Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Cień. Willowdale. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
E-book: EPUB, MOBI
43,90 zł
Audiobook
54,90 zł
43,90
4390 pkt
punktów Virtualo

Cień. Willowdale. Tom 1 - ebook

Po latach nieobecności Amber wraca do rodzinnego Willowdale - malowniczego miasteczka, w którym urokliwe krajobrazy przeplatają się z bolesnymi wspomnieniami. To właśnie tutaj postanawia rozpocząć nowy rozdział życia, podejmując pracę, o której marzyła od dziecka - jako trenerka koni.

Ale przeszłość nie daje się tak łatwo uciszyć. Uśpione traumy budzą się z nową siłą, a echo dawnych zdarzeń znów mocno wybrzmiewa.

Jednak w tym cieniu Amber nie przestaje szukać światła. I nie traci nadziei. To dzięki niej ma siłę, by iść naprzód. Podobnie jak dzięki ludziom, którzy pojawiają się w jej życiu. Problem w tym, że jedni stają się wsparciem, a inni niosą ze sobą kolejne tajemnice i zagadki. A każde spotkanie może odmienić wszystko.

Bo Willowdale skrywa więcej, niż się wydaje…

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368592214
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Słońce wschodziło bez pośpiechu, barwiąc niebo odcieniami koralu i bursztynu. W powietrzu unosił się zapach soli, bagien i kwitnących cytrusów. A gdzieś pośród bujnych zarośli… stała ona. Element niepasujący do tego egzotycznego miejsca. Jej korona była rozczochrana, jakby właśnie obudziła się z drzemki, a nie z głębokiego snu. Długie gałęzie zwisające aż do ziemi poruszyły się lekko pod wpływem ciepłego wiatru znad zatoki. Nie było w tym gwałtowności – tylko spokój i rytm. Przecież znała cykle życia lepiej niż ktokolwiek inny.

Pierwsze oznaki przebudzenia były niemal niezauważalne. Maleńkie pąki pojawiły się na końcach gałęzi jak piegi w kącikach oczu, niepozorne, ale obiecujące. Nie wyróżniała się krzykiem kolorów, ale obecnością, czymś niewytłumaczalnym. Jej pień, pokryty miękkim mchem i wilgotną korą, nosił w sobie pamięć wielu sezonów deszczowych, huraganów i dzieci, które huśtały się na jej gałęziach, śmiejąc się do rozpuku. Teraz budziła się powoli, ale z godnością. Każdy jej ruch był jak ciche zapewnienie: „Jestem, trwam”.

Tego poranka wierzba nie tyle się obudziła, co przypomniała światu, że życie nie zawsze zaczyna się z hukiem. Czasem wystarczą zielony liść, ciepły wiatr i szept ziemi, by wszystko znowu nabrało sensu.

Uśmiechnęłam się na ten widok – znowu zaskoczyła wszystkich. Żyła i miała dopiero pokazać światu swoją siłę.ROZDZIAŁ 1
AMBER

Po raz kolejny spojrzałam na zapakowanego busa, a właściwie – na mój piękny błękitny koniowóz. Na co dzień służył mi do transportu koni, a dziś miał zawieźć mnie tam, skąd jeszcze kilka lat temu uciekałam, nie oglądając się za siebie. Teraz wracałam z własnej woli.

Cały dobytek mojego życia mieścił się w siedmiu kartonach. Włożyłam do busa ostatni z nich i zatrzasnęłam drzwi. Długo na niego oszczędzałam. Był symbolem mojej niezależności.

– No i nie ma już odwrotu… – westchnęłam.

Kiedy pakowałam rzeczy, mijało mnie sporo ludzi. Wyglądali, jakby chcieli zapytać: „Dlaczego ta dziewczyna nie zamówiła firmy przeprowadzkowej?”. A może to tylko moja wyobraźnia… Czasem trudno odróżnić troskę od litości. Jeden z panów nawet zaoferował pomoc, ale odmówiłam, choć może nieco zbyt oschle. Po prostu taka byłam. Nie prosiłam o wsparcie i nie lubiłam go przyjmować. Życie nauczyło mnie, że jeśli mam na kogoś liczyć, to wyłącznie na siebie.

Brudna, spocona, w przetartych jeansach i oversize’owej bluzie, wsiadłam do auta. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na kamienicę, która jeszcze chwilę temu była moim domem. Orlando – nienawidziłam tego miasta. Ale też… wiele mu zawdzięczałam. Stało się dla mnie szkołą życia.

Trasa mijała zbyt szybko. Nie włączyłam nawet muzyki – pierwszy raz od dawna. Zanurzyłam się w myślach. Czy ktoś mnie rozpozna? Czy dam radę? Czy wspomnienia nie zaleją mnie zbyt gwałtownie? A może, tak po cichu, wszystko się tam zmieniło? Może kosmici dokonali inwazji i zaczęli od Willowdale? Sprawili, że mieszkańcy zniknęli? To by było idealne.

Rozmyślając o nierealnych scenariuszach, nagle dostrzegłam znajomą tablicę: „Witamy w Willowdale!”. Wisiała przymocowana do starej wierzby, która wyglądała, jakby pamiętała czasy dinozaurów. Nawet apokalipsa by jej nie ruszyła.

Dreszcz przeszedł mi po plecach. Mijałam znajome miejsca – te same sklepy, domy, nawet budynek szkoły, który nadal wywoływał u mnie zgagę.

Willowdale było małe – liczyło zaledwie trzydzieści tysięcy mieszkańców – dzięki temu dotarłam do celu szybko, bez analizowania każdego zakrętu.

Wjechałam w dzielnicę zamieszkałą przez elitę. Tu żyli ci „najlepsi” – za wysokimi murami, w ogromnych willach. Może niektóre z tych ogrodzeń faktycznie skrywały grzechy nie do odkupienia. Miasteczko pełne kontrastów: z jednej strony dobroć, z drugiej – czyste zło. Takie jak w rodzinie Dravenów. Ich rezydencja, największa i najszczelniej ogrodzona, pojawiła się po mojej prawej stronie. Automatycznie przyspieszyłam, żeby jak najszybciej zostawić ją za sobą.

W końcu dotarłam na miejsce. Zatrzymałam się przed jedną z willi. Zanim zdążyłam zaciągnąć hamulec ręczny, brama zaczęła się otwierać. Czyli jednak ktoś na mnie czekał.

Kiedy wjechałam na teren, rozległa posiadłość zaparła mi dech w piersiach. Gdy z przyjaciółką byłyśmy jeszcze dziećmi, podchodziłyśmy pod te mury i puszczałyśmy wodze fantazji, wymyślając, co może się za nimi kryć – słoń, wybiegi dla małp, aquapark, prywatne zoo. Teraz zobaczenie tego na własne oczy… było surrealistyczne.

Ogromna działka, pewnie z cztery tysiące metrów kwadratowych, ogród jak z bajki, wielki biały dom z przeszkloną werandą, grafitowym dachem i mniejszą kopią willi po prawej stronie. Aż otworzyłam usta ze zdumienia.

Przed domem stała kobieta, która z uśmiechem do mnie machała. Zaparkowałam obok mercedesa – nówki sztuki. Mój błękitny koniowóz wyglądał przy nim jak przerośnięta puszka.

Pani Sinclair się zbliżyła. Musiała mieć jakieś siedemdziesiąt lat, ale wyglądała na co najwyżej pięćdziesiątkę. Perfekcyjny kok, delikatny makijaż, figura modelki z wybiegu. W ogóle się nie zmieniła, taką ją właśnie zapamiętałam.

– Nareszcie jesteś! – zawołała radośnie.

Jej oczy błyszczały jak gwiazdy, a uśmiech był tak ciepły, że od razu go odwzajemniłam.

– Dzień dobry, pani Sinclair – powiedziałam, wyskakując z auta.

– Tylko nie „pani”! Mów mi Eloise albo El. Wtedy czuję się młodziej! – Zaśmiała się i mocno mnie objęła.

Tak bardzo nie byłam przyzwyczajona do bliskości, że zesztywniałam. Ale Eloise wydawała się tym zupełnie nieporuszona.

– Kiedy zadzwoniłaś w sprawie wynajmu domku, byłam przeszczęśliwa! Nie mogłam sobie wymarzyć nikogo lepszego.

Biła od niej niesamowicie pozytywna energia, której zdecydowanie potrzebowałam w swoim życiu.

– Przyznam, że byłam w lekkim szoku. Gdy zaczęłam szukać czegoś do wynajęcia, spodziewałam się, że z moim budżetem znajdę raczej pokój z pięcioma współlokatorami i rodziną szczurów.

– Amber… To musiało być przeznaczenie. – Puściła do mnie oczko i ruszyła w stronę domku.

Na około sześćdziesięciu metrach kwadratowych rozlokowano sypialnię, kuchnię z salonem oraz łazienkę. Wszystko urządzono w odcieniach beżu, który ewidentnie był ukochanym kolorem Eloise. Raj w porównaniu z poprzednim mieszkaniem. Tam walczyłam z grzybem i hałasem, tu panowały ład i harmonia. Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu. Nie chciałam, żeby kobieta to zauważyła, ale jej dłoń wylądowała na moim ramieniu.

– Dobrzy ludzie zasługują na dobre rzeczy.

Jej słowa mnie zdziwiły. Odsunęłam się.

– Skąd pewność, że jestem dobra?

– Jak to mówią młodzi… gena nie wydłubiesz. – I znowu do mnie mrugnęła, a potem przeszła płynnie do spraw technicznych.

Klucze, hasła, instrukcje. Na szczęście nie wróciła już do tematu, na który nie byłam gotowa. Eloise miała wrodzony takt. Znała granice. Ja… wręcz przeciwnie. Byłam emocjonalnym huraganem, ale próbowałam się zmieniać. Małymi krokami.

Po wszystkim poprosiła, żebym poszła z nią w jeszcze jedno miejsce.

Minęłyśmy basen, który z bliska wyglądał naprawdę imponująco.

– Możesz z niego korzystać, kiedy tylko chcesz. Tak samo jak z kina i siłowni.

– Dziękuję. Nadal nie dowierzam, że naprawdę tu zamieszkam – westchnęłam zachwycona.

– Ten dom jest w mojej rodzinie od pokoleń. Każdy dostosowywał go do siebie. Nie myśl, że zawsze było tu tyle beżu! – Zaśmiała się, wskazując na dekoracje.

Z uznaniem pokiwałam głową.

Eloise miała klasę. Kiedyś widywałam ją na mieście. Zawsze robiła wrażenie. Wyróżniała się stylem, humorem i inteligencją. W brudnych jeansach i bluzie wyglądałam przy niej jak… pomoc stajenna. A mimo to nie czułam się oceniana.

Dotarłyśmy do stolika pod wierzbami. Miejsce wyglądało jak z filmu.

– Mam prośbę. Czy mogłybyśmy spotykać się tu raz w tygodniu na śniadaniu? Oczywiście dostosuję się do ciebie.

– Jasne! Może piątki o ósmej? – Uśmiechnęłam się, bo czułam, że chodzi o coś więcej niż o herbatę i plotki.

– Idealnie! – Klasnęła w dłonie. – Rozgość się, a w razie czego jestem obok.

Wróciłam do busa. Kartony… już były w domku. Ktoś je przeniósł. Na początku poczułam dyskomfort, ale potem pomyślałam, że może to najwyższy czas, aby nauczyć się przyjmować dobro.

Rozpakowałam się w dwie godziny, potem wzięłam prysznic i włożyłam coś… czystego. Nie miałam wyszukanej garderoby – jej dziewięćdziesiąt procent stanowiły bryczesy i bluzy, a resztę jeansy i za duże koszulki. Nadszedł czas, aby odświeżyć szafę. Przecież chciałam zacząć nowy rozdział w życiu.

Wysuszyłam włosy – te nijakie mysie fale ni to blond, ni to brąz, ani proste, ani kręcone. Symbol mojej osoby. Zaplotłam warkocz i włożyłam czapkę z daszkiem. Gotowe.

Wyszłam za bramę tego bajecznego miejsca, by zmierzyć się z moją nieidealną przeszłością. Pierwszym miejscem, które postanowiłam odwiedzić, była stajnia, czyli moje nowe miejsce pracy. Willow Ridge Stables. Start już następnego dnia.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij