy potrzebował takiego wsparcia. W tym oczywiście ja.
Dlatego nawet nie czekając na najgorsze chciałem tam iść. Nie potrzebowałem już wcale wymówek do tego. Po co one były do niczego. Ubrałem swój różowy kaptur na głowę. Kierowała mnie moja obrączka bo czułem wibrowanie. Wyjście było niedaleko. Poszedłem zgodnie z tym gdzie mnie kierowało. Doszliśmy z Tirlonem do jakiegoś niewielkiego wylotu. To wyglądało na jakiś portal albo dziurę, która prowadziła na pewno już do normalnego świata. Wziąłem bardzo głęboki oddech. Jeszcze przed samym wyjściem trafiliśmy na Irintis. Musiała chyba wyczuć moje obawy. Podpierając się laską podeszła do mnie i odparła krótko :
— Ortisie dostałeś swoją szansę. Ona to zrozumie zobaczysz. Otworze ci przejście. Jeszcze się spotkamy na pewno.
Kiwnąłem na to tylko głową. Znowu wziąłem bardzo głęboki oddech. Uderzyła laską o ziemię po raz drugi. Przejście otworzyło się i mówiło do mnie jakbyś chodź. Pomachałem Irintis na pożegnanie i wskoczyłem prosto w dziurę.
Lot wcale nie należał do długich. Ktoś wpadł na coś naprawdę moim zdaniem genialnego. Coś co przypominało zjeżdżalnię. Po prosto wskakiwało się do środka i jechało w dół. Oczywiście były zakręty, ale można było zamknąć oczy i odprężyć się. Bo wszyscy wiedzieli, że każdy lubi takie zabawy. Totalnie nieprzewidywalne, ale jednak i prawdziwe. Ten zjazd oczywiście trochę trwał. Nie będę liczyć dokładnie ile, ale trochę na pewno. W końcu zobaczyłem już koniec tego tunelu. Dopiero wtedy otworzyłem oczy. Wyleciałem jak z procy lądując na trawie.
Na szczęście nie było to twarde lądowanie. Uf pomyślałem lądując na miękkim. Rozejrzałem się po okolicy. Faktycznie wylądowałem pod domem Jane. Mimo że wcale tutaj nie byłem można to było bardzo łatwo poznać. Charakterystyczne schody i domek prawie na wzgórzu. To był jej dom rodzinny. A więc to tutaj miałem ją spotkać i pogadać. Szczerze ciekawiło mnie jak wygląda. Mogła się zmienić, ale biorąc pod uwagę naszą walkę raczej w to wątpiłem. Mogłem ją zawołać, ale chciałem poczekać po prostu na reakcję. Wiedziałem, że może być to niewątpliwy szok dla wszystkich, że wróciłem. Tak wróciłem, ale zupełnie inny.
Nawet moje oczy mówiły coś innego. Spojrzenie było inne łagodniejsze i chcące naprawdę pokazać, że nie idę już tamtą drogą. Usiadłem na trawie i znowu zapaliłem Hurusa. Chciałem wziąć bardzo głęboki oddech i puścić tą czystą zieloną chmurę. Puściłem ją i zaciągnąłem się jeszcze raz. Siedziałem na trawie po turecku więc byłem bardzo widoczny. Potrzebowałem żeby ktoś mnie zobaczył. Dlatego nawet nie kryłem się z tym, że paliłem sobie Hurusa. Pociągnąłem jeszcze raz z tego co mi zostało. Tym razem wypuściłem jeszcze większą chmurę. Po prostu czekałem na rozmowę, która miała być moim unicestwieniem albo wybawieniem.
W końcu musiał nadejść ten czas. Po prostu musiał nadejść. Ktoś wyjrzał przez okno widziałem. Na pewno jakaś postać, ale czy to ta na którą czekałem. Szczerze nie miałem pojęcia. Musiałem sam się przekonać. Prawie mnie nie poznała. Ja ją już tak. Wyglądała naprawdę dość staro. Zmarszczki na twarzy i pomarszczenia na głowie. Lekko siwe włosy gęste jak dawniej. Chodziła wolno, ale jeszcze nie z laską jak Irintis. Jej oczy i spojrzenie mówiło jestem już trochę stara. Lekko zeskoczyła ze schodów i spojrzała w moim kierunku. Wbiła spojrzenie prosto w moje oczy. Nie miała przy sobie żadnej broni tylko starała się uśmiechać. Panowała naprawdę bardzo niezręczna cisza. Wcale mnie nie atakowała bo miałem pokojowe zamiary. Nie wstałem wcale z trawy. Bardzo mocno zebrałem się na odwagę i zapytałem :
— Mogłaś mnie wtedy zabić gdy miałaś okazję. Pokonałaś mnie a jednak tego nie zrobiłaś. Powiedz mi dlaczego?.
Znałem już za dobrze to spojrzenie. To na pewno było spojrzenie, które chyba mówiło coś co znałem. Jane usiadła na trawie niedaleko mnie i odparła krótko :
— Bo dostrzegłam w tobie dobro. Pod koniec walki musiałam podjąć decyzję. Wybrałam światło nie mrok. Teraz jesteś taki jaki powinieneś być. Różowy też jest bardzo ładnym kolorem. Wcale się nie pomyliłam i udało mi się dokonać czegoś niemożliwego.
Wystawiłem ręce i złożyłem je w wiktorię. Chwilę później już wcale nie byłem różowy. Oplótł mnie czarny kolor. Chciałem żeby Jane zobaczyła wszystko co ze mną zrobiła. Od różu po czerń. Jak to się mówi dosłownie wszystko. Gest, który nastąpił potem był niespodziewany. Totalnie się go nie spodziewałem. Podeszła do mnie jeszcze bliżej o krok. Znowu spojrzała mi prosto w oczy ale tym razem jakoś inaczej. Może i nie walczyła już, ale nadal miała moc. Ogromną bo to natychmiast dało się wyczuć. Nawet jak nie miała miecza. Coś świeciło na jej dłoni. Od razu to zobaczyłem. O jasna cholera to było serce nieskończoności. Astonka złapała mnie za ramiona i powiedziała do mnie :
— Byłam wtedy przeciwko tobie. Wiadomo jacy są ludzie. Ten czarny kolor jest bardzo ładny. Chce żebyś był dobrym antagonistą. Taki śniady czarny, który bardzo mi się podoba. Wyruszysz na przygodę bo pewnie jakaś cię czeka. Tak jak mnie. Musisz zyskać zaufanie mojej córki ona ci pomoże. Przygotuje ją na to. Ja już nie mogę. Chce cieszyć się byciem z Markusem dopóki jeszcze mogę.
— Jak mam być dobrym antagonistą skoro robiłem takie rzeczy?. Czytaliście o mnie wiecie co się stało ze mną Astonko.
Jane bardzo mocno mnie przytuliła. Myślałem na początku że to żart, ale wcale nie. Po prostu mnie bardzo mocno przytuliła. Cofnęła się i podała mi rękę mówiąc :
— Wszyscy o tym wiedzą i wiedzieli. Jednak moje uderzenie przemieniło cię. To miecz wezwał Irintis. Dopóki możesz ciesz się życiem. Po czasie ludzie będą cię nazywać antagonistą z sercem. Musisz się tylko postarać oraz zdobyć zaufanie Mii.
Otworzyłem głęboko oczy i serce. Chyba bardziej oczy bo jak niby można mieć otwarte serce. Może na sugestie i bardzo dobre słowo. Albo na jak to się kiedyś mówiło otwarty umysł. Nie wiedziałem co będzie dalej. Musiałem po prostu czekać. Na pewno miałem to na celu. Zdobyć zaufanie córki Jane. Bardziej zadawałem sobie pytanie jak to zrobić?. Rozmyślałem nad tą kwestią bardzo długo. Nie był to wcale koniec niespodzianek ze strony tych, którzy kiedyś byli moimi wrogami. Jane chyba zrobiła to celowo, albo i nie. Przed dom wyszedł też Markus. Tak samo jak jego żona wyglądął dosyć staro. Musiał naprawdę wyglądać staro skoro miał na głowie siwe włosy i brodę. Lekko kuśtykał na lewą nogę. Od razu było to widać. Podszedł i spojrzał na mnie mówiąc :
— Czarny jeżu Jane nie zrobiła tego celowo. Żeby być dobrym musisz ujrzeć dobro. Nie jesteś zły tylko bardzo smutny. Jedno uratowanie życia nie pomoże ci być dobrym to fakt. Ale my już możemy ci pomóc.
Słuchałem ich z coraz większym zdumieniem. Jak oni mogą mi pomóc?. Fakt bycie dobrym na pewno ma swoje zalety w to nie wątpiłem. To była prawda najpierw musiałem to udowodnić. Cały czas siedziałem po turecku na trawniku koło ich domu. Później nastało już tylko no właśnie chyba poczucie wartości. Najpierw Markus przywołał rękawicę prawdy i założył ją sobie na ręce. Jane czekała tylko na znak. Musiałem zrobić jedynie wielkie oczy z przerażenia. Zamknąłem prostu oczy mówiąc tylko cały przestraszony :
— Chce poczuć się dobry.
Co to był później za widok. O rany to by trzeba było aż zobaczyć na żywo. Strzelili prosto we mnie. Poczułem tak potężny ogrom mocy, że zaniemówiłem. Połączona rękawica i serce wywołały ogromny promień światła i neonu. Ognia i prądu. Wody i potężnie wiejącego wiatru. Łaskotało mnie to i wcale nie czułem bólu. Łaskotki i ogrom nie wiem jak to nazwać szczęścia. Miałem cały czas zamknięte oczy i ich nie otwierałem. Promień był coraz silniejszy i mocniejszy. Dosłownie wchodził we mnie i przenikał mnie. Można to było zobaczyć z daleka. Najpierw promień zobaczyły wioski i miasto oddalone o 40 kilometrów.
Ludzie mogli być zachwyceni ale i przerażeni. Jeże też chociaż one wiedziały co to jest. Coraz bardziej wznosił się do nieba i stawał się jeszcze bardziej widoczny. Świetlisty Skarb bo tak nazywało się to zjawisko mogło pojawić się jedynie raz w historii. Mieli to widzieć wszyscy łącznie ze mną. Zjawisko tak rzadkie jak to że cały księżyc może się pojawić na niebie.
Astonowie parli mocą na mnie coraz bardziej. Na ich twarzach wcale nie było widać zmęczenia chociaż pot spływał im po czole. Uderzenia jako że były coraz mocniejsze powodowały też zmiany na nieboskłonie. Całe niebo stało się nagle różowo czarne. Kolor mojej skorupy pokazał się prawie całemu światu. Ale to wcale nie był koniec. Nie przestawali strzelać więc mogli zrobić jeszcze więcej dla mnie. Moja twarz pełna łez pojawiła się chwilę później.
Wszędzie dlatego tak nazywało się to zjawisko. Taki avatar jak macie na bilbordach czy innych reklamach. Moja mina mówiła chyba tylko jedno najprostsze słowo. Przepraszam tak to dokładnie mówiła moja mina. Zobaczyli mnie wszyscy, ale taki chyba był cel tego strzału.
Pokazałem się publicznie do tego w takiej postawie. Może część wcale nie uwierzyła w moje dobre intencje. Mieli ku temu sporo powody, ale nie dziwiłem się im wcale. Mogli mnie nienawidzić, ale uznałem że takie pokazanie się jest konieczne. Ktoś musiał dojrzeć jaki jestem naprawdę. Płakałem na avatarze bo płakałem też naprawdę. Łzy które miałem wtedy i w tamtym momencie nie były udawane tylko prawdziwe. Zjawisko rozbłysło się na amen. Dopiero wtedy Astonowie puścili swoje sprzęty. Spadłem na trawę. Musiałem im jeszcze jakoś podziękować za taką pomoc. Machnęli tylko rękami i stwierdzili coś w stylu nie ma za co. Zanim jeszcze odeszli zapytałem się ich:
— Ludziska gdzie znajdę waszą córkę?. Skoro mam zacząć przygodę razem z nią.
Odwrócili się do mnie i odparli prawie jednocześnie :
— W jej domu oczywiście no nie. Tu masz adres różowy. Złapałem kartkę w locie i od razu ruszyłem na miejsce.
Obserwowałem co się zmieniło po drodze. A zmieniło się całkiem sporo. Całe miasto wyglądało jakoś po prostu inaczej. Bardziej żywo niż kiedyś. Wiadomo tutaj też rolę odgrywały czasy i łajza zwana polityką. Nie chce mi się pieprzyć o tej partii i o tej, ale po drodze zrobiłem małą ankietę uliczną. Część ludzi nie chciała odpowiadać, ale druga gadała ze mną. Świetlisty Skarb najwidoczniej pomógł. Mając kilka kartek od Jane mogłem to wykonać. Pytałem mieszkańców Nowego Jorku bo dla wyjaśnienia początek historii jest w Nowym Jorku o proste rzeczy. To było też potrzebne żeby moja obecność nie budziła w ich strachu. Zawsze zdejmowałem kaptur i starałem się być do nich miły. Trochę zmienił się układ budynków ale w sumie wszystko było to samo. Jedynie zwróciłem uwagę na WTC.
To faktycznie się zmieniło. Musiałem przyznać że na lepsze. Taki spacer po mieście bardzo dobrze mi zrobił. Bo nawet kolczaści, którzy też wiadomo, że mieszkali z nami jak to kiedyś powiedziała Jane byli bardzo sympatyczni. Jeszcze raz spojrzałem na kartkę z adresem. Teoretycznie wcale niedaleko, ale jednak. Szedłem jak normalny koleś na piechotę. Bardzo ładnie było też popatrzeć już innymi oczami na Central Park. Liście, trawa i ktoś jadący na BMXie. Musiałem spojrzeć na to, ponieważ jak pamiętacie zniszczyłem to miasto. Musiałem się też dowiedzieć jak zostało odbudowane. Przechodziłem przez przejścia dla pieszych potem szedłem chodnikiem z totalnie inną miną. Do mieszkania jak dowiedziałem się z mojej sondy miałem piechotą niecałe 10 minut. To bardzo dobrze pomyślałem idąc w dobrym kierunku. Chyba polubię te spacery mruknąłem do siebie idąc już wprost do tego wielkiego na 9 pięter bloku.
Miejsce do którego doszedłem było naprawdę zwyczajne. Zwykłe podwórko, które otaczało ten blok. Boisko do gry głównie w kosza, ale i nie tylko. Również do piłki nożnej i ręcznej. Naokoło same nowoczesne bloki prawie apartamentowce. Oczywiście jak na te czasy no nie. Nie musiałem się nawet męczyć z otworzeniem tych drzwi. Ktoś wpuścił mnie do środka. To było miłe i wcale nie musiałem się aż tak mocno wspinać. Otworzyło mi drzwi jakiejś nieduże dziecko. Wyglądał na nastolatka, ale wcale się mnie nie bał. Wręcz przeciwnie szeroko otworzył oczy. Gestem ręki zaprosił mnie do środka.
Wszedłem na korytarz i do salonu. Było ładnie tylko mogę powiedzieć bo nie znam cię na ścianach i mieszkaniach. Zwyczajnie mi się spodobało. Zdjąłem kaptur i wtedy mnie zobaczyła. Mia córka Jane, która też wyglądała na wiek dojrzały prawie zrzuciła talerze. Okazało się, że ten nastolatek a tak naprawdę dziecko to jej wnuk. Spojrzała na mnie jak na umarłego. Mia prawie zaszokowanym głosem odparła do mnie :
— Myślałam że nie żyjesz. Shadow ty wyglądasz …
— Inaczej tak. Twoja mama uratowała mnie i zmieniła w jeża o kolorze różu. Który stara się być dobry. Twoi rodzice użyli świetlistego skarbu, żeby mi pomóc. Przychodzę w pokojowych zamiarach.
Chyba nadal nie mogła w to uwierzyć. Miała niecałe 45 lat i na taki wiek wyglądała. Nie pytałem się jej, ale mogłem się domyślać po rysach twarzy. Miała męża, dzieci i wnuki. Cudowna kombinacja, że zdołała już tyle osiągnąć w ciągu swojego życia. Jane bardzo dobrze ją wychowała i miałem się o tym przekonać. Po pierwszym szoku jaki przeżyła młodsza Astonka odparła krótko :
— Oni zawsze tacy są. Pomagają nawet najsłabszym. Mama mówiła mniej więcej co się stało. Zostań na obiedzie. Pogadamy i na pewno ci pomogę.
Nasza właściwa przygoda miała się dopiero zacząć. Ten rozdział 1 całej historii był po prostu takim prologiem. Wyjaśnieniem pewnych rzeczy i zakończenia mojej historii tej złej. Widziałem jak Mia na mnie patrzy więc musiało być dobrze. Co będzie dalej dowiecie się kiedy się najem i zacznę budować relację, która będzie aż do końca. Bo przeżyć ostatnią przygodę z córką najsłynniejszej archeolog na świecie to będzie zaszczyt. Zaszczyt i ogromne wyróżnienie.