Cień utraconego świata - ebook
Cień utraconego świata - ebook
Nie ufaj niczemu, nawet własnemu umysłowi
Oto świat, w którym magia jest oczywista, niczym istnienie dobra i zła. I podobnie jak zło, do cna znienawidzona.
Oto świat, który za chwilę przestanie istnieć. Z północy nadciąga zagłada, a jedyne, co może stawić jej czoła to właśnie wzgardzona i osłabiona magia.
Młody Davian wyrusza w niebezpieczną podróż na północ. U boku ma przyjaciela a za plecami zostawia zniszczenie, śmierć i grozę. Mimo strachu, każdego dnia wędruje dalej, wszak od powodzenia jego misji zależą losy świata. No, chyba, że jego misja polega na czymś zupełnie innym, niż sądzi i właściwie został wysłany na śmierć.
Może też być tak, że przyjaciel, który dzielnie kroczy u jego boku jest tak naprawdę kimś zupełnie innym, dawny wybawca poświęci go bez mrugnięcia okiem a bohatersko uratowany dzieciak okaże się silniejszy, niż cała drużyna wybawców. Może też być zupełnie inaczej.
W tej historii prawda splata się z kłamstwem, stare długi ratują życie a zdrajca zasłania zdradzonego własną piersią.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-655-5 |
Rozmiar pliku: | 7,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wody Eryth Mmorg rozbłysły jaskrawym światłem. Wzburzone fale zaszumiały, jakby ktoś wraził sztylet w samo mroczne serce akwenu. Rozpędzony wał ciemnych bałwanów rozbił się o ledwie widoczną ścianę czarnych skał. Piana z sykiem trysnęła na sto stóp w powietrze i runęła w dół. Świat zamigotał i na powrót pogrążył się w ciemności, lecz sztorm wciąż przybierał na sile. Kolejna fala ryknęła, warknęła i westchnęła głośniej, niż zagrzmiał grzmot następnego pioruna. A za nią sunęła już nowa.
Stojący na wysokim urwisku Tal omiótł okolicę beznamiętnym spojrzeniem. Trwał w zupełnym bezruchu, jedynie jego płaszcz łopotał, raz po raz wzdymany porywistymi powiewami. Skrzące się w młodzieńczym obliczu stare, niemrugające oczy wpatrywały się głęboko w noc, tam gdzie czyhała niewidoczna paszcza Eryth Mmorg. Jeszcze jeden rozbłysk wyłowił z mroku owalną formację zębatych skał, oblizywanych przez wygłodniałe fale, gotowych pożreć każdego, kto ośmieliłby się zanadto zbliżyć.
Za plecami Tal miał płaską, jałową skałę wierzchołka Góry Taaga. Życie nie zapuściło tu korzeni, na tym szczycie nie rosły najbardziej nawet wytrzymałe, wszędobylskie chwasty o trującym soku. Obsydianowe płyty lśniły w świetle błyskawic, gładko wypolerowane uderzeniami odwiecznie smagającego je wiatru. Dwadzieścia kroków od Tala płaska półka gwałtownie się urywała i górskie zbocze opadało w przepaść niemal równie pionową jak ta, nad którą stał. Górę Taaga zdobyło przed nim niewielu wspinaczy, jeszcze mniej liczni sobie ten cel stawiali.
Na północy, tam gdzie wody rozlewały się aż po horyzont, ciemność niespodziewanie zrzedła, ustępując słabej, rdzawej poświacie. Oczy Tala zabłysły, spojrzał ku światłu. Blask na moment osłabł, po czym rozkwitł ponownie, przeobrażając się w jaskrawopomarańczową kulę ognia, której rażące promienie przemknęły ponad pustkowiem i uderzyły go prosto w oczy. Mężczyzna syknął, zacisnął powieki, zebrał się w sobie.
Jak długo wpatrywał się w otchłań? Zbyt długo. Jego ucieczka została odkryta, wszczęto alarm. Serce Tala chwycił w szpony ostry, lodowaty ból; tej emocji nie czuł już od dłuższego czasu. Strach.
– Wytrzymaj – przykazał sobie szeptem, ponownie kierując wzrok na rozgniewane wody. – Wytrzymaj.
Mimo chwilowego rozkojarzenia cel miał już niemal na wyciągnięcie ręki.
– Uciekasz, Tal’kamarze. Ostrzegałem, byś tego nie robił. – Słowa przetoczyły się nad skalistym wierzchołkiem. Bardziej niż dźwięk przypominały wrażenie czyjejś obecności.
Tal poczuł silny skurcz żołądka. Rozejrzał się, wypatrując prześladowcy.
– Znam prawdę – powiedział półgłosem.
Zobaczył go po drugiej stronie skalnej półki, jak ukradkiem zbliżał się w jego kierunku. Ledwie widoczny cień, ciemniejszy od wszystkich pozostałych. Istota nie do końca zanurzona w istnieniu. Jego pan.
– Nie, Tal’kamarze. Ty nie wiesz, co jest prawdą, a co nie – odparł stwór z obrzydliwym chichotem. – To był tylko zwykły, samotny człowiek. Łgał, sam to powiedziałeś. I sam go za szerzenie kłamstw zabiłeś. Odrąbałeś mu głowę i nadziałeś ją na włócznię, którą zatknąłeś ku powszechnej przestrodze na Wrotach Iladriel. Już o tym zapomniałeś? – Cień znieruchomiał, zapatrzył się w Tala. Czekał.
Tal się zawahał, przez długą chwilę po prostu wpatrywał się w mrok.
– Tak... – odpowiedział wreszcie ochrypłym szeptem. Obecność pana była wręcz przytłaczająca; przez chwilę pragnął jedynie rzucić się przed nim na kolana i kajać, błagając o przebaczenie.
Wrażenie minęło, wyczuł narastające zniecierpliwienie cienia... Zniecierpliwienie, ale też coś jeszcze, coś ledwie zaznaczonego. Emocję, której nigdy u swego pana nie widział.
Niepokój.
– Tak, to prawda – podjął powoli, z każdym słowem nabierając pewności. – Lecz to był błąd. Poszedłem ścieżką, którą mi wskazał. Znalazłem dowód... – Urwał na moment. – Podróżowałem do Res Karthy, gdzie przepytałem Lyth. – Słowa wciąż nabierały mocy. – Odwiedziłem Studnie Mor Aruil i rozmawiałem ze Strażnikiem. Na Rozdrożu odszukałem Nethgallę i torturowałem ją, dopóki nie wyjawiła mi wszystkiego, co sama wiedziała! – Ostatnie słowa wykrzyczał, uwalniając tłumiony od wielu lat gniew. Potężny ryk zdawał się rozlewać echem po całym Talan Gol i dalej. – Odwiedziłem podziemia zagrzebane głęboko pod górami, pod samą Ilin Tora. Znalazłem Zwierciadła, spojrzałem w nie i odkryłem jedną rzecz! – Zamilkł dla nabrania tchu, zdyszany, z malującym się na twarzy ponurym poczuciem triumfu. – Jedną jedyną prawdę, wyrastającą ponad wszystkie inne.
– Coś takiego odkrył, Tal’kamarze? – W syku dała się słyszeć drwiąca nuta. Cień podpełzł bliżej, a srebrzyste ciepło zniknęło z jego tonu bez śladu. Groził.
Tal zaczerpnął głęboko powietrza.
– Że jesteś fałszywy – wypowiedział to zdanie spokojnie, wyzywająco patrząc prosto w skłębioną ciemność. – Całkowicie i do cna fałszywy.
Odwrócił się i skinął dłonią w dół, ku wodzie. Tuż nad falami zmaterializował się jasnoniebieski, świetlisty dysk. Zaczął wirować, z każdą chwilą prędzej. Gdy Tal spojrzał z powrotem przed siebie, cień majaczył ledwie cal od niego. Wypełniał całe pole widzenia, a w powietrzu poniósł się paskudny fetor oddechu. Cień wybuchnął śmiechem, brudnym rechotem, niezawierającym nic poza pogardą.
– Nie możesz stąd uciec – warknął. – Nie możesz uciec przede mną.
Tal rozciągnął wargi w uśmiechu, po raz pierwszy od lat.
– Mylisz się. Tym razem udam się tam, dokąd Aarkein Devaed nie zdoła za mną pójść – odparł półgłosem.
Cofnął się o krok. Stopa trafiła w pustkę. Runął z urwiska.
Cień podpełzł na skraj przepaści i popatrzył za Talem, który przekroczył Bramę i znalazł się poza jego zasięgiem. Wirujący pierścień błękitu rozjarzył się bielą i zgasł, nie zostawiając po sobie najdrobniejszego śladu.
Istota wpatrywała się w nagle pociemniały punkt. Fale ucichły, jakby ugłaskane, zaspokojone.
I nagle nadeszło zrozumienie.
– Woda Odnowy – zasyczał cień.
Wściekły skrzek wypełnił cały świat.Ostrze przejechało po jego twarzy powoli, zostawiając po sobie ognistą ścieżkę.
Rozpaczliwie pragnął krzyknąć, cofnąć głowę, lecz zaciskająca mu usta dłoń trzymała zbyt mocno. Nie widział nic poza stalą, szarą i brudną. Strużka ciepłej krwi spłynęła mu z lewego policzka na szyję i dalej, pod koszulę.
Potem były już tylko rwane fragmenty, wrażenia.
Śmiechy. Gorąca, nieprzyjemnie kwaśna woń wina w oddechu napastnika.
Słabnący ból i wrzaski... Nie, nie jego własne.
Głosy wysokie, przenikliwe, naznaczone strachem błagania.
Potem cisza. Ciemność.
Davian otworzył gwałtownie oczy.
Przez dłuższą chwilę siedział z rozkołatanym sercem, oddychając głęboko, by się uspokoić. Wreszcie wyprostował się w krześle i potrząsnął głową. Znowu zasnął przy biurku. Przetarł dłońmi twarz, mimochodem muskając palcem wypukłą bliznę, biegnącą od kącika lewego oka aż po podbródek. Teraz, po latach, była już różowo-biała. Wciąż jednak paliła bólem za każdym razem, gdy dawne wspomnienia próbowały wydostać się na powierzchnię.
Wstał, rozciągnął zesztywniałe mięśnie, wyjrzał przez okno i się skrzywił. Ze swojej niewielkiej izby na wysokim piętrze północnej wieży miał widok na prawie całą szkołę. Światła we wszystkich oknach poniżej były już zgaszone. Ledwie trzymające się życia płomyki oświetlających dziedziniec pochodni tańczyły leniwie na słabym wietrze, rozsiewając smużki czarnego dymu.
A więc upłynął kolejny wieczór. Zostało ich coraz mniej, a mijały znacznie szybciej, niżby sobie tego życzył.
Davian westchnął, podkręcił lampę i zajął się przeglądaniem mrowia książek, rozrzuconych bez ładu i składu na blacie. Oczywiście wszystkie już przeczytał, większość nawet po kilka razy, lecz w żadnej nie znalazł odpowiedzi. Mimo to usiadł, wylosował na chybił trafił jeden z tomów i zaczął ospale wertować stronice.
Jakiś czas potem ciężką nocną ciszę zmąciło łomotanie do drzwi.
Davian drgnął, odgarnął z oczu niesforne pasmo czarnych, kędzierzawych włosów, podszedł do drzwi i ostrożnie je uchylił.
– Wirr – rzucił lekko zaskoczony, po czym otworzył drzwi szerzej, zapraszając niespodziewanego gościa do środka. – Co ty tu robisz?
Jasnowłosy, mocno zbudowany chłopak nie wszedł. Zamiast zwykłej wesołości na jego twarzy malowało się przygnębienie. Nagle Davian skojarzył. Zrozumiał i poczuł w dołku nerwowy ucisk.
Wirr zauważył reakcję przyjaciela i ponuro pokiwał głową.
– Znaleźli go, Dav. Jest już na dole. Czekają na nas.
– Chcą to zrobić w tej chwili? – Davian z trudem przełknął ślinę.
Wirr potwierdził milczącym skinieniem.
Davian zawahał się, lecz zdał sobie sprawę, że gra na zwłokę nie miałaby sensu. Odetchnął głęboko, zgasił lampę i zszedł w ślad za przyjacielem po krętych schodach.
Po wyjściu z wieży zadrżał w chłodnym, nocnym powietrzu. Przemierzyli słabo oświetlony brukowany dziedziniec. Szkoła zajmowała olbrzymi zamek z epoki darecjańskiej, aczkolwiek pierwotny majestat budowli zdążył już dawno zaginąć pod naporem chaotycznie dobudowywanych skrzydeł i prac remontowych prowadzonych od bez mała dwóch tysięcy lat. Davian mieszkał tu przez całe życie i znał każdy cal terenu – od kuchni i kwater dla służby przez krępą, przysadzistą twierdzę, w której znajdowały się pokoje starszych, aż po wyślizgane stopnie czterech strzelających wysoko pod niebo sześciokątnych wież.
Dzisiejszej nocy swojskie widoki nie mogły podnieść go na duchu. Zewnętrzny mur zamczyska majaczył w ciemności złowieszczo.
– Wiesz może, jak wpadł? – zapytał.
– Przy rozpalaniu ogniska pomógł sobie Esencją. – Wirr, ledwie widoczny w blasku dopalających się pochodni, pokręcił głową. – Podejrzewam, że wystarczyła mu ociupina, ale w okolicy był akurat patrol nadzorców. Szukacze zadziałały i... – Wzruszył ramionami. – Przekazali go Taleanowi dwie godziny temu, a on nie chce sprawy przeciągać bardziej, niż to konieczne. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
– Marna pociecha. Dla mnie to zawsze trudna chwila – wymamrotał Davian.
Wirr zwolnił i zerknął na przyjaciela z ukosa.
– Jest jeszcze czas. Przecież Asha proponowała, że cię zastąpi – zauważył cicho. – Może jej pozwól. Wiem, że wypada twoja kolej, ale... Bądźmy szczerzy, nadzór zmusza uczniów do udziału wyłącznie po to, byśmy nie zapomnieli, iż taki los może spotkać każdego. Poza tym wszyscy wiedzą, że akurat teraz dodatkowych nerwów nie potrzebujesz. Nikt nie miałby pretensji.
– Nie. – Davian zdecydowanym ruchem pokręcił głową. – Poradzę sobie. Zresztą Leehim jest z tego rocznika co Asha... Ona zna go lepiej niż my. Nie powinna brać na siebie czegoś podobnego.
– Nikt nie powinien – mruknął Wirr pod nosem, lecz pokiwał głową i przyspieszył kroku.
Przeszli wschodnie skrzydło zamku i dotarli do gabinetu nadzorcy Taleana; światło lampy wylewało się z otwartych drzwi na korytarz. Davian nieśmiało zastukał we framugę i zajrzał do środka. Zauważył ich starszy Olin i z nachmurzonym czołem skinął palcem.
– Zamknijcie za sobą, chłopcy – powiedział siwowłosy mężczyzna, siląc się przy tym na grymas, który miał zapewne być krzepiącym uśmiechem. – Wszyscy są już na miejscu.
Wirr zamknął drzwi, a Davian rozejrzał się po niewielkim pokoju. W ustawionym w kącie fotelu tonęła drobna sylwetka starszej Seandry; najmłodsza pośród szkolnych wykładowców kobieta zazwyczaj chodziła cała w skowronkach, lecz dzisiaj w jej oczach znać było jedynie zmęczenie i rezygnację. Towarzyszył jej Talean, dla ochrony przed chłodem ciasno opatulony niebieskim służbowym płaszczem. Przywitał chłopców niemym skinieniem, jemu również daleko było do wesołości. Davian pozdrowił go podobnym gestem, zdziwiony nieco, że na twarzy nadzorcy nie widać nawet śladu satysfakcji. Niekiedy trudno było pamiętać, że w przeciwieństwie do większości swoich kolegów po fachu Talean wcale nie pała do Obdarzonych nienawiścią.
Na koniec spojrzał na środek gabinetu. Na krześle siedział związany Leehim. Chłopak miał piętnaście lat, więc był od Daviana młodszy zaledwie o rok, lecz w tej bezbronnej pozie zdawał się małym dzieckiem. Ciemnokasztanowe włosy smętnie opadały mu na czoło. Siedział ze zwieszoną głową i tak nieruchomo, że w pierwszej chwili Davian uznał, iż jest nieprzytomny, lecz zaraz potem zwrócił uwagę na ciasno skrępowane za plecami dłonie kolegi. Drżały.
Ledwie przebrzmiał szczęk klamki, Talean westchnął i przemówił.
– Wygląda na to, że jesteśmy gotowi – powiedział półgłosem. Wymienił spojrzenia ze starszym Olinem, po czym stanął przed pojmanym zbiegiem.
Wszyscy pozostali w milczeniu skupili się na chłopcu, który wpatrywał się teraz w oblicze nadzorcy i choć ze wszystkich sił starał się to ukryć, Davian wyraźnie widział w jego oczach wszechogarniający strach.
Talean nabrał powietrza w płuca.
– Leehimie Peretharze, przed trzema nocami opuściłeś teren szkoły bez Kajdan oraz nieskrępowany Nakazem Czwartym. Pogwałciłeś tym samym zasady ustanowione w Pakcie. – Oficjalnie brzmiące słowa wypowiadał ze współczuciem. – Wskutek wspomnianych postępków zostaniesz z mocy prawa, w obecności zebranych tu świadków, pozbawiony zdolności korzystania z Esencji. Od dzisiaj począwszy, nie będziesz mile widziany wśród Obdarzonych Andarry, ani tutaj, ani gdzie indziej, o ile nie otrzymasz uprzednio specjalnej dyspensy od władz Tol. Czy rozumiesz, co powiedziałem?
Leehim potaknął skinieniem i przez ułamek sekundy Davian poczuł nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie bardziej gładko niż zwykle.
Wtedy jednak odezwał się Leehim. Zrobił to samo, co koniec końców robili wszyscy w jego położeniu.
– Proszę – rzucił, tocząc po całym pokoju błagalnym spojrzeniem. – Proszę, nie róbcie mi tego. Nie chcę zostać Cieniem. Pobłądziłem. To się nie powtórzy.
Do skazańca podszedł zasępiony starszy Olin. W dłoni trzymał niewielki czarny krążek.
– Za późno, mój chłopcze.
Leehim podniósł na niego wzrok, jakby wciąż nie rozumiał.
– Nie! – Potrząsnął głową. – Zaczekajcie! Jeszcze nie... – Szarpnął się bezradnie w więzach, na policzkach zalśniły mu strugi wilgoci.
Gdy rozległy się kolejne błagania, Davian odwrócił spojrzenie.
– Starszy Olinie, proszę. Nie przeżyję jako Cień. Starsza Seandro. Zaczekajcie. Ja...
Kątem oka Davian zobaczył, jak starszy Olin wyciąga rękę i przyciska krążek do karku Leehima. Zmusił się, by patrzeć. Skazaniec urwał w pół zdania. W tej chwili poruszały się już tylko jego oczy, cała reszta ciała zastygła jak sparaliżowana.
Po chwili Olin oderwał dłoń od krążka, który przywarł do skóry chłopaka niczym przytwierdzony klejem. Starszy wyprostował się i rzucił okiem na Taleana, który ponuro skinął głową.
Olin ponownie się pochylił i przyłożył do krążka koniuszek palca.
– Przykro mi, Leehimie – szepnął i opuścił powieki.
Wokół dłoni starszego zgęstniała jaśniejąca aureola, której blask przelał się po chwili wzdłuż wyciągniętego palca i wpłynął do krążka.
Ciało skrępowanego chłopca zaczęło dygotać.
Początkowo spazmy były nieznaczne, właściwie niezauważalne, lecz nagle gwałtownie przybrały na sile. Wszystkie mięśnie skazańca na przemian kurczyły się i rozluźniały. Talean łagodnie złożył dłoń na ramieniu Leehima i lekko go przytrzymał, nie pozwalając mu przewrócić krzesła.
Po kilku sekundach Olin oderwał palec od krążka, lecz konwulsje skazańca wciąż nie ustawały. Z oczu Leehima wyciągnęły się na boki ciemne linie. Davian poczuł w gardle wzbierającą żółć. Czarne smugi rozpełzły się po twarzy chłopaka, wysysając z niej wszelką barwę, szpecąc go na całą resztę życia.
Wreszcie ciało skazańca zwiotczało. Moment później było po wszystkim.
Talean upewnił się, że Leehim oddycha, po czym pomógł starszemu Olinowi uwolnić go z więzów.
– Biedaczysko. Prawdopodobnie nie będzie nawet pamiętać chwili pojmania – odezwał się półgłosem nadzorca.
Zawahał się i rzucił okiem na starszą Seandrę, która nadal nie odrywała pustego wzroku od bezwładnego chłopca.
– Przykro mi, że musiało do tego dojść. Kiedy się ocknie, wyposażę go w zapas prowiantu i kilka monet. Nie odprawię go z pustymi rękoma.
Seandra jeszcze przez moment siedziała bez słowa.
– Dziękuję, nadzorco – wyszeptała wreszcie. – Doceniam gest.
Starszy Olin podszedł do chłopców obserwujących wydarzenia.
– Wszystko dobrze? – Widać było, że pytanie kieruje przede wszystkim do Daviana.
Chłopak podniósł wzrok i przełknął ślinę. Przepełniały go kłębiące się emocje. Mimo wszystko skinął głową.
– Tak – skłamał.
Starszy dla dodania otuchy poklepał go lekko po ramieniu.
– Dziękuję, że zechciałeś tu przyjść. Wiem, że to nie było dla ciebie łatwe. Ale teraz powinniście już iść. – Nieznacznym ruchem głowy wskazał drzwi. – Wypocznijcie.
Davian i Wirr ukłonili się starszemu, rzucili ostatnie spojrzenie na zwiotczałego Leehima i wyszli z gabinetu.
Na korytarzu Wirr rozmasował zmęczone skronie.
– Nie potrzebujesz czasem towarzystwa na parę minut? Nie ma mowy, żebym teraz zasnął. Nie po tym.
– Ja też nie. – Davian pokiwał głową.
Do północnej wieży wrócili bez słowa, pogrążeni w niespokojnym milczeniu.
Nie odzywali się przez jakiś czas, nawet gdy już znaleźli się w pokoju Daviana i usiedli.
Jako pierwszy z odrętwienia ocknął się Wirr. Popatrzył na przyjaciela ze współczuciem.
– Naprawdę wszystko w porządku? – zapytał.
Davian nie odpowiedział od razu. Próbował okiełznać burzę emocji, z którą zmagał się od dobrych kilkunastu minut. W końcu jednak wzruszył ramionami.
– Przynajmniej wiem, co mnie czeka – rzucił cierpko, usilnie starając się powstrzymać drżenie głosu.
– Nie mów tak, Dav. – Wirr zmarszczył czoło i zmierzył przyjaciela surowym spojrzeniem. – Jest jeszcze czas.
– Czas? – W zwyczajnych okolicznościach Davian zmusiłby się do uśmiechu i nie zareagował, lecz tej nocy słowa Wirra zabrzmiały w jego uszach zbyt fałszywie, by mógł się powstrzymać. – Festiwal Kruków zaczyna się już za trzy tygodnie. To oznacza trzy tygodnie do Prób. Jeżeli do tego momentu nie nauczę się posługiwać Esencją, skończę dokładnie jak Leehim. Zostanę Cieniem – rzucił rozpaczliwie i pokręcił głową. – Odkąd zostałem naznaczony Znamieniem, niech je El przeklnie, upłynęły trzy lata i przez cały ten czas nie zdołałem choćby wyczuć Esencji. Nie jestem nawet pewien, czy ją w ogóle mam.
– Co nie znaczy, że powinieneś się poddać – zauważył Wirr.
Davian zastanowił się, po czym obdarzył przyjaciela poirytowanym spojrzeniem.
– Chcesz powiedzieć, że szczerze uważasz, że przejdę Próby?
– Dav, to nieuczciwe! – Wirr zesztywniał.
– Czyli uważasz, że nie przejdę? – naciskał Davian.
– Ech, dobra! Niech ci będzie! – fuknął Wirr, po czym uspokoił się, nachylił i spojrzał Davianowi prosto w oczy. – Moim zdaniem przejdziesz Próby pomyślnie.
W tonie jasnowłosego chłopaka słychać było głębokie przekonanie, lecz Davian wyraźnie zobaczył wypływające z jego ust ciemne, przypominające dym smużki.
– A widzisz! Mówiłem! – syknął półgłosem.
Wirr rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie i westchnął.
– Na Prządki, ta twoja zdolność bywa potwornie irytująca. – Pokręcił głową. – Słuchaj, naprawdę myślę, że istnieje szansa. A skoro tak, byłbyś głupcem, gdybyś nie zrobił wszystkiego, co w twojej mocy, by ją wykorzystać. Zresztą sam to rozumiesz.
Tym razem nie kłamał. Davian poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Nie powinien był stawiać przyjaciela w tak niezręcznym położeniu. Przeciągnął dłonią po czole i wypuścił wstrzymywane powietrze.
– Przepraszam. Masz rację. To nie było uczciwe – przyznał, odetchnął głębiej i uspokoił nieco dziki taniec emocji. – Wiem, że chcesz mi pomóc. I nie poddam się... Kłopot w tym, że powoli kończą mi się pomysły. Przeczytałem wszystkie możliwe księgi, wypróbowałem każdą dostępną technikę duchową. Starsi bez wyjątku powtarzają, że mój rozum pod względem talentów intelektualnych jest bez zarzutu. Nie wiem, co mógłbym zrobić więcej.
– Nie masz za co przepraszać, Dav. – Wirr przechylił głowę na bok. – Coś wymyślimy.
Kilka następnych chwil spędzili w milczeniu.
– Wiem, że już o tym rozmawialiśmy – podjął Davian z wahaniem – ale może gdybym po prostu powiedział któremuś ze starszych, co widzę, gdy ludzie kłamią... Może wtedy mogliby mi pomóc. – Przełknął ślinę, niezdolny spojrzeć Wirrowi prosto w oczy. – Może się mylimy co do ich reakcji. Niewykluczone, że wiedzą coś, o czym my nie mamy pojęcia. To przecież nie to samo co zdolność Czytania, prawda?
Wirr zadumał się na moment, lecz ostatecznie pokręcił głową.
– Nie. Mimo wszystko to jedno i to samo. Przynajmniej z punktu widzenia starszych, a już na pewno nadzoru. Lepiej, by się nie dowiedzieli. – Popatrzył na przyjaciela współczująco. – Prządki wiedzą, że nie chcę patrzeć, jak zmieniasz się w Cień, Dav, ale to nic w porównaniu z tym, co by cię spotkało, gdyby ktokolwiek usłyszał choć pół plotki o twoim talencie. Jeżeli nabiorą podejrzeń, że potrafisz Czytać ludzi, uznają, że jesteś augurem, a wtedy... cóż, Pakt dość jasno określa, co się stanie. Pewnie, starsi cię uwielbiają, ale jeśli to wyjdzie na jaw, doniosą nadzorowi bez chwili wahania.
Davian zmarszczył czoło, lecz po krótkim namyśle pokiwał głową. Dyskutowali na ten temat wiele razy wcześniej i wszystkie rozmowy zawsze kończyły się w ten sam sposób. Wirr miał rację i obaj świetnie to rozumieli.
– W takim razie powinienem chyba wracać do nauki – powiedział i rzucił okiem na zalegające na biurku księgi.
Wirr zauważył, na co patrzy przyjaciel, i zmarszczył brwi.
– Dav, nie przyszło ci nigdy do głowy, że zbyt wiele od siebie wymagasz? Wiem, jak bardzo się martwisz, ale wyczerpany mądrzejszy nie będziesz.
– Czasu jest mało, trzeba go wykorzystać – zauważył oschle Davian.
– Tak, ale jeśli chcesz opanować korzystanie z Esencji, musisz sypiać dłużej niż godzinę bądź dwie dziennie. Nic dziwnego, że nie potrafisz nawet rozpalić świecy. Moim zdaniem to te nienaturalnie długie okresy czuwania wyczerpują twoją Rezerwę.
Davian machnął ręką. W ciągu kilku ostatnich tygodni słyszał tę teorię z ust wielu zatroskanych osób, Wirr jednak poruszył temat po raz pierwszy. A największy problem polegał na tym, że wiedział, iż to wszystko prawda – wszyscy Obdarzeni, zmuszając swe ciała do wysiłku przekraczającego zwykłe możliwości, instynktownie pobierali Esencję z Rezerwy, zasilając organizm jej energią. A ponieważ Davian teraz trwonił Esencję, by jak najdłużej pozostać na jawie, wszelkie wysiłki opanowania jej w innym celu skazane były na porażkę.
Z drugiej strony, przez całe trzy lata sypiał przecież rozsądnie i w niczym to nie pomogło. Dręcząca go niemoc, blokada niepozwalająca korzystać z Daru nie sprowadzała się do trywialnego braku snu.
Wirr jeszcze przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela, po czym westchnął i z wolna dźwignął się na nogi.
– No dobra... Nie chcesz, nie śpij, ale ja muszę się położyć. Starsza Caen kazała mi rozpoznać główne cele większości członków Zgromadzenia, a jutro mam z nią sesję. – Zerknął za okno. – W sumie już za kilka godzin.
– To wy nie sypiacie na tych fakultetach z polityki? Zawsze myślałem, że właśnie dlatego się zapisałeś. – Davian podkreślił żart zmęczonym uśmiechem. – Ale racja. Dzięki za towarzystwo, Wirr. Do zobaczenia na obiedzie.
Po wyjściu przyjaciela Davian z głęboką niechęcią zerknął na grzbiet pierwszego z czekających na przestudiowanie traktatów. „Zasady czerpania i regeneracji”. Czytał tę książkę już przed kilkoma tygodniami, ale przecież mógł coś przeoczyć. Musiał istnieć jakiś konkretny powód, dla którego nie był w stanie korzystać z Esencji; powód, którego po prostu nie rozumiał.
Starsi uważali, że naturą blokady jest podświadomy opór przed korzystaniem z Daru, wywołany pierwszym kontaktem z mocą, do którego doszło tego samego dnia, gdy jego twarz została naznaczona blizną. Samego chłopaka ta koncepcja nie przekonywała; wspomnienie tamtego bólu dawno już zdążyło wypłowieć. Poza tym problem mógł mieć zupełnie inną przyczynę, Davian naprawdę mógł się okazać augurem... O informacje dotyczące dawnych władców Andarry było jednak obecnie niezwykle trudno, nie było więc większego sensu, by tę ewentualność rozważać.
Zresztą niemoc mogła wynikać po prostu z jakiejś kwestii czysto technicznej. Być może, jeżeli przeczyta na temat Daru dostatecznie wiele, dozna wreszcie objawienia i wszystko się ułoży.
Na przekór wewnętrznej determinacji Daviana słowa na okładce księgi zaczęły się rozmywać, a jego usta same rozdziawiły się do ziewnięcia. Być może w tej sprawie Wirr się nie mylił. Wycieńczenie w niczym nie pomoże.
Walcząc sam ze sobą, wstał z krzesła, pochylił się nad blatem i zgasił lampę.
Ułożył się na łóżku i zapatrzył w ciemność. Jego umysł wciąż gorączkowo pracował. Mimo zmęczenia i późnej pory zasnął dopiero po dłuższej chwili.Coś gwałtownie wyrwało go ze snu.
Przez moment w pokoju panowała cisza, lecz potem dźwięk, który go obudził – natarczywe pukanie do drzwi – powrócił. Zaspany Davian, wciąż ogarnięty ciepłą mgiełką snu, rozejrzał się dokoła. Która może być godzina? Dolatujące z odległego dziedzińca głosy sugerowały, że lekcje trwały już w najlepsze. Drobinki kurzu leniwie szybowały w sączącej się przez otwarte okno smudze światła. Kąt padania promieni wskazywał, że minęła już połowa poranka. Co najmniej.
Davian zmełł pod nosem przekleństwo i wyskoczył z łóżka. Zazwyczaj wstawał równo ze świtem i jego ciało nigdy w tym względzie nie zawodziło. Widocznie jednak przesadził i pozbawił je snu o jedną noc za dużo. Pukanie się powtórzyło. Chłopak w pośpiechu narzucił ubranie, podbiegł do drzwi i otworzył.
Jasne włosy stojącej na korytarzu dziewczyny spływały luźnymi puklami na ramiona, niedawne słoneczne dni pozostawiły na jej policzkach garstkę ledwie dostrzegalnych piegów. Uśmiechnęła się prostolinijnie, a w jej zielonych jak morze oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.
– Cześć, Ash – rzucił skrępowany Davian, który nagle uświadomił sobie, jak niechlujnie musi wyglądać.
– Dzień dobry, Dav. Wyglądasz...
– Wiem. – Przeczesał palcami swoje grube, nieposłuszne włosy, choć świetnie wiedział, że ten zabieg niewiele pomoże. – Chyba zaspałem.
– Nawet na pewno. I powiem ci, że zdrowo dziś sobie pospałeś. – Asha znacząco zerknęła na okno. Rozejrzała się czujnie po korytarzu i kiedy nabrała pewności, że rzeczywiście są sami, podjęła stłumionym głosem: – Panna Alita przez cały ranek nie dawała mi spokoju, dopiero niedawno udało mi się wyrwać i mogłam zajrzeć do ciebie. Słyszałam o Leehimie... – Uśmiech dziewczyny zgasł.
Daviana zalała silna fala wspomnień z ubiegłej nocy. Emocje musiały się wyraźnie odcisnąć na jego twarzy, ponieważ Asha podeszła krok bliżej, a jej spojrzenie zmiękło i zajaśniało współczuciem i troską.
– Dobrze się czujesz?
– Dobrze. – Było to kłamstwo. W rzeczywistości ponownie przytłoczył go strach. Przypomniał sobie targane drgawkami ciało Leehima, czarne linie pełznące po jego chłopięcej twarzy. Nie miał jednak zamiaru zwierzać się dziewczynie z lęków. – Widywałem już takie rzeczy. Tylko że... uświadomiłem sobie, jak niewiele czasu zostało do Prób.
Asha skrzywiła się nieznacznie, lecz skinęła głową.
Davian przyjrzał się jej i poczuł w piersi lekki ucisk. W ciągu kilku ostatnich, zbyt szybko płynących miesięcy obawiał się wielu rzeczy związanych z grożącym mu życiem Cienia. Dopiero niedawno jednak dotarło do niego, że zdecydowanie najbardziej dotkliwą z nich byłaby ostateczna i nieodwołalna rozłąka z Ashą. Uświadomił też sobie, że ich zadzierzgnięta dwa lata temu przyjaźń przerodziła się z czasem w uczucie głębsze, w każdym razie z jego strony.
Lecz o tym również nie mógł nawet wspomnieć. Na pewno nie teraz. Osiągnąłby w ten sposób jedynie tyle, że nadchodzące tygodnie stałyby się dla nich obojga jeszcze trudniejsze, i to bez względu na to, czy Asha jego uczucia odwzajemniała, czy nie.
Milczenie zaczęło się przeciągać; Davian raz jeszcze spojrzał na ukośne promienie. Słońce stało na tyle wysoko, że prawie na dobre zniknęło z wychodzącego na wschód okna.
– Potem ci wszystko opowiem – obiecał, przypomniawszy sobie nagle o obowiązkach. Z premedytacją przywołał na twarz uśmiech i postarał się nadać słowom wesołe brzmienie. – Teraz muszę skoczyć do Caladel. Mam zrobić zakupy.
– Miałeś zrobić. Dwie lub trzy godziny temu – poprawiła go Asha. – Co więcej... Hmm, nie chcę ci psuć dnia jeszcze bardziej, ale ja właśnie w tej sprawie. Panna Alita zauważyła, że nie pojawiłeś się u niej po listę sprawunków.
– Tak? – jęknął Davian. – I co powiedziała? – Panna Alita karała miganie się od obowiązków z większą surowością niż starsi. Gorzej, ponieważ to właśnie szefowa szkolnej kuchni praktycznie wychowała Daviana, każdy przejaw jego lenistwa traktowała jak osobistą zniewagę.
– No wiesz... – Asha wzruszyła ramionami. – To samo co zwykle. Wspomniała coś o tobie, wrzątku i tym wielkim nożu, który wisi nad stołem. Podała zbyt wiele szczegółów, bym zapamiętała. – Rzuciła chłopakowi smutny uśmiech. – Ale jestem pewna, że z przyjemnością powtórzy ci wszystko osobiście.
– Cudownie – westchnął Davian i na moment urwał. – A czy... kiedy będziesz z nią rozmawiać, mogłabyś może... pominąć moje zaspanie?
– Sama zapyta.
– Skłam? – Davian uniósł brew.
– I ty to mówisz? – Asha zganiła przyjaciela pełnym zdumienia spojrzeniem.
– Miałabyś u mnie przysługę. – Chłopak stłumił cisnący mu się na usta uśmiech.
– Kolejną – dodała Asha.
– Dzięki, Ash. – Davian chciał się powstrzymać, lecz tym razem odruch zwyciężył. Rozciągnął wargi w szerokim uśmiechu.
Kiedy dziewczyna zniknęła na schodach, zamknął drzwi. Poczuł lekki przypływ dobrego humoru. Naturalnie nie marzył o kolejnej połajance z ust panny Ality, a wspomnienie wczorajszej nocy wciąż mocno mu ciążyło, lecz dzień rozpoczęty wizytą Ashy nie mógł być taki najgorszy.
Stanął przed lustrem i poświęcił kilka minut na przetarcie powiek ze snu oraz doprowadzenie ubrań i fryzury do w miarę przyzwoitego stanu. Starsi wymagali, by uczniowie wychodzący poza mury szkoły prezentowali się jak należy, a Davian był już spóźniony, więc nie miał zamiaru nasłuchać się dodatkowo za flejtuchowaty wygląd.
Wreszcie, zadowolony, zbiegł krętymi schodami północnej wieży i wypadł na wewnętrzny dziedziniec zamku. Pod przeciwległym murem grupka młodszych uczniów otaczała starszego Jarrasa. Chłopaka doleciały chichoty. Najwyraźniej Jarras opowiadał jakąś wesołą historyjkę. Na oczach Daviana brodaty nauczyciel przesadnie zamaszyście, teatralnie wręcz, zatoczył czerwoną połą płaszcza Obdarzonego. Szeroko rozwarte oczy starszego wywołały u dzieci kolejny atak śmiechu. Davian się uśmiechnął. Jarrasa nie można było nie lubić. Ruszył dalej i skierował się zadaszonym przejściem ku tylnemu wejściu do kuchni. Większość uczniów korzystała z głównych drzwi jadalni, lecz Davian, zanim podjął naukę, pracował w szkole jako sługa i nawyk pozostał. Najciszej jak potrafił wśliznął się do środka i natychmiast opadły go swojskie doznania. Żar huczącego paleniska, nad którym wisiał bulgocący kocioł; mieszanka woni dziesiątków przypraw; odgłosy wesołej pogwarki Tori i Gundera – kucharki i jej pomocnika – którzy zwróceni do niego plecami, zaciekle siekali warzywa. Mimo upływu trzech lat to pomieszczenie było mu znacznie bliższe niż izba w wieży.
Zawahał się; panny Ality nie było. Zauważyła go za to Tori, zaniedbana kobiecina w średnim wieku, która zanim okazał się Obdarzonym, rozpieszczała go dzień w dzień. Teraz jednak, ledwie rozpoznała stojącego w wejściu przybysza, natychmiast odwróciła spojrzenie. Zobaczył go też Gunder. Oboje w jednej chwili umilkli.
Na policzki chłopaka wypłynął rumieniec. Ponownie poczuł się jak intruz. Dawniej obaj z Gunderem byli szeregowymi posługaczami i dopóki zdolności Daviana nie wyszły na jaw, dzielili ze sobą pokój. Obecnie byli dla siebie obcymi ludźmi. Pozbawieni Daru godzili się dla Obdarzonych pracować, lecz wojna pozostawiła zbyt wiele blizn, by mogli zapomnieć, kim w rzeczywistości są ich chlebodawcy. Kim tak naprawdę jest Davian.
Zdarzało się, iż łowił przypadkiem spojrzenia dawnych znajomych, wzrok niosący w sobie smutne oskarżenie. Jakby ich zdradził, jakby nową ścieżkę wybrał z premedytacją, a nie został na nią wepchnięty.
W tej chwili zmusił się, by to wszystko zignorować, i rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu karteluszka z listą zakupów. Gdyby udało mu się tę listę znaleźć i wyjść przed powrotem panny Ality...
– Tego może szukasz?
Znajomy głos rozległ się za jego plecami. Zmarkotniał, odwrócił się i ujrzał szefową kuchni, która z niezwiastującą nic przyjemnego miną wymachiwała trzymaną w dłoni kartką.
– Przepraszam – burknął speszony.
Korpulentna kobieta pokręciła głową. Była wyraźnie rozzłoszczona.
– Mnie nie przepraszaj. To starsi zobaczą w porze obiadu puste talerze. A kiedy zaczną pytać, nie omieszkam wyjaśnić, komu to zawdzięczają...
Panna Alita już miała rozpocząć jedną ze swoich tyrad, lecz niespodziewanie umilkła i przyjrzała mu się spod przymrużonych powiek.
– Ty coś zmęczony jesteś... – Wciąż był zła, lecz Davian wychwycił w jej głosie pytającą nutę. – Nie widziałam cię od dobrych kilku dni.
Zerknął ku Tori i Gunderowi, lecz oboje wrócili do zajęć i pogrążyli się we własnej rozmowie. Z zasady uczniowie nie powinni rozmawiać o edukacji z osobami nieposiadającymi Daru, lecz Davian i panna Alita łamali tę regułę dość regularnie. Kucharka opiekowała się nim, odkąd trafił do szkoły jako niemowlę. Miała więc prawo znać przynajmniej część obecnego życia chłopaka.
– Do Prób już niedaleko – wyjaśnił półgłosem.
Kobieta zmarszczyła czoło i również zniżyła głos, by nikt nie mógł ich podsłuchać.
– Nic nie lepiej? – spytała, a bruzdy na jej twarzy pogłębiły się jeszcze bardziej. – Nadal nie jesteś pewien, czy przejdziesz?
Davian przygryzł wargę. Nie chciał dodawać pannie Alicie powodów do zmartwień.
– No... wciąż jest ryzyko – odparł, z rozmysłem utrzymując niezobowiązujące brzmienie głosu.
– Ale ty i tak się zamartwiasz – stwierdziła raczej, niż zapytała. Znała go stanowczo zbyt dobrze.
– Jestem przerażony – przyznał szeptem po chwili wahania.
Panna Alita uśmiechnęła się ze współczuciem, matczynym gestem złożyła chłopakowi dłoń na ramieniu i lekko je uścisnęła.
– El nie kładzie na nasze barki ciężarów, których nie możemy ponieść. Nie zapominaj o tym, Davian.
– Nie zapomnę. – Skinął głową, aczkolwiek słowa kucharki nijak nie poprawiły mu humoru. Panna Alita starała się go wychowywać w duchu Starej Religii, lecz wszyscy wiedzieli, że wiara w Ela i jego Wielki Projekt odeszła przed dwudziestu laty wraz z augurami. Davian, podobnie jak większość Andarczyków, nie był w stanie uwierzyć w tezy, które zostały tak dobitnie obalone. Panna Alita jednak nie utraciła pobożności, co od samego początku bardzo w niej szanował.
Kucharka wcisnęła mu do ręki kartkę i kilka ciężkich monet. Zaraz potem strzeliła go wolną dłonią w tył głowy, a na jej twarz powróciła tradycyjna naburmuszona mina.
– Ruszaj się! Nadzorca Talean na ciebie czeka. A jeśli coś takiego mi się powtórzy, wymyślę prawdziwą karę. I żadne Próby ci nie pomogą – fuknęła, po czym nachyliła się i dodała konspiracyjnym tonem: – Następnym razem nie poślę też po ciebie Ashy. Lepiej, żebyś się nie przyzwyczaił.
Odprawiła go łagodnym pchnięciem. Zaskoczony Davian wyszedł jak niepyszny z rozlewającym się na twarzy rumieńcem.
Po drodze raz po raz kąsał dolną wargę. Czy jego uczucia naprawdę były aż tak widoczne? Asha spędzała w kuchni sporo czasu. Mógł mieć tylko nadzieję, że panna Alita okaże się na tyle taktowna, by nie wspomnieć dziewczynie o swoich podejrzeniach.
Skierował się prosto ku gabinetowi nadzorcy. W tej chwili szkolny dziedziniec tonął w ciszy; Jarras i jego stadko zniknęli. Nieco na uboczu pojedynkowała się dwójka młodszych uczniów, których poczynania nadzorowała wciąż posępna starsza Seandra. Poza tym panował bezruch.
Davian przystanął, by przyjrzeć się walce. Chociaż starał się jak mógł, zazdrość nie dawała mu spokoju, kiedy widział tryskające z dłoni uczniów, cienkie niczym rzemienie języki światła, które mknęły w powietrzu ku rywalowi i rozbijały się na jaśniejących, marszczących się tarczach Esencji. Przy każdym takim zderzeniu rozlegał się suchy trzask wyładowań.
Spróbował podejść do pojedynku na chłodno, analitycznie. Siły dzieciaków – żaden nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat – wydawały się wyrównane, lecz Davian od razu zwrócił uwagę, że tarcza niższego jest bardziej kształtna, lepiej wykończona. W pewnym momencie jaskrawy rozbłysk Esencji przedarł się przez osłonę wyższego chłopca i musnął jego ramię. Ciszę rozdarł okrzyk zaskoczenia i bólu. Starcie zbliżało się ku końcowi.
Davian oderwał wzrok i poszedł dalej, tłumiąc w sobie frustrację, która odradzała się za każdym razem, gdy widział kogoś posługującego się Darem. Po prostu idź dalej, przekonywał sam siebie. Uporaj się szybko z obowiązkami i spróbuj ponownie. Innej recepty nie znał.
Zbliżając się do gabinetu nadzorcy, poczuł w brzuchu nerwowy ucisk; wspomnienie wczorajszej nocy wciąż było świeże. Drzwi Taleana były lekko uchylone, lecz gdy uniósł dłoń, by zapukać, doleciały go ze środka stłumione głosy. Jednego nie znał. W niewielkiej, zżytej społeczności szkoły przybysze z zewnątrz byli zjawiskiem niecodziennym do tego stopnia, że Davian zastygł.
– Mniemam zatem, że rozumiesz, co jest naszym rzeczywistym celem? – zapytał właściciel obcego głosu.
Kilka chwil ciszy, po czym:
– Przybywacie po chłopca. – Ten głos należał go Taleana.
– Tak jest. Strażnik północy uznał, że już pora.
Davian ściągnął brwi w zastanowieniu. Strażnik północy? Tak brzmiał tytuł naczelnego nadzorcy królestwa, brata samego monarchy. O czym oni mówią?
– To dobrze. Spełniają się moje nadzieje. Słyszałem o szkole w Arris.
– Zaatakowali też Dasari – odezwał się trzeci głos. Kobiecy i pochmurny. – Mniej więcej setka zabitych. Nikt niczego nie widział.
– Niezwykle to przykre – westchnął przeciągle Talean.
Rozległo się chrząknięcie, niedwuznacznie sugerujące, że chrząkający nie dowierza w szczerość słów nadzorcy.
– Powiedz, jak się tutaj chronicie?
– Bramy nieustannie strzeże trzech wartowników. Zwykle jest to ktoś ze starszych i dwójka starszych uczniów. W razie potrzeby dołącza trzeci. Mury obłożone są zaklęciem. Jeśli ktokolwiek spróbuje się na nie wspiąć, starsi dowiedzą się w jednej chwili. – Talean zawiesił głos. – Myślicie, że to za mało?
– Może tak, może nie – odparł pierwszy nieznajomy, na którym odpowiedź nadzorcy nie wywarła najlepszego wrażenia. – Jak na razie myślę, że tyle wystarczy.
– To dobrze. – Chwila ciszy. – Zatem podejrzewacie, że to łowcy, tak? Doszły mnie słuchy o...
Szmer kroków przy drzwiach rozległ się, jak na gust Daviana, stanowczo zbyt blisko. Chłopak wycofał się i uciekł. Nie miał pewności, czego dotyczyła rozmowa, lecz było jasne, iż nie była przeznaczona dla niego, a temat wydawał się na tyle poważny, że nie chciał przerywać w samym środku.
Przez kilka minut spacerował po korytarzach bez celu, niespokojnie rozważając w duchu podsłuchane rewelacje. Czyli szkołom groziło niebezpieczeństwo? Wiedział o zdarzających się od czasu do czasu napaściach – łowcy zazwyczaj tropili i mordowali Obdarzonych w pojedynkę, za co inkasowali nielegalne nagrody, lecz niekiedy organizowali się w liczniejsze oddziały i atakowali większe cele. Bywało też, że za aktami przemocy stali zwykli mieszczanie, którym nie w smak było, że w ich pobliżu żyją osoby zdolne posługiwać się Esencją. Niemniej Davian już od kilku miesięcy nie słyszał o żadnych napadach, a już z pewnością nie o tak poważnych, o jakich wspominali nieznajomi.
Westchnął. Zdał sobie sprawę, że usłyszał za mało, by wywnioskować, co się dzieje. Cóż, jeżeli sprawa była na tyle istotna, że uczniowie powinni się o niej dowiedzieć, starsi z pewnością o wszystkim ich poinformują.
Po pewnym czasie uznał, że może spróbować ponownie. I rzeczywiście, kiedy wrócił pod gabinet nadzorcy, drzwi zastał otwarte na oścież. Talean był sam i ze stropioną miną przeglądał jakieś notatki. Rękawy koszuli miał podwinięte za łokcie, a niebieski płaszcz wisiał na oparciu stojącego obok krzesła. Gdy Davian wszedł do środka i stanął przed biurkiem, nadzorca zsunął z nosa okulary i wstał z miejsca.
– Ach, zatem panna Alita wreszcie cię dopadła. Widzę jednak, że udało ci się zostać w jednym kawałku – rzucił z nutą rozbawienia.
Kąciki ust chłopaka powędrowały ku górze; ucieszył się, że Talean nie zamierza roztrząsać wydarzeń wczorajszej nocy.
– Wstrzymam się ze świętowaniem do momentu, gdy wszyscy się zorientują, że nie będzie obiadu – odparł.
– Racja, tak będzie najrozsądniej. – Talean uśmiechnął się szeroko, po czym skinął na Daviana i podszedł do stojącej w kącie komody. Kiedy uniósł dłoń, chłopak zauważył tatuaż widniejący na odsłoniętym prawym przedramieniu nadzorcy. Davian opanował dreszcz. Widok Znamienia niezmiennie przyprawiał go o ciarki.
Wyglądało tak samo jak jego własne – wpisane w okrąg sylwetki mężczyzny, kobiety i dziecka – lecz podczas gdy w przypadku Obdarzonych noszenie go było nieprzyjemną koniecznością, ponieważ znak pojawiał się wraz z pierwszym użyciem Esencji, nadzorcy swoje Znamiona przyjmowali dobrowolnie. Drugą różnicą była barwa – Znamiona nadzorców nie były czarne, lecz czerwone, przez co kojarzyły się ze śladami oparzeń, jakby wypalono je żelazem.
– Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio musiałem ci to założyć – zauważy Talean, otwierając górną szufladę komody.
– Nie wysyłają mnie poza teren tak często jak innych. – Chłopak wzruszył ramionami. – Zupełnie nie wiem dlaczego – dodał sarkastycznie.
Talean obejrzał się na niego przez ramię.
– Chodzi o twoje bezpieczeństwo, Davian. Na ich miejscu zapewne postępowałbym podobnie. Nie widzę w tym nic złego – stwierdził, gładząc się po brodzie. – A skoro o tym mowa... Wiem, że rzadko bywałeś się poza murami sam jeden. Jeśli chcesz, poproszę starszego Olina, by znalazł ci towarzystwo.
– Minęły już trzy lata – przypomniał poczerwieniały na twarzy Davian i pokręcił głową. – Nie potrzebuję wyjątkowego traktowania. Z niczyjej strony – dopowiedział z naciskiem.
– Co prawda, to prawda – przyznał Talean z westchnieniem, po czym wydobył z szuflady bransoletę przypominającą kształtem podkowę, wykonaną ze splecionych wstęg czarnego niczym onyks metalu, wypolerowanego tak pieczołowicie, iż Davian ujrzał własne odbicie. – Wyprostuj rękę – podjął nadzorca. – Nie byłoby też od rzeczy, gdybyś usiadł.
Davian wzruszył ramionami.
– Nigdy dotąd nie działały na mnie przesadnie mocno.
– Nalegam – mruknął Talean. – Zbyt wielu uczniów chełpi się jak ty, a potem wszyscy się dziwią, czemu ich nie podtrzymałem, kiedy walnęli głową o ziemię. To samo zresztą tyczy się niektórych starszych, ale tego nikomu nie powtarzaj.
– No dobrze. – Davian rozciągnął wargi w uśmiechu i usiadł potulnie na najbliższym krześle.
Wyciągnął przed siebie lewą rękę, odsłaniając naznaczony tatuażem nadgarstek. Skrzywił się, gdy Talean przycisnął oba końce bransolety do jego Znamienia, i zadygotał, gdy magiczny przedmiot zaczął wtapiać się w ciało. Lodowaty metal rozlał się na całe przedramię i wreszcie zniknął na dobre pod skórą. Proces zajął ledwie kilka sekund. Chłopak podniósł wzrok na nadzorcę.
– Bez zbędnego pośpiechu – poradził obserwujący go uważnie Talean.
– Nie ma strachu. – Davian pokręcił głową. Dla większości Obdarzonych nakładanie Kajdan stanowiło przeżycie nieprzyjemne, a nawet traumatyczne: niektórzy zapadali w letarg, doznawali zawrotów głowy lub napadów mdłości. Davian natomiast poczuł się jedynie lekko osłabiony i trochę bardziej zmęczony niż przedtem, jakby zimny metal wykradł mu dwie godziny snu z poprzedniej nocy. Nawet zresztą i to mógł sobie po prostu wmówić, ostatnio przecież chodził niewyspany właściwie bez przerwy.
Wcześniej zawsze uważał tę swoją odporność za prezent od losu, dzisiaj jednak zaczął się zastanawiać, czy nie jest ona czasem świadectwem czegoś zupełnie innego. Tak czy inaczej, Davian wyraźnie czuł coś tuż pod skórą, coś z wolna wysysającego mu siły. Kajdany działały.
Wstał, nadal czując na sobie baczne spojrzenie Taleana. Potarł Kajdany palcem, powiódł opuszką po wygrawerowanych w chłodnej stali symbolach.
– Czasami sam nie wiem, dlaczego muszę to zakładać – odezwał się lekko zniechęconym tonem. Nadzorca uniósł brew i chłopak prychnął pod nosem. – Bez obaw. Nie podważam postanowień Paktu. Rzecz w tym, że przecież i tak nie potrafię korzystać z Daru. A to... W moim wypadku właściwie żaden z Nakazów nie ma zastosowania.
Przez oblicze Taleana przemknął skurcz, grymas tak przelotny, że chłopak nie był pewien, czy naprawdę cokolwiek zobaczył. Zaraz potem nadzorca pokiwał współczująco głową.
– Rozumiem cię doskonale. Niemniej... – złożył dłoń na ramieniu Daviana – na mocy Nakazu Czwartego, kiedy już wszystko załatwisz, wrócisz prosto do szkoły.
Davian wywrócił oczyma i niemal natychmiast poczuł w lewym barku łagodne ciepło. Nakaz zaczął działać. Pakt sam w sobie był dość zawiły – składał się z długiej serii poprawek i aneksów do andarskiego prawa – lecz Obdarzonych wiązała właściwie jedynie moc Nakazów. Od momentu pojawienia się Znamienia osoby te stawały się dosłownie niezdolne do złamania reguł stanowiących treść przysięgi złożonej strażnikowi północy przed piętnastoma laty. Sam fakt powołania się przez Taleana na Nakaz Czwarty zmuszał Daviana do wypełnienia treści polecenia.
– Czy to naprawdę konieczne?
– Mam ryzykować ucieczkę kolejnego nicponia?
– No dobrze. – Davian rzucił nadzorcy cierpki uśmieszek. – Zamelduję się po powrocie.
Wychodząc na dziedziniec, poczuł przypływ zdenerwowania; od rana nie miał czasu się nad tym zastanowić, lecz lada moment miał po raz pierwszy od kilku miesięcy znaleźć się sam poza terenem szkoły. W rozmowie z Taleanem zgrywał odważnego, lecz w rzeczywistości czułby się znacznie bardziej komfortowo, gdyby ktoś mu w tej podróży towarzyszył. Ale cóż, tak było zawsze. Nie mógł przecież pozwolić, by jego przeszłość – jego lęki utrudniały życie wszystkim dokoła.
Zaprzągł Jeni, szkolnego muła, do rozklekotanego, starego wózka. Stworzenie było łagodne i jak zawsze stało spokojnie, z zadowoloną miną, dopóki chłopak nie zapiął ostatniej klamry. Davian zauważył przy okazji, że na zwykle pustym dziedzińcu czekają trzy obce wierzchowce. Domyślił się, że należą do tajemniczych gości, których rozmowę z Taleanem podsłuchał pod gabinetem. Niebawem wszystko było gotowe do drogi. Chłopak wziął głębszy oddech, zebrał się w sobie, leciutko pociągnął za lejce Jeni i wyruszył do Caladel.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Wielkie dzięki należą się przede wszystkim czytelnikom wersji alfa i beta powieści – Rossowi, Nicki, Chiarze, Aidenowi, Brettowi, Jeremy’emu, Deanowi, Davidowi, Rexowi, Callumowi, Timowi, Stuartowi i (oczywiście) Sonji. Czytanie pierwszych rękopisów książki tej objętości wymaga wiele cierpliwości, a wasze uwagi okazały się wprost bezcenne i bez nich ta powieść nie stałaby się tym, czym jest obecnie.
Dziękuję również Patowi, który przeczytał najwcześniejszy szkic i zdołał wśród licznych wad dostrzec coś obiecującego. Do dzisiaj nie mogę wyjść ze zdumienia, jak wielkiej pracy wymagała moja opowieść, a Pat potrafił krytykę przyprawić odpowiednią dozą taktu i słów zachęty, dzięki czemu zamiast popaść w rozpacz, poczułem przypływ inspiracji.
Na koniec chcę też podziękować rodzinie za udzielane mi w ciągu dwóch ostatnich lat wsparcie – w szczególności dziękuję Sonji, mojej żonie, której miłość, niegasnący optymizm i zdolność uzdrawiania mojego kruchego ego pomogły mi nie oszaleć w trakcie pracy nad tekstem. Powieść dedykuję właśnie jej, gdyż wiem, że gdyby nie ona, nie zdołałbym jej napisać.